– Thenaarze, oto krew dla Ciebie. O Wszechmogący uczyń mi łaskę, pomóż mi w niedoli. Złożę ofiarę, wiele ofiar, kiedy będę wolna! Dostaniesz całe morze ludzkiej krwi! Tylko Wszechmocny, uczyń łaskę i pomóż się stąd wydostać! – słowa modlitwy odbijały się echem od ścian małego, pustego pokoju, na strychu Wielkiego Domu. Krew kapała powoli na podłogę. Przed wychudzoną dziewczyną z rudymi włosami leżała żyletka. Łza ukazująca cały ból spłynęła po jej bladym policzku, ale szybko ją otarła. Nie mogła pozwolić sobie na płacz. A w ogóle nie było powodu, przecież robi to wszystko dla Thenaara. Krew złożona w ofierze na pewno zostanie przyjęta, a jej prośby wysłuchane. Już trzeci dzień nic nie jadła. Wypiła tylko trochę wody nie przerywając modlitwy. Bóg, jej bóg, nie żaden Zeus ani Jupiter wyciągnie ją z tego przeklętego Obozu Herosów. Pełnego nędznych niewiernych, bluźniących, obłąkanych ludzi.
Nagle ktoś szarpnął za klamkę drzwi.
– Panie pomóż mi się stąd wydostać! Uciec od tych potworów, tych herosów, którzy nie wierzą w twoje istnienie, i od szaleńców, którzy uważają się za bogów! – zaczęła się modlić głośniej. Za klamkę dalej ktoś ciągnął.
Rozległ się huk i drzwi pękły nie wytrzymując siły zaklęcia rzuconego przez jedno z dzieci Hekate.
– Thenaarze, wysłuchaj moich błagań! – krzyczała, kiedy wbijali igłę w jej żyłę. Po chwili straciła przytomność.
Kiedy się obudziła, leżała na miękkim łóżku a nad nią pochylał się niebieskooki chłopak. Miał blond włosy i miłą twarz. Jęknęła zrozpaczona. Przerwali modlitwę! Nie dotrwała do trzeciej nocy swoich błagań… To znaczy, że Thenaar jej nie wysłucha…
– Nie. Nie, to niemożliwe. Niemożliwe. – mówiła kręcąc głową. Zaczęła ruszać się pod kołdrą.
– Reklo, opanuj się! Tutaj nic Ci nie grozi. – chłopak próbował ją uspokoić, ale bez skutku. Rekla mocniej rzucała się po łóżku krzycząc coraz głośniej. Mimo tego, że podali jej kroplówkę z nektarem, dalej była słaba. Rany na rękach już się na szczęście zabliźniły.
Rekla była córką Hermesa, jednak bardzo późno trafiła do obozu. Gdy po raz pierwszy Lajos, czyli satyr, który był jej opiekunem powiedział jej prawdę o bogach, zareagowała bardzo gwałtownie. Wykrzyczała mu w twarz parę wyzwisk i uciekła. Nikt nie umiał jej wytropić. Znalazła się po trzech latach, w czasie walki z mantykorą. Okazało się, że znalazła schronienie w Gildii Zabójców. Kontakty z jej przedstawicielami musiała mieć wcześniej, bo już w czasie incydentu z Lajosem wierzyła w ich boga. To tłumaczyłoby jej reakcję. Gildia była sektą czczącą Thenaara, pradawnego boga krwawej, brutalnej wojny. Nie pochodził z Grecjii, tutaj go nie znano. Ten bóg w swej złości nie mógł się równać nawet z Aresem, czy Marsem. Podobno kazał swoim kapłanom zabijać, i przynosić krew ofiar do wielkiego zbiornika przypominającego basen, przy którym celebrowano. W siedzibie Gildii, która była starym kościołem z rozległymi podziemiami, Rekla nauczyła się walczyć i zabijać z zimną krwią.
Wyrosła na zwinną i zręczną siedemnastolatkę. Jednak nie było tego widać po chudej postaci miotającej się teraz po łóżku. Dziewczyna nadal nie chciała uwierzyć w greckich bogów. Zastanawiała się, jak uciec, jak wydostać się z tego przeklętego miejsca. Uważała, że w Gildii było jej dobrze. A w jej głowie powoli kształtował się plan…
Tydzień później wypisano ją ze szpitala. Przez minione dni udawała zainteresowanie Olimpem i rzeczami z nim związanymi. Mike, chłopak, który próbował ją uspokoić w szpitalu, uważał teraz, że się zaprzyjaźnili. Miała nadzieję, że w ten sposób Chejron i jego poplecznicy stracą czujność i uda jej się wymknąć. Miała rację. Szła pozornie rozluźniona, ale czujna do domku Hermesa. Zostawiła tam swoje rzeczy przed modlitwą.
