Wiecie co mówią o szczęściu? Że żeby było, wystarczy patrzeć na świat
w jasnych barwach. Ale bez przesady – całkiem biały byłby nudny.
Odpowiedni dobór farbek to podstawa przy malowaniu obrazu swojego
życia. Każdy może stworzyć własną, idealną kompozycję. Niektórzy wezmą
trochę więcej czerwonego romantyzmu, inni liliowej melancholii. Ktoś
zapryska błękitną wolnością, inny maźnie zieloną nadzieją. Puste
przestrzenie artyści wypełnią szarym smutkiem, burą rutyną i rdzawym
lenistwem. Czasem, z braku odpowiednich farbek, przytną płótno sami,
czasem ktoś to zrobi za nich.
Niektóre z obrazów są pocięte, czy przypalone – każde uszkodzenie
oddaje nieszczęście malarza. Niektóre rysy zanikają tak, jak goją się
rany serca. Są obrazy przedarte na pół, a potem nieporadnie zszyte,
ale są też takie, które do końca pozostaną rozpołowione. Inne zostały
sklejone, a miejsca dziur zamalowano. Na płótnach można doszukać się
śladów samozniszczenia, przypalenia tytoniem czy prania w alkoholu.
Znawcy sztuki wystarczy kilka sekund kontemplacji obrazu, by móc
powiedzieć wszystko o jego twórcy; od rzeczy tak prozaicznych jak
ulubiony owoc po tak zawiłe, jak stosunki rodzinne.
Wszystkie te dzieła wystawiane są w przeróżnych galeriach. Znam tylko
jedną z nich. Jest w niej pięć różnych wystaw, na które trafiają
prace, gdy tylko malarze je zakończą. Trzech krytyków ocenia je,
biorąc pod uwagę różne rzeczy, poczynając od dorobku artystycznego
twórcy, przez dobór kolorów po rozmiary obrazu.
Te przeciętne, szarobure, trafiają do sali na łące. Leżą tam bez ładu
i składu, blokują miejsce nowym, zaśmiecając wielką galerię. Często są
pomalowane wyblakłą zieloną farbą nadziei, przez co giną wśród
wysokich traw. Nie są popularne, wszystkie koniec końców zapadają się
w miękki grunt, by zniknąć na zawsze. Mało kto ich żałuje, mało kto,
spośród miliardów zwiedzających, chce je oglądać. Bo, tak naprawdę,
wszystkie są takie same. Metr na metr, lekko starte płótno średniej
jakości, rozmazane kolory, jakby malarz zapomniał o tym, że zawsze
może zamoczyć pędzel w kubku z wodą. Wyglądają, jakby malował je
przedszkolak, który chce użyć wszystkich farbek, ale nie wie, co chce
osiągnąć. Spieszy mu się, bo pragnie to zrobić szybciej od swoich
kolegów. Dlatego często płótna z tej sali są lekko uszkodzone, to
pomięte, to rozcięte, to nadpalone.
W podziemiach mieści się ciemny pawilon, druga wystawa. To jaskinia,
tak wysoka, że nie widać ginącego w mroku sklepienia. Tam są obrazy
groteskowe, często dzieła ludzkiej bezmyślności. Dominującymi kolorami
są zgniłozielona zemsta i stalowoszare posłuszeństwo kontrastujące z
wściekle rażącą pomarańczową wolą władzy. Wiele z tamtych obrazów ma
defekty fabryczne, starannie ukryte za litrami farby przez twórców.
Trzecia wystawa, do której dostęp mają tylko nieliczni, którzy nigdy
nic nie namalowali, znajduje się za skarpą. Są tam obrazy zakazane,
potępiane. Nie da się ich zniszczyć doszczętnie, jednak starają się,
by nikt nie mógł ich oglądać i z nich czerpać. Natknąć się można co
krok na obrazy straszliwe, pełne jasnożółtej, chorej ambicji,
grafitowobłękitnej bezwzględności i krwistobordowej złej satysfakcji.
Wymalowane na płótnie kształty przywodzą na myśl sny oszalałego
sadysty, krwiożerczego potwora.
Jest tam wielki, stary obraz cesarza, który zapomniał, ze ma malować
dla innych i malował dla siebie, purpurą władzy przykrył wszystkie
niedoskonałości powierzchni malarskiej, a ozdobił to złotym bogactwem.
