~*~
Oto kolejna część mojego opowiadania. Z góry pragnę uprzedzić, że tym razem puściłam trochę wodze mojej wyobraźni.
Tę część dedykuję Meli.
~*~
ROZDZIAŁ IV
Otworzyłam oczy. Przed sobą widziałam pionową ścianę z czarnego wulkanicznego szkła, która przebijał czarny baldachim wonnej roślinności i wznosił się ku nocnemu niebu. Srebrzystoniebieski półksiężyc spowijał wieżę mglistą poświatą, a zimny blask spływał po szklistych ścianach, niczym poranna rosa, uwidaczniając nierówności i wyżłobienia obsydianowych murów.
Nieśmiało weszłam na wybrukowany dziedziniec i przystanęłam tam oszołomiona widokiem. W wulkanicznym szkle fasady zamku, światła pochodni odbijały się plamami i łukami światła, migocząc jak żywe istoty na czarnej powierzchni. Z wierzchołków strzelistych łuków czarnymi płomykami wznosiły się zwięczenia, a obramowania z drobnych czarnych kamyczków otaczały wąskie okna, biegnące wzwyż ku światłu Księżyca.
Jakże niezwykle musi wyglądać to miejsce w świetle dnia,
gdy jasne promienie biegną przez witraże!
Nagle spod arkanu wyłoniły się cienie- ludzkie postacie spowite w ciemne szaty. Spostrzegłszy mnie wyciągnęły ręce. Przerażona cofnęłam się gwałtownie, lecz potknęłam się i uderzyłam mocno głową w kamienny bruk. Pochłonęła mnie ciemność.
*****
Obudziłam się gwałtownie, głośno dysząc. Krzyk przerażenia zamarł mi na ustach. Czułam, że drżałam jak w febrze.
Czyli to był tylko sen?
Ale tamte kolory były takie rzeczywiste,
A zapachy takie prawdziwe…
Light zaalarmowana moimi gwałtownymi ruchami, wskoczyła na łóżko i położyła swój łeb na moich kolanach. Spoglądałam w jej mądre oczy.
Czasem wydawało mi się, że nie była tylko bezrozumnym zwierzęciem. Nie była jakimś potworem, zabijającym małe dziewczynki w czerwonych kapturkach. Sądziłam, że nie poznałam jej na tyle, aby móc ją zaszufladkować.
Spojrzałam w głębię jej oczu. Biła od nich siła i niewyobrażalny spokój. Zacisnęłam zęby, aż do bólu. Stopniowo zapanowywałam nad nerwowymi dreszczami. Udało się. Wzięłam głęboki wdech. Uspokoiłam rozszalałe jeszcze serce. Aby uporządkować myśli opowiedziałam na głos cały swój sen.
– Jak sądzisz? Co powinnam zrobić? – zapytałam Light, a ona teatralnie przewróciła się na bok, kładąc swój łeb na poduszce.
– Może to niegłupi pomysł- zaśmiałam się.- Przecież to tylko sny, a nawet jeśli mi się nie spodoba to wiem jak się obudzić – powiedziałam spokojniejsza.- Wystarczy, że stracę przytomność. Co ja bym bez ciebie zrobiła- pocałowałam ją delikatnie, napawając się jej zapachem lasu, a ona zeskoczyła z łóżka. Powoli położyłam się. Wzięłam głęboki oddech i zamknęłam oczy.
*****
Podniosłam powieki. Leżałam na pokrytym atłasem łożu, pod wspartym na czterech misternie rzeźbionych podporach baldachimem. Powoli podniosłam się i usiadłam, abym mogła dokładnie przyjrzeć się całemu pomieszczeniu.
W łukowato sklepionej komnacie wszystkie meble wykonane były z czarnego drewna. Nawet karminowe gobeliny utkane z tak ciemnych nici, że wydawały się być prawie czarne. W kominku naprzeciw łoża rozpalony ogień rzucał jasne, złociste światło, oblewając mroczną komnatę miłym, bursztynowym blaskiem. Dzięki temu mogłaby się wydać ona prawie przytulna.
