~*~
Witam!
Ostatnio, dzięki najlepszym przyjaciołom uczniów- wirusom i bakteriom, zostałam w domu. Miałam dużo więcej czasu, dlatego w tak krótkim czasie prezentuję część trzecią.
Z dedykacją dla kate240, Kiry i Annabeth554.
P.S. Doceńcie zasmarkanego człowieka w gorączce i wybaczcie mu przedszkolne byki.
~*~
Przechadzałam się jak tygrys w klatce, okrążając mój pokój. Spędziłam prawie trzy godziny, rozszyfrowując napis na okładce. Nadal nie rozumiałam jej przekazu.
Καταραμένος να είναι πάντα αρχαία Ολυμπία-φυλακή.
Και έχετε δίκιο, αν θέλετε να μάθετε την αλήθεια πινακίδα με το αίμα τους το δέρμα, υπό το φως της Σελήνης.
Προσοχή!
Κρατήστε μου νεκρή ψυχή και την τελευταία σταγόνα.
Attenzione!
Według kilku słowników i greckiego rybaka- mojego sąsiada znaczyło to:
Przeklęty bądź na wieki Olimpie- więzienie prastare.
A ty sprawiedliwy, jeśli chcesz poznać prawdę podpisz swą krwią skórę, w świetle Selene.
Strzeż się!
Pilnuj mnie, martwej duszy ostatniej kropli.
Strzeż!
Tylko, że to mi nic nie mówiło. Autor jak rozumiem znał grecki i włoski, na co wskazuje ostatnie wezwanie w tym języku. Był miłośnikiem mitologii greckiej i …?
Miałam pustkę w głowie. Nie dość, że nie dałam rady otworzyć tej przeklętej książki to wciąż nie rozumiałam dziwnego zachowania nowego antykwariusza. Byłam oburzona. Wyrzuciła mnie za drzwi! A w dodatku, co było nie tak z tamtą kobietą. Nie dość, że widziałam ją chwilami podwójnie, to miała dwa imiona? Zaraz. Jak nazwał ją Xavius? Co zresztą jest naprawdę dziwacznym imieniem. Nazwał ją Taphony, choć z przyzwyczajenia zaczął od Terpsy… I co dalej? Gdy posłużyłam się Internetem wyskoczyło mi imię jednej z dziewięciu muz Apollina- Terpsychory. Greckiej patronki tańca i pieśni chóralnej. Zauważyłam również jej atrybut- lirę. Czy może właśnie o nią chciała zapytać „Taphony”?
-Viv, zejdź na kolację!- wołanie mojej mamy, wyrwało mnie rozmyślań.
Nową książkę cisnęłam na dno drewnianej szafy z ubraniami, podpierając drzwi kufrem. Złapałam sweter wiszący na oparciu fotela bujanego, stojącego w równoległym kącie pokoju względem dużego okna. Zbiegłam na dół.
Przy kuchennym stole siedział Matt, u którego stóp warował Chase. Uśmiechnęłam się na widok mamy, krzątającej się przy kuchence. Miedziane włosy związała niedbale w kok, a długą suknie zamieniła na wygodne spodnie i za dużą błękitną koszule. Usiadłam przy stole naprzeciwko Matta. Chase zmienił miejsce leżakowania. Usiadł przy mnie, kładąc łeb na moich kolanach. Pomiętosiłam jego uszy, a on zamknął oczy wyraźnie zadowolony. Mama z uśmiechem postawiła przede mną talerz makaronu z serem i ziołami. Próbowałam skupić się na jedzeniu, ale moje myśli niezmiennie wracały do tajemniczej książki.
-Co dziś robiliście?- Mama zadała codzienne pytanie.
-Pojechaliśmy do miasteczka…- zaczął Matt.
-Musiałam uzupełnić trochę naszych zapasów i szukałam jakiejś nowej książki- streściłam, przerywając Mattowi. Obawiałam się, że mogłoby mu się wymsknąć coś o próbie kradzieży i o moim dziwnym zachowaniu w trakcie powrotu do domu.
– Znalazłaś jakąś interesującą?- spytała, żując makaron.
Wepchnęłam sobie do buzi dużą porcję, odwlekając odpowiedź. Akurat dzisiaj postanowiła urządzić przesłuchanie?
-Jedną- mruknęłam, pomiędzy kolejnymi ruchami widelca.
-Jaką?- dopytywała się.
Zdecydowałam się na pół prawdę.
-Nie wiem. Jeszcze jej nie zaczęłam- odparłam.- Widziałaś mamo nowego antykwariusza?- spytałam, zmieniając temat. Miałam nadzieję, że nie zauważyła jak rozpaczliwie starałam się go zostawić za sobą.
– Tak, wydaje się być miły. Dobry, poczciwy staruszek- odparła.
-Jest dziwny- wtrącił się Matt.
Mama spojrzała na niego zaintrygowana, odkładając widelec.
