Wreszcie wróciłam Po długiej nieobecności, braku dostępu do komputera i pokonaniu własnego lenistwa, wreszcie ruszyłam tyłek i napisałam kolejną część Drzewa Życia. Mam nadzieję, że się Wam spodoba.
Wasza Kira
Jamie
Rozpalone przez nas ognisko powoli zaczęło dogasać. Siedziałem sam wpatrując się w gwiazdy nad moją głową. W przeciwieństwie do pozostałych wcale nie byłem zmęczony. Czułem się w pełni sił. „Może to przez to górskie powietrze?” – pomyślałem, zadzierając głowę. Udało mi się znaleźć kilka konstelacji, których nauczyłem się w Obozie. Herkulesa, Lutnię, Tarczę, Węża… Przeniosłem wzrok na palenisko. Czerwono-pomarańczowe języki stawały się coraz mniejsze, a światło bladło. Zaintrygowany uniosłem dłoń. Znajome mrowienie w palcach pojawiło się, gdy skupiłem całą swoją wolę na ogniu. Powolutku, prawie niedostrzegalnie, blask płomieni zaczął zanikać. Serce zabiło mi szybciej z podekscytowania. Zacisnąłem pięść. Ogień nie zniknął, lecz jego światło owszem. Widziałem języki ognia tańczące po drewnie, całkowicie pozbawione blasku. Wokół mnie było ciemno. Uśmiechnąłem się do siebie. Rozprostowałem palce, a ognisko znów roztoczyło swoje przyjemne światło.
Dopiero teraz poczułem się śpiący. Ugasiłem ognisko naszykowaną wcześniej wodą i ziewając, wgramoliłem się do naszego trzyosobowego namiotu. Chłopaki spali jak kamienie. Zdjąłem bluzę i buty, po czym wślizgnąłem się do śpiwora. Zasnąłem praktycznie od razu.
Poczułem, że coś łaskocze mnie w nos. Zmarszczyłem brwi i odruchowo przejechałem dłonią po tej części twarzy.
– Jamie… – szepnął jakiś miły głos. Odwróciłem się na bok i nakryłem kocem. Usłyszałem ciche westchnienie. Nagle ktoś szybkim ruchem ściągnął ze mnie przykrycie.
– Hej! – zawołałem na znak protestu, drżąc z zimna. Rozi stała nade mną, uśmiechając się lekko.
– No nareszcie. Już myślałam, że będę musiała sięgnąć po drastyczniejsze metody – powiedziała i zerknęła na Miśka i Jacka. Podeszła do nich, po czym im również zabrała koce. Syn Posejdona jęknął, zasłaniając sobie oczy.
– Dziewczyno, czy ty nie masz litości? Czy wy zawsze musicie budzić nas o jakichś nieludzkich godzinach?
– Jest już po ósmej, Jack – odpowiedziała brunetka. Chłopak wymamrotał coś pod nosem i niechętnie podniósł się do pozycji siedzącej. Michael ostrożnie otworzył jedno oko, po czym błyskawicznie je zamknął.
– Misiek wiem, że udajesz – powiedziała Rozi, wychodząc z namiotu. Syn Aresa załkał i zakrył sobie twarz poduszką.
Przed namiotami, koło paleniska siedziały dziewczyny i jadły śniadanie. Na kocu przed nimi leżały pszenne bułki, kilka plastikowych pojemniczków z dżemem, odrobina masła i termos. Najpewniej z herbatą. Misiek uśmiechnął się z zachwytem.
– Jedzonko! – zawołał i siadając koło Evy, sięgnął po bułkę. Zmarszczyłem brwi.
– Myślałem, że wyczerpaliśmy wszystkie nasze zapasy.
– Cóż… kiedy wy jeszcze spaliście, ja i Eva poszłyśmy na małe zwiady – zaczęła wyjaśniać Ginny. – Jakieś pół kilometra stąd jest mały sklepik. Było tam niewiele, ale wystarczyło żeby zapewnić nam śniadanie i prowiant na drogę.
