Nie miałam weny. Dopiero wczoraj mnie chyciło. I napisałam 😀 Już tyle wytrzymałam… aż dziw.
Dedykacja dla Annabeth24, za to, że istnieje na tym blogu i za to, że po przeczytaniu każdego jej opka mam jeszcze wyszczerz przez kilka godzin , dla carmel, za to, że zachowuje sekret, który jej powierzyłam, jako że ma, jak to ona ujęła, „wejście u autorki”, dla Annabelle, za to, że nie chce mnie zabić, dla mojej kuzynki, która mam nadzieję to przeczyta, za to, że mnie zmuszała do sprawdzenia jej streszczeń książek, (tak, zmuszenia. Kocham Cię, Natuś:-D ) i dla mojej dobrej koleżanki, Nati, bo… bo czyta te moje bajdy beznadziejne 😉 dzięki Ci.
To by było na tyle 😀 Miłego czytania.
CASSANDRA
-Kendra – łkałam, wyrywając się Sebie. On jednak przycisnął mnie do siebie i nie puszczał. Miałam ochotę bić go, żeby mnie puścił. Emocje się we mnie kotłowały, byłam osłabiona. Syn Aresa chyba o tym wiedział, bo przestał mnie tak ściskać. Wyrwałam mu się, ale po zrobieniu jednego kroku padłam na ziemię. Czułam przeszywający ból w prawym kolanie. Zaczęłam się czołgać. Po chwili złapał mnie Seba. Nie miałam siły z nim walczyć. Pozwoliłam, by przeniósł mnie do Jamesa. Syn Apolla opatrzył mi kolano. Przestało mnie tak boleć. Jednak… wolałam, żeby mnie bolało. Wtedy zapominałam o Kendrze- o jej poświęceniu. Przywarłam całym ciałem do syna Aresa. Objął mnie. Siedział na wilgotnej ziemi ze mną przyciśniętą do piersi. Cała drżałam. Starałam się powstrzymywać łzy. Bałam się o moją przyjaciółkę. Potrzebowałam wsparcia. Potrzebowałam wyrzucenia z siebie wszystkich smutków. I wszystkich dławionych wyznań. Domyślałam się, o co chodziło Apollowi. Miałam powiedzieć. Powiedzieć stłamszony fakt. Może mi ulży…
– Kocham cię – wyszeptałam do Seby. Poczułam się zażenowana. Może nie o to chodziło?
Syn Aresa zrobił wielkie oczy. Spojrzał na mnie. Równocześnie przytulił mnie mocniej. Poczułam się… no, niezręcznie. Chciałam wyparować. Myślę, że widział moje wielki rumieńce- zresztą nic dziwnego, ciągle patrzył na moją twarz.
– Aha, rozumiem, nie odwzajemniasz…
Odwróciłam twarz i wstałam. On nadal siedział, zapatrzony we mnie. Czułam, jakby cały świat mi runął. Odeszłam kilka kroków. Nie patrzyłam na niego. Nie chciałam. Moje życie w tamtym momencie się załamało. Czyżby Apollo się mylił? A może to ja to źle zinterpretowałam? Byłam totalnie zagubiona. Nagle poczułam, że ktoś mnie odwraca. Zdążyłam tylko zobaczyć masywną sylwetkę Seby. Uniósł mi podbródek. Pocałował mnie. Nie tak, jak wtedy, gdy odzyskałam przytomność. Mocniej. O wiele mocniej.
Gdy już skończyliśmy, spojrzałam mu w oczy. Przekaz był jasny: odwzajemnia.
Dopiero po chwili ochłonęłam. Nie teraz miłostki- najpierw przyjaciółka.
– Wybacz mi. – odepchnęłam go lekko. Zrozumiał. Odsunął się nieco.
– Muszę ją wyciągnąć – odezwałam się.
Bolała mnie głowa, a mimo to mój mózg pracował na najwyższych obrotach.
Dobra, teraz spokojnie… Może by tak te głazy odsunąć. Nie, jeszcze coś runie. Kopać tunel? Ryzykowne, poza tym, nie mamy czym. Temido, jesteś przecież naszą patronką! Pomóż nam!
