Z dedykacją dla Annabelle, której opowiadania ostatnio przeczytałam i strasznie mi się spodobały. Taka miniaturka.
To na początku była tylko zabawa. W berka, chowanego. Zawsze wygrywałam. Ale potwory były naprawdę dobre. Cóż, miałam tylko pięć lat. W tym wieku cały świat był jednym wielkim placem zabaw.
Potwór zbliżał się od tyłu. Powoli, spokojnie, niczym wytrawny zabójca, wąż sunął do swojej ofiary. Jego wzrok był pełen determinacji, gdy czołgał się ku nieświadomej dziewczynce.
Bawiłam się w piaskownicy, na opustoszałym placu nie było jeszcze nikogo. Była dopiero siódma, większość dzieci spała jeszcze smacznie w łóżeczkach. Tylko moja mama zostawiła mnie na placu, bym nie nudziła się w pobliskim sklepie. Huśtawki skrzypiały przy podmuchach wiatru, na karuzeli usiadły gołębie i zjadały bułeczkę, zostawioną przez jakieś nieuważne dziecko. Nagle obok mnie rozległ się przerażający syk. Odwróciłam się, przestraszona. Spoglądałam na olbrzymiego zielonego gada o wąskich żółtych oczkach i przeraźliwie ostrych zębach. Wyglądał jakby przed chwilą uciekł z komiksów mojego kolegi o Bamanie. Nie czekałam aż stwór mnie zaatakuje i rozedrze na strzępy. Uchyliłam się przed jego ostrymi zębami i złapałam rękami węża pośrodku jego długiego ciała. Choć gad wyrywał się, jak tylko mógł, nie potrafił już uciec. A mój uścisk był coraz silniejszy, zbyt silny jak na pięcioletnią dziewczynkę. Po chwili potwór zamienił się w czarny pył i rozpłynął w powietrzu. Wzruszyłam ramionami. Mama często mi mówiła, że mam zbyt bujną wyobraźnię, może to przez to? To było dziwniejsze niż wszystko inne.
Nie, nie płakałam. Byłam niezwykłym dzieckiem. Nie pojmowałam, że ten wąż właśnie chciał mnie zabić. Nawet nie miał powodu. To była po prostu jakaś nowa straszna zabawa, ale jeszcze nie poznałam jej reguł. A może to był tylko sen…
Odgarnęłam kosmyk rudych włosów, poprawiłam sukienkę i zaczęłam dalej budować babki z piasku.
Zwyczajna, prosta zabawa. Nie wiedziałam, że gra w nią ktoś jeszcze…
Ból, przerażenie, krzyk.
– Gdzie jest moja mama? – pytałam ze łzami w oczach.
W ramionach trzymała mnie wysoka ciemnowłosa dziewczyna. Tuliła mnie do siebie, tak jak mama, gdy byłam jeszcze bardzo mała. Nikt nic nie mówił, ale samo milczenie było odpowiedzią. Moja matka nie żyła.
Jak oni mogli do tego dopuścić? Przecież im zaufałam… Nie to musi być pomyłka, to nie może być prawda. Moja mamusia… Łzy zaczęły spływać po policzkach. Dlaczego nie ja? Uderzyłam dziewczynę moją małą piąstką, zaskoczona wypuściła mnie z ramion. Pobiegłam i rzuciłam się na jasnowłosego chłopaka, który stał najbliżej mnie. Nazywał się Christopher. Chris. To on obiecał, że będzie nas chronił. Zaatakowałam go, gryząc i kopiąc. Krzyczałam ze złości. Złapał mnie za ręce i odsunął od siebie.
– Już dobrze, maleńka – powiedział łagodnie.
Nieprawda, nic nie było dobrze! Dziewczyna znowu mnie złapała. Bezsilna, patrzyłam na czarny proch na dywanie, jedyny ślad po monstrum, które zniszczyło całe moje życie. Spoglądałam na poprzewracane meble, podrapane zasłony, zbity wazon. Przez kilka minut potwór zniszczył mój dom, rodzinę.
