~*~
Oto kolejna część. Niestety długość poraża. Jednym słowem- krótkie. Idąc za wasza radą starałam się to uporządkować, aby nie wydawało się to tak bardzo chaotyczne.
P.S. Brak mi weny. Proszę o pomysły, które będę mogła wykorzystać w Podziemiu.
Tym razem bez dedykacji, którą poświęcę w następnej części dla najbardziej pomocnych blogowiczów.
~*~
-Powiesz mi wreszcie, co my tutaj robimy?- powtórzyłam kolejny raz to samo pytanie.
Sam ciągle mnie ignorując, weszła do szpitala, przed którym zatrzymała się taksówka po czterogodzinnej jeździe. Zręcznie minęła ochroniarzy i grzecznie skinęła lekarce, która przechodząc podała coś Sam. Podeszłam bliżej chcąc to zobaczyć. Sam rozwinęła kawałek kartki z napisem: „Uważaj. Nie ma Henriego.”. Przyspieszyła kroku, spuszczając głowę z czapką z daszkiem. Prawie biegła do wind.
– Dziewczęta- zawołał tęgi mężczyzna w kitlu.- Musicie stanąć w kolejce do recepcji.
-Oczywiście- wyręczyłam Sam, która klnąc zaciekle ruszyła do poczekalni.
Zmarnowałyśmy dobre dwie godziny stojąc w kolejce z numerkiem. Z niepokojem patrzyłam na Sam, która z każdą chwila mogła wybuchnąć niczym bomba atomowa.
-W czym mogę pomóc?- spytał tęgi mężczyzna znudzonym głosem.
-Gdzie znajdziemy Odział Intensywnej Opieki Medycznej?- wycedziła przez szczękościsk. Była cała spięta. Dłonie zaciskała tak mocno, aż pobielały jej kłykcie.
-Słucham?
-OIOM! Gdzie on jest?!
-Windą na drugie piętro, sektor trzeci- odparł.- Ale tam potrzeba…
Nie zdążył dokończyć zanim Sam brutalnie zaciągnęła mnie do windy. Spojrzałam na nią. Zdjęła czapkę i głęboko oddychając, zarzuciła kucyk na plecach. Zanim założyła ją ponownie, zdążyłam zauważyć zaczerwienione oczy. Powstrzymałam się od niepotrzebnych pytań. Gdziekolwiek mnie ciągnęła, było jej z tym bardzo ciężko.
Trzeci sektor był szczelnie zamknięty i odizolowany. Stanęłyśmy przed szklanymi drzwiami bez klamki. Sam wcisnęła przycisk domofonu.
-Tak?- odezwał się skrzekliwy głos z interkomu.
-Samantha Matriaas do dwudziestki szóstki- odparła, machając do kamery.
-Wchodź, wchodź złotko.
Drzwi otworzyły się wpuszczając nas do przedsionka z kolejna recepcją. Wychyliła się z niej do nas jakaś staruszka.
-Max już czeka, a cóż to, kogoś przyprowadziłaś?- spytała skrzekliwie, zerkając zza grubych szkieł.
-Znajoma- zbyła ją.
-Dlaczego słodziutka nie weszłaś tak jak zwykle?
-Nowy recepcjonista- wyjaśniła zwięźle.- Czy możemy…?
-O tak, tak. Lećcie- rzuciła rozpromieniona.
Weszłyśmy do jakiegoś korytarza z wieloma drzwiami. Pod ścianami stały sprzęty i medykamenty. Sam szła pewnym krokiem, mijając kolejne pokoje, jakby nie raz tu już była. Stanęła dopiero przed drzwiami z numerem 2.3.26. Z plecaka wyciągnęła jakieś małe pudełko i weszła, zostawiając dla mnie otwarte drzwi. Wkroczyłam za nią do białego pokoju. Oświetlały go lampy, otaczając nas jasnym, ostrym światłem. Stały tam trzy łóżka, o kilku segmentach nachylonych pod różnym kątem, krzesła oraz niskie metalowe szafki nocne. Jedną ścianę zajmowały oszklone półki z lekami. Sam usiadła przy ostatnim łóżku, na którym leżał mały chłopczyk o niezdrowo bladej cerze z kasztanową czupryną. Podłączony był do sześciu kroplówek i kilku irytująco pikających urządzeń. Sadząc po nich spał.
-Max-szepnęła Sam.-Max!
Jego cienkie, sine powieki uniosły się, ukazując piwne oczy.
-Sam?- wycharczał.
-Jestem. Wybacz, że tak długo nie przychodziłam.
Powoli przekręcił głową, obrzucając całą salę uważnym spojrzeniem.
-Kto to?
W jego oczach błysnęła iskierka dziecięcej ciekawości, którą szybko wyparło zmęczenie.
-Jess to moja znajoma.
-Cześć!- Uśmiechnęłam się, przysiadając na skraju sąsiedniego łóżka.
-Hej- wysapał.