Cisza. Nic. Westchnęłam. Popatrzyłam na Tori. Musiała to bardzo przeżywać. James opatrywał jej rany, które wyglądały paskudnie. Nic nie mówiła.
Miałam niejasne przeczucie, że coś jest nie tak. Nie wiedziałam co. Miałam wrażenie, że… ona nie pomaga. Przecież sama mogła się wydostać z domu. A później mogłabym przysiąc, że wepchnęła tam z powrotem Filipa.
Otrząsnęłam się. Przestań! – skarciłam się w myślach. To dziecko! Nie wiem, czemu mi to przyszło do głowy. Bezsensu. Poza tym, jaki by miała mieć cel? Po co… Szybko odegnałam od siebie podejrzenia. Jesteśmy drużyną, musimy sobie ufać. Musimy trzymać się razem. Musimy sobie pomagać. No właśnie….
KENDRA
Zaczęłam kaszleć. Uniosłam dłoń i przeczesałam włosy. Poczułam zeschniętą krew.
– Filip?! – zawołałam z rozpaczą w głosie. No cóż, nie wchodziłam tam po to, żeby oglądać zawalone ściany. – Odezwij się.
W powietrzu nadal unosił się pył. Spod kup gruzu wystawały odnóża pająków. Skrzywiłam się z niesmakiem. Spokojnie, one przecież już nie żyją… nie panikuj…
Martwiłam się o ptaki stymfalijskie. Wrócą. Na pewno wrócą.
Usłyszałam stukot, jakby uderzenie kamienia o kamień. Gdzieś na lewo ode mnie wstawał syn Zeusa. Jego czarne włosy pokrywał pył. Na twarzy miał paskudne rozcięcie. Ubrania były w strzępach. Mimo to… wyglądał pięknie.
Żyje – słyszałam głos w mojej głowie. Tylko to się liczy. Bogowie, dziękuję wam! Mój szaleńczy wybryk opłacił się…
Podbiegłam do niego. Nie wiedziałam co zrobić. Wybrałam najprostszą opcję- otwartą dłonią uderzyłam do w pierś. Zachwiał się. Nie zdążył się przewrócić, bo przywarłam do niego. Objęłam rękami jego szyję i położyłam głowę na ramieniu. Po chwili zaskoczenia złapał mnie w tali i przycisnął do siebie. Staliśmy tak dobre kilka minut- czyli wystarczająco długo, żeby po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Bałam się o niego. Inaczej bym nie płakał, nie? Był dla mnie kimś ważnym, bez którego nie mogłam żyć. Nie wiedziałam jednak, co to było za uczucie, które się między nami narodziło. Czy to była przyjaźń? Czy raczej… coś więcej? Gubiłam się w swoich uczuciach. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Zagubiłam się w labiryncie własnego umysłu, tak pogmatwanego, że ja sama nie mogłam go rozszyfrować. A co najgorsze- nie mogłam zgadnąć moich uczuć, które były podstawą. Nie wiedziałam, co sądzić o moich relacjach z Filipem. Co się między nami działo? Czy mam od niego stronić, czy raczej zbliżyć? Niewiadome, wszędzie niewiadome…
I nagle sobie zdałam sprawę- co by było, jeśli by go zabrakło? Co ja wtedy bym zrobiła? Wpadłam w jednej sekundzie w furię. Furię- spowodowaną obawą. Obawą o niego.
– Coś ty odwalał?! – wrzasnęłam, wyszarpując się z jego uścisku. – TY wiesz, jak JA się martwiłam?! Jesteś… jesteś…! – nie mogłam znaleźć słów. Znów go objęłam. Czułam, jak moje ręce drżą.
– Jestem – powiedział spokojnie. Delikatnie pocałował mnie w czoło. – Bezpieczny. Przy tobie.