-Co masz na myśli?
Obrzuciłam brata morderczym spojrzeniem. Spuścił oczy.
-No, wiesz mamo… jest trochę koślawy?
-Chodzi o lasce, a w jego wieku to i tak bardzo dobrze- odparła z pobłażliwym uśmiechem.
-Ile on ma lat?- wypowiedziałam te słowa, zanim ugryzłam się w język.
-Viv, po tobie spodziewałam się trochę więcej taktu- zbeształa mnie.
Spuściłam oczy. Zaczęłam kręcić widelcem w talerzu.
-Jeśli wierzyć jego dokumentom, jutro skończy dziewięćdziesiąt trzy lata- mruknęła, znów zabierając się za makaron.
Resztę kolacji spożyliśmy we względnej ciszy. Gdy już skończyliśmy i zbieraliśmy naczynia do zmywania, ktoś zapukał. Mama podeszła do drzwi.
-Dobry wieczór pani Shepard, czy Viv jest w domu?- Głos Carla oznajmił jego przybycie.
-Nie, poleciała do Afryki kupić kilka ciepłych czapek- odparła całkiem poważnie mama.- Ale możesz na nią zaczekać, zanim wróci liniami lotniczymi „ Bocian w pieluchach”- dodała.
Zapadła cisza. W końcu z Mattem nie wytrzymaliśmy i parsknęliśmy donośnym śmiechem z kuchni.
-To znaczy, że jest w domu?
-Na głupie pytanie, dostałeś głupią odpowiedź- wyjaśniłam.- Gdzie indziej mogłabym być?
– Ze mną- odparł. – Czy mógłbym ją porwać na noc, proszę pani? Będzie spała u mnie, jutro spędzimy w lesie, a wieczorem bym ją odstawił.
Mama na chwilę zmarszczyła czoło, rozważając jego propozycję.
-Dobrze- zgodziła się.
-Lecę na górę- rzuciłam, wbiegając już na schodach.
Wpadłam do swojego pokoju. Spod łóżka wyciągnęłam plecak, do którego włożyłam ubranie na zmianę, śpiwór, kosmetyczkę, trochę pieniędzy, podręczną apteczkę i już miałam wyjść, ale na wierzch wrzuciłam jeszcze małą książkę.
Zatrzymałam się przed schodami, przysłuchując się skrawkom rozmowy.
-Nie masz prawa- syknęła groźnie moja mama.
Zdziwiona jej wojowniczym tonem, wsłuchałam się w cichą kłótnię. Kucnęłam spoglądając pomiędzy drewnianymi szczeblami poręczy schodów. Na dole stała mama z Carlem. Nigdzie nie dostrzegłam Matta.
-Nie może jej pani izolować- odparł Carl.
-Jest, jaka jest i tego nie zmienię!
-Świata też nie- rzucił hardo.
-Ale mogę zmienić jej wyobrażenie o świecie- warknęła, obrzucając go miażdżącym spojrzeniem.
Zrozumiałam, że to nie była rozmowa przeznaczona dla mnie. Wzięłam głęboki oddech i zbiegłam po schodach.
-Gotowa- zameldowałam, zarzucając plecak na ramiona.
-Kotku- Mama podeszła do mnie.- Była bym spokojniejsza o ciebie, jeśli wzięłabyś ze sobą Chase- szepnęła, przytulając mnie.
-Mamo, nie będzie mnie jeden dzień- wydusiłam, wywracając oczami.- Ale wezmę go ze sobą.
Spojrzałam na mnie z bladym uśmiechem.
-Pilnuj się młody- powiedziałam do Matta, kiedy wyjrzał z kuchni.
Ucałowałam go w czubek głowy. Odepchnął się ode mnie i łypnął spode łba. Zaplątałam włosy w niski kok. Założyłam buty, mocno je sznurując.
– Vini non Chase!- zawołałam. Wilczak podniósł się z podłogi i podreptał za mną.
Wyszliśmy przed dom. Na podwórku stała osiodłana Esene i Varjo- kary ogier Carla. Obrzuciłam przyjaciela zdziwionym spojrzeniem.
-Przydadzą się- zbył mnie, poprawiając popręgi.
Poszłam w jego ślady. Wskoczyłam na grzbiet klaczy.
-Dokąd?
-Zobaczysz, gdy wzejdzie księżyc- odparł tajemniczo, popędzając konia.
*****
Przedzieranie się przez las w kompletnych ciemnościach było wyjątkowo trudne. Po pół godzinie wyciągniętego galopu musieliśmy zwolnić do kłusa, aby ostatecznie iść pieszo. Chase z łatwością wyprzedzał nas, węsząc czujnie. Całą drogę milczeliśmy i obojgu nam było z tym dobrze. W ciszy nasłuchiwałam, chłonąc każdy dźwięk lasu. Dopiero około dwudziestej pierwszej coś się zmieniło. Chase wydał z siebie cichy gardłowy pomruk. Poruszyłam palcami, nakazując psu ciszę. Kilka minut później Esene dotknęła mnie pyskiem. Odwróciłam się do niej, głaszcząc jej chrapy, które lekko zawibrowały. Poklepałam ją dwukrotnie, a ona zamilkła. Byłam pełna podziwu ich wyostrzonym zmysłom.
