Co tu dużo pisać: dla Melii i carmel (droga carmel, jakieś dwa tygodnie temu miałaś założyć konto na czacie, domyślam się, że już to zrobiłaś?). Pisane w upale i skwarze, więc za wszelkie niedociągnięcia skargi zgłaszacie do Apolla (zabieraj to słońce, gościu!).
Ewa
Dzień pierwszy
Obudziłam się zlana potem. Poranne słońce wdzierało mi się przez powieki do oczu. Westchnęłam i zakryłam twarz poduszką. Moment. Coś było nie tak. Nikt nie próbował zerwać ze mnie kołdry i wykrzyczeć mi prosto do ucha, że pora wstawać, albo zawartość wazonu wyląduje na mojej głowie… Nikt. Było cicho. Bez porannej gwary panującej w domku Ateny, bez krzątającej się między łóżkami Annabeth, starającej się wszystkich obudzić, bez Malcolma piszącego wykresy na interaktywnej tablicy i wykrzykującego słowa w starożytnej grece… Zerwałam się z miękkiego materaca. Wspomnienia wróciły. Kadir. Uwięzienie. Mój malujący się w niedalekiej przyszłości marny koniec. Rozejrzałam się wokół siebie. Pokój był piękny, każdy mebel, każda rzecz, idealnie ze sobą współgrała. Nawet moje czerwone włosy wspaniale wpasowywały się w malachitowy kolor ścian. W kominku dogasał ogień, temperatura stopniowo spadała. Zadrżałam. Miałam na sobie ciemnogranatowe dżinsy-rurki i cieniuteńką biało-błękitną bluzkę. W przeciwległym końcu pomieszczenia dostrzegłam szafę; podbiegłam do niej. Miałam nadzieję znaleźć tam jakieś ciepłe ciuchy, bo w tych groziło mi tylko zamarznięcie żywcem. Otworzyłam jedno z dwuskrzydłowych drzwi, przy okazji przesuwając palcami po misternych rzeźbieniach zdobiących całą powierzchnię mebla. O ile się nie myliłam, przedstawiały sceny z mitologii greckiej. Gdy zaczęłam dostrzegać, co one znaczą, zrobiło mi się niedobrze. Postacie były różne, ale miały jedną identyczną cechę – na twarzach wszystkich zastygło przerażenie. Widziałam twarz Zeusa, wykrzywioną cierpieniem, gdy tracił swoją Semele. Widziałam umierających herosów… Szybko oderwałam wzrok od płaskorzeźb i spojrzałam w głąb szafy. Spodziewałam się zwykłych ubrań – jakieś dżinsy, przydługie koszulki, za duże swetry, bluzy… Zamiast tego dostrzegłam suknie, jak ze średniowiecza.
Śniłam? Ale w co innego miałam się ubrać? Chwyciłam z wieszaka pierwszą lepszą, o odcieniu ciemnego fioletu, po czym ruszyłam do łazienki znajdującej się za kotarą, w rogu pokoju.
Szybko się przebrałam i spojrzałam na swoje odbicie w wielkim lustrze. Szczerze mówiąc – nie poznałam samej siebie. Co ja gadam… Przecież nie byłam sobą. W każdym razie postać Mirabelle niemal topiła się w sukni – była delikatnej, kruchej budowy. Czułam, że mi ciasno w tym malutkim ciele… Nigdy nie rozumiałam tak chudych osób. Byłam człowiekiem, który nigdy nie żałował sobie jedzenia. A więc żarłam tony czekolady i słodyczy, ale jakoś nie grubłam. Może to od tego ciągłego stresu i dobrej kondycji fizycznej? Nie wiem. Spojrzałam na czarne, ścięte na pazia włosy Mirabelle, które chwilowo mogły uchodzić, za moje własne. Nadawały jej twarzy drobnego wyglądu, oszpecały ją. Zawsze uważałam, że długie, gęste włosy prezentują się najlepiej. Teraz miałam potwierdzenie tej teorii.
