~*~
Ten rozdział jest długi, ponieważ przedstawiam w nim cześć bohaterów.
Z dedykacją dla wszystkich wytrwałych, którzy pomimo błędów czytają dalej.
P.S. Przeprasza za wszystkie możliwe byki.
~*~
Podążałam dokądś drogą, niedaleko lasu. Wieczór był naprawdę piękny, księżyc w pełni, niebo posypane milionami gwiazd. Po prostu wspaniale.
Niedaleko, kilka metrów przede mną, szła jakaś kobieta nucąc cicho. Jej też nie spieszyło się do domu.
Nagle coś poczułam. Odwróciłam się, ale była tylko ciemność. Nikt za mną nie szedł, lecz nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ktoś mnie obserwuje. Kobieta zamilkła i też się odwróciła. Widocznie również poczuła się nieswojo.
Powietrze jakby zgęstniało. Zaczęłam mieć kłopoty z oddychaniem. Przyspieszyłam. To samo zrobiła tamta kobieta. Razem uciekałyśmy.
Raptem po prawej stronie zobaczyłam pomiędzy drzewami jakiś cień. Poruszał się szybciej niż ja, ale ominął mnie i zaczął zbliżać się do kobiety, która biegła teraz najszybciej, jak mogła. Ciszę nocy przerywał tylko stukot naszych trzewików i przyspieszone oddechy.
Zaczęłam gonić ten cień. Chciałam pomóc kobiecie. Jakaś niewidzialna siła popychała mnie w jej stronę. Musiałam jej pomóc!
Jednak byłam zbyt wolna. Cień zbliżył się do krzyczącej kobiety. Ona zaplątała się w fałdy sukni i głucho upadła na drogę. Zaczęłam wrzeszczeć razem z nią, chciałam odciągnąć go od niej, lecz nie mogłam się poruszyć. Mrożący krew w żyłach krzyk odbił się echem po lesie.
Ta kobieta była pożerana żywcem.
Krzyczałam coraz rozpaczliwiej.
-Pomocy! Pomocy!!!
*****
Obudziłam się we własnym łóżku. Odgarnęłam mokre od potu włosy z czoła i zaczęłam nasłuchiwać. Nikt nie biegł, aby mnie uciszyć, co znaczyło, że nie krzyczałam zbyt głośno.
To tylko sen.
To tylko zły sen.
Zwykły koszmar.
Powtarzałam moją conocną mantrę. Powoli zapanowałam nad oddechem. Spojrzałam na leżące obok dzieci, pogrążone w głębokim śnie. Widać było jeszcze bardzo wcześnie. Przewróciłam się na drugi bok i ponownie opadłam w ciemność.
*****
Szłam przez las. Pomimo, że byłam sama i otaczała mnie ciemność, byłam spokojna. Wiatr rozwiewał delikatne fałdy mojej sukni. Mierzwił mi włosy. Czułam, że tu jest moje miejsce…
Nagle usłyszałam jakiś dźwięk. Powoli odwróciłam się w tamtą stronę. Poczucie harmonii i jedności ze światem minęło. Teraz było coś nie w porządku. Coś się nie zgadzała w tej nienaturalnej ciszy, którą przerywał mój świszczący oddech.
Wtem jakiś chłopak wyskoczył z krzaków obok mnie i jak szalony pobiegł przed siebie. Zdziwiłam się, bo w ogóle nie słyszałam, jak nadbiegł.
I wtedy znów poczułam to coś… Niebezpieczeństwo czające się za najbliższymi drzewami. ,,Uciekaj!- usłyszałam cichy szept- bo inaczej ono wyczuje też ciebie”.
Rzuciłam się gwałtownie na bok, mając nadzieję, że potwór podąży za uciekającym chłopakiem. Tym razem nic mnie nie zatrzymywało. Biegłam jak opętana. Gałęzie drapały moją nieosłoniętą skórę ramion i nóg. Usłyszałam dochodzący z głębi lasu paniczny ludzki krzyk, a ten po chwili zamienił się w nieludzki wrzask, który po chwili zamilkł, pogrążając las w ciszy.
– Och!- potknęłam się o coś i przewróciłam, raniąc dłonie. Krople krwi opadały bezgłośnie na delikatny materiał sukni, plamiąc go. Przerażona nastałą ciszą obawiałam się choćby poruszyć, by jej nie zakłócić.
*****
To właśnie ta pulsująca cisza sprawiła, że obudziłam się. Powoli podniosłam się ze swojego posłania i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wszyscy jeszcze spali mocnym snem. Podeszłam do maleńkiego okienka i rozsunęłam ciężką zasłonę. Spojrzałam na lekko żarzące się niebo- zwiastun nadchodzącego świtu. Czas obudzić resztę.