Jego oddech stał się płytki, a jedna z maszyn zaczęła głośniej pikać. Sam sięgnęła za wezgłowie , wyciągając stamtąd maseczkę, którą mu założyła.
– Nie powinieneś jej zdejmować- ofuknęła go.- Chcesz się udusić?
-Co za różnica i tak pozostał mi co najwyżej jeden dzień.
-Nie obchodzi mnie to…
Przerwał, gdy do Sali weszło dwóch lekarzy z pielęgniarką. Sprawdziła ona wszystkie kabelki i rurki. Następnie lekarze wpisali coś na jego karcie, wiszącej u stóp łóżka.
-A zatem… Max- zapytał znudzonym głosem wysoki chudzielec z zarostem wyglądającym jak nogi Pana D. ( włochate, ale miejscami łysiejące)- Jak się dziś czujemy?
-Kiepsko- wydyszał.
Lekarz cmoknął z dezaprobatą.
-Coś cię boli?- spytał drugi, świecąc mu latarką w oczy.
-Faszerujecie go lekami jak świątecznego indyka – wtrąciła się Sam.
-Czy któraś z was jest z rodziny?- spytał brodacz.
-Obie proszę pana- palnęła Sam.
Lekarz zmierzył ans sceptycznym spojrzeniem.
-Jesteście do siebie mało podobni- zaoponował.
-Nasza mama adoptowała mnie- wtrąciłam się.
Powoli skinął głową.
-Dlaczego tylko Samantha przychodziła?- zainteresowała się pielęgniarka.
Teraz zachciało im się bawić w detektywów- pomyślałam.
-Chodzę do szkoły z internatem- wyjaśniłam z miną ofiary.- Dopiero dziś wróciłam i dowiedziałam się o Maxie.
-Moje biedulki- zawołała, przykładając dłoń do szyi.
-No, dobrze- przerwał drugi lekarz.- Podaj mu 300 miligramów Bi – profenitu i 10 mililitrów Fentanylu na godzinę, a wy chodźcie- zadecydował.
Uśmiechnęłam się pokrzepiająco do Maxa, gdy siostra wstrzykiwała medykament do jednej z rurek. Minęła dwa puste łóżka i wyszłam na korytarz, przymykając drzwi.
-Jego stan jest krytyczny- zaczął brodacz.- Teraz pielęgniarka podaje mu…
-Nie chrzań- przerwała mu Sam. – Ile czasu mu zostało?
-Młoda damo to nie…
-Nie dożyje rana- wtrącił się drugi lekarz. Jego kolega obrzucił go urażonym spojrzeniem.
Sam pokiwała kilkakrotnie głową, przygryzając wargę.
-Sprawcie tylko, żeby nie cierpiał. Nic więcej.
-Powinniśmy mu powiedzieć. Mamy tutaj świetnego psychologa z opieki społecznej- wtrącił się brodacz.
-Przestań zabawiać się w Ojca Teresę i daj mu spokój- warknęła, wracając do Sali.
-Przepraszam za nią.
-Nic nie szkodzi, ale może jednak…
-Nie- odparłam hardo.
Idąc za Sam, minęłam w drzwiach pielęgniarkę. Usiadłam na łóżku, patrząc na umierającego chłopca.
-… zostanę przy tobie do końca Max.
-Już zmęczyła mnie ciągła walka o każdy oddech- wyznał.
-Wiem Max, wiem- szepnęła łagodnie.
-Idź coś zjeść- powiedziałam.
-Nie jestem głodna.
-Ale on na pewno tak- wyciągnęłam inną kartę przetargową.- Naprawdę sądzisz, że dali mu coś do jedzenia?
Sam spojrzała na brata z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
-Masz rację.- Wstała, kładąc pudełko na szafce nocnej.- Tu niedaleko jest świetna knajpka. Wrócę za pięć minut, ale jeśli…
-Wezwę pielęgniarkę- weszłam jej w słowo.- Idź!
Skinęła i wyszła. Jej kroki odbiły się głuchym echem w ciszy szpitalnego skrzydła. Spojrzałam na Maxa. Jego klatka piersiowa unosiła się nierównym rytmem. Oczy stały się szkliste. Jak on mógł być jej bratem? Ona tak silna, córka Aresa, a on…
-Musisz odpocząć.
-Nie- wysapał.- Weź te pudełko, proszę.
Ostrożnie położyłam sobie na kolanach metalową skrzyneczkę. Spróbowałam unieść wieczko, ale ani drgnęło.
-Może tym?
Max wysunął spod koszuli maleńki kluczyk na sznurku. Z uśmiechem wyswobodziłam wychudłą szyję chłopca od niego i otworzyłam pudełko.
-Pokaż mi.
Wyjęłam z wierzchu delikatną, kruszącą się muszlę
– Muszla Angarii Sphaeruli- szepnął.
-Słucham?
– Angaria Sphaerula to bardzo fajne zwierzątko żyjące w morzu – wyjaśnił. –Kocham morze. Pamiętam jak pojechaliśmy nad nie. Nie potrafiłem się nadziwić jak wiele kolorów ma morze. Jest takie spokojne… wolne. Niszczy każdą tamę. Jest cierpliwe i… Rozgadałem się. Wybacz.
