Wszystko się zmienia – dynamicznie, z pokolenia na pokolenie, z roku na rok, z minuty na minutę, z sekundy na sekundę. Nawet najmniejsze rzeczy mogą odwrócić bieg rzeczywistości.
Moja rzeczywistość zmieniła się w cztery sekundy, bo właśnie tyle zajęło wypowiedzenie słów „Bogowie istnieją. Twoja matka była boginią” mojemu ojcu.
Od tamtego momentu zastanawiam się, ile trwają różne rzeczy w moim życiu. Jak wiele może się zmienić w ciągu czterech sekund. Jak długo trwa pocałunek, słowa „Kocham cię” powiedziane cichym, urywanym szeptem, machnięcie mieczem, wystrzał z pistoletu, jak długo trwa umieranie. I jak długo trwa cierpienie, gdy ktoś, w kogo sercu byłaś przez tak długi czas, umiera.
Cierpienie trwa długo. Tak mi się zdaje. To więcej niż cztery sekundy. Dużo więcej.
Dojście do obozu nie zabrało mi zbyt dużo czasu. Szłam szybkim, sprężystym krokiem – bez opóźnień. Ciężko było, bo się po prostu bałam. Stwierdziłam jednak, że nie mogę się przecież poryczeć jak dziecko. Skoro już to wszystko miało się zdarzyć, to lepiej było to przyspieszyć niż się bezskutecznie bronić, czyż nie?
Po dłuższej chwili energicznego marszu zauważyłam przed sobą wielkie drewniane wrota w kształcie koła. Uśmiechnęłam się – kształtem łudząco przypominały te ze Stargate, ulubionego serialu mojego taty. Mówię wam, ojciec ma prawdziwego bzika na tym punkcie.
Wszędzie dookoła dało się wyczuć jakieś promieniowanie. Dziwne pulsowanie w żołądku, lekki pisk w uszach. Gdyby nie fakt, że nie wierzę w zjawiska nadprzyrodzone, uznałabym to pewnie za magię. Ale wtedy… nie umiałam tego wytłumaczyć. Przedziwne uczucie pojawiło się podczas samego przebywania obok tej bramy.
– Miejmy nadzieję, że to nie czarna dziura – powiedziałam do siebie, przyglądając się wrotom ze sceptycyzmem malującym się w oczach.
Nie byłam przekonana. Raczej w szoku. Tak, tak można to ująć.
Nie wierzyłam w to, że moja matka jest boginią. Nie wiedziałam, w co mam wierzyć. Najpierw mój ojciec przyznaje się do seksu bez gumy (i nie mam tutaj na myśli tej do żucia!) z kobietą, której życie prawdopodobnie trwa od wielu tysięcy lat. W wyniku tego nietypowego związku rodzę się ja. A potem – w wieku piętnastu lat – odkrywam, że jestem półboginią. Z mocami. Z potworami, które chcą mnie wykończyć, na głowie. Z nieumiejętnością znalezienia sobie właściwego miejsca.
Wszystko to zdarzyło się… za szybko. Najpierw to całe wyznanie prawdy, potem oznajmienie mi, że muszę tutaj zostać, a jeszcze później odkrycie jakiejś tajemniczej bramy.
Wiedziałam jednak, że w najbliższym czasie normalności nie będzie zbyt wiele. Pewne rzeczy już się zdarzyły i są nieodwracalne. Nie jestem w stanie zmienić tego, że jestem herosem. Posiadania kłopotliwego zaburzenia, jakim jest ADHD. Ani tego, że herosi umierają. Przedwcześnie.
Sporo bym dała za taką możliwość.
Przyjrzałam się wrotom po raz kolejny dość krytycznie.
– No cóż, Ree. Jeśli to jakiś magiczny teleport – dodałam do siebie złośliwie – to trzeba mieć wejście.
Wpadłam na niesamowicie głupi pomysł, aby się rozpędzić i z całej siły wlecieć w wielkie wrota. Cofnęłam się parę kroków i zaczęłam biec. Nie było to najprzyjemniejsze, co mogłoby mi się przydarzyć, zwłaszcza, że moje obite żebra wciąż pobolewały, a głowa zdawała się utrzymywać na swoim miejscu tylko dlatego, że wciąż miałam szyję. (Całe szczęście)
W pewnym momencie wylądowałam na ziemi, tuż po drugiej stronie „gwiezdnych wrót”. Jęknęłam z bólu, opierając czoło o ziemię. Zaczęłam naprawdę żałować swojego głupiego pomysłu, który miał na celu przedostanie się na drugą stronę wrót.
– Uah, jak boli… – powiedziałam do siebie.
– Dasz radę wstać? – Usłyszałam czyjś wysoki, ładny głos.