Zamalował tą farbą wszystko, co było wcześniej. Jest puste płótno
człowieka, któremu zbyt bardzo spodobało się bycie kimś innym. Używał
zbyt dużo rozpuszczalnika, stracił siebie. Inny bawił się w
czeladnika, który przygotowując płótna dla mistrzów skracał je, nie
pytając o to przełożonych. Przez tę zabawę nie zdążył chwycić za
pędzel i w przypływie złości zniszczył też swój obraz.
Te dwie sale nie są zbyt chętnie odwiedzane. Nikt nie ma ochoty tam
zaglądać, niektórzy wpadają w przerażenie na widok malowideł, a inni
boją się, że przez samo oglądanie takich dzieł upodobnią się do ich
twórców.
W holu reprezentacyjnym galerii również znajduje się wystawa. Białe
marmurowe ściany, zamiecione podłogi, świeżość i duże okna sprawiają,
że panuje tam przyjemny klimat. Wszyscy pchają się do pomiesczenia,
jednak sala ta jest dobrze strzeżona, tak jak i cała galeria.
Strażnicy pilnują, by nikt nie wchodził na wystawy bez biletu, by nikt
obrazów nie ukradł lub nie zniszczył. Sprawdzają się wyśmienicie –
nikomu się to jeszcze nie udało.
Na tej ekspozycji wystawiane są obrazy piękne i doceniane. Kolorowe,
wręcz idealne. Barwy, nie zawsze tęczowe, komponują się ze sobą na
każdym malowidle, tworząc harmonijną całość. Wiele z obrazów niesie ze
sobą jakąś treść, naukę dla innych. Ci, którzy jeszcze nie ukończyli
swych dzieł często szukają na tej wystawie inspiracji.
I piąta, elitarna ekspozycja. Oddzielona morzem od głównej części
galerii, odległa, niedostępna. Tylko wielcy mają tam wstęp, inni mogą
patrzeć przez lornetki próbując odkryć sekrety mistrzów. Tam każdy
artysta ma swą salę, a w niej trzy prace, dorobek swej wieloletniej
twórczości. Wielu marzy, by dostać tam kawałek ściany. Jednak tych
kilka metrów kwadratowych, te trzy gwoździe, na których wiszą obrazy,
są często okupione cierpieniem. Mało kto potrafi się na nie zdobyć nie
wiedząc o istnieniu galerii.
Malarze, którzy tworzą, zamknięci są w ciasnym, bardzo ciasnym
pomieszczeniu, wręcz kanciapie, zwanej światem. Nie widzą niczego poza
nim, nie wiedzą o galeriach. A mimo to malują. Mają nieograniczone
ilości tubek z farbą, we wszystkich kolorach. Niektóre są łatwo
dostępny dla wszystkich, inne tylko dla wybranych. Niektóre kuszą
barwną etykietką, inne, niepozornie leżące w kącie, trudne do otwarcia
puszki, skrywają piękne kolory. Niektóre są łatwe do nałożenia na
płótno, inne bardzo rozwodnione, spływają po nim lub, wręcz
przeciwnie, zaschnięte na kość nie chcą przyczepiać się do pędzla.
Artyści mają też dostęp do przyborów; pędzli, palet, kubków, sztalug,
fartuchów, wszystkiego, czego chcą. Niewielu jednak o tym pamięta,
mażąc byle szybciej i byle jak jednym, niepłukanym pędzlem. Nie wpływa
to zbyt korzystnie na ich obrazy, ale nie przejmują się tym,
przekonani, że wartością obrazu jest ilość nałożonej na niego farby
złotej, purpurowej czy srebrnej, wyobrażającej sukces.
Każdy, wchodząc, dostaje kawałek płótna, a czasem także ramę, stelaż,
na którym może je rozciągnąć. Płótna czasem są zniszczone, wtedy
malarz od początku ma utrudnione zadanie. Dostaje też instrukcję, nie
zawsze zrozumiałą, ale zawsze tę samą: maluj. Jest różnie
interpretowana przez artystów. Niektórzy chcą malować coś sensownego,
martwe natury, pejzaże, portrety… Zbyt późno dostrzegają, że to
życie, że tu nie ma doskonałości, nie ma dokładności. Że trzeba
malować swe marzenia, a nie rzeczywistość.
Często rozmawiają ze sobą, żyjąc na tak ograniczonej przestrzeni nie
da się tego uniknąć. Pracując w grupach wpływają nawzajem na swe
dzieła, czasem domalowując szczegóły na płótnie kolegi, czasem
rozdzierając je niechcący.
Zdarzają się też spięcia, efektowne bitwy, podczas których wiele
malowideł zostaje zniszczonych już na zawsze, przez ciemne,
niezmywalne, tłuste farby. Zdarzają się wielcy ludzie, którzy jednym
gestem sprawiają, że setki artystów zmienia swe dzieła. Zdarzają się
tacy, którzy, początkowo niedocenieni, zmieniają wszystkie przyszłe
dzieła, zanim takowe powstaną. Coraz częściej, gdy ktoś wymyśli coś
nowego, inni to podpatrują i kopiują, nie zawsze dobrze na tym
wychodząc.
Tak jak płótna są różne, tak i artyści nie są jednakowi. Każdy jest
inny, ale wszyscy do siebie podobni. Jeden gatunek, różne odmiany.
Różnią się wyglądem, przekonaniami, charakterem… Są nie tylko kupką
białek, kwasów i czego tam jeszcze, o nie. Myślą, czują i decydują o
tym, jak ich obraz ma wyglądać. Sami szukają farbek, sami wybierają co
i jak malować. Dlatego każdy człowiek inaczej patrzy na obrazy.
Nie warto porównywać prac, zanim się ich nie skończy. Każdy ma własną
idealną wizję, nie zawsze zbieżną z wizją tego, kto maluje obok.
Inaczej spojrzy na naszą abstrakcję nasz rodzic, inaczej dziecko, a
jeszcze inaczej autor wielkiego, monotonnie złotego obrazu. Dla niego
to jego malowidło będzie dziełem sztuki, a nasze tylko nic
nieznaczącym bohomazem. Ale może dla kogoś, kiedyś, nasze dzieło
będzie inspiracją? Kto wie, różne rzeczy dzieją się w pracowni.
Jest w niej także miejsce dla herosów. Ich płótna są dobrej jakości,
nowe, idealne do każdej farby. Miejsca, w których pracują, nierzadko
są jednymi z najlepszych. Jednak niewielu z nich to dostrzega.
Skupiają się na tym, że Wielcy Artyści narysowali już grube linie na
ich obrazach, że z góry ustalono, jak mają malować. Dlatego, że herosi
są życiowymi daltonistami. Widząc kształt, który nadano ich życiu,
zapominają, że mogą go wypełnić na wiele sposobów. Większość woli nie
ryzykować i używać tylko tych farb, których kolor znają. Które widzą
takimi, jakimi są. Przez to ich życie staje się jednocześnie
niebezpieczne i monotonne. We wszystkich odcieniach szarości,
kryjących wiele smutku, żalu i bólu. Czasem próbują sięgnąć po inne
farby, ale mają pecha, bo często trafiają na te brudne. I mają
zwycięstwo, ale okupione stratą przyjaciół, mają bogactwo, ale żal do
siebie, mają władzę, ale wstydzą się swych czynów.
Wielcy herosi to ci, którzy, pomimo tego, że wszystko wokół jest
ponure, potrafią namalować tęczę. Którzy znajdują własny sposób na
dostrzeżenie kolorów i wykorzystanie ich do malowania arcydzieł. A
przy odrobinie wysiłku są w stanie tak użyć odpowiednich narzędzi, tak
spreparować szkic narzucony im przez bogów, że zadziwiają wszystkich.
Daltonista nie dostrzeże różnicy między błękitem, a różem, więc
przypadkowo może wziąć inną farbę niż planował. Trudniej mu stworzyć
harmonijną całość, jednak nie jest to niemożliwe. A jeśli mu się to
uda, wtedy jego obraz ma szansę zawisnąć w holu, wśród innych mu
podobnych.
Sztuka malowania życia polega na dostrzeganiu wszystkiego, co dzieje
się wokół. Korzystaniu z doświadczenia starszych, zdolniejszych.
Znalezieniu odpowiedniego wzoru, odpowiedniej inspiracji. Wielu ludzi
działa schematycznie. Najpierw robią szkic przy pomocy starszych
malarzy. Potem wypełniają go, czasem przy okazji poprawiając. Nie
zawsze się to udaje; wtedy co odważniejsi sięgają po rozpuszczalnik, a
ci mniej odważni zamalowują błędy, licząc na to, że na tej powierzchni
namalują jeszcze coś innego. Wydaje się to proste, dopóki nie
przejdziemy do praktyki. Wtedy wszystko idzie źle, to ktoś zakosi nasz
pędzel, to ktoś zabrudzi farbę. Inny zabierze paletę albo przytnie
sztalugę. Jakiś niemiły malarz chwyci naszą dłoń i zacznie ‚poprawiać’
nasz obraz wbrew naszej woli.