Podeszłam do najbliższego z rozłożonych na podłodze posłań. Spała w nim mała ośmioletnia dziewczynka o twarzyczce aniołka. Miała krótkie kruczoczarne włosy i porcelanową cerę z lekko rumianymi policzkami. Klęknęłam przy niej i odgarnęłam zabłąkany kosmyk.
– Melody, czas wstawać- szepnęłam, rozczesując jej włosy palcami.- Mel.
Zatrzepotała rzęsami i spojrzała na mnie swoimi dużymi zielonymi oczami. Cień dawnego, dziecięcego uśmiechu rozpogodził jej twarz. Ziewnęła i przeciągnęła się.
– Dlaczego?- spytała pół przytomnie.
– Zaraz zacznie świtać- odparłam.- Wstawaj, a ja obudzę resztę.
Podniosłam się i przeszłam do kolejnego posłania. Leżała na nim trzynastoletnia Azjatka. Chciałam potrząsnąć jej ramieniem.
– Już nie śpię- mruknęła, otwierając oczy w kształcie migdałów.- Nie tylko ja kiepsko dziś spałam- powiedziała, a w jej oczach zabłysły figlarne iskierki.
– Wstań i pomóż Mel- odparłam, przechodząc dalej.- Tylko bez wygłupów Lin.
– Tak jest- szepnęła, salutując.
Przesunęłam się do kolejnego posłania. Spod połatanej, starej narzuty wystawała ciemna, kręcona czupryna Jackoba.
Co by powiedzieli inni na jego widok?
Czarnuch.
Śmieć.
Niewolnik.
Ale to nie on wybrał sobie kolor skóry! To nie on sprawił, że przyszedł na świat ciemnoskóry! To nie jego wina!
Murzyn to Murzyn.
Głupi, bezmyślny, bezwolny.
Kali głodny. Kali jeść.
Na myśl o tym z trudem hamowałam łzy wściekłości i bezsilności.
Jak to dobrze, że nigdy nie wychodzimy poza obręb posiadłości. Nie wolno nam przekroczyć granicy. Choć przejście przez trzynasto metrowy mur z gładkiego kamienia, byłoby nie lada wyczynem.
– Już czas wstawać ?- z zamyślenia wyrwał mnie głos Amala, leżącego na posłaniu obok Jacka. Spojrzałam w jego stronę, próbując ukryć za długimi, czekoladowymi włosami mokrą od łez twarz.
– Nie płacz- szepnął, wycierając słone krople rękawem swojej koszuli. – Jesteś najsilniejsza z nas wszystkich. Pomimo tego co ci zrobił nie poddałaś się-powiedział.- Jesteś tu już dziesięć lat. To okrągła rocznica, którą świętujemy wieczorem. A teraz idź się przebierz- powiedział, wskazując wymownie moją koszule nocną.- Obudzę Jacka.
Wróciłam pod okno do swojego posłania. Zwinęłam je i włożyłam do dużej dębowej szafy- jedynego mebla w tym pomieszczeniu. Wyciągnęłam z niej swoją koszulę, sukienkę i stare trzewiki. Nawet przez bieliznę czułam szorstki materiał szarej koszuli. Przygładziłam sztywny kołnierzyk i próbowałam zawiązać z tyłu sukienkę, lecz nie dosięgałam przykrótkich sznurków.
– Jeśli kucniesz, to dam radę ją zawiązać- usłyszałam dźwięczny głosik. Z uśmiechem przyklękłam.
– Dziękuję, Mel- odparłam, gdy skończyła.
– W zamian zrób coś z moim sianem- jęknęła, wskazując na swoją czuprynę.
Delikatnie rozczesałam jej włosy palcami i zaplątałam je w wymagane warkocze. Następnie zajęłam się swoimi w ten sam sposób, związując je zniszczoną, poszarpaną niebieską wstążką. Obrzuciłam wszystkich swoim spojrzeniem. Posłania zostały już zabrane z podłogi i schowane w szafie. Mel rozmawiała szeptem z Lin, która sznurowała małej za duże trzewiki. Amal stojąc obok nich, niczym strażnik, przysłuchiwał się ich rozmowie i uśmiechając się od czasu do czasu do Melody. Jack zbliżył się ze swoją kurtką na rękach.
– Rozdarłem ją- powiedział przygnębionym głosem, wskazując dużą dziurę.
