Dedykacja dla Zyi- za to, że odgadła drugą sprzeczność- nie myślałam, że ktoś ją odgadnie. Dla pewności: Klara oznacza jasność, a jest błogosławiona przez Artemidę, boginię Księżyca. Brawo 😉
Miłego czytania
– Wstawaj – słyszę czuły głos. Dźwigam się na nogi, staję prosto i wyciągam miecz przed siebie. Jestem wykończona, pot leje się po moim czole strumieniami. Nie mogę złapać oddechu, świat kręci się, aż w końcu rozsypuje się na miliony małych kawałków. Przed oczami mam czarne plamki. Ledwie widzę stojącego przede mną chłopaka- w oczy rzucają mi się jedynie jego blond włosy, ścięte na jeża, krótkie, sterczące we wszystkie strony. Wiem jednak, że ma bursztynowe oczy, którymi właśnie w tej chwili wpatruje się we mnie.
– Wiem, jesteś bardzo zmęczona – powiedział delikatnie, starając się mnie pocieszyć.
– Wytrzymam – jęczę i wyciągam przed siebie miecz. – Atakuj.
Przez kolejną godzinę wylądowałam na ziemi osiem razy. Taaak, normalnie to ja bym powalała mojego towarzysza, ale już byłam zmęczona. Czarne, czerwone i białe kropki odgrywały szalony taniec przed moimi oczami, wirując i podskakują we wszystkie strony.
W końcu nadchodzi upragniony moment. Padam na ławkę i dyszę ze zmęczenia, wpatrując się w moje ręce. Wypijam wodę- powolutku, chociaż organizm domaga się szybszego łykania. Zmuszam się do picia wolno- raz, dwa. Przerwa. Raz, dwa. Przerwa. Raz, dwa. Przerwa. W ciągu kilkunastu minut wypijam całą butelkę. Wstaję i chwiejnym krokiem kieruję się w stronę mojego domku. Trójka. Posejdon.
Nie zwracam uwagi na falujące w rytm wiatru, który chłosta mi twarz przyjemnym dotykiem. Nie zwracam uwagi na biegnących, podskakujących czy idących herosów. Domek. Łóżko. Odpoczynek.
Co tu się dzieje? Zaraz powiem, ale najpierw muszę znów opróżnić jedną butelkę.
*gul, gul, gul, gul, gul…*
Okej. Aha, minutka, muszę przeczesać włosy, bo są tak nieco skołtunione.
Biorę szczotkę i rozplatam warkocza. Czeszę się, wpatrując się bezmyślnie w lustro. Moje kasztanowe loki łatwo się rozdzielają, prostują i znów skręcają. I tak się zaraz skołtunią. Zawsze się kołtunią.
Gdy kończę, patrzę czekoladowymi oczami na pokój. Skromne wyposażenie w zupełności mi wystarcza. Padam na łóżko i zwijam się w kłębek. Przez moje ciało przechodzi dreszcz. W nozdrzach czuję słony zapach oceanu.
Chwila spokoju. Ale wiem, że zaraz zostanie ona przerwana. Czekam cierpliwie na falę bólu. A tymczasem przyswoję wam nieco moją sytuację.
Nazywam się Klara Shelws. Mój wygląd już chyba poznaliście, dodam tylko, że mam ciemną karnację i prosty nos. Nie umiem opowiadać o sobie, więc mi wybaczycie, prawda?
Jak mogę wam to wytłumaczyć… Jestem córką Starego Glona. I mam też nieco… hm… nietypową sytuację. Nie wiem, jak wam to powiedzieć…
Och nie… zaczyna się…
W moim ciele rozgrzewa się ogień, czuję, jak płonie. We wnętrzu burzy się fala wody, obijając się o ściany mojego organizmu. Dwa żywioły stają naprzeciw sobie, niszcząc mnie i wywołując ból. Zwijam się na łóżku, trzymam się za ramiona i wiem, że muszę czekać… Cierpliwie, aż to straszne doświadczenie skończy się… Przestanę cierpieć, w końcu musi nadejść ten moment, kiedy przestanie…
I przestaje. Ustało nagle tak, jak się zaczęło. Wzdycham głęboko. Przyzwyczaiłam się.
Dyszę ciężko i staram się otworzyć oczy. Jednak nie mam siły, moja energia jest całkowicie wypruta. Chcę uspokoić oddech, ujarzmić ostatnie płomyki bólu. Ale mogę tylko leżeć.
Wreszcie odzyskuję władzę nad ciałem. W myślach obiecuję sobie, że następnym razem to zwalczę. Muszę. Ale wiem też, że jest na to małe prawdopodobieństwo.
