Pyszczki! Wróciłam! Pamięta mnie ktoś jeszcze? Zanim zaczniecie czytać, ogłoszenia parafialne. W końcu się ogarnęłam i przepisałam ten rozdział. Jest długi. Za długi. Jeśli naprawdę nie macie niczego fajnego do roboty i chcecie to przeczytać, to… powodzenia. Przygotujcie sobie coś do picia, usiądźcie wygodnie itp.
A teraz dedykacja. Tak jak obiecałam. Dla przyjaciół. To trochę potrwa. Nie wiem od kogo zacząć…
Dla Adzi. Za to, że jest moją najlepszą przyjaciółką. Za piątkowe spacerki, złote myśli, Łokietki, wszystkie odpały, pociągowe sytuacje, za miłość do rocka, skojarzenia i za to, że mogę zawsze na Ciebie liczyć. Kocham Cię pyszczku jak siostrę i dziękuję za to, że jesteś.<3
Dla Karolci. Pszczółko… Ty wiesz za co. Za 25.04., który tak odmienił nasze życie. Za nocne spamowanie na gg i asku, za płakanie i śmianie się na teledyskach i filmikach, za zjebane historie, które tak uwielbiamy wymyślać, za to, że od ponad dwóch miesięcy rozmawiamy ze sobą codziennie. Jesteś moją przyjaciółką/kuzynką/siostrą/szwagierką. Zjebane. Tak bardzo zjebane <3
Dla Klaudusi: Pyszczku, chciałabym znów się z Tobą spotkać w Sworach. Nakręcać zjebane filmiki, malować paznokcie, kąpać się w jeziorze w bieliźnie, śpiewać na karaoke i chlapać się w błotku <3
Dla Dawida, Rafała, Mateusza, Szymona i Wiktora. Uf.. Mam tak osobno do każdego? Obiecałam, że wam jebnę dedykację, kiedy pisałam ten rozdział. Powstałby oczywiście wcześniej, gdyby ktoś (Dawid, Szymon, Wiktor -.-‚ ) nie zabierał mi zeszytu i długopisu na przerwach.
Szymon i Wiktor: Dziękuję wam za to, że zawsze umilacie mi przerwy, zjadacie wszystkie słodycze jakie przyniosę, łaskoczecie, spoilerujecie książki, polecacie anime, wkurzacie mnie i jesteście sobą.
Dawid… Dalej nie wiem, jak to się stało, że się zaprzyjaźniliśmy. Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Pocieszasz, wspierasz i rozśmieszasz. Rozumiesz mnie i nie śmiejesz, kiedy wzruszę się na reklamie. Lub teledysku.
Rafał i Mati. Jeboki. Wiecie, że was uwielbiam. Zawsze poprawiacie mi humor. Nie można się z wami nudzić. Mati, dziękuję, że pomogłeś mojemu tacie w grze (WOT). Wciąż jest wdzięczny. Za to, że zawsze wysyłasz mi fajne, stare piosenki, zapraszasz na swoje koncerty i rozśmieszasz rzucając tekstami z filmów. PS. Oddaj mojego pendrive’a. Rafał, Tobie jeboku dziękuję za to, że uczysz mnie grać na gitarze i masz do mnie cierpliwość. Za to, że kiedy jestem zła albo smutna, mogę Ci się wyżalić. Za to, że ufamy sobie nawzajem i potrafimy spamować przez kilka godzin.
Wszystkim wam dziękuję za przyjaźń.
Yhm, wstęp na ponad stronę. Spoko, wcale was nie zanudzam.
Przepraszam, ale musiałam to napisać. Obiecałam, że walnę mega dedykację. To pierwszy i ostatni raz. Ale jeszcze dla was.
Dla moich Dresów i Dziewczyn ze Stowarzyszenia Godzin Przedpółnocnych, z którymi uwielbiam się zaczepiać na fb i spamować na chacie. Dla kochanej Melii za miłość do tych pięciu lamusów, za spamowanie o nich na fb, asku i chacie. Dla Pass, której tu dawno nie widziałam, za pandy i za jej fantazje o drzewach. Dla Eurydyki za magiczne opowiadania, które po prostu podziwiam. Dla Leosi, która tyle czekała na Danny’ego bez koszulki. Jest cały Twój.
Dla Annabeth24, Piper77, Mari, carmel, Cass, Thanatossa, Boginki, dla fanek Cody’ego i dla wszystkich, którzy jeszcze nie odeszli od monitora i dalej czytają mojej wywody.
I dla Adminki. Za to co dla nas wszystkich robi.
Rozdział VIII:
Zawsze będę Cię chronić…
Wstałam tego dnia bardzo wcześnie. Chejron w jakiejś ważnej sprawie kazał nam się stawić o godzinie szóstej na głównej arenie. Nie powiedział o co chodzi.
Założyłam moją różową sukienkę. Do ręki wzięłam magiczną spinkę i pamiętnik, by potem zapisać coś ważnego na spotkaniu z centaurem. Z mokrymi włosami wybiegłam razem z bratem na arenę.
Obóz jeszcze spał. Na trawie wciąż była rosa. Słońce dopiero zaczęło ogrzewać, a ptaszki już coś radośnie podśpiewywały.
Od śmierci Cassidy minął ponad tydzień. Powoli wszyscy zaczęliśmy wracać do siebie. Dwa ołtarzyki wciąż stały na dziedzińcu przed domkami. Lato powoli dobiegało końca, a ja wciąż nie podjęłam decyzji. Nie wiedziałam, czy chcę wrócić do domu, czy zostać na obozie.
Na arenie byli chyba już wszyscy członkowie drużyn. Dostrzegłam Cody’ego. Pomachałam bratu który zatrzymał się koło Nico i Claudii i podeszłam bliżej. Starszy syn Hadesa stał i opierał się o barierkę, za którą znajdowały się zepsute manekiny ćwiczebne. Chłopak ubrany był w prostą, zwykłą, niebieską koszulkę, która uwydatniała jego mięśnie, ciemne jeansy i adidasy. W uszach miał słuchawki. Kilka czarnych kosmyków opadało mu na czoło i zamknięte oczy.
– Cześć. – powiedział krótko wciąż nie otwierając oczu
– Hej. – odpowiedziałam
Zdziwiło mnie to, że wiedział, że to ja do niego podeszłam. Ustałam obok chłopaka i w ciszy obserwowałam jak schodzą się pozostali obozowicze. Brakowało jeszcze czterech herosów i oczywiście centaura.
– Dzień dobry Lanuś!
Wszyscy spojrzeliśmy w kierunku, z którego dobiegał nas głośny krzyk i ujrzeliśmy Danny’ego. Chłopak wpadł na arenę. Ubrany był jak zwykle w pomarańczową, obozową koszulkę i jasne, proste jeansy. Na szyi miał przewieszone słuchawki. Uśmiechał się radośnie i machał żywiołowo. Chłopak podbiegł do mnie i do Cody’ego.
Po kilku minutach na arenę przygalopował Chejron. Z nim przyszło też paręnaście innych obozowiczów. Byli w różnym wieku. Wszyscy zebraliśmy się w kółku wokół naszego nauczyciela. Przywitaliśmy się, a on sprawdził obecność.
– Dlaczego musieliśmy przyjść tak wcześnie? – spytała ziewając córka Demeter
– Właśnie, ja tak się śpieszyłam, że nie zdążyłam wysuszyć włosów! – powiedziałam biorąc w palce czarne, wilgotne loki
– To je zetnij. Nie będzie problemu. – odparł obojętnie Chejron
„Że co?! Powaliło Cię Ty koński zadzie?! W życiu ich nie zetnę! Wiesz ile je zapuszczałam?! Jesteś zazdrosny, bo musisz sobie robić papiloty, a ja nie!”
– Och Chejronie! – powiedziałam słodko – Przyzwyczaiłam się już do długich włosów i ciężko byłoby mi je teraz skrócić. – dodałam i uśmiechnęłam się
– Można w końcu do rzeczy? – spytała zniecierpliwiona córka Aresa
– Chodźcie za mną. – rzekł Chejron
Ruszył przed siebie, a my za nim. Szliśmy bardzo długo. W końcu zatrzymaliśmy się na skraju ciemnego i strasznego lasu. Nigdy wcześniej nie zapuszczałam się tak daleko. Nie wiedziałam nawet, czy w ogóle byliśmy na terenie obozu.
Ustawiliśmy się w rządku, a centaur stanął przed nami.
– Zeus chce się przekonać, czy pomysł z drużynami się sprawdził. Kazał zebrać wszystkie grupy i kilku losowo wybranych herosów. Zostaniecie poddani próbie. To będzie obóz przetrwania. Czekają was naprawdę spartańskie warunki. Waszym zadaniem jest spędzenie w lesie trzech dni. – oświadczył Chejron
Kilka osób prychnęło. Ktoś się nawet zaśmiał.
– Nie takie rzeczy się robiło.
– To może się wydawać proste, ale bogowie umieścili w lesie mnóstwo groźnych i niebezpiecznych potworów. Hydra, Chimera, Minotaur, Sfinga, Kampe, Piekielne Ogary…
Nagle rozległ się głośny i przerażający ryk dochodzący gdzieś z głębi lasu. Widziałam jak kilka drzew się przewróciło. Słychać było jak z hukiem opadają na ziemię.
– No właśnie… – mruknął Chejron
Centaur zakreślił kopytem grubą linię w ziemi.
– To jest granica. Za tą linią jest bardzo potężne pole siłowe. Potwory nie mogą się przedostać. Kiedy przez nią przejdziecie, nie będzie już odwrotu. Pole przestanie działać po trzech dniach. Dokładnie o dziesiątej zniknie i wtedy będziecie mogli wyjść. Do tego czasu nie możecie liczyć na pomoc moją, ani kogoś z zewnątrz. Będziecie zdani tylko na siebie, ale uda wam się, jeśli będziecie współpracować. Wiecie, że praca grupowa jest bardzo ważna w walce z potworami. Musicie na sobie polegać.
Staliśmy w milczeniu. Spoglądaliśmy po sobie, ale żadne z nas nic nie mówiło.
– To pokaże, czy potraficie działać razem. Dla porównania, wybrałem kilku innych przypadkowych półbogów.
– Chejronie, to niesprawiedliwe. Narażasz ich na niebezpieczeństwo. – odezwała się Annabeth – Część z nich pewnie nie ma żadnego doświadczenia. Nie współpracowali ze sobą. Nie dadzą sobie rady. – dodała zdecydowanym tonem
– Masz rację, to ryzykowne. – zgodził się centaur – Niestety decyzja została już podjęta. Dla ułatwienia, te osoby zostały podzielone na czteroosobowe zespoły.
Chejron wyciągnął z krzaków wielki wór. Wysypał go, a na ziemię wypadło kilkanaście identycznych plecaków. Były zwykłe i skórzane.
– Weźcie je. – rozkazał centaur, a my spełniliśmy jego polecenie
Nie obyło się oczywiście bez przepychanki. Kiedy już miałam jeden w rękach, schowałam do niego pamiętnik i pióro.
– Wszyscy mają plecak? – spytał Chejron
– Wszyscy mają plecak! Mam i ja! – wykrzyknął Danny
– Dobrze. Każda grupa przekroczy granicę w innym miejscu. Kiedy zobaczycie na niebie czerwoną fajerwerkę, będzie to znak, że możecie zaczynać. Kiedy pojawi się ponownie, oznaczać to będzie, że bariera zniknęła.
Zaczęliśmy się rozdzielać.
– Jake! – zawołałam brata
Podeszłam do niego i położyłam mu dłonie na ramionach.
– Musisz mi obiecać, że będziesz na siebie uważać. Pilnuj się i słuchaj Nico, bo jest starszy i ma doświadczenie. Rób to, co Ci powie.
– Oj Lana! Nie jestem już dzieckiem!
– Nie marudź. Będę się o Ciebie martwić.
Z całych sił przytuliłam brata. Claudia, Nico, Cody i Danny cierpliwie czekali, aż się z nim pożegnam.
– Uważaj na siebie. Pa.
– Pa.
Pomachaliśmy im i poszliśmy dalej. Danny trzymał lewą rękę na niewidzialnej barierze. Idąc wokół niej, łatwo wywnioskowałam, że była w kształcie koła. Czyli była to ogromna kopuła. W końcu i my się zatrzymaliśmy. Słyszałam jak przewróciło się kolejne drzewo. Bałam się. I to bardzo. Nie tylko o siebie. Bałam się o brata, Cody’ego, Danny’ego i innych. Nie byłam gotowa na coś takiego. Czułam strach i korciłam się za to w myślach.
„Lana! Jesteś w końcu córką Zeusa! Ogarnij się! Powinnaś być odważna!”
Nagle wystrzeliła fajerwerka.
– To już. – rzekł z przejęciem Danny
Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i zrobiliśmy krok naprzód. Poczułam, że przechodzę przez barierę. To było bardzo dziwne. Jakbym brnęła przez kisiel.
– No, to odwrotu nie ma. – stwierdził Danny opierając się o niewidzialną ścianę
– Co teraz? – spytałam
Cody nie odpowiedział. Włożył ręce w kieszeń i rozglądał się na boki. Zaczęliśmy powoli spacerować. Las był naprawdę przerażający. Wszystko było mroczne i upiorne, a rośliny zdawały mi się jakieś przerośnięte.
– Głodny jestem. – narzekał Danny
– Ty tylko o przyziemnych sprawach. – rzekł Cody
– Nie było śniadania!
Cały czas się denerwowałam. Kompletnie nie byłam przygotowana na coś takiego. Nie byłam nawet odpowiednio ubrana. Miałam moją szczęśliwą, różową sukienkę do kolan i czarne balerinki. Wilgotne włosy pozostały rozpuszczone.
– Musimy uważać. Potwory bardzo szybko nas wyczują. Zwłaszcza mnie i Lanę. – oznajmił Cody
– Percy, Nico i Jake są w takiej samej sytuacji. – dodał Danny
– Boję się o brata. Jest taki mały… – powiedziałam cichutko
– Jak to jest? – zagadnął Danny, a my spojrzeliśmy na niego pytająco
– Jak jest co?
– Jak to jest mieć brata? – dodał ciszej, a ja zamrugałam gwałtownie
– Przecież Ty masz brata. Nawet kilku. Cody też. – powiedziałam jakby to było oczywiste
– Nie Lanuś. Już Ci to mówiłem. To nie jest prawdziwe rodzeństwo. Bogowie nie mają DNA. Jesteśmy tylko do siebie podobni. Mamy też kilka wspólnych cech, zainteresowań i umiejętności. To wszystko. Nie łączy nas to, co Ciebie i Jake’a. Sama przyznasz, że on jest Ci bliższy niż Thalia. – odparł poważnie
– Z Thalią się kontaktuję. To prawda, że nie jesteśmy ze sobą tak zżyte, ale to dlatego, że krótko się znamy. A poza tym, ona jest Łowczynią. – odpowiedziałam pewnie
– Nie upieraj się. Wiesz, że mam rację.
Danny był nieugięty. Cody szedł w ciszy, ale widziałam, że przysłuchuje się naszej rozmowie.
– Jake jest Ci bliższy. – powtórzył blondyn
– Tak… to prawda. Zawsze się nim opiekowałam, bo jest młodszy. Martwię się o niego. Boję się, że coś mu się może stać. Oczywiście często mnie wkurza i mam ochotę zdzielić go taboretem, ale i tak go kocham. Jest w końcu moim małym braciszkiem. Tylko trochę odwykłam od dzielenia z nim pokoju. – wyznałam szczerze
– Fajnie mieć taką bliską sercu osobę. Kogoś z kim łączą cię więzi. – powiedział blondyn patrząc rozmarzonym wzrokiem w błękitne niebo
Chłopak szedł naprawdę zamyślony. Nagle Cody rzucił się na niego i odepchnął na bok. Obaj upadli na ziemię. To się stało tak szybko, że nawet nie zdążyłam zareagować.
– Cody! Danny!
– Ała! Co Ci jest?! – wydarł się blondyn
Chłopcy usiedli na ziemi. Cody masował sobie głowę.
– Pułapka. – odparł krótko, a my zamarliśmy
– Co?! Jaka znowu pułapka?!
Szybciutko do nich podbiegłam i kucnęłam obok.
– Patrzcie.
Cody wstał, wyjął z kieszeni scyzoryk, otworzył go i rzucił tak, by ostrze przeleciało kilka centymetrów nad ziemią. Nagle w miejscu, w którym jeszcze do niedawna stał Danny, spadł wielki głaz. Był dwa razy większy od fortepianu. Wytrzeszczyłam oczy, a serce podeszło mi do gardła.
– Jej… A to mogłem być ja… – wyszeptał z niedowierzaniem blondyn
– Dobrze, że w porę zauważyłem linkę.
– Jej Cody! Uratowałeś Danny’ego. Jesteś najlepszy! Cody rządzi! Cody jest super!
Wstałam i zaczęłam skakać i krzyczeć jak opętana.
– Już drugi raz… – szepnął Danny, a my spojrzeliśmy na niego pytająco
Chłopak wciąż siedział nieruchomo na ziemi. W końcu podniósł na nas wzrok.
– Od kiedy jesteśmy drużyną, już drugi raz uratowałeś mi życie, choć Cię o to nie prosiłem… Dlaczego to zrobiłeś?
– Nie wiem… Taki odruch… Może kiedyś będziesz mieć okazję, żeby się odwdzięczyć. – rzucił z uśmiechem Cody i wyciągnął w stronę blondyna rękę
Danny uśmiechnął się szeroko i złapał się bruneta. Syn Hadesa pociągnął go w górę. Kiedy ten już stał, spojrzał z wdzięcznością na Cody’ego.
Pierwszy raz widziałam, by Danny tak na niego patrzył. Potomek Apolla wystawił przed siebie zaciśniętą pięść. Cody uśmiechnął się lekko i przybił chłopakowi żółwika.
Patrzyłam na nich zdumiona. Ich zachowanie było takie inne niż wcześniej.
Ruszyliśmy dalej. Głaz ominęliśmy szerokim łukiem.
– Musimy uważać. To dopiero początek.
Nie mieliśmy jakiegoś konkretnego planu. Po prostu chodziliśmy, by nie znalazły nas potwory. Czasem dało się słyszeć różne, dziwne odgłosy. Raz przez drogę przebiegła nam drakaina. Bardzo się przestraszyłam. Myślałam, że nas zaatakuje, ale ona tylko przemknęła obok. Zupełnie jakby nas nie zauważyła. Cody stwierdził, że musiała wyczuć jakiegoś innego półboga. Jego zapach tak nią zawładnął, że wszystko inne przestało się liczyć. Wcale mnie to nie pocieszyło. Mogłam się tylko zastanawiać, kto doprowadził ją do takiego obłędu.
W końcu i nam przyszło się zmierzyć z potworem. Zaatakował nas Lajstrygon. Był ogromny. Dużo większy, niż ten, którego spotkaliśmy przed tunelem. Ten miał ponad cztery metry. Wyglądał bardzo groźnie. W łapie dzierżył maczugę. Twarz, o ile można tak nazwać jego wykrzywiony ryj, miał zeszpeconą wieloma bliznami. Nos miał wielkości piłeczki baseballowej, a wargi spuchnięte i popękane. Tłuste, ciemne włosy opadały mu na oczy, przez co dostawał zeza. Ubrany był w jakieś stare łachmany. Nie wyglądał na inteligenta. Mięśnie miał tak wielkie, że ugięły się pode mną kolana.
Wymachując maczugą, olbrzym ruszył na nas. Najpierw uciekaliśmy i robiliśmy uniki. Plan polegał na tym, by go zmęczyć. Niestety potwór ani o tym myślał, za to my ledwo dyszeliśmy.
– Plan B? – wysapał Danny kiedy całą trójką schowaliśmy się za drzewami
– Atak. – odparł Cody
– Rozwiń tę myśl!
– Daj mi dokończyć!