-Zbliżamy się- mruknął do mnie Carl.
W oddali przez gąszcz roślin przebiły się światła. W powietrzu unosił się wyraźny zapach dymu, końskiego potu i jedzenia. Zwolniłam zaniepokojona. Carl obejrzał się na mnie raz, ale nie zwolnił. Dobrze słyszałam śmiech i gwar rozmów. Wiele głosów. Carl odwrócił się do mnie, posyłając mi tajemniczy półuśmiech. Wszedł w gęstą ścianę lasu, znikając za nią. Przygryzłam dolną wargę. Zacisnęłam zęby i nieufnie poszłam w jego ślady. Wyszłam na obszerną pustą przestrzeń, choć nie do końca. Całe miejsce zajmował obóz. Zrozumiałam, gdzie Carl mnie zaprowadził.
Znalazłam się na Polanie Złodziei.
Jak można by opisać to, co zobaczyłam w trzech określeniach?
Feeria barw.
Gdzie tylko spojrzałam wszędzie widziałam kolory. Każda część garderoby tych ludzi miała często inny. Wzorzyste spódnice kobiet wirowały przy najmierniejszym ruchu. Biżuteria migotała w ciepłym świetle ognisk.
Burza zapachów.
Gdy tylko wyszłam na pustą przestrzeń wonie uderzyły mnie ze zmasowaną siłą. Już nie blokowały ich drzewa. Zapach lasu- żywicy, igieł, kwiatów, mchu, łączył się z końskim potem, dymem, ludzkimi woniami i jedzeniem. Nad każdy ogniskiem kobieta pichciła coś bardzo podobnego, choć innego.
Ogłuszający gwar.
W każdym namiocie, przy każdym ognisku rozmawiano. W powietrzu rozbrzmiewały uderzenia młotków pracujących równym rytmem przy stawianiu prowizorycznych schronień. Śmiech biegających dzieci, przyprawiał o ciepło w sercu. Rżenie koni łączyło się z dźwiękami nocnego lasu.
Nagle zapanowała nienaturalna cisza. Odszukałam wzrokiem Carla. Stał kilka metrów przede mną, ale miałam wrażenie, że to ja byłam powodem ich milczenia. Chase przyczaił się u moich stóp, szykując się na atak. Położył po sobie uszy i zabulgotał, spoglądając na lewo. Podążyłam za jego spojrzeniem. Nagle na polane wyskoczyła jakaś postać. Żaden nawet najmniejszy szelest liści nie uprzedził mnie, że obserwuje nas z drzewa. Powoli, z kocią zręcznością wstała z kucek, w których wylądowała po skoku. Wszyscy Cyganie podążali za nią wzrokiem, jakby była ich przywódczynią. Wyprostowana, z niewiarygodną gracją zbliżyła się do Carla. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Szybkim ruchem zdjęła z głowy głęboki kaptur, rzucając się mu na szyję.
-Carl!- zaśmiała się.
Przytulił ją, śmiejąc się donośnie. Cały niepokój mieszkańców natychmiast wyparował. Stanęła obok niego. Nareszcie mogłam się jej dokładnie przyjrzeć. Sięgała mu tylko do połowy ramienia. Ciemne włosy miała krótko obcięte z grzywką, łagodzącą ostre, lisie rysy twarzy. Zza długich rzęs spoglądała na świat dużymi żywo niebieskimi, jak płatki błękitnego lotosu, oczami w kształcie migdałów. Mimo swojego niskiego wzrostu była szczupła i wyraźnie wysportowana. Miała na sobie płaszcz, ciemne, opięte spodnie i luźną tunikę, przewiązaną skórzanym paskiem, do którego miała przymocowane różne sakiewki oraz pochwę na nóż.
Odwróciła się do mnie, obrzucając mnie ciekawskim spojrzeniem.
-Kogo przyprowadziłeś?- spytała delikatnym, acz stanowczym głosem.
-Vivienne to moja siostra serca- rzekł z uśmiechem, podchodząc do mnie.
Przyjrzała mi się z jeszcze większym zainteresowaniem.
-Jestem Aida, przywódczyni tej kasty- przedstawiła się z lekkim ukłonem.
-Jestem zaszczycona- odparłam konwencjonalnie, skłaniając się jak ona.
W jej oczach błysnęły iskierki aprobaty.
– Chodźcie- powiedziała do mnie i Carla.- Dzisiejszej nocy mamy powody do świętowania!- zawołała donośnie do Cyganów.