– Dlaczego nie powiedziałeś mi wczoraj?- zapytałam wstrząśnięta, wyrywając mu ją. Podeszłam bliżej okna i obejrzałam ją w delikatnym świetle poranka. Dziura była poważna. Nie dało się jej zaszyć. Potrzebna była albo ogromna łata, albo nowo kurtka.
– Ja… Przepraszam. To naprawdę było przypadkiem. Gdy wczoraj rąbałem drewno zaczepiłem i… Przepraszam- powiedział, spuszczając oczy.- Dasz radę to naprawić?
– Amal- zawołałam.- Pozwól na chwilę.
Chłopak zbliżył się i zdębiał na widok kurtki Jackoba w moich rękach. Delikatnie wyłuskał ją z zaciśniętych dłoni. Przyjrzał się jej dokładnie.
– I jak?- spytał patrząc na mnie.
– Nie mam już dość materiału na nową kurtkę. Zużyliśmy już niemal całe sześć metrów materiału, a mniej niż metr nie wystarczy.
– Dziś, jak co roku, otrzymamy nowe sześć- delikatnie przypomniał.
– Tak, ale do tego czasu musicie chodzić we dwóch bez kurtek. W razie jakiś pytań odpowiedź brzmi- jest za ciepło- oświadczyłam zwijając kurtkę i ukrywając ją w szafie.- Zrozumieliście?
– Tak- odparł Amal, zdejmując swoją.
– Tak, wybacz…
– Nie twoja wina, ale teraz musimy już zejść do kuchni jeśli chcemy jeszcze żyć- powiedziałam sznurując trzewiki.
Bezgłośnie przemknęliśmy po pustych korytarzach, mijając bogate wnętrza. Zbiegliśmy po schodach do kuchni.
– Jak wam pomóc?- zapytał Amal.
– Rozpal ogień w piecach kuchennych, a Jackob niech zrobi to w kominku w salonie i na pokojach- odparła Lin.
– Załatwione- rzekł Jack, wychodząc.
– Mel…
– Już lecę po pocztę i prasę- odparła, opuszczając kuchnię.
– Amy, wiesz co robić.
– Oczywiście- rzuciłam, zakładając fartuch. Zabrałam się do pracy. Z szafki wyjęłam mąkę i rozsypałam ją po stolicy. Obok zaczęła się krzątać Mel, która już wróciła. Rozłożyła na blacie świeże liście tataraku i pobiegła po michę z ciastem. Wzięłam ją od niej i uprzednio maczając dłonie w wodzie, lepiłam małe bochenki pełnoziarnistego chleba, które układałam na liściach. Mel ochoczo robiła na nich wzory i posypywała je ziarnami. Następnie zawiązałam pieczywo w kieszonki z tataraku oraz z pomocą Amala umieściłam je w nagrzanym piecu.
– Idź z Mel do ogrodu- powiedziałam do niego, myjąc ręce.
Sama natomiast pomogłam Lin, z mięsem i rybami, które po powrocie Melody ułożyłyśmy na wielobarwnym sałatkach. Zabrałam się za parzenie herbat, gdy dziewczyny szykowały resztę potraw śniadaniowych- smażyły oraz gotowały jajka, faszerowały warzywa, podsmażały grzanki, kiełbaski, jak także owoce tj.: arbuz. Gdy wszystko było już prawie gotowe do kuchni przyszedł Jack. Wraz z Amalem pomagali nam przyozdobić talerze i wynieść potrawy. Na koniec pokroiliśmy sery i jeszcze gorący, świeży chleb. Ułożyliśmy wszystko na stole w jadalni łącznie z naczyniami i wyszliśmy.
*****
– Jestem głodny- mruknął Jack, zmieniając po raz kolejny pozycję.
-Przestań się wiercić- warknęła Lin.- Nie słyszysz jak to wiekowe krzesło skrzypi. Zaraz połamie się i gruchniesz na ziemią. Zobaczysz.
– Lin, proszę- westchnęłam.- Wszyscy jesteśmy głodni, ale też znamy zasady. Do godziny siódmej musimy tutaj siedzieć. Może już zapomnieliście?
Mówiąc to powiodłam wzrokiem po nich.
-Pamiętamy- odparła Lin.- Dopiero po godzinie siódmej możemy opuścić kuchnię i mamy sprzątnąć jadalnie po Jego śniadaniu, a wszystko co zbierzemy możemy zjeść. Natomiast z nastaniem godziny ósmej musimy udać się do pracy… Tak, wiem. Tylko denerwuje mnie to, że nie możemy nawet niczego podebrać, gdyż sprawdza nas w różnym czasie i w różnych miejscach- powiedziała, spuszczając wzrok.