Uchyliła ciężkie drzwi i zajrzała do środka. Nikogo nie było. Podeszła do łóżka i spod materaca wyciągnęła sztylet. Wysunęła go z pochwy i ze złowieszczym uśmiechem przejrzała się w błyszczącej klindze z niebiańskiego spiżu. Sztylet zrobiła sama, gdy odkryła, że spiż szkodzi potworom. Sięgnęła po resztę broni do plecaka pod łóżkiem, lecz odkryła, że nic tam nie ma. Dobrze, że pomyślała o schowaniu sztyletu. Kusza z pociskami ze spiżu, i kiścień, również ze spiżu, przepadły. Miecz straciła podczas walki z mantykorą. Ale sztylet, broń, którą najlepiej się posługiwała, leżał bezpiecznie pod materacem. Ale ten centaur jest naiwny!
– O Panie mój, błagam pomóż mi w mojej misji, zapewnij jej powodzenie o Wszechmogący. – pomodliła się szybko, szeptem i nacięła kawałek skóry. Przypasała pochwę z nożem do pasa i ruszyła w stronę sosny Thalii. Szybko oddaliła się od zabudowań. Już nigdy tu nie wrócę, obiecywała sobie.
Gdy od granicy obozu dzieliło ją jakieś sto metrów, usłyszała za sobą wołanie. To Mike zauważył jak się oddala. Ruszyła biegiem, choć wiedziała, że zdąży. Poczuła prąd przenikający jej ciało. Przeszła granicę. Thenaar jest z nią! Biegła dalej leśną drogą. Potykała się o kamienie, lecz jeszcze przyśpieszyła. W oddali widać było drogę, którą co jakiś czas przejeżdżał samochód. Planowała złapać stopa i dojechać na obrzeża Nowego Jorku. To tam była Gildia, jej wybawiciele.
Za sobą usłyszała hałas. Wyszarpnęła z pochwy sztylet. Myślała, że to ktoś z obozu, ale gdy się odwróciła, ujrzała byka. Byka z kolchidy. Pędził na nią z prędkością jadącej ciężarówki. Przeraziła się, ale zaraz przypomniała sobie, że nie jest sama. Jest z nią Thenaar. Może być spokojna, bo on jej pomoże. Przygotowała sztylet. Byk chciał ją staranować, ale u ostatniej chwili odskoczyła, i próbowała wbić ostrze pomiędzy części jego pancerza. Potwór uderzył w drzewo, sztylet ześlizgnął się po nim, a dziewczyna straciła równowagę.
Poderwała się na równe nogi, i zanim byk wyswobodził się, była już na sąsiednim drzewie. Uznała, że potwór jej tam nie zauważy.
Była doświadczonym zabójcą, ale niedoświadczonym herosem. Byk wyczuł jej obecność i zwrócił na nią swoje przerażające ślepia. Odbiegł kawałek, i Rekla pomyślała z ulgą, że się poddał. Lecz on wziął jedynie rozpęd i w pełnej szybkości uderzył w drzewo.
Zatrzęsło się, ale nie widać było poważnych uszkodzeń. Potwór powtórzył całą operację. Tym razem drzewo przechyliło się mocno i Rekla zawisła na konarach. Monstrum jeszcze raz rozpędziło się. Roślina poddała się uderzeniu, a dziewczyna w ostatniej sekundzie skoczyła by uniknąć przygniecenia.
Ruszyła biegiem w stronę drogi. Przyrzekła sobie, że nie wróci do obozu, więc nie wróci. Da sobie radę z tym „byczkiem”.
Biegnąc, zobaczyła nad sobą gałąź drzewa. Czuła na karku oddech bestii, więc odwróciła się i wyskoczyła w powietrze. Chwyciła się gałęzi, podciągnęła, a kiedy byk był pod nią, pościła ją i wylądowała na nim. Niestety tyłem. Kiedy zaczął wierzgać, wiedziała, że długo się nie utrzyma na jego grzbiecie. Wbiła sztylet w szczelinę pancerza w okolicy kręgosłupa. No, gdyby to coś miało kręgosłup, to był by mniej więcej tam. Nic się nie stało. Zlękniona próbowała go wyciągnąć, ale gdzieś się zaklinował.