-Rozumiem- bąknęłam, wyjmując z pudełka zniszczony, drewniany gwizdek.
-Chciałem być muzykiem. Dalej.
Uniosłam wyżej brew.
-Miałem tylko pięć lat. Dalej.
Kolejnym skarbem przeszłości był dziecięcy nadpalony obrazek. Przedstawiał on jakąś panią z fioletowymi włosami oraz dwójkę uśmiechniętych, zielonych dzieci w parku. Spojrzałam na Maxa.
-Dalej- wydukał zdławionym głosem.
Wyjęłam ususzony kwiat. Był niezwykły. Wyglądał jakby nałożona na siebie siedem pięciopłatkowych kwiatów. Przyschnięty kolor przypominał burgund.
-Ciemiernik- wyszeptała Sam za mną. Odwróciłam się gwałtownie. Miała zacięty wyraz twarzy, lecz wyglądała jakby dławił ją szloch.
-Jej ulubiony kwiat- dodał Max.- Tylko ślepiec uważa zimę…
-…za przygnębiający cmentarz. To tylko lodówka dla…
– dla życia-dokończył.
-Głodny?- spytała, przerywając milczenie. Przysiadła na skraju łóżka, stawiając papierową torbę na kolanach. Zapach ciasta drożdżowego i konfitur wypełnił całą salę. Wyciągnęła gorąca bułę z owocami i podała bratu. Sama zatopiła zęby w świeżym rogaliku.
-Refleks!- Rzuciła we mnie drugą torbą. Otworzyłam ją, znajdując w środku parujące trzy buchty z konfiturą wiśniową i precla z sezamem.
-Dzięki- wydukałam zagryzając buchtą. Była wyborna. Idealnie wyrośnięte słodkawe ciasto i cierpki dżem to jest to co potrzebuje o poranku do życia.
-Dalej- powtórzył Max. Sam wzięła ode mnie pudełko, otworzyła i wyjmowała po kolei stare fotografie. Na jednej kilkuletni Max szczerzył się do obiektywu na baranach siostry. Na innej Sam uczyła go pływać, zapadając się po kolana w mule. Na kolejnej mama całowała Sam. Próbowałam dostrzec jej twarz, lecz długie czekoladowe włosy skryły ją całkowicie. Następne było z pogrzebu. Deszcz zamazał obiektyw, ale dałam radę dostrzec Sam trzymającą Maxa za rękę, gdy stali nad grobem. Włosy związała wstążką w prosty warkocz. Długą do ziemi , czarną spódnicę pokrywała warstewka błota. Ciemny sweterek opinał muskularne ramiona. Po jej twarzy spływały łzy. Skupiłam się na nagrobku- Violett Matriaas. To była matka Sam. Dalej zobaczyłam małego na badaniu. Późniejsze zdjęcie było przejmujące- Max tak blady w bezruchu z wymuszonym pomimo bólu uśmiechem. Po tym zdjęciu nie oglądałam innych fotografii. Sam dalej wyciągała kolejne skarby w tym wisiorek ich matki… bolesne wspomnienia. Opowiadała mu do wieczora, przerywając tylko, gdy zasypiał. Z każdą chwilą słabł.
Jęknął cicho.
-Wszystko w porządku?- spytała, zerkając znacząco na guzik wzywający pielęgniarkę.
-Tak.
-Słaby z ciebie kłamca, Max.
-Nie chce umrzeć otumaniony lekami.
Westchnęła.
-Proszę Sam.
-Dobrze.
-Opowiedz mi coś- wyszeptał.- Jest już późno, ale…
-Co konkretnie?
-Dlaczego ją przyprowadziłaś?- spytał, zezując na mnie.
-Mam misję…
-Dostałaś jakąś?! Kurczę to…
Posłała mu rozbawione spojrzenie.
-Już dobrze. Nie będę przerywać, obiecuję.
Prychnęła.
-Mamy udać się do Podziemia.
-Do…
-Obiecałeś! Chcesz w końcu usłyszeć, co tu robimy czy nie?
-Nie możesz wyskakiwać z czymś takim i oczekiwać, że będzie siedzieć jak mysz pod miotłą- usprawiedliwiłam go.
Rzuciła mi miażdżące spojrzenie.
-Co dalej? Opowiadajcie.
-Mamy jeden dzień, aby się tam dostać- powiedziałam.- Ma nas tam zabrać Hermes.
-Boski posłaniec- dodał Max.- Ten od złodziei i podróżników.
Zachichotałam.
-A widzisz ptasiaro?
-Ptasiaro?- wtrącił znowu Max.
-Moje przezwisko- wyjaśniłam, piorunując Sam wzrokiem.
-Skąd się wzięło?- wycharczał.
-Mam orła- zbyłam go, wyglądając przez okno.
-Tak, a wszystkie ptaki lgnął do niej jak ćmy do światła- dodała Sam.