Niekontrolowany wybuch radości ogarną Polanę Złodziei. Obok mnie pojawił się chłopiec i wyciągnął rękę po lejce Esene. Nie rozumiejąc jego zamiaru, cofnęłam się o krok.
-Zaprowadzi twojego konia do naszych stad- szepnęła Aida, bezszelestnie pojawiając się obok mnie.
Niepewnie spojrzałam na chłopca. Nie znałam jeszcze tych ludzi. Czy mogłam im zaufać?
Obrzuciłam przelotnym spojrzeniem Carla i skinęłam lekko.
–Vijilan 2– szepnęłam cicho, udając, że poprawiam uzdę.
Esene potrząsnęła grzywą, pokazując, że zrozumiała polecenie. Podałam wodze chłopcu, który szybkim krokiem poprowadził konia do stada. Uśmiechnęłam się słabo do Aidy, ruszając za nią.
W porównaniu do reszty kobiet ona była nijaka. Nie chodzi mi o charakter, lecz o wygląd. Wszystkie cyganki miały na sobie wielobarwne, wzorzyste stroje, a Aida w swoim prostym ubraniu, wyglądała jak ciemny kleks na kolorowej łące na obrazie. Choć zauważyłam, że wszyscy ja szanują. Była pewna siebie, ale niezadufana i narcystyczna. Wyglądała, jakby przeszła bardzo wiele w swoim krótkim życiu.
W głębi obozu stał obszerny namiot z dużym ogniskiem jak na miejskim placu. Wokół ognia siedzieli Cyganie w każdym wieku. W jedynym miejscu ludzkiego okręgu była dziura. Tam zaprowadziła nas Aida. Usiadła po środku. Mnie przypadło usiąść po prawej, gdy Carl zajął miejsce po jej lewej stronie tak, jakby robił to z przyzwyczajenia. Chronił jej słabszą stronę.
Jak długo się znają? Gdzie i kiedy ją poznał? Czy często się widują? Dlaczego usiadł po lewej stronie… z dala ode mnie? Może był jej doradcą lub kimś w tym stylu?
Męczyło mnie tyle pytań. Choć starałam się zachować obojętny wyraz twarzy, widziałam, że zauważył moje niepewne spojrzenie. Znał mnie od maleńkości. Był moim starszym bratem…
Z tłumu wyszły kobiety stawiając przed każdą osobą miskę. Skinęłam z wdzięcznością starszej wdowie, która podała mi jedzenie i kubek z wodą. Spojrzałam na nie. W środku pływało coś, co miało chyba udawać gulasz z leśnymi jarzynami. Na wierzchu leżał kawałek chleba. Z mojej perspektywy gorące błoto z chwastami wyglądałoby podobnie do mojego posiłku. Jakże się cieszyłam, że miałam za sobą kolację w domu. Aby nie obrazić gospodarzy zjadłam wszystko, choć nie mogę powiedzieć, żeby smakowało lepiej niż wyglądało. Dwadzieścia kobiet równocześnie powstało i zebrało wszystkie naczynia, szybko wycofując się z okręgu. Napięcie było wręcz namacalne. Cyganie czekali na coś, co miało się za chwilę wydarzyć, a ja w dalszym ciągu nie wiedziałam, co to będzie.
Aida wstała, a tłum ucichł, aż ostatecznie zapadła martwa cisza, przerywana dźwiękami lasu. Cienie wirowały wokół nas, jak strażnicy sekretów.
-Dziś dołączył do nas nasz brat. Przyprowadził ze sobą swoją siostrę serca- powiedziała donośnie, skinając na mnie, żebym wstała.
Niechętnie znalazłam się centrum uwagi. Poczułam, że ktoś wziął mnie za rękę. Spojrzałam zaskoczona na Carla. Był spięty.
-Czy chciałabyś się stać moją siostrą?- szepnął, przeszywając mnie swoim spojrzeniem, jakby chciał poznać moje myśli.
-Tak- odparłam, nie do końca rozumiejąc znaczenia mojej odpowiedzi.
Uśmiechnął się do mnie tajemniczo. Poprowadził mnie do Aidy.
-Nasz lud wciąż wierzy w stare prawa. Znali je również rdzenni mieszkańcy tych ziem – mówiła.- Tej nocy Vivienne stanie się jedną z nas!
Wewnątrz kręgu weszły dwie identyczne dziewczynki w czarnych sukniach. Ciemne włosy spadały kaskadą na ich nieosłonięte ramiona, ukazując skórę z lekkim złotym odcieniem. Ich oczy w kształcie migdałów były hipnotyzujące. Każda z nich miała przepaskę na nadgarstku i niosła rzeźbioną miseczkę. Stanęły przed nami milczące jak posągi.
-Staniecie się swoim rodzeństwem.
Wasze serca będą biły wspólnym rytmem.
Wasz oddech będzie miał jeden szum.
Wasze myśli będą należeć do jednej osoby o dwóch ciałach, biegnąc jedną linią.
Będziecie czuli to, co drugie.
