Michael
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Widziałem to przez małe okienko w wagonie. „Po co właściwie ono tu jest?”- pytałem sam siebie. Cóż, ważne jest to, że dzięki niemu możemy kontrolować otoczenie. Powoli zaczęło się robić ciemno. Zarówno na zewnątrz, jak i tutaj, w środku. Z westchnieniem odwróciłem się od okna i oparłem głowę o ścianę. Jamie wyjął z plecaka butelkę z wodą. Wypił ostatki płynu i uniósł jedną dłoń nad szyjkę butli. Wytworzona przez niego kula światła „spłynęła” do środka i pękła, rozlewając swe światło po całym pojemniku. Syn Eteru zakręcił butelkę, po czym powtórzył te same czynności jeszcze dwa razy. Usiedliśmy w kole, a prowizoryczne lampki ustawiliśmy w samym środku. Rozi rozdzieliła kanapki i soki w kartonikach. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy stało się całkowicie ciemno. I cicho. Słychać było jedynie stukot kół na szynach.
– Wiecie… – zaczęła córka Chloris – mam jakieś takie przeczucie, że dopiero teraz zaczną się nasze prawdziwe poszukiwania. Zgodnie skinęliśmy głowami. Wszyscy czuliśmy to samo. Uśmiechnąłem się.
– Czyli teraz zacznie się również prawdziwa rozrywka!
Eva uniosła brew.
– Co masz na myśli?
– Walki oczywiście – zawołałem i roześmiałem się głośno. Jack od razu się do mnie przyłączył, a po chwili cała nasza szóstka zanosiła się od śmiechu.
Rano obudziłem się całkiem zdrętwiały. Ból w karku dręczył mnie później cały dzień.
– Już wiem jak się czuje moja babcia – jęknęła Rozi.
– Czy tylko mi jest zimno? – spytała Eva, rozcierając ramiona. Nie wiele myśląc zdjąłem swoją oliwkową bluzę i założyłem ją dziewczynie. Córka Apolla starała się ukryć rumieniec, który oblał jej policzki, ale i tak go dostrzegłem. Uśmiechnąłem się pod nosem.
– Dziękuję
– Drobiazg. Nie mogę pozwolić żebyś marzła, prawda? – puściłem jej oczko i poszedłem obudzić Jamiego. Oczywiście po mojemu. Śpiący obok Jack, ziewnął przeciągle i otworzył zaspane oczy. Przyłożyłem palec do ust i wskazałem głową na blondyna. Syn Posejdona załapał od razu. Błysnął zębami i odrzucił koc. Klęknęliśmy po obu stronach głowy przyjaciela. „Na trzy” – pokazał na migi Jack. Skinąłem głową. „Raz… dwa… trzy”
– Wstawaj! – krzyknęliśmy mu prosto do uszu. Przerażony Jamie zerwał się z podłogi i uderzył nas obu rękami. Z jękiem złapaliśmy się za nosy. Dziewczyny wybuchnęły śmiechem. Blondyn spojrzał na nas zdezorientowany. Dopiero po paru sekundach zorientował się w sytuacji i również roześmiał się głośno.
– Przypomnij mi żebym już nigdy więcej nie próbował przestraszyć Jaimiego – powiedziałem do Jacka.
– Masz to jak w banku – wymamrotał z uśmiechem białowłosy.
Godzinę później, siedząca przy oknie Ginny, zawołała:
– Chyba już niedaleko! Widzę w oddali góry.
Dopadliśmy otworu. Faktycznie, daleko przed nami wznosiły się szczyty Czarnego Kanionu. Słońce powoli wychylało się ponad ich krawędzie, rozjaśniając niebo. Trzeba było przyznać, że widok był zachwycający. Eva wyciągnęła z plecaka szkicownik i szybkimi ruchami ołówka nakreśliła zarysy gór.
– Przecież nie mamy aparatów, prawda – odpowiedziała na moje pytające spojrzenie. – Pomyślałam, że uwiecznienie naszej podróży, będzie takim moim osobistym zadaniem – uśmiechnęła się.
O nic więcej nie pytałem.
Zjedliśmy pospiesznie śniadanie składające się z pozostałych kanapek oraz trzech batonów musli podzielonych na pół i zaczęliśmy się szykować do wysiadki. Jamie zgasił światło w butelkach, a Rozi poskładała koce. Gdy wagon wreszcie wyglądał tak jak go zastaliśmy, Jack jeszcze raz wyjrzał przez okienko.