Zaśmiał się słabo, wywołując napad duszącego kaszlu. Jego oddech znów stał się płytki i urywany, a jego serce słabło z każdym uderzeniem.
-Sam- wychrypiał.
-Jestem przy tobie- Chwyciła go za rękę.
-Boję się zamknąć oczy.
Sam wyjęła z kieszeni kurtki złotą drachmę.
-Trzymaj ją i nie puszczaj, a nie będziesz miał się, czego bać- powiedziała, wkładając ja do jego dłoni.- To bardzo ważne, a teraz odpocznij. Czeka cię długa droga.
Skinął i zamknął oczy. Aparatura pikała co raz wolniej.
-Popatrz- szepnęłam.
U wezgłowia zamigotała postać Hermesa. Był bardziej ludzki niż zapamiętałam.
-Co z waszą misją?- spytał, gdy się ukłoniłyśmy.
-Przepowiednia Wiktorii nakazała nam podążyć za tobą, Hermesie, do Hadesu- odparłam
Aparatura zamarła. W pokoju nastała nieprzyjemna cisza.
-Czas twojego brata się skończył- rzekł do Sam.
-Wiedzieliśmy o tym- odparła.- Zabierzesz nas ze sobą?
-Tak- mruknął.
Poczułam ogarniającą mnie fale senności. Powieki ciążyły mi niemiłosiernie. Upadłam na posadzkę. Obok mnie osunęła się z krzesła Sam.
-Niestety żywi nie mogą poznać drogi śmierci- dodał.
A potem zapadłam się w ciemność.
****************************************************************************************************
Objęta ramionami wsłuchiwałam się we własne szczękanie zębami. Temperatura w celi diametralnie spadła w ciągu kilku ostatnich dni. Teraz było tak zimno, że słyszałam zamarzanie wilgoci na posadzce. Tym razem nie zamierzał zmorzyć mnie głodem, czy pragnieniem. W ciągu mojego pobytu trzykrotnie przyniósł mi płaski bukłak z wodą i mały twardy chleb. Żadnego koca albo choćby świecy, ale jak na Niego to i tak wiele.
Leżąc skulona w kącie, przyciskałam do piersi bukłak, chroniąc przed całkowitym zamarznięciem. Nie mogłam zrobić nic więcej. Jeśli nie drzemałam, to oszczędnie skubałam chleb, pogrążona w myślach. Ostatnio nie przychodził, aby się nade mną znęcać. Nie wiedziałam, dlaczego, ponieważ wciąż aż za dobrze pamiętałam jego pierwszą wizytę.
~
Zatrzasnął głośno drzwi. Półprzytomna podniosłam na Niego niewidzący wzrok. Nagle blask światła oślepił mnie chwilowo. Zamrugałam zdezorientowana. Lśniąca kula światła unosiła się w powietrzu nad Jego głową. Rzucił przede mną jakieś papiery.
-Widziałaś to?- zapytał ostro.
Podczołgałam się bliżej. W słabym świetle rozpoznałam kartę gazety. Szybko przeleciałam wzrokiem tekst artykułu: ” Młoda kobieta i mężczyzna… zaatakowani w lesie… zabici na miejscu… ciała zmasakrowane… Zwłoki kobiety odkryto przypadkiem wczoraj wieczorem, a chłopca dziś rano… leśniczy … to prawdopodobnie duże zwierzęta…”
Urywki przelatywały mi przed oczami. Przełknęłam głośno ślinę. Przecież to mi się śniło. Ja to widziałam!
-Tak czy nie?!- krzyczał, kopiąc mnie raz po raz.- Cholerne ścierwo odpowiadaj! Tak czy nie?!
-Tak- wycharczałam, krztusząc się własnymi wymiocinami.
Wściekły wydał jakiś nieartykułowany dźwięk, kopiąc mnie w żebra. Gwałtownie wypuściłam powietrze. Ból przyćmił mi wzrok. Instynktownie zwinęłam się w kłębek, chroniąc rękoma głowę. Nie pamiętam jak długo…, gdy się ocknęłam, cała we krwi, już go nie było.
~
Po tym zmienił strategie. Zaczął podawać mi jakąś miksturę. Po niej mogłam tylko leżeć. Nie miałam siły się podnieść. Nie mogłam nawet mrugnąć, nie wywołując kolejnej fali bólu, odbierającej stopniowo władzę w członkach. Czułam się, jakby ktoś miażdżył mi kręgosłup. Fale mdłości odbierały mi siły. Zwracałam gorzką żółć, odwadniając się. Umęczona majaczyłam. Odpływałam to znów przytomniałam od bólu. Wtedy wracał. Jak zawsze. Przychodził i wylewał na mnie kubeł wody, zmywając wymiociny. Potem wlewał we mnie kolejne fiolki palącego płynu. Pojawiał się nowy ból, oszałamiając mnie. Smagana falami bólu, tarzałam się po brudnej posadzce. Jego sadystyczny śmiech odbijał się głuchym echem po celi. Dopiero, gdy wyczerpana odpływałam odchodził.