Spróbowałam wstać. Niespodziewanie poczułam przeszywający ból głowy, tak silny, że osunęłam się z powrotem, ciężko dysząc. Wykończona zamknęłam oczy.
– Nie powinnaś tak gwałtownie wstawać.- cichy, ciepły kobiecy głos przerwał ciszę.- Pomogę ci wstać i ubrać się. Następnie zostaniesz zaprowadzona do mojego pana.
Otworzyłam oczy pragnąc przyjrzeć się mojej opiekunce. Nade mną stała dziewczyna o płomiennorudych, kręconych włosach do pasa, jasnej karnacji, lekko skośnych ,roziskrzonych oczach oraz pełnych, brzoskwiniowych wargach, które zdawały się same układać w miły szeroki uśmiech. Ubrana była w prostą, długą do ziemi, granatową suknie i szary fartuch. Wydawała się być taka nierealna. Jej wygląd w żaden sposób nie pasował do tego mrocznego ponurego… zamku? Te włosy przy najmniejszym ruchu zdawały się płonąć. Jakby żywe płomienie okalały jej twarz. Tak trudno było oderwać od tego pożaru wzrok. Na chwilę zapomnieć o ich barwie, ich fakturze, ich kształcie…
– Mogę?- z zamyślenia wyrywał mnie jej głos. Lekko zniecierpliwiona spoglądała na przykrywającą mnie kołdrę.
– Tak.-odpowiedziałam. Czułam się zbyt słaba na jakikolwiek sprzeciw.
Moja opiekunka odkryła mnie delikatnie i pomogła usiąść. Wciąż czułam pulsujący ból głowy. Zacisnęłam zęby, żeby nie wydać jakiegoś dźwięku, który mógłby zdradzić moje odczucia. Wstałam. Jakoś udało mi się ustać prosto, choć zdziwiłam się, że dziewczyna nie słyszała jak serce waliło mi z wysiłku. Podtrzymywana przez nią byłam zmuszona do przejścia wzdłuż komnaty. Następnie podprowadziła i posadziła na czarnym, misternie rzeźbionym krześle.
– Pójdę teraz po suknie. Zaczekaj.- powiedziała, ledwo zauważalnie skłoniła się i wyszła przez niezauważone przeze mnie dotąd drzwi.
Będę musiała później,
gdy zostanę sama
dokładnie zbadać tę komnatę
i pomieszczenia do niej przyległe.
Po chwili wróciła, niosąc mój nowy strój. Odłożyła go na łoże i odwróciła się do mnie.
-Chodź ze mną- powiedziała i poprowadziła mnie do łazienki.
Po ponad dwóch godzinach stałam już przed lustrem w pokoju, podziwiając efekty jej pracy.
Suknia wykonana z najdelikatniejszego materiału, jakiego miałam przyjemność dotykać, była barwy bezgwiezdnej nocy, przy najmniejszym ruchu zdawała się lśnić. Rozszerzająca się ku dołowi kreacja, przypominała odwrócony kwiat kalii. Jej kolor doskonale kontrastował z moją mleczno bladą skórą, lśniącą od olejków i różnych wonności. Moje włosy, wyszczotkowane i upięte w fantazyjny kok, miały teraz barwę o ton lub dwa ciemniejszą od koloru sukni.
Moja opiekunka zdawała się przez chwilę podziwiać swoje dzieło, potem uśmiechnęła się i odwróciła się, aby odejść.
– Zaczekaj -powstrzymałam ją.- Nawet nie wiem, jak masz na imię?
– Sansa. Na imię mi Sansa. – skłoniła się i wyszła pozostawiając mnie samą.
Pogrążona w swoich myślach nie zauważyłam, gdy do komnaty wszedł jakiś starszy mężczyzna. Nieznajomy był wysoki, chudy, o włosach wyblakłych, wręcz siwych i prawie równie bladej cerze. W niebieskich oczach kryły się iskierki młodzieńczej energii. Jego strój był prosty, ale solidny. Składał się z sięgającej do połowy uda tuniki z dobrego, mocnego materiału, która podkreślała wzrost nieznajomego, oraz skórzanych spodni i butów z miękkiej skóry, sięgających do połowy łydki. Nie miał przy sobie nic cennego z wyjątkiem krótkiego miecza, bądź długiego sztyletu. Z mojej perspektywy nie sposób było to stwierdzić. Nieznajomy poruszał się bezszelestnie i zwinnie, zdawał się wręcz unosić nad podłogą.
– Mój pan pragnie cię zaprosić na śniadanie – rzekł. – Chodź ze mną. – powiedział, przepuszczając mnie w drzwiach.
Zaprowadził mnie do jadalni. Była ogromna. Czarne wulkaniczne szkło zastąpił tu czarny marmur, usiany szkarłatnymi żyłkami. W świetle ognia z kominka, podłoga wyglądała jak zbroczona krwią. Meble również były czarne – wykonane z neohebanu, równie kunsztownej roboty jak fasada budowli. Czerwone jedwabne kitki i frędzle zdobiły brzegi ciemnych draperii, zasłaniających wąskie okna. Na środku sali stał długi stół z krzesłami, był to główny element wystroju.
Michael, bo tak miał na imię mój przewodnik zaprowadził mnie do jednego z krzeseł u szczytu stołu. Siadłam i czekałam. Na co? Może na gospodarza?
Po chwili do sali wszedł wysoki, krzepki mężczyzna, o regularnych rysach twarzy, czarnych jak moje włosach, srebrnych oczach oraz odświętnym ubiorze. Zasiadł bez słowa naprzeciw mnie. Gdy tylko zajął swoje miejsce, do sali weszła służba, niosąca najrozmaitsze potrawy.
Nie było mowy o samoobsłudze, to mój gospodarz wybierał posiłek – owsiankę z owocami, gorący napar z czerwokrzewu i gigantyczny muffin. Śniadanie spożywałam w ciszy. Jadłam tylko ja. Byłam tak spięta, że wręcz przedłużałam posiłek powoli skubiąc gigantycznego muffina, lecz gdy tylko upiłam ostatni łyk naparu, mój gospodarz wstał i ruchem głowy nakazał mi podążać za sobą. Nie miałam innego wyboru. Wstałam i podążyłam za nim. Nieśpiesznie zaprowadził mnie do dużego, bogatego salonu oraz wskazał mi jeden z dwóch foteli przy kominku. Zasiadłam czekając na rozwój wydarzeń.
– Jak się nazywasz ? – zapytał po dłuższej chwili obustronnego milczenia.
– Alessandra Buio- słysząc moją odpowiedź, zauważyłam jak kąciki jego ust bezwiednie uniosły się lekko do góry.
– Wiesz co ono oznacza ?- zapytał, znów z trudem powstrzymując rozbawienie.
– Tak sądzę.
– Więc ?
– Imię Alessandra oznacza obrońcę ludzi. – rzekłam nieśmiało.
– To dobre imię, które wybrała ci twoja matka, ale czy wiesz jak wielkie to przeciwieństwo.
– Nic nie rozumiem- stwierdziłam lekko skołowana, ale po chwili dotarło do mnie znaczenie jego słów.- Moja matka mi je wybrała? Znałeś ją?
– Buio to po włosku ciemność. Obrońca ludzi i ciemność – Alessandra ciemność- rzekł kompletnie ignorując moje pytania.-Hmm… pasuje do ciebie- mruknął i zamilkł. – Wiem, że masz do mnie wiele pytań Alessandro – powiedział po chwili. – Choć sądzę, że powinienem zacząć od przedstawienia ci twego położenia.
– Słucham zatem uważnie.
– Pozostaniesz tutaj przez pewien czas i nie wrócisz do obozu, choćby po utracie przytomności-zastrzegł.- Codziennie będziesz wstawać o szóstej rano, jeść ze mną śniadanie o siódmej, a następnie trenować – szermierkę, kondycję, łucznictwo, gimnastykę, oraz wiele innych przydatnych rzeczy. Oczywiście nie na raz. Co dziennie coś innego.
-Oczywiście-syknęłam zirytowana. Czy ja wyglądam na niedorozwiniętą?
-O czternastej będziesz spożywać obiad i po nim przez cztery godziny będziesz uczyła się języków, historii, matematyki i astronomii, zielarstwa oraz geografii- ciągnął.- Od osiemnastej do wieczerzy, która będzie o dziewiętnastej, masz czas wolny.
– Dlaczego sądzi pan, że tu pozostanę ? – zapytałam z trudem panując nad emocjami.
– Ponieważ jestem twoim dziadkiem. – stwierdził, a ja spojrzałam na niego zaskoczona.
– Kim ty właściwie jesteś ?
– Mam wiele imion, a zarazem nie mam żadnego. Jestem początkiem twojego świata…
– Jesteś Chaosem -pomyślałam na głos
– To tylko jedno z wielu.
– I jesteś moim dziadkiem… Czyli znałeś moją matkę ?-olśniło mnie.
– Tak. Wiele czasu spędzała w tym zamku- oświadczył przyglądając mi się badawczo.- Ty nic o niej nie wiesz- stwierdził, a ja spuściłam wzrok zawstydzona jego natarczywym spojrzeniem.- Hmm. Mogę ci zdradzić niewiele, gdyż wiąże mnie pradawna przysięga… Na imię było jej Adara i jako moja córka odziedziczyła część moich mocy. Mocy wszystkich bogów i bogiń…- przerwał i ciężko westchnął. Siedzieliśmy w ciszy.
– Mogę cię o coś zapytać?
– Już to zrobiłaś – roześmiał się. Gdy tylko jego perlisty śmiech wypełnił pomieszczenie, zamek zdawał się zmieniać barwy na cieplejsze, ale było to bardzo ulotne wrażenie. – Wybacz mi… Pytaj!
– Dlaczego Sandro bardziej przypomina naszego ojca?
– Otrzymałaś błogosławieństwo.
– I znów nic nie rozumiem? – mruknęłam.- Wybacz, ale nie wszyscy żyją od niepamiętnych czasów. Nie jestem wszechwiedząca.
– Gdy byłaś mała, naznaczyłem cię swym błogosławieństwem. Dzięki niemu panujesz nad częścią moich mocy, więc nad mocami bogów. Stąd narada, gdzie…
– Wszystkich ?
– Tak. Jesteś bardzo potężna. Dlaczego chcę, abyś tu pozostała na nauki.
– Powinnam, ale… Pozostanę, ale tylko na pięć dni. Na dłużej nie mogę zostawić Sandra samego. Biedak jeszcze pomyśli, że to przez niego mnie nie ma i pochlasta się czy coś. Sam rozumiesz- wisielec jak się patrzy, wystarczy ukraść linę ze składziku, a truciciel- ci od Demeter wciąż hodują jakieś roślinki. Założę się, że nawet trawkę tam znajdziesz. Ach! Przecież oni tam mają obok jezioro. To pewne jak alleluja, gdy na koniec roku widzisz, iż zdałeś, że zamieni się w topielca jak nic… Choć muszę przyznać, że samobójca z niego taki jak ze mnie Afrodyta.
– Rozumiem, moja gwiazdeczko- odparł, a jego czoło przecięła jedna zmarszczka koncentracyjna, gdy starał się pojąć moje rozumowanie, mocno się koncentrując .- Przynajmniej próbuję… Staram się- powiedział.- I spróbuj tu zrozumieć nastolatkę- westchnął. – Alessandro wróćmy do konkretów. Sądzę, że zdążysz dzięki małej sztuczce i tak dużo się nauczyć.