– Dobra, sam to załatwię!
– Nie, to nic nie da. Osobno niczego nie osiągniemy. Musimy działać razem! – powiedział zdecydowanie Cody
Danny i ja spojrzeliśmy na niego zdumieni. Cody zazwyczaj wolał działać na własną rękę. Podczas treningów chłopcy się kłócili, bo nie potrafili ze sobą współpracować. Nigdy nie mogli znaleźć wspólnego języka. Woleli rywalizować.
– Musimy zaatakować wspólnie.
– Dobra. – zgodziliśmy się
Wybiegliśmy zza drzew. Potwora to wyraźnie uszczęśliwiło, bo zaczął się głupkowato śmiać.
Współpraca przy pokonaniu potwora okazała się być najlepszym wyjściem. Wbrew wszelkim obawom, szło nam bardzo dobrze. Myślałam, że będziemy wchodzić sobie w drogę i przeszkadzać, ale okazało się, że było zupełnie inaczej. Zrozumiałam po co były te wszystkie grupowe treningi. Działaliśmy automatycznie. Jak jedno ciało. Znaliśmy swoje dobre i słabe strony. Wiedzieliśmy co robić. Cody atakował mieczem, a Danny strzelał z łuku.
Zauważyłam, że blondyn upadł na ziemię. Lajstrygon odwrócił się w jego stronę. Zadziałałam odruchowo. Miecz, który trzymałam w prawej dłoni, w jednej chwili zamienił się w ogromną, ciężką, spiżową tarczę.
Rzuciłam się na ziemię i w momencie gdy olbrzym zamachnął się maczugą, by uderzyć blondyna, przeturlałam się obok niego i osłoniłam nas tarczą. Lajstrygon z całej siły uderzył w spiżowe tworzywo, które zatrzęsło mi się w rękach i przygniotło nas do ziemi. Nie widziałam tego, ale Cody rzucił się na potwora.
– Dziękuję Lanuś! Uratowałaś mnie! – wykrzyknął Danny kiedy podniosłam ochraniającą nas tarczę
Chłopak pomógł mi wstać. W sekundę oceniłam sytuację. Odwrócony do nas tyłem olbrzym walczył z synem Hadesa. Moja tarcza zamieniła się w łuk i kołczan pełen strzał. Wymieniłam z blondynem porozumiewawcze spojrzenie. Równocześnie napięliśmy cięciwę i wystrzeliliśmy. Obie strzały płynnie przecięły powietrze i wbiły się w tył głowy potwora, który zachwiał się niebezpiecznie, padł na ziemię i zamienił się w pył.
– Pięćdziesiąt punktów za cel i pięćdziesiąt za styl! – krzyknął głośno Danny
Cody podszedł do nas. Uśmiechnęliśmy się radośnie.
– Dobra robota. – powiedział brunet
– To. Było. Super! – wykrzyknął blondyn i przybiliśmy sobie piątki
– Ale adrenalina!
– Ja chcę jeszcze raz!
– Tak Ci śpieszno do walki Danny? – spytał Cody chowając swój miecz
– Zawsze i wszędzie. – odparł pewnie
Ruszyliśmy dalej przez las. Rozpierała nas energia. Uwierzyłam, że możemy z tego wyjść bez szwanku. Danny puścił jedną z moich ulubionych, żywych, wesołych melodyjek.
– Lepiej to wyłącz, bo nas znajdą. – powiedział Cody rozglądając się na boki
– Boisz się? – spytał trochę złośliwie Danny wciąż spacerując beztrosko, a Cody zmierzył go wzrokiem
– Chyba Ty. – prychnął brunet
– Cóż za riposta.
– Masz problem?
– Ty go robisz.
– Bo mnie wkurzasz.
Po każdym wypowiedzianym przez chłopaków zdaniu, wzrastało między nimi napięcie. Czułam jak powietrze robi się gęste. Atmosfera zrobiła się dość nieprzyjemna.
– Ja Cię wkurzam?! Ja Cię wkurzam?! – spytał Danny stojąc przed nim i patrząc w oczy
– Tak debilu, Ty mnie wkurzasz. – odparł twardo – A teraz się odsuń. – dodał i popchnął blondyna
– Nie dotykaj mnie!
– To nie toruj mi drogi.
Chłopcy zmierzyli się groźnym spojrzeniem. Wyglądało to tak, jakby Danny chciał zaraz uderzyć Cody’ego w twarz.
– Proszę przestańcie. Nie powinniście się teraz kłócić. Było już tak dobrze, nie psujcie tego.
Cody i Danny odsunęli się od siebie. Blondyn wyłączył muzykę i ruszyliśmy dalej.
– I tak bym wygrał. – rzekł nagle
– Oczywiście. – prychnął Cody
– Chcesz się przekonać? – spytał blondyn zadziornie
Wzniosłam oczy ku niebu. Ustałam w miejscu, ale chłopcy nawet tego nie zauważyli.
– Koniec! Mam dość! – powiedziałam stanowczo i założyłam ręce na piersi
– O co Ci chodzi? – spytał chłodno Cody nawet na mnie nie patrząc
Udałam, że tego nie zauważyłam, że wcale nie zabolał mnie jego ton. Przybrałam twardą i zdecydowaną postawę.
– Mam dość waszego zachowania. Jesteście jak dzieci. Przestańcie się w końcu kłócić i zacznijcie współpracować.
– Jemu to powiedz. – rzucił Danny w stronę Cody’ego
– Nie! Mówię to wam obu! Jeśli… Jeśli nie zaczniecie się dogadywać to…
– To co? – przerwał mi Cody patrząc na mnie z wyższością… i lekkim rozbawieniem
Czułam, że pod jego spojrzeniem tracę całą pewność siebie.
– To odejdę. – powiedziałam bez namysłu
Wyprostowałam się i wciąż trzymając ręce splecione na piersi, patrzyłam na nich pewnie. Chłopacy spojrzeli na mnie osłupiali i zamrugali ze zdziwienia.
– Co zrobisz? – spytał spokojnie Cody
– Odejdę. – powtórzyłam pewnie
– Odejdziesz. – powiedział jakby chcąc się upewnić
Podszedł do mnie i z rozbawieniem spojrzał w oczy.
– Ty? – spytał dotykając palcem wskazującym mojego nosa
– Tak, ja. – odparłam
Czułam jak serce zaczyna mi szybciej bić. Miałam tylko nadzieję, że moje policzki nie są zarumienione.
– Ciekawe jak? – zastanowił się zakładając ręce na piersi i patrząc na mnie z góry
Podniosłam głowę, by spojrzeć mu w oczy.
– Normalnie. Powiem Chejronowi, że nie chcę być już z wami w drużynie.
– Nie zgodzi się. – rzekł pewnie
– Nie musi. Wraz z rozpoczęciem szkoły, mogę wrócić do domu. – powiedziałam równie pewnie
– Ale Lanuś… Nie mówisz poważnie… – rzekł cicho i z obawą Danny
– Owszem, mówię.
– Dobrze, idź. Nikt Cię tu siłą nie trzyma. – wtrącił Cody opuszczając ręce i odsuwając się ode mnie – Idź. – powtórzył
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Jak on mógł mówić to z taką łatwością..?
– Chcesz tego..? – spytałam cicho, bo głos ugrzązł mi w gardle
– Sama to powiedziałaś. To Twój wybór. – odparł obojętnie
– Lanuś nie słuchaj go! Nie odchodź! My już będziemy grzeczni! Obiecuję! – krzyknął Danny, podbiegł do mnie i ujął za ręce
– Dobra Danny, nie powinniśmy stać tu w miejscu. Lepiej już idźmy. – powiedziałam i minęłam ich
Czułam jak ogarnia mnie chłód.
„Jemu naprawdę jest wszystko jedno… Ma mnie gdzieś… Jestem dla niego tylko ciężarem…”
– Myślicie, że w tych plecakach jest jedzenie? – spytał nagle Danny – Jak mamy tu przeżyć trzy dni? – dodał
– Myślę, że przerwa to dobry pomysł. – rzekłam bez przekonania
– Tak! Więc usiądźmy! – powiedział entuzjastycznie blondyn
Ustałam w miejscu i odwróciłam się. Danny ściągnął plecak i usiadł pod drzewem. Cody i ja zrobiliśmy to samo.
– Woda, napoje energetyczne, ambrozja, nektar, śpiwór, złote drachmy, bandaże, plastry, tabletki, latarka, nóż, chusteczki, kompas, bułki, jakieś kiełbaski, jogurt, zapałki… Co?! To wszystko?! – wykrzyknął Danny przetrzepując plecak – Jak mamy tu przeżyć trzy dni z taką ilością pożywienia?!
– Będziemy bardzo słabi i zmęczeni. – rzekł Cody
„Jedzenie to nic, ale co z higieną, prywatnością i snem?! Powaliło ich, czy co?! Nie dam rady wytrzymać tu trzech dni!”
– Mam coś jeszcze! – powiedział Danny wyciągając coś z plecaka
– Co takiego? – spytałam
– Szczoteczkę i pastę do zębów… – odparł zawiedziony blondyn
„Masz i swoją higienę…”
– Sprawdźcie swoje plecaki.
– Pewnie mamy to samo. – rzekł Cody, ale przejrzał zawartość swojego
– Myślicie, że powinniśmy coś teraz zjeść? – spytał Danny
– Lepiej oszczędzajmy żywność najbardziej jak się da. – oznajmił Cody, a blondyn niechętnie skinął głową
– Nie byłem rano w łazience. – rzekł Danny wstając – Poczekajcie na mnie. – dodał i pobiegł w las
Widziałam, że zniknął za dużymi, zielonymi liśćmi. Miałam nadzieję, że nie zgubi się, gdy odejdzie za daleko.
Westchnęłam, podkuliłam nogi i ukryłam twarz w dłoniach. Poczułam, że Cody mnie obserwuje. Spojrzałam na niego ukradkiem. Chłopak stał oparty o drzewo i co było dla niego typowe, trzymał ręce w kieszeniach.
– Źle się czujesz? – spytał z… troską?
Pokręciłam przecząco głową. Nawet na niego nie spojrzałam.
„Czemu on o to pyta..? Przecież nie chce mnie tu… Jestem mu obojętna…”
– Chyba nie będziesz teraz zgrywać obrażonej księżniczki, co? – spytał z ironią
Zabolało. Czułam kujący ucisk w sercu.
„Nie dość, że nic dla niego nie znaczę, to jeszcze postrzega mnie jako jakąś rozpieszczoną królewnę… Musi mnie mieć za pustaka… Czy naprawdę się tak zachowuję..?”
Nie miałam pojęcia co na to odpowiedzieć. Nie miałam nawet odwagi, by na niego spojrzeć. W chwili, kiedy jednak zdecydowałam się coś powiedzieć, przyszedł Danny.
– Powinniśmy być cicho. Idąc słyszałem dziwne dźwięki. – oznajmił spokojnie blondyn, a my skinęliśmy głowami na znak, że zrozumieliśmy
Wstałam z twardej ziemi, zarzuciłam plecak na plecy i ruszyłam za chłopakami. Cały mój dobry nastrój uleciał gdzieś daleko. Byłam głodna i smutna.
Szłam coraz wolniej. Słyszałam, że chłopcy o czymś rozmawiali. Póki się nie kłócili, było dobrze.
Zostałam trochę w tyle. Nagle usłyszałam jakieś ciche wołanie. Zaczęłam się niespokojnie rozglądać. Kręcąc się wokół, deptałam po szyszkach i gałęziach, które łamiąc się wydawały nieprzyjemne chrupnięcia.
„Pomocy” Usłyszałam jakby w swoich myślach. Złapałam się za głowę.
„Pomóż mi.”
– Pomóż mi!
Tym razem ktoś krzyknął naprawdę. Po głosie poznałam, że to dziewczyna. Spanikowałam i zaczęłam działać odruchowo, instynktownie. Zamiast dogonić chłopaków i wszystko im powiedzieć, puściłam się biegiem w głąb mrocznego lasu.
Biegłam szybko, omijając połamane drzewa, doły i kamienie. Nawołujący mnie głos był coraz głośniejszy i ponaglający. Oddychałam nierówno. Nagle zatrzymałam się gwałtownie i oparłam ręką o drzewo. Jakieś dwa, może trzy metry ode mnie leżała dziewczyna. Miała czarne, rozwiane na ziemi włosy, które zakrywały jej twarz. Na pierwszy rzut oka nie potrafiłam stwierdzić, czy była ranna. Od razu rzuciłam się w jej stronę.
Dalszych wydarzeń nie jestem do końca pewna. Wiem, że dziewczyna nagle się podniosła, rzuciła się na mnie i siłą przyparła do drzewa. Była bardzo blisko mnie, więc mogłam się jej przyjrzeć. Miała niesamowicie bladą cerę, czerwone tęczówki i… kły… Długie, ostre, białe kły…
Byłam strasznie przestraszona. Dziewczyna zacisnęła mi na szyi swoje długie, smukłe, zimne palce. Próbowałam się wyrywać, ale ona była silniejsza. Przyparła mnie całym ciałem do drzewa. Nie mogłam się ruszyć. Patrzyłam na dziewczynę przestraszonym, rozbieganym wzrokiem. Próbowałam uwolnić się z jej uścisku. Drapałam ją po dłoni, którą coraz mocniej zaciskała na moim gardle. Nie mogłam oddychać. To było okropne uczucie. W jednej chwili stałam się ofiarą. Chciałam pomóc, a wpadłam w pułapkę.
Dziewczyna syczała na mnie niczym dziki kot, szykujący się do ataku. Łypała na mnie groźnym, łaknącym mordu wzrokiem. Moje serce biło jak szalone. Nagle moja oprawczyni ukazała mi w całości swoje białe kły i wpiła mi się w gardło. Czułam jak jej zęby boleśnie przebijają moją delikatną skórę. Najbardziej jak się dało, przyssała się do mojego gardła. Czułam, że wysysa mi krew. Zaczęłam krzyczeć. Najgłośniej jak tylko potrafiłam. Mój głos niósł się echem po lesie. Niewyobrażalny ból przeszył mi ciało. Oczy zaszły mgłą. Ręce bezwładnie opadły wzdłuż tułowia. Zaczęłam się trząść. Pomyślałam, że zaraz zginę. Byłam tego niemal pewna. Nie widziałam dla siebie ratunku. Wciąż krzyczałam, ale mój głos osłabł kiedy opadłam z sił.
W pewniej chwili, trzęsącą się ręką sięgnęłam po wpiętą we włosy spinkę. Po kilku sekundach zamieniła się ona w ostry sztylet, który z całej siły wbiłam w udo dziewczyny. Czarnowłosa zawyła z bólu i oderwała się ode mnie. Szybko wyrwałam jej ostrze z nogi. Dziewczyna odsunęła się ode mnie. Całe usta miała we krwi. Szkarłatna ciecz spływała jej też po brodzie i ściekała na czarną sukienkę, w którą była ubrana. Zaczęła znów na mnie syczeć i przybrała pozę do ataku. Wciąż się trzęsąc, wyciągnęłam przed siebie sztylet i złapałam go obiema rękami. Rana mnie bolała i niemiłosiernie piekła. Czułam, że krew spływa mi po szyi. Potrzebowałam jakiegoś elementu zaskoczenia. Czegoś, co pozwoliłoby mi uciec. Wiedziałam, że w walce nie mam szans.
Spojrzałam na udo czarnowłosej. Nie widziałam śladu rany. Ucieszyłam się. Dobrze, że wbiłam sztylet tylko w to miejsce. Nie chciałam zabić, ani w jakikolwiek sposób skrzywdzić dziewczyny. Wiedziałam jednak, że jeśli zajdzie taka potrzeba, będę musiała się bronić. Ta myśl napawała mnie paraliżującym strachem. Jednak chęć przeżycia była silniejsza i wypełniała moje ciało napędzającą do działania adrenaliną. Nie chcąc tracić elementu przewagi, jakim było chwilowe zaskoczenie dziewczyny, puściłam się biegiem przez las. Miałam nadzieję, że biegnę w dobrym kierunku. Nogi miałam jak z waty. Z wielkimi trudnościami omijałam napotykane przeszkody. Serce biło mi bardzo szybko. Oddychałam ciężko, prawie dyszałam. Złapałam się za szyję. Pod palcami poczułam ciepłe strugi krwi. Kiedy spojrzałam na swoje palce, zrobiło mi się słabo, a oczy na powrót zaszły mgłą. Już raz tak było. Kiedy zaatakowała mnie Lamia.
Bałam się odwrócić. Słyszałam, że moja oprawczyni jest blisko. Bardzo blisko. Z tyłu dochodziły mnie dziwne dźwięki. Jej przeraźliwe, kocie syczenie i coś… Jakby ciężki metal i kopyto konia. Wiedziałam, że nie powinnam się odwracać, by to sprawdzić.
Nagle coś z impetem na mnie wpadło. Poczułam tylko silne uderzenie w lewy bark i poleciałam kilka metrów w bok. Z krzykiem wpadłam na drzewo. Uderzyłam głową o jego twardą korę i osunęłam się na ziemię. Wszystko było zamazane. Ból nie pozwalał mi się ruszyć. Nie dałam rady wstać. Wiedziałam, że to była ona. Znalazła mnie. Chciała mnie zabić. Chyba pod wpływem uderzenia, rana zaczęła bardziej krwawić. Do oczu napłynęły mi łzy. To nie ból, lecz ogarniająca mnie niemoc i bezradność doprowadziły mnie do płaczu. Nie chciałam ginąć tam sama w środku lasu.
Przede mną pojawiła się sylwetka czarnej postaci. Rozpoznałam, że była to ta demoniczna dziewczyna. Skuliłam się gotowa na to, co mnie czeka. Nagle usłyszałam jakiś hałas. Jakby silne uderzenie. Uchyliłam powieki i zobaczyłam Cody’ego, który stał nade mną wyprostowany, dzierżąc w dłoni miecz.
– Cody… – szepnęłam cicho
Przez zamykające się powieki zobaczyłam jak chłopak upuszcza broń i podchodzi do mnie. Schylił się i ostrożnie wziął mnie na ręce. Moje ciało było całkowicie uległe.
– Przepraszam… – szepnął mi Cody na ucho i przytulił mnie do siebie
Chłopak odwrócił się. Zobaczyłam Danny’ego, który zaciekle walczył z czarnowłosą. Słyszałam szczęk metalu, a potem zamknęłam oczy i wszystko się skończyło…
~*~
Powoli zaczęłam się budzić. Zanim otworzyłam oczy, starałam się rozpoznać sytuację. Słyszałam kroki. Dwoje ludzi. Szli w trochę nierównym tempie. Śpiew ptaków, szum drzew, chrzęst liści i gałęzi pod nogami. Dwa oddechy. Jeden wolniejszy i spokojniejszy, drugi szybki i nierówny. Głośne i gwałtowne bicie serca.
Czułam ciepło i czyjeś silne ramiona obejmujące moje ciało.
Powoli uchyliłam powieki. Zobaczyłam zamazany, pomarańczowy kształt.
Danny…
Ścisnęłam chłopaka za koszulkę. Blondyn gwałtownie spojrzał w dół.
– Lana! Cody, obudziła się! – zawołał szczęśliwy
Brunet szedł obok syna Apolla. Na jego słowa odwrócił się w naszą stronę. Na twarzach chłopców malowała się ulga. Danny uśmiechał się radośnie.
Byłam bezpieczna… Żyłam…
– Co się stało..? – spytałam cicho
Gardło miałam zaschnięte. Chciało mi się pić. Moje ciało było bezwładne. Bardzo bolał mnie lewy bark. Jedną rękę miałam zaciśniętą na koszulce blondyna, a druga zwisała luzem. Nie miałam nawet siły, by ją podnieść.