Długa, purpurowa suknia z ciężkiego materiału wyglądała na mnie, jak buty na obcasach włożone na nogi sześcioletniego dziecka. Mirabelle po prostu wyglądała na o wiele mniej lat, niż miała naprawdę. A w tej chwili wyglądałam tak ja…
Rękawy sukni spływały luźno po ramionach kończąc się koronkowym zaciśnięciem w nadgarstku. Dekolt był nieco zbyt głęboki, dlatego podciągnęłam ubranie w górę, jak najbardziej się dało. Od pasa do ramion, ciągnęły się ciemnoniebieskie zawijasy, ślicznie kontrastujące z fioletem materiału. Przyglądałam się im chwilę. Przedstawiały chyba jakiś herb… Spódnica była skrojona prosto, bez żadnych głupich i niepotrzebnych udziwnień. Cała purpurowa, z lekkimi kwiatowymi motywami na dole. Niestety ubranie niezbyt mi pasowało – w moim zwykłym ciele leżałoby jak ulał, ale w tym od Mirabelle… Dlatego też, wychodząc z łazienki potykałam się o krawędzie sukni, poplątane z własnymi nogami.
Gdy tylko znalazłam się z powrotem w pokoju, zrobiło mi się zimno. Tym razem w stopy. Spojrzałam na buty, albo raczej… Sandałki? Bogowie, brońcie… Dlaczego poddana Kadira nie mogła chodzić w trampkach? Ja miałam nosić sandały? JA?!
Już wolałam być boso.
Ściągnęłam (co prawda śliczne, ale i tak paskudne) buciki, składające się z czarnej, lakierowanej podeszwy i złotych paseczków przytrzymujących nogi, po czym wpadł mi do głowy genialny pomysł. Pierwszy, choć nikły przejaw buntu. Podeszłam do jednego z wielkich okien, znajdujących się z boku pokoju. I co zrobiłam? Nacisnęłam klamkę. Nie, naciśnięcie klamki to wbrew wszystkiemu nie było wszystko co zrobiłam. I nie, nie chciałam rzucić się z okna. Z mściwą miną ścisnęłam w dłoniach sandałki, po czym cisnęłam je na dziedziniec willi.
Później, po zjedzeniu śniadania znalezionego pod drzwiami, postanowiłam pozwiedzać. Przeszłam się korytarzem. Nie ma tu czego opisywać – gołe ściany, zimna podłoga bez dywanów i duże okna. Wszystkie drzwi były pozamykane. Nuda. Przypuszczam, że za jednymi z tych drzwi znajdowały się schody, bo na korytarzu nie było żadnych, a przecież widziałam, że jestem na którymś z kolei piętrze.
Postanowiłam wrócić do pokoju. Resztę dnia spędziłam czytając książki Cassandry Clare. Znalazłam je na półce. Później poszłam spać, obiecując sobie, iż kolejny dzień okaże się bardziej ciekawy, niż ten.
Dzień drugi
Rano obudziły mnie kroki. Lekkie kroki. I radosne głosy. Te osoby nie mogły mieć mniej niż dwudziestu lat… I na pewno nie były Kadirem. Zerwałam się z łóżka i z nadzieją otworzyłam drzwi pokoju.
Miałam rację. Korytarzem, wesoło podśpiewując, szła beztrosko dwójka na oko siedemnastoletnich chłopców. Na mój widok stanęli, jak wryci.
Byli bardzo do siebie podobni, wyglądali na rodzeństwo. Ale ich twarze przywiodły mi na myśl… Christiana. Te same włosy, te same oczy, ta sama blada twarz… Każdy z nich miał na sobie garnitur i czarne lakierki. Hebanowe włosy były tak samo równo obcięte. I to spojrzenie Chrisa… Mieli takie samo. Byli bezwarunkowo dziećmi Hekate. Czyżby bóg cierpienia przywłaszczał sobie herosów? Jeśli tak, to czyim dzieckiem była Mirabelle? A może była tylko śmiertelniczką widzącą przez mgłę?
Jeden z chłopców zrobił niepewny krok w moją stronę.
– Jesteś Ewa Holt? – spytał z lekkim francuskim akcentem.
– Ja… – wykrztusiłam. – Tak, jestem nią. Ale zajmuję ciało Mirabelle.
Pokiwał głową.
– Nazywam się Kaspian Grey – przedstawił się. – A to mój brat bliźniak, Ben.
– Jesteście dziećmi Hekate, prawda? – wypaliłam, zanim zdążyłam pomyśleć.
Kaspian zesztywniał.
– My… – zaczął. – Nie. – Uciął nagle, zdecydowanie. – Nie wiem, skąd przyszły ci do głowy takie niedorzeczności. Kadir nas uratował. Ojciec umarł, chcieli nas oddać do domu dziecka…
Ukrywał coś.
– Po co tu jesteście? – spytałam, postanawiając nie drążyć dalej tajemnicy ich pochodzenia.
– Kadir nas przysłał, byśmy oprowadzili cię po okolicy – odparł, nie odzywający się dotąd Ben.
