Dla Hestii, Snakix i carmel
Tom
Moje życie jest do dupy. Słowo. Polega ono na tej strasznej monotonii. Rano wstaję, chyba, że w ogóle nie śpię i idę do lasu. Nic innego nie mogę zrobić. Nie pozwalają mi. Nie chodzę na śniadania, bo te ich spojrzenia i szepty są nie do wytrzymania. Na zajęcia też nie. No bo po co? Szermierki uczę się sam, pegazy i tak się mnie panicznie boją, wszystko próbuje mnie zabić. Na treningach każdy heros tylko czeka by mnie sprać. Oczywiście jeszcze żadnemu się to nie udało. Ale próbują. Bogowie też. Każdy na swój sposób. A to sowa ze wścieklizną, a to prąd mnie kopnie, na ściance wspinaczkowej zawsze pojawia się mega silny wiatr, który nawet kiedyś mnie z niej zepchnął, w jeziorze każda fala mnie topi i jakaś niewidzialna siła trzyma pod wodą, słońce wywoła udar, jakaś maszyna, na przykład toster wybuchnie albo spadające drzewo akurat runie na mnie. Mam mocno przesrane. Jedyne, co mógłbym robić na tych zajęciach, to słuchać wyzwisk, poznawać nowe słowa, nowe pojazdy albo wredne dowcipy o mnie. Nie potrzebuje takich przeżyć. Rzygam nimi wszystkimi. Widzą we mnie nie człowieka, tylko potwora.
Może nim jestem. Może mam w sobie wrodzone skłonności mordercze, naturalna rządzę mordu. Nie sprawdzałem. Tylko raz kogoś uderzyłem. Osiem lat temu. Jak miałem siedem lat, złamałem jednemu od Hermesa nos, bo się ze mnie śmiał. Nabijał się ze mnie, mojej mamy, wszystkiego co miałem (czyli z tak na prawdę niczego). Nerwy mi puściły i przywaliłem gościowi. Nigdy więcej nic takiego nie zrobiłem. Uczę się walczyć w lesie z potworami. Las i potwory… To jedyne miejsce oraz jedyne istoty które mnie akceptują. Obrzydliwe, że zniżam się do ich poziomu i zadaję się z nimi. Ale tylko to mi pozostało.
Również teraz kroczyłem po wilgotnym podłożu tego cholernego lasu. Nienawidziłem siebie samego, za to, że tak żyje. Nienawidziłem życia jakie miałem. Ale nie miałem wyboru. Ta opcja była lepsza niż męki w Tartarze, obok ojca.
Dlaczego nie ucieknę z Obozu? Sam nie wiem. Nie chce mi się, bo zaraz dopadłyby mnie jakieś ‘wypadki’ z brakiem boskiego udziału. Tu w obozie hamowali się z zabiciem mnie, żeby zachować pozory. Byłem w więzieniu.
Robiło się ciemno, kiedy wyszedłem zza drzew a moim oczom ukazał się mój drugi dom. Pierwszym był obozowy domek, ale o wiele wolałem ten. Maleńka półka skalna. Jakimś cudem w lesie znajdował się wąwóz. Chyba prócz mnie nikt o nim nie wiedział. Bo co za idiota zapuszczałby się tak daleko? No tak, tylko ja. Ale wąwóz istniał. Mały, ale był. Wystarczyło zeskoczyć na tą półkę skalną i mogłem przestać myśleć o otaczającym mnie świecie, mogłem być sam, bez tych spojrzeń, wyzwisk, żalu i od razu.
Półka, była dość szeroka. Mogłem tam spokojnie ćwiczyć. Miała jakieś piec na dziesięć metrów.
– Witaj, nasz panie- usłyszałem skrzek za sobą. O nie, znowu oni…
– Won stąd- powiedziałem pewnym siebie głosem i odwróciłem się.- Mieliście sobie pójść.