Staniecie się jednością- rzekła śmiertelnie poważna.- Czy chcecie tego dokonać?
-Tak- odparł donośnie Carl.
-Tak- powtórzyłam jak echo.
Aida skinęła na dziewczynki. Każda z nich podeszła do jednego z nas. W tłumie nastąpiło poruszenie. Na środek wyszło dwóch braci. Bliźniaków. Byli ubrani w czarne spodnie i luźne koszule. Podeszli do nas boso, jak dziewczynki. Stanęli obok nich. Równocześnie wydobyli dwa lśniące noże. Niepewna spojrzałam na Carla. Wyciągnął przed siebie dłoń. Postanowiłam postąpić identycznie. Chłopiec szybkim ruchem rozciął moją dłoń. Powstrzymałam się przed syknięciem. Nieugiętym wzrokiem patrzyłam na chłopca. Czułam ciepłą ciecz na skórze- moją krew. Dziewczynka wyminęła bliźniaka i podstawiła pod ranną dłoń miseczkę.
– Krew do krwi. Jeden rytm. Wypijcie i stańcie się jednością!- rzekła Aida.
Dziewczynka zamieniła się ze swoja siostrą miejscami i podała mi naczynie. Uniosłam je do ust. Wyczułam cierpki smak wina, zagłuszający słodycz krwi Carla. Wypiłam całość jednym potężnym haustem. Kątem oka dostrzegłam ruch. Spojrzałam na Aidę. Podeszła do Carla. Z nadgarstka dziewczynki odwiązała z nadgarstka przepaskę i zawiązała mu oczy. Zbliżyła się do mnie, powtarzając tę czynność.
-Wsłuchajcie się w siebie- szepnęła.
W siebie? Ale jak to zrobić? Już chciałam zadać to pytanie, ale coś się zmieniło.
Odgłosy wokół mnie zniknęły. Byłam po środku pustki, ale nie byłam sama. Obok siebie wyczułam czyjąś obecność. Słyszałam jego serce bijące zgodnym rytmem z moim, oddychałam jak on, czułam… był zestresowany.
: Viv?- Cichy głos Carla dotarł do mnie.
: Carl? Udało się?
: Tak!
Wyczułam w nim zmianę. Swoiste samozadowolenie i podekscytowanie.
: Wróćmy do nich- zaproponowałam, wycofując się z ciemności do gwaru.
Znowu stałam ze związanymi oczami i rozciętą dłonią, ale czułam się… silniejsza.
-Aido- odezwałam się równocześnie z Carlem.
Cyganie zaczęli wiwatować, ale szybko ucichli. Poczułam, że ktoś zdejmuje mi opaskę. Światło mnie lekko oślepiło. Zamrugałam kilkakrotnie. Dziewczynki zniknęły.
-Przyjmijcie te noże, jako znak waszego przymierza- rzekła Aida.
Chłopcy podali równocześnie mi i Carlowi pochwy z nożami, którymi upuszczona nam krwi. Przyjęłam swój z lekkim namaszczeniem. Wysunęłam z naoliwionej pochwy. Obejrzałam go dokładnie. Głownia miała niski szlif ostrzony na zero. Ostrze miało może z osiemnaście centymetrów. Głownia nie była gruba, ani nie rozszerzała się na końce rękojeści. Przypominał mi nóż, który miał kiedyś mój ojciec. Nazywał go Lukeu… nie to było Leuku. Nóż żeglarki.
Moje rozmyślania przerwał Carl. Zbliżył się do mnie z uśmiechem, jakby wiedział, o czym właśnie myślałam. Szybko schowałam ostrze do pochwy. Mój brat… podniósł zranioną dłoń, oglądając ją. Już chciał oderwać kawałek materiału swojej koszuli, ale go powstrzymałam. Sięgnęłam do paska, u którego wisiała mała apteczka. W jego oczach rozbłysły iskierki rozbawienia. Doskonale wiedział, jak często się raniłam. Wyciągnęłam bandaż, a on delikatnie opatrzył moją ranę, a potem pozwolił pomóc sobie. Zaprowadził mnie na nasze miejsca. Teraz mogliśmy siedzieć obok siebie. Przysunęłam się bliżej do jego ciepłego torsu. Objął mnie opiekuńczo ramieniem. Zmęczona oparłam się o niego.
-Cachorro!- zawołała Aida, przyciągając na nowo moją uwagę.- Co roku zbieramy się na Polanie Złodziei, aby pamiętać. Dziś jest ta noc. Czas wspomnieć przeszłość i nadać kierunek przyszłości!