Zamilkliśmy starając się pogodzić z naszą codzienną rzeczywistością. Nastała ciszę przerywał tylko trzask ognia i cichy śpiew ptaków za oknem.
– Zaraz zwariuję- wybuchnął Jackob. Spojrzeliśmy na niego zaskoczeni.
-Błagam…-jęknął.- Ta cisza mnie dobija.
– To może wymieńmy nasze dzisiejsze zajęcia- zasugerował Amal.
-Trochę tego jest- mruknęła Lin.-Amy…
– Niedługo zaczną się deszcze… Jack z Amalem musicie porąbać resztę drewna, ułożyć je pod dachem i zakryć. Trzeba jeszcze podkopać rowy, wyczyścić rynny, przyciąć i podwiązać krzewy i drzewa owocowe, napełnić wodą zbiorniki…-wyliczałam.- To tyle z nietypowych zajęć na dzisiaj. Resztę czasu poświęćcie na codzienne czynności- stajnie, chlewy, kurniki, pola itd.
Chłopcy w skupieniu wsłuchiwali się w listę obowiązków, od czasu do czasu kiwając na potwierdzenie głową.
-Melody z Lin musicie dziś oporządzić zwierzęta, uprzątnąć i okopać rabaty kwiatowe, podlać ogrody…
-To wszystko?- spytała zaskoczona Mel.- Dziś mamy jakoś mało do zrobienia.
-Dajcie mi pomyśleć- jęknęłam.-Hm… trzeba będzie jeszcze tylko pozbierać plony i pozostanie dla was sprzątnięcie waszych części domu.
-To wszystko?- dopytywała się.
-Wszystko.
Amal podszedł do okna i wyjrzał przez nie.
-Pozostało mniej więcej dziesięć minut do szóstej- oświadczył.
-Jak zawsze- westchnęła zirytowana Lin.
-Słucham?
-Czy wiesz, że twoje wszechwiedzące uwagi w niczym nie pomagają?- warknęła.- Wszyscy wciąż jesteśmy głodni…
-Zamilknijcie choć na chwilę- syknęłam, usiłując namierzyć źródło dźwięku, który mnie zaalarmował. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w kuchni zapadła martwa cisza. Na piętrze ktoś zamknął drzwi i szedł korytarzem. Słyszałam ciche szuranie miękkich podeszw o dywany, skrzypienie starych desek podłogi pod ciężarem ciała…
-Co słyszysz?- nie wytrzymał Jack.
-Go- odparłam. Cisza w kuchni wyraźnie zgęstniała. Napięcie było wręcz namacalne. Co spowodowało, że tak bardzo boimy się Go… naszego przybranego ojca?
-Wstał dziś wcześniej i już schodzi do jadalni- ciągnęłam.
-A co ty będziesz dziś robić?- zapytał Amal, chcąc zmianą tematu rozładować napięcie.
– Przygotuje resztę posiłków- drugie śniadanie, obiad, podwieczorek, kolację, a potem sprzątnę swoją cześć domu. No i oczywiście prasowanie, składanie i chowanie ubrań, zmiana pościeli, obrusów, serwet, serwetek oraz całej reszty. Muszę zrobić duże pranie. Jeśli zostanie mi chwila czasu upiekę ciasteczka i pieczywo na jutro albo pomogę wam…
-Nie powinnaś się przemęczać- oświadczył karcąco.- Nie pamiętasz co On ci zrobił?
-Aż za dobrze…
~*~
Leżałam zwinięta w kłębek na zimnej kamiennej posadzce.
Co widziałam?
Ciemność.
Tylko ona mnie otaczała. Byłam ślepa. Ślepa z przerażenia, że znów tu przyjdzie…
Co słyszałam?
Wodę.
Kap.
Kap.
Kap.
Krople wody. Tej, której potrzebowałam, pragnęłam, ale nie otrzymywałam od trzech dni.
Co jeszcze?
Mój świszczący oddech.
Miałam złamane dwa żebra, ledwo nabierałam powietrza do płuc, bezustannie domagających się życiodajnego tlenu.
Co czułam?
Ból.
Każdy oddech, każdy ruch wywoływał kolejne fale bólu. Nawet myśli. Myśli, że znów tu przyjdzie, by mnie dręczyć…
Zawsze wracał. Słyszałam wtedy jego ciężkie kroki, dźwięk metalowego klucza, zgrzyt zardzewiałego mechanizmu zamka. Oprócz odoru zgnilizny i stęchłego powietrza wyczuwałam zapach alkoholu. Był pijany za każdym razem, gdy wracał. Wyciągał mnie wtedy z celi i katował, krzycząc: ,, To był tylko sen. To był tylko zły sen. Tylko cholerny koszmar.”. Bił tak długo, aż traciłam przytomność, wtedy wbijał mi obcas buta w dłoń, miażdżąc ją. Ból ocucał mnie chwilowo. Wtedy wracał do ,,pracy”.