Po ostatnim zdaniu po moich policzkach spłynął strumień słonych łez. Filip delikatnie wytarł je z mojej twarzy. Moim ciałem wstrząsnął deszcz. Już otwierałam usta, aby wyrzucić z siebie nowe, bezsensowne zdania. Ale przerwał mi atak ptaków stymfalijskich. Poczułam ukłucie na dłoni. Automatycznie odepchnęłam od siebie syna Zeusa i wyciągnęłam miecz. Zaczęłam nim wymachiwać. Po kilkunastu minutach poczułam, że to bezsensu. Ja traciłam siły, a one nadal atakowały.
Ptaki stymfalijskie… Myśl, Kendra, co o nich wiesz… Myśl! rozkazałam sobie, ale to nie tak łatwo myśleć, jak dziobią cię jakieś porąbane, szalone ptaki. To boli. Słuch… Mają słaby słuch!
– Filip! – wrzasnęłam, zamachując się xiphosem. – Piorun! Wezwij… – urwałam, bo musiałam przebić jedną szkaradę, dobierającą się do mojej prawej nogi. – … go! Wezwij błyskawicę!
Wiedziałam, że to przestraszy potwory. Musiało zadziałać.
– Nie! – okrzyknął, starając się odpędzić bestie od głowy. – Może ci się coś stać!
– Wezwij! – przekonywałam go, jednocześnie starając się nie ulec ptakom i nie dopuścić, by obgryzły moje mięso do kości. – Jeśli tego nie zrobisz, to te szkarady nas zjedzą! Nie chcę tak umrzeć!
Musiało się udać. Nie chciałam, żebyśmy zginęli i Filip też chyba tego nie chciał. To była jedyna szansa. Jedyne wyjście.
– Proszę! – wykrzyczałam, czując, jak opadam z sił. Już myślałam, że nie spełni mojej prośby. Koniec– pomyślałam- Zaraz upadnę, a one mnie zjedzą. Zawsze marzyłam o takiej śmierci… super, skończę jak jakaś cielęcina!
Zamknęłam oczy. Poczułam uderzenie. Poleciałam do tyłu. Ktoś mnie obejmował i przyciskał do ściany. Równocześnie usłyszałam nieprawdopodobną falę uderzeniową. Piorun. Filip wezwał grom. Uderzenie. Światło. Czułam, jak osuwam się po ścianie. Otworzyłam oczy.
Nade mną stał syn Zeusa. Na twarzy miał perlisty pot. Ściany jeszcze bardziej się sypały. Ale… odsłoniły wyjście! Szybko wstałam. Zakręciło mi się w głowie, ale nie obchodziło mnie to. Złapałam Filipa za rękę i pociągnęłam do wyjścia. Zaczęliśmy odgarniać wielki kamienie. Było mi nie dobrze. Głowa mnie łupała od środka, tak jak Zeusa, zanim wyszła z niej moja mama. W końcu stworzyliśmy przejście na tyle duże, żeby można było się przez nie przecisnąć. Chciałam pierwszego przepuścić chłopaka, ale on wepchnął mnie w otwór. Przedostałam się na zewnątrz.
Pierwsze wrażenie: bogowie, jak tu jasno.
Padłam na ziemię. Tuż obok mnie zwalił się Filip. W ostatniej chwili stamtąd wyszliśmy. Dom zawalił się całkowicie. Straciłam przytomność.
*********
– Kendra! – ktoś powtarzał ciągle moje imię. Otworzyłam oczy. Nade mną pochylałam się Cass. Ucieszyłam się na jej widok. Żyła.
Wolno usiadłam. Przez chwilę nie mogłam wykrztusić słowa. Poczułam palący ból w gardle. Mój język wysechł na wiór.
– Pić – wyszeptałam.
Natychmiast podała mi wodę. Piłam łapczywie. Gdy skończyłam, dostałam ataku kaszlu.
– Ile… ile byłam nieprzytomna? – spytałam, uspakajając oddech.
– Kilka godzin – córka Demeter przyglądała mi się z niepokojem. – Już wszystko załatwione.
– Co załatwione? – mój mózg wolniej przyswajał informacje.
Wcisnęła mi do ręki kanapkę.
– Zaopatrzyliśmy się w jedzenie. Na kilka dni, plus woda, soki i napoje gazowane – uśmiechnęła się.