Spojrzałam na nich z uśmiechem. Wyglądał tak niewinnie…
– No to chodźmy.
***
Okazało się, że w willi nie ma dokładnie nic do zobaczenia. Wszystko pozamykane na klucz. Dowiedziałam się tylko jednej, dość ciekawej rzeczy – drzwi prowadzące na schody były od prawej trzecimi od wrót do mojego pokoju. Można je było otworzyć, uderzając trzy razy pięścią w klamkę. I tylko tak. Mieszkałam na trzecim piętrze, na drugim bracia Grey’owie, a na pierwszym Kadir. Z tego co się dowiedziałam parter zajmowały jeszcze trzy inne dziewczyny (czyżby heroski?), które tu służyły.
Później Kaspian i Ben zaprowadzili mnie do ogrodów otaczających willę. Przez jakiś czas podziwialiśmy kwiaty, trawę, rzeczki, sztuczne jeziorka, uwięzione za kratami zwierzęta… Zrobiło mi się ich żal. Szczególnie, gdy mały orangutanek spojrzał na mnie zrozpaczony zza prętów klatki, a jego oczy mówiły „ratuj”. Nic więcej. Tylko to jedno słowo. Nie było w nich tej radości, którą widziałam u małpiątek skaczących radośnie po lilianach. Tylko pustka.
Usiadłam na jednej z licznych kamiennych ławek. Grey’owie stali niewzruszeni, czekając, aż coś powiem lub o coś zapytam. Podciągnęłam nogi na ławkę, bo znów zrobiło mi się zimno w stopy. Spojrzałam na istny raj panoszący się wokół mnie – potężne kwiaty egzotycznych roślin, kwitnące drzewa, wspaniałe, wielkie owoce zwieszające się z niemal każdej rośliny… Girlandy paproci, widniejących na tle wszechobecnej zieleni, rozłożyste niczym fajerwerki na tle, pełnego gwiazd i czarnego, jak smoła nieba… Setki motyli nie wiedzących, do jakiego kwiatka podlecieć, bo każdy był wspaniały. Ule pełne słodkiego, wylewającego się z nich i roznoszącego swój niesamowity zapach po ogrodach, złocistego miodu. Krople rosy lśniące na ostrych jak brzytwy czubkach kolców dziesiątek kaktusów… To wszystko tworzyło idealną harmonię niezakłóconego niczym spokoju i ciszy.
Poczułam nagle czyjąś rękę na ramieniu. Zadziałało ADHD. A jakżeby inaczej…? Złapałam obcą dłoń, po czym zaparłam się nogami o ławkę i z całej swojej siły pociągnęłam osobnika, do którego należała w przód. Po chwili niespodziewający się niczego Ben przekoziołkował nade mną w powietrzu i uderzył z cichym jękiem w żwirową ścieżkę. Natychmiast zerwał się na równe nogi i spojrzał na mnie z przerażeniem. Ojj… Czy mi czasami zdarza się myśleć, zanim coś zrobię? Chyba nie.
– A za co to było? – krzyknął, rozcierając rękę.
Kaspian spojrzał na mnie ze zdumieniem, po czym stanął za plecami brata i położył mu dłoń na ramieniu.
– Myślę, że czas już wracać. To chciał ci powiedzieć Ben – powiedział spokojnym, opanowanym głosem.
Odprowadzili mnie do pokoju. Wieczorem pod swoimi drzwiami znalazłam tacę pełną pyszności. Zjadłam. A później poszłam spać.
Dzień trzeci
Spotkałam dwie z służących Kadira. Wyglądały na córki Demeter. Byłam na parterze, miałam zamiar wyjść do ogrodu. Gdy tylko mnie zauważyły, uciekły. Jestem aż tak straszna?
Dzień czwarty
Wszystko robiło się coraz bardziej monotonne. Nudne. Nie było niczego nowego. Na okrągło to samo. Rutyna. Wydawało mi się, że jestem w willi sama. Ale oni tu byli. Byłam tego pewna. Oprócz tego schemat dnia był taki sam, jak wcześniej: obudzenie się, znalezienie śniadania pod drzwiami, spędzenie całego dnia z książką w ogrodach, kolacja i sen. Moja ADHD miało wielką ochotę się stąd wyrwać. Ale nie mogło.
