Dla Mari. Fajnego wyjazdu życzę!
O głównym bohaterze:
Imię: Eleonora
Nazwisko: Williams
Wiek: 11
Ojciec: Edward Williams, biznesman, umarł, gdy Elea miała 6 lat.
Matka: nieznana
Kraj: USA
Miasto: San Diego
Włosy: ciemnoczekoladowe
Oczy: błękitne
Ulubiona lekcja: łacina
Ulubiona rzecz: brak
Ulubiona litera: S
Ulubione miejsce: Dom – willa w San Diego, spadek po ojcu.
Najlepszy przyjaciel: Andrew Mader
Dziwna przypadłość: Od śmierci ojca widzi krowy, ustawione zawsze w stronę północnego zachodu, kiwające głowami, jakby kazały jej tam iść. Co dwa dni głosik każe przyjść jej do sekretnego pokoju ofiarnego.
Już od prawie godziny chodziłam po holu głównym i targałam swoje włosy koloru ciemnej czekolady. Byłam tak wściekła, że odechciewało mi się żyć. Swoją drogą sama nie wiedziałam, na co jestem taka zła. Hmm… To chyba na te krowy.
–Muszę się uspokoić. Muszę się uspokoić-mówił mój mózg, ale moje ciało za nic nie chciało go słuchać.
Dzisiaj na szkolnym boisku ukazało mi się całe stado krów i mój umysł nie był z tego zadowolony.
– Signorina Éléonore, dziś też widziałaś krowy?-Zapytał włoski kamerdyner.-Jutro pójdziemy do psychologa. Najwybitniejszy in tutta la regione. Na pewno coś poradzi.
-Ej, Bénédicte, nie nazywaj mnie Eleonora, tylko Elea albo Lea. Prosiłam cię! Po śmierci taty za bardzo cię rozpuściłam. Zaprowadź mnie do apartamentu i dopilnuj, aby nikt mi nie przeszkadzał.
– Sì! ovviamente, signorina –lokaj wziął mnie pod ramię i zaprowadził do mojego małego królestwa-prywatnego korytarza.
Mieszkanie na przedmieściach San Diego to dla mnie prawie same plusy. No, trudno o minusy, kiedy ma się TAKI dom. Ups… Przepraszam. Nie dom tylko willę z twoim osobistym skrzydłem pokojów, z których każdy następny jest bardziej wypasiony od poprzedniego. Weszłam do pierwszego, najbardziej przestronnego pomieszczenia. Zobaczyłam w nim to, co zawsze: tylko łóżko z baldachimem, biurko z ciemnobrązowego drewna, szafę i drugie, przeszklone drzwi, które prowadzą na szeroki taras. Lubię, kiedy w moim otoczeniu jest mało przedmiotów. To chyba skutek ADHD. Położyłam się na łóżku i wpatrzyłam w białe zasłony. I nagle… znalazłam się gdzie indziej.
Patrzyłam z trudem na mężczyznę w średnim wieku leżącego w białym łóżku. Miałam całą mokrą twarz i łkałam. Moje łzy kapały na podłogę. Dostępu do łoża broniła puszysta starsza kobieta. Za każdym razem, gdy chciałam podejść, zastępowała mi drogę. W pewnym momencie zrobiłam unik i prześlizgnęłam się jej między nogami. Podbiegłam do mężczyzny i klęknęłam obok.
-Nie odchodź! Nie umrzesz tutaj! Tato! Mamy jeszcze tyle do zrobienia!-krzyknęłam.
Mężczyzna z trudem się roześmiał. Przypominało to bardziej atak astmy niż śmiech.
-Lea, moja kochana Lea.-Wycharczał.-Bronisz rodziny jak twoja matka. Żałuję, ale muszę umrzeć. Tak czy siak będą cię traktować jak odludka. Uznają cię za nieswoją.
Kobieta podeszła do mnie i chwyciła moje ramię. Była zaniepokojona tym, że facet bredzi. Przysłuchiwała się w milczeniu dalszej rozmowie.