Uniosłam głowę, wciąż leżąc na ziemi i ujrzałam, że stoi nade mną dziewczyna. Blond włosy, niebieskie, pełne blasku oczy, czarne okulary kujonki, delikatne rysy twarzy, szczupła. Ładna, aczkolwiek nie w taki pospolity sposób, jak co poniektórzy ludzie. Miała po prostu w sobie… to coś. Nie wiedziałam dokładnie, czym jest ‘to coś’, aczkolwiek podejrzewałam, że gdybym była facetem, patrzenie się na nią mogłoby się zakończyć szybkim zauroczeniem.
Nienawidzę zauroczeń.
Staram się ich unikać, bo widzicie – nie znoszę się zakochiwać. Zawsze tracę nad sobą kontrolę i staję się zdolna do czynów, o które sama bym się nigdy nie podejrzewała. Tracę swój image dziewczyny z sercem z lodu. Staję się najgłupszą osobą we wszechświecie. I najbardziej podatną na zranienie.
Jak to się mówi – ‘gdy ma się miękkie serce, trzeba mieć twardy tyłek’. Bolesne, aczkolwiek prawdziwe.
– Powinnam sobie poradzić… To Obóz Dla Trzepniętych Dzieci, tak? – spytałam, powoli podnosząc się z ziemi i i strzepując niewidoczne cząsteczki kurzu z mojego ubrania.
Dziewczyna roześmiała się cicho pod wpływem moich słów i uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Wyglądała na całkiem miłą (nie chciała mnie zabić = była miła), więc odwzajemniłam uśmiech, przy okazji rozglądając się po bokach.
Miejscówka nie była najgorsza. Wszędzie dookoła nas było widać drzewa – przewagę miały te iglaste, aczkolwiek liściastych też było całkiem sporo. Trawa skrzyła się od kropelek rosy, które na niej osiadły i odbijała promienie słoneczne. Z niedalekiej odległości słychać było śmiech rozbawionych ludzi, szczęk metalu i głośne okrzyki, następujące po sobie co jakiś czas. Czasami jakiś ptak wykonywał zabawny trel, do którego wtórowały mu inne.
Nie wyglądało to na żaden obóz karny czy coś w tym stylu. Wiedziałam, że gdyby to rzeczywiście było coś takiego, sprawiało by to inne wrażenie – byłoby ciszej i może trochę bardziej… ponuro. Tam nie było czegoś takiego. To było takie spokojne miejsce – bez zgiełku i bez niepokojącej ciszy jednocześnie. Stan idealnej równowagi.
Wydawało mi się, że to naprawdę całkiem miłe miejsce. Nie byłam jednak stuprocentowo pewna – w końcu, wszystko tak bardzo się zmieniło i przez to całe zamieszanie mogło mi umknąć parę sygnałów ostrzegawczych.
– Tak, trzepniętych na pewno – powiedziała rozbawiona. – Jestem Gabrielle – wystawiła dłoń przed siebie, by uścisnąć moją.
– Ree – dodałam uprzejmie, silnie ściskając jej dłoń.
Dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów i podparła dłonią podbródek. Zmarszczone czoło wskazywało na to, że nad czymś intensywnie się zastanawiała. Niebieskie oczy zaczęły iskrzyć w skupieniu.
– Chodź za mną. Muszę cię komuś przedstawić.
– Komu?
Nie byłam całkowicie pewna, czy powinnam zaufać Gabrielle. Owszem, wydawała się całkiem miła i wyglądała jakby zwiała przed chwilą z konkursu Miss Universe, co też przyczyniło się do tego, że zdobyła na starcie trochę punktów u mnie. (Och, dajcie spokój! Kto z was nie zaufa ładnej dziewczynie, która pojawia się niedaleko was i pała chęcią pomocy?) Ale nie chciałam iść za osobą, którą dopiero przed chwilą poznałam i która chciała mnie gdzieś poprowadzić. Skąd miałam wiedzieć, czy Gabrielle nie jest potworem i nie rozszarpie mi wnętrzności, a z moich włosów zrobi sobie koszulę skalpową?
– Chejronowi. To opiekun tego obozu. Każdy nowy musi go poznać – powiedziała blondynka, po czym zaczęła iść prężnym krokiem w kierunku, z którego dochodził rozbawiony śmiech i przeróżne głosy młodych ludzi.
Przez chwilę stałam w miejscu, aczkolwiek potem zaczęłam za nią po prostu pędzić. Wiem, to nie było zbyt rozsądne – ufać pierwszej napotkanej dziewczynie, ale kompletnie się już pogubiłam. Chciałam po prostu znaleźć odpowiedź na wszystkie swoje pytania. A Gabrielle wyglądała na osobę, która mogła rozjaśnić moje wątpliwości. Nie zważając na to, że pulsujący ból w żebrach znacznie mnie osłabia, ruszyłam za nią.
