Jack
Ciemnoszare chmury wolno sunęły po gwieździstym niebie, co jakiś czas przysłaniając ogromną tarczę księżyca. Jego srebrna poświata sprawiała, że wszystko wokół mnie zdawało się być przesycone magią. Stałem przy jeziorze, z głową zadartą do góry. Tkwiłem tu już od dobrych dwóch godzin. Myśli kłębiące się w mojej głowie nie dawały mi spać. „Czy odnajdziemy Drzewo Życia? I czy dostarczymy lekarstwo na czas? A co jeśli nam się nie uda? Kto wie czy już nie jest za późno…” Potrząsnąłem głową. Muszę przestać gdybać. Podszedłem do wody, kucnąłem i zanurzyłem w niej dłoń. Od razu poczułem się lepiej. Uniosłem rękę, a krople które spłynęły po moich palcach do wody, utworzyły na niej kręgi.
– Jack?
Odwróciłem się, po czym wstałem z uśmiechem. Ginny zmierzała do mnie wolnym krokiem.
– Jeszcze nie ma dwunastej – powiedziała, ściągając mi kaptur z głowy. – Zgaduję, że nie mogłeś zasnąć…
Skinąłem głową.
– A ty?
Przez chwilę wpatrywała się przed siebie. Jej oczy stały się szkliste.
– Boję się, Jack – szepnęła, przytulając się do mojego boku. Objąłem ją i powiedziałem cicho:
– Wiem. Ja też.
Staliśmy tak, przytuleni do siebie, dopóki Jamie nie wyszedł z namiotu i powiedział:
– Za pięć minut dwunasta. Już czas.
Cała nasza szóstka, Eva, Misiek, Ginny, ja, Rozi i Jamie utkwiliśmy wzrok w księżycu, a raczej w miejscu, gdzie księżyc był jeszcze kilka sekund temu. Obecnie przysłaniała go ogromna chmura burzowa. Córka Apolla zaklęła pod nosem. Nadal fatalnie się czuła, ale w najmniejszym stopniu nie wpłynęło to na jej charakter.
– Minuta do północy – westchnął blondyn. – Jeśli do tego czasu ta chmura nie przejdzie…
Nie musiał kończyć. Wszyscy wiedzieliśmy co to będzie oznaczać. Nie zauważyliśmy, że wiatr stał się coraz silniejszy. Ostatnie sekundy były dla nas torturą. Srebrna poświata powoli stawała się coraz wyraźniejsza. Wstrzymaliśmy oddechy. Zostało dziesięć sekund. Chmura rozwiała się. Dokładnie na środku jeziora pojawiło się odbicie księżyca, który w tym samym momencie zaświecił mocniej. Jakiś metr nad taflą wody, powietrze zafalowało i na naszych oczach, ze światła zaczęło kształtować się coś na kształt bramy.
– Jak mamy tam wejść? – szepnęła córka Chloris.
– Nie zdążymy dopłynąć – stwierdziła Ginny.
Westchnąłem cicho.
– Złapcie się za ręce – rozkazałem, chwytając dłonie dziewczyn stojących obok mnie. Pozostali posłali mi zdziwione spojrzenia, ale wykonali prośbę. Zamknąłem oczy i skoncentrowałem się na wodzie. Poczułem znajomy ścisk w żołądku. Zrobiłem krok do przodu, a potem drugi. Otworzyłem powieki. Stałem na wodzie. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem i skinąłem na pozostałych. Córka Ateny od razu pojawiła się koło mnie, w końcu już doświadczyła chodzenia po wodzie. Reszta trochę się ociągała. Z zaniepokojeniem spojrzałem na wrota. Albo mi się zdawało, albo zaczęły znikać…
– Ruszcie się! – krzyknąłem ponaglająco i mało brakowało, a bym stracił kontrolę nad jeziorem. Na szczęście posłuchali. Dobiegliśmy do bramy, dosłownie w ostatnim momencie i nasze oczy oślepił niebiański blask.
Przez chwilę widziałem tylko światło, które powoli ustępowało rozmazanym plamom. Zamrugałem parę razy i obraz się wyostrzył. Zamarłem. Znajdowaliśmy się w najpiękniejszym miejscu na ziemi. Nie. Nie na ziemi, gdzieś wyżej, dalej. W innym świecie. Poczułem jak Ginny ściska mocniej moją rękę.
– Ładnie tu – powiedział z przejęciem Misiek.
Eva posłała mu niedowierzające i zarazem mordercze spojrzenie.
– Gdybym nie była taka słaba, to bym cię porządnie palnęła. „Ładnie tu?!”