Trzy potwory- dwie empuzy i Bob, zawsze na mnie czekali. Znalazłem je kiedyś poza obozowymi granicami, jak byłem młodszy. Wmówiły mi, że są herosami, ale noszą jakieś brzemię i musze je wpuścić do obozu. Nie grzeszyłem wtedy zbytnio rozsądkiem, jak mam być szczery. Bob, był jeszcze znośny, ale nie te durnowate empuzy. One cały czas namawiały mnie do zjednoczenia wojsk ojca i zastąpienia go na czele wojny z Olimpijczykami. Bob siedział tylko pod ścianą i nic nie mówił. Był on czymś w rodzaju połączenia harpii z psem. Dziwny potwór.
– Tak panie. Ale my chyba też daliśmy ci do zrozumienia, że tego nie zrobimy- syknęła empuza w zielonej bluzce.
Chwilowo obie wyglądały normalnie- jak dwie siostry z rudymi, prostymi włosami. Nazywałem je Meg i Mel (w myślach- debil jeden i debil dwa). Prychnąłem zły. Za każdym razem mam nadzieje ze ich nie spotkam, ale za każdym razem tu są.
– Kurde, spadać- chcę być sam- warknąłem wnerwiony.- Jak nie wyniesiecie się stąd, to ja was wyniosę mieczem do Tartaru.
Odpowiedział mi złośliwy śmiech. No tak, głupie potwory. Jakaś siła zawsze pomagała im zmartwychwstać. Odradzały się szybko. To pewnie przez to, że miałem z nimi taki kontakt. One chciały się odrodzić, a ja pomimo usilnych starań pomagałem im. Nieświadomie. Przynajmniej tak to sobie tłumaczyłem, bo nikt inny nie raczył się zastanowić nad moim przypadkiem.
Prychnąłem zły i odwróciłem się od nich. Zacząłem iść przed siebie, by usiąść jak najdalej.
– Panie, czy zastanowiłeś się nad waszą propozycją?
Em, no pomyślmy… Non stop o niej myślę, czasem mam ochotę nawet się zgodzić, ale jednak jeszcze nie jestem aż tak zdesperowany. Setki razy wam mówiłem, że nie, nawet kilka razy z tego powodu zmieniłem w pył, ale zastanówmy się…
– Nie, nie zastanawiałem się nad nią. Ale to jest chore. Nie.
– Przemyśl to, mój panie- powiedziała druga empuza, debil dwa, czyli Mel. Ta miała zieloną sukienkę, albo spódnicę. Nie rozróżniam tych nazw.
– Daj mi chwilę- mruknąłem odwracając się do nich znów przodem. Udałem, że się zastanawiam i spuściłem głowę w dół, drapiąc się po karku. Poczułem włosy na szyi, więc chyba czas je obciąć, skoro moja czupryna jest już tak długa.
– Już wiem!- zawołałem nagle z entuzjazmem unosząc ręce wyżej.- Zgadzam się! Poprowadzę i odnowię Armię Kronosa!
Empuzy ożywiły się, robiąc sobie nadzieje uśmiechem na mojej twarzy. Wyprostowały się i otworzyły szerzej oczy.
– Naprawdę, panie!?- zapytała uśmiechnięta Meg, z nadzieją.
– Nie- burknąłem i usiadłem na kamieniu.
Empuzy, chyba się na mnie obraziły. Ojć, nie będę mógł spać! Dwa debile strzeliły mi focha i nie będą się do mnie odzywać! Co robić? Pociąć się, skoczyć z mostu? Pogderały coś między sobą, aż znikły w mrokach lasu. I dobrze, jeszcze chwila z nimi, a wtedy to już na pewno, popełniłbym samobójstwo. Tępe istoty, jak każde na tym świecie….
Bob siedział po ścianą i chyba zasnął. Taki z niego potwór jak ze mnie lubiane dziecko. Żaden. Swoim wyglądem, owszem, mógłby odstraszać, dopóki nie otworzy oczu. Wygląda jak mały, zagubiony szczeniak.