-Eleonoro, jestem podobny do ciebie, ale nie identyczny. Ja wiedziałem, że jestem mieszanką wybuchową, wstrząśniętą puszką pepsi, która może wybuchnąć, ale ty, ty moje dziecko, jesteś jak koktajl mołotowa. Jesteś połączeniem dwóch potężnych światów.-Głos mężczyzny coraz bardziej słabł.-Wiele razy próbowano mnie zabić, nie miałem lekkiego życia, twoje życie będzie pełne poświęceń, bólu, cierpienia. Wkrótce znajdziesz prawdziwych przyjaciół. I oddasz za nich życie. W słusznej sprawie. Weź to.-Podał mi srebrny naszyjnik.-Miej go zawsze przy sobie. Daję ci też ten dom. Będzie symbolem… twoich… dobrych… czasów… i przyjaciół… którzy… cię kochali… Żegnaj, córeczko. Będę cię mieć… zawsze… w opiece. Gdziekolwiek będziesz. Gdziekolwiek…-to były jego ostatnie słowa. Może mi się zdawało, ale potoczyły się echem po pokoju.
Przez kilka minut stałam w bezruchu. Nie dotarło do mnie jeszcze, co przed chwilką się stało. Potem mój pełen rozpaczy krzyk wypełnił całe miasto, cały stan, cały kontynent. A wszystko krzyczało razem ze mną. Nie przesłyszałam się. Wszystko: Meble, pulchna kobieta, podłoga, ściany. Wszędzie było słychać tylko krzyk. Krzyk, który zwiastował nieuchronnie nadciągającą katastrofę. Jak pociąg, który pędzi ku nieuniknionej zagładzie. Pędzi, i krzyczy:
-NNNNNNNNNNNNNNNNNNNNIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!
Scena zmieniła się.
Siedziałam na czubku wzgórza i wpatrywałam się w panoramę włoskiego miasta – Viareggio. Obok mnie siedział najprzystojniejszy chłopak, jakiego widziałam w życiu.
-Bello qui, non è vero?-zapytał.
-Andrew, nie wygłupiaj się! Mów po angielsku.
-Bogowie! Lea, stałaś się straszna od śmierci twojego ojca.
-Nie znałeś mnie wcześniej-odpowiedziałam chłodno.
Roześmiał się.
-Nie musiałem cię wcześniej znać. Wystarczy, że znam cię teraz-przechylił się i mnie pocałował.-Jesteś moim słoneczkiem. Nie mógłbym bez ciebie żyć.
Po tych słowach wizja się rozmyła. Leżałam z powrotem na łóżku w sypialni. Wstałam i wyszłam na taras, żeby ochłonąć. I jakoś to ogarnąć. usiadłam na grubym, niskim murku porośniętym bluszczem i wpatrzyłam w jaśniejący ćwierć kilometra dalej ocean. Pomyślałam o tym mężczyźnie, który umarł. Znał moje imię, ja znałam jego… zastanawiałam się, kto to mógł być. W pewnym momencie przypomniało mi się coś nieprzyjemnego. Że on nazywał mnie córeczką, czy jakoś tak. Fakt, straciłam ojca, ale nic poza tym nie pamiętam. Nawet jego twarzy. Nic. Tylko wspomnienie ciepłego uśmiechu, granatowych oczu i tej kobiety obok niego. Ciemnowłosej, jasnookiej, uśmiechniętej. To chyba była moja mama. Chciałabym, żeby tak było. Tego chłopaka z drugiej wizji znałam. Przejrzyście pamiętałam Andy’ ego Madera. Mojego chłopaka. Jakby. Krótko byliśmy parą. Chyba z dwa tygodnie, czy coś koło tego. Przyjechaliśmy na wymianę międzyszkolną do Włoszech. Ja z USA, on z UK. On był taki miły i czarujący. I zabawny. Super. A ja… Bezbarwna, obojętna. Trochę mnie naprawił. I dlatego chciałam się trzymać blisko niego. Potem wymiana się skończyła i nigdy więcej się nie zobaczyliśmy. Dołujące. W tym momencie usłyszałam łagodną muzykę i cichy głosik.