– Jesteśmy już naprawdę blisko. Właśnie minęliśmy znak „Witajcie w Crawford”
– Czyli jesteśmy na miejscu – oznajmiła Ginny. – Tutaj znajduje się główne wejście do Parku…
– Świetnie – zawołałem uradowany. – To teraz tylko się wydostać! Chwyciłem miecz, podszedłem do zamka i uniosłem broń nad głowę. Już miałem ciąć mieczem w zamek, kiedy poczułem czyjąś dłoń na ramieniu.
– Misiek, co tak właściwie chciałeś zrobić? – spytała niewinnie Eva.
Trochę się zmieszałem.
– No… przeciąć te drzwi i… wyskoczyć… – powiedziałem coraz mniej pewnym głosem. Moja dziewczyna pokręciła głową, po czym uderzyła mnie brzegiem dłoni w głowę. Zabolało.
– Głupek. Narobiłbyś zbyt wielkiego bałaganu i niepotrzebnego zamieszania. Urażony odszedłem do tyłu, masując obolałe miejsce. Córka Apolla sięgnęła do paska, gdzie zmaterializował się łuk. (Jakby nie wystarczało to, że sam wytwarza strzały, to jeszcze znika, gdy się go nie używa!) Eva naciągnęła cięciwę. Prosta, elektryczna strzała ze świstem przecięła powietrze i utknęła w zamku. Po krótkiej serii świszczących i strzelających dźwięków, zamek spadł na podłogę, zaś w jego miejscu powstała czarna dziura. Dziewczyna bez problemu przesunęła drzwi. Pęd pociągu dopiero teraz dał się nam odczuć. Wiatr rozwiewał nam włosy. Szumiało mi w uszach i musiałem mrużyć oczy.
– To co teraz? – zawołałem chcąc przekrzyczeć wiatr.
– Skaczemy! – odkrzyknął Jack. Przytrzymując się jedną ręką ściany, podszedł do skraju wagonu. Odwrócił się do nas z uśmiechem i wyskoczył. Sekundę później to samo zrobiła Ginny. „No dobra, raz się żyje” – pomyślałem. Spojrzałem przed siebie i skoczyłem. Przez moment było cudownie. Tak samo czułem się, gdy po raz pierwszy zeskoczyłem z huśtawki będąc naprawdę wysoko. Fajne uczucie. Potem… Potem było niezbyt przyjemne spotkanie z ziemią. Upadłem na żwir i przeturlałem się przez kilka metrów. Usłyszałem czyjeś szybkie kroki.
– W porządku, Misiek? – spytała córka Ateny, pomagając mi wstać. Uśmiechnąłem się szeroko.
– To było extra! Chce jeszcze raz.
– Ja podziękuję – usłyszałem za sobą głos Rozi. Obok niej szli Eva i Jamie.
– Wszyscy cali? – upewnił się blondyn. Skinęliśmy głowami. – A więc w drogę!
Pół godziny szybkiego marszu wystarczyło, by dostać się do centrum miasta. Nie musieliśmy nawet pytać o drogę. Drogowskazy pokazujące, gdzie znajduje się Park były wszędzie. Po dziesięciu minutach byliśmy na miejscu. Czarny Kanion piętrzył się nad nami i nie powiem, że wyglądał zachęcająco. Stanęliśmy w kolejce. Przed nami stała grupka japońskich turystów i pstrykała zdjęcia wszystkiemu dookoła. Włącznie z nami.
– Czemu gdziekolwiek się nie pojedzie, to zawsze się ich spotyka? – szepnąłem na ucho Jaimiemu. Syn Eteru wzruszył ramionami i zasłonił twarz, gdy jedna z Japonek podeszła, by strzelić mu fotkę.
– Tak? – usłyszeliśmy głos mężczyzny w okienku.
– Sześć ulgowych poprosimy – powiedziała przymilnie Ginny.
Kasjer podał jej bilety i odliczył podane przez blondynkę pieniądze. Skinął głową i już mieliśmy odejść, kiedy zawołał:
– A mapę chcecie?