Oparłem głowę o rękę i spojrzałem przed siebie. Dolina, w dole chyba jakieś jezioro, na niebie gwiazdy. Niby nic nie zwykłego, a jednak czuło się w tym coś szczególnego. Odkryłem to dawno. Na pierwszy rzut oka, miejsce wygląda jak jakieś rumowisko kamieni, wyschnięte koryto rzeki, niczym sceneria z horroru. Ale jak się temu dokładnie przyjrzeć, to wszystko się zmienia. Koryto rzeki błyszczy w świetle księżyca, czyli rzeka, która kiedyś tędy płynęła coś w sobie miała. Głazy, powoli obrastają mchem, tworzą podstawę, żeby inne rośliny mogły wyrosnąć, są potrzebne, by rośliny były wyżej i bliżej słońca. Każdy listek na wietrze zdaje się poruszać własnym rytmem, każde drzewo ma swoją historię. Ten wąwóz jest jak ja. Głęboko pod wszystkim innym, na samym dnie, ciemny, nudny, niezauważany, do dupy. Tak wszyscy postrzegają i jego, i mnie. Ale nikt nie zatrzymuje się, nie przygląda się. Gdyby jednak ktoś wyjątkowo głupi, albo z zaburzeniami psychicznymi (bo kto inny oglądałby jakiś nudny dół w ziemi), zatrzyma się i przyjrzy, ujrzy coś nowego. Zupełnie innego niż do tej pory widział. Szkoda tylko, że tacy ludzie nie istnieją.
Nagle sobie przypomniałem o tej dziewczynie. Na samo wspomnienie o niej, poczułem nieprzyjemne ukłucie w żołądku. Czemu się zatrzymała i do mnie odezwała? No, tak, była nowa, nie wiedziała kim jestem. To bolało, bo wiedziałem, że jak się dowie, to zachowa się jak każdy inny człowiek. Stanę się dla niej powietrzem, a nawet powietrzem, pełnym toksycznych spalin, które tylko wyrządza krzywdę innym. To cholernie denerwowało i bolało, że nie mogę żyć normalnie. Nienawidzę tego poczucia bezsilności, nienawidzę wszystkich i wszystkiego.
Znowu coś ścisnęło mnie w żołądku. Podniosłem kamyk, leżący przy moim glanie. Wnerwiony, rzuciłem go przed siebie. Słysząc dźwięk, odbijania się od skał, poczułem satysfakcję- nie tylko ja cierpię.
Ale tylko ty tu wariujesz… Nadajesz kamykowi uczucia i cechy ludzkie, chłopie. Jak widać, jak też jestem debilem…
Spędziłem tam całą noc. No bo niby co innego miałbym robić w tym miejscu? Tu było spokojnie, cicho, nie licząc chrapiącego Boba. Nie wiedziałem, że potwory chrapią, tak na marginesie… Sam chyba przysnąłem, ale obudziły mnie Mel i Meg. Przylazły i znów namawiały do tych ich wymysłów. Robiło się widno, więc nie odzywając się do nich słowem, wstałem, minąłem je i poszedłem do Obozu. Musiała być jakaś ósma, bo gdy wyszedłem z lasu, zrobiło się już kompletnie widno. Widać było jeszcze mgłę na polach truskawek, rosnę na trawie. Na dworze pusto, wszyscy jeszcze spali. Jednym słowem najpiękniejsza pora dnia, nie licząc nocy- nie ma tych idiotów, ma się wrażenie, że jest normalnie. Choć oczywiście nie jest. Błagam was… Tu nigdy nie jest normalnie!