Miała rację. Nie znam słów, które mogłyby opisać ten ogród. Wszędzie, gdziekolwiek nie spojrzeć, otaczały nas rośliny. Kwiaty wielkości talerzy i wszelkich możliwych kolorów, trawa o barwie najczystszej i najżywszej zieleni, drzewa oraz krzewy każdego gatunku. A wszystko było jakieś lepsze, piękniejsze, nieskazitelne… Nawet powietrze było inne. Coś przeleciało mi koło głowy. Bajecznie kolorowy koliber zatrzymał się, przechylił głowę, jakby przyglądał nam się z zainteresowaniem, a następnie odleciał w stronę kępy fioletowych kwiatków. Nie mam pojęcia ile tam tkwiliśmy. Równie dobrze mogły to być dwie minuty jak i dwie godziny. Pierwszy otrząsnął się Jamie.
– Chodźmy – szepnął i ruszył przed siebie.
Po parunastu metrach ogród przerzedził się. Zniknęły drzewa i krzewy. Rosły jedynie kwiaty, trawa, a później tylko ona. Zrobiliśmy jeszcze kilka kroków i poczułem, że zmienia się również grunt pod moimi stopami. I nagle znaleźliśmy się na plaży. Biały piasek po prostu pojawił się znikąd. Obejrzałem się za siebie. Gdybym zrobił dwa kroki w tył to znów byłbym wśród zieleni. Gdzieś z boku usłyszałem ciche kaszlnięcie. Misiek podtrzymywał Evę, która uspokajająco machnęła ręką. Znów spojrzałem na plażę. To co na początku wziąłem za morze, okazało się być rzeką o niezwykle intensywnym kolorze. Drugi brzeg wyglądał dokładnie tak samo jak ten. Obie strony łączył długi, szeroki na dwa metry, złoty, bogato zdobiony most. Uśmiechnął się do reszty, z nadzieją, że dodam nam otuchy i zrobiłem krok na przód. Nagle poczułem na karku dotyk lodowatej stali.
– Óchi éna ví̱ma parapéra , thni̱tós
„Ani kroku dalej, śmiertelniku”, przetłumaczyłem sobie w głowie. Kątem oka dostrzegłem, że reszta jest w identycznej sytuacji. Niestety nie zdołałem zobaczyć naszych oprawców. Przesunąłem rękę w stronę lewego boku, gdzie wisiał mój miecz. Usłyszałem, że Misiek zdołał nawet lekko wysunąć swój.
– Mi̱n skefteíte akómi̱ kai!
„Nawet o tym nie myśl!” Głos był spokojny, ale bardzo stanowczy. Miał niezwykle melodyjne brzmienie, wręcz nieludzkie. Opuściłem dłoń.
– Den théloume na polemí̱soume! I̱mítheous eínai se mia apostolí̱!
„Nie chcemy walczyć! Jesteśmy półbogami na misji!” – powiedziała Ginny. Ostrze oddaliło się od mojej szyi. Błyskawicznie odwróciłem się i stanąłem twarzą w twarz z najniezwyklejszą istotą jaką widziałem. Wyglądał jak trzydziestoletni mężczyzna. Miał czarne, kręcone włosy, jasną skórę i intensywnie niebieskie oczy, a z pleców wyrastała mu para ogromnych, białych skrzydeł. Ktoś złapał mnie za rękę. Ginny stanęła koło mnie, a przy niej człowiek taki sam jak ten przy mnie, tyle że o brązowych włosach. Spojrzałem w bok i zobaczyłem resztę moich przyjaciół oraz pozostałych mężczyzn, wszystkich z włóczniami.
– Kim jesteście? – spytałem.
– Jesteśmy Cherubini, strażnicy Edenu i drogi do Drzewa Życia – odpowiedział jeden z nich.
– Świetnie się składa! Szukamy go – zawołał uradowany Misiek.
Najniższy Cherub spiorunował go wzrokiem.
– Tylko nie liczni mogą przejść na drugi brzeg.
Posłaliśmy sobie zaniepokojone spojrzenia.
– Jaki jest warunek? – nieśmiało zapytała Rozi.
Na twarzach Cherubów pojawił się cień uśmiechu. Jedynie czarnowłosy wyszczerzył zęby:
– Odczytaliście mapę. Pierwszy test zaliczony. Czas na drugą próbę.
– A dokładnie? – założyłem ręce.
– Osąd. Puścimy was jeśli znajdziemy w waszych sercach chociaż jedną z cnót.