Chase poruszyła się niespokojnie obok mnie. Szturchała mnie, cicho warcząc. Położyłam dłoń na jej głowie, chcąc dodać jej otuchy. Płomienie ogniska uniosły się wysoko, obsypując nas deszczem iskier. W oddali zawyły wilki. Chmury przysłaniające niebo, rozegnał momentalnie silny podmuch wiatru. Pełnia księżyca zalała Aidę blaskiem księżyca. Patrzyłam na nią w rosnącym napięciu. Postać Aidy zamajaczyła mi przed oczami jak osoba Taphony. Promienie księżyca oplątały ją tworząc długą do ziemi, srebrną suknie z głębokim dekoltem. Ciemne włosy wydłużyły się, aż do bioder w delikatnych falach, opadając swobodnie na plecy dziewczyny. Otoczyła ją nadnaturalna poświata.
Zaskoczona zesztywniałam. Podążyłam niespokojnym wzrokiem po tłumie. Nikt z obecnych albo nie zauważył jej przemiany albo widzieli ją nie raz.
-Nadszedł czas!- zawołała donośnym głosem, a echo jej słów odbiło się echem po lesie.
– Przypomnijmy sobie bracia! Wspomnijmy przeszłość siostry!
Nadszedł czas! Cofnijmy się do dziejów pradawnych, kiedy nastał świat. Odnajdźmy słowa greków, rzymian, Indian… ludów tej ziemi. Znamy mity umarłych. Pamiętamy historie upadłych. Dziś opowiem coś innego. Wspomnę blednący w zapomnieniu… – Wyciągnęła dłoń nad głowę, aby wskazać srebrny glob.- Księżyc- szepnęła, smakując tę nazwę.
Nastałą martwą ciszę przerywały tylko nasze oddechy. Zamarł las. Zamilkły zwierzęta. Ucichł wiatr. W bladym świetle księżyca rozpoczęła swoją opowieść dziewczyna, niczym zasuszona staruszka, wspominająca odległe wizje przeszłości przy ognisku domowym w przed dzień swojej śmierci.
– Według starożytnych greków na początku był Chaos, a niego wyłoniły się bóstwa stwórcze.- Nabrała garstkę ziemi i przesypała ją przez palce.- Gaja, czyli ziemia.-szepnęła. Wskazała na ziemię.- Tartar, czyli podziemia.- Spojrzała w niebo.- Nyks, czyli noc.- Zrobiła kilka kroków w tył, wychodząc z okręgu światła.- Ereb, czyli mrok i Eros- Przyłożyła dłoń do serca.- miłość.
Umilkła, spuszczając głowę, jakby dla nabrania sił. Nikt nie śmiał zakłócić ciszy nocy. Powiodłam wzrokiem po Cyganach. Wyglądali jak posągi. Wielobarwne manekiny. Nagle Aida podniosła głowę. Miała wyraz całkowitego skupienia na twarzy. Może próbowała niczego nie pominąć w swojej historii.
– Z pięciu pierwotnych bóstw narodziło się wiele nowych. Na przykład z nocy powstała Apate- zdrada, Filiotes- przyjaźń, Geras- starość, Momos- szyderstwo, Eris- niezgoda, Moros- upadek, Nemezis- zemsta, Ker- nagła śmierć i trzy Mojry- strażniczki losu, a z ziemi Eter- powietrze, Hemera- dzień, Ourea- góry, Pontos- morze, Uranos- niebo. Mnożyli się bogowie, tworząc świat. Kolejna generacja narodziła się, zanim pojawiła się nasza bohaterka.
W czasach rządów Tytanów żył jeden z nich, który choć wojowniczy, należał do tych, z którymi dawało się czasem dogadać i wyjednać jakiś kompromis. Nie zawsze wspierał szalone i brutalne pomysły swojego najstarszego brata, Kronosa, ale czasem doradzał mu inne wyjścia. Tytanem tym był Hyperion, nazywany czasem drugim słońcem. Ze swoją siostrą i żoną, Theą miał trójkę dzieci – syna Heliosa oraz dwie córki, Selene i Eos. Tutaj właśnie rozpoczyna się nasza opowieść.
Zadrżałam z zimna. Pomimo braku wiatru temperatura wyraźnie spadła. Przywarłam do ciepłego barku Carla. Uśmiechnął się do mnie i przykrył mnie swoją kurtką. Nie jest mu zimno? Dlaczego? Może ma gorączkę? Spojrzałam ukradkiem na jego twarz. Nie dostrzegłam, żadnych oznak choroby. Aida kontynuowała swoją opowieść, więc na powrót skupiłam całą uwagą na niej.
-Selene- powiedziała takim tonem, jak ja zwracam się do mamy.- Białolica bogini, odziana w śnieżnobiałe szaty. Co wieczór, gdy jej brat Helios kąpał swe rumaki, wyjeżdżała na swym dwukonnym rydwanie i oświetlała swym tajemniczym blaskiem Ziemię. Wyjątkowe względy miała ta tajemnicza pani. Niezwykle szanowali ją bogowie, ale i pierwotna Nyks. Śmiertelnicy nie oddawali jej czci należytej. Z czasem zastąpili ją dziewiczą Artemidą, utożsamiając z księżycem.