Weszłam z powrotem do pokoju. Odsunęłam z podłogi biały dywan i dokładnie przyjrzałam się trzem deskom na środku pomieszczenia. Każda szeroka na prawie dwadzieścia centymetrów i wszystkie z ciemnego, lakierowanego drewna. Złapałam za nie i odsunęłam jak szafę, tylko zamiast ciuchów zobaczyłam tam tunel o głębokości około pięciu metrów. Głosik i muzyczka stały się głośniejsze. Nie ulegało wątpliwości, że dochodziły stamtąd. Poczułam chęć wskoczenia tam i wysłuchania głosu.
-Cholera, znów urwała się drabinka-powiedziałam.
-Ej! Elea! Ty wcale nie chcesz tego zrobić!-mówił mój umysł.-Ostatnim razem…
-Zamknij się!-warknęłam.
Jak zahipnotyzowana stanęłam na krawędziach otworu i skoczyłam w przepaść. Dopiero po chwili zorientowałam się, że faktycznie nie chciałam tu przyjść. Coś… Ktoś… Jakaś siła mnie tu ściągnęła. Ale cóż, zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Zdarzało mi się to co dwa dni.
Uderzyłam ciałem w beton. Bolało. Bardzo. Znalazłam się w sekretnym pokoju ofiarnym. Nazywam go tak, ponieważ na ścianach płoną pochodnie, a pod najdalszą ścianą stoi ołtarz ochlapany krwią. Zwykle mam tu wizje swojej śmierci w męczarniach, torturowania przez różne mityczne stwory itp. itd. Ale chyba nie dziś.
-Kim jesteś?-zapytałam postać stojącą w cieniu za stołem ofiarnym.-Kolejnym stworem, który ma mnie zabić?
-Sama zobacz-głos był opanowany, spokojny i pełen godności.
Postać zdjęła kaptur i zobaczyłam twarz pięknej kobiety o błękitnych oczach, prawie czarnych włosach, i łagodnym, zimnym uśmiechu.
-Mama.
-Owszem, kochanie. Czekałam tutaj, aby ci to oddać-pokazała mi mój telefon.-I powiedzieć kilka rzeczy.
-Daj-wyciągnęłam rękę.-Skąd go masz? Hej! Ta muzyka to mój sygnał połączenia…
-Mogłam powiedzieć Edwardowi, aby bardziej cię wychował. Cóż, szkoda. Był taki słodki jako śmiertelnik.-kobieta podała mi komórkę
-Jak to? Jako śmiertelnik?
-Och Lea, i tak teraz byś nic nie zrozumiała. Posłuchaj…
-Jak to coś-wskazałam na telefon-mnie tu przyprowadziło?
-Yyyyy… czar mowy… to znaczy… w tym przypadku dzwonka…
-Dobra, i tak nie zrozumiem. Co chciałaś mi powiedzieć? I dlaczego pokazałaś mi się akurat teraz? Jak masz na imię? Kim jesteś? Gdzie mieszkasz? Myślałam, że umarłaś!
-Dość! Sama ci wszystko powiem. A czego nie wyjaśnię, to ona wyjaśni.
-Zesłałam ci te dwie wizje, abyś uświadomiła sobie, jakie będzie twoje życie. I smutne i wesołe. Potrafię wzywać wizje. Ona ci to wyjaśni. Musiałam się przed tobą ukrywać. Ona ci to wyjaśni. Nie pytaj, kim jest ona. Dzisiaj się z nią spotkasz. Bądź dzielna, Elea. Nigdy cię nie opuściłam. Dbałam o ciebie i zawsze byłam blisko. Nawet jeżeli mnie nie widziałaś. Kocham cię. Jesteś moim jedynym dzieckiem. I pamiętaj: poćwicz opieranie się czaromowie i skakanie z pięciu metrów. Kocham cię. I twojego ojca też. Odeślę cię teraz do niej. I zdejmuję z ciebie tę klątwę krów. Żegnaj Eleonoro Williams. Valebis, mea nata.
