Część czwarta: Najlepszy prezent w moim życiu
Co robicie, gdy nagle ktoś przy was mdleje?
a) Łapiecie go i ostrożnie kładziecie na ziemi
b) Idziecie sobie, bo nic was to nie obchodzi
c) Panikujecie
d) Zakopujecie ciało w ogródku
Stanęło na opcji a. Kiedy jednak położyłam dziewczynę przy umywalce, natychmiast zwiałam. Pewnie zaraz mnie o coś oskarżą, tak znając życie. Tak, zostawiłam ją na pewną śmierć!
– No jesteś w końcu! – Liz burknęła, kręcąc głową z udawanym oburzeniem.
-Jakie „w końcu”? Minęło tylko pięć minut. – Uśmiechnęłam się niewinnie.
Liz zmrużyła oczy, ale nic nie powiedziała.
– Em…co teraz robimy? – przechyliłam lekko głowę, udając, że nic się nie stało. Nie powiem, nadal myślałam o zakopywaniu ciał. Ciekawe gdzie można tu znaleźć szpadel…
– Zaraz zacznie się kolacja, wiec za wiele sobie nie zobaczymy – kiedy tylko moja towarzyszka skończyła mówić, rozległ się dźwięk konchy. Ruszyłyśmy razem do jadalni i rozdzieliłyśmy się, każda poszła do swojego stolika. Kiedy jednak każdy już usiadł i wszyscy mieli zacząć posiłek, do jadalni weszła dziewczyna w pełnym uzbrojeniu. Miała piękne, złote włosy, a jej zielone oczy zdawały się przeszywać wszystko i wszystkich. Pewnym krokiem podeszła do Chejrona i zaczęła o czymś z przejęciem opowiadać, jednak nie dało się dosłyszeć o czym mówi. Herosi zaczęli szeptać pomiędzy sobą, zastanawiając się, co miało znaczyć to nagłe wejście. Ja nie. Siedziałam i zastanawiałam się, co powinnam zjeść na kolację. Jestem człowiekiem przyziemnych priorytetów. Jeśli pojawienie się jak-jej-tam-w-zbroi będzie miało na mnie jakiś wpływ – i tak zjem kolację. Jeśli nie będzie miało żadnego wpływu – tym bardziej zjem kolację.
-Proszę mnie posłuchać – Chejron zastukał kopytem w posadzkę. Słuchałam, ale moje myśli właśnie krążyły nad pizzą. –Najbliższa bitwa o sztandar zostaje odwołana. – Zewsząd rozległy się okrzyki sprzeciwu i buczenie. A może żeberka?
– Lizbeth McCarthur i John Mellen zgłoszą się do mnie po kolacji – tym razem moje myśli ostro wyhamowały nad tortillą i rączo pobieżały do Liz. Ocknęłam się i spojrzałam na córkę Hefajstosa. Pobladła nieco na twarzy, ale skinęła do mnie. Odebrałam to jako zapewnienie spotkania po jej tajnej naradzie. Nagle zmalał mi apetyt.
***
Ze zdenerwowania nie mogłam usiedzieć w miejscu, więc zaczęłam chodzić w jedną i drugą przed jedenastką. Dopiero kiedy poczułam rękę na swoim ramieniu, przystanęłam i odwróciłam się.
-Idę na misję- oznajmiła mi spokojnie Lizbeth. – To znaczy, że nie będzie mnie przez jakiś czas. Nie wiem, czy wrócę za kilka dni, czy tygodni, czy.. – tutaj urwała. I nie musiała już nic mówić. Domyśliłam się, o co jej chodziło. Liz nie wiedziała, czy w ogóle wróci.
***
Następne trzy dni moja znajoma spędziła, przygotowując się do misji. Ja natomiast postanowiłam w końcu odkryć swojej powołanie – może to brzmi górnolotne, ale takie nie było, wierzcie mi. W łucznictwie byłam beznadziejna, w biegach tak samo. W zapasach radziłam sobie jeszcze gorzej o ile to było możliwe. Magia nie chciała się mnie słuchać, choć prosiłam i groziłam. Natomiast odkrywałam, że jestem coraz lepsza w szermierce. Zafascynowały mnie wszystkie ciosy, uniki i kontry. Jedyne, co mi przeszkadzało, to ciężkość mojego miecza. Mogłabym ruszać się znacznie szybciej, gdyby był lżejszy. Ale nie bądźmy wybredni, najważniejsze to wyjść żywo z walki. Zaczęłam odczuwać silną potrzebę bycia silniejszą. Tak, żebym ja też poszła na misję. Tak, żebym to ja mogła kiedyś ochronić Liz.
***
-Yerri? – uniosłam oczy i zobaczyłam Lizbeth. Był wieczór. A ona stała przede mną z plecakiem i zaciętą miną, gotowa do drogi. I trzymała coś w ręce. Podeszłam do niej, nieco zmachana, ale za to szczęśliwa, że mogę ją jeszcze zobaczyć przed jej wyruszeniem na misję. Wiem, to nie powinno być możliwe. Nie powinnam czuć takiej więzi do ledwie znanej mi osoby. Ale to była pierwsza osoba, której nie przeszkadzało moja pedanteria. Która to akceptowała. I która nadal mnie lubiła.