W ciemności byłam ślepa. Odór tego miejsca przytępił mi węch, a dotyk i tak był bezużyteczny w celi z oszlifowanego, gładkiego kamienia. Żadnej skazy, czy szczeliny. Miałam tylko słuch, który tylko wzmagał moje lęki. Najcichszy szelest wywoływał u mnie palpitacje serca.
Bałam się zasnąć. Obawiałam się choćby przymknąć na chwilę powieki, aby nie zobaczyć czegoś. Teraz było inaczej. On nie przychodził, ale ja wciąż czuwałam, wisząc na granicy jawy i snu. Upiłam łyk stęchłej wody, mocząc spękane usta. Byłam wyczerpana. Potrzebowałam głębokiego snu. Lecz obawiałam się. Z łatwością mogłabym zamarznąć. Tylko czy tak nie byłoby prościej? Bez bólu, strachu… snów. Ostrożnie, uważając na bukłak z drogocenną wodą, zwinęłam się w kącie w kłębek. Powieki ciążyły mi niemiłosiernie. Zasnęłam zaledwie zamknęłam oczy i śniłam…
Pustka. Otaczała mnie zewsząd.
PUSTKOWIE. To była jedyna nazwa tego miejsca, która przyszła mi do głowy.
Było ogromne. Pozbawione życia. Kompletnie czarne. Ziemia tak ciemna jak spowijający mnie mrok nocy. Nawet blask księżyca nie pozwalała dostrzec czyhających w ciemnościach niebezpieczeństw. Mimo to na pewno wiedziałam jedno- było to miejsce złowrogie i mroczne.
Poczułam coś dziwnego. Coś mnie wzywało.
Poruszałam się jak lunatyk.
Prawa stopa.
Lewa stopa.
Prawa.
Lewa.
Krok za krokiem.
Mozolnie zdobywałam kolejne metry Pustkowia.
Dlaczego?
Jakaś cząstka mnie, ta cichsza, rozsądniejsza, kazała zawrócić i uciekać, lecz ignorowałam ją uparcie.
Szłam dalej…
Nie wiem jak długo…
Nagle coś przezwyciężyło zew. W mojej głowie rozdzwoniły się alarmujące dzwoneczki. Do głosu dobrał się instynkt. W powietrzu wyczułam, nie wiem skąd, znaną mi woń. Odór zaschniętej krwi i wybielonych słońcem kości. Były to słabe zapachy, ale ogłaszały zagrożenie. Rozejrzałam się zdezorientowana, jak człowiek tuż po przebudzeniu. Nad Pustkowiem wschodziło czerwone słońce.
Świt okrył szkarłatem całą strefę mroku, ukazując niezbyt pocieszające szczegóły. Przede mną rozpościerała się naga kraina, której czarna ziemia była pofałdowana i pozwijana jak zastygła lawa, a jej powierzchnia lśniła w promieniach poranka. Fale czarnego piasku w oddali wydawały się gładkie, prawie płynne, lecz u podnóża wydm było wyraźnie widać, że ich powierzchnia jest pomarszczona i nierówna. Tu i tam z ziemi sterczał skalny palec lub spieczony słońcem bąbel albo wyrzucona, jak przez trzęsienie ziemi naga, poszarpana skała, usiana mnóstwem wgłębień, jak pocięta zmarszczkami twarz starca.
Przerażający… złowrogi… posępny krajobraz.
Pustkowie.
Wpatrując się w ten porażający krajobraz ponownie poczułam wezwanie. Ruszyłam, więc dalej. Szłam bez wytchnienia, lecz nie czułam zmęczenia. Widać znów nie byłam cielesna. Położyłam dłoń na pniu białego drzewa. Przenikła przez nie.
-Och!- wyrwało mi się ciche westchnięcie, łapiąc równowagę.
Zrezygnowana ruszyłam dalej.
Monotonia. To mnie dobijało. Gdzie nie spojrzeć te same drzewa, te same czarne piaski… ta sama pustka.
Dopiero, gdy słonce znalazło się w zenicie nastąpiła zmiana. Odnalazłam źródło dziwnego zapachu.
Kości.
Ludzkie kości.
Cały mały szkielet- sterczące znad pustynnych piasków żebra, wypalone słońce paluszki, będące zakończeniem dłuższych kości i puste oczodoły czaszki.
Kości DZIECKA.
Poruszona przyklękłam przy nich. Z nabożnym szacunkiem zamknęłam otwartą w niemym krzyku szczękę. Przymknęłam powieki, chcąc uniknąć łez. Po cichu zmówiłam znana mi modlitwę i odeszłam.