Cały świat rozpłynął się i odwrócił do góry nogami, a ja zemdlałam.
Gdy się ocknęłam, leżałam na podłodze w zniszczonym domu. Nade mną stał wielki szary wilk.
-Widzę, że mamy nowego rekruta. Witaj, młoda półbogini. Witaj w Wilczym Domu.
Podniosłam się z ziemi i otrzepałam spodnie z kurzu. Nie czułam strachu przed tym wilkiem. Albo raczej przed wilczycą. Bo przede mną stała…
-Lupa?
Wilczyca zawarczała, a ja uzmysłowiłam sobie, że to był śmiech.
-Dobrze, dziewczyno. A teraz siądź tu i posłuchaj.
***
-Więc moja matka to rzymska bogini, a ojciec to śmiertelnik?-spytałam jeszcze raz.
-Tak-Lupa mówiła to zawsze tak samo, jakby puszczała nagranie z dyktafonu.
-A ja mam iść do jakiegoś Obozu Jupiter.
-Tak.
-No dobra. To idę.
-Zaczekaj jeszcze, dziewczyno-powiedziała.-Każdy rekrut dostaje ode mnie prezent. Ty dostaniesz aż trzy.
Szczeknęła dwa razy i podeszły do mnie dwa wilki. Każdy trzymał w pysku zawiniątko.
-Eleonoro, tu jest piętnaście denarów i pięćdziesiąt dolarów. W drugiej paczce jest naszyjnik od twojego ojca, który zgubiłaś.-powiedziała, a ja się zakrztusiłam.
-Skąd…go masz?
-Jeden z wilków go znalazł-powiedziała, jakby to było oczywiste, po czym szczeknęła jeszcze raz. Trzeci wilk niósł w pysku zwój.
-To przepowiednia. Po części dotycząca ciebie. Bogowie ją dawno dostali i o niej dawno zapomnieli. I to ich błąd.
Wilki zrzuciły mi podarki na kolana. Podniosłam je i obejrzałam. Zwróciłam się do Lupy:
-A jakaś broń? Przecież robiłaś swoim wychowankom test, musieli walczyć i wygrać, aby przeżyć.
-Broń zawarta w zestawie. A co do walki…
Jeden wilk wyszedł ze stada i stanął obok wilczycy. Widać było, że to silny i mocny osobnik.
-Poczekaj-powiedziałam.
Wyjęłam z paczuszki naszyjnik i zapięłam na szyi. Dotknęłam go i pomyślałam ,,mieczu zaklęty, przybądź”. Nie wiedziałam, skąd wzięłam te słowa. Pojawiły się w mojej głowie jak paniczna chęć podążania za muzyczką telefonu. Naszyjnik wsiąkł w moją skórę, na której pojawiła się srebrna plama. Spłynęła ramieniem i poczułam, że w prawej ręce mam trzonek miecza. Idealnie wyważone ostrze. Wilk zawarczał i zaatakował.
Zbytnio nie wiedziałam, co robić. Stałam i gapiłam się na szarżującą bestię. Wyskoczyłam w górę i opadłam na jej grzbiet. Pędziłam, siedząc na wilku tyłem. Do głowy wpadł mi pewien pomysł. Postanowiłam spróbować. Odgięłam się do tyłu i dosięgnęłam jego szyi rękami. Objęłam ją mocno, odbiłam się nogami od zada, zrobiłam salto i wylądowałam na jednym kolanie przed rozpędzonym wilczurem. Skierowałam ostrze miecza przed siebie i zamknęłam oczy. Pomyślałam ,,tarczo zaklęta, ochroń mnie” i sekundę później poczułam stłumione uderzenie, a potem wycie umierającego stworzenia.