– Ci… Nic nie mów. Jesteś bardzo słaba. – oznajmił Danny
Wciąż otępiałym wzrokiem zaczęłam rozglądać się wokół. Las… Otaczające nas przerośnięte drzewa napawały mnie strachem. Spojrzałam w niebo. Sądząc po jego kolorze, zapadał już zmierzch. Nieprzyjemnie chłodny wiatr kuł moją skórę. Dostałam gęsiej skórki i zatrzęsłam się z zimna.
– Wszystko w porządku? – spytał z troską Danny i nachylił się nade mną
Głośny głosik w mojej głowie chciał krzyknąć: „Czemu to nie Cody mnie niesie?!”, ale tym razem był za słaby.
– Straciłam przytomność… – powiedziałam po chwili ciszy
– Tak i to na długo. – odezwał się Cody
Chłopak szedł przed nami, ale tyłem, by móc mnie widzieć.
– Gdzie jest ta dziewczyna? Wszystko z nią w porządku? Jest cała? – spytałam, jakby zapominając jak bardzo była groźna i niebezpieczna
– To była empuza Lano. – rzekł Cody wyraźnie wypowiadając każde słowo – Niebezpieczny potwór. Chciała Cię zabić. – dodał bardziej stanowczo i podniesionym głosem
– Zajęliśmy się nią. – wtrącił spokojnie Danny i przycisnął mnie bardziej do siebie
– Myślałam, że… – zawahałam się – Że to jakaś dziewczyna z obozu. Wołała pomocy, chciałam jej pomóc. – dodałam
Czułam się jak idiotka. To był prawdziwy, pragnący mojej śmierci potwór, a ja zamiast walczyć, uciekłam jak ostatni tchórz.
– Masz szczęście, że znaleźliśmy Cię w porę. – powiedział rozgniewany Cody
– Nie oddalaj się więcej sama, dobrze Lanuś? Bardzo nas wystraszyłaś. Nie wiem co by było, gdybyśmy spóźnili się choć minutę… – powiedział cicho Danny
Widziałam, że był tym bardzo przejęty. Martwił się o mnie.
– Ja wiem. – rzekł pewnie Cody, a ja spojrzałam na niego – Zginęłaby. – dodał ostro
Zamknęłam oczy, a w głowie pojawiły się przerażające obrazy. Empuza wpijająca kły w moje gardło, ja z niewyobrażalną siłą uderzająca o drzewo. Krew i mój głośny krzyk…
– Nie mów tak. – poprosił go spokojnie Danny
– Ale to prawda! Zachowała się nieodpowiedzialnie! – powiedział głośno i gniewnie Cody
– Chciała tylko pomóc… – zaczął Danny
– Narażając się przy tym! Powinna nam o tym powiedzieć, a nie odłączać się i działać na własną rękę! – krzyknął zły, mocno przy tym gestykulując
– Nie krzycz na nią. – powiedział łagodnie blondyn
– Będę krzyczał! Mogła zginąć przez swoją głupotę! W ogóle nie pomyślała o konsekwencjach!
Mówili o mnie w trzeciej osobie. Zupełnie, jakby mnie tam z nimi nie było. Na słowa bruneta skuliłam się i ukryłam twarz w koszulce syna Apolla. Czułam się jak mała dziewczynka, którą dorosły gani za złe zachowanie. Zupełnie tak jak wtedy, gdy w wieku ośmiu lat zbiłam jakąś rodzinną pamiątkę taty.
– Przepraszam… – powiedziałam łamiącym się głosem – Nie chciałam robić wam problemu i być ciężarem. – dodałam szczerze
– Ech… – westchnął Cody masując dłonią czoło – Jest dopiero pierwszy dzień, a Ty już ledwo się ruszasz. – dodał
Miał rację. Wszystko mnie bolało. Podniosłam rękę, która dotąd zwisała bezwładnie i dotknęłam miejsca, a które ugryzła mnie empuza. Pod palcami poczułam gruby opatrunek.
– Myślałam, że umrę… – wyznałam cicho
– Było blisko. – przytaknął Danny
– Jak to się stało, że przeżyłam?
– Cóż… Po pokonaniu empuzy, musieliśmy szybko się Tobą zająć. Twoja rana strasznie krwawiła, miałaś poważnie uszkodzony bark, liczne zadrapania i siniaki. Daliśmy Ci nektar i ambrozję. – wyjaśnił spokojnie Danny, wciąż krocząc przed siebie
– To pomogło? – spytałam
– Nie tylko to. – rzekł zagadkowo i uśmiechnął się – Bo wiesz… Jestem w końcu synem Apolla i mam dar do medycyny. Widziałaś jak moje rany się zabliźniają. To się dzieje samo. Niosą Cię ręce, które leczą. – dodał z dumą
– Danny chciał powiedzieć, że daliśmy Ci też środki przeciwbólowe i opatrzyliśmy rany. – dodał Cody
– Tak, ale wciąż byłaś nieprzytomna, więc Cię na zmianę nosiliśmy, licząc, że w końcu się obudzisz.
„Na zmianę?! Na zmianę! To znaczy, że Cody też mnie nosił! Obejmował mnie swoimi silnymi ramionami! Byłam w niego wtulona! Och! Nie skłamię, jeśli powiem, że spałam w jego ramionach!”
– Yhm… – mruknęłam – Bardzo wam dziękuję za pomoc. – dodałam
– Jak się czujesz?
– Chyba dobrze. Bark mnie trochę boli. – odparłam, dotykając zbitego miejsca
– A rana na szyi? – spytał Cody
– Lekko szczypie. – powiedziałam, machając ręką
– Bardzo krwawiłaś. Mogło się wdać zakażenie. – oznajmił zmartwiony blondyn
– Takie rany to chyba standard… – mruknęłam
– To znaczy? – spytał zdziwiony Danny
– Cóż… Przed przybyciem na obóz, zaatakowała mnie Lana. Swoimi szponami zadrasnęła mi szyję. Bardzo krwawiłam, ale Jessy mi pomógł i teraz nie ma nawet śladu. – odparłam, a chłopcy spojrzeli tylko na siebie i nic nie powiedzieli
Znaleźliśmy sobie dość przyjazną, niewielką polanę. Zielona trawa zasypana była szyszkami. Na samym jej końcu rosło jakieś powykręcane, stare, pochylone drzewo. Jego konar był skręcony pod dziwnym kątem, a zielone, pochylone gałęzie dawały przyjazny schron.
– To dobre miejsce na nocleg. – oznajmił Cody
Danny skierował się w kierunku wcześniej wypatrzonego przeze mnie drzewa. Schylił się, ale i tak zahaczył głową o gałęzie. Przykucnął i powoli i delikatnie ułożył mnie na ziemi.
– Dziękuję. – powiedziałam z wdzięcznością
– Zaraz będzie ciemno. Pójdę po drewno, a Ty Cody wyciągnij śpiwory i jedzenie. – rozkazał pewnie i zdecydowanie Danny
Cody poruszył brwiami i uśmiechnął się lekko.
– No dobra. – zgodził się
Widać było, że jest zdziwiony tym zachowaniem blondyna. Zazwyczaj to on wydawał komendy. Nie kłócił się jednak, tylko przytaknął synowi Apolla. Danny zniknął za drzewami.
Cody wyjął coś drobnego z kieszeni, podszedł do mnie i uklęknął patrząc mi w oczy.
– Proszę. – rzekł cicho i włożył mi do ręki coś delikatnego
Spojrzałam na to owe coś i uśmiechnęłam się lekko. Moja srebrna spinka w kształcie motylka. Jego wysadzane różnobarwnymi koralikami skrzydełka poruszały się pod wpływem najmniejszego dotyku.
– Znalazłem. – powiedział wstając
– Dziękuję Cody. – szepnęłam patrząc na niego szklanymi oczami
Chłopak wyjął z naszych plecaków śpiwory. Rozłożył je obok siebie i pomógł mi usiąść na jednym z nich. Czułam się jak kaleka. Źle mi było siedzieć tak i patrzeć jak chłopcy robią wszystko za mnie.
– Zostaw, ja się tym zajmę. – powiedział obojętnie kiedy zaczęłam wypakowywać jedzenie
– Chcę pomóc. – szepnęłam cicho i odłożyłam plecak na bok
– Możesz pomóc. – powiedział, wyprostował się i spojrzał na mnie – Wiesz jak?
Pokręciłam szybko głową i patrzyłam na niego wyczekująco.
– Odejdź. – odparł szybko
– Co masz na myśli? – spytałam licząc, że źle usłyszałam
– Odejdź z drużyny. – powtórzył z naciskiem
– Dlaczego? – wydusiłam z siebie po chwili, bo głos ugrzązł mi w gardle
– Dobrze wiesz dlaczego. Nie pasujesz tu. Nie nadajesz się na herosa.
Mówił bardzo wyraźnie, a jego ton był bardzo surowy i stanowczy. Spuściłam nisko głowę, a czarne loki opadły mi na twarz.
– Ja się zmienię… – zaczęłam, ale mi przerwał
– Nie oszukuj się. – powiedział to takim tonem, że aż przeszły mnie ciarki
Zamknęłam oczy i skrzywiłam się.
– To nie miejsce dla Ciebie. Powinnaś siedzieć w domu, chodzić do szkoły i wieść normalne życie.
– To jest moje życie. – powiedziałam donośniej
Cody westchnął ciężko.
– Ja wiem, że jestem dla Ciebie tylko ciężarem, ale ja się zmienię. Tylko proszę, nie każ mi odchodzić. Nie mogę tego zrobić. – powiedziałam rozpaczliwie
– Posłuchaj Lana… – zaczął spokojnie – Lepiej by było, gdybyś trzymała się ode mnie z daleka.
– Lepiej dla kogo? – spytałam wstając
Nogi miałam jak z waty. Mimo bólu podeszłam do chłopaka. Ustałam przed nim i spojrzałam mu pewnie w oczy.
– Lepiej dla Ciebie. – powiedział spokojnie
– Jak możesz to w ogóle mówić? – zapytałam zaciskając mocniej pięści – Po tym wszystkim o razem przeszliśmy… – dodałam ciszej
– Nie jestem dobrym materiałem na przyjaciela. – oznajmił wyraźnie akcentując każde słowo
– Ja uważam inaczej.
– Jesteś naiwna. I za bardzo mi ufasz. – powiedział cicho, pochylając się nade mną
– Chcesz żebym odeszła? – ponowiłam pytanie
Chłopak lekko skinął głową. Staliśmy naprawdę blisko siebie. Z nadzieją wpatrywałam się w jego czarne oczy, licząc, że odnajdę w nich coś więcej, jednocześnie czując jak moje własne napełniają się łzami. Zachodzące słońce oświetlało nasze twarze.
– Uwierz mi, w ten sposób będziesz bezpieczna. – powiedział i delikatnym ruchem zagarnął mi włosy za ucho
Zadrżałam pod wpływem jego dotyku.
– Gdybyś była mądra, już dawno trzymałabyś się ode mnie z daleka. – dodał
– Widocznie nie jestem. – powiedziałam czując, że jeszcze chwila, a głos mi się załamie
– Nie powinnaś tu być. – powiedział ponownie, jakby w ogóle nie słuchając tego co mówię
– Nie odejdę. – powtórzyłam uparcie
Cody westchnął i schował twarz w dłoniach.
– Nie opuszczę was po tym wszystkim co razem przeżyliśmy. Każdy trening, każde zadanie, każda chwila… – zawahałam się na moment i przełknęłam ślinę – Każda chwila, którą spędziliśmy razem jest dla mnie bardzo ważna. I nie zrezygnuję z tego. – dodałam podnosząc na niego wzrok
Chłopak patrzył na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Lana, spójrz na siebie. – rzekł, z dezaprobatą wskazując na mnie ręką – Jesteś kompletnie nieprzystosowana. To dopiero pierwszy dzień, a Ty ledwo uszłaś z życiem. Gdybyśmy nie znaleźli Cię na czas, już dawno byś nie żyła. Jak chcesz wytrzymać tu trzy dni, skoro teraz ledwo się ruszasz?
Czułam w jego głosie gniew. Ponownie spuściłam głowę i ze zdenerwowania przygryzłam dolną wargę.
– Czemu to Cię tak obchodzi? – spytałam w końcu
– To znaczy? – spytał krzyżując ręce
– Czemu to Cię tak obchodzi? – powtórzyłam – Skoro chcesz, żebym odeszła, to dlaczego tak przejmujesz się tym, że mogłam zginąć?
– Nie zrozumiesz. – stwierdził krótko
– To mi wyjaśnij. – nalegałam uparcie
Chłopak ponownie westchnął. Podszedł bliżej i delikatnie położył mi ręce na ramionach. Jeszcze nigdy mnie tak nie dotykał… Mimo bólu, jaki przynosiła mi ta rozmowa, napawałam się jego bliskością.
– Po prostu nie chcę, żeby coś Ci się stało… – szepnął
– Martwisz się o mnie..? – spytałam cicho patrząc w jego tajemnicze, czarne oczy.
Chłopak przygryzł na chwilę dolną wargę.
– Powiedzmy, że… – zawahał się – Pobudzasz we mnie opiekuńcze instynkty… – dodał trochę niepewnie
Lewy kącik ust uniósł mi się lekko do góry. Trochę mnie to rozbawiło.
– Jak szczeniaczek? – spytałam w uśmiechem
– Jak szczeniaczek. – przytaknął odwzajemniając uśmiech
On się tak pięknie uśmiechał…
– Więc… – zaczęłam – Chcesz, żebym odeszła, bo to mogłoby zapewnić mi bezpieczeństwo, tak? – dodałam
W sercu pojawiła mi się nadzieja. Cody nie prosił mnie abym odeszła, bo mnie nie chciał, tylko dlatego, że z jakichś powodów, może niekoniecznie z tych, które mi wyjawił, w jakiś sposób troszczył się o mnie.
– Powiedzmy… – przytaknął – Ta rozmowa zmierza w innym kierunku niż zaplanowałem. – dodał odsuwając się trochę ode mnie
– A w jakim kierunku powinna się potoczyć? – spytałam
Chłopak spojrzał na mnie takim wzrokiem, że sama od razu domyśliłam się odpowiedzi. Chciał, żebym trzymała się od niego z daleka, bo to miałoby zapewnić mi ochronę. Tak to zrozumiałam, ale przecież to bez sensu.
– Nie odejdę. – powtórzyłam zdecydowanie
Chciałam, by to sobie zapamiętał i przyjął do wiadomości. Chłopak już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale na polanę wbiegł Danny. W rękach niósł pokaźny stos drewna.
– Nie uwierzycie co mi się przytrafiło! – zawołał rzucając wszystko na ziemię – Zaatakowała mnie wstrętna drakaina! Żebyście to widzieli! Bach, bach! Ale się działo! Rozwaliłem ją!
Danny był tym tak podjarany, że myślałam, że zaraz wybuchnie. Machał rękami, skakał i prezentował nam sposób, w jaki pokonał potwora.
– Lana! A czemu Ty chodzisz?! – wykrzyknął i podszedł do mnie – Cody, jak mogłeś jej na to pozwolić?! – zwrócił się do chłopaka
– Sama wstałam. To nie jego wina. – wtrąciłam się
Wolnym krokiem skierowałam się w stronę rozłożystego drzewa.
Chłopcy rozpalili ognisko i usmażyli kiełbaski. Oczywiście mi nie pozwolili. Siedziałam na swoim śpiworze jakiś metr od nich. Nie jedliśmy cały dzień. Wciąż chciało mi się pić. Rana na szyi zaczęła piec. Danny dał mi kiełbaskę. Mimo jego sprzeciwów, wstałam i wrzuciłam kawałek do ognia prosząc bogów o pomoc. Potem usiadłam, zjadłam i napiłam się.
– Boli Cię? – spytał Danny
– Nie. – skłamałam bez zająknięcia
Cody i Danny wymielili porozumiewawcze spojrzenia. Kiedy skończyli jeść, blondyn ściągnął mi z szyi opatrunek. Odgarnęłam ręką włosy na bok. Bandaże, które syn Apolla wyrzucił na ziemię były całe zakrwawione. Delikatnie dotknęłam ranę. Pod palcami poczułam zakrzepniętą krew i… dziwne dziurki..
– Ugryzienie empuzy. Jest dobrze. Rano nie będzie śladu. – powiedział spokojnie blondyn oczyszczając mi szyję z krwi
– Naprawdę się na tym znasz. – przyznałam uśmiechając się do niego
Danny posmarował mi czymś ranę i założył nowy opatrunek. Dał mi też trochę ambrozji i nektaru. Od razu poczułam się lepiej. Bark przestał tak boleć.
– Dziękuję. – powiedziałam wdzięczna
Blondyn uśmiechnął się i speszony poczochrał po włosach.
– Zaraz będzie ciemno. Myślę, że powinniśmy trzymać warty. – oznajmił Cody – Ja pierwszy.
– Dobrze, będziemy się w nocy zmieniać co trzy godziny.
Kiedy naprawdę się ściemniło, Danny i ja położyliśmy się w śpiworach. Nie chciałam zasypiać, wiedząc, że Cody siedzi sam na posterunku. Wychyliłam głowę i przyglądałam się jego sylwetce. Siedział tyłem do mnie i bawił się swoim ostrym, pięknym, niebezpiecznym mieczem. Nigdy mu się bliżej nie przyglądałam, ale wiedziałam, że rękojeść jest czarna, a ostrze bardzo smukłe, długie i dawało jakieś czarne światło. Nie wiem jak to nazwać, ale spiżowe, czyste tworzywo jarzyło się jakąś ciemną poświatą.
Pomyślałam o tym, co wydarzyło się tego dnia. Naprawdę mogłam zginąć. Gdyby nie Cody i Danny… Aż dostałam gęsiej skórki. Przez chwilę serce zabiło mi szybciej. Jake… Natychmiast zaczęłam modlić się do bogów, by mieli mojego braciszka w opiece.
Niedługo potem zasnęłam, aby mieć siły, kiedy przyjdzie mi sprawować wartę.
Obudził mnie Cody. Chłopak lekko potrząsał moim ramieniem. Otworzyłam oczy i zamrugałam kilka razy.
W środku nocy, niebo było ciemne i zachmurzone. Wstałam i złożyłam śpiwór.
– Dasz radę tu sama siedzieć? – spytał Cody wykręcając swój miecz
„Nie traktuj mnie jak bezbronne dziecko! Posiedzę tu sobie i popilnuję was jak na herosa przystało! Nie potrzebuję jakiejś ulgi, nic mi nie jest! I tak, wyglądasz cholernie sexy z tym mieczem!”
– Tak, to nie problem. Idź spać, odpocznij. – powiedziałam i uśmiechnęłam się słodko
Chłopak usiadł na swoim śpiworze i wbił miecz w ziemię. Ja wyszłam spod naszego drzewnego schronu. Ściągnęłam z włosów spinkę, którą oddał mi Cody i zamieniłam ją w długi miecz. Tym razem wysadzana małymi diamencikami rękojeść była biała, tak samo jak długie, ostre, smukłe ostrze. Taki miecz bardzo mi się podobał.
Usiadłam sobie po turecku i zaczęłam się pilnie rozglądać po lesie. Wypatrywałam najmniejszego ruchu.
– Powinieneś spać. – powiedziałam nie odwracając się
– Nie jestem śpiący. – odparł Cody
– Jesteś. Mamy środek nocy. Musisz mieć siły. Dam sobie radę. – oznajmiłam
– Obudź nas, jakby coś się działo. – powiedział chłopak, a ja kiwnęłam głową
Odwróciłam lekko głowę. Cody leżał w śpiworze i obserwował mnie. Uśmiechnęłam się lekko.
– Śpij. – powiedziałam z nakazem
Chłopak posłusznie zamknął oczy.
Wyprostowałam się i zaczęłam medytować. To sprawiało, że byłam lepiej skoncentrowana i jednocześnie wyczulało moje zmysły. Słyszałam szum drzew i jakiś ruch. Coś biegło. Głośno i szybko. Jakby stado koni. Po chwili dźwięk ucichł. Cokolwiek to było, musiało się oddalić.