– Nie, dziękujemy – uśmiechnęła się słodko córka Ateny, chcąc go spławić. – Mamy swoją.
– To może przewodnik? Informacje turystyczną? – naciskał facet.
– Bardzo panu dziękujemy, nie ma takiej potrzeby. Wszystko mam tutaj – Ginny postukała się w głowę i nie zwracając uwagi na rozdziawione usta kasjera, odciągnęła nas od okienka.
Na początku droga była bardzo przyjemna. Piaszczysta ścieżka biegła między podnóżami gór. Wokół nas rosły ogromne iglaki. Ginny i Rozi rozpoznały wśród nich różna rodzaje sosen, świerków i jodłę kalifornijską. Dla mnie to były po prostu nie ubrane choinki. Powoli zaczęło się robić coraz bardziej stromo. Kierowaliśmy się ku górze, ku punktom widokowym. Po chwili przyjemny spacer zmienił się w wyczerpująco wspinaczkę. Spojrzałem w górę. Czarne ściany kanionu wyglądały na przerażająco wysokie.
– Od 2348 do 2536 metrów nad poziomem morza.
– Słucham? – spytałem zdezorientowany. Córka Ateny uśmiechnęła się.
– Wysokość Czarnego Kanionu. Powiedzmy, że wynosi ona około 2400 metrów. Jack pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Ty naprawdę pamiętasz to wszystko.
– Oczywiście – odparła dziewczyna, biorąc go za rękę. – W końcu moją matką jest bogini mądrości, co nie?
Godzinę później dotarliśmy do punktu widokowego. Całkowicie wyczerpani, podeszliśmy do barierki i spojrzeliśmy w dół. Rzeka Gunnison płynęła w dole niczym zielonkawa wstęga. Poszarpana, szumiąca, wzburzona i niezwykle piękna wstęga. Eva od razu wyjęła szkicownik. Patrzyliśmy na ten piękny widok przez dobry kwadrans. Gdy wreszcie otrząsnęliśmy się z zachwytu, mój brzuch dał o sobie znać. Nic dziwnego, już minęła pora lunchu. Rozi przyjrzała się drogowskazom.
– Jakieś trzydzieści metrów za zakrętem powinno być schronisko. Tam będziemy mogli coś zjeść – brunetka puściła mi oczko. – Twój żołądek musi jeszcze chwilę poczekać.
Myśl o gorącej zupie dodała mi sił. Zresztą nie tylko mi. Do schroniska dotarliśmy w niecałe dziesięć minut. Mała przytulna, drewniana gospoda zapraszała do środka zapachami tak wspaniałymi, że ślina napłynęła mi do ust. Dosłownie wbiegłem do środka. Długie drewniane stoły przykryte caratami i takie same ławy wypełniały całą izbę. W środku znajdowali się znani nam już Japończycy i grupka staruszków ubranych w szorty oraz kwieciste koszule. Za ladą stała młoda dziewczyna z kolczykiem w nosie i wycierała kubki. Sięgnąłem po kartę, po czym odszedłem do przyjaciół. Kilka minut później złożyliśmy zamówienia. Dziewczyna przyniosła nam jedzenie i wróciła za ladę.
– Zauważyliście, że tu tak jakoś… spokojnie? – spytałem. – No wiecie żadnych potworów itp.
– Żebyś czasem nie powiedział w złą godzinę – upomniała mnie Eva.
– Dokładnie. Chciałbym choć raz w życiu zjeść w spokoju. Bez bijatyki i tłuczenia talerzy! – przytaknął Jack i wziął do ust frytkę.
– Z naszym szczęściem to raczej niemożliwe – odparł Jamie. – My zawsze pakujemy się w jakieś kłopoty.
Wtedy ziemia zadrżała, a gdzieś w oddali rozległ się ryk.
– Bogowie, błagam! – jęknęła Ginny i ukryła twarz w dłoniach. Drzwi do schroniska z hukiem wypadły z zawiasów. Zachwyceni Japończycy zaczęli pstrykać zdjęcia. Gruby robal koloru brudnego różu wsadził łeb do środka.
– Dżdżownica tartarska – powiedział Jack. One są ślepe, tak? Córka Ateny skinęła głową.