Kopał.
Tłukł.
Okładał pięściami.
Gdy był już zbyt zmęczony, zaciągał moje ciało do celi i na powrót zamykał. W celi bez okien, bez klamek w drzwiach. Byłam tylko ja, ból i jego słowa: ,, To tylko sen. To tylko zły sen. To tylko koszmar.”.
~*~
-Dam radę, a teraz wybaczcie muszę zanieść świeżą kawę naszemu Panu- powiedziałam i opuściłam kuchnię z tacą.
Przeszłam przez cały hol, aby dalej korytarzem udać się w stronę salonu. Jedną ręką otworzyłam ciężkie, rzeźbione drzwi. Weszłam.
Całe pomieszczenie zalegało w półmroku, oświetlane tylko przez trzaskający ogień w kominku, naprzeciwko którego stał duży fotel i stolik z hebanu. Od razu spuściłam wzrok, przemykając przez pomieszczenie. Po cichu postawiłam tacę na stoliku. Skłoniłam nie podnosząc wzroku i skierowałam w stronę drzwi.
– Stój!- zatrzymał mnie Jego głos.
-Tak, Panie. Czyżbym o czymś zapomniała?- zdenerwowanym spojrzeniem sprawdziłam tacę- porcelanowe imbryk, filiżanka ze spodkiem, srebrne, grawerowane sztućce- widelczyk i łyżeczka, serwetki, jego ulubione ciasto czekoladowe z wiśniami w alkoholu, kryształowy flakonik z kwiatami frezji i bzu, dzisiejsza poczta, gazeta… wszystko było.
– Nie- odparł lekko zirytowany.- Jutro wypada T e n dzień.- Mówiąc to nalał sobie kawy.- Chcę abyście nie przebywali w domu. Macie dzień wolny. Róbcie co chcecie, ale ma was tu nie być od wschodu do zachodu słońca.
-Oczywiście, Panie- odparłam, dyskretnie się wycofując.
-Pierwsza!
Zamarłam.
-Miewasz jeszcze koszmary?- zapytał niby od nie chcenia.
-Nie, mój Panie.
-Idź już. Udajcie się dziś wcześniej do pracy.
-Tak, Panie- skłoniłam się ponownie i wyszłam, zamykając cicho drzwi.
*****
Usłyszałam szybkie kroki na piętrze. Ktoś otwierał drzwi kolejnych pomieszczeń i przeszukiwał je, mrucząc cos w obcym języku. Zaniepokojona przerwałam pranie. Czekałam.
Trzy pokoje.
Dwa.
Jeden.
Nagle drzwi pralni otworzyły się z łoskotem uderzając w ścianę, a w nich staną Amal.
– Co się stało?- spytałam, widząc jego wygląd. Ciemne włosy były rozwiane od biegu. Ciepłą karmelową skórę twarzy przecinała zmarszczka niepokoju. Ale przede wszystkim przerażenie wyryte w jego piwnych oczach, sprawiły, że w mym umyśle rozdzwoniły się ostrzegawcze dzwoneczki.
-Melody- wysapał.- Ona… Lin powinna… On- jąkał się zdenerwowany. Na dźwięk imienia najmniejszej z nas poderwałam się z kucek i chwyciłam go mocno za ramiona, przypierając do ściany. Z moich mokrych dłoni ciekły strużki wody mocząc jego koszulę, która przywarła do umięśnionego torsu i ramion.
-Powiedz co dokładnie się stało- wycedziłam zlękniona.
– Lin była z Mel w szóstym ogrodzie- zaczął niepewnie.- Tylko, że Lin przez nieuwagę zraniła się. Byłem niedaleko, więc zawołała mnie i zaniosłem ją do kuchni. Tam opatrzyliśmy…
-Ale co to ma…- przerwałam zagubiona, nie mogąc nic pojąć.
-Pozwól mi dokończyć- nalegał.- Lin nie była w stanie samodzielnie chodzić, więc zaproponowałem pomoc z reszta prac. Jackob doskonale poradziłby sobie beze mnie.
-I?- dopytywałam się zniecierpliwiona. Chcąc się uspokoić zaczęłam to zaciskać to rozluźniać dłonie.
-Znalazłem ją przy murze…- spojrzał mi głęboko w oczy- próbowała się na niego wspiąć- cicho syknął, gdy wbiłam paznokcie w jego ramiona- z pomocą rosnącego za nim drzewa.