W milczeniu poczłapałem do mojego domku. Był wysunięty najdalej, maleńki, jak jedno osobowy pokój. Zero szacunku, ludzkich zachowań wobec mnie. Traktują syna Kronosa jak psa, któremu trzeba postawić budę, a jak zdechnie, to i tak ją rozwalimy. Nie będziemy mieć już drugiego takiego kundla, wśród naszych rasowych guldenów, pudli i owczarków. Przecież i tak nikt go nie chce, to po co mu luksusy? Przeżyje. A jak nie, to i tak nie będziemy przecież i tak rozpaczać. O nie! Lepiej! Zrobimy mu stypę! Wszyscy będziemy świętować i balować do rana! To przykre, ale ja już przywykłem. Bez szelestnie mijałem wszystkie domki, żeby szybko wejść do swojego.
– O, ty jesteś Tom, prawda?- usłyszałem za sobą czyjś głos. Zdziwiony uniosłem brwi i odwróciłem się. W moją stronę zmierzała brunetka z uśmiechem na twarzy. Najdziwniejsze było to, że ona chyba uśmiechała się do mnie.
Przystanąłem i wsadziłem ręce do kieszeni bluzy.
– Tak, pamiętam cię. Wczoraj o mało cię nie zabiłam, jak na ciebie wpadłam. Przepraszam jeszcze raz.- Znowu się uśmiechnęła. Podeszła bliżej i najwyraźniej wcale nie miała zamiaru sobie pójść. A szkoda, bo ja nie miałem zamiaru z nią gadać.
– Nic się nie stało- odparłem zimno.
– To dobrze- mówiąc to zerknęła w stronę lasu, na ścieżkę, którą stamtąd przyszedłem.- Czemu o tej porze byłeś w lesie?
O tej porze, to ja dopiero stamtąd wracałem. Nie twój biznes, nie wtrącaj się, jasne?
– Nie ważne.
Pokiwała powoli głową i znów się na mnie spojrzała. Jej oczy błyszczały przyjaźnie a dołeczki w policzkach nie znikały ani na chwilę.
– Ja wstałam wcześniej, bo nie mogłam spać.- Fajnie, a czemu mi to mówisz?- Strasznie się cieszę, że tu jestem, ale też się boję.- No i słusznie. Na początek, polecam zacząć bać się idiotów, a potem mnie. Albo nie. Ode mnie to już spadaj.- Chciałabym wiedzieć, kto jest moim rodzicem.- Oj, czasem lepiej nie wiedzieć.- Mam nadzieję, że to będzie ojciec, bo wychowała mnie mama, ale podobno nigdy nic nie wiadomo.
Gadała coś jeszcze, ale nie słuchałem jej. Przynajmniej się starałem. Znudzony, oglądałem swoje przedramiona, sprawdzając, czy pojawiły się na nich jakieś nowe zacięcia, lub blizny, po przedzieraniu się przez kszaczory w lesie. Jak będę dorosły, przyjadę tu buldożero-kosiarką i zniszczę Obóz a potem wytnę las. Tylko najpierw będę musiał znaleźć ogromną kosiarkę. E tam, przecież mam kontakty. Poprosi się jakiegoś cyklopa, czy kogoś.
Ta dziewczyna, nadal opowiadała coś. Co jakiś czas pytała mnie o coś, na co kiwałem głową, lub mruczałem coś pod nosem. I tak zaraz padnie pytanie, na które odpowiem i ona zrobi zdziwioną minę i taktownie oddali się jak najdalej ode mnie.
– A kto jest twoim boskim rodzicem? Mama czy tata?- spytała z zaciekawieniem podnosząc głowę wyżej.
A nie mówiłem, że w końcu zada to pytanie?
– Ojciec- odparłem beznamiętnie.- A dokładniej Kronos.
Czekałem na jej reakcję, jak zaraz powie, że musi iść coś zrobić. Każdy tak robi, każdego brzydzę. I dobrze, bo ja też się brzydzę tych idiotów- bezdusznych istot, osądzających po wyglądzie. Nie są nic warci, żal mi ich. Patrzyłem jak oczy jej się poszerzają a buzia lekko otwiera. Po chwili jednak opanowała się i z powagą powiedziała:
– Kronos? Ten od czasu i tak dalej?- Nie uśmiechała się już.