-Brawo, Lea. Dawno nie widziałam tak brawurowej walki. Krótko i do rzeczy. Tego oczekuję od rekrutów.
Wtedy otworzyłam oczy i zobaczyłam czerwone futro. Umarłam? Ups. Sorki. Zgapiłam się. ,,Tarczo zaklęta, przestań mi służyć”. Tarcza zmieniła się w iskrę i wsiąkła w moją skórę. Przede mną leżały zwłoki wilka, a miecz był cały we krwi. Patrzyłam się na ostrze, nie mogąc wydobyć ani słowa. Po chwili posoka i ciało zaczęły rozpadać się w żółty pył.
-Łał!-wrzasnęłam.-Ale czad! Wszystko dzięki temu naszyjnikowi-dotknęłam szyi, ale nie było na niej naszyjnika.-Gdzie on jest?
-Ekhem… Miecz…-powiedziała Lupa.
-Aaaa… Mieczu zaklęty, przestań mi służyć. Fajny bajer.
-W nagrodę za znakomitą walkę przeniosę cię do obozu. Tam leży plecak, spakuj prezenty. I… Trzymaj się, Eleonoro.
Świat zawirował i znalazłam się przed drzwiami strzeżonymi przez dwoje nastolatków w zbrojach i hełmach. Odruchowo wezwałam miecz.
-Ktoś ty?-zapytał ten po prawej.
-Nazywam się Eleonora Williams. Muszę tam wejść. To mój dom.
***
Nowy Rzym jest przepiękny. Nie tylko dla wielkich miłośników architektury. Dla wszystkich. Otoczony płytką rzeczką wpływającą do jeziora na skraju Pomerium, ze swoim Świątynnym Wzgórzem i Polem Marsowym, z barakami, Domem Senatu i purpurowymi koszulkami z napisem SPQR. Przydzielono mnie do czwartej kohorty, kiedy ten chłopak, Benjamin, mnie polecił. Teraz jestem na probatio i czekam na uznanie przez mamę. No, i jakąś fajną okazję, żeby dostać tatuaż. Ach… cudownie znów mieć rodzinę i dom. Niestety, zawsze coś nie pasuje do pięknego dnia. W głowie wciąż miałam słowa ojca wypowiedziane na łożu śmierci: ,,Twoje życie będzie pełne poświęceń, bólu, cierpienia”. Ciekawa jestem, kiedy będzie to poświęcenie, ból i cierpienie. Mam nadzieję, że nie w najbliższym termie. Przypomniałam sobie o prezentach Lupy i tym zwoju. Kompletnie o nich zapomniałam podczas zwiedzania. Wyjęłam zwój z szafki i rozwinęłam go. Napisane w nim było:
Gdy nadejdzie świt i odejdzie mrok,
pokolenie nowe odsunie Bogów w bok.
Dwunastu nowej rasy, o trzykroć potężniejszych,
Zajmie miejsca swych ojców i matek najszczytniejszych.
Nastanie równowaga w najwyższej radzie świata,
A zbratać się z Nimi nie będzie Wam strata.
Każdego potomka herosa i boga
Otaczać chwałą będzie wieczysta umowa.
Pomyślałam o słowach Lupy: ,,To przepowiednia po części dotycząca ciebie. Bogowie o niej dawno zapomnieli. I to ich błąd”. Może jednak Rzym to nie mój dom…
-Masz rację. Ale musisz tu pozostać-rozległ się znajomy głos.
-Hej mamo!-ucieszyłam się.
-Hej. Co u ciebie? Cieszysz się z tego?-zapukała w ścianę baraku.
-Oczywiście. To mój dom. Uznaj mnie mamo, proszę. Dowiem się wreszcie, kim jesteś.
-To nie jest twój dom. Ale…-W tym momencie do pokoju wszedł Benjamin z resztą ludzi i moją matkę pochłonęła smuga białego dymu.