A wszystko się zaczęło od niewinnego potwora. Ha- niewinnego. Gdy miałam zaledwie cztery latka, wielki cyklop zaatakował mój dom. Po raz pierwszy to nie ja wywołałam pożar i po raz pierwszy nie udało mi się go zgasić. Zabił moją mamę. Nawet jej nie znałam. Była… proszę, nie dziwcie się… córką Wulkana. Tak, rzymskiego Hefajstosa. Nawet tak potężna heroska nie mogła ugasić takiego płomienia.
A potem długie lata oczekiwanie na uznanie. Przez ojca, który mnie nie chce. Może i mnie kocha, co nie zmienia faktu, że mam go gdzieś. Przez całe dziesięć lat nie umiał dać mi tego głupiego znaczka nad głową. Dziesięć lat bólu, walki wody z ogniem w moim ciele. Jestem sumą sprzeczności, nie mogącą się ustatkować. To dlatego cierpię. To dlatego tak się zwijam. To dlatego na zewnątrz wydaję się silna, ale wewnątrz żyje mała okruszynka, bojąca się czegokolwiek.
Teraz mam szesnastkę. I wali mnie to, że on czasem chce ze mną porozmawiać, na przykład we śnie. Budzę się, zawsze staram się zbudzić. Ale w jednym śnie mi to nie wychodzi. Nie potrafię.
Nie wiem, jak to określić- jeśli czytaliście Igrzyska Śmierci to… to powinniście to lepiej zrozumieć. Źle dzieje się z naszym Obozem. Co roku porywani są herosi. Tylko jeden wraca. Tylko. Dwudziestka półbogów zostaje zmuszona do walki ze sobą. Tylko jeden wyjdzie żywy. Zabijają się na jednej arenie. A Rzymianie- na drugiej. Z każdego obozu jest jeden zwycięzca. Tylko jeden może przeżyć.
Jeśli my sami nie będziemy się zabijać, ktoś zrobi to za nas. Naśle jakąś chmarę złych i agresywnych komarów, napuści na nas wilki albo wymyśli coś równie okropnego. Zawsze tak jest. Zawsze tak będzie. I nikt nic nie poradzi. A potem ci, którzy wygrali, mają wracać do normalnego życia.
Skąd to wiem?
Proste.
Sama tam byłam. Podwójnie.
Pierwszym razem jak miałam dziewięć lat. Byłam maleńka. Błam się, gdy zamiast obudzić się w moim domku, w domku Hermesa, obudziło mnie światło zza zasłon. Długich, ciemnych zasłon. Pamiętam to dobrze. Jak wrzeszczałam, jak chciałam uciec. Nie udało się. Trafiłam na arenę. Nie miałam wyjścia.
Znalazł mnie syn Apolla. Jake… Jake… Mój Jake… Po strasznych, groźnych kilku dniach odnalazł mnie w chaszczach, zmęczoną, poobijaną i stojącą na skaju śmierci. Razem z nim inna greczynka, Gabrielle. Zaopiekowali się mną. To były dla mnie szczęśliwe dni. Mieliśmy co jeść, wszystko było w porządku, nikt nas nie atakował. Do czasu.
Dopadły nas. Wredne, cholerne dziki! Walczyli dzielnie- starali się mnie osłaniać. I ochronili mnie, ale jakim kosztem… Zabrali Jake’a. Mojego… przyjaciela… W ostatniej chwili wrzasnął, żebym uciekała. Żeby Gabrielle zabrała mnie i zwiewała. On je zatrzyma. Zatrzyma. I zatrzymał. Ale sam zginął. Na własne oczy widziałam, jak groźne kły rozszarpują go strzępy. Biedna córka Demeter nie wiedziała co robić. Trzymała mnie mocno, czułam jej ciepłe, słone łzy na koszulce- zaś po moich policzkach spływały strumienie, potoki, rzeki diamentowych kropelek. Nie dały nic. Odszedł. Na zawsze.
Następne dni mijały… głucho. Cicho. Spokojnie. Świętowałyśmy urodziny Gabrielle.
„Dla cierpiących najmniejsza radość jest szczęściem.„
Nawet nie wiedziałyśmy, że w swoje urodziny córka Demeter zginie. To było tak szybko… Zaledwie chwila nieuwagi i dziewczyna miała poderżnięte gardło. Nie żyła. Nasz malutki obóz zaatakowali pozostali herosi- synowie (o bogowie, o ironio!) Afrodyty. Zdążyłam uciec. Nie jadłam przez kilka dni. Wydalałam tylko słone łzy, gorzkie żale po stracie przyjaciół.
I wreszcie koniec. Natura wykończyła pozostałych półbogów. Zostałam najmłodszą triumfatorką Półboskich Gier.
I wróciłam do domu. Nie mogłam przeboleć strat. Z czasem przyzwyczaiłam się do nocnych koszmarów- po raz kolejny oglądanie śmierci Jake’a i Gabrielle.