Niepewnym wzrokiem powiodła po linii drzew, jakby szukała czegoś w gęstwinie. Podążyłam za jej spojrzeniem, ale niczego nie dostrzegłam.
-W Rzymie było inaczej- kontynuowała przerwaną opowieść.- Ale pomińmy te bestialskie imperium. Lepiej wspomnijmy wierzenia tych ziem- rzekła, okręcając się zgrabnie wokół własnej osi.- Indianie Barasana wierzyli w Romi Kumu. Była ona dziewicą, umiejącą zmieniać swój wygląd. Rano była piękna i młoda, a wieczorem stara. Uważano ją za matkę nieba oraz babkę wszystkich ludzi. Romi Kumu stworzyła świat, który był nagi niczym skała, przy pomocy gliny, z której zrobiła płytę do pieczenia tapioki.-Klękła przy ognisku i wskazała dłonią nieboskłon.- Płyta stała się niebem, wspieranym przez trzy góry. Romi Kumu mieszkała ponad niebem. Kiedy podpaliła ogień pod płytą, pękły góry podtrzymujące ją i płyta spadła na ziemię, przesuwając ją dalej w dół i tworząc podziemie. Na wschodnim krańcu świata Romi Kumu otworzyła Wrota Wody i zalała świat deszczem. Wszystkie przedmioty zalane przez wodę zmieniały się w żywe zwierzęta i zaczęły atakować ludzi. Korytko na piwo z manioku i przetak do koki zamieniło się w anakondę, słup podtrzymujący dom kobiety-szamana przemienił się w kajmany, a naczynia w piranie. Przeżyli Ci, którzy zrobili sobie drewnianą łódź. Wreszcie deszcz ustał i wody opadły- powiedziała manipulując głosem.- Jakże odmienny był ten punkt widzenia- zaśmiała się cicho, choć jej twarz pozostała poważna.
Byłam, co raz bardziej senna. Z oślim uporem próbowałam odpędzić zmęczenie. Wypite mocne wino szumiało mi w uszach. Czułam nieznośny gorąc ogarniający stopniowo moje członki.
– Według inuickiego mitu niegdyś ludzie mogli podróżować na księżyc. Było ot możliwe, kiedy księżyc odwiedzał ziemie i zabierał ze sobą w psim zaprzęgu wybranego mężczyznę lub kobietę. Niektóre plemiona Inuitów wierzyły, że księżyc miała wpływ na rozmnażanie się i wędrówki zwierząt. Jeżeli ludzie przekroczyli tabu księżyc mógł ich ukarać odsyłając zwierzęta w inne regiony ziemi lub uniemożliwiając im rozmnażanie się. Szamani wtedy musieli prosić księżyc o przebaczenie.
Spojrzałam na księżyc. Tak wielu aspektów jednej historii nigdy nie słyszałam. Zadrżałam z podziwu, zimna albo obu tych rzeczy na raz.
– Mit lunarny w Chinach o bogini księżyca opowiada się w dwóch odrębnych opowieściach. Bohaterami obu są Chang Xi -Wieczny Oddech i Chang E- Wieczna Lotna. Pierwsza opowiada, jak Chang Xi urodziła 12 księżyców na zachodnim pustkowiu niedaleko Góry Słońce-Księżyc. Opiekowała się nimi kąpiąc je po ich nocnej podróży po niebie. Druga opowieść mówi, jak Chang E była żoną boga myśliwego Łucznika Yi, który uratował ziemię przed spaleniem przez słońce. Skradła jego eliksir nieśmiertelności, i po wypiciu znalazła się na księżycu, jako bogini.
Obraz przed oczami zawirował mi zlewając się w jedno. Przymknęłam powieki i zaskoczona zacisnęłam palce na ramieniu Carla.
-Wszystko w porządku?- szepnął, zaniepokojony.
Pokręciłam przecząco głową, obawiając się, że jeśli otworze usta nie powstrzymam ogarniających mnie fal nudności.
-Mieszkał tam z nią zając oraz ropucha- ciągnęła Aida.- Zając upijał eliksir nieśmiertelności a ropucha tańczyła pod wpływem tego eliksiru.
– Voitheia1– syknął Carl.
Aida zamilkła i podbiegła do nas. Poczułam jej ciepłą dłoń na szyi, kiedy mierzyła moje tętno.
-Zabierz ją do mojego namiotu- szepnęła do Carla, ale skądś wiedziałam, o co mu powiedziała.- To nic takiego- dodała na mój użytek.
Poczułam gorącą skórę umięśnionych ramion, gdy mnie podnosił. Miał lekki, sprężysty krok, dzięki czemu zbytnio mną nie trzęsło. Dotknął mnie jakiś materiał. Weszliśmy do namiotu. W środku pachniało dymem, zgłuszającym inne wonie.
-Kazała mi ją tu położyć- powiedział do kogoś.