-Amy… On ją widział- kontynuował z wahaniem.
Jęknęłam zszokowana, puszczając Amala.
-On chce ją zamknąć- wyszeptał, podtrzymując mnie, gdy się zachwiałam.
-Boże-jęknęłam.
-Amy, musimy ją znaleźć przed Nim!- potrząsnął mną próbując mnie ocucić.
Usiadłam na zimnej podłodze i ukryłam twarz w drżących dłoniach. Pod naporem złych wspomnień moim ciałem wstrząsały dreszcze.
-To tylko sen. To tylko zły sen. Koszmar. Koszmar- szeptałam.
-O bogowie pustyni. Amy wybacz mi- powiedział, obejmując mnie ramieniem.- Nie pozwolimy Mu na to. Tylko nam pomóż. Jesteś tu już dziesięć lat. To ty znasz miejsce najlepiej.
Nabrałam tchu i spróbowałam się opanować. Musiała się skupić. Gdzie ona mogła pójść? Gdzie się ukryła?
-Wiem, gdzie ona jest.- Odsunęłam dłonie od twarzy.- Chodź- rzuciłam, wybiegając.
*****
– Melody!- zawołałam.- Mel wyjdź, proszę. Nikt się na ciebie nie gniewa.
– Aaaa!- krzyknął Amal, potykając się o coś w ciemności.
-Patrz pod nogi- warknęłam, niespokojnie nasłuchując.
Cały strych pokrywał woal mroku. Czerń spowijała szczelnie każda rzecz, oplatając i nas swymi mackami. Panująca tu cisza niosła dźwięki głuchym echem po całym domu. Nawet wprawny słuchacz, stojący w kuchni, wychwyciłby je.
Zdegustowana bezradnością Amala ujęłam za rękę i poprowadziłam. Z łatwością wymijałam wszystkie kufry, szkatuły, stare meble oraz inne przeszkody ukryte wśród cieni.
-Melody- jęknęłam zrezygnowana po przejściu całego strychu- gdzie jesteś?
– Znajdziemy ją- pocieszał mnie Amal.
Z westchnieniem rozejrzałam się wokoło. Obok nas stała wiekowa toaletka z wiśniowego drewna. Cała była pokryta grubą warstwą kurzu, uwidoczniającego wyrzeźbiony tam motyw pnączy róż. Nawet najmniejsze listki wykonane zostały z wyjątkową starannością. Każda krawędź. Każda żyłka. Nieopodal znajdowały się trzy ogromne kufry, kilka szkatułek oraz fotel… kobiecy.
Za każdym razem spoglądając na nie przytłaczały mnie pytania bez odpowiedzi.
Czyżby kiedyś była tu kobieta? Ta posiadłość miała soją Panią? Czy Pan był w przeszłości żonaty? A może była to tylko jego kochanka? Albo stara matka albo siostra lub córka? Miał dzieci? Dlaczego nic o n i e j nie wiemy? Co się stało? Kiedy? Czyżby wypadek, a może zbrodnia? Nieszczęśliwa choroba? Ciała czy umysłu?
Zignorowałam je i ponownie przeszukałam cały strych. Bez oczekiwanych rezultatów.
Zeszliśmy ostrożnie po chybotliwej drabinie na ostatnie piętro mieszkalne domu. Amal zaprowadził mnie pod ścianę korytarza i posadził na podłodze. Sam niepewnie zajął miejsce obok.
-Zawiodłam ją- szepnęłam.
-Nie. Nikogo nigdy nie zawiodłaś- zaprzeczył, wstając.- Posłuchaj mnie Amy, ale miej baczenie na wagę moich słów- spojrzał na mnie, upewniając się, że słucham- Melody, Lin, Jackob i ja po utracie swoich rodzin straciliśmy część siebie. Zostaliśmy bez domu, bez bliskich, bez niczego. Byliśmy sami.- Zamknął oczy, zbierając siły i odwagę.- Ja utraciłem coś więcej, podobnie jak Lin- swoją tradycję i wierzenia, jak Jackob- swoje plemię. Odebrano mi moje miejsce… pustynię- zamilkł i zaczął przechadzać się wzdłuż korytarza gwałtownie gestykulując.- Ty byłaś tu przed nami. Zanim on adoptował nas, musiałaś sobie radzić sama. Potem stałaś się opoka naszej rodziny. Opiekowałaś się wszystkimi i każdym z osobna.
Nigdy tak na to nie patrzyłam. Wzruszona jego słowami pozwoliłam płynąć łzom, a on myśląc, że to mój sprzeciw ciągnął dalej.