Milczeliśmy. Zerknąłem pytająco na Miśka, który wzruszył ramionami. Też nie miał pojęcia o co chodzi. Ginny przekrzywiła głowę.
– Na czym to polega?
Strażnik zrobił krok w jej kierunku i spojrzał jej głęboko w oczy. Dziewczynie zaparło dech.
– Mądrość – szepnął w końcu.
Drugi Cherub zapatrzył się na Evę.
– Roztropność.
– Wrażliwość – powiedział ten stojący przy Rozi.
– Odwaga – Misiek uśmiechnął się te słowa.
Kolejny anioł popatrzył na Jaimiego.
– Światło, czyli nadzieja oraz dobro.
Teraz przyszła kolej na mnie. Czarne oczy Cheruba przeszyły mnie na wskroś. Miałem wrażenie, że zagląda mi w głąb duszy, że widzi całe moje życie. Wszystkie uczynki, błędy, porażki, ale również najskrytsze marzenia. Mimowolnie przełknąłem ślinę.
– Lojalność… i troska.
Mężczyźni stanęli ramię w ramię. Skłonili głowy i uroczystym głosem wydali werdykt:
– Drugi test zaliczony. Możecie przejść.
Praktycznie przebiegliśmy przez most i zwolniliśmy dopiero wtedy, gdy córka Apolla niebezpiecznie się zachwiała. W głowie miałem czarnowłosego Cheruba, który na nasze pytanie o drogę do Drzewa Życia, odpowiedział: „Sami je znajdziecie.” Więc szliśmy przed siebie, praktycznie nie rozglądając się na boki. W powietrzu unosiła się intensywna woń kwiatów i owoców rosnących na drzewach. Nagle Jamie trącił mnie w ramię i głową wskazał najbliższy bananowiec. Na gałęzi, ukryty wśród liści siedział lemur katta. W jego brązowych oczkach nie było śladu strachu, raczej zainteresowania, jakby nigdy nie widział człowieka. Dopiero po chwili zorientowałem się jak trafne było to określenie. Syn Eteru wyglądał na równie oczarowanego. Wtedy usłyszeliśmy głośny szelest i lemur czmychnął na następne drzewo.
– Co wy tam robicie? Zapuszczacie korzenie? – krzyknął Misiek przez ramię. Dziewczyny uśmiechnęły się i również spojrzały w naszą stronę. Nie pozostało nam nic innego jak ich dogonić.
Pół godziny później napotkaliśmy przeszkodę. Urwisko. Stanąłem na krawędzi i zerknąłem w dół. Dno było jakieś… pięćdziesiąt metrów niżej. Odruchowo cofnąłem się do tyłu. Rozi stanęła obok mnie, również się wychyliła i momentalnie pobladła.
– Hej! – Ginny wskazała na coś po prawej stronie. – Tam widzę most.
Most był sznurkowy, szeroki na około dwa metry. Deski służące za oparcie dla stóp zostały przywiązane w kilku dziesięciocentymetrowej odległości od siebie. Sznur, kiedyś zapewne biały, porastał ciemnozielony bluszcz. Mimo wszystko cała konstrukcja wyglądała dość stabilnie.
– To… kto idzie pierwszy? – spytałem wesoło. Nikt się nie odezwał. Westchnąłem i pokręciłem głową. Trzymając się „poręczy” ostrożnie postawiłem stopę na pierwszym kawałku drewna. Pod wpływem mojego ciężaru lina odrobinę się napięła. Uśmiechnąłem się uspokajająco do pozostałych i ruszyłem dalej. Za mną weszła córka Chloris, potem Ginny, Jamie, Eva, a na końcu Misiek. Gdzieś w połowie drogi, most zachybotał się niebezpiecznie. Zdziwiony obejrzałem się za siebie. Dziewczyny rozłożyły ręce w niemym geście mówiącym „to nie ja.” Jamie jedynie pokręcił głową. Za to Eva kurczowo trzymała się liny. Jej twarz była biała jak ściana, a nogi i ręce drżały. Misiek natychmiast znalazł się przy niej.
– Co ci jest?
– Niedobrze mi… Mam zawroty głowy – głos córki Apolla był bardzo słaby. Rudzielec wziął ją na ręce i powolutku zaczął iść dalej.
– Wiesz co jej jest, prawda Ginny – usłyszałem za sobą szept Rozi. Kątem oka zerknąłem na dziewczyny. Napotkawszy moje spojrzenie, blondynka odwróciła twarz.
– Ty też wiesz – odpowiedziała równie cicho. Rozi kiwnęła głową.
– Właśnie tego się obawiałam.