Naszym, Twoim, zadaniem jest wtedy walczyć. O swoją wolność, o
niezależność. Maluj to, co chcesz, jednak licz się z konsekwencjami.
Choćby to była błaha sprawa, mała plamka farby, może mieć ona wielki
wpływ na ogólną prezencję obrazu.
Warto o tym pamiętać, bo trzech krytyków patrzy na każdy milimetr
kwadratowy płótna. A obrazy ze skazą nie trafią do elitarnych galerii.
Nie licz na to.
Baaaaaardzo podobalo mi sie to opowiadanie. Genialne porownanie do obrazow, to przeslanie ;3
Pisz wiecej jednoczesciowek!:D
Extra. Genialny pomysł. Widać, że wiesz, co nieco o farbie. Do tego ten pomysł… . Będę go wychwalała nad niebiosami 😉
To było piękne. Jestem w szoku, pomysł był oryginalny, opko napisanie poprawnie i płynnie, nie mam mu nic do zarzucenia, wręcz przeciwnie 😉
O mamo… Nie wiem co ci powiedzieć. To było tak prawdziwe, tak szczere, tak niesamowite… To w jaki sposób jest pokazany zły człowiek, jak heros. To, o herosach mnie doszczętnie powaliło. Ich daltonizm, to, że większość z nich nie osiąga nic więcej co im pokazane, a tylko nieliczni umieją namalować tęczę, wybić się z szarości.
Sam pomysł jest cudowny. No nie wiem co ci powiedzieć. To było najlepsze coś, co czytałam od dawna. Ukryty sens, przenośnia, genialne… w tak kreatywny i prawdziwy sposób jest to pokazane. Zatkało mnie. Już na początku a na końcu to aż nie wiem jak to opisać. W ogóle nie wiem co pisze jestem pod takim wrażeniem. O mamo…
Każdy ruch w tym tekście, jest idealnie oddającym życie. Każde słowo, porównanie… To o malarzach poprawiających prace wbrew naszej woli, to o podcinaniu sztalug, brudzeniu farb…
Zniewalające.
Jeju, wiem, że się powtarzam, ale nie wiem jak pochwalić twój geniusz. Wymyśl sobie pochwałę, którą marzysz usłyszeć, o której myślałaś pisząc tę pracę i wyobraź sobie, że w tym miejscu jest napisana -> …(tu wstaw brakującą pochwałę)…
Jestem pod wrażeniem, napisz coś jeszcze równie genialnego, błagam <3
Po prostu biję pokłony. To było genialne! Dawno nie czytałam tak poruszającej pracy!
Nie chodzi mi tutaj o potoki łez czy coś w tym rodzaju. Twoje opowiadanie było jednym wielkim porównaniem życia. I to takim na najwyższym poziomie. Zestawianie barw i emocji, różnorodne opisy płótna…To było takie prawdziwe! Aż brak mi słów!
A to, jak wplotłaś herosów, jak pokazałaś, że każdy z nas ma wpływ na swoje życie i nawet taki półbóg może zmienić jego bieg… Chylę czoło!
Wow….
Zatkało mnie… Jest druga w nocy i nie wiem co mogę napisać. To było piękne. Ale Ty to wiesz. Ty wiesz, że to było piękne. Genialny pomysł i genialne wykonanie. Niesamowite w jaki sposób przedstawiłaś istotę ludzkiego życia. To jak każdy ma wpływ na swój los i to o herosach… Nie wiem co mam powiedzieć. Bosko pyszczku
O.O – ta minka wyraża więcej niż tysiąc słów.
To było genialne. Inteligentne. Mądre. Kreatywne. Oryginalne. Filozoficzne. Chyba jeszcze nigdy czegoś takiego nie przeczytałem. Naprawdę niesamowite. Fenomenalny pomysł z tymi obrazami, galeriami i farbami. Ten fragment o szarości herosów jest strasznie błyskotliwy. Opisujesz to wszystko z wręcz przerażającą łatwością. Naprawdę, to opowiadanieżjest wspaniałe. Przypomina mi wręcz prozę poetycką, ale to określenie teź nie jest właściwe. W każdym bądź razie, niesamowicie mi się podobało.