-To dla Ciebie – córka Hefajstosa podała mi dość mały przedmiot. Ou, dostałam prezent! Pierwszy raz dostałam prezent od kogoś innego niż taka! Całe życie marzyłam o…żelu antybakteryjnym do rąk? Przyjrzałam się tubce dokładnie. Była na tyle mała, że mieściła się praktycznie do każdej kieszeni, a w środku było trochę niebieskiego żelu. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale raczej nie tego. Rudowłosa zachichotała cicho na widok mojej miny.
-Po prostu go odkręć.
Niemal nie powstrzymałam okrzyku, kiedy zamiast tubki trzymałam w ręku miecz. Ten był jednak inny od wszystkich, które dotychczas miałam. Był strasznie cienki…i lekki.
-Widziałam, jak sobie radzisz z mieczem. Mam nadzieję, że Ci się podoba.
-Powodzenia na misji – powiedziałam, odwracając się i idąc do domku. Nie chciałam, by Liz musiała oglądać moje łzy.
***
Chciałabym powiedzieć, że od wyjazdu mojej znajomej nic się nie zmieniło. Niestety, nie jestem aż tak wielkim kłamcą. Niby wszystko wyglądało tak samo, treningi dalej dawały mi w kość i za każdym razem, jak widziałam bałagan w domku dostawałam palpitacji serca. Ale to, że nie miałam przy sobie mojej ulubionej katarynki, która mogła nawijać o truskawkach cały dzień, sprawiło, że dni stawały się jakoś monotonne. Ale czy to nie było to, czego potrzebowałam. Czy ja nie chciałam rutyny? W sumie już sama nie wiedziałam. Ale wiedziałam, że sen, który miałam pewnej nocy, był bardzo, ale to bardzo niepokojący.
Zakrwawiona Lizbeth leżała nieruchomo na podłodze.
-Jak myślisz, wiedzą, co się z nimi stało? – spytał z głębi ciemności chrapliwy głos.
-To nieważne. Oni i tak niedługo umrą. Potrzebujemy kogoś, kogoś lepszego.
-Nie wyślą kolejnego herosa na misję
-Nie, nie wyślą. Sam do nas przyjdzie.
Obudziłam się z trudem łapiąc powietrze. Wokół panowała cisza – jednak obozowicze kiedyś kładli się spać. Zamyśliłam się. Wiedziałam, że mój sen jest prawdziwy. I że mogę powiedzieć o nim Chejronowi. Ale co on zrobi? Nie wyśle mnie przecież. I wiecie co? Mam dość. Nie chcę tu siedzieć? Chcę znaleźć moją mamę i trzepnąć ja w twarz( a potem znowu, bo jeden to by było nierównomiernie). Nie będę tu siedzieć. Chcę do Liz. I do taty. I w ogóle nie chcę być z tymi ludźmi. Podniosłam się cicho, zebrałam swoje rzeczy i powoli wymknęłam się z domku. Nie dane było mi przejść nawet połowy drogi do granicy, gdy nagle ktoś dotknął mojego ramienia.
– Tym razem nie uciekniesz przed moim psem? – to znowu był fan heavy-metalu. Syknęłam cicho i zaczęłam machać rękami.
– Idę na misję. Tajną. Nic nie widziałeś, nic nie słyszałeś, nic nie wiesz, mnie tu nie było.
– A skąd wiesz, że nie idę z tobą? – mój towarzysz rozmowy wydawał się bardzo rozbawiony.
– Kobieca intuicja – mruknęłam i ruszyłam przed siebie. Co nie oznacza, że pozbyłam się towarzystwa. Chciałam mu powiedzieć, żeby się odczepił, ale za nami rozległ się perlisty głos.
-Och, dwoje kochanków ucieka nocą w nieznane! Niemal jak Romeo i Julia! – jęknęłam. Zaraz zacznę sprzedawać miejsca na wycieczkę zorganizowaną. Odwróciłam się i zobaczyłam dość niską dziewczynę. Ubrana była na czarno, a jej włosy były ciemnego koloru. W tym świetle nie mogłam dostrzec jej oczu.
-Idźcie sobie!-syknęłam-Już! Nie potrzebuję was!
– Potrzebujesz –nowo przybyła spojrzała na mnie poważnie – Jestem Vittoriana Emanuela Melua. Wiem o przepowiedni, którą dostałaś. I wiem, że nas potrzebujesz.
|Byłam zdezorientowana. Ale najważniejsze dla mnie było to, że musiałam iść.
-A róbcie co chcecie! – odwróciłam się i ruszyłam w stronę granicy.
***
-A więc dzielni herosi, którzy odganiając strach w swych sercach..Au!!
-Przepraszam! Ale sama się prosiłaś.
Bardzo spodobał mi się ten fragment. Masz prawdziwy talent Dobrze, że starasz się rozbudowywać opisy, bo efekty są, mogę zapewnić, od razu lepiej się czyta Naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie ma tu całego tabunu komentarzy. Zasłużyłaś na nie. Jeszcze trochę praktyki i będziesz tworzyć prawdziwe arcydzieła! Czekam z niecierpiliwością na ciąg dalszy. Zapowiada się bardzo ciekawie
Pozdrawiam i życzę weny,
Lakia
Absolutnie zgadzam się z Katią.
Jest bardzo ciekawe.
Pozdro
:*
Bardzo fajne!
Tekie BUŁAŚNE!