– Poczekaj chwilę – wydyszałam, z trudem łapiąc powietrze w płuca i pokasłując co chwilę. – Wytłumacz mi to wszystko.
Gabrielle zatrzymała się na chwilę, niecierpliwie tupiąc trampkiem w ziemię. Wyglądała na trochę podenerwowaną. Kompletnie nie wiedziałam, z jakiej przyczyny, ale postanowiłam się streszczać i nie denerwować jej jeszcze bardziej.
– To jakaś bajka, nie? Ci herosi… oni nie istnieją? – spytałam.
Nie chciałam wierzyć w to, że coś takiego jak świat greckich bóstw, herosów istnieje. Wydawało mi się to… tak bardzo nieprawdopodobne. To na pewno musiało być kłamstwo.
– Nie, skądże. Ja nie istnieję, ty nie istniejesz. A jakoś sobie gadamy, zauważyłaś? – powiedziała dziewczyna, kręcąc głową z politowaniem. – To wszystko jest prawdziwe, Ree. Tylko musisz się przyzwyczaić.
– Ale… – zająknęłam się, po czym poczułam, jak Gabrielle kładzie dłonie na moich ramionach. Pierwszym moim odruchem było wyrwanie się i danie jej w… no cóż… pysk, aczkolwiek zrozumiałam, że ten gest jest raczej nieszkodliwy. Prosty i opiekuńczy. Bez żadnych złych intencji.
– Wiem, że ciężko jest ci z tym się pogodzić. Niektórzy tak mają. Ale niczego nie jesteśmy w stanie zmienić. Bogowie będą istnieć i istnieją. A wraz z nimi my, herosi.
Zauważyłam, jak jej mimika płynnie się zmienia. Przy wypowiedzeniu słowa ‘bogowie’ jakby się skrzywiła, gdy jednak powiedziała słowo ‘herosi’ mina zrzedła jej kompletnie. Nie wyglądała na zadowoloną z tego, że wszystko, co powiedziała, to prawda. Najwidoczniej coś ją trapiło. Tak mi się zdawało.
– Musimy iść. Chejron ma sporo zajęć, może to jedyna okazja, aby go…
Dalej już nie słuchałam.
Byłam tak potwornie przybita faktem, że całe moje dotychczasowe życie było kłamstwem, że usta – które zazwyczaj się nie zamykały – tym razem nie otworzyły się choćby na moment.
Nie było nigdy Ree Johnson – zwyczajnej dziewczyny. Zawsze była Ree Johnson – półbogini. Przez piętnaście lat, przez piętnaście pieprzonych lat żyłam w przekonaniu, że jestem taka jak wszyscy. Owszem, czasami działy się wokół mnie dziwne rzeczy. Owszem, zawsze wpadałam w tarapaty. Jednak wydawało mi się, że tak po prostu jest, że taka się urodziłam. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że przez to, że jestem półbogiem, jestem chodzącym magnesem dla kłopotów. Za którymś razem bajeczka powtarzana przez psychologów, psychiatrów i pedagogów o ciężkim ADHD stała się dla mnie oczywistym wytłumaczeniem, czemu zawsze ja wplątuję się w podejrzane sytuacje, z których nie zawsze wychodzę bez szwanku.
Czułam się tak bardzo rozgoryczona. Ja, nieudane dziecko i do tego heros? Przecież to kpina. Najzwyklejsza kpina.
Nie czułam się jak heros. Bardziej jak pechowiec, któremu zdarzyło się pewnego dnia dowiedzieć o swoim boskim pochodzeniu. Ślepy los po prostu stwierdził, że to musiałam być ja. (Ślepy los czy może ingerencja niebios?)
Pomimo tego, że byłam zasmucona, postanowiłam przerwać krępującą ciszę, która zapanowała pomiędzy mną i Gabrielle. Chciałam się dowiedzieć jeszcze paru przydatnych rzeczy.
– Czy wszyscy herosi tutaj to tacy… bohaterowie? Wiesz, zabijanie potworów i ratowanie świata? Tak jak w mitach? – spytałam.
Najwidoczniej poruszyłam jakiś bolesny temat, bo Gabrielle spuściła głowę i zgarbiła się, jakby się czegoś wstydziła.
– Nie – odparła krótko. – Nie wszyscy. Niektórzy kompletnie się do tego nie nadają…. Jesteśmy ludźmi, Ree. Tylko w połowie, ale wciąż ludźmi. Fajnie jest, gdy jesteś utalentowanym wojownikiem albo znasz się na strzelaniu, tylko jak już tak nie jest – przestaje być fajnie… – głos dziewczyny łamał się trochę, co pozwoliło mi przypuścić, że jest naprawdę bardzo smutna. Miało to pewnie związek ze słowami, które wypowiedziała. Postanowiłam ją oto zapytać.