-No, zbieraj się. Zakładaj zbroję i chodź. Za piętnaście minut apel.
Gdy wyszli poprosiłam naszyjnik o pełną zbroję i wybiegłam za nimi. Stanęłam na końcu oddziału i wpatrywałam się w przemawiających pretorów-Nancy i Daniela. Nasi centurioni-Benjamin i Samantha złożyli raport i Nancy poprosiła mnie, abym podeszła.
-To nowa obozowiczka, Eleonora. Zamieszka w baraku czwartej kohorty. W ciągu dnia otrzymała tabliczkę i jest na probatio. –Nancy zamarła i reszta obozu wstrzymała oddech.
Nad moją głową unosił się świetlany znak-moneta z wybitą na niej głową kobiety.
-Nancy! To niemożliwe!-krzyknął Daniel.-Przecież ona…
-Trudno. Bądź co bądź to nasza siostra.-odpowiedziała Nancy.-Rzymianie!-obwieściła donośnym głosem.-Powitajmy naszą nową legionistkę! Bądź pozdrowiona, Eleonoro Williams, pierwsza córko Junony!
***
-Mamo, jak to możliwe?-zapytałam.
-Ze zwykłym śmiertelnikiem? – Niemożliwe. Z widzącym przez Mgłę – Też nie. Ale z herosem – Tego nie zabraniają.
Rozmawiałam przez sen z moją matką-Junoną, byłą żoną Jupitera, aktualnie żoną mojego ojca.
-Ale jak?
-Poznałam twojego ojca, zakochałam się w nim, ty się pojawiłaś, a potem okazało się, że to był syn Hery. Ubłagałam go, aby po śmierci stał się nieśmiertelnym i się zgodził. Gdy umarł, wzięłam rozwód z Zeusem i poślubiłam jego.
-A rodzina? Zeus? Rozwód? Bogowie tak mogą?
-Nie, no. Jupitera przestałam kochać dwa wieki temu. Temida jest boginią sprawiedliwości. Przecież za to jej płacą. Twój ojciec żyje. Teraz jest nieśmiertelny. Ale nie może opuszczać Olimpu.
-Ale syn Hery z Junoną? To się kupy nie trzyma!
Ale w tym momencie przypomniałam sobie przepowiednię i ostatnie słowa taty. Wiedziałam, o co chodzi w przepowiedni bogów i myślałam, że jako pierwsza się ujawniłam, aby złączyć rodzinę. Połączona moc Hery i Junony… „Każdego potomka herosa i boga”.
-Dobra, mamo. Jakoś postaram się nie wygadać tego Rzymianom. Cześć!-obraz zamazał się, a ja się obudziłam. Moje przedramię strasznie piekło. Zobaczyłam na nim tatuaż, jak u Rzymian. Tyle że mój przedstawiał literę S w okręgu.
-Tak, bogowie zapomnieli o przepowiedni, a ona zaczęła się spełniać-pomyślałam.-I to ich błąd.
Tej nocy uciekłam z obozu. Postanowiłam zebrać moją rodzinę. Mój ród. Sertan.
***
O głównym bohaterze:
Imię: Eleonora
Nazwisko: Williams
Wiek: 11
Ojciec: Edward Williams, biznesman, umarł, gdy Elea miała 6 lat. Nieśmiertelny mąż Junony, syn Hery.
Matka: nieznana Junona, nieśmiertelna królowa niebios.
Kraj: USA Nie mieszka tam. Wędruje po całym kontynencie szukając rodziny.
Miasto: San Diego Nie mieszka tam. Wędruje po całym kontynencie szukając rodziny.
Włosy: ciemnoczekoladowe
Oczy: błękitne
Ulubiona lekcja: łacina Już nie chodzi do szkoły.
Ulubiona rzecz: naszyjnik od ojca
Ulubiona litera: S
Ulubione miejsce: Dom – willa w San Diego, spadek po ojcu.