Nadeszła noc, lecz nic się nie zmieniło. Wciąż szłam naprzód. Wciąż mijałam czarne wydmy. Nagle w oddali w słabym świetle księżyca dostrzegłam sylwetki drzew. Podeszłam bliżej, aby móc dokładniej się im przyjrzeć. Dziwne ostre kształty wybielone słońcem, wystające z czarnej pustyni. Sterczały prosto jak włócznie, a ich cienkie pnie jaskrawo kontrastowały z jednolitą czernią otoczenia. Nie było na nich ani śladu liści ani kwiatów. Ze swymi pobielonymi pniami i wiotkimi, poskręcanymi gałęziami wyglądały jak szkielety, wyciągające ku słońcu ramiona, dłonie i długie, zdrewniałe palce.
Dalej rosły całe kępy białych drzew, owijając się wokół siebie wężowym splotem, układały się w coś na kształt oazy. Zaintrygowana podeszłam bliżej. Wśród drzew dostrzegłam falującą taflę sadzawki. Jej woda była tak ciemna, że prawie czarna jak otaczający ją piasek. Dno pokrywała warstwa ciemnych kryształów. Żadnych roślin. Żadnych zwierząt- ryb albo chociaż owadów. Było martwe, tak jak otaczająca je pustynia.
Rozejrzałam się uważnie po oazie. Pomiędzy drzewami dostrzegłam skuloną postać. Dziewczynkę.
Podeszłam bliżej bezszelestnie. Była brudna, ubrana w podartą sukienkę. Jej bose stopy i niczym nieosłonięte nogi były całe poranione. Dostrzegłam oznaki głodu: zapadnięte policzki i oczy w umorusanej twarzyczce, sterczące obojczyki, długie, chude, blade ramiona, świadczące o długich tygodniach zamknięcia. Spała zwinięta w kłębek. Głowę osłoniła ramieniem, spod którego wystawały tylko ciemne sprężynki włosów.
Kucnęłam i przyglądałam się jak śpi. Już wiedziałam, że odnalazłam to, czego szukałam. Ona była źródłem. Postanowiłam z nią pozostać. Czuwać nad jej snem.
Pełniłam wartę u jej boku przez parę godzin. Bezczynność pozwoliła myślom zapanować nade mną. Miałam, aż za dużo czasu na rozważania.
Po pierwsze, co ja tutaj robie?
Zawsze moje sny były zapowiedzią śmierci. Przepowiednią kolejnej agonii człowieka. A tu? Nikt nie umarł. Nikt prócz miejsca, w którym się znalazłam. Ale, czy to, dlatego tu jestem? Po to, aby ujrzeć konanie tego miejsca? Jego ostatnie chwile w świecie życia…
Po drugie, dziewczynka. Kim jest? Jak się tu znalazła? Co jej się stało? Czy zna to miejsce? Mieszka tutaj? Może wie, co się stało z tym miejscem? Czy też może jest tylko kolejną ofiarą? Czy to jej śmierć mam zobaczyć? Jest chora? Na co? Mogę jej pomóc?
Tak wiele pytań i żadnych odpowiedzi…
Nagle zatrzepotała powiekami i otworzyła oczy. Z trudem usiadła i rozejrzała się całkiem przytomnie. Na chwile tylko zatrzymała wzrok na mnie.
Czyżby wyczuła moją obecność? Może mnie widziała? Albo chociaż słyszała? Cokolwiek…
– Kim jesteś i jak się tu dostałaś?- Cichy, dźwięczny głos przerwał moje rozważania. Oniemiała spojrzałam na dziewczynkę, jakby przybyła z innej planety.
– Zadałam ci pytanie.- przypomniała zniecierpliwiona.
-Masz na myśli mnie?- spytałam niepewnie.
– Oczywiści, że ciebie. Nikogo więcej tu nie ma prócz nas dwóch.- odparła.- Dlatego też pytam, kim jesteś i jak się dostałaś w to miejsce?
– Amelia. Możesz mi mówić Amy, lecz niestety nie potrafię ci powiedzieć jak się tutaj dostałam.
-Kim jesteś, Amy?- zapytała ponownie.
– Już ci odpowiedziałam na to pytanie.
-Czym jesteś?
-Jak to?
-Jesteś herosem?- zapytała.-Już bardziej wprost nie potrafię- mruknęła ciszej.
– Herosem? Pytasz mnie czy jestem herosem? Heros to półbóg, półczłowiek. To pojęcie mitologiczne. Oni nie istnieli…
-Naprawdę? Nie istnieli naprawdę. To chciałaś powiedzieć?
-Tak.
-Więc posłuchaj mnie uważnie, Amy- powiedziała, wstając i chwiejnie zbliżając się do mnie. Niepewnie cofnęłam się.- Ja, Sharifa Isku ‘Daud jestem herosem, więc nie próbuj mi mydlić oczu. Nigdy nie dostałabyś się do mego umysłu, gdybyś nie była albo herosem albo boginią. Dlatego też pytam. Kim lub czym jesteś?
-Sharifo, posłuchaj mnie uważnie, bo nie zamierzam powtarzać- odparłam zirytowana.- Ja nie jestem ani HEROSEM ani BOGINIĄ. I wybacz, ale nie uwierzę, że jestem w twoim umyśle.