– Owszem. Ojciec Olimpijczyków, przynajmniej czworga z nich, Pan Czasu, ten który prawie siedemnaście lat temu prawie zniszczył Manhattan i Olimp.
– O matko- westchnęła przerażona.- Słyszałam o tym. Ciężko jest mieć takiego ojca, co? Pewnie połowa osób stąd cię nienawidzi i porównują do niego, zgadłam?
Wytrzeszczyłem oczy. Skąd ona…? Ale jak? Nie widzi we mnie potwora? No, nieźle, niech jeszcze powie, że mi współczuję, to się z nią ożenię. Jeszcze nikt nie widział we mnie człowieka.
– C-co?- uniosłem zdziwiony brwi i odgarnąłem włosy z oczu.
– No bo wiesz, nie chcę cię urazić, ni nic takiego ale zobacz- pewnie połowa osób cię nienawidzi. Zawsze wszyscy oceniają książkę po okładce i po autorze. Jak autor zawalił kiedyś coś, wydał gniota, to już nie kupią jego nowej książki, nie?- Nerwowo przeczesała palcami po włosach. Nie mówiłem nic, tylko patrzyłem na nią jak na ducha. Chyba zauważyła, że coś jest nie tak, bo zamrugała kilka razy i cicho westchnęła.- No tak, przepraszam. Pewnie to tylko moje chore przypuszczenia. Nie chciałam cię urazić, wybacz.
Właśnie zrozumiałem, że ona mnie przeprasza, bo myśli, że mówi nie prawdę i obraża mnie takimi przypuszczeniami. O matko, gdyby tylko wiedziała, ile właśnie rzeczy powiedziała, za które powinna przepraszać swoich przyjaciół i rodziców- ona właśnie się ze mną zadała, to już wystarczająco haniebny powód, co dopiero skrytykowała zachowanie idiotów.
– Nie ma sprawy- mruknąłem.- Tylko trochę odbiegłaś od prawdy.
– Tak? Nie jesteś nieszanowany? Ajć, znów źle się wysłowiłam…
– Nie, nie o to chodzi. Powiedziałaś, że połowa osób mnie nienawidzi. Prawda jest taka, że jesteś jedynym człowiekiem, z którym rozmawiam od ośmiu lat.
Teraz to ona wytrzeszczyła oczy.
– Naprawdę?! A to debilizm! Niby jakim prawem cię tak traktują?!- zaczęła się denerwować. Na jej twarzy pojawiły się lekkie rumieńce i zmarszczyła brwi- To niedorzeczne! Idioci z tych herosów, skoro myślą, że jesteś taki jak twój ojciec! Bo… bo nie jesteś, prawda?
– Nie. Bynajmniej.
Następny miesiąc minął inaczej. Ha, co to znaczy inaczej? Bardziej ludzko, jak dla mnie. Wszystko tylko dlatego, że Ange nie widziała we mnie dziecka Kronosa. Nie umiem powiedzieć czemu. Po prostu traktowała mnie jak człowieka, co było dla mnie nowością.
– Dlaczego ze mną się zadajesz?- spytałem ją kiedyś. Akurat szliśmy nad jezioro, ona jak zwykle się spóźniła a ja na nią wpadłem i postanowiłem odprowadzić do plaży, bo na zajęcia nie miałem zamiaru iść.
– Ale jak to?- zdziwiła się. Popatrzyła się na mnie z powątpiewaniem i nie smakiem.- Czy ty coś sugerujesz?
– Wiesz, jesteś jedyna, która ze mną rozmawia.