– Jakiej sztuczce?
– Jako chaos jestem panem czasu, jak Kronos, więc mogę sprawić, że jedna godzina ziemska będzie dniem, tygodniem, rokiem, a nawet choćby dekadą czy milenium tutaj. Co ty na to ?
– Wystarczy chyba miesiąc, nie zamierzam wrócić do brata, jako rozsypują się staruszka.
– Ha, ha, ha! Gwiazdeczko, w tym miejscu czas nie płynie. Nawet za milenium nic byś się nie zmieniła. Później ci o tym dokładniej opowiem, ale teraz skoro już ustaliliśmy, że zostajesz, to Michael zaprowadzi cię do twojego pokoju, gdzie się przebierzesz na trening.
– Dobrze – rzekłam i wstałam zbierając się do wyjścia.- Dziękuję, dziadku – odpowiedziałam, kłaniając się. Następnie odeszłam z Michaelem.
*****
Obudziłam się w mojej komnacie, zastanawiając, dlaczego. Było jeszcze za wcześnie. Przymknęłam powieki, starając się ponownie zasnąć. Ogień miło trzaskał w kominku, zasłony cicho szeleściły, poruszane wilgotnym wiatrem, a przez korytarz ktoś szybko maszerował… Kroki o tak wczesnej porze? Czyżby coś się stało? Po chwili w drzwiach stanęła Sansa.
-Widzę, że panienkę obudziłam.
-Czy coś się stało?- spytałam, przeciągając się.
– Pan nakazał mi zbudzić cię wcześniej i przekazać, że oczekuje panienki na arenie.
-Dziękuję, możesz odejść.
Skłoniła się i wyszła. Pospiesznie wyplątałam się z pościeli. Ubrałam się i uzbroiłam. Wybiegając z pokoju złapałam łuk z kołczanem.
Gdy dotarłam na miejsce, czekała mnie niespodzianka. Arena była pusta.
-Jest tu kto?- zawołałam. Odpowiedziało mi tylko echo.
Może przyszłam za wcześnie?
Pewnie sądził, że dłużej zajmie mi dotarcie na miejsce.
Zdecydowałam się zaczekać. U wejścia zostawiłam łuk i kołczan, a sama pomaszerowałam na trybuny. Usiadłam, czekałam. Zdawało mi się, że zamknęłam oczy tylko na chwilę. Z drzemki wyrwał mnie duszący zapach dymu. Otworzyłam oczy zaniepokojona i zamarłam. Na arenie stały dwie chimery i hydra lernejska. Z głośnym zbliżały się do mnie. Jednym zwinnym ruchem zerwałam się z ziemi, przeklinając moją głupotę. Uskakując przed płomieniami, szybko przypomniałam sobie te potwory. Dziewięciogłową hydrę uśmiercił Herakles, ucinając i przypiekając łby oraz miażdżąc środkowy- nieśmiertelny. Jak to miło, że hydry zaszczyciły mnie swą płomienną obecnością- pomyślałam. Natomiast skrzydlatego potwora o głowie lwa, wężowym ogonie i kozim tułowiu zabił Bellerofon, przebijając oszczepem nieosłoniętą łuską szyję. Zdecydowałam się spróbować nie korzystać z mocy. Unikając jadu, odcinałam mozolnie osiem łbów i nakierowując Chimery, niczym żywa tarcza, przypalałam rany ogniem. Dopiero wtedy zdyszana dopadłam do łuku. Lecz strzelając tylko rozwścieczyłam ziejące potwory. Najbliższa chimera rzuciła się na mnie. Bezradna uniosłam dłoń, z której błysnęło jaskrawe światło, oślepiając potwora. Korzystając z okazji, odcięłam jej głowę. W momencie nieuwagi poparzyła mnie w ramię druga z bestii. Sycząc z bólu, uskoczyłam przed ostatnią paszczą hydry. Niestety potwory zapędziły mnie w kozi róg. Nie dam rady ich pokonać, bez użycia mocy- pomyślałam. Zrezygnowana rozkazałam wiatrom przygnać burzowe chmury. Ciemne niebo przecinały jaskrawe rozbłyski. Jeden z piorunów raził hydrę, zmieniając ją w pył. Deszcz wzmagał się podsycany moim bólem. Każdą krople wody zmieniłam w sopel, których setki, a wręcz tysiące opadły na chimerę, broniącą się ogniem. Raniona wielokrotnie w nieosłoniętą gardziel padła, rozsypując się w pył.