Nie pamiętam, jak dostałam się do Obozu Herosów. Chyba spałam, przytłoczona tymi wydarzeniami. Chciałam zapomnieć, obudzić się. Pragnęłam, żeby to co się stało było tylko snem, złym koszmarem. By wszystko było jak dawniej.
Smutek, bezradność. Byłam sama. Po raz pierwszy w życiu naprawdę się bałam. Przy tym, co wtedy czułam, lęk przed potworami był niczym. Zabrali mi jedyną osobę, którą kochałam.
Obóz Herosów wydawał mi się piękny, ale olbrzymi. Pełen nieznanych ludzi. Obcych. Tęskniłam do naszego małego mieszkania. Byłyśmy tam tylko we dwie, mama i ja. Wcześniej wszystko robiłyśmy razem, smażyłyśmy naleśniki, malowałyśmy, oglądałyśmy bajki. Teraz byłam sama.
– Ej, nie smuć się – odezwała się dziewczyna, ta sama, która mnie wcześniej trzymała. – Jestem Amy, choć pokażę ci cały obóz, tu jest naprawdę pięknie.
Miała na sobie pomarańczową koszulę z jakimś napisem, ciemne włosy związała w kucyk. Pod grzywką znajdowała się para niebieskich oczu, takich jak mamy… Zerknęłam na nią spojrzeniem pełnym strachu. Wciąż kojarzyła mi się ze śmiercią matki. Dziewczyna złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Poszłam. Oprowadziła mnie po całym obozie, w miarę jak mówiła to miejsce przestawało wydawać się obce, stawało się coraz bardziej przyjazne.
– A tutaj są stajnie dla pegazów – mówiła Amy – dla takich koni, które mają skrzydła. Prawda, że są śliczne? Tylko nie podchodź za blisko, bo cię kopną. A tam dalej jest jadalnia, każdy domek ma swój własny stolik…
To było naprawdę wspaniałe miejsce, marzenia się spełniały. Konie mogą latać, deszcz może nie padać, moja mama może wrócić…
– Czemu płaczesz ? – Amy kucnęła obok mnie i wytarła mi nos – Jesteś już zmęczona? Może powinniśmy odłożyć zwiedzanie na później?
Przytuliła mnie, była taka ciepła.
– Ej, nie smuć się – wyszeptała – zobaczysz, wszystko się ułoży.
Siedziałam w jej ramionach, spoglądając na zachód słońca. Promienie odbijały się od tafli wody, całe jeziorko błyszczało. I pomyślałam, że może dam sobie radę. Będzie lepiej.
To jest po prostu taka gra. Gra o przetrwanie. W berka, chowanego… Gra nierówna, potwory mają kilka żyć, a heros jedno. Ale w grach zawsze ktoś oszukuje.
Spacerowałam po lesie, szukając kwiatków do bukietu dla Amy. Kochanej Amy. Przeskakiwałam konary drzew, przewracałam się o krzaki. Kwiaty wyglądały żałośnie, ale byłam pewna, że moja przyjaciółka się z nich ucieszy.
Nagle dostrzegłam w oddali jakiś ciemny kształt, jakiś ruch. Zdziwiłam się, wszyscy obozowicze byli teraz na arenie. Kto to mógł być? Podbiegłam bliżej. W moją stronę niepewnie szła kobieta, podpierając się na ramieniu brodatego mężczyzny. Miała na sobie zieloną letnią sukienkę i żółte sandały. Rozpuszczone rude włosy sięgały jej do pasa. Niebieskie oczy, choć podkrążone, błyszczały radością. Ręce były zawinięte w bandaże, na jej skórze było pełno blizn.