– Wiesz, jestem jedyna, która umie patrzeć- odparowała mi i poszła dalej. Nie pytałem już ją o to więcej. Nie musiałem. Na każdym kroku, pokazywała, że się mnie nie brzydzi. Najpierw zmusiła do chodzenia na posiłki, potem na treningi. Jeżeli wszyscy bali się ze mną ćwiczyć, ćwiczyła ona, choć zawsze rozbrajałem ją po kilku sekundach. Nie zrażała się, tylko uśmiechała się serdecznie, podnosiła miecz i ćwiczyła dalej. To niesamowite, że widziała we mnie duszę, a nie potwora. Widziała, umiała patrzeć. Jedyne, czego nie widziała, to tych zgorszonych spojrzeń pełnych obrzydzenia kierowanych w moją stronę. No, a skoro ona przebywała w moim towarzystwie, to z czasem, niektóre spojrzenia kierowane były do niej.
Czasem miałem wrażenie, że ją też odrzucą ze swojego środowiska. Że przestaną się z nią zadawać, bo ona zadaje się ze mną. Jednak tak się nie działo. Była zbyt bystra i sprytna żeby ją odepchnęli od siebie. Nie dawała się podejść, nadal pozostawała w kręgu tolerancji tych idiotów. No, widać czegoś ją nauczyłem, mówiąc skromnie. Jest twarda, to podstawa.
– Nie rozumiem, czemu ty się z nim zadajesz?- usłyszałem czyjś głos zza ściany. O, widzę, że ktoś ma podobny tok myślenia co ja, brawo.
Odruchowo przylgnąłem do jednego z domków, starając się nie wydawać żadnych dźwięków. Wychyliłem delikatnie głowę zza ściany i zobaczyłem ją z jakimś chłopakiem. Chyba Danny? Damian? Daniel? Jakoś tak. Chłopak stał przed nią z rękoma w kieszeniach a ona przed nim, uśmiechając się zadziornie.
– A co, przeszkadza ci to?
– Tak! Skąd wiesz, że on cię nie zabije? Że nie oszuka? On jest zdolny do wszystkiego!
– No tego nie wiem, masz rację- powiedziała i spuściła w zamyśleniu głowę w dół. Na twarzy chłopaka pojawił się triumf, a na mojej zapewne smutek.
– Widzisz? Mam rację.
– Tak, a skąd ty wiesz, że on to zrobi? Pytałeś go, zrobił to już kiedyś?- spytała przekręcając głowę w bok i uśmiechając się z lekkim politowaniem.- Czy może po prostu takie rzeczy mówią wszyscy, to ty też, co?
– To przecież oczywiste! To jest syn Kronosa! Musi być zły!
– A czy to oznacza, że musi być jak ojciec?
– Tak!
– Ach tak? To czemu nie traktujecie go jak Zeusa, Posejdona, Herę, Hadesa, Demeter i Hestię? De facto, jest ich bratem, nie? To oznacza, że co- ta szósteczka jest zła? Może ich też odizolujemy, hmmm?
– Ange, otwórz oczy…
– Otworzyłam. I wiesz co widzę? Zwykłego chłopaka. Syna jakiegoś tam Tytana. Jeżeli on będzie zły- narysowała w powietrzu cudzysłów- to tylko przez takich ludzi jak my, Daniel. Przez to, jak go traktujemy.
Świetne. Bez przerwy się do siebie szczerzyłam jak to czytałam. Naprawdę lubię Ange. Jest szczera aż do bólu. A opko robi się coraz ciekawsze.
Piszcie CD, dziewczyny!