Drżąc ze zmęczenia opadłam na kolana w błoto. Czułam swat spalonego ciała. Miałam trudności z oddychaniem, wręcz charczałam. Spojrzałam na lewe ramie, sycząc. Nic już nie czułam, żadnego bólu. Na widok zwęglonego mięsa i krawędzi kości, zachłysnęłam się powietrzem. Z trudem powstrzymałam się od krzyku lub utraty przytomności. Przywołałam uzdrawiającą moc Asklepiosa, lecząc poparzenie. Westchnęłam czując ulgę.
-Słabo- osądził mnie Chaos, pojawiając się za mną.- Dlaczego nie unicestwiłaś tych potworów wcześniej?
Podniosłam się z klęczek. Jego zgorszona mina mnie zaskoczyła.
-Chciałam sprawdzić, czy dam radę je pokonać bez użycia mocy.
-Głupota- odbił, okrążając mnie z założonymi rękami.- Czego ja Cię uczyłem? Jeśli tylko byś się skupiła i miała dość determinacji zabiła byś je w ciągu minuty.
-Ale…
-Bez użycia darów!- przerwał mi podniesionym głosem, zawstydzona spuściłam wzrok.- Musisz się tego nauczyć , dlatego już dziś wrócisz do obozu. Tam nie użyjesz swoich mocy. Czy wyrażam się jasno?
-Promiennie.
-A teraz chodź.
Wciąż zmęczona po walce powlokłam się za nim do moich pokoi. Usiadłam na łóżku.
– Przepraszam Cię- powiedział łagodniejszym tonem.
-Rozumiem.- Podniosłam na niego wzrok.- Ja Alessandra Buio, córka Apolla, przysięgam na Styks, ze nie użyję żadnych boskich mocy, prócz darów mego ojca-rzekłam uroczyście.
-Nie martw się. Pozostaną ci wciąż ich cechy.
-Czyli?
-Mądrość Ateny, czy szybkość Hermesa- wyjaśnił.
-Jasne- mruknęłam.
– Gwiazdeczko znasz całą wiedzę twego świata, panujesz nad mocami olimpijczyków.
-Wiem- odparłam, kładąc się.
– Kiedy tylko zamkniesz oczy wrócisz do swego ciała w obozie. Nie martw się, pewnie wytłumaczą twój sen jakąś chorobą. – powiedział ze smutkiem. – Tak bardzo chciałbym, żebyś ze mną została. Abyś nigdy mnie nie opuściła i nie popełniła błędów twojej matki. Lecz choćbym nie wiem jak dobre miał chęci, to nie mogę cię zatrzymać.- powiedział, całując delikatnie moje włosy.- Gwiazdko, ten twój medalion… ten ze zdjęciem twego brata..
-Tak?
– Sprawiłem, że gdy go dotkniesz i pomyślisz o jakiejś broni, to się w nią zmieni. Pomyślałem, że ci się przyda…Tam, w obozie, gdzie już nie będę mógł przyjść ci z pomocą.
– Dziękuję, dziadku! – powiedziałam z uśmiechem – Ale czy spotkamy się jeszcze?
– Tak, gwiazdeczko, nawet niedługo.
– Do zobaczenia więc, Chaosie! – powiedziałam, zamykając oczy. Opadając w czerń usłyszałam już tylko ciche “żegnaj” wypowiedziane przez mojego dziadka.
Robi się ciekawie. Podobała mi siė ta część. Pisz CD!