Część trzecia: Najgorszy prysznic w życiu
Dla wszystkich tych, którym chce się to czytać i wystawić komentarz.
Za mną stała wysoka dziewczyna. Jej rude, półdługie włosy skierowane były na wszystkie strony, a szare oczy wpatrywały się z powagą w Clarisse. Ciemna karnacja sprawiała, iż piegi na jej twarzy były bardzo widoczne. Na sobie miała pomarańczowy podkoszulek, na nim skórzaną kurtkę, a jej czarne spodnie były nieco nadpalone tu i ówdzie. Coś w niej budziło niepokój i bardzo możliwe, iż był to dość sporych rozmiarów młot, który dziewczyna trzymała na ramieniu. Usłyszałam przekleństwa ze strony dzieci Aresa, ale nawet gdy mieli przewagę liczebną, ta nowa dziewczyna wyglądała zbyt groźnie. Aż czuło się bijący od niej żar. Córka boga wojny splunęła na ziemie, po czym odwróciła się i odeszła z zadartą głową. Odwróciłam się do mojej wybawicielki i podniosłam się z ziemi.
– D-dziękuję – mruknęłam. Dziewczyna wyciągnęła do mnie wolną rękę, i uścisnęła moją dość mocno.
– Jestem Lizbeth. W skrócie Liz. Mam nadzieję, że nie zrobiły ci nic poważnego… – spojrzała na moją twarz, a ja poczerwieniałam z zażenowania, pamiętając o swoich wąsach.
– To co widzisz to właściwie efekt działania tych z jedenastki – mruknęłam cicho. Dziewczyna zachichotała, po czym poczochrała moje włosy.
– Chodź, znajdziemy coś na to – powiedziała, po czym pociągnęła mnie w stronę jej domku. Poszłam za nią, starając się za bardzo nie rzucać w oczy. Pierwszy mój dzień w obozie i już tak się dałam wrobić. Liz puściła moją rękę przed jej wejściem a następnie weszła do niego, zostawiając uchylone drzwi. Słyszałam straszny rumor rozrzucanych rzeczy i po chwili rudowłosa wyszła z zieloną buteleczką, którą mi podała.
– Powinno pomóc, posmaruj tym sobie wąsy – dziewczyna znów zachichotała. – Przepraszam, ale to po prostu absurdalnie wygląda – powiedziała, szczerząc się szeroko.
Westchnęłam tylko i odkręciłam butelkę. Doleciał do mnie miętowy zapach, a w środku dostrzegłam płyn pistacjowego koloru. Wylałam trochę zawartości na dłoń (miałam uczucie, iż zamarza mi ręka), a następnie posmarowałam sobie okolice górnej wargi.
– I jak? – spytałam moją znajomą. Ta zmarszczyła brwi, jednak po chwili uśmiechnęła się szeroko i wcisnęła jeden z guzików swojego zegarka. Urządzenie zapiszczało i nagle zamiast tarczy pokazało się sporej wielkości lusterko.
– Sama się przekonaj – stwierdziła i podsunęła mi swój przegub. Musiałam stwierdzić, iż efekt był genialny – po markerze nie zostało nawet śladu.
– Dziękuję, dziękuję bardzo – z radości aż nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć.
-Nie ma za co – w zamian zostałam obdarowana ponownym uśmiechem. – Sama go często używam, gdy muszę szybko wyczyścić ręce.
– Aha – pokiwałam głową i zerknęłam na jej zegarek. – A to co?
– Zegarek szwajcarski. Ma jeszcze scyzoryk, zegar słoneczny, miniaturowy klucz, zestaw śrubek i sprężyn, można też włamać się do komputera albo zrobić projekcję motyli.
– …projekcję motyli? – no trochę mnie to zdziwiło.
– Nie miałam pomysłu, co mogłabym tam jeszcze wsadzić. Hej, pokazał ci ktoś już Obóz?
***
Przechadzka z Lizbeht była niesamowita. Dziewczyna potrafiła mówić o wszystkim jako o rzeczy fascynującej, nawet jeśli było to tylko jezioro, albo pole truskawek. Dowiedziałam się też nieco o niej samej. Jej mama trudniła się wyrobem biżuterii w srebrze, podobno była bardzo utalentowana. Ściągnęła na siebie uwagę Hefajstosa, boga kowali, no i tak dorobiono się Liz. Potem jej tata oczywiście zdradził, kim jest i kim jest mała, rudowłosa dziewczynka, więc mama wysłała ją do obozu. No i teraz Liz siedzi i zaznajamia się z resztą. Znaczy głównie ze swoim rodzeństwem. Nie powiedziała mi tego, ale podczas naszej przechadzki zauważyłam, że inni przyglądają się nam raