Ostania część Drzewa Życia! Co nie oznacza, że żegnam się z moją szóstką. Bądźcie cierpliwi i czekajcie na moje nowe opowiadania (w każdym razie mam nadzieję, że ktoś będzie czekać )
Teraz czas na dedykacje: Dla Piper77 – największej fanki Evy i Miska (końcówka jest specjalnie dla ciebie), Anabelle – za jej komentarze pod każdą częścią, Melii – za to, że tak mnie pilnowałaś. Dzięki tobie moje opowiadania są coraz lepsze. I dla Was wszystkich, którzy czytacie i komentujecie Drzewo Życia.
Wasza Kira
Rozi
Zamurowało mnie. Dosłownie. Woń eukaliptusa, w dodatku gnijącego, była tak intensywna jakby ktoś podstawił mi go pod nos. Ukradkiem rozejrzałam się dookoła. Nie zauważyłam niczego niepokojącego, ale… Postąpiliśmy kilka kroków na przód. W tej samej chwili, na ziemi wylądowało źródło ohydnego zapachu. Z trzech gardeł wydobył się krzyk przerażenia. Konkretnie z mojego, Ginny oraz Evy. Jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie widziałam tak ogromnego cielska. Smok miał wielkość basenu olimpijskiego, nie licząc grubego ogona, który się za nim ciągnął oraz pary nietoperzych skrzydeł. Jego skóra pokryta była lśniącymi, czerwonymi jak krew. Ostre, złote kolce biegnące wzdłuż kręgosłupa i okalające głowę potwora, przypominały dobrze naostrzone miecze. Szpony miały długość mojego ramienia. Wiedziałam, że z łatwością rozerwałby mnie nimi na kawałeczki. Stworzenie miało wydłużony pysk, z którego groźnie patrzyło na nas dwoje różnych oczu. Jedno czarne jak węgiel, zaś drugie białe jak śnieg. Z jego nozdrzy nieustannie buchała para, a z gardła wydobywało się ostrzegawcze warczenie.
– Spokojnie. Nie mamy złych zamiarów… – szepnęła Ginny robiąc maleńki kroczek w stronę drzew. Oczy smoka rozbłysły i przesunął się, zagradzając nam drogę, po czym wydobył z siebie niepokojący dźwięk.
– Za to on je ma – Misiek chwycił dłoń słabnącej Evy i wrzasnął: – W nogi!
Ruszyliśmy się w samą porę. Tam gdzie staliśmy przed sekundą, trawa zmieniła się w zwęgloną garstkę popiołu. Córka Ateny nie dawała za wygraną i znów ponowiła próbę porozumienia się ze smokiem. Niestety z identycznym skutkiem. Bestia spojrzała na nas spod przymrużonych powiek i zaatakowała. Rozpierzchliśmy się we wszystkie strony. Chłopcy równocześnie dobyli mieczy. Pierwsi natarli Michael i Jamie. Podbiegli do przednich łap smoka, po czym dźgnęli go dość dotkliwie. Potwór nie zareagował. Skoncentrował się na Jacku, który machał ostrzem tuż przed jego pyskiem. Zdziwiona zmarszczyłam brwi. Dopiero po chwili zorientowałam się, co syn Posejdona wyprawia. Eva i Ginny powoli skradały się w stronę Drzewa Życia. Postanowiłam pomóc chłopakowi. Dobiegłam do niego i również zaczęłam szaleńczo skakać przed potworem. W tym samym czasie, synowie Eteru i Aresa przesunęli się w stronę piersi bestii. Kiedy już miała splunąć na nas ogniem, chłopcy cięli mieczami między twarde łuski. Zwierz syknął z bólu i kłapnął zębiskami w ich stronę, jednocześnie unosząc ogon. Gdy go upuścił, usłyszałam przestraszone głosy dziewczyn. Na nasze nieszczęście, smok również je usłyszał. Blondynki właśnie podnosiły się z ziemi. Widocznie odrzuciła je siła, którą wywołało uderzenie ogona. Potwór skierował się ku nim.
– Uciakajcie! – wrzasnął Jack, pędząc za smokiem, który okazał się zdumiewająco szybki jak na tak duże ciało. Córka Ateny błyskawicznie znalazła się przy Evie, po czym wyciągnęła łuk. Naciągnęła cięciwę i wypuściła strzałę. Za nią posypały się kolejne. Większość wbiła się w nieosłonioną skórę stworzenia, ale ten zdawał się tym nie przejmować. Eva wyraźnie chciała pomóc. Drżącą ręką uniosła broń. Udało jej się oddać kilka celnych strzałów, czego ceną było całkowite opadnięcie z sił. Zagryzłam wargę. Nie uda im się na czas zatrzymać smoka. Zwłaszcza, że w każdej chwili może zionąć ogniem i zabić heroski. „Trzeba go spowolnić” – pomyślałam, kucając przy ziemi. Zamknęłam oczy, a ręce położyłam na miękkiej trawie. Wbiłam palce w żyzną glebę i skupiłam się ze wszystkich sił, alby pobudzić rośliny to gwałtownego wzrostu. Poczułam moc w dłoniach. Wtedy źdźbła dosłownie wystrzeliły w górę. Niczym węże podpełzły ku smokowi i zaczęły się owijać wokół jego łap. Zaskoczone zwierzę kręciło łbem, próbując dostrzec przeciwnika. Z nozdrzy wydobyły się kłęby dymu, ale nie wydobył z siebie ognistego oddechu. Ginny doznała olśnienia.
– Drzewa! On nie zieje ogniem w ich pobliżu, bo mógłby je przez przypadek spalić!
To dodało nam odwagi. Misiek ochraniał półprzytomną z gorączki córkę Apolla przed kłami stwora, a my natarliśmy. Moje pędy owijały się wokół niego coraz ciaśniej, sprawiając że każdy jego ruch był skrępowany. Wykorzystując ten fakt, Jamie i Ginny zaczęli wdrapywać się na grzbiet gada, chcąc zadać mu ciosy w jeden ze słabych punktów, kark. Nagle usłyszałam charczenie. Rośliny zaczęły oplatać gardziel smoka, który wybałuszył różnokolorowe oczy. Zaczął się dławić. W pysku pojawiły się mu malutkie języczki ognia.
– On zaraz zionie! – wrzasnęłam, przestraszona. Wtedy silny strumień wody wlał się prosto do jego gardła. Spojrzałam zdziwiona na syna Posejdona. Jack uśmiechnął się, puścił mi oczko i jeszcze raz stworzył falę, którą smok był zmuszony połknąć. Misiek wzniósł miecz i ze śmiechem uderzył stworzenie w nos, gdy opuściło łeb.
– Rozi! – usłyszałam przerażony krzyk Jamiego. Wtedy czas jakby zwolnił. Odwróciłam się i zastygłam w niemym przerażeniu. Ku mnie, z zawrotną prędkością zbliżał się naszpikowany kolcami, dwutonowy ogon potwora. Siła uderzenia odrzuciła mnie do tyłu. Przez kilka sekund byłam w stanie nieważkości. Leciałam. Serce mi stanęło. Żołądek podszedł do gardła. Byłam sparaliżowana przez strach. Potem uderzyłam o coś niewiarygodnie twardego i chropowatego. Wydałam z siebie zduszony okrzyk bólu. Myślałam, że pękły mi wszystkie kości. Wtedy spadłam na ziemię. Wszechogarniający ból falami zalewał mi ciało. Nie mogłam się ruszyć, nie byłam w stanie. Nie straciłam przytomności, ale byłam zamroczona. Pomimo pulsowania w skroniach, spróbowałam otworzyć oczy. Uchyliłam lekko powieki, lecz nic nie widziałam. Jedynie rozmyty obraz. Usłyszałam odgłos szybkich kroków i czyjś przyspieszony oddech.
– Rozi… o bogowie – głos Jamiego był bardzo cichy. Nie wiedziałam czy tak mówił, czy to ja nie dosłyszałam. Chłopak chwycił mnie za dłoń.
– Nie mogę wstać – szepnęłam. O dziwo, mój głos był normalny, choć lekko drżący. Syn Eteru wsunął ręce pod mój kark i krzyż, po czym delikatnie podniósł mnie do pozycji siedzącej. Pomimo łagodności jego ruchów, syknęłam, kiedy oparłam się o pień drzewa. Coś ciepłego spłynęło mi po lewej skroni. Krew. Jamie ujął moją twarz w dłonie. Były takie zimne. Zamrugałam kilka razy i ostrość widzenia powróciła.
– Spójrz mi w oczy, Rozi – poprosił. Więc spojrzałam w te niebieskie, przepełnione lękiem, ale również nadzieją i miłością oczy. – Wszystko będzie dobrze, obiecuję.
Leciutko skinęłam głową.
– Wierzę ci.
Chłopak uśmiechnął się dzielnie. Zerknęłam za jego ramię. Smok nadal był uwięziony w moich sidłach. Nagle Jack i Michael równocześnie wślizgnęli się pod jego brzuch z wyciągniętymi mieczami. Po chwili chłopcy znów pojawili się w polu widzenia, a bestia wydała z siebie ryk pełen cierpienia. Trawa pod nią zabarwiła się na szkarłatną czerwień. Krew smoków jest inna niż ludzka. Lśniąca oraz gęsta jak miód. Przeniosłam wzrok na córkę Apolla. Na jej twarzy malował się gniew, który na chwilę przyćmił chorobę. Stała na wyprostowanych nogach, w rękach trzymała napięty łuk. Strzała przecięła powietrze i utknęła w białym oku stworzenia. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Otworzył pysk i znów wydał z siebie skowyt. W tym samym momencie nadbiegła Ginny. Chwyciła pewniej sztylet, po czym odcięła smokowi język.
Zniesmaczona, odwróciłam twarz do Jamiego. Chłopak właśnie wstał i wpatrywał się w drzewo, pod którym siedziałam. Nagle przyłożył dłoń do pnia.
– Co robisz? – spytałam.
– Przypominam sobie magiczne właściwości Drzewa Życia. Jak to mówiła Ginny? Liście uśmierzą każdy ból, owoce wyleczą z choroby, a sok… – blondyn wbił miecz aż po rękojeść w konar. – Zagoi każdą ranę.
– Jamie, co… – zmarszczyłam brwi, po czym urwałam. Spojrzałam w górę i zrozumiałam. Opierałam się o Drzewo Życia. Z miejsca, gdzie syn Eteru włożył ostrze, wyciekł płyn w kolorze syropu i o podobnym do niego zapachu. Mocno kwiatowym, słodkim. Uśmiechnęłam się. Wtedy usłyszałam zaniepokojone głosy przyjaciół oraz trzask pękających łodyg. Zerknęłam, by sprawdzić co się dzieje i ujrzałam wlepione we mnie czarne oko oraz pusty oczodół. To drugie było bardziej przerażające. Smok napiął mięśnie i rozerwał ostatnie krępujące go więzy. Przełknęłam ślinę.
– J… Jamie…
Chłopak odwrócił się i znieruchomiał. Potwór zrobił krok w naszą stronę, nie odwracając wzroku. Blondyn zacisnął pięści, w których natychmiast pojawiły się kule światła. Gad nieustannie zbliżał się do nas. Jack, Misiek, Ginny i Eva ruszyli za nim. Ja mogłam jedynie patrzeć. Nagle coś przykuło moją uwagę. Smok, w bardzo znajomy sposób poruszał nozdrzami i podnosił łeb. Przypomniało mi się. Moja suczka, Leia, bardzo często robiła to samo. Bestia węszyła. A jej oko nie było utkwione w nas, ale… w Drzewie Życia. W tedy magiczne stworzenie zatrzymało się. Przymknęło powieki, a na jego pysku pojawił się, może mi się tylko zdawało, coś na kształt uśmiechu. Nasi przyjaciele minęli go i stanęli przy nas z wyciągniętą bronią. Eva zachwiała się, ale Misiek zdołał ją podtrzymać. W tym samym momencie smok spojrzał na nas wzrokiem tak ludzkim i mądrym, że po plecach przebiegł nam dreszcz. Potem odwrócił się, ruszył w stronę pobliskiego pagórka i zwinął się kłębek. Spojrzał na nas po raz ostatni, po czym zasnął. Przez kilka minut milczeliśmy.
– Ktoś wie o co tu chodzi? – spytał syn Aresa. Ginny zamyśliła się.
– „A strażnik zaśnie zapachem ukołysany” – powiedziała w końcu. – Zdaje mi się, że gdzieś czytałam o tym smoku. Jego zadaniem jest chronienie Drzewa poznania dobra i zła, przed ludźmi. Nie znając naszych zamiarów, zaatakował. Zrobił to, co do niego należało. Gdy poczuł zapach Drzewa Życia, zrozumiał, że nie stanowimy zagrożenia i wrócił do przerwanego snu.
– Ale… my go tak okaleczyliśmy! – zawołałam z przestrachem.
– Ma zdolność regeneracji, a jeśli nie zawsze może skorzystać z darów tego drzewka – córka Ateny uśmiechnęła się.
– A propos, może ktoś pomoże mi z tym sokiem? – poprosił Jamie, przykładając ręce do stworzonej przez siebie dziury.
Chwilę później wypiłam ostatni łyk leczniczego soku. Jego smaku nie da się określić słowami. Wydawało mi się, że skosztowałam tęczy w płynnej postaci. Napój stopniowo rozgrzewał mnie od środka, przynosząc ulgę i łagodząc ból. Westchnęłam z rozkoszy. Z każdą sekundą wracały mi siły. Koło mnie siedziała Eva. Była rozpalona, a jej oczy stały się szkliste. Gorączka wyraźnie podskoczyła. Ginny weszła Miśkowi na ramiona i zaczęła zrywać jabłka. Potem podawała je Jackowi i Jamiemu, a ci chowali je do plecaków. Ostatni owoc był dla Evy. Dziewczyna wgryzła się w kruchy oraz soczysty miąższ. Przymknęła oczy z zadowoleniem.
– Jakie dobre – szepnęła. – Od razu czuję się lepiej.
Droga powrotna zajęła nam trzykrotnie mniej czasu. Biegiem przebiegliśmy przez las, potem przez most, aż w końcu dopadliśmy bramy. Blask znów zalał nam oczy, a kiedy zniknął, zobaczyliśmy, że stoimy na brzegu jeziora. Odetchnęliśmy. Ciężar spoczywający na naszym barkach momentalnie zmalał. Syn Posejdona roześmiał się głośno. Porwał Ginny w ramiona i zawołał:
– Udało się!
Dziewczyna uśmiechnęła się od ucha do ucha i przytuliła się do niego. Misiek również wydał z siebie okrzyk radości i z rozpędu pocałował córkę Apolla w policzek. Zaśmiałam się i chwyciłam dłoń Jamiego.
– To jeszcze nie koniec – powiedział. – Musimy się dostać na Long Island w niecałe dwadzieścia godzin.
Miny nam zrzedły. Nagle Jack uderzył się w czoło. Widząc nasze zdziwione miny, odparł:
– Gwizdek na pegazy od Mary.
Ginny od razu zaczęła szperać w plecaku. W końcu z triumfem krzyknęła:
– Mam! – I z całej siły dmuchnęła w instrument, który wydobył z siebie cichutki, lecz wysoki dźwięk wibrujący w uszach. Nic się nie działo.
– Ale jesteśmy głupi! – Eva ukryła twarz w dłoniach. – Przecież to niemożliwe żeby pegazy pokonały taką odległość w ciągu… pięciu… minut.
Sześć końskich sylwetek wyłoniło nagle się zza chmur. Ze zdumienia wstrzymałam oddech. Po chwili pegazy wylądowały, stukając kopytami o ziemię. Jack uśmiechnął się i podszedł do największego z nich.
– Cześć Kobalcie, dobrze cię widzieć.
Koń zarżał radośnie i trącił chłopaka w ramię.
– Sorry, ale nie mam przy sobie cukru. Ej, a tak właściwie, jak wam się udało tak szybko tutaj przylecieć?
Kobalt zaczął śmiesznie ruszać łbem i sapać. Chłopak zrobił wielkie oczy.
– Jak to specjalna prędkość ponaddźwiękowa?!
– Radzę ci skończyć pogaduszki, bo zaraz odlecimy bez ciebie – upomniałam go i wsiadłam na swojego wierzchowca. Syn Posejdona wskoczył miękko na grzbiet pegaza i wreszcie ruszyliśmy w stronę Obozu.
Lecieliśmy niestrudzenie przez cały dzień. Niebo robiło się kolejno: cytrynowe, pomarańczowe, różowe, szare, aż w końcu błękitne. Nie rozmawialiśmy za wiele. Wszystkich dręczyło to jedno, niewypowiedziane pytanie: „Czy aby na pewno się nie spóźniliśmy?”
Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, gdy wreszcie dotarliśmy do domu. Cisza jaką tam zastaliśmy była przytłaczająca. W zbyt wielu domkach nie paliło się światło. Biegiem rzuciliśmy się do Wielkiego Domu. Chejron stał na werandzie. Słysząc nasze kroki, dosłownie zeskoczył ze schodów i podszedł do nas. Trudno mi opisać uczucia, które pojawiły się na jego twarzy. Ulga, niedowierzanie i radość. To wszystko mieszało się w tych wszechwiedzących oczach.
– Zrobiliście to – powiedział, kładąc dłoń na moim ramieniu. – Wróciliście na czas.
Kilka tygodni później życie w Obozie zaczęło wracać do normy. Chorzy zdrowieli, a nawet stawali się silniejsi niż wcześniej. Nie przesadzę mówiąc, że traktowano nas jak królów. Na szczęście, emocje szybko opadły. A kiedy to się stało, odetchnęłam z ulga. Zaczęło mnie męczyć to dziękowanie na każdym kroku.
Jednego wieczora spacerowałam z Jamiem przez las. Nie rozmawialiśmy, trzymaliśmy się za ręce i patrzyliśmy na gwiazdy nad naszymi głowami.
– Bardzo się bałem wtedy o ciebie – powiedział w końcu. Zawstydziłam się. Czułam, że rumieniec oblewa mi twarz.
– Wiesz… gdyby nie ty… – szepnełam. Chłopak pokręcił z uśmiechem głową i przygarnął mnie do siebie. Spojrzałam mu w oczy. Nie było w nich ani śladu lęku. Jedynie radość i… Nie zdążyłam się zastanowić co to było, ponieważ poczułam na ustach dotyk jego warg. Uśmiechnęłam się lekko i oddałam pocałunek. Jamie przytulił mnie do siebie. Nagle coś zaszeleściło za naszymi plecami. Na ścieżce pojawili się Jack i Ginny. Nie potrafiłam wyczytać z ich twarzy jak dużo widzieli.
– Szukaliśmy was – syn Posejdona wyszczerzył zęby. – Chodźcie, czas na chrzest. Jamie roześmiał się.
– Mam nadzieję, że tym razem faktycznie się odbędzie.
Roześmialiśmy się i pobiegliśmy w stronę jeziora kajakowego.
Na miejscu byli już Arthur i Chris, bliźniacy od Hermesa nazywani przez nas „drugimi Hoodami” Nie wiem skąd to się wzięło, bo jeśli chodzi o wygląd, różnią się od oryginałów pod każdym względem. Bracia pomachali nam wesoło i wskazali miejsca za krzakami. Kucnęliśmy przy ziemi. Widok był idealny.
Eva i Misiek stali na pomoście. Chłopak mówił do niej, lekko przechylając głowę. Córka Apolla miała spuszczony wzrok. Nagle drgnęła i zarumieniła się. Ginny i ja posłałyśmy sobie znaczące spojrzenia. Rudzielec uśmiechnął się szeroko, gdy Eva skinęła głową. Spojrzała mu w oczy, powiedziała coś i wtedy chłopak ją pocałował. Z sześciu gardeł wydobył się okrzyk radości. Nowo upieczona para odskoczyła od siebie. Wyskoczyliśmy zza roślin.
– Niech tradycji stanie się za dość! – wrzasnął Chris, podnosząc Evę do góry. Oboje głośno protestowali, ale i tak wylądowali w jeziorku. Śmialiśmy się głośno, a Jack patrzył na mnie i Jamiego z przebiegłym błyskiem w oczach. Syn Eteru zmarszczył brwi.
– Czemu tak się na nam przyglądasz?
Jack uśmiechnął się.
– Zastanawiam się czy nie upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu.
Wpadliśmy do wody, w tym samym momencie, w którym wynurzyli się z niej Misiek i Eva.
Aa, moje ukochane opowiadanie! Jeszcze nie przeczytałam ( 😛 ), ale daje upust radości 😀 Zaraz będzie komentarz dotyczący treści
Podjaranie Miśkiem i Evą aktywowane :-D. Nie wierzę, że to już koniec… Ciągle myślę, że na następny dzień wejdęna RR i zobaczę kolejną część mojego ukochanego opka… ale napisz szybko kolejną serię o naszej szóstce. Oczywiście z moją ukochaną parą ^_^
Oczywiście dziękuję za dedykację. Sprawiłaś mi ogromną przyjemność
Plus dziękuję za specjalną końcówkę. Hm, domyślam się, co powiedział Misiek i co odpowiedziała Eva 😉
Ten styl ^O^ . Wytwarzasz klimat z taką łatwością, jakbyś pstryknęła palcami. Pstryk! O boże, błagam niech ten smok ich nie pozabija. Pstryk! Juhu, skaczę pod sufit! Pstryk! Oooo, oni są taaacy uroczy, normalnie chcę się zakochać! Pstryk! Hahahahhaha, są w jeziorze! 😀
Tak to mniej więcej wygląda. Wciągasz swoimi słowami niczym odkurzaczem, a piszesz tak charakterystycznie, że nie da się ciebie z nikim pomylić.
Ale że to już koniec… Soł sed.
Pisz inne opka! Np. Przez Wieczność. To też było genialne.
Czekam na twe opowiadania.
Pozdrawiam, wiesz-kto-bo-nick-się-pokazuje.
Aaa… jak mi miło! Z radości chyba zacznę latać pod sufitem 😀 Przez Was wpadnę w samozachwyt.
Uzasadniony zamozachwyt, a my mamy uzasadnione opinie 😀
I pisz szybko kolejne! Proooooooszeeeee, szybko 😉
Omnomnom *___* Pyszczku, przepraszam, że przeczytałam to dopiero teraz, ale naprawdę nie miałam czasu.
Opowiadanie od początku mnie urzekło. Nie wierzę, że to już koniec. Ale cieszę się, że chociaż jest szczęśliwy Lepiej nie mogło być
I bardzo dziękuję za dedykację. To naprawdę zaszczyt. :3