Dzień piąty
Co powiedzieć? Poranek był taki sam, jak ostatnie cztery. Po co miałabym zanudzać Was kolejnym jego opisem, skoro wyszedłby identyczny co poprzednie? Powiem lepiej coś nowego. Po spałaszowaniu śniadania wyszłam na korytarz. Jedno z wielkich okien było otwarte. Chłodny wiatr zatańczył po mojej twarzy, palcami przeczesał włosy. Uśmiechnęłam się z rozmarzeniem. Wiatr… Zawsze niespokojny, porywczy, pełen euforii i radości do życia, jak ja… Nie. Coś się nie zgadzało. Ja przecież nie kochałam życia. Chciałam je sobie kiedyś odebrać, prawda? Przeczesałam sobie siano Mirabelle ręką, po czym ukryłam twarz w dłoniach. Nie wiem, dlaczego wtedy tak naszło mnie na wspominanie. Nigdy nie roztrząsałam, dlaczego się pocięłam, czemu chciałam się zabić. Ten temat mnie przerażał, nie chciałam się z nim zmierzyć. Nie potrafiłam się z nim zmierzyć. Ale teraz… śmierć wydała mi się jedynym rozwiązaniem. Już nie z powodu tak silnej nienawiści do samej siebie. Ale nie chciałam dopuścić do III wojny światowej. A na pewno tak by się stało, gdyby Ponos dostałby w swe chciwe dłonie sekrety bogów. A nie dostanie ich, jeśli będę martwa. Z pewnością nie miałam szans przeżyć, skacząc z trzeciego piętra. I to był plus.
Nabrałam powietrza w płuca. I rzuciłam się w pustą przestrzeń przed sobą.
Taaaak… To było nuuuudne… Wiem… Mam nadzieję, że przeżyjecie….
Buziaki
Chione
Nieeee… Nie przeżyjemyyy.
Trochę mało dialogów, a jak były to takie sztywne.
Dużo opisów, których nie lubię (muszę poprosić Travisa, żeby mi kupił jakiś sprej na opisy).
Nuuuuuda (ciekawsze było by zwiedzanie biblioteki z Afrodytą)/
I jeszcze jedno… GDZIE SĄ SOBOTA I NIEDZIELA!
Przecież nawet Atena w weekend idzie do centrum handlowego, na jakiś wybieg może czy coś. Nawet Hades, od czasu do czasu puszcza Persefone. Poprzednie części trochę ciekawiły, no ale nawet Posejdonowi zdarzają się wzloty i upadki XD (wzloty, wiecie o co chodzi)
Jee, jestem pierwszy
Nudne? Jakim prawem tak mowisz,konczac W TAKIM momencie? D:
Robię to, byście sięgali po następne części 😉
Jak mogłaś? Jak mogłaś przerywać w takim momencie? Ta część była świetna!, cudowna! itd. Nudzi mnie już pisanie tego sameg wiesz? Ale przeceż nie mogę życzyć ci byś pisała coraz gorzej prawda? Napisz jak najszybciej CD dobrze????????? plisssssss………….. :).
Kbong, chciałam krytyki, ale konstruktywnej. A to co napisałeś nie jest konstruktywne ani trochę. Dużo opisów, których nie lubię. Co to jest? Nie pomyślałeś, że autorowi robi się przykro, jak czyta takie coś? Mam wrażenie, że bredzenie o sobocie i niedzieli oraz o zakupach z Afrodytą przez pół komentarza nie ma NIC wspólnego z opkiem. Bo nie ma, prawda? Co, mam wyprawić Ewę chwilowo więzioną u Kadira, bez możliwości opuszczenia jego posiadłości na zakupy, gdy za miesiąc ma zginąć? Ten pomysł jest więcej, niż beznadziejny. Sorry. I nie uzasadniłeś czemu wydaje Ci się nudne. A krytyka polega na uzasadnieniu takiego czegoś. Zresztą wydaje mi się, że jest mało możliwe, byś czytał pięćdziesiąt poprzednich części, więc nie masz porównania.
Wiem, będą hejty… Ale nie podoba mi się Twój jakże konstruktywny >ironia< komentarz.
Podoba mi się, Chio. Wciągnęło mnie, mimo, że nie ma za dużo akcji ani dialogów. Twój styl jest bardzo dobry, fajnie dobieraz słowa, więc opko było świetne. Chociaż wg. mnie można było jednak trochę więcej akcji. Np. Podczas przechadzania się pomiędzy klatkami ze zwierzętami, jedno zwierzę mogło by uciec. Ewa próbowałaby walczyć, ale okazałoby się, że w tym ciele nie ma zdolności bojowych. Musiałaby by uciekać, wymyślić jakiś plan. W ostateczoności mogli ją uratować Kaspian i Ben. No i tyle uwag. Oprócz tego opko strasznie mi się podobało.