A potem stało się to, czego najbardziej się obawiałam, co, pomimo upływu lat, było najgorszą sytuacją.
W wieku czternastu lat znów trafiłam na arenę.
Och bogowie… co było najgorsze. Wśród herosów, którzy jechali na pewną rzeź była maleńka siostrzyczka Jake’a, Laura. Poprzysięgłam sobie, że pomimo wszystko ją będę ochraniać. Tak jak Jake ochraniał mnie.
Dni mijały szybko. Coraz mniej było nas na arenie, a ja wciąż opiekowałam się córką Apolla. Polowałam- dla niej. Nauczyłam się śpiewu ptaków- dla niej. Szukałam wody- dla niej. Nadeszło nieubłagalne. Dopadły nas trujące kwiaty. Do tego w pobliżu czaili się wrodzy półbodzy. Nie miałam wyjścia. Mogłam wybierać pomiędzy śmiercią a śmiercią. Małą Laurę wsadziłam na drzewo, wydając zakaz schodzenie. Byłam taka głupia…
Stawiłam czoła nieprzyjaciołom. Wybiłam ich co do jednego. Zrobiłabym wszystko dla mojej maleńkiej towarzyszki.
Stoczyłam ich ciała do dołu, rowu, nazwijcie to jak chcecie.
Ale to wszystko było zbyt mało.
Do dziś pamiętam ten krzyk- straszny, pełen goryczy i bólu. Nie pomyślałam. Jeden z półbogów żył i rzucił nożem we mnie. Nie trafił. Zamiast tego wbił się on w Laurę, nadal siedzącą na drzewie. Głuche uderzenie. Jęk. Gwałtowne złapanie oddechu. To wszystko stało się w jednej sekundzie. Nie mogłam nic zrobić. Mała, którą tak chciałam ochronić, zmarła na moich kolanach. Tuliłam ją do siebie, płakałam. Na nic. Nie umiałam jej ochronić. Nie umiałam. Nie potrafiłam się poświęcić tak, jak jej brat kiedyś dla mnie.
Zamknęłam się w sobie. Znów triumfowałam. Wróciłam. Jedynym pocieszeniem była dla mnie Tamara, córka Hekate, moja przyjaciółka od siedmiu lat. Zawsze starała mi się pomóc, wyciągnęła mnie z depresji.
Teraz myślę o Laurze. Przewracam się na drugi bok. Jak mogłam pozwolić, by umarła? Myśli wyciszają się, powieki kleją, odczuwam zmęczenie związane z treningiem. Zapadam w sen.
Mała, brązowowłosa dziewczynka wrzeszczy, gdy widzi dziki wylatujące z lasu. Wysoki, dobrze zbudowany chłopak o ciemnoblond włosach rzuca się pomiędzy bestie a dziecko. W tym samym czasie rudowłosa dziewczyna odciąga maleństwo na bok. Dziecko krzyczy i wyrywa się, jednak nie może uwolnić się z silnych ramion. Łzy kapią jej na koszulkę, szarą, z bufiastymi rękawami. Nie może nic zrobić. Patrzy, jak chłopak pada między dziki i daje się rozszarpać. W ostatnim wydechu wrzeszczy:
– Gabrielle, zabieraj Klarę, już! Uciekaj! Zatrzymam je! Wiejcie! Gabrielle!
Sen się zmienia
– Nie! – brązowowłosa woła, równocześnie podrywając się do góry. Patrzy na wiotkie ciało Gabrielle, w tej chwili osuwające się na glebę. Dziewczynka ucieka, gubiąc po drodze z głowy czapeczkę z liści. Barczyści chłopacy rozdeptują urodzinowe ciastko, łamią świeczkę i ruszają w pogoń za maleństwem.
Sen się zmienia
Wysoka czternastolatka o ciepłych, brązowych oczach i kasztanowych lokach otacza ramieniem małą osóbkę, przytuloną do niej.
– Nie martw się, Laurze ty mój, przeżyjemy, jakoś się to wszystko ułoży… – przekonuje ją i głaska po główce.
Spod koca wystaje główka z ciemnoblond włosami.
– Ułoży się, jak ty tak mówisz to się ułoży, na pewno – dziewczynka wtula się w ramię koleżanki.
Ciszę przerywa głuchy łoskot. Ciemnowłosa podrywa się i porywa małą na ręce. Sadza ją na najbliższym drzewie i mówi:
– Siedź tu i nie schodź dopóki cię nie zawoła!
Dziewczynka kiwa głową i tuli się do gałęzi.
Szatynka odwraca się, równocześnie wyjmując miecz. W tej samej chwili z lasu wynurzają się osiłki. Ścięte na jeża czupryny lśnią od potu.