– A herbata? – spytał Jack w przerwie między kęsami. – Skąd miałyście gorącą wodę?
– To już zasługa naszych sąsiadów. Mają ze sobą przenośną kuchenkę, dzięki której zagotowali wodę i podzielili się nią ze wszystkimi – powiedziała Rozi.
– W takim razie – syn Posejdona podniósł plastikowy kubeczek i uśmiechnął się. – Wznieśmy toast za przydrożne sklepy oraz Japończyków, którzy uchronili nas od śmierci głodowej! Roześmialiśmy się i stuknęliśmy kubkami.
Po posiłku zaczęliśmy zwijać namioty. Gdy się z tym uporaliśmy, Ginny wyciągnęła mapę. Przez chwilę przyglądała jej się ze zmarszczonymi brwiami. W końcu westchnęła i pokręciła głową.
– Nie rozumiem tego – powiedziała sama do siebie. Zerknąłem jej przez ramię. Złota linia, która nas prowadziła, do tej pory zlewała się z czarną kreską oznaczającą szlak turystyczny. Teraz zakręcała w lewo przy dziwnym znaczku, kierowała nas prosto, a potem nagle urywała się, żeby pojawić się jakieś trzy centymetry dalej. Zaintrygowany zbliżyłem twarz.
– Co to jest? – zapytałem, wskazując na nieznany mi znak.
– Kamień milowy – wyjaśniła Ginny. – Rzymianie ustawiali je na poboczach co jakieś półtora kilometra jako znaki orientacyjne.
– A ta przerwa? – spojrzałem na dziewczynę. Córka Atena zasępiła się.
– No właśnie nie mam pojęcia.
W milczeniu nadal wpatrywaliśmy się w złotą linię. Nagle koło nas zjawił się Jack i również spojrzał na mapę.
– Jaskinia – powiedział po chwili. Spojrzeliśmy na niego zaskoczeni. Syn Posejdona podniósł jedną brew. W oczach czaił mu się radosny błysk.
– Nie wiedzieliście?
Ginny rzuciła mu się na szyję. Uśmiechnąłem się i zwinąłem mapę. Rozi, Eva oraz Misiek właśnie zasuwali plecaki. Schyliłem się po swój i założyłem na plecy.
– W drogę! – zawołałem.
Pierwsze cztery kilometry szliśmy prostą, piaszczystą ścieżką, która od czasu do czasu wznosiła się, to znów opadała. Wokół nas roztaczały się cudowne górskie widoki. Jeszcze nigdy nie widziałem tak wysokich sosen. Czasem zdawało mi się, że są jedynie odrobinę niższe od samego kanionu.
– Pięknie tu – powiedziała cicho Rozi, zrównując się ze mną. Przytaknąłem i znów zacząłem rozglądać się dookoła. Gdzieś w górze rozległ się ptasi krzyk. Zadarłem głowę i otworzyłem usta ze zdumienia. Córka Chloris również się zatrzymała i spojrzała w niebo. Dziewczyna wydała z siebie pełne zachwytu westchnienie. Na tle błękitnego nieba wyraźnie odcinała się sylwetka dużego ptaka. Biały nakrapiany brzuch, ostro zakończone skrzydła i masywna głowa. Do tego krótki, zagięty dziób oraz żółte nogi ze szponami. To mógł być tylko jeden ptak.
– Sokół – szepnąłem, nie odrywając wzroku od pięknego stworzenia. Sokół zatoczył koło nad naszymi głowami, po czym błyskawicznie runął w dół, znikając nam z oczu. Niechętnie ruszyliśmy dalej i choć cały czas wypatrywałem, więcej nie dostrzegłem tego niezwykłego drapieżnika. Nagle prowadząca nas Ginny zatrzymała się. Podeszliśmy do niej i naszym oczom ukazał się ogromny, plaski głaz pokryty wyrytymi łacińskimi napisami oraz cyframi.
– Nie jestem dobry z łaciny – skrzywił się Misiek. Eva wywróciła oczami i razem z Ginny odczytała:
– Początek: osiemdziesiąt mil. Koniec: sześćdziesiąt cztery mile.