No, i kbongu: dialogów było może i mało, może były trochę sztywne. Ale mała ilość dialogów, to naprawdę nie jest duża wada, poza tym z kim ona miała tam gadać? Była uwięziona i nikomu tam nie ufała, a i tak odbyła krótką rozmowę z braćmi Grey.
A opisów jest idealna ilość. To, że ich nie lubisz, wcale nie oznacza, źe są złe. Gdyby było ich mniej, to inni blogowicze na pewno by się do tego przyczepili, ponieważ większość z nich bardzo je lubi. A przepraszam bardzo, ale wydaje mi się, że twoja opinia jest podzielana orzez niewielu, jeśli nie przez nikogo na RR. Sprej na opisy? Jakie to śmieszne, normalnie pękam ze śmiechu.
I co o chodzi z tym Weekendem? Nie mam w ogóle pojęcia. Zakupy? Atena i wybieg? Że co?
Na przyszłość: popracuj nad konstruktywnymi i inteligentnymi komentarzami,
Chio, opko było naprawdę dobre,
I nie próbuj być zabawny, bo ci to niezbyt wychodzi.
Kolejna osoba z twórczymi komentarzami ;____;
Moje są przy waszych takie puste. Aż mi się płakać chce.
Właśnie od trzech minut mam konto na chatcie 😉 Masz być ze mnie dumna, Chio! Długo się męczyłam z założeniem 😉 A dokładnie ze znalezieniem obrazka ^^
Ale przejdźmy do opka. Nie w każdej części muszą być wybuchy, czy coś takiego. A końcówka tej naprawdę dobra. Tylko mi Ewki nie zabij!
A w same opko nie może się opierać na dialogu. Opiera się na opisach i przemyśleniach oraz przeważnie jeszcze akcji. Dialogi to drugorzędna sprawa. Taki trochę dodatek. A same opko dobre, dynamiki tu dużo nie ma i dobrze, bo jaka miałaby być w więzieniu? Ale końcówka świetne i jestem pewna, że nasza Królowa Śniegu zachwyci nas czymś w następnej części. Więc twój koment. nie jest trafny kbong.
„(…) ale jakoś nie grubłam.” – może lepiej by brzmiało „tyłam”? Ze słowem „grubłam” jeszcze się chyba nigdy nie spotkałam. 😉
Poza tym jednym, malutkim błądzikiem, zgadzam się z poprzednikami – niby więzienie, niby nuda, niby nic, a jednak! Wróżka Chione nawet z kompletnej monotonii potrafi wyczarować naprawdę dobre, wciągające (ha!) opowiadanie. Szczególnie przyczyniły się do tego Twe słynne, wspaniałe opisy. Suknia i ogród – caceńko! Wręcz miałam wszystko przed oczami, upajałam się świetnie dobranym słownictwem i towarzyszącą całemu tekstowi pewną melancholią. Brawo, Chio! Czekam na CD!
A kbong’iem się nie przejmuj, wystarczy tylko popatrzeć na jego „arcydzieła”, by wiedzieć, że kompletnie nie warto na takiego osobnika tracić czasu. On pewnie nawet nie przeczyta adresowanych do niego komentarzy.
Pallas, po prostu kocham Twoje komenfarze ^^
Tak się w nich twórczo rozpisujesz, normalnie, jakbyś opko pisała. Właśnie, kiedy nowe opko od Ciebie…? 😛
Nawet moje czerwone włosy wspaniale wpasowywały się w malachitowy kolor ścian. – już ci to pisałam, Ewa jest w ciele Mirabelle, więc czemu ma mieć czerwone włosy? (widzisz, byłam delikatna 😀 )
dziękuję za użycie mojego stwierdzenia „grubłam” <3 Jestem taka dumna xD
I czy tylko mi się wydaje, że kbong jest jakimś trollem? Nie przejmuj się nim Oliwka 😛
A opko, które miało opisywać melancholię i nudę było ciekawe jak nie wiem! Czytałam wolno, bo lubię dobrą literaturę, mówiłam ci <3
Za dużo serduszek, za dużo serduszek… xD
Dla mnie twoje opka są zawsze wspaniałe nawet jeśli takie krótkie.Kocham twoje opisy świetnie pasują do twojego stylu pisania,
który jest zabójczy.Naprawde niemoge się doczekać,pisz szybko CD