Kiedy siedzenie mi się znudziło, wstałam i zaczęłam spacerować wokół. W wyobraźni ćwiczyłam wszystkie opanowane chwyty i ruchy. Mimo wielu moich obaw, nic nas nie atakowało. Nawet nie byłam śpiąca. Czułam spoczywającą na sobie odpowiedzialność. Chłopcy spali, polegali na mnie. Musiałam spisać się jak najlepiej. W końcu, gdy już nie wiedziałam co robić, wzięłam z plecaka pamiętnik i zaczęłam w nim pisać. Po jakimś czasie obudziłam Danny’ego. Chłopak kazał mi się położyć i sam stanął na warcie. Mimo że zbliżał się świt, zasnęłam szybko.
Obudził mnie syn Apolla. Zaczął mi szeptać i dmuchać w ucho. Bez otwierania oczu, zaczęłam się wiercić. Zasłoniłam uszy dłońmi i wtuliłam twarz w śpiwór. Danny złapał w dwa palce kosmyk moich czarnych loków i zaczął za niego ciągnąć. Szybkim ruchem pacnęłam go w twarz. Po omacku złapałam go za nos i zacisnęłam na nim paznokcie. Blondyn zaśmiał się i zaczął mnie łaskotać po żebrach, co spowodowało mój napad śmiechu i rzucanie się w śpiworze.
– No co Ty robisz głupku?! – spytałam śmiejąc się
Wyprostowałam się i z uśmiechem poczochrałam blondyna po włosach. Oczy Danny’ego lśniły zdrowym blaskiem. Syn Apolla uśmiechał się radośnie i kucał przede mną.
– Dzień dobry. – przywitał się
Przeciągnęłam się i ziewnęłam. Spojrzałam w górę. Między rozłożystymi gałęziami dostrzegłam błękitne niebo i przyjazne słoneczko. Ostrożnie poruszyłam ramionami. Bark nie bolał.
– Jak się czujesz? – spytał Danny i przechylając głowę spojrzał na opatrunek, który dzień wcześniej mi założył
– Bardzo dobrze. – odparłam szczerze – Która godzina? – spytałam i zaczęłam wychodzić ze śpiwora
– Koło dziesiątej. – odparł
– Gdzie Cody?
– Jeszcze śpi. – powiedział i wyszczerzył się
Blondyn odsunął się na bok, bym mogła ujrzeć śpiącego bruneta. Cody leżał wtulony w śpiwór. Wyglądał tak słodko. Uśmiechnęłam się i szybko wstałam.
– Obudzimy go? – spytał Danny uśmiechając się przebiegle
Pochyliliśmy się nad nim.
– On Cię zabije, jeśli obudzisz go tak jak mnie. – oznajmiłam
– To zrobimy to razem. – powiedział chłopak
Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i zaczęliśmy szeptać synowi Hadesa do ucha różne słowa. Chłopak zaczął się wiercić i mruczał coś pod nosem. Zachichotałam cicho. Danny połaskotał Cody’ego za uchem. Zrobiłam to samo, a brunet omal nie dostał jakiegoś ataku. Momentalnie otworzył oczy i usiadł wyprostowany. Jego włosy były w nieładzie, ale dzięki temu wyglądał bardzo uroczo.
– Co wy głupki robicie? – spytał i uśmiechnął się
– Dzień dobry promyczku! – zawołał radośnie Danny i wszyscy się zaśmialiśmy
– Działo się coś jak spałem? – spytał blondyna Cody
– Lajstrygon, ale mały. Ciągle się przewracał. A u Ciebie?
– Drakaina. – odparł Cody wstając
Zamrugałam gwałtownie. Kiedy ja sobie spałam, oni walczyli z potworami. A mnie przez bite trzy godziny nie zaatakowało nic.
– Czemu ja nic nie wiem? – spytałam patrząc na Cody’ego
– A co miałem Ci powiedzieć? – spytał retorycznie chłopak – Tylko byś spanikowała. – dodał
– U Ciebie było spokojnie? – zapytał Danny
– Tak, całkowicie nic się nie działo.
Postanowiliśmy, że zostaniemy na tej polanie. Miejsce było ładne i w miarę bezpieczne. Oczywiście, to było bardzo ryzykowne. Siedząc w jednym miejscu, byliśmy bardziej narażeni na atak ze strony potworów, niż gdybyśmy przemierzali las. Postanowiliśmy, że mimo to, rozbijemy sobie obóz.
Siedziałam pod drzewem i jadałam jogurt. Było to moje śniadanie. Chłopcy byli w lesie. Wcześniej Danny ściągnął mi opatrunek. Miał rację. Po ranie nie było śladu. Czułam się wypoczęta i pełna optymizmu. Dzień drugi. Byłam pewna, że będzie lepszy, niż ten pierwszy. Uśmiechnęłam się na myśl o tym, że już następnego dnia miałam wrócić do własnego domku.
Po chwili przyszli chłopcy.
– Mamy wieści! – zawołał Danny
– Jakie?
– Spotkaliśmy się z Drużyną Piątą. – oznajmił blondyn
Chłopcy usiedli obok mnie. Cody miał drewno, a Danny coś zawiniętego w duże, zielone liście.
– Co to? – spytałam wskazując na to palcem
Syn Apolla odwinął jeden z liści, a moim oczom ukazały się trzy, dość duże, piękne, świeże ryby.
– Od Percy’ego. Znaleźli jakieś jezioro, czy strumień. – wyjaśnił Danny i na powrót zawinął ryby w liście – Musimy sobie pomagać, prawda? – dodał, a ja uśmiechnęłam się
– Percy załatwił jeszcze Iryfon. Rozmawialiśmy w Drużyną Pierwszą. – oznajmił Cody, a moje oczy zaświeciły
– Naprawdę?! – spytałam ożywiona
– Tak. Są na samym końcu lasu, zaraz przy barierze.
– Jak sobie radzą?! Jake jest cały?!
– Tak, wszystko z nimi ok. – przytaknął Danny
– Drużyna Piąta walczyła z Chimerą i drakainami, a Drużyna Pierwsza z dzikiem. – dodał Cody
Odetchnęłam głęboko. Ulżyło mi, że nic im nie jest.
– Annabeth zadzwoniła też do Drużyny Czwartej. Siedzą na drzewie.
– Co?! – spytałam, bo zdawało mi się, że źle usłyszałam
– Siedzą na drzewie. – powtórzył za blondyna Cody
– Ale jak to?
– Normalnie. Wspięli się na wysokie drzewo, żeby ukrywać się przed potworami.
– Danielle też?!
Danny uśmiechnął się szeroko.
– Też, też. Żebyś ją widziała! Siedziała pomiędzy nimi taka zadowolona! Rozmawiałem z nią, machała mi! – przyznał radośnie, a ja uśmiechnęłam się na myśl o Danielle siedzącej na drzewie
– Annabeth powiedziała, że wie o jednej z czteroosobowych grup, że zostali ranni. – zaczął Cody
– Spotkali ich dziś rano. Jeden chłopak ma złamaną rękę, a dziewczyna liczne pobicia i siniaki. Tamta dwójka jest cała. O reszcie grup nic nie wiemy. – dodał spokojnie Danny
– To niesprawiedliwe. My od dawna razem trenujemy i potrafimy współpracować… – zaczęłam, a potem spojrzałam na chłopaków – No… Prawie. – dodałam
– A ich Chejron wziął tak bez przygotowania, pewnie większość się nawet nie zna.
Zamilkliśmy na chwilę. Miałam nadzieję, że nikomu nie stało się nic poważnego.
– To co jemy?! – wypalił nagle Danny i potarł ze zniecierpliwieniem ręce
Westchnęłam głęboko. Chłopcy ponownie rozpalili ognisko i nabili ryby na kije. Usiedliśmy wokół płomieni. Spojrzałam na czarne kłęby dymu, unoszące się w stronę błękitnego nieba. Miałam nadzieję, że to nie zwabi potworów. Jeszcze nigdy nie jadłam ryby w takiej postaci. Starałam się jednak pamiętać, że w tych warunkach nie mogłam spodziewać się czegoś lepszego. Musiałam jeść, by mieć siły.
Spoglądałam na rybi ogon, który tlił się w płomieniach jako ofiara dla bogów, kiedy nagle usłyszałam jakiś głośny ryk. Jakby lew. Do moich uszu dobiegł dźwięk łamanych, przewracanych drzew i rytmiczne uderzanie ciężkich łap. Na polanę wyskoczył potwór. Wielki, kudłaty kocur. Był większy od autobusu. Sierść miał lśniącą i rudą. Machał wściekle długim ogonem. Pazury miał rozstawione i wbite w ziemię. Jego ślepia były żółte jak u węża. Białe wąsy lśniły w słońcu. Kot furczał wściekle jak motorówka.
– Kotek… – powiedziałam cicho
– Miau… – dodał Danny
Potwór rzucił się w naszą stronę, a my w popłochu zaczęliśmy uciekać.
– To pewnie rybki go zwabiły. – zaśmiał się blondyn i zrobił unik przed łapą potwora
– Jak go pokonamy? – spytałam
Całą trójką zaczęliśmy atakować. Również i tym razem widać było efekty naszych treningów. Chejron chyba dobrze zrobił, przydzielając nas razem. Każdy z nas posiadał indywidualne umiejętności. Cody walczył mieczem, a Danny z dystansu. Strzelał z łuku. Ja mogłam robić i to i to, ale bezpieczniej było strzelać z łuku. Na początku naszych treningów, Danny radził sobie w walce najgorzej, dlatego Chejron kazał mu szlifować strzelectwo. Ciekawa byłam, czy oprócz tego, dopracował również szermierkę.
Nie wiem w czym ja byłam lepsza. Radziłam sobie i z tym i z tym, ale wciąż czułam się słaba.
Danny strzelał potworowi w oczy, ale to tylko powodowało, że ten wściekał się jeszcze bardziej. Cody wbił mu miecz w przednią łapę. Kot zawył przeraźliwie, podniósł drugą łapę i uderzył nią chłopaka, jakby był jakąś zabawką. Brunet poleciał parę metrów w tył i upadł na ziemię.
– Cody! – krzyknęłam przestraszona trzymając miecz w ręku
Chłopak szybko się przeturlał, by zrobić unik przed kocią łapą. Wyglądało to jakby kot próbował złapać myszkę. Danny i ja strzelaliśmy do niego z łuku, niestety strzały odbijały się od jego twardej, lśniącej sierści.
Pozostała nam jedynie ucieczka. Wbiegliśmy w las i płynnie omijaliśmy drzewa. Kocur je za to taranował. Rozdzieliliśmy się, by odwrócić jego uwagę i zdezorientować. Wróciłam na polanę, gdzie wciąż były nasze rzeczy. Pochyliłam się, by złapać oddech. Po chwili z lasu wybiegł też Cody. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia. Jeśli potwór nie gonił ani jego, ani mnie, to znaczy, że…
– Wiać! – wrzasnął Danny wpadając na polanę
Za zdyszanym chłopakiem szarżował wściekły potwór. Machał gniewnie ogonem i syczał jak łabędź. Rozbiegliśmy się na wszystkie strony. Kocur rzucił się na Cody’ego. Aby odwrócić jego uwagę, strzeliłam mu z łuku w ucho. Chłopak czmychnął mu między łapami i ustał obok mnie. Opuściłam łuk i spojrzałam na bruneta.
– Co robimy? – spytałam oddychając ciężko
– Szczerze? Nie mam pojęcia. – wyznał chłopak i oparł się na kolanach
– Gdzie Danny?
Nagle rozległo się głośne wycie i szczekanie. Z lasu wyskoczył olbrzymi pies! Był naprawdę ogromny! Przerośnięty, czarny, groźny rottweiler. Miał przepełnione wściekłością oczy, wielkie, ostre kły, zaśliniony pysk i długie, mocne pazury.
– Piekielny Ogar… – szepnął Cody wpatrując się w monstrum
Potwór zawarczał i rzucił się na rudego kocura. Łapami przygwoździł do do ziemi, a potem zatopił kły w jego brzuchu. Kot przejechał mu pazurami po pysku, wyrwał się, prychnął wściekle i uciekł w las. Piekielny pies zawył i ruszył za nim w pościg. Słychać było dudnienie łap.
Patrzyłam na to z niedowierzaniem. Danny szybko podniósł się z ziemi i spojrzał w kierunku, w którym pobiegły dwa potwory.
– Czy to wydarzyło się naprawdę? – spytał nas – Widzieliście to samo co ja? – dodał, a Cody i ja niepewnie pokiwaliśmy głowami
Nie miałam pojęcia co się właściwie stało. Blondyn zaczął skakać, krzyczeć i wiwatować. Już chciałam odetchnąć z ulgą, kiedy z lasu wybiegł ten sam wilczur i rzucił się na syna Apolla. Porwał w zęby jego koszulkę i wytarmosił go jak szmacianą lalkę.
– Danny! – krzyknęłam
Potwór potrząsnął chłopakiem i wyrzucił go w powietrze. Blondyn przeleciał kilka metrów i z impetem walnął w drzewo. Jego ciało zsunęło się bezwładnie na ziemię.
– Danny! – wrzasnęłam głośniej i razem z brunetem podbiegliśmy do niego
Uklękłam przy nim i zarzuciłam loki na plecy. Dotknęłam chłopaka. Był nieprzytomny i się nie ruszał. Bałam się, czy czegoś sobie nie złamał albo nie uszkodził kręgosłupa. Zaczęłam panikować. Ogar dalej stał w miejscu i warczał.
– Kapiszon, spokojnie mały.
Zamarliśmy w bezruchu, a na dźwięk tego głosu włosy mi się zjeżyły.
– Siad. – z lasu ponownie rozległ się ten sam głos
Piekielny kundel posłusznie usiadł wyprostowany i bacznie nasłuchiwał.
– Zły piesek.
Nagle z lasu wyłoniła się postać wysokiego, szczupłego, dobrze zbudowanego mężczyzny. Miał trochę przydługie, opadające mu na lewe oko, czarne, lśniące włosy, bladą, nieskazitelną cerę i niedługą, schludną bródkę, która dodawała mu męskości. Ubrany był w ciemne, proste jeansy i czarną koszulę, która opinała się na jego mięśniach. Guziki na górze były odpięte i ukazywały jego blady tors. Oczy miał mi tak bliskie… Tak znane… Tak drogie… Duże i czarne jak bryłki węgla. Takie jak Cody’ego…
Mężczyzna stanął na skraju lasu i luzacko trzymał ręce w kieszeniach.
– Hades… – mruknął cicho Cody
Na przystojnej twarzy mężczyzny pojawił się łobuzerski uśmiech.
– Witaj synu. – przywitał się bóg – Lana! Urosłaś! – zwrócił się do mnie serdecznie, a Cody spojrzał na niego gniewnie
Nie bardzo wiedziałam jak mam się w takiej sytuacji zachować. Skinęłam lekko głową.
– Dzień dobry. – powiedziałam cicho
Hades spojrzał na Danny’ego, przy którym klękałam.
– Nic mu nie będzie. – stwierdził bóg i spojrzał na olbrzymiego psa – Kapiszon! Zły pies! Tylko kotek! Mówiłem, tylko kotek! Wracaj do domu. – rozkazał stanowczo Hades
Pies podkulił ogon, zaskomlał żałośnie, wskoczył w las i po prostu zniknął.
– Wybaczcie mu. To szczeniak, dopiero go trenuję i… – zaczął bóg
– Czego chcesz? – przerwał mu Cody
Hades spuścił wzrok i uśmiechnął się pod nosem.
– Słyszałem, że Zeus wysłał was do lasu, więc pomyślałem, że wpadnę i zobaczę jak sobie radzą moi dwaj synowie. – odparł spokojnie
Cody zmrużył oczy.
– Po co? – spytał wstając
– Chciałem porozmawiać.
– Chyba nie mamy o czym. – stwierdził Cody i pewnie podszedł bliżej ojca
– Skąd ta wrogość w Twoim głosie synu? – spytał retorycznie bóg
– Przejdź w końcu do rzeczy. – ponaglił go chłopak
Widziałam, że jest trochę poirytowany. Nie miałam pojęcia czego Hades mógłby chcieć, ale miałam jakieś złe przeczucia.
– Ostatnio czuję się bardzo samotny. – oznajmił nagle bóg – Zwłaszcza teraz, kiedy nie ma Persefony. Nikt mnie nie odwiedza. I pomyślałem sobie, że może moi synowie zechcieliby ze mną zostać. – dodał tym samym spokojnym, naturalnym tonem
Ze zdumienia wytrzeszczyłam oczy.
– Co? – spytał po chwili Cody
Spojrzałam na nieprzytomnego Danny’ego, dotknęłam jego gorącego czoła, wstałam i podeszłam bliżej Cody’ego. Zatrzymałam się jakiś metr za chłopakiem.
– Co masz na myśli? – spytał Cody
– Chciałbym, abyście u mnie zamieszkali. – powtórzył cierpliwie Hades
– Chyba dalej nie rozumiem. – przyznał chłopak i skrzyżował ręce na klatce piersiowej
– Wolałbym mieć was obok siebie. Spędzalibyśmy razem czas. Miałbyś piękny pokój w pałacu. Tylko dla siebie. Trenowałbym Cię. Razem z Nico byście się bawili. Porozmawiaj z nim. Ostatnio jak narzekał, wybudowałem mu basen w ogrodzie Persefony. Nie jest tak źle. Na pewno byś się nie nudził. – powiedział szczerze bóg
Przez chwilę nie mogłam oddychać. Wprost nie wierzyłam w to, co powiedział Hades.
– Musiałbym opuścić obóz. – rzekł po chwili ciszy Cody
– Tak. – przytaknął bóg i przygryzł dolną wargę
– Nie zgadzam się. – oświadczył pewnie chłopak
W duchu odetchnęłam z ulgą. Hades westchnął ciężko.
– Posłuchaj Cody… – zaczął i potarł dłonią czoło – Zbyt wielu bliskich ludzi utraciłem w swoim długim życiu. Za każdym razem mogłem tylko na to patrzeć. Dlatego teraz chcę, byście byli bezpieczni. Przy mnie. – wyznał bóg
– Dlaczego teraz? – spytał Cody po chwili milczenia
– Przez dziesięć lat byłeś na obozie, bo sam tego chciałeś. Nie uznawałem Cię dla Twojego własnego bezpieczeństwa. Nie chciałeś bym Cię uznał, nawet kiedy wojna się skończyła. Robiłem to co chciałeś. – powiedział z naciskiem Hades
Zastanawiałam się nad słowami boga. Czy to znaczyło, że Cody od dawna wiedział o swoim pochodzeniu? I w dodatku utrzymywał kontakt z Hadesem? Czemu nigdy nic nie mówił? Czemu to ukrywał?
– Nie chcę robić czegoś, tylko dlatego, że Ty mi każesz. – powiedział twardo Cody
– Jeszcze Ci nie każę. Na razie proszę. – rzekł ostrzegawczo Hades
Cody prychnął cicho pod nosem.
– Miałem nadzieję, że nie będę musiał tego mówić, ale widzę, że nie mam wyboru… – zaczął powoli Hades – Kiedy odejdziesz z obozu i zamieszkasz u mnie, jej los się zmieni. – dodał i wskazał palcem na mnie
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Nie miałam pojęcia o czym on mówił. Podeszłam bliżej i ustałam obok Cody’ego. Spojrzałam niepewnie na chłopaka. W jego oczach krył się szok i niedowierzanie.
– Cody… – szepnęłam cicho
– O czym Ty mówisz? – przerwał mi chłopak patrząc na boga
Hades schował ręce do kieszeni.
– Nie udawaj. Przecież wiem o wszystkim. Kiedy Cię nie będzie, wszystko może się zmienić. – odparł beztrosko mężczyzna
– Kłamiesz! – warknął zdenerwowany Cody
Czułam panikę. Nie rozumiałam co się działo, ani o czym oni rozmawiali. Czego Hades chciał ode mnie? Czemu Cody tak bardzo się zdenerwował? Jeszcze nigdy nie widziałam w jego oczach takich emocji.