Nastolatka lawiruje wokół nich, trafiając w najczulsze miejsca. Ci bronią się, ale dziewczyna sprytnie unika ich ciosów.
Po chwili są staczani do głębokiego dołu.
Jedna chwila.
Świst noża.
Krzyk dziecka.
Odgłos spadającego ciała na ziemię i przenikliwy jęk.
Wszystko w jednej chwili.
Po zaledwie kilku minutach szatynka trzyma małą dziewczynkę na kolanach. Tuli ją do siebie i krzyczy jej imię. Dziecko tępym wzrokiem wpatruje się w twarz swojej starszej koleżanki. Wyszeptuje trzy słowa:
– Wygraj dla mnie.
Dziewczyna kiwa głową. Już wie, że małej nic nie pomoże. Maleństwo zamyka oczy i wydaje po raz ostatni westchnienie. Skonała.
Nastolatka długo trzyma ją w objęciach. Nie chce puścić. Nie może. Mogą ją zabijać- wszystko jej obojętne.
Budzę się zlana potem. Taki sen śni mi się codziennie, a ja wciąż nie mogę się uspokoić. Boją się spać, ale muszę, chcę, w nadziei, że kiedyś zakończą się moje koszmary. Na razie trwają. Nie chcą ustać. Z westchnieniem obracam się na drugi bok i zapadam w krótki, urywany sen.
– powiedział delikatnie… – czas przeszły w opowiadaniu, które dzieje się w czasie teraźniejszym >.<
Ogółem to nie zauważyłam dużej ilości błędów.
Hmmm… Ciekawa fabuła. Ja sama kocham igrzyska i chciałam zrobić coś takiego jak Ty – Igrzyska Herosów Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział!
Haha, aż dziwne, że nie ma więcej błędów, z racji tego, że pisałam to o 22:00 ^^ Ale i tak dzięki 😉
Aaa, też przyzwyczaiłam się do narracji przeszłej, sama nie wiem, czemu zaczęłam w teraźniejszej 😀
Błam – bałam
Zabrakło opisu domku. A kim był tak dokładnie tamtenchłopak, który z nią walczył? Do tego pomysł mocno ściągnięty z Igrzysk, za mało wyjaśnien, kto ich porywa.
Ale szczerze? Te opko jest chyba na razie najlepszym, jakie Ci wyszło, siostruś. Świetne.
Ciekawe, czekam na CD. Bardzo mi się podoba.
zobaczysz 😉 kilka odpowiedzi masz ode mnie
Hmm, powiem tak. Sam pomysł, mimo , że ściągnięty z „Igrzysk”, świetny. Cudownie opisane emocje, śmierć każdego przyjaciela Klary. Czasem widziałam jakieś literówki, drobne błędy stylistyczne, ale jak na razie zapowiada się bardzo ciekawie. Spróbuj przed wysłaniem jeszcze raz dokładnie przeczytać swoje opowiadanie i powinno być wszystko ok.
Tak więc, pisz CD!!!
No mi się podobało :d Może serio trochę zgadzam się z Yuka, że ściągnięty, ale emocje super. Czasem mylisz czasy. jęczę, powiedział itd, ale oprócz tego drażniącego szczegółu to bardzo fajne.
Racja – pomysł z Igrzysk. Ale później to się zupełnie inaczej rozwinie. Tylko trochę cierpliwości. Czasami pomysły wydają się takie same, a później nabierają nowego wymiaru 😀
Kurcze,njezly crossover. Z kazdym opowiadaniem jestes lepsza,naprawde.
Ale za krotkie! Stanowczo za malo miejsca poswiecilas na wyjasnienie jej sytuacji, przezyc, wspomnien i doswiadczen. Suzane Collins zamiescila to w dwoch tomach,ty- w jednej czesci.
Czekam na kolejna czesc,bo robi sie ciekawie!
I dziekuje za dedykacje :3
Bo to nie jest główny temat. Pani Collins skupiła się ne Igrzyskach, ja- na czymś zupełnie innym 😉
Podobało mi się, chętnie przeczytam ciąg dalszy ^^.
Jednakże nie pasuje mi parę rzeczy – kto ich porywa? Czemu synowie Afrodyty są osiłkami obciętymi na jeża i nie przejmują się swoim wyglądem?
Mam wrażenie, że wszystko jest trochę mgliste i za dużo równoważników, ale cóż – to tylko moje zdanie
Będę czytać ciąg dalszy, na pewno, podoba mi się to połączenie – Igrzyska Śmierci i Obozu Herosów (choć mogłabyś nie opisywać sytuacji obecnej w twoich wydarzeniach „czytaliście Igrzyska Śmierci?”
Jeszcze raz mówię, że mi się BAAAARDZOOO podoba
Fajne! Kocham Igrzyska