Na chwilę zapanowała cisza. Syn Aresa podrapał się po rudej czuprynie i niepewnie powiedział:
– No to… chyba do końca, nie? Wszyscy oprócz Ginny pokiwaliśmy głowami. Córka Ateny intensywnie nad czymś myślała. Dziewczyna szeptała pod nosem po grecku tak szybko, że nie byłem w stanie wychwycić ani jednego słowa. A byłem z greki całkiem niezły. W końcu Ginny wskazała na pierwszy napis i stanowczym głosem zarządziła:
– Idziemy do początku. Spojrzeliśmy po sobie nic nie rozumiejąc.
– Ale… – Rozi zawahała się. – Czy to nie oznacza, że wrócimy do początku wędrówki?
Blondynka pokręciła głową.
– Nie możecie tego interpretować dosłownie. Widzicie, Eden rajski ogród, w którym rośnie Drzewo Życia, został stworzony na początku – to słowo powiedziała z naciskiem – istnienia świata. Za to koniec oznacza tu zagładę. Koniec świata.
Unieśliśmy brwi. Jack pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Mam najmądrzejszą dziewczynę na świcie.
Szybko okazało się, że Ginny miała rację. Złota linia na naszej mapie rozbłysła jaśniejszym blaskiem, jakby chciała zachęcić nas do dalszego marszu. Droga stała się ciężka i wyczerpująca. Praktycznie cały czas szliśmy pod górę, wdrapywaliśmy się na kamienie albo zjeżdżaliśmy ze zboczy. Po jakiejś godzinie tej morderczej wędrówki zrobiliśmy postój. Potem ruszyliśmy dalej.
– Już niedaleko – próbowałem podnieść wszystkich na duchu, ale chyba ich nie przekonałem. Mimo wszystko, wkrótce zobaczyliśmy wejście do jaskini. Ciemna dziura na tle grafitowej skały. Niezbyt zachęcający widok. Poprawiłem sobie ramię plecaka. Powoli ruszyliśmy ku mrocznemu tunelowi.
W jaskini było mokro i ponuro. Nasze kroki odbijały się echem od ścian, a z ust leciała nam para. Eva sięgnęła do plecaka i wyciągnęła z niego latarkę. Żarówka parę razy zamigotała, po czym zgasła. Dziewczyna zaklęła pod nosem.
– Pokaż – poprosiłem. Chwyciłem rzuconą mi przez Evą latarkę i na moment zamknąłem oczy. Jasny, silny strumień światła od razu wystrzelił z lampki. Uśmiechnąłem się i oddałem dziewczynie sprzęt. Po kilkudziesięciu metrach, korytarz zaczął się zwężać. Wcześniej mogliśmy iść wszyscy w jednym rzędzie, teraz co najwyżej w parach. Stworzyłem na dłoni kulę światła, jako drugie jego źródło. Posuwaliśmy się dalej, a ściany jaskini znów zaczęły zbliżać się do siebie. Po chwili można było poruszać się jedynie gęsiego. Nagle Jack, który był na samym początku, zawołał:
– Uwaga, wciągać brzuchy!
Już miałem się spytać o co mu dokładnie chodzi, ale nie zdążyłem. Korytarz zrobił się tak wąski, że musiałem się obrócić bokiem i faktycznie wciągnąć brzuch. Szliśmy tak z dobre dziesięć minut, praktycznie nie oddychając. Na szczęście ścieżka powoli znów robiła się szeroka. Gdy wyszliśmy z korytarza, z westchnieniem ulgi usiedliśmy na ziemi. Rozejrzałem się. Znajdowaliśmy się w małej grocie. Z sufitu kapały krople wody, które spływały po ścianach lub lądowały na naszych głowach.
– Spójrzcie! – Rozi wskazała na coś przed nami. – Tam chyba jest wyjście.
Na przeciwległej ścianie, jakieś dwa metry nad ziemią znajdował się wylot, z którego wpadały do środka promienie słońca.