– O co tu chodzi?! – spytałam głośno
– Lana nie słuchaj go. – powiedział zdecydowanie Cody i osłonił mnie ramieniem – Jej w to nie mieszaj. – zwrócił się do Hadesa
Jego głos był przesączony złością. Bóg natomiast wciąż był bardzo wyluzowany.
– Przecież wiem jak Ci na tym zależy.
– Gdybym… – zawahał się Cody – Gdybym odszedł…
– Co?! Cody, nie! – przerwałam mu i stanęłam pomiędzy nim, a bogiem – Co Ty w ogóle mówisz?! Nigdzie nie pójdziesz! – krzyknęłam spanikowana
W czarnych oczach chłopaka kryła się dezorientacja, smutek, niepewność i złość.
– Lana proszę, nie wtrącaj się. – rzekł spokojnie chłopak
– To przestań mówić takie rzeczy! – wyparowałam, a Hades, który stał za mną, chrząknął znacząco
Błyskawicznie odwróciłam się w jego stronę, spojrzałam przepraszająco i ustałam w milczeniu obok Cody’ego.
– Ma charakterek. – przyznał Hades z uśmiechem i odgarnął włosy – Wiem jak Ci ciężko. Zostań ze mną, a ja sprawię, że to zniknie. W ten sposób wszystko się naprawi. – zwrócił się do Cody’ego
– Wszystko..? – spytał cicho chłopak – Ale to będzie oznaczało, że już nigdy…
„Już nigdy…” Te dwa słowa dudniły mi w uszach.
„Co to ma znaczyć? Co Cody chce powiedzieć? Co on chce zrobić?”
– Cody… O co tu chodzi? – spytałam łamiącym się głosem
Chłopak spojrzał na mnie swoimi czarnymi oczami. Naprawdę był smutny. Pierwszy raz widziałam na jego twarzy takie emocje. Miałam ochotę rzucić się na niego i mocno przytulić.
– Wszystko będzie dobrze Lana. – oznajmił Cody i położył mi dłonie na ramionach
Niczym dziecko pokiwałam głową. Cody uśmiechnął się lekko i odsunął kawałek ode mnie.
– Dam Ci jeszcze trochę czasu na podjęcie decyzji. – oświadczył Hades – Mam nadzieję, że Nico postąpi właściwie. – dodał, a Cody prychnął
– Chyba nie masz na co liczyć. – stwierdził
– Nie mogę zostać to zbyt długo, ale mam coś dla was. – zaczął bóg
– Nico i ja nic od Ciebie nie chcemy. – oświadczył zdecydowanie chłopak
Hades uśmiechnął się pod nosem i ręką wykonał jakiś dziwny gest nad głową Cody’ego. Chłopaka owiała jakaś czarna, gęsta, dziwna mgła. Odsunęłam się przestraszona.
– Masz moje błogosławieństwo synu. – oznajmił dumnie Hades
Młody brunet spojrzał na swoje dłonie i zamachał nimi, by rozwiać mgłę. Kiedy ta zniknęła, Cody’ego na chwilę sparaliżowało. Wyglądał, jakby poraził go prąd. Nagle z krzykiem złapał się za głowę.
– Cody! – krzyknęłam – Co mu się stało?! – spytałam Hadesa
Poczułam jak moje oczy płoną. Patrzyłam gniewnie na boga, który wciąż był spokojny.
– Nic mu nie będzie. Pierwszy raz otrzymał ode mnie błogosławieństwo, a ono jest bardzo silne. Może go trochę rozboleć głowa, ale dzięki temu będzie na tyle silny, by poradzić sobie w lesie do końca zadania. To takie małe wsparcie ode mnie. – wyjaśnił bóg i zaczął się powoli wycofywać w tył
– To… – zaczął Cody – To boli! – dodał zamykając oczy i jeszcze bardziej ściskając głowę
Słyszałam na obozie o czymś takim jak błogosławieństwo od rodzica, które miało zapewnić powodzenie, ochronę i dodawało siły. Było bardzo przydatne i pomagało. Nigdy nie słyszałam, by wywoływało psychiczny ból.
– Za kilka godzin poczujesz się lepiej. Nic Ci nie będzie. Nico przechodzi to samo. – oznajmił Hades
Błogosławieństwo boga umarłych. Czy to normalne, że miało tak upiorną moc?
– Muszę już wracać. Pamiętaj o mojej propozycji. Wiesz, że nie masz już wiele czasu. – oznajmił Hades – Do zobaczenia synu, trzymaj się mała. – dodał patrząc na nas
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Hadesa owiał czarny dym i bóg po prostu znikł.
– Cody! – krzyknęłam i przytrzymałam chłopaka, kiedy ten zawył z bólu i się zachwiał – Co Ci jest? – spytałam, ale on nie był w stanie na mnie spojrzeć
Cody przewróciłby się, gdybym go nie trzymała. Nie dałam jednak rady utrzymać go na nogach i chłopak upadł twardo na kolana. Uklękłam przy nim i otoczyłam ramieniem.
– Cody… – wyjąkałam łamiącym się głosem
– Lana… – szepnął i spojrzał mi w oczy
– Jestem przy Tobie. – powiedziałam cicho patrząc w jego czarne oczy
Kryło się w nich tak wiele emocji. Zdezorientowanie, zagubienie, ból, potrzeba bliskości i wsparcia.
– Jestem przy Tobie. – powtórzyłam ciszej
– Boli. Czuję, że rozsadza mi głowę. – wydusił z trudem – Nie mogę myśleć. – dodał ciężko
Chłopak wciąż trzymał się za głowę. Naprawdę cierpiał, a ja nie wiedziałam jak mu pomóc. Widziałam jak wbija sobie paznokcie w skórę głowy. Niewiele myśląc rzuciłam się na niego i mocno objęłam. Cody się trząsł. Oczy miał bardzo zaciśnięte. Nagle jęknął cicho i całkowicie popadł w moje ramiona. Przytuliłam go do piersi, a Cody złapał mnie za rękę. Było to dla mnie dużym zaskoczeniem. Chłopak cierpiał i wyraźnie potrzebował wsparcia. Ścisnął mi dłoń. Przytuliłam go do siebie najmocniej jak się dało, ale on wciąż się trząsł.
– Cody! Cody spokojnie! To błogosławieństwo! Pomoże Ci. – mówiłam głośno, by ukryć drżenie głosu
Strasznie się bałam, bo jeszcze nigdy nie widziałam Cody’ego w takim stanie. Kiedy jego coś bolało, ja też to czułam. Jakbyśmy byli połączeni. Czułam jego emocje. Zaczęłam panikować. Danny leżał nieprzytomny kilka metrów dalej, a Cody bardzo cierpiał. Nie wiedziałam jak im pomóc. Wtuliłam twarz we włosy chłopaka, by zagłuszyć szloch.
Nagle Cody stracił przytomność. Bezwładnie opadł w moje ramiona, a ja się rozpłakałam.
~*~
Dwie godziny później…
Siedziałam i tępo wpatrywałam się w nieruchomych chłopaków. Przeniosłam ich obu pod rozłożyste drzewo, pod którym wcześniej spaliśmy. Najpierw zajęłam się brunetem. Przeciągnęłam go po trawie i ułożyłam na śpiworze. Potem przyszła kolej na Danny’ego. Na początku sprawdziłam, czy nic sobie nie złamał lub nie uszkodził. W takim wypadku nie należałoby go dotykać, a tym bardziej przemieszczać. Miałam to na zajęciach z pierwszej pomocy w przypadku osoby poszkodowanej w wypadku. Chejron też tego uczył. Kiedy już upewniłam się, że Danny nie ma poważniejszych obrażeń, przytaszczyłam go pod drzewo i z trudem ułożyłam na śpiworze obok Cody’ego. Było to bardzo męczące i pracochłonne. Chłopcy byli naprawdę ciężcy i miałam duży problem, by ich przetransportować. Straciłam na to dużo sił i czasu.
Kiedy już leżeli, sprawdziłam, czy wszystko z nimi w porządku. Obaj byli nieprzytomni, ale zachowywali funkcje życiowe. Danny miał niewielkie skaleczenia, które przemyłam wodą, a te po krótkim czasie się zagoiły. Próbowałam dać im ambrozji i nektaru, ale bałam się, że się zakrztuszą. Udało mi się trochę ich tym pożywić, ale wolałam nie ryzykować.
Po raz czwarty w ciągu dwóch godzin zmieniłam im okłady. Opróżniłam wszystkie trzy plecaki i wykorzystałam co tylko się dało. Zrobiłam im specjalne zimne okłady na czoło z bandaży, gazy i wody. Użyłam do tego swojej butelki. Stwierdziłam, że wytrzymam bez picia. Ich dobro w tamtej chwili było dla mnie ważniejsze. Bardzo się o nich martwiłam. Nie wiedziałam co zrobić, by się obudzili.
Z obawy przed potworami, chodziłam z mieczem wokół polany. Musiałam być cały czas czujna i przygotowana. Wpadłam nawet na pomysł użycia Mgły. Roztaczałam ją wokół terenu. Miałam nadzieję, że zadziała i w jakiś sposób zmyli potwory i nas ochroni. Było to coś w rodzaju kamuflażu. Nie miałam pewności, czy zadziała, ale było to lepsze niż bezczynne siedzenie. Wiedziałam jednak, że jeśli potwory wyczują nasz zapach, to Mgła nam nie pomoże. To było okropne, ale liczyłam, że potwory zaatakują kogoś innego. Im więcej potworów pokonają inne grupy, tym mniej zostanie w lesie.
~*~
Cztery godziny później…
Wciąż bez zmian. Klękałam przy chłopcach opierając się czołem o wbity w ziemię miecz. Od kilku godzin nic się nie działo. Czuwałam przy nich cały czas. Starałam się jak najrzadziej chodzić do lasu. Zmieniałam im okłady i opiekowałam się nimi. Pisałam też w pamiętniku. Wciąż nie rozumiałam tego co powiedział Hades. Dlaczego Cody się tak bardzo zdenerwował? Czy Hades naprawdę mówił o mnie? Czemu Cody w ogóle się zastanowił nad propozycją boga? To mnie niepokoiło…
Dotknęłam czoła Danny’ego. Od godziny miał gorączkę, którą próbowałam zbić zimnymi okładami. Chłopak pocił się i miał dreszcze. Cody leżał nieruchomo. Jego skóra była zimna, więc ściągnęłam mu z czoła okład. Westchnęłam głęboko i napiłam się napoju energetycznego. Byłam coraz bardziej spragniona i zmęczona. Byłam bardzo szczęśliwa, że nic nas nie zaatakowało. Raz tylko na polanę wpadła wrzeszcząca drakaina ze strzałą wbitą w brzuch. Po chwili padła na ziemię i rozsypała się w proch. Omal nie dostałam wtedy zawału.
Sięgnęłam ponownie po pamiętnik leżący obok.
Drogi Pamiętniku,
dalej nic.
Godziny mijają niemiłosiernie. Wkrótce zrobi się ciemno. Powoli zapada zmierzch. Danny wciąż ma gorączkę. Nie wiem jak mu pomóc. Dopóki się nie obudzi, nie mogę mu dać ani ambrozji, ani leku. Niestety nie spotkałam tu żadnej innej grupy. Zastanawiam się jak sobie radzi Jake. Jeśli Nico jest w takim samym stanie jak Cody, to mogą mieć kłopoty. Martwię się. Jak zwykle. Nic innego nie mogę zrobić. Tylko się martwię. Tak samo było wtedy przed tunelem.
Robię się zmęczona. Od kilku godzin siedzę jak na szpilkach. Ciągle jestem zdenerwowana i spięta. Do tego męczy mnie ta sprawa z Hadesem. Kompletnie nic nie zrozumiałam z tego co powiedział. Oczywiście oprócz tego, że chce zabrać Cody’ego do swojego pałacu. Z drugiej strony, to bardzo miły gest. Mi Zeus nie zaproponował, bym zamieszkała z nim na Olimpie. Może Hades naprawdę nie jest taki zły jak o nim mówią? Może zależy mu na swoich synach i chce, aby byli bezpieczni? To chyba prawdopodobne, prawda? Wiem, wiem! Cały czas o tym nawijam! Głowa już mnie boli od tych rozmyślań.
Chcę, żeby Cody się w końcu obudził! Potrzebuję go! Muszę wiedzieć, że nic mu nie jest! Ech… Oby chłopcy obudzili się zanim zapadnie zmrok. W nocy będzie niebezpiecznie. Hades powiedział, że po kilku godzinach Cody wydobrzeje. Ile to jeszcze może potrwać?
Chcę już być w domku! Bezpieczna we własnym łóżku! Zabierzcie mnie stąd!
Zamknęłam pamiętnik i schowałam go do plecaka. Podkuliłam nogi pod brodę i ukryłam w nich twarz. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w swój oddech. Próbowałam się zrelaksować i odpocząć. W końcu przyszło znużenie, więc musiałam się otrząsnąć. Poklepałam się po twarzy i upiłam łyk napoju energetycznego. Przybliżyłam się do Cody’ego. Odgarnęłam mu z czoła czarne, niesforne kosmyki i uśmiechnęłam się leciutko.
– Proszę, obudź się już… – szepnęłam mu na ucho
W końcu poddałam się i usiadłam na swoim śpiworze. Zaczęłam oglądać swoje paznokcie. Miałam już powoli dość tego miejsca. Po krótkim czasie zaczęłam bawić się lokami.
Kiedy i to mi się znudziło, podjęłam się kolejnej próby nafaszerowania chłopaków boskimi środkami. Na początku oparłam o swoje kolana głowę blondyna. Usta miał lekko rozchylone, więc delikatnie wlałam w nie kapkę nektaru. Kiedy wszystko było w porządku – powtórzyłam czynność. Dałam mu też troszkę ambrozji, ponieważ była miękka i mogła rozpuścić mu się w ustach. Gdy mój plan wypalił, uśmiechnęłam się z zadowoleniem. Z tabletką wolałam jednak nie ryzykować.
To samo potem zrobiłam z brunetem. Oparłam sobie jego głowę o kolano i nakarmiłam boskim jedzeniem.
Kiedy już skończyłam, powróciłam na swój śpiwór. Usiadłam na nim skulona. Robiło się ciemno. Słońce zachodziło. Moje obawy wzrosły. Bacznie nasłuchiwałam każdego dźwięku z lasu.
Oczy mi się zaczęły sklejać. Powieki ciążyły jakby ważyły kilkadziesiąt kilogramów. Niestety, nawet nie zauważyłam kiedy skulona i pochłonięta rozmyślaniem o wszystkim co się tego dnia wydarzyło – zasnęłam.
~*~
Obudziło mnie jakieś głośne charczenie. Poderwałam gwałtownie głowę do góry. Nie miałam pojęcia ile spałam, ale chyba długo, bo był już wieczór. Śpiąc w tak niewygodniej pozycji byłam cała odrętwiała. Przetarłam oczy i rozglądnęłam się.
Zdusiłam okrzyk przerażenia. Zasłoniłam rękoma usta i wytrzeszczyłam oczy. Omal nie dostałam zawału. Na skraju polany, naprzeciw rozłożystego drzewa, pod którym byliśmy, stały trzy dziewczyny. Wyglądały na może rok starsze ode mnie. Szatynka, blondynka i ruda. Wszystkie miały jakieś dziwne oczy. Z takiej odległości nie mogłam im się zbyt dobrze przyjrzeć. Dziewczyny nie były jakoś specjalnie ładne. Raczej przeciętne. Ich ubrania też się niczym nie wyróżniały. Jeansy i ciemne koszulki. Nie miały przy sobie mieczy i łuków. Stały pewnie i wpatrywały się we mnie przenikliwym wzrokiem. Nie znałam ich, ale byłam pewna, że były obozowiczkami. Musiały być z tych grup złożonych z czterech losowych półbogów. Zaraz… Czterech..?
– Ojej, ale mnie wystraszyłyście! – powiedziałam nagle i powachlowałam się ręką
– Przepraszamy. – zaskrzeczały równo
Na dźwięk ich głosu zjeżyły mi się włosy na głowie i przeszły mnie dreszcze. W jednej chwili poczułam, że coś jest nie tak.
Wstałam i wzięłam w obie ręce miecz. Starałam się wyglądać pewnie i odważnie.
– Odsuń się córko Zeusa. – zaskrzeczały razem
– Jesteście potworami, prawda? – spytałam głupio, a dziewczyny uśmiechnęły się kpiąco – Kim jesteście i czego chcecie? – dodałam, czując jak pocą mi się ręce
– Nasz Pan jest smutny. – oznajmiła blondynka
– My to naprawimy. – dodała szatynka
– Przyniesiemy mu prezent i będzie z nas zadowolony. – podsumowała ruda
– Co? – spytałam tępo
Dziewczyny spojrzały na mnie swoimi morderczymi, przenikliwymi oczami.
– Chcemy chłopaka. – rzekły równocześnie
Moje serce zamarło na moment. W jednej chwili zrozumiałam wszystko.
– Hades… – szepnęłam słabo
– Był bardzo smutny i nakrzyczał na nas. Jeśli przyniesiemy mu dzieci, będzie z nas dumny. – oznajmiła szczerze ruda dziewczyna
– Nico… Cody… – szepnęłam
Poczułam jak żołądek podchodzi mi do gardła. Nie wiedziałam kim były dziewczyny, ale wiedziałam, że nie żartują i chcą zabrać chłopców.
– Odsuń się córko Zeusa, a ujdziesz z życiem. – rzuciła jedna, a ja stanęłam ostrzegawczo przed rozłożystym drzewem i mocniej zacisnęłam dłonie na rękojeści miecza
– Nie rozśmieszaj mnie! – krzyknęła ruda i zaśmiała się
Jej śmiech był gorszy niż jeżdżenie pazurem po tablicy. Aż mi się słabo zrobiło.
– Słowo potwora, że nic mu się nie stanie. – powiedziała uroczyście blondynka przykładając rękę do piersi
– Nawet się z nim nie pobawimy. – dodała szatynka
– Nie ufam wam! I nie dostaniecie chłopców! – krzyknęłam zdecydowanie, ale to nie zrobiło na nich wrażenia
Wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
– Mówiłam, żeby najpierw zająć się tym małym, ale się uparłaś. – zwróciła się szatynka do rudej
– Spokojnie siostro. Zaraz się przekonasz, że to był dobry pomysł. – rzekła dziewczyna zawijając sobie na palec pomarańczowy kosmyk
– Co masz na myśli? – zaskrzeczały dwie pozostałe
Patrzyłam na nie z wciąż wzrastającą paniką. Ręce rozbolały mnie od trzymania miecza w powietrzu. Starałam się wyglądać pewnie, ale czułam, że zdradzi mnie drżenie ciała.
– Ona się trzęsie. – zauważyła z pogardą rudowłosa – Myślę, że w lesie pełnym potworów, nikt nie będzie miał do nas pretensji, jeśli się trochę zabawimy. – dodała i mrugnęła do mnie
– Skoro już tu jesteśmy. – rzekła blondynka
– Tylko się pośpiesz. Pamiętaj po co tu jesteśmy. – zaskrzeczała szatynka, a ruda zaczęła się przeraźliwie śmiać
Przełknęłam głośno ślinę.
Dziewczyny poruszyły się i zrobiły parę kroków do przodu. Wiedziałam, że przekroczyły granice z Mgły, którą ustanowiłam. Nagle zaczęły się zmieniać. Ich włosy przeobraziły się w syczące, obślizgłe, długie węże. Wyglądały jak dżdżownice. Ciała dziewczyn skurczyły się, pomarszczyły i poszarzały. Nie miały już ubrań. Z pleców wyrastały im ogromne skrzydła, takie jakie mają nietoperze. Palce zamieniły się w szpony. Ich oczy były duże i przekrwione, a zamiast zębów miały żółte, krzywe kły. Były odrażające. Jedna z nich trzymała w ręku płonącą pochodnię, druga bicz nabijany ćwiekami z brązu, a trzecia wstrętną, obślizgłą, groźną, syczącą żmiję.