– Pomogłaś Lin otworzyć się i wyjść z depresji. Wsparłaś nas wszystkich. Byłaś opoką- powtórzył, stając przede mną na baczność.- Teraz jesteś moją siostrą. Siostrą serca. Stałaś się mi bliska jak pustynia, słońce nad nią, powietrze wokół i woda, którą skrywa. Jesteśmy rodziną. Wszyscy- oświadczył.- Dlatego teraz zrobimy tak- kucnął- wrócisz do swoich zajęć, a ja dalej będę jej szukać- chciałam zaprotestować, lecz zatkał mi dłonią usta- Jack z Lin poradzą sobie z pracami i pomogą mi później, ale ty nie możesz. Musisz na czas podać posiłki Panu.
Miał rację, całkowitą. Skinęłam głową. Wstałam z jego pomocą.
-Znajdę ją- przyrzekł z ręką na sercu.
-Odprowadź mnie do kuchni- poprosiłam.- Później skończę pranie.
*
Biłam się ze swoimi myślami.
Jak w ogóle mógł uważać, że…? Przecież ja…
To niemożliwe! Oczywiście, kocham ich jak moje własne rodzeństwo, ale o p k a.
Ja OPOKĄ?!
Bzdury.
Nieprawda.
Kłamstwo.
Łuda.
Przecież nie jestem kimś ważnym. Co we mnie jest takiego, że tak… tak bardzo mi ufają.
Jestem chodzącym spisem wad.
Jestem…
Jestem pierwszą.
Jestem… n i k i m.
Nikim.
Nikim.
Nikim.
*
Półprzytomna schodziłam po schodach. Ledwo zdawałam sobie sprawę z obecności Amala. Tylko cząstka mojego umysłu pilnowała, abym pogrążona w myślach nie przystanęła. Miarowe tępo- tego potrzebowałam.
Prawa stopa.
Lewa stopa.
Prawa- stopień.
Lewa- stopień.
Stopień.
Stopień.
Stopień, stopień, stopień…
-Dobrze się czujesz?- zapytał Amal.
Zaklęłam siarczyście w myślach.
– Słabo dzisiaj spałam. Jestem tylko lekko zmęczona- licząc, że zadowoli się częścią prawdy.
Skinął przyjmując moje wyjaśnienie.
– Co robisz dziś na obiad?- zmienił temat, dochodząc do końca schodów.
-Na główne danie…
– Kara doprawiona strachem i krwią- dokończył za mnie lodowaty głos z holu.
Stali tam wszyscy- Jack podtrzymujący Lin, nasz Pan oraz Melody. Mel leżała skulona u jego stóp.
-Pierwsza, Trzeci- zwrócił się do nas- dołączcie.
Zlęknieni zajęliśmy miejsca obok rodzeństwa. Spojrzałam na Lin. Oczy miała szkliste. Była cała blada i niezdrowo spocona. Ze strachu czy osłabienia? Dostrzegłam bandaże. Całe przesiąkły już posoką, przeklejając do siebie materiał spódnicy. Kapały z niej na posadzkę krople krwi. Od jej utraty osłabła, pomimo podtrzymującego ją Jacka, zachwiała się i upadła, tworząc kałużę.
-Ty mała- warknął Pan, uderzając ją mocno wierzchem dłoni w twarz. Upadła ciężka, lecz znalazła dość siły, aby odczołgać się kawałek.
-Zabrudziłaś posadzkę!- krzyknął i ruszył w jej stronę. Przerażona spojrzałam na braci. Wyglądali jakby próbowali oswobodzić się z niewidzialnych więzów. Wierzgali. Napinali mięśnie. Lecz ich wysiłki spełzły na niczym. Pod wpływem nagłego przypływu odwagi zagrodziłam mu drogę.
-Posprzątam- powiedziałam niepewnie.-Już… teraz.
Podeszłam do Lin i odciągnęłam pod ścianę. Szybkim ruchem oberwałam oba rękawy mojej koszuli- mam dość materiału, naprawię- jednym wzmocniłam opatrunek, drugim zabrałam się za wycieranie krwi. Byłam przerażona. Słyszałam tylko łomot serca i szybki, płytki oddech. Drżałam na myśl o konsekwencjach swojej reakcji.
~
Po chwili Pan otrząsnął się z zaskoczenia. Jeszcze nikt. NIKT mu się nie sprzeciwił. N I G D Y.
Ta dziewczyna- pierwsza- sprawia za dużo kłopotów. Jej sny były niebezpieczne. Ona sama była odporna na jego więzy.
Musiał ukarać nie tylko nieposłuszną małą- piątą- ale też pierwszą. Później- pomyślał. Najpierw zabawi się trochę jej cierpieniem.