Od razu wiedziałam, kto to jest. Rzuciłam się, ku mojej mamie. Mamie, która żyła, oddychała i szła w moją stronę. Bukiet spadł na ziemię, kwiaty rozsypały się na trawie. Nie obchodziło mnie to. Biegłam naprzód, ze łzami w oczach. Mężczyzna złapał mnie, zanim zdążyłam rzucić się jej na szyję. Dopiero teraz przyjrzałam mu się dokładniej. Był już po pięćdziesiątce, miał ciemne oczy, czarną brodę. Był opalony, nosił niebieską koszulę i brązowe spodnie.
– Twoja matka jest teraz bardzo zmęczona, dziecko – wyjaśnił. – Jest teraz bardzo krucha, musimy być delikatni.
Mama uśmiechnęła się do mnie. Podeszła i przytuliła mnie.
– Ale jak? – spytałam z niedowierzaniem.
– Udało mi się uciec. Potwory pokłóciły się, kto ma mnie pożreć. – Nad brwiami pojawiła się maleńka zmarszczka.- Wymknęłam się, ale byłam ranna. Znalazł mnie George – wskazała głową na mężczyznę – on widział przez mgłę, opatrzył mnie i ukrył. Gdy doszłam do sił, zabrał mnie tutaj.
Łzy popłynęły mi ze zdwojoną siłą. Przycisnęłam twarz do sukienki mamy. Teraz nic nie mogło nam przeszkodzić, tu już nie było potworów. Mój świat wreszcie się ułożył, bo przez cały czas jego centrum była mama.
Zwyczajna zabawa. Jak wszystkie inne posiada reguły gry, zasady. Jesttylko jeden zwycięzca. Jestem nim ja.
Takie optymistyczne opko z okazji końca roku. Spróbowałam raz napisać coś wesołego, bo tyle smutasów na RR (może poza „Potworną potrawą” Chione).
Podoba mi sie. Podoba mi sie spojrzenie dziecka,porownanie do gry,szczesliwe zakonczenie ;3
No nie! Znowu czcionka się popsuła. Grrr…
Całkiem fajne 😉 .
Miło, że jest wreszcie jakieś optymistyczne opko, ale przecież trudno o wesołe życie w otoczeniu potworów, prawda? Jednak mi się podobało 😉
Super. To spojrzenie oczami dziecka jest zajebiste 😀
Fajnie, że są tu jeszcze jacyś optymiści :P.
Doczepię się do jednego – ta historia zbyt dobrze się skończyła ( 😀 ) . I akcja pędzi troszkę za szybko.
A co do reszty? Świetnie napisane, naprawdę wyrabiasz sobie styl. I to taki naprawdę dobry styl. Piszesz coraz ładniej.
O jeny, nawet nie wiesz jaką przyjemność sprawiłaś mi tą dedykacją pyszczku :3 Bardzo dziękuję ^ ^
Opowiadanie spodobało mi się już na początku, a to z powodu wielu opisów. Dokładnie przedstawiłaś scenerię, dzięki czemu od razu wczułam się w akcję. Postrzeganie świata herosów oczami małego dziecka, które traci matkę, też mi się bardzo spodobało. I dobrze, że koniec jest szczęśliwy Trzeba dawać bohaterom te chwile radości
Oh, bardzo ładne opko. Naprawdę mi się podoba i masz rację, potrzeba tu więcej pozytywnych opowiadań. Tekstowi niczego nie brakuje, nie zapomniałaś o opisach, o uczuciach… urzekł mnie Twój styl pisania. Świetny pomysł z tą zabawą. Wszystkie te przytyki do regół, zwycięscy…
Mam tylko dwie rady: powinnaś odgrodzić wspomnienia jakimiś gwiazdkami, czy czymś, ale to tylko taka sugestia. Druga sprawa: Mgła z wielkiej litery 😉
Spodziewałam się, że te opko będzie smutne, ale okazało się, że nie. Pozytywnie mnie zaskoczyłaś. Dobry pomysł, fajnie przedstawiłaś to ze strony małego dziecka. Podobało mi się.