Na chwilę zamarłam z przerażenia.
– Erynie… – szepnęłam drżącym głosem
Potworzyca stojąca pośrodku uderzyła gniewnie biczem o ziemię.
– Kończmy to Alekto. – zwróciła się do niej maszkara z pochodnią
– Megajra ma rację. Pośpieszmy się, zanim Pan zobaczy, że nas nie ma. – poparła ją ostatnia i pocałowała żmiję, która oplatywała jej ręce
– Nie boję się was! – krzyknęłam, choć to wcale nie była prawda
Alekto zrobiła kilka kroków naprzód. Wciąż łypała na mnie gniewnym wzrokiem i wymachiwała swoim biczem. Szybko zamieniłam miecz w łuk i kołczan. Chwyciłam strzałę, drżącą ręką napięłam cięciwę i wystrzeliłam. Spudłowałam. Strzała przemknęła szybko i wpadła gdzieś w las. Spróbowałam jeszcze raz. I jeszcze. Za każdym razem pudłowałam.
Erynie zaśmiały się, a ja poczułam jak moje nogi uginają się pod ciężarem paniki i strachu jaki mną zawładnął. Starałam się nie przewrócić.
– Stój! Nie podchodź! – krzyknęłam ostrzegawczo do Alekto, która wciąż ku mnie zmierzała
W ręku na powrót pojawił mi się miecz, którym nieudolnie zaatakowałam. Erynia zrobiła unik i uderzyła mnie w plecy swoim biczem. Z krzykiem upadłam na ziemię, a miecz wypadł mi z dłoni. Wsparłam się na rękach i podniosłam. Odwróciłam się i zobaczyłam stojącą nade mną Alekto. Jej siostry już zbliżały się w naszą stronę. Szybko przeturlałam się na bok, pochwyciłam miecz i wstałam z ziemi. Zacisnęłam ręce na rękojeści. Chciałam zaatakować Alekto, ale zauważyłam, że Megajra zmierza w kierunku rozłożystego drzewa, pod którym leżeli chłopcy. Rzuciłam się na nią z krzykiem. Machnęłam mieczem, ale ona zrobiła unik. Odwróciła się ode mnie, zaskrzeczała i machnęła mi przed twarzą ogniem. W porę się odsunęłam. Chciałam mieczem wybić jej pochodnię z ręki. Prawie mi się udało. Jednak byłam za słaba. Erynia ponownie chciała oparzyć mi twarz, ale zamieniłam miecz w tarczę i osłoniłam się.
Tyzyfone i Alekto podbiegły do nas. Szybko zrobiłam to co było najodpowiedniejsze. Uciekłam i ustałam przed schronem dla chłopaków.
Trzy maszkary rzuciły się w moją stronę. Węże na ich niekształtnych głowach syczały przeraźliwie. Aż swędziały mnie uszy.
Potrzebowałam planu. Nie, raczej pomocy. W zasadzie i planu i pomocy. A nie miałam nic. Wiedziałam, że sama sobie nie poradzę. To było oczywiste. Ale musiałam spróbować. Nie miałam innego wyjścia. Zostawienie chłopców i próba ratowania się ucieczką nie wchodziła w rachubę. Śmierć też mi nie pasowała. Pozostała więc walka. Walka w nadziei, że albo chłopcy się obudzą albo ktoś mi pomoże. Do głowy przyszło mi też granie na czas. To mogło wypalić. Gdybym jeszcze miała jakiś sposób na zwołanie pomocy…
Erynie równocześnie rzuciły się na mnie. Otoczyły mnie z każdej strony. Zaczęłam atakować. Walka rozpoczęła się na poważnie. Jeszcze nigdy nie czułam takiej adrenaliny. Niezwykłe uczucie. Mogłoby mi się to nawet spodobać, gdybym miała jakiekolwiek szanse na wygraną. Niestety tak nie było. Choć bardzo się starałam, czułam ich przygniatającą przewagę.
Byłam osłabiona. W dodatku głodna, spragniona i zmęczona, a słodki napój energetyczny w ogóle nie pomógł. Popełniałam takie głupie błędy. Dawałam się im zaskoczyć. Walcząc, przemieszczałyśmy się po całej polanie. Oddychałam ciężko.
W pewnej chwili chciałam się już poddać i upaść na ziemię, ale wtedy przypomniałam sobie po co jest ta walka. Dla Cody’ego. Nie mogłam pozwolić go zabrać, tylko dlatego, że te maszkary chciały się podlizać. Mowy nie ma. Swoją drogą, to miłe z ich strony, że robią coś takiego z własnej woli, a nie z rozkazu Hadesa.
Przez moje rozmyślania, omal nie oberwałam w głowę pochodnią. Musiałam być skupiona. Walka. Cody. Walka. Cody. Nigdy nikomu nie pozwolę go skrzywdzić. Ani porwać!
Jego los leżał w moich rękach. Jego i Danny’ego, bo po tym jak zaciekle walczyły upiorne siostrzyczki, byłam pewna, że potraktują blondyna tak samo jak mnie. Aż zapłonęłam na tę myśl. Tylko ja mogę bić i okaleczać Danny’ego! Nikt inny! Chłopak był nieprzytomny i to ode mnie zależało jego życie. Nie mogłam się poddać.
Przez chwilę nieuwagi przewróciłam się i głucho upadłam na ziemię. Miecz wysunął mi się z ręki. Po raz drugi Alekto potraktowała mnie swoją bronią. Krzyknęłam przeraźliwie kiedy bicz przejechał mi po plecach. Był to okropny, piekący, rozdzierający ból. Czułam, że skóra mi płonie. Kiedy spróbowałam się podnieść, Alekto ponownie mnie uderzyła. Bicz smagał mi plecy i nogi. Nie chciałam krzyczeć, ale ból był tak silny, że po prostu nie wytrzymywałam. Po kilku uderzeniach leżałam bezwładnie na ziemi. Do oczu napłynęły mi łzy, jednak nie pozwoliłam im spłynąć.
Alekto złapała mnie za włosy i przeciągnęła po ziemi. Czułam jak szyszki wbijają mi się w plecy. Machałam rękoma i próbowałam się wyrywać. Bolało. Bardzo. Erynia przeciągnęła mnie kilka metrów, a następnie uniosła za włosy w górę. Trzymała mnie parę centymetrów nad ziemią. Zaczęłam głośno krzyczeć i wyrywać się, lecz wtedy bolało jeszcze bardziej. Byłam jak szmaciana lalka.
Megajra i Tyzyfone podeszły bliżej do nas.
– Jaka piękna. – zaskrzeczała Megajra i przystawiła mi pochodnię do twarzy
Poczułam pieczenie i szczypanie policzka. Płomienie były niebezpiecznie blisko.
– I zadbana. – dodała jedna z jej sióstr
– Głupia i słaba. – zaskrzeczała potworzyca
Alekto puściła moje włosy i z łoskotem upadłam na kolana. Erynia złapała mnie szponami za szyję i ponownie podniosła do góry. Zacisnęłam palce na jej łapsku, próbując się uwolnić. Drapałam i szczypałam ją, co spowodowało złamanie kilku paznokci. Tyzyfone złapała moją rękę i uniosła ją do góry. Wąż, który ją oplatał, syczał zaciekle. Zauważyłam, że w ręku mojej oprawczyni pojawił się czarny sztylet. Zdecydowanym ruchem przejechała mi nim po ręce. Krzyknęłam głośno, a z moich oczu popłynęły łzy. Spojrzałam na swoją lewą rękę. Z podłużnej szramy od nadgarstka, aż do łokcia sączyła się ciepła, czerwona ciecz.
Erynie zaskrzeczały równo. Widocznie były podjudzone moim zapachem. Tyzyfone uniosła ociekający krwią sztylet i oblizała go. Następnie ponownie wzięła moją rękę, a wąż zsunął się po jej ramieniu i zaczął lizać moją ranę. Moje ciało przeszedł piekący ból. Krzyczałam, ale Alekto silniej zacisnęła mi szpony na szyi.
Megajra wzięła od siostry sztylet, a dała jej pochodnię. Złapała kosmyk moich włosów. Jeden z przednich loków. Wężyki na jej głowie zasyczały gwałtownie. Erynia jednym ruchem skróciła mi włosy. Widziałam jak na ziemię spada jeden, aksamitnie czarny lok. Jęknęłam głośno. Megajra zaskrzeczała i wzięła w łapy pokaźny pukiel loków. Po dosłownie sekundzie ujrzałam wirujące w powietrzu czarne kosmyki. Były nierówne. Moje włosy…
Alekto uderzyła mnie biczem, co spowodowało kolejną falę krzyku i płaczu.
Gdyby to były inne potwory… Zabiłyby mnie lub zjadły od razu. Nie cierpiałabym tak. Erynie były inne. Słynęły ze swojego okrucieństwa. Chciały mnie torturować i sprawiać ból. To dawało im siłę. W ten sposób wymierzały karę. Tylko… Dlaczego mi..?
Alekto upuściła mnie na ziemię. Mimo bólu jaki z każdej strony rozdzierał moje ciało, poderwałam się do góry. Wciąż się potykając, biegłam przed siebie w stronę miecza. Nagle poczułam jak coś obślizgłego i silnego łapie mnie za nogę. Wyłożyłam się do przodu, mocno się przy tym kalecząc. Odwróciłam się do tyłu. Moją nogę oplótł wąż. Żmija syczała groźnie. Wzrokiem odnalazłam miecz. Był zaledwie kawałek ode mnie. Wyciągnęłam przed siebie prawą, niezranioną rękę. Kiedy byłam już prawie u celu, miecz poleciał kilka metrów dalej. Został kopnięty przez jedną z sióstr. Erynie stały nade mną. Wąż oswobodził moją nogę. Megajra podniosła mnie za skrócone włosy i rzuciła mną w powietrze. Przeleciałam kilka metrów, a potem upadłam i przeturlałam się. Całe ciało miałam w zadrapaniach, trawie i ziemi. Gdzieniegdzie była krew.
– Jesteś taka słaba. – zaskrzeczała demonica
– Beznadziejna.
– Do niczego się nie nadajesz.
– Najgorsza córka Zeusa.
– Przynosisz ojcu wstyd.
– Gdybyś trenowała, może miałabyś szanse.
– Nie byłabyś w takiej sytuacji.
Erynie mówiły jedna przez drugą. Ich słowa wwiercały mi się w mózg. Ale miały rację.
To prawda. Byłam słaba i beznadziejna. I zasłużyłam sobie na to, co mnie spotkało. To kara. Kara za to, że pozwoliłam, by taka sytuacja się wydarzyła. A gdybym tylko więcej trenowała, gdybym przykładała się do ćwiczeń. Ale ja nigdy nie traktowałam tego poważnie. Uważałam, że treningi nie są dla mnie, że sobie bez nich poradzę. Skupiałam się na zajęciach umysłowych. Nauka greki i praca z Mgłą sprawiały mi przyjemność. Prawdziwą walkę lekceważyłam. To był błąd, który zrozumiałam, gdy było już za późno.
W tamtej chwili nie mogłam zrobić nic. Nie mogłam tego naprawić. Żałowałam swojego zachowania. Bardziej niż na treningach skupiałam się na urodzie. Większą wagę przykuwałam do paznokci, włosów, czy ubrań. Na obozie nie lubiłam nosić pomarańczowej koszulki, a tym bardziej zbroi. Stroiłam się w sukienki. Wolny czas poświęcałam na malowanie paznokci. I co z tego mi przyszło?
Leżałam bezwładnie na ziemi, a ból jaki zadawały mi okrutne siostry był tak wielki, że chyba po czasie przestałam go odczuwać. Twarz miałam zwróconą w stronę drzewa. Oczami pełnymi łez widziałam sylwetki chłopców. Znajdowali się zaledwie parę metrów ode mnie.
„Cody… Dany… Przepraszam… Nie potrafiłam was ochronić. Znów zawiodłam. Polegaliście na mnie, a ja po raz kolejny nawaliłam. Tak mi przykro. To moja wina. Tak jak wtedy w tunelu. Teraz też byłam bezużyteczna. A wy zawsze… Zawsze mnie ratowaliście. Byliście moim wsparciem, dlatego teraz ja chciałam być wsparciem dla was. Pragnęłam być użyteczna dla naszej drużyny. Silna. A tymczasem… Wszystko zepsułam. Dziękuję wam za to, że byliście przy mnie, że mogłam się z wami śmiać.”
Zaczęłam płakać. Jeszcze bardziej niż wcześniej.
„Więc tak wygląda śmierć… Ciekawe gdzie trafię potem…”
Poczułam silne kopnięcie z żebro. Erynie zaczęły okaleczać moje ciało swoimi szponami.
„Mamo… Tato… Przepraszam. Was też zawiodłam. Zawiodłam wszystkich. Chciałam być dobrą heroską, żebyś mógł być ze mnie dumny. Pragnęłam zdobyć uznanie w Twoich oczach. Mamo… Byłaś taka wspaniała. Poświeciłaś się dla mnie, a ja to zmarnowałam. Chciałabym być taka jak Ty. Silna i odważna.”
Nagle zauważyłam, że jedna z sióstr zniknęła. Tyzyfone powłóczystym krokiem zmierzała w stronę chłopców.
„Nie!”
Chciałam krzyknąć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Otworzyłam szeroko oczy, a serce zaczęło szybciej bić. Wsparłam się na drżących rękach i uniosłam głowę do góry.
– Proszę nie… – szepnęłam błagalnie
Erynie spojrzały na mnie swoimi przekrwionymi ślepiami.
– Zostawcie ich. Nie róbcie im krzywdy. Oszczędźcie Danny’ego, on nic nie zrobił. Nie zabierajcie Cody’ego. – prosiłam przez łzy
Starałam się mówić głośno, wyraźnie i przekonująco.
– Zabijcie mnie. Możecie ze mną zrobić cokolwiek chcecie, ale ich zostawcie. Błagam!
– Zadziwiające. – zachrypiała Tyzyfone
Erynia stała w miejscu i wpatrywała się we mnie.
– Chcesz poświęcić się dla nich? – spytała Megajra wskazując swoim długim szponem na chłopców
Zaciskając mocno usta, pokiwałam głową.
– Tak. Moje życie, za ich. – powiedziałam zdecydowanie
– Ty i tak umrzesz. – stwierdziła bezlitośnie Alekto, złapała mnie za głowę i przycisnęła do ziemi
Do nosa weszły mi źdźbła trawy.
– Patrz! – zaskrzeczała potworzyca i tak przekręciła mi głowę, bym widziała jak Tyzyfone zbliża się do chłopców
Poczułam bolesne ukłucie w sercu. Mój plan się nie powiódł. Chciałam odciągnąć Tyzyfone, od półbogów. W czasie, kiedy te maszkary powoli by mnie zabijały, któryś z chłopaków mógłby się obudzić i uratować drugiego. Mieliby szanse na przeżycie. Dlatego chciałam, by siostrzyczki zajęły się mną. Wiedziałam, że kiedy zabiją mnie i Danny’ego, zaczną szukać Nico. A wtedy… A wtedy dopadną też Jake’a i Claudię…
W jednej chwili przypomniałam sobie dzień, w którym przybyłam na obóz. Noc, w którą poznałam Cody’ego… Ten z perspektywy czasu zabawny moment, kiedy wpadł na mnie Danny. Nasze zajęcia integracyjne, pierwszy trening, pierwsza misja na Olimpie, pierwsze szczere rozmowy, zwierzenia i wygłupy. Czas spędzony w pensjonacie Meredith, który tak nas do siebie zbliżył. Ogniska, obozowe spacery i nawet te śmieszne zawody chłopaków. Chciałabym powrócić do tych radosnych chwil. Choć na jeden dzień.
„Więc tak to ma się skończyć? Cóż za tragizm.”
Przed oczami ujrzałam Cody’ego i Danny’ego. Stali naprzeciw mnie i uśmiechali się radośnie. Danny się śmiał, a Cody się z niego nabijał. Przypomniało mi się jak syn Apolla obronił mnie przed atakiem bandyty, kiedy ten chciał odebrać mi posążek. A Cody ocalił mnie przed Marcusem. Oni zawsze byli przy mnie. Ratowali mnie z opresji, bo ja sama nie potrafiłam o siebie zadbać. Mogłam tylko stać z boku i płakać, kiedy oni robili naprawdę niezwykłe rzeczy.
„I co? Mam się teraz poddać i ich zostawić? Oni by tego nie zrobili. Walczyliby do końca. Zwłaszcza Danny, który się nigdy nie poddaje i nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Nie! Tak nie może być! Nie pozwolę, by tak to się skończyło! Nie teraz!”
Zacisnęłam mocno zęby. Poruszyłam rękoma. Erynia wciąż trzymała mnie za głowę. Musiałam się jakoś wyrwać. Powoli wsparłam się na rękach. Spojrzałam na swoje umazane ziemią dłonie. Chyba wszystkie paznokcie miałam ułamane i brudne. Skołtunione, zlepione krwią i błotem włosy opadały mi na twarz, a różowa sukienka cała była w dziurach. No i oczywiście w zielonej trawie, ziemi i czerwonej cieczy. Ciało miałam okaleczone, posiniaczone i brudne. Musiałam wyglądać tragicznie. Ale nie obchodziło mnie to. Coś co jeszcze niedawno było dla mnie tak ważne, w tamtej chwili przestało się liczyć. Dawna Lana pewnie by się tym przejęła, ale nowa ja miała to gdzieś.
„Tak. Zmienię się. Wiem, że mogę to zrobić. Skończę z dawną sobą. Będę ciężko trenować i stanę się silna. Przestanę płakać. Już nigdy nie dopuszczę, by doszło do takiej sytuacji. Nie trzeba mnie będzie ratować. Sama sobie poradzę. Noo… Chyba, że zaraz zginę…
Cody… Danny… Przepraszam za to jaka byłam, to się już nie powtórzy. Sprawię, że będziecie mogli na mnie polegać. Wybaczcie, że tyle to trwało, ale wreszcie zrozumiałam. Obronię was, obiecuję. Jesteście moimi… Jesteście moimi przyjaciółmi. Tak, mogę was tak nazwać. Teraz to wiem. Po tym wszystkim co razem przeszliśmy, chciałabym abyście wiedzieli jak wiele dla mnie znaczycie. Nie poddam się. Dla was.
Danny… Przepraszam, że tak Cię traktowałam. Jesteś wspaniałym chłopakiem. Teraz moja kolej, by Ci pomóc.
Cody… Nie ważne co się stanie, nie pozwolę Ci odejść do Hadesu. Twoje miejsce jest przy mnie, a moje przy Tobie. Wiesz, że jesteś dla mnie wszystkim, dlatego ja… Ja…
Zawsze będę Cię chronić!”
Tyzyfone była już jakiś metr od chłopców. Alekto przyciskała mi głowę do ziemi, ale słabiej niż wcześniej. Widocznie myślała, że nie będę się opierać. Megajra stała kawałek dalej. Spostrzegłam mój biały miecz leżący w zielonej trawie. Był niedaleko. Pomyślałam, że lepszej okazji już nie będzie.
Zebrałam w sobie wszystkie siły, pomodliłam się do bogów i poprosiłam ich o wsparcie. Wzięłam głęboki wdech. Widząc odwróconą do mnie tyłem Tyzyfone, poczułam złość. Zawładnął mną niewyobrażalny gniew. Byłam wściekła, a to dodało mi siły i determinacji. Miałam wrażenie, że jestem w stanie przenosić góry. Myśl o uratowaniu przyjaciół napędzała mnie energią.