– A ty… – zawahałam się przed zadaniem pytania. – Ty jesteś ta odważna? – spytałam w końcu.
Przypuszczałam, że odpowiedź na moje pytanie będzie negatywna. Jak się później okazało, moje przypuszczenia były całkiem trafne. Jak zawsze.
– Nie… – powiedziała przygnębiona, po czym dodała: – Do niczego się nie nadaję. Jestem… – tutaj głos kompletnie jej się załamał – jestem córką Afrodyty. Nie chciałam tego… Ale nie mam wyboru. Nie umiem walczyć jak dzieci Aresa czy Ateny. Nie umiem strzelać z łuku jak dzieci Apollina. Jestem tylko dzieckiem Afrodyty. Nikim więcej. Wszyscy tak mówią…
Zamilkłam na chwilę z wrażenia. Nawet nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Chciałam ją jakoś pocieszyć, ale kompletnie zabrakło mi słów. Było mi jej… żal. Naprawdę. Chociaż ja też byłam trochę załamana, jej zmartwienie wydawało się nieco gorsze niż moje.
Dziecko Afrodyty. Nie umie walczyć. Zdaje się być kompletnie nieprzydatna. A to wszystko tylko dlatego, że jej matka to bogini miłości i piękna. Wydawało mi się to tak cholernie niesprawiedliwe. Przecież ludzie nie mieli prawa patrzeć na nią z góry, tylko dlatego, że byli od niej lepsi w walce.
– Nie powinno tak być – powiedziałam z gniewem w głosie.
– Ale jest – odparła Gabrielle.
To były prawdopodobnie najbardziej gorzkie ze wszystkich słów, jakie kiedykolwiek usłyszałam.
Gdy ta rozmowa się skończyła, przez dłuższy czas szłyśmy w milczeniu. Bałam się odezwać, zwłaszcza, że dziewczyna raz po raz pociągała nosem i nie brzmiało to, jakby miała katar. Powinnam była ją pocieszyć, ale bałam się, że tylko pogorszę sprawę.
Po pewnym czasie dotarłyśmy tam, gdzie miał przebywać tajemniczy „Chejron”. Niedaleko nas przepychała się gromadka dzieciaków w pomarańczowych koszulkach z napisem „Obóz Herosów”, słychać było śmiechy, chichoty i gwar rozmów. Uśmiechnęłam się mimowolnie, patrząc na całe to zbiegowisko. To miejsce wydawało się być całkiem przyjazne.
– Ree, oto Chejron.
Głos Gabrielle wytrącił mnie z rozmyślań. Odwróciłam się, po czym ujrzałam zdumiewający widok.
Przede mną stał pół koń, pół mężczyzna. Nie tylko ja byłam krzyżówką w tym pokręconym towarzystwie.
Fajne jak zwykle. Niczym kawałek tekstu wyciętego z książki. Świetne opisy miejsc i uczuć.
Ja tylko czekam, aż wydasz książkę. I spodziewam się tego 😉 . Twoje opko strasznie mi się podoba. Cóż tu więcej mówić- powtarzam się w każdym komentarzu pod każdą częścią 😀 . Pisz szybko cd, bo chcę wiedzieć, kim jest matka Ree!
A masz już jakieś podejrzenia co do tożsamości matki Ree?
Taak mi się wydaje. Nie piszę, tylko jak już wyjdzie kto jest jej matką, to napiszę, czy zgadłam 😀
Napisz mi na PW ;P
Na czym?
Naprawde fajne
To do Piper77 – no zwyczajnie, klikasz w „Kokpit” (taki przycisk w lewym górnym rogu) i potem po prawo masz napisane „Messages”. Klikasz w ten trójkącik obok tego napisu, potem w „Send”, w pole Recipient wpisujesz mój nick, w Subject temat, a w Content wiadomość I klikasz potem w ten niebieski przycisk Send. Nieskomplikowane ;p
Przez tą wzmiankę o okularach teraz wyobraziłam sobie Gab w hipsterskich ciuchach, pijącą kambuchę i jeżdżącą na bicyklu.
Co do opowiadania – dobre jest, bo cóż więcej mogę powiedzieć? W sumie nie wiem, czy były jakieś powtórzenia, czy też nie – przeczytałam całość od razu, nie zwracając uwagi na ewentualne błędy.
Są takie elementy w tym tekście (jako całości), które mi trochę nie przypadają do gustu, ale, koniec końców, to one są właśnie charakterystyczne dla opowiadań stylizowanych na pamiętnikach.
Czekam na ciąg dalszy i rozwiązanie zagadki pochodzenia głównej bohaterki.
Jak najnormalniejszy kawałek książki 😀 Ale tam, co ja się będę powtarzać, przecież wiesz, co ja sądzę 😀