Genialne! A najlepszy Bob, potwór z oczami szczeniaka… Aż dostałam ataku śmiechu. W każdym razie piszcie szybko następną część, bo opowiadanie jest wspaniałe
Naprawdę cudo! Tak kocham to opowiadanie <333 Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału ^^ Lovvvv… ;*
…wyzwisk, żalu i od razu- chyba wam domyślnie słownik trochę pozmieniał 😉
waszą- naszą
jak- ja
Coś mi się zdaje, że wy znacie moje zdanie na temat tego opka <3 Strasznie dobrze pokazujecie to jego zniesmaczenie całą sytuacją z debilami ;cc Teraz strasznie czekam na to, aż pierwszy raz się do niej uśmiechnie [ będę się tym jarać jak jaram się teraz, że dostałam dedykację od Was ;333 (aż 3 trójki w mojej ulubionej emotce, jest moc :D, radujcie się tym xD )]. Mega dziękuję, za dedyke *____*, ale nie zasłużyłam na nią i chyba nigdy nie zasłużę pod tak genialnym opkiem :'(. Chyba już zdąrzyłyście się domyślić, że nieobejdą Was tortury jeżeli nie napiszecie CD, czyż nie [brwi góra, brwi dół, brwi góra, brwi dół i Wasza kochana Hestia szczerzy się do ekranu z głupkowatym wyrazem twarzy :D]
Świetne. Zastanawiam się co będzie dalej. Szybko piszcie CD, bo nie mogę się go doczekać. 😀
Dzięki Strasznie się ciesz, że wam się podoba
do Hestii: ;333333
czy ty coś sugerujesz? ;3333333333
Tom jest spoko. Wnerwiający dupek, który ocieka sarkazmem i ironią. Nie da się nie lubić takich debili ;3
Rozdział fajny, nawet bardzo
Biedy chłopak, tak szczerze. To porównanie do doliny mnie rozwaliło. Takie szczere. A to o tym, że tylko on jest takim debilem, żeby patrzyć się na dół w ziemi albo, to o kamyku? No nie sposób się nie uśmiechnąć. Ale i tak najlepsze były docinki przy Ange:
„Fajnie, a czemu mi to mówisz?”, „No i słusznie. Na początek, polecam zacząć bać się idiotów, a potem mnie. Albo nie. Ode mnie to już spadaj.”, „Oj, czasem lepiej nie wiedzieć.”
Mega <33 Albo nie, najlepszy jednak jest BOB. Mój nowy życiowy miszczunio 😉
Mam neta! Dziękujemy za wszystkie komentarze. Fajnie że wam sie podoba 😀
Świetne, coraz bardziej lubię Ange. Chyba ta jej szczerość mnie przekonała Czekam na CD
Och… uwielbiam ta dziewczynę. Wreszcie trochę logiki w tym świecie rządzonym stereotypami i uprzedzeniami. Ciekawe kto jest jej boskim rodzicem… A narracja głównego bohatera jest świetna. Te jego ironiczne uwagi i wynurzenia 😀 Po prostu nie mogę doczekać się cd 😀
Niesamowite, wspaniałe, cudowne, genialne, zabawne… Kto ma jeszcze pomysł jak to opisać?
Och, w końcu mam neta na dłużej niż pięć minut i mogę napisać komentarz! Jesteście cudowne! Mówię serio.
Tom, Tom, wykapany Riddle, no.
”No, nieźle, niech jeszcze powie, że mi współczuję, to się z nią ożenię. Jeszcze nikt nie widział we mnie człowieka.”
I w tym momencie zakochałam się w tym opowiadaniu. 😀
Bogowie rozwaliło mnie to porównanie do wąwozu.
Jak przeczytałam o Bobie, pomyślałam, że to jest drugi wyjątek w stwierdzeniu, że każdy potwór jest zły. Pierwszym jest Pani O’Leary
😛
Angie, zuch dziewczyna! Robi mi się coraz większa awersja do stereotypów. To powinno być zakazane.
Chociaż mam nadziej, że Angie z Tomem nie będą parą. Jak dla mnie oni do siebie nie pasują.
Avery, nieszablonowe jeszcze pasuje
Dziękuję bardzo za dedykację
Pozdrawiam i weny życzę.
PS Niedługo zaczną się zakłady czyją córką jest Angie. Ja obstawiam, że Posejdona. 😉