-Więc gdzie? Gdzie jesteśmy?
-W jednym z moich koszmarów.
-Koszmarów mówisz- mruknęła i na powrót zasiadła pod drzewem wyczerpana. Zmęczona przymknęła oczy, zbierając siły na dłuższą rozmowę. Była chora. Osłabiona.- Zatem siądź przy mnie i opowiedz mi.
Wciąż czujnie ją obserwując, zasiadłam obok.
-Możesz usiąść swobodnie. Nic ci nie zrobię- rzekła, wskazując na drzewo. Mimowolnie wygięłam usta w lekki uśmiech.
– Wybacz, ale nie sądzę, aby to było rozsądne- odparłam i przeniknęłam dłonią przez pobliski pień, wywołując zdziwienie na twarzy Sharify.- W swoich snach nie jestem cielesna.
-Powiedz mi… Amy, dlaczego uważasz, że jesteśmy w jednym z twoich koszmarów?
Opowiedziałam jej o moich proroczych snach i o ich następstwach, lecz pominęłam wszystko, co dotyczyło domu i mojej rodziny. Sharifa była dobrą słuchaczką. Milczała wsłuchując się w moje słowa lub w odpowiednich momentach zachęcała mnie do dalszych zeznań odpowiednimi pytaniami. Gdy zakończyłam swoją opowieść słońce rozpoczynało właśnie swoją codzienną wędrówkę.
– Opowiedziałam ci o swoich snach, teraz ty mi coś opowiedz.
– Jeśli taka jest twoja wola.
-Dlaczego powiedziałaś, że jesteś herosem?
-Amy… Po wysłuchaniu twojej historii, wiem kilka rzeczy. Jestem pewna, że jesteś herosem- rzekła. Chciałam zaprotestować, lecz uciszyła mnie ruchem ręki.- Wstrzymaj się… Bogowie istnieją. Są bardzo potężni i istnieją w kilku obliczach, jak powiada mój lud. Jednym jest greckie, drugim jest rzymskie, ale istnieje przecież jeszcze wiele innych kultur. Nieprawdaż?- Nie czekając na odpowiedź ciągnęła dalej z pasją.- Gdziekolwiek byli i niezależnie, jakie posiadali oblicze, zawsze pozostawali bogami. Co jakiś czas schodzili na ziemię i rozkochiwali w sobie ludzi. Dla sportu. Rozrywki. Czasem sami zakochiwali się w śmiertelnikach, więc pozostawali na pewien czas w jednym miejscu. Rodziły im się dzieci. W połowie boskie, w połowie ludzkie. Zwano je herosami. Nie były one nieśmiertelne, lecz posiadały cząstkę boskiej mocy odziedziczone po swoim rodzicu. Dla takich dzieci stworzono specjalne obozy, gdzie uczą się o swojej historii oraz jak przetrwać i walczyć.
-Walczyć?
-Tak, ponieważ nie tylko bogowie i herosi istnieją. Na świecie jest wiele potworów, satyrów i innych mitycznych stworzeń. Jedne są dobre, a przed innymi musimy uczyć się bronić i je zabijać, odsyłając tym samym do czeluści Tartaru.
Amy. Ja jestem herosem, córką Heliosa.
Pochodzę z pustyni. Urodziłam się tam, dorastałam i uczyłam życia. Na pustyni słońca nigdy nie braknie. Mój ojciec tam spotkał moją matkę i zakochał się w niej. Lecz nie mógł z nami pozostać. Miał obowiązki. Poza tym jego obecność ściągnęłaby zbyt wiele potworów. Dlatego odszedł… Urosłam i ciężko pracowałam, jak każda kobieta pustyni. Pewnie wszystko było by dobrze, ale użyłam swoich mocy, gdy w mojej wiosce byli biali naukowcy. Zafascynowałam ich. Chcieli, żebym z nimi poszła do ich kraju. Bym opuściła moją wioskę. Rada starszych nie zgodziła się…- westchnęła ciężko i zamilkła na chwilę.- Wrócili nocą. Zamordowali strażników i pobili moją matkę śpiącą u mego boku, a mnie uprowadzili. Moja młodsza siostrzyczka widząc to próbowała gonić ich wierzchowce, lecz oni… oni po prostu ją zastrzelili. Jak psa!- krzyczała, drżąc jak osika.
– Spokojnie- szepnęłam. Spojrzała na mnie z wyrzutem, ale opanowała się i kontynuowała zmęczonym głosem.
-Zabrali mnie do jakiegoś ośrodka. Przywiązali do łóżka i odurzyli lekami- wstała i rozejrzała się wokół.- To jest mój umysł. Umysł zniszczony przez nich. Każdy kolejny zastrzyk przypłacałam ciemnością. Niegdyś była tu oaza, dziś jest TO- krzyknęła wzburzona. Wpatrywałam się w nią nie wiedząc, co powiedzieć. Sharifa powoli odzyskała spokój i znów zajęła swoje dawne miejsce.-Umieram. Wiem o tym oglądając to miejsce.