~
Strach dodawał mi sił. Szybko obmyłam posadzkę do czysta i ze spuszczonym wzrokiem zajęłam swoje miejsce. On zdawał się przez chwilę nad czymś zastanawiać, by po chwili podejść do nich z szyderczym uśmiechem.
-Ona-wskazał Melody-złamała zakaz. Próbowała przejść przez mur. Chciała uciec- mówił oskarżycielsko.- Zostanie zamknięta na tydzień, aby mogła przemyśleć swoje…
-Nie! Błagam!- szlochała Mel.-Błagam! Ja nigdy, ale to nigdy…
-Nie zrobisz tego więcej?- zapytał ironicznie.-Jestem o tym przekonany- zaśmiał się i łapiąc ją brutalnie z nogę powlókł.
-To ja!- palnęłam bezmyślnie.
-Co takiego?
-To mnie widziałeś- rzuciłam odważnie.- Jesteśmy podobnego wzrostu i postury, a z daleka łatwo nas pomylić przez te suknię…
-Zamilcz! Przyznała się.
-To przez sny- wykorzystałam ostatnią deskę ratunku Mel, zatapiając tym samym własną łódź.
-Że co?!- ryknął, puszczając Mel, która odczołgała się do kuchni.
-Miałam… koszmary… o przyszłości… o śmierci- jąkałam się. Słysząc to ruszył na mnie z furią w oczach. Złapał za rękę, sprawiając ból. Upadłam na kolana. Unikałam jego spojrzenia. Chwycił mnie i rzucił o ścianę. Oczy zaszły mi mgłą. Powietrze wokół jakby zadrżało. Zaćmiona słyszałam szamotaninę i wzburzone głosy. Coś z trzaskiem połamało stojący w holu stolik i zbiło stojący na nim wazon. Spróbowałam wstać, lecz musiałam pozostać na kolanach. Wszystko wokół wirowało. Ktoś złapał mnie za włosy i pociągnął za sobą. Ból lekko otrzeźwił zmysły. Dostrzegłam leżących na ziemi braci i Lin skuloną w kącie. Mój oprawca bezceremonialnie wepchnął mnie w ciemność, zrzucając ze schodów w dół.
Czułam każdy mięsień, każdy siniak, każde zadrapanie. Moje nozdrza podrażnił stęchły odór.
Byłam w piwnicy.
Rozbłysło światło, oślepiając mnie. Niezdarnie usiłowałam wstać. Zatoczyłam się i upadając poraniłam dłonie szkłem. Spojrzałam na schody mój oprawca był co raz bliżej. Nowa dawka adrenaliny dodała mi sił. Wstałam i próbowałam uciekać. Dopadł mnie, upuszczając światło. Zapadła ciemność. Zaciągnął mnie za włosy do celi. Przerażona skuliłam się w rogu celi. Mrok odebrał mi wzrok, ale też wyostrzył słuch. Ktoś buszował na zewnątrz. Dźwięki wzmogły mój lęk- tłuczone szkło, cichy okrzyk radości, bliskie kroki, zgrzyt zamka…
On złapał mnie i przytrzymał, gdy się wyrywałam, gryzłam, drapałam- walczyłam. Przyparł całym ciałem , zatkał mi nos i wlał do gardła gorzki płyn. Potem porzucił na zimnej kamiennej posadzce.
Uuuu… . Czadowe. Naprawdę, świetny pomysł. Przyjemnie się czyta, dobre opisy i ludzi i uczuć. Akcja nie pędzi i jestem bardzo ciekawa, co dalej wymyślisz. Pisz CD!
Już kiedy czytałam prolog wiedziałam, że to opowiadanie będzie świetne. Było kilka literówek, ale… nie zepsuły mojej opinii 😉 Czekam na cd
Bardzo fajne.
To jest cudowne. Absolutnie nieziemskie. Genialne. Świetne. Przejmujące. Piękne. Rewelacyjne. Nie mogłam oderwać od tego wzroku, a na literówki w ogóle nie zwracałam uwagi. Doskonale budujesz napięcie i kreujesz atmosferę grozy. Nie brak również wyczerpujących opisów. Jestem pełna podziwu. To opowiadanie posiada w sobie to „coś”. Dlatego czekam na cd.
Bardzo fajne, dobrze się czyta i nie brakuje opisów. Po prostu idealne opko… (:
Naprawdę mnie zainteresowało. Jest oryginalne, podoba mi się pomysł. Do tego rozdział był długi, co pozwoliło mi się wciągnąć
Mam nadzieję, że następna część będzie szybciej