Najlepszy przyjaciel: Andrew Mader
Dziwna przypadłość: Od śmierci ojca widzi krowy, ustawione zawsze w stronę północnego zachodu, kiwające głowami, jakby kazały jej tam iść. Co dwa dni głosik każe przyjść jej do sekretnego pokoju ofiarnego. Półbogini.
***
Mam nadzieję, że się wam podobało. Proszę o opinie i życzę miłych wakacji.
Troché może chaotyczne, ale fajne. Polecam podzielić sceny gwiazdkami, czy jakoś tak. Ogólnie jednak bardzo fajne, pomysł oryginalny. Pisz CD!
Akcja pedzi! Jednego dnia zdazyla poznac swoja matke,wygrac walke z wilkiem,trafic do OJ,zostac uznana,i jeszcze poznac historie milosci Junony. A najfajniejsze jest to,ze dla niej to wszystko jest meganaturalne,zachowuje sie,jakby takie rzeczy przydarzaly sie jej na codzien. Pamietaj,ze ma tylko 11 lat!
Pomysl jest naprawde ciekawy i oryginalny,wiec pisz dalej,tylko blagam- nie pedz tak! 😀
Pędzi, pędzi pędzi. Ale bardzo fajne tylko serio pamiętaj, że ta dziewczynka ma 11 lat, co?
Wg mojego pomysłu wszyscy będą mniej więcej w równym wieku a średnia będzie ok. 11 lat więc tutaj tak dałam. Co prawda będą trochę młodzi jak na herosów, ale to szczegół. Wbrew pozorom jedenastolatkowie są nawet (czasami bardzo) inteligentni i niekiedy wiedzą więcej niż przeciętni uczniowie gimnazjum. Mam młodszą siostrę w tym wieku i wcale nie jest aż tak głupia.
Okej, nie wątpię w inteligencję tych dzieciaków, tylko ich zachowanie no np zakochiwanie się w sobie na wzajem. Decydując się na taki wiek, będziesz musiała zrezygnować z związków między nimi, a jak już, to stworzyć je tak jak na 11-latki przystało
Racja. nie pomyślałam o tym. Dzięki za zwrócenie uwagi.
Akcja za szybko pędzi. Jasne, normalność, trafiasz do Obozu, twoją matką jest Junona, a twój ojciec synem Hery. Spotykasz mitologiczną Lupę. Dzień jak codzień 😀 . Przemyślenia. Opisy. Ja wiem, że to trudne. Sama, gdy pisałam swój pierwszy rozdział, miałam takie problemy. I teraz powtórzę rady, które mi wpajano cały czas. Rady mojego miszcza, Nożownika7. Sama się nadal do nich stosuję 😉 .
Pamiętaj, żeby to nie był suchy tekst. Opisuj, porównuj. Na przykład… emm… o, coś takiego: „Szłam przez uliczkę. Moje serce szybko biło, nie mogłam go uspokoić. Od razu przypomniało mi się, jak kiedyś z tatą wybraliśmy się do wesołego miasteczka. Wtedy również serce biło mi jak oszalałe”. I możesz dalej rozwijać. Albo: „Zobaczyłam małe dziecko w tłumie. Trzymało kurczowo mamę za rękę i rozglądało się, zaciekawione. Mimowolnie uśmiechnęłam się. Była to śliczna, mała dziewczynka. Uśmiechała się delikatnie. Piękne, czekoladowe włosy miała zaplecione w dwa warkoczyki, a oczy mieniły się wszystkimi kolorami tęczy”. Zatrzymuj się też przy jakiejś sytuacji, np. zauważenie baloników, zderzenie się z kimś itp. Wczuwaj się w bohaterkę. Spróbuj myśleć jak ona.
Pamiętaj- wszyscy dają ci rady, abyś lepiej pisała 😉 . Nie zniechęcaj się, tylko rozwijaj swój talent pisarski. Powodzenia i czekam na cd. z poprawkami 😀