– Załatwmy to szybko – uśmiechnąłem się. Wyciągnąłem miecz i ruszyłem na potwora. Dźgnąłem go w to ohydne cielsko, a robal pisnął przeraźliwie i schował się pod ziemią. Wybiegliśmy na zewnątrz. Nagle przed nami zaczęła rosnąć kupka ziemi. Dżdżownica wystrzeliła w górę. Świetliste strzały utknęły w ciele, zielone pnącza oplotły ją i zaczęły dusić. Nasze miecze zatopiły cię w ciele bestii. Z ran popłynęła szara maź. Potwór szarpnął i znów schował się w ziemi.
– Może już nie wróci? – spytała z nadzieją w głosie Rozi.
Robal pojawił się tuż za nią. Odskoczyła przestraszona, a dziewczyny znów posłały strzały w jego ciało. Zamachnąłem się i ciąłem go tam, gdzie zazwyczaj jest szyja. Miecz z łatwością przeszedł przez mięsistą skórę. Potwór ryknął i rozpadł się w pył. Odgarnąłem włosy z czoła.
– Jaki wynik?
– Około piętnaście minut – odparł Jamie.
– Poprawiliśmy się – roześmiał się Jack. – Chodźcie dokończmy jeść.
Kolejne trzy godziny minęły nam na morderczej wędrówce jeszcze wyżej, a potem w dół, do kampingu. Pod koniec trasy praktycznie opadaliśmy z sił. Nogi mi się trzęsły jak po najcięższym z możliwych treningów w Obozie Herosów. Nie będę liczył ile wody wypiłem w ciągu dzisiejszego dnia. Przed nami wyrosła mała górka, za którą miało się kryć pole namiotowe. Jęknąłem.
– Co ja satyr, żeby tak skakać po kamieniach?!
Gdy wreszcie pokonaliśmy całą trasę, naszym oczom ukazała się rozległa łąka, na której gdzieniegdzie rosły wysokie sosny i wierzby. Nie było tu tłumów. Zaledwie cztery namioty. Uradowany, padłem pod drzewem. Westchnąłem z zadowoleniem. „Ja tu zostaję. Nikt mnie nie zmusi żebym wstał.” Nagle padł na mnie jakiś cień. Nie musiałem patrzeć kto to.
– Eva… – załkałem.
– No już, już. Chodź Misiek – dziewczyna wyciągnęła do mnie rękę. Chcąc, czy nie, musiałem się podnieść i pomóc przy rozbijaniu namiotów. Zanim się z tym uporaliśmy, słońce zaczęło zachodzić, barwiąc niebo na morelowy kolor.
nie ubrane choinki – nie z przymiotnikami piszemy łącznie
w wyczerpująco wspinaczkę. – wyczerpującą
– Od 2348 do 2536 metrów nad poziomem morza. – liczby w tekście pisanym zapisujemy słownie 😉
Biedny Misiek :C Biedni herosi :C Wszyscy są poszkodowani :C Nawet zjeść w spokoju nie mogą, biedactwa moje :C
A co do opka – powalające na kolana. Uwielbiam je, chyba najbardziej dlatego, że zachowanie jest okropnie naturalne i tak trzymaj 😉
W zupełności zgadzam się z Melią. Dobrze, że tak często mogę czytać Twoje opowiadania
Ech, wypisali juz błędy. Inna sprawa, że ich nie zauważyłem 😀 . Za bardzo mnie wciągnęło. Naprawdę lubię twoich bohaterów, są naturalni, zabawni i zachowują się jak nastolatki. I mają oddzielne charaktery, różnią się, co przy narracji pierwszoosobowej na pewno trudno jest uzyskać. Podziwiam. Misiek jest świetny. Ten jego typowy Aresowy mózg. XD I dobrze, że ma głupie pomysły, bo to niesamowite, że ty jako osoba bardzo inteligentna (widać po stylu pisania) potragisz się wczuć w kogoś mniej bystrego. Akcja nie pędzi, opisy bardzo dobre. Czekam na CD!
Czy ja już kiedyś pisałam jak cudownie się czuję czytając wasze komentarze? Nic nie sprawia mi tyle radości co poczucie, że komuś podobają się moje prace Dziękuję wam.
Nie masz za co dziękować. Jak się tak pisze, to się potem ma ;** Ale rozdział super, serio!!
Super! Ja uwielbiam twoje opka! Genialne, zresztą jak zwykle 😀