Usłyszałam ciche kroki. Ktoś coś przenosił z miejsca na miejsce. Nareszcie położono mnie na miękkim posłaniu i okryto grubą pierzyną. Pomimo to zaczęłam szczękać zębami.
-Przykryj ją jeszcze- odezwał się obok mnie głos Aidy.
Kiedy zdążyła wejść do środka? Nawet jej nie usłyszałam!
Przygniotły mnie nowe warstwy kołder. Ktoś krzesał ogień i postawił coś na nim.
-Co jej jest?
-Krew odrzuca ciało- wyjaśniła.
Woda nad ogniem zabulgotała. Ktoś zaczął szperać w głębi namiotu. Coś chlupnęło w wodzie. W powietrzu uniósł się ziołowy aromat.
-Pomożesz jej?- spytał Carl słabym głosem.
Nie wiń się– pomyślałam.- Sama tego chciałam. Niestety chyba mnie nie usłyszał.
-Mogę tylko łagodzić objawy. Tylko od niej zależ czy dożyje jutra. Musimy zobaczyć, co przyniesie noc- odparła, szurając po dnie metalowego naczynia nad ogniem.
Usłyszałam cichy szelest papierowej torby i chlupot naparu, wlewanego do naczynia.
-Jeszcze to- mruknęła do siebie Aida. W powietrzu uniósł się zapach lipy.
Nie, nie, nie! Tylko nie to! Zabierzcie ode mnie lipę, jeśli chcecie, żebym pożyłam choćby odrobinę dłużej niż pięć minut. Miałam okropne uczulenie na tę roślinę. Choć wiedziałam o tym tylko ja, mama i Sea.
-Boi się- szepnął Carl.
Brawo! Wyczułeś mój strach to jeszcze usłysz krzyk paniki.
-Nic się nie bój- szepnęła Aida, kładąc mi dłoń na policzku.- Wypij.
Zasznurowałam usta, ale miałam co raz mniej sił. Przytknęła kubek do moich warg.
-Zatkaj jej nos, a to wleje- zadecydowała.
Carl posłuchał się jej. Na bezdechu byłam w stanie wytrzymać nieco ponad minutę. W tym czasie próbowałam nawiązać z Carlem łącze takie, jak wcześniej. Płuca paliły mnie, domagając się oddechu. Otworzyłam usta, słabnąc.
: Zabijesz mnie!- ryknęłam w myślach, wysyłając do niego obraz lipy na cmentarzu zabarwiony moim przerażeniem.
Poczułam ruch. Carl przewrócił mnie na bok, starając się wylać z mojego gardła truciznę. Niestety część naparu spłynęła już po moim suchym przełyku. Mój oddech stał się szybki i urywany. Cienka strużka zimnego potu spłynęła po moich plecach. Dźwięki słyszałam jakby przez wodę.
-Co ty wyprawiasz?
-Jest uczulona… zabije… połknęła… pomóc!- Nie byłam w stanie zrozumieć odpowiedzi Carla. Urywki rozmowy zmieniły się w dźwięczną ciszę.
Popadłam w otępienie, zwiastujące moją rychłą śmierć.
~*~
1) Voitheia (gr. Βοήθεια)- pomocy
2)Vijilan – czuwaj
Naprawdę świetne opisy. Doskonale oddane odczucia. Czyta się szybko i przyjemnie, bez jakichkolwiek przerywników. Ciekawe i oryginalne, pisz CD.
Świetne. Opisy są bardzo dobre . Nie zauważyłam żadnych błędów, bo pewnie ich nawet nie było Ale miałam zaciesza jak pisałaś o koniach… (uwaga, będę przynudzać), ponieważ ja od zawsze uwielbiałam konie, a nie znam zbyt wielu osób, któreje lubią, więc teraz jak ktoś tylko o nich wspomni to ja się zaczynam szerzyć jak przedszkolak na widok cukierka. Hihi, konieee…
A wracając do tematu. Opko po prostu genialne. Naprawdę super. Czekam na CD i dziękuję za ddk 😀
Ja też kocham konie!!! I wystąpią w moim opku więc się ciesz kate! Opko genialne! Nietypowe i takie mega! Ja też bendę wplatać części innych wierzeń! Super! Czekam na cd
Jeeej, cudnie to napisałaś *-* Bardzo mi się podoba 😀
O matko! Boskie! no co innego mam powiedzieć zatkało mnie!
Nie spodziewałam się czegoś takiego 😀
Dobra może już zakończe swój bełkot:-)
Zacznijmy od tego, że opisy są naprawdę przednie. Błędów nie szukałam. Nie lubię czytać na rr opek w których są wierzenia inne niż greckie, ale to twój wybór. Konie są spoko. Całkiem ciekawa fabuła. Interesuje mnie tylko jedno – „Będziecie czuli to, co drugie” – czemu nie poczuł wcześniej, że coś jest nie tak? A może poczuł i przejawiało się to jako jego ciepło, które czuła?
Pozdrawiam