– Skąd mieliście pieniądze? – zdziwiłam się, żując chleb z szynką. To „danie” naprawdę doskonale smakowało. Zdałam sobie sprawę, jak byłam głodna.
– Temida… dała nam trochę forsy. Wreszcie pomogła. No i najważniejsze… samochód. Wytrzasnęła skądś auto.
Dopiero po kilku minutach dotarł do mnie sens jej słów. Mamy transport.
– Chodź, to duże auto, właściwie mini ciężarówka. – pomogła mi wstać i podprowadziła mnie do naszego środka lokomocji.
Była to ciężarówka. Używana, to było widać, lecz zdatna do użytku. Miała na przedzie trzy miejsca siedzące. Oprócz tego duża przyczepa. Cass otworzyła tylnie drzwi. Weszłam do środka.
Nieźle się umościli. Były tam dwa hamaki oraz trzy materace. Była również podniszczona lodówka.
– Skromnie, ale wystarczy. Temidzie chyba zależy na nas – stwierdziła moja przyjaciółka.
Prychnęłam.
– Ta, zależy. Mamy odzyskać jej wagę. Musi jej zależeć.
Wzruszyła ramionami. Zauważyłam śpiącego Filipa na materacu. Wyglądał słodko… Szybko się otrząsnęłam. Podeszłam do hamaka. Na jednym spoczywał Seba, drugi był wolny. Położyłam się.
– I jeszcze jedno – Cass zawahała się. – Wiem, gdzie jedziemy. James prowadzi, zaraz ruszamy. Musimy dotrzeć aż do San Francisco.
Daleko– pomyślałam nieprzytomnie.
– Śpij – odezwała się łagodnie. – Jesteś zmęczona. Idę do Jamesa. Na przód. Odpoczywaj.
Zatrzasnęła drzwi. Po chwili usłyszałam warkot silnika. Oczy mi się kleiły. Ziewnęłam szeroko. Przykryłam się kocem. Pomyślałam jeszcze o całym dniu. W sumie, to był on nawet udany. Po króciutkiej chwili zasnęłam.
Krótki, wiem 😀 Ale postaram się nadrobić 😉
Och nie mogłam się doczekać,krótkie czy nie i tak kocham to opko.
Nie wysyłałam na RR żadnych swoich prac ale w porównaniu z tobą pisze jak przeczkolak.Uwarzam że masz wielki talent i szypko pisz CD.
O, czytałaś je? To fajnie, naprawdę 😀 Dziękuję za opinię 😉 Takie małe pytanko: jesteś nowa? Sorry, że tak z grubej rury, ale ciekawi mnie to Nie pogniewasz się?
Hehe, jeszcze raz dzięki
Omnomnom *__* Jak fajnie. Kendra żyje, Cass jest szczęśliwa, wszyscy zdrowi. Czego chcieć więcej? Oczywiście wiadomo, że coś znowu się zepsuje, bo nie mogłoby być tak pięknie :p
Nie zawiodłaś mnie, czekam na kolejny rozdział
I oczywiście pyszczku, dziękuję za dedykację :3
No cóż, taki los herosa No i mamy parkę. Nienawidzę pisać scen miłosnych >_<
Och, świetne. Naprawdę dobry pomysł i pisz CD, siostro! Jestem ciekawa, co dalej wykombinowałaś!
Hehe 😀 Dziękuję, siostrzyczko 😉
to jest świetne masz prawdziwy talent do pisania ja w poruwnaniu do ciebie pisze koszmarnie czekam na kolejny
Dziękuję 😀 Miło mi czytać wasze komentarze 😉
Super Czytało się miło i przyjemnie, zresztą jak każdy :p jedynie mogę się przyczepić do zbyt krótkich zdań. Wszystkie były prawie krótkie, było ich przez to za dużo. Lepiej jest, jak się wciśnie przynajmniej trochę złożonych ;**
Ale podobało mi się. Dzikei za dedykacje ;((
Ej, nie ta buźka xDD
Urywana groza w zdaniach o.O
Hehe.
Proszęęę