-Mylisz się. To na pewno…
-U M I E R A M i nic tego nie powstrzyma! Dlatego posłuchaj mnie uważnie, Amy. Jesteś herosem, tak jak ja.
-Ale…
-Nie przerywaj mi!- ofuknęła mnie.- Jesteś herosem i jestem pewna również, że zataiłaś przede mną część swojej historii.
– To prawda- powiedziałam, patrząc prosto w jej oczy.
– Rozumiem i o nic nie proszę, prócz tego abyś wysłuchała mnie do końca.
– Słucham.
– Twoim boskim rodzicem może być Apollo. Patronuje on wyroczni delfickiej, dlatego czasem jego dzieci miewają dar widzenie przyszłości. To tylko mój osąd, ale proszę zapamiętaj go. Sądzę również, iż Hypnos lub mój ojciec umożliwili nam rozmowę, abym mogła ci to wyjaśnić. Mój czas się kończy, lecz za nic nie pozwolę tym parszywym ludziom męczyć moje ciało. Teraz powrócę do niego i pomszczę moją siostrę i mych braci- jej oczy ciskały błyskawice, a jej ciało pojaśniało, jakby otoczyła ją słoneczna poświata.- Teraz wrócisz do siebie, lecz nie zostawię cię samej. Ktoś z obozu z pewnością cię odnajdzie.
-Sharifo…
-Zadbam o to- przyrzekła.
-Sharifo…
– Żegnaj Amy… Żegnaj herosie.
Jej bezwładne ciało opadło na czarny pustynny piasek. Chciałam do niej doskoczyć, lecz pochłonęła mnie ciemność.
Tyle smierci w jednym opowiadaniu…
Niestety,nie potrafie ci pomoc,nigdy nie mam pomyslu na akcje wlasciwa,zawsze tylko te cholerne watki poboczne >.< Dlatego tylko zycze ci weny i z niecierpliwoscia czekam na kolejna czesc ;D
Co może stać sie w Hadesie? Kilka moich ogólnych propozycji:
A) upadek do Tartaru lub usłyszenie Kronosa
B) ucieczka przed Eryniami
C) zjedzenie owocu Persefony i wymyślenie kolejnej misji przez Persefonę – przyjaciele ją spełnią, ty możesz wrócić do Obozu
D) spotkanie z Persefoną i jej intryga
E) spadniecie z łodzi Charona – co się wtedy z tObą stanie?
Ogólnie opko dobre, choć chyba nie czytałam tamtej części lub nie zapadła mi ona w pamięci, bo średnio wiem, o co chodzi.
Zabrakło przecinka.
Osobiście bym jeszcze bardziej opisała uczucia targające nią. Choć całkiem były, no to ludzie, ja (jestem wrażliwa, ale szczegół) odczuwałam mocniej to, gdy oddawała swojego królika. No więc, mocniej opisz uczucia w takich sprawach, żebyśmy mogli lepiej się wczuć. No, może jeszcze trochę przemyśleń i skojarzeń, ale tak to spoko.
Może być jeszcze tradycyjne Tezeuszowe porwanie Persefony, żeby uratować jakąś dusze (może Maxa).
Rozdział świetny, zresztą tak jak poprzednie, ale było kilka powtórzeń, musisz na to uważać.
Jeśli chodzi o Podziemie to chyba podstawowym problemem herosów jest: „Jak wyminąć Cerbera?” Podoba mi się też pomysł carmel z wypadnięciem z łodzi. Byłoby ciekawie
Ja to jednak głupia jestem. Czytając na telefonie, łaziłam po domu i piłam cole. Oczywiście potknęłam się i oplułam ekran Ale opko bardzo fajne. A co do Hadesu, to:
1. Wymyśl jakieś dziecko Hadesa. Bóg podziemi przypuśćmy, że przeszedł na stronę zła, więc ten heros cię zdradzi i wyda w ręce Hadesa. Będziesz musiała uciec.
2. Coś z owocem Persefony
Nie wiem, co więcej. Nie mam weny, ale opko na serio świetne
Możesz przzez przypadek trafić do Równiny Kar,m czy Elizjum. Możesz zabłądzić w Podziemiu. Możesz zostać zaatakowana przez duchy. Możesz przez przypadek uwolnić jakieś zombie. Możesz spotkać jakiegoś zmarłego przyjaciela jako ducha. Możliwości jest mnóstwo.
Opko fajne. Sorry, ale nie wykrzesam już z siebie nic -_-
(Carmel podnosi rękę i energicznie nią macha oraz jak to ona szczerzy się promiennie): ja jestem za zombie!
*Pipes oblizuje wargę i szuka najbliższego opakowania z czekoladą *KOCHAM CZEKOLADĘ!!! JEST MOJĄ MIŁOŚCIĄ! I ppcieszeniem na smutki… :3
Och, więc tak zamierzasz skrzyżować te historię? Ciekawy pomysł. Bardzo smutna, ale świetnie napisana część. Czekam na cd 😀