Monstrum stanęło dęba i Rekla wylądowała na ziemi. Straciła sztylet, jedyną broń, a podczas lądowania skręciła kostkę. Wstała i pokuśtykała w panice w stronę obozu. Teraz wiedziała, że poza nim jest bez szans. Tylko tam chroniła ją bariera. Zdała sobie sprawę jaka była głupia.
Byk zawrócił i ruszył na nią. Bez broni, zrobiła chyba jedyną możliwą rzecz: chwyciła szarżującego potwora za rogi. Mimo, że wytężała wszystkie swoje siły, byk powoli przesuwał ją w stronę drzew. Otworzył paszczę. To koniec, przemknęło jej przez myśl. Zionął ogniem. Rekla puściła rogi i upadła na ziemię. Ból był porażający, nigdy wcześniej takiego nie czuła. Wszystko było gorące, paliło się. Ona się paliła. Po jej skórze tańczyły płomyki. Bestia zionęła nieprzerwanym strumieniem gorąca.
Wtedy nadbiegli inni obozowicze z Mikiem na czele. To on rzucił się na byka i z zaskoczenia wbił ostrze w jego kark, głęboko, aż do mechanizmów dzięki którym działał. Potwór Wydał z siebie ostatni ryk, i zmienił się w pył.
Sztylet Rekli spadł na piach. Dziewczyna widziała to jak przez mgłę. Przestała czuć cokolwiek. Nie czuła już bólu rozległych oparzeń. Bólu skręconej kostki. Zupełnie nic. Zamknęła oczy i zatonęła w niekończącej się ciemności.
Mike podbiegł do leżącej na ziemi Rekli. Całe jej włosy spłonęły, skóry praktycznie nie było, też się spaliła. Dziewczyna nie oddychała, nie żyła. Mike, roztrzęsiony klęczał przed ciałem. Dopiero Chejron odciągnął go od tego makabrycznego widoku.
Reklę pochowano na obrzeżach obozu. Już wcześniej było tam kilka grobów. Kilka, bo zwykle nie było co chować. Nie gińcie za wiarę – głosił napis na nagrobku. Mike jeszcze długo tam przychodził. Wiele razy zastanawiał się, czy trafiła na Pola Kary. W czasie tego tygodnia, zaprzyjaźnił się z nią. Ale mylił się. Z jednej strony dlatego, że tak naprawdę ona tylko udawała tą przyjaźń, z drugiej, dopiero teraz odkrył, że tak naprawdę ją kochał. Zakochał się w niej przez ten jeden jedyny tydzień.
Po puste miesce to była buźka z poczty 😉
Wow 😀 Pomysł niezły. Bardzo oryginalny Właśnie dzisiaj skończyłam czytać 2 tom Kronik Świata Wynurzonego i zaczęłam trzeci. 1 część Wojen też czytałam 😀 Bardzo mi się podobają 😀 Ciekawie połączyłaś to Tylko troszkę mi walka z bykiem nie do końca pasowała. Może więcej emocji i opisów, ale otoczenia czy coś? A może to tak miało być, że ona tak bez strachu walczyła? Dobrze zaczęłaś. Tak mrocznie. Nie spodziewałam się takiego końca. Ale ogólnie fajnie napisane
Dzięki 😀 Ja to w ogóle nie jestem dobra w scenach z walkami…
Błędy:
– Dwa zaginione w akcji przecinki i jeden niepotrzebny.
– Jedno zdanie napisałaś w czasie teraźniejszym, zamiast w przeszłym.
– Jak można pOścić gałąź…?
– W środku zdania wstawiłaś dużą literę.
Co do całokształtu… Nawet ciekawe. Myślę, że mogłaś dać na początku o wiele bardziej rozbudowane opisy bólu, z pewnością to uczyniłoby opko jeszcze ciekawszym. I odrobinę za szybko rozpisałaś akcję. Powinno być też jak najwięcej opisów odczuć wewnętrznych. A ich ilość tutaj nie powaliła mnie. Po bohaterce 2\4 wydarzeń spływało, jak woda po kaczce – oh spadam z gałęzi… A co mnie to, niech sobie spadam. Dałabym 4+