Wbiłam palce głębiej w ziemię, z całej siły odepchnęłam się do góry i wyrwałam się Alekto. Najszybciej jak się dało, uskoczyłam w bok. Erynie były wyraźnie zdezorientowane. Wykorzystałam ten moment i na chwiejnych nogach pobiegłam w stronę miecza. Mięśnie bolały przy każdym ruchu. Moje ciało krzyczało. Zignorowałam to.
Prawą ręką chwyciłam miecz. Rzuciłam się w stronę Tyzyfone. Kiedy byłam w połowie drogi, stanęłam do niej w linii prostej i z furią wbiłam miecz w ziemię. Poczułam jak przez moje ciało przechodzi prąd. Ostrze zadrżało mi w ręku. Nagle niebo przecięła ogromna, przepiękna błyskawica. Piorun uderzył prosto w Łaskawą. Rozbrzmiał huk i Tyzyfone zamieniła się w popiół, który rozwiał nagły wiatr.
Zaczęłam ciężko oddychać i wsparłam się na mieczu. Ten czyn kosztował mnie wiele wysiłku, ale udało się. Po raz pierwszy użyłam błyskawicy. Wcześniej nie umiałam, choć skrycie próbowałam. Widocznie musiał na to przyjść odpowiedni moment. Musiałam do tego dojrzeć. Byłam z siebie dumna, choć w duchu wiedziałam, że to jeszcze nie koniec. Wzięłam głęboki wdech, wyciągnęłam miecz z ziemi, a na niebie pojawiła się kolejna błyskawica. Czułam, jak pod nogami zatrzęsła się ziemia.
Odwróciłam się. Megajra i Alekto szarżowały w moją stronę. Zaparłam się na trzęsących się nogach. Zacisnęłam prawą rękę na rękojeści miecza. Lewa wisiała bezwładnie. Z rany ciekła krew. Robiło mi się słabo. Zaatakowałam. Nie było czasu na użalanie się nad sobą. Trzeba było działać. Nie chciałam pokazać diabolicznym siostrom jak bardzo bolesny i wyczerpujący jest nawet najmniejszy ruch.
Erynie ponownie powaliły mnie na ziemię. Przeczołgałam się po trawie i oparłam o drzewo. Łaskawe ukazały mi swoje zęby. Mimo ciemności doskonale widziałam brzydotę potworów.
Całkowicie opadłam z sił. Spojrzałam na usiane gwiazdami niebo. Było piękne. Dotknęłam lewej ręki i jeszcze bardziej ubrudziłam się krwią. Wytarłam ręce o różową sukienkę. Ech… Ta różowa sukienka. Tyle przeszła. Często ją nosiłam, bo wierzyłam, że przynosi mi szczęście. Może było na odwrót? Pomyślałam, że tak tragicznie nie wyglądałam jeszcze nigdy w życiu. Niby Empuza mnie bardzo zraniła, ale w porównaniu z tym, co zgotowały mi trzy siostrzyczki, to było nic.
Alekto uderzyła mnie biczem. Zawyłam, skuliłam się na ziemi i złapałam się za głowę. Poczułam pod palcami jakąś ciepłą ciecz. Zaczęłam mieć problemy z widzeniem. Wszystko było jakby za mgłą. Podniosłam wzrok do góry i ujrzałam coś niebieskiego za potworami. Jakiś kształt… Sylwetka… Zamrugałam. Obraz się wyostrzył. Człowiek. Kilka metrów dalej. Wysoki i szczupły.
Cody… To był on. Stał wyprostowany, a w ręku trzymał miecz. Spoglądał w naszą stronę. Niestety nie potrafiłam ocenić, co w tamtym momencie kryło się w jego oczach.
Uśmiechnęłam się.
„Teraz już wszystko będzie dobrze. Cody weźmie Danny’ego i uciekną. Uda im się. Cody jest silny. Poradzi sobie. Tylko musi się pośpieszyć. Wystarczy, że się gdzieś schowają, czy zatrą ślady. Jeśli spotkają innych herosów, to im na pewno pomogą i razem pokonają Łaskawe. Ale Cody musi się pośpieszyć! To jego jedyna szansa!”
– Lana… – powiedział Cody, a w jego głowie kryło się wiele emocji
– Cody… – zaczęłam ledwo dostrzegalnym szeptem
„Uciekaj.”
Chciałam krzyknąć, ale nie miałam siły. Poruszyłam ustami licząc, że chłopak zrozumie.
– Lana… Co tu się stało? Kto Ci to zrobił? – spytał, choć doskonale znał odpowiedź
Chłopak miał gniew w oczach. Widziałam, że bardziej zacisnął dłoń na rękojeści miecza.
– Lana, odpowiedz. Kto Cię tak skrzywdził?! – powtórzył podniesionym głosem
– Panie… – zaczęła Megajra, podeszła bliżej i ukłoniła się przed chłopakiem
Cody obrzucił ją złowieszczym spojrzeniem. Miał mord w oczach. Erynia znieruchomiała. Pierwszy raz widziałam potwora, który okazywałby szacunek herosowi i bał się go.
– Co jej zrobiłyście?! – warknął Cody – No co?! – krzyknął i w błyskawicznym tempie przyłożył ostrze do szyi staruchy
Megajra nie odpowiedziała, a Alekto stała nade mną i wyglądała na równie przerażoną. Miałam wrażenie, że to Cody tak na nie działa. Podświadomie słudzy Hadesa się go bali.
Cody spojrzał na mnie. W jego oczach dostrzegłam ból. Chłopak jednym pchnięciem miecza pokonał Łaskawą, która zamieniła się w proch.
Pod wpływem jakiegoś silnego impulsu podniosłam się z ziemi i na chwiejnych nogach podbiegłam do Cody’ego. Rzuciłam się na niego i objęłam w pasie. Przywarłam do chłopaka całym ciałem. Wtuliłam twarz w jego koszulkę. Cała się trzęsłam. Kręciło mi się w głowie i było mi słabo. Wiedziałam, że tym razem to koniec i nie dam rady wykrzesać z siebie więcej sił.
– Cody… – zaczęłam cichutko – One chciały Cię zabrać… Ja nie mogłam na to pozwolić… – mówiłam z trudem łapiąc oddech
– Gdzie chciały mnie zabrać? – spytał mnie na ucho
– Do Podziemia.. – szepnęłam – Uciekaj. Proszę. Zanim będzie za późno. – dodałam i chciałam odsunąć się od niego
Cody mi jednak na to nie pozwolił. Objął mnie swoimi silnymi ramionami i przyciągnął do siebie. Pierwszy raz mnie tak przytulił. Zamknęłam oczy i wtuliłam się w niego. Słyszałam bicie jego serca. W końcu poczułam się bezpieczna.
– Mów. To prawda, że jesteście tu, by mnie zabrać? – spytał Cody surowym głosem
– Tak. – zaskrzeczała Alekto, a ja zatrzęsłam się na dźwięk jej głosu
– Ojciec o tym wie? To był jego rozkaz? – spytał coraz bardziej zdenerwowany brunet
– Nie. Pan o niczym nie wie.
Chłopak cicho odetchnął z ulgą.
– Nie zdziwiłbym się, gdyby to on za tym stał. – mruknął – Chciałyście zabić moich przyjaciół. Nie wybaczę tego. – rzekł głośno
Wytrzeszczyłam szeroko oczy ze zdumienia.
„Przyjaciele.”
„Naprawdę nas tak nazwał? Cody? Od kiedy tak nas traktuje? Czy to znaczy, że naprawdę się zgraliśmy i zintegrowaliśmy? Cody nas lubi? Czy od tej chwili będziemy przyjaciółmi? Danny się ucieszy.”
– Powinienem rozszarpać Cię teraz na strzępy. Potraktować tak jak wy potraktowałyście Lanę. Ale mam inny pomysł. Najszybciej jak się da, wrócisz do Podziemia. Stawisz się przed moim ojcem, opowiesz o wszystkim i poprosisz o karę. Surową, najgorszą karę. – powiedział stanowczo Cody – I powiedz mojemu ojcu, że przyjdę do niego, kiedy uznam, że to konieczne.
Nie musiałam widzieć Alekto, by wiedzieć, co w tamtej chwili sobie myślała. Nagle usłyszałam szelest liści. Coś wpadło na polanę. Delikatnie odchyliłam głowę w tył i ujrzałam całą Drużynę Piątą. Annabeth, Percy i Dixon stali w miejscu zdyszani i z niedowierzaniem wpatrywali się to w nas, to w potwora. Annabeth miała potargane włosy, ale poza tym wyglądała w porządku. Wszyscy wyglądali na trochę zmęczonych. W rękach dzierżyli broń. Erynia zmierzyła ich wzrokiem, zamachała skrzydłami i wzbiła się w powietrze.
– Lana! Cody! Co tu się stało?! – spytała córka Ateny
– Zobaczyliśmy błyskawicę. – oznajmił Percy – Pomyśleliśmy, że coś się musiało stać, więc przybiegliśmy jak najszybciej. – dodał
Nagle zrobiło mi się strasznie słabo. Poczułam, że tracę grunt pod nogami. Oderwałam się od Cody’ego, a moje ręce opadły bezwładnie. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
– Lana! – krzyknął Cody i przytrzymał mnie
Chłopak ukląkł i położył mnie na swoich kolanach. Widziałam swoją krew na jego rękach i koszulce.
– Lana! – wrzasnęli pozostali i podbiegli do nas
Annabeth uklękła obok.
– O bogowie! Co jej się stało?! – krzyknęła przerażona
– Erynie. – odparł krótko Cody
– Gdzie Danny? – spytał Percy
– Wciąż jest nieprzytomny. Lana była sama.
– Trzeba go obudzić!
Drużyna Piąta pobiegła pod rozłożyste drzewo, gdzie wciąż leżał Danny. Ze mną został tylko Cody.
– Gdzie jest ambrozja?!
– Nic tu prawie nie ma!
– Lana musiała im całą dać! Szybko Percy! Wyciągnij naszą z plecaka!
– Danny jest synem Apolla, może się przydać! Postaram się go obudzić!
– Szybko Dixon, nie ma czasu!
Wszyscy krzyczeli, a ja nie wiedziałam za bardzo o co chodzi.
– Bariera. Erynia. Nico. – wychrypiałam cicho
Cody zrozumiał.
– Przedostała się tu z Hadesu, więc teraz też sobie poradzi. A jeśli nie, to do czasu zniknięcia bariery będzie się ukrywać. Raczej nie spieszy się jej, żeby wrócić. Nie zaatakuje Nico. – powiedział, a ja uwierzyłam
– Przepraszam za to. Przeze mnie macie tylko problemy. – wyznałam
– Przestań w końcu przepraszać. – odparł Cody i podniósł mnie trochę wyżej
Chłopak delikatnie wziął mnie w ramiona. Nie miałam siły, by się ruszyć. Leżałam w jego objęciach i czułam jak ból pali mnie od środka.
– Chciałam Cię uratować, ale to Ty uratowałeś mnie. – rzekłam cicho
Cody spojrzał mi w oczy. Był zmartwiony i… chyba trochę wystraszony.
– Lana… Zawsze będę Cię chronić… Nie ważne co będę musiał zrobić i co to będzie oznaczało… – wyznał cicho
Uśmiechnęłam się lekko. Nie bardzo rozumiałam to drugie zdanie, ale cieszyłam się, że Cody powiedział coś takiego.
Zatrzęsłam się. Było mi zimno. Nagle stałam się strasznie senna. Powieki zaczęły mi opadać.
– Lana, nie zamykaj oczu. Lana! Słyszysz mnie?! Nie zamykaj oczu, spójrz na mnie! Lana!
Cody zaczął krzyczeć. Reszta panikowała. Biegali z lekami i opatrunkami. Nie miałam siły, by myśleć. Oczy same mi się zamknęły. Przestałam cokolwiek słyszeć…
~*~
Kroki. Szum drzew. Śpiew ptaków. Chrzęst gałązek, szyszek i liści. Dwa nierówne oddechy. Bicie serca… Stonowane i spokojne.
„Co to za cholerne deja vu?”
Bałam się otworzyć oczy. Wszystko mnie bolało. Moje ciało było jakieś ociężałe i bezwładne.
– Obudziła się? – usłyszałam blondyna
„Danny… Więc nic mu nie jest. Jakie szczęście…”
– Wciąż ma zamknięte oczy. – odparł spokojnie Cody
– Czy to nie trwa za długo? Zaczynam się martwić.
– Była w bardzo ciężkim stanie. Wiesz co mogłoby się stać, gdyby nie dostała ambrozji? Nie zdziwię się, jeśli będzie spała jeszcze ze dwa dni.
– Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś się jej stało… – wyznał cicho Danny
Postanowiłam „obudzić się”. Powoli otworzyłam oczy. Pierwszą rzeczą jaką zobaczyłam, była para dużych, lśniących, głębokich, czarnych oczu.
– Cody… – szepnęłam
Chłopak uśmiechnął się, a z jego twarzy zniknęły resztki zmartwienia.
– Lana… – rzekł z ulgą
– Obudziła się?!
Nagle zobaczyłam blondyna.
– Danny… Dlaczego jesteś nagi? – spytałam słabo
Blondyn nie miał na sobie koszulki. Wprawdzie nie był to pierwszy raz, kiedy go bez niej widziałam, ale teraz wyglądał inaczej. Chłopak był bardziej umięśniony. Wcześniej był raczej szczupły. Tak mi się zdaje. Blondyn miał naprawdę ładną budowę ciała. Musiał dużo ćwiczyć. Treningi na arenie dały efekt. Opalona skóra blondyna lśniła w porannym słońcu.
„Rzeczywiście jesteś synem Apolla.”
– Nie jestem goły! Mam spodnie! Spójrz w dół!
– Boję się. – wyznałam piskliwym głosem, zasłoniłam oczy rękoma i wtuliłam się w Cody’ego
Czarnowłosy zaśmiał się cicho.
– Lanuś! – krzyknął Danny i zaczął się głośno śmiać
– Gdzie masz koszulkę? – spytałam wciąż się nie odwracając
– Ty ją masz. – odparli obaj
Odsłoniłam oczy i spojrzałam na siebie. Rzeczywiście na sukienkę miałam założoną pomarańczową, obozową, trochę przydużą i luźną koszulkę Danny’ego.
– Twoja sukienka jest zniszczona. I było Ci zimno. – wyjaśnił blondyn
Chłopak szedł przed synem Hadesa i ciągle mnie obserwował. Cody trzymał mnie delikatnie w ramionach. Czułam jego bliskość i ciepło.
– Jak się czujesz? – spytał
Nie wiedziałam. Naprawdę. Z jednej strony wszystko mnie bolało. Czułam pieczenie skóry, a mięśnie krzyczały przy najmniejszym ruchu. Moja lewa ręka była owinięta grubym bandażem. Opatrunki czułam też na plecach, nogach i głowie. Ciało miałam w licznych siniakach i zadrapaniach. Wciąż było mi słabo. Miałam problemy z jasnym myśleniem, bo bardzo kręciło mi się w głowie. A z drugiej strony… Przeżyłam. Miałam tam zginąć, ale przeżyłam.
„Lana Fuck System!”
Cody i Danny byli cali, a to wystarczyło, bym była szczęśliwa. Udało mi się przetrwać to piekło. Nie ważne były męki przez jakie przeszłam. Zniosłabym wszystko, by ochronić moich przyjaciół.
„Może jednak różowa sukienka przynosi szczęście…”
Uśmiechnęłam się i spojrzałam na błękitne niebo. Przespałam całą noc…
– Żyję… – odparłam po chwili rozmyślań
– Lanuś… – zaczął Danny, a ja na niego spojrzałam – Cody i ja chcielibyśmy Ci podziękować. Wiemy co dla nas zrobiłaś i jak się poświęciłaś. Jesteśmy Ci bardzo wdzięczni. Jesteś wspaniałą córką Zeusa. – wyznał szczerze blondyn
Uśmiechnęłam się ze szczęścia. To było bardzo miłe.
– Gdzie idziemy? – spytałam
– W stronę bramy.
– A gdzie Drużyna Piąta?
– Rozdzieliliśmy się jak tylko pomogli nam się Tobą zająć.
– Muszę im później podziękować.
Nagle niebo przecięła czerwona iskra, która głośno wybuchła.
– To już. Bariera opadła. Możemy spokojnie wracać. – oznajmił Danny i podrapał się po umięśnionej klatce piersiowej
– Powinnaś jeszcze pospać. Jesteś bardzo osłabiona. – powiedział do mnie Cody
Leciutko pokiwałam głową, zamknęłam oczy i wtuliłam się w niosącego mnie chłopaka.
– Cody… – zaczęłam cichutko
– Hm?
– Też mógłbyś ściągnąć koszulkę… – szepnęłam cicho i choć tego nie widziałam, byłam pewna, że chłopak się uśmiechnął
Po chwili ponownie zasnęłam.
~*~
Zewsząd dobiegały mnie różne dźwięki. Dziwne pikanie, nerwowe tupanie o podłogę, oddechy, szepty i strzępki rozmów.
Czułam, że moje ciało jest odrętwiałe. Jakby nie było moje. W głowie mi pulsowało. Miałam wrażenie, że spałam kilka lat. Chciałam wyrwać się z tego przerażającego stanu. Udało mi się poruszyć prawą ręką.
– Budzi się… – szepnął ktoś
Na początku nie potrafiłam zidentyfikować tego głosu. Błądził on po mojej głowie. Wiedziałam, że go znam, ale nie mogłam sobie przypomnieć do kogo należy.
Otworzyłam powoli oczy, ale oślepiło mnie światło, więc je na powrót zamknęłam. Po chwili spróbowałam ponownie. Uchyliłam powieki. Rozpoznałam to miejsce. Pawilon szpitalny. Leżałam na twardym, niewygodnym łóżku. Wokół mnie stało kilka osób.
– Lana!
Coś małego o jasnych włosach rzuciło mi się na szyję. Nie wiedziałam jak zareagować. Powoli przytuliłam tego kogoś do siebie.
– Jake… – mruknęłam nieprzytomnie
Brat odsunął się ode mnie. Piegowatą twarz miał całą czerwoną i zapłakaną. Za nim stali Rose, Danielle, Danny, Cody i Jessy. Wszyscy wyglądali na zmartwionych. Na ich twarzach malowała się ulga i zmęczenie.
– Co się stało? – spytałam
– Zanim wyszliśmy z lasu, Twój stan się pogorszył. Byłaś nieprzytomna przez dwa dni. – odparł ciężko Cody i potarł ze zmęczenia twarz
– Nic nie pamiętam. – przyznałam
Danny pomógł mi usiąść. Danielle poprawiła mi poduszkę i pogłaskała po włosach. W oczach miała łzy.
– Co wam się stało? – spytałam szczerze przestraszona
– Bardzo się o Ciebie martwiłem. – wyznał Jessy i ustał z drugiej strony łóżka
– Wszyscy się martwiliśmy. – uściślił Danny
– Przepraszam. – mruknęłam
– Mówiłem, żebyś skończyła przepraszać. – przypomniał Cody – Bo nie masz za co. – dodał
– Co się działo przez ten czas? – spytałam – Wszyscy są cali?
Spojrzałam na brata. Wyglądał dobrze. Wciąż był czerwony od płaczu, ale poza tym było w porządku.
Nagle do pomieszczenia weszli Percy i Annabeth.
– Uf! Sąsiadka, żyjesz! – ucieszył się chłopak – Właśnie rozmawiałem z Twoimi rodzicami.
– Naprawdę? – spytałam, a Annabeth pokiwała głową
– Przez Iryfon. Informowaliśmy ich o Twoim stanie.
Wciąż niewiele rozumiałam. Najpierw spojrzałam na swoje ciało. Byłam czysta, a na sobie miałam luźną, wygodną piżamę. Na skórze nie miałam już tak wielu zadrapań. Lewą rękę, nogi, głowę i plecy wciąż miałam czymś mocno zawinięte. Opatrunki były nasączone jakimś środkiem, który szczypał mnie w rany. Powoli dotknęłam swoich włosów. Były krótsze. Te z tyłu sięgały połowy łopatek. Loki z przodu sterczały mi przed oczami.