Przełknąłem ślinę. Czyli moje własne obawy potwierdziły się. Eva zachorowała na gorączkę półkrwi. Zacisnąłem pięści. „Odnajdziemy Drzewo Życia. Musimy!” – powiedziałem sobie w duchu.
Za mostem znaleźliśmy ścieżkę. Prowadziła prosto, jeszcze głębiej w ogród. Z każdym przebytym przez nas kilometrem rosły we mnie wątpliwości. Zdawało mi się, że nigdy nie dojdziemy do celu. Już miałem głośno wyrazić swoją opinię, kiedy na końcu drogi zobaczyliśmy furtkę. Złotą, identycznie rzeźbioną jak most Cherubów. Zaś za nią rozciągał się najwspanialszy sad jaki można sobie wyobrazić. Oczy Rozi aż błyszczały z zachwytu. Znajdowały się w nim drzewka owocowe każdego możliwego gatunku i rodzaju. A na samym środku rosły dwa drzewa.
Jedno niższe, jakby splecione z dwóch konarów, jaśniejszego i ciemniejszego. Jego gałęzie były grube i rozchodziły się równolegle do ziemi. Liście lśniły stalowym odcieniem szarości, a wśród nich wisiały owoce przypominające gruszki, ale większe. Ich skórka miała rdzawo-pomarańczowy kolor. Ginny wpatrywała się w nie uporczywie. Wzrokiem głodnym i jakby… pożądliwym. Zaniepokojony chwyciłem jej dłoń.
– Ginny?
Dziewczyna otworzyła szerzej oczy i zamrugała. Znów wyglądała normalnie.
– To przez tą roślinę – wyjaśniła. – Drzewo poznania dobra i zła. Źródło wiedzy jakiej jeszcze nikt nie posiadł… Przepraszam – uśmiechnęła się lekko. – Trochę mnie poniosło.
Roześmiałem się i pocałowałem ją w skroń. Odpowiedziała mi wzrokiem pełnym wdzięczności.
Drugie drzewo było bardziej okazałe. Wyższe i potężniejsze. Zdawało się, że gałęzie sięgają samego nieba. Pień w kolorze gorzkiej czekolady był tak gruby, że tylko całą szóstką dalibyśmy radę go objąć. Korona lśniła złotem oraz srebrem, a owocami były rubinowe jabłka wielkości sporego grejpfruta. Nie było wątpliwości na co patrzymy. Drzewo Życia. Spojrzałem pytająco na przyjaciół, kładąc rękę na klamce. Wszyscy kiwnęli głowami. Zamknąłem oczy, po czym nacisnąłem rączkę. W tym samym momencie dobiegł mnie zapach eukaliptusa.
Wiesz ty co, wiesz ty co?! W takim momencie przerywać… I zostawiać mnie w niepewności, co będzie z moją ukochaną Evą. Misiek i Eva, zawsze się nimi jaram. Zawsze. I wszędzie. 😉
Było kilka błędów, ale one na pewno nie zepsują genialności tego opka. Gdy ty opisujesz krajobrazy , ja widzę. Widzę je oczami wyobraźni.
To opko jest jednym z moich pięciu ulubionych opowiadań na RR- zresztą, powtarzam się 😀 Po prostu kocham „Drzewo Życia”!
A teraz dwa słowa: chcę cd!
Zgadzam się, przerywanie w takim momencie… Tak się nie powinno robić! Zwłaszcza że mi od Klątwy Tytana eukaliptusy kojarzą się z Ladonem, więc wyczuwam kłopoty. Mam nadzieje, że jestem po prostu przewrażliwiona, choć nasi herosi nigdy nie mieli łatwo. Oby tylko udało im się wykonać misjię. I przede wszystkim – uleczyć Evę! Naprawdę zaczynam się o nią niepokoić, więc co dopiery biedny Misiek… (tylko mu nie mów, że go nazwałam „biednym” :)) Krótko mówiąc… Jestem po prostu zachwycona zarówno tą częścią, jak i wszystkimi pozostałymi. Piszesz po prostu wspaniale i masz niezaprzeczalny talent. Nie mogę się już wprost doczekać ciągu dalszego. A nawet jeżeli były jakieś błędy, to nie zwróciłam na nie uwagi. Ciężko wyłapywać literówki, gdy ma się do czynienia z takim dziełem
Pozdrawiam,
Lakia
Zgadzam się z moimi przedmówczyniami. Twoje opowiadania są takie bogate, głębokie, dopracowane! Brak mi słów, też chciałabym tak dobrze pisać. Mam nadzieję, że w następnym rozdziale uda im się wszystkich uleczyć