– W takim razie wynośmy się stąd – powiedział Misiek. Pierwszy podszedł do ściany, podskoczył, złapał się krawędzi i podciągnął się. Przez chwilę machał nogami, ale udało mu się wczołgać dalej. Po chwili pokazał się nam i zawołał wesoło:
– No co jest? Będziecie tam sterczeć przez cały dzień?
Po kolei wdrapywaliśmy się do wylotu, a rudzielec łapał każdego za ręce i pomagał się podciągnąć. Kiedy wszyscy znaleźli się na górze, uśmiechnęliśmy się do siebie i pędem rzuciliśmy się do wyjścia.
Na zewnątrz słońce chyliło się już ku zachodowi. Piaszczysta ścieżka prowadziła w dół ku dolinie. Za naszymi plecami rozciągała się długa na wiele kilometrów i równie wysoka ściana kanionu. Syn Posejdona przymknął oczy, a na jego twarzy pojawił się zadowolony uśmiech.
– Woda – powiedział. – Gdzieś niedaleko.
– Świetnie! – ucieszyła się Ginny. – Będziemy mogli zmyć z siebie cały ten pył.
Dopiero na te słowa zauważyłem jak brudni jesteśmy. Wszyscy mieliśmy jakieś czarno-szare smugi na policzkach, kurz we włosach i na ubraniach. Śmiejąc się ze swojego wyglądu, ruszyliśmy ścieżką.
Tak jak mówił Jack, już po paru kilometrach po naszej prawej stronie pojawiła się rzeka. Znaleźliśmy ją akurat w chwili, gdy niebo zabarwiło się na różowo-pomarańczowy kolor.
– Lepiej zostańmy tu na noc – zarządziła Eva. – Chodzenie po zmroku może być ryzykowne. Wszyscy się z tym zgodziliśmy. Szybko rozbiliśmy namioty i przyszykowaliśmy miejsce na ognisko. Razem z Miśkiem poszliśmy poszukać drewna, a kiedy wróciliśmy, zastaliśmy pozostałych stojących po pas w wodzie. Michael posłał mi znaczące spojrzenie i już po chwili obaj wskoczyliśmy do rzeki, wciągając Jacka pod wodę.
Godzinę później opatuleni w koce i bluzy, siedzieliśmy przy ognisku i wpatrywaliśmy się w ogień. Niebo nad nami było gwieździste, a księżyc miał kształt rogalika. Rozi ziewnęła przeciągle, po czym oparła głowę na moim ramieniu. Po chwili już spała. Uśmiechnąłem się na ten widok.
– Zaniosę ją do namiotu – szepnąłem do pozostałych i najostrożniej jak umiałem wziąłem dziewczynę na ręce. Wszedłem do środka i ułożyłem córkę Chloris na śpiworze. Dziewczyna nieprzytomnie wślizgnęła się do niego, po czym znów usnęła twardym snem. Po cichu wyszedłem z namiotu. Przy ogniu zostali tylko Ginny i Jack. Uznałem, że nie będę im przeszkadzać. Wczołgałem się do swojego namiotu. Było ciemno, więc stworzyłem małe kulki światła i sprawiłem by unosiły się w powietrzu. Położyłem koc na śpiworze i usiadłem na nim. Zmęczenie wzięło nade mną górę. Opadłem na plecy i zamknąłem oczy. Kilka minut później zapadłem w sen.
Ach, jak ja uwielbiam to opko! Jest po prostu… nawet nie wiem, jak to nazwać. Ja zawsze czekam na twoje opka! Nie ważne, że są jakieś drobne błędy- one nie psują genialności twoich opowiadań. Jednym słowem- jest cudowne 😉
PS. Uwielbiam Eve i Miśka. No proszę, zrób z nich parę 😀
Wiesz, to jest udowodnione psychologicznie, że jeśli jest grupka przyjaciół i są pary, to dwójka, która nie jest parą, też się sparuje 😀 Więc wiesz… Oni i tak będą parą 😀
I czekam na dalszą część
Ale mi o taki… formalny związek 😉 Ja ich ciągle uważam za parę 😀 i Jamiego i Rozi też