– Pocieniowałam je. Starałam się ich za bardzo nie skracać. Tylko tak, żeby je choć trochę wyrównać. – oznajmiła Rose, a ja uśmiechnęłam się do niej ciepło
Rozejrzałam się wokół. Na półeczce obok leżał mój pamiętnik, spinka od Zeusa, bukiet czerwonych róż, miseczka z truskawkami, pudełko z żelkami, napój, pojemnik z ambrozją i nektarem oraz jakieś leki. Uśmiechnęłam się szeroko. Do prawej ręki miałam podłączoną kroplówkę. Odwróciłam od tego wzrok, bo zrobiło mi się słabo.
Spojrzałam na otaczających mnie ludzi. Były to osoby, na których mi bardzo zależało i którym zależało na mnie. Stali wokół mojego łóżka i wpatrywali się we mnie z troską. Wyglądali na zmęczonych. Jakby nie spali od bardzo dawna.
– Co się wydarzyło przez ten czas? – spytałam w końcu
Czułam suchość w gardle, ale nie miałam siły, by sięgnąć po picie.
– Wszyscy wrócili z lasu. Najbardziej ranne osoby były z tych przypadkowych grup. Z tego wynika, że herosi lepiej radzą sobie w walce, kiedy wszyscy się znają, mieli ze sobą styczność na treningach, potrafią się uzupełniać i znają swoje możliwości. – wyjaśnił syn Hadesa
– Czyli pomysł się sprawdził i powstanie więcej drużyn, tak? – spytałam, a Cody i Danny wymienili porozumiewawcze spojrzenia
– No właśnie nie bardzo. Zeus chce rozwiązać wszystkie drużyny. Po tym jak omal nie zginęłaś, sądzi, że to wcale nie jest taki dobry pomysł. Chce, żeby wszystko było tak jak wcześniej. – oznajmił Danny spokojnie
Coś ścisnęło mi serce. Nie mogłam sobie wyobrazić, że Danny, Cody i ja nie moglibyśmy już być drużyną. Przez ten czas bardzo się polubiliśmy i zżyliśmy. Wiem, że to zabrzmi głupio, ale będąc w drużynie czułam się wyjątkowa. Było tak… elitarnie. Mieliśmy własną polanę treningową i specjalne szkolenia. Zostaliśmy wybrani spośród wszystkich obozowiczów. Nie chciałam, by to się skończyło. Nie kiedy tak bardzo zbliżyłam się do chłopaków. A Cody… On by nas przecież zostawił. Byłoby tak jak na początku naszej znajomości. Nawet byśmy nie rozmawiali…
– Co? – spytałam głupio – Ale ja nie chcę.
– To jeszcze nie jest potwierdzone. – rzekł Percy
– Powinniśmy iść. Musisz odpocząć. – oznajmiła Annabeth – Percy i ja pójdziemy do Chejrona.
– A ja pójdę i rozpowiem wszystkim, że się obudziłaś! – krzyknął uradowany Jake, jeszcze raz mnie przytulił i wybiegł
– Lana, to my Cię zostawimy z chłopakami. Pewnie chcecie pogadać. – powiedziała porozumiewawczo Rose
Spojrzałam na Jessy’ego. Nie wyglądał jakby słuchał córki Afrodyty. Siedział w rogu mojego łóżka i patrzył się na mnie. Danielle zrobiła pierwszy krok.
– Proszę. – powiedziała blondynka kładąc mi na brzuch swoją pluszową pandę – Będzie Ci towarzyszyć podczas pobytu tu.
– Ale przecież ją kochasz. – zauważyłam
– Tak, ale nie chcę, żebyś tu była sama. Oddasz mi ją kiedy wyzdrowiejesz. – oznajmiła i uśmiechnęła się ciepło
– Jesteś kochana. – stwierdziłam i odwzajemniłam uśmiech
Danielle objęła mnie delikatnie i ustała obok Rose. Córka Afrodyty odchrząknęła znacząco.
– Jessy… Chodź. – ponagliła go delikatnie
Chłopak zamrugał gwałtownie.
– Aaa, tak. Dobra, idę. – oznajmił wstając – Jestem do Twojej dyspozycji. Jeśli będziesz czegoś chciała, po prostu daj mi znać.
Blondyn pogłaskał mnie kciukiem po dłoni, uśmiechnął się lekko i wyszedł z dziewczynami.
Jessy był wyższy od Danny’ego. Miał bardziej dojrzałe i męskie rysy twarzy. Do tego był bardziej umięśniony. Obaj byli przystojni. Wiem, wiem. Danny przystojny? Ale to prawda. W końcu to syn Apolla. Oczywiście, nie byłam zainteresowana żadnym z nich. Liczył się tylko Cody.
Synowie Apolla różnili się od siebie. Jessy był bardzo pewny siebie, bardziej doświadczony, dojrzalszy i odpowiedzialny. Miał inne priorytety niż Danny, który często był infantylny, nadpobudliwy, głośny i nieodpowiedzialny. Choć z wyglądu był podobny do swojego starszego brata, to z charakteru byli całkowitymi przeciwieństwami.
– Jak się czujesz? – spytał Danny
Chłopcy przysiedli w rogu łóżka. Uśmiechnęłam się i przytuliłam do siebie pandę Danielle.
– Żyję. – powiedziałam jakby to miało wystarczyć
– A coś więcej? – nalegał Cody
– Boli… – zaczęłam
– Co?! Co Cię boli?! – wypalił Danny
– Spokojnie, nie krzycz. Ten bicz…
– Zranił Cię do krwi. Co ja mówię? Do kości. Masz bardzo poważne obrażenia. Nie możesz się ruszać. I tak spędzisz tu jeszcze parę dni. – przerwał mi Cody
– Chcę to zobaczyć. – powiedziałam otwarcie
– Raczej nie powinnaś. – stwierdził brunet
– Jesteś teraz jak mumia. – dodał Danny
Na kilka minut zapadła cisza. Wpatrywałam się w trzymaną przez siebie pandę.
– Pić. – powiedziałam w końcu
Danny zerwał się z łóżka i błyskawicznie podał mi napój. Upiłam kilka łyków i oddałam chłopakowi szklankę.
– Czy z Nico w porządku? – spytałam, a Cody spokojnie przytaknął
– Też stracił przytomność. Claudia i Jake przy nim byli. Wszyscy cali.
– Ich też uratowałaś Lanuś. – powiedział z uznaniem Danny, a ja się uśmiechnęłam
– Rozmawiałem z nim. Nico był już w Podziemiu i powiedział, że na jakiś czas może pojechać do ojca. – oznajmił Cody, a ja zamyśliłam się na chwilę
– A co z błogosławieństwem? – zapytałam cicho
– Wciąż jest. – przytaknął Cody z uśmiechem
– Wczoraj pokonał Percy’ego w szermierce i przypadkowo połamał szczeble od balustrady Wielkiego Domu. – dodał z rozbawieniem Danny
Spojrzałam na niego zdziwiona. Cody powiedział mu o błogosławieństwie? To chyba dowód zaufania…
– Pewnie będzie jeszcze przez jakieś dwa dni. Nico korzysta. Ciągle trenuje. Nasiliły mu się moce i zdolności. Ma kontakt ze zmarłymi. – dodał brunet
– Fajnie… – mruknął zamyślony Danny
Na chwilę zapadła cisza. Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam jak zacząć.
– Jeśli… – zaczęłam w końcu, a chłopcy spojrzeli na mnie wyczekująco – Jeśli Zeus rozwiąże drużyny, to czy my przestaniemy się… – urwałam i zarumieniona wlepiłam wzrok w pandę
– Wiem co chcesz powiedzieć. – wtrącił Danny – I mam pytanie… Czy chcecie zostać moimi przyjaciółmi? – spytał poważnie
Cody i ja wlepiliśmy w niego wzrok zdumieni.
– Tak. – powiedziałam z uśmiechem – Myślę, że już nimi jesteśmy. – dodałam
– Naprawdę?! Takimi prawdziwymi?! – wykrzyknął zachwycony Danny, a jego oczy zalśniły
– Tak Danny. I chciałbym, żeby tak zostało. Nawet gdyby Drużyna Szósta przestała istnieć. – oznajmiłam
– Drużyna Szósta nigdy nie przestanie istnieć. – rzekł Danny
Blondyn wyciągnął przed siebie mały palec prawej dłoni. Cody uniósł lekko kąciki ust. Równocześnie zrobiliśmy to samo co Danny. Całą trójką złapaliśmy się za palce. To była jakaś niezwykła chwila. Chwila, w której przyrzekliśmy sobie przyjaźń. Mimo fizycznego bólu, byłam szczęśliwa.
Niedługo potem przyszedł Chejron. Musiał zobaczyć jak się trzymam, przebadać mnie i porozmawiać. Niestety powiedział, że muszę zostać w pawilonie szpitalnym jeszcze na parę dni. Driady przyniosły mi jedzenie. Kiedy już zjadłam i zostałam całkowicie sama, opadłam zrezygnowana na pościel.
Powinnam spać, no ale bez przesady! Spałam przecież tak długo. Sięgnęłam więc po żelki. Zaczęłam je radośnie wcinać. Nagle uderzyła mnie przerażająca myśl.
„Co będzie, kiedy już zjem je wszystkie?! Lana, weź Ty się do cholery ogarnij!”
W następnym odcinku!
„ – Lana, pomóż mi!”
„ – I tak jesteś stara.”
„ – Cierp lamusie!”
„ – A nasze życie to nie bajka.”
„ – Zatańczysz?”
„ – Podjęłam decyzję.”
„ – Chociaż jemu się ułożyło…”
„ – Zabij ją!”
Rozdział IX:
„Wszystko się komplikuje, kiedy w grę wchodzi bal!”
Bogowie, jak ja za tym tęskniłam!!!!!! STRASZNIE MI TEGO BRAKOWAŁO! Jak zobaczyłam, że jest ‚Pamiętnik Heroski’ to już wyszczerz na mordzie i prawie łzy w oczach :3 Jeszcze nie przeczytałam, ale musiałam to napisać od razu. Aaaaaa, strasznie się cieszę, że wróciłaś ;3
‚– Wszyscy mają plecak! Mam i ja! ‚- poryczałam się ze śmiechu. Kocham cię za to opko. Na serio. To jest takie mega 😀 Te kłótnie chłopaków… Mmmm, uwielbiam. Nie wiem co ci napisać. Rozdział super. Jedynie mogę się przyczepić, że źle stawiasz kropki w dialogach. piszesz tak
– coś tam coś tam.- powiedział- a powinno być:
– coś tam coś tam- powiedział.
Ale i tak kocham te opowiadanie. Cały czas cię podziwiam, że piszesz takie długie rozdziały i to jeszcze tak drobiazgowo i dokładnie. Tyle się dzieje, a nie nudzi. Cudowne.
Przeczytałam to po raz drugi i cały czas leję z Danny’ego. Kocham tego gościa. Fajnie, że pokazałaś, że Lana faktycznie często wpada w kłopoty i musza ją ratować. To fakt, ale szkoda mi jej. Mam nadzieję, że nie rozwiążesz grup. To by była szkoda ;____;
Cholernie to dlugie O.o I przez to troszke nudzi,w pewnym momencie.
Ale podobalo mi sie,czekam na kolejna czesc ;D
Boże, zakochałam się *.* Mega… To opowiadanie, choć długie, czyta się lekko i przyjemnie. Jest takie przyjemne, niby pojawiają się poważne problemy, to wszystko jest takie… gładkie. No może dlatego, że w Obozie wszystko mam miejsce. Cudowne… A Danny? no jebłam. Mój nowy idol życiowy. Jego entuzjazm jest tak cudowny, taki słodki, że cholera <3 Cody też jest mega. Wszystko jest w twoim opowiadaniu mega. Ciekawą postacią jest Lana, która nie jest jakąś mega super hiper heroską, tylko dziewczęcą, latającą w sukienkach, nastolatką.
Jak zwykle świetne, ale na czytanie na kompie, jak dla mnie, za długie, bo jakoś niezbyt dobrze się czyta takie długie rzeczy na monitorze.
Jak mówiłem zacne opko, aczkolwiek dla mnie było troche za „lekkie”. Jakoś za szybko się to czyta, nie ma takich wolniejszych fragmentów, nad którymi by się przysiadło i z zadowoleniem powoli czytało, delektując się tekstem 😉 Moim skromnym zdaniem przy tak długim tekście powinno to być.
Czasem brakowało przecinka. Nic więcej do zarzucenia, nie mam.
Ludzie, ja tu wchodzę na bloga, widzę ,,Pamiętnik Heroski” i się do czytania zabieram! Następnie szczerzę się, w trakcie tej czynności, sama do siebie, śmieję się i myślę jaką będzie miała okładkę ta książka, bo pewnie, to za parę lat ją wydasz.
Opko świetne. Akcja i wszystko jest! Tylko przysyłaj krótsze. No nie wiem, to mogłaś podzielić naprzynajmniej trzy części. Byś nie tylko częściej przysyłała, ale miała więcej czasu na pisanie bez naszych jęków.
A na następną część czekam. Oby była tak genialna jak ta 😉
Annabeth24, spokojnie xD Haha, mega jest to opowiadanie ;3 Kocham cię za nie <3 I Danny'ego też ubóstwiam. Ten jego entuzjazm, hahah mega. Jakoś nie przekonuje mnie Lana… Jest taka zbyt księżniczkowata. Ale ogół to jest cudowny. Niesamowite <3 Może ciut za długie ale ciii…
Kolejna tajemnica pana Cody’ego. Hymm… Na prawdę żal mi Lany. Spoko dziewczyna, a co chwile obrywa i chłopaki ją ratują. W sumie dlatego tak lubię tą postać. Sama umiem tylko tworzyć silne i niezależne bohaterki i zazwyczaj też o takich czytam, ale Lana to miła odskocznia. Przede wszystkim jej psychika jest dobrze przemyślana, widać, że pracujesz nad motywami i problemami postaci. Chociażby ta historyjka Danny’ego… ciągle mam szkliste oczy, kiedy myślę o gofrach…
Tak czy siak, czekam na kolejną część tego arcydzieła. 😀
Oh, kochany Danny. Przyćmiłaś jego blask Cody’m, ale to chyba lepiej. Skoro Lana woli Synka Hadesa to więcej Danny’ego dla mnie ^^ W sumie to połączenie ich byłoby najlepsze. Wygląd Cody’ego i charakterek Danny’ego? KONIEC Bo aż się ślinie w lobby a to nie wpada. Nawet nie wiesz jak milo czyta się takie opka z dedykacją specjalnie dla ciebie z drugiego końca świata. A może wiesz? Nie ważne. Strasznie mi się podobalo i nic na to nie poradzę. Tak samo jak na to, że nie śpię po nocach myśląc o słowach Hadesa.
Pozdrawiam cieplutko :*
Annabelle! Jak ja cię przepraszam, że tak późno. Uwielbiam to twoje opko! Nie no, Danny rozwala system! Ach, wielbię cię! Po prostu… UWIELBIAM. Mogłabyś przysyłać trochę krótsze. Ale, oj tam, oj tam…
PS. Dziękuję za dedykację! Baaardzo! Nie wiesz, jaką mi sprawiła przyjemność 😀
Według mnie jest to najlepsze i najbardziej epickie opko.
I jedno pytanie: Gdzie są reklamy!!!
Az sie zalogowalam aby dodac ten komentarz z mojego profilu 😉
W kazdym razie… Opko jak zwykle super. To opowiadanie i ”Lady of Shadow” to sa moim zdaniem najlepsze opowiadania, i jesli tylko widze/widzialam ich tytul na stronie to to jest/byla pierwsza rzecz ktora czytalam 😉 W tej czesci tez mnie nie zawiodlas. Niewazne, ze takie dlugie, wazne, ze tak cudowne, ze az mi sie lzy w oczach zebraly na te sytuacje miedzy Lana i Cody’m, w ogole na cala czesc od empuzy 😉 Czekam z niecierpliwoscia na kolejna czesc, oby pojawila sie szybko ♥
O rany…. Miałam nie, ale jednak się udzielę. Bardzo wam wszystkim dziękuję za komentarze. Nie będę się osobno odnosić do każdego z nich, bo wyjdzie tu jakiś chory dialog :p
Annabeth24 – Twoje komentarze są epickie. 😀
Bardzo wszystkim dziękuję za wsparcie, nawet nie wiecie jak się cieszę, kiedy wy się cieszycie po przeczytaniu mojego opowiadania.
kbong2 – Reklamy… powinny być w następnym rozdziale 😀
Leosia, magiap – Ooo tak 😀 Kolejna zagadka i sekret Cody’ego 😀
A do wszystkich – wiem, wiem. Cholernie długi i nudny ten rozdział, ale nie lubię czegoś dzielić. Zawsze mi wychodzą takie książkowe rozdziały.
A co do postaci… Co do Lany… Nie chciałam jej przedstawić jako super, hiper, mega heroski, która pierwszego dnia pobytu na obozie pokonuje najlepszego szermierza, wygrywa bitwę o sztandar i jedzie na misje, na której bez wcześniejszego treningu pokonuje potwory. Chciałam ją przedstawić jako zwykłą nastolatkę. Dziewczyna z normalnym życiem, której największym problemem jest wybór pomiędzy żelkami kwaśnymi, a misiami. Dziewczyna, która nie jest przystosowana do takiego życia, nie rozumie go i nie potrafi się w nim odnaleźć. A Lana jest córką Zeusa, czyli jakby z góry jest założenie, że musi być niezwykle silna, odważna, zdeterminowana, twarda i rozważna. A jest wręcz odwrotnie. Pochodzenie jest brzemieniem dziewczyny. W końcu Lana zrozumiała, że ciężką pracą zyska siłę, której pragnie. W obliczu zagrożenia jest gotowa oddać życie za przyjaciół. Kiedy Cody się budzi, ona nawet nie myśli o tym, że to już koniec jej cierpienia. Jest przekonana, że umrze i godzi się z tym. Chce tylko, by przyjaciele uciekli i zdołali przeżyć. Myślę, że to zachowanie godne córki Zeusa. Lubię Lanę i chciałam pokazać jej stopniową przemianę. Od dziewczyny, która na trening zakłada sukienkę, prostuje włosy i maluje się, po waleczną heroskę, która nie poddaje się i jest gotowa poświęcić się dla towarzyszy.
Och, och monolog! Dziwicie się, że piszę długie rozdziały! Spójrzcie na dedykację albo komentarz! Ja się zawsze muszę rozpisać :p I tak pewnie o czymś zapomniałam…
Ohh, Ann, moja boska Ann. Podziwiam Cię za długie i szczegółowe rozdziały, naprawdę, ja sama już pod sam koniec pisania opowiadania mam dość i pomijam większość rzeczy, bo nie mam siły ich już dokładnie opisywać. I wszystko tak planujesz! W sensie, kilka zdarzeń z tego rozdziału, może rzucić światło na te z następnych.
Po drugie, mimo długiego tekstu nie jestem znudzona czytaniem. Po prostu czytam, czytam, przeżywam te wszystkie historie i tu nagle BACH, i koniec ._.
I podoba mi się sposób w jaki ukazujesz Lane. Nie jest po kilku dniach treningu wielką super heroską, która ratuje wszystkich z opałów. Jest po prostu zwykłą dziewczyną, która nagle dowiaduje się, że ma w sobie boską krew, ale nie lata zaraz wszędzie z mieczem i nie zabija każdego napotkanego potwora. Wielki PLUS!
I kocham jak ludziom zależy na bliskich *.*
Moja kochana, tak się cieszę, że Ci się podobało. Mam madzieję, że kolejne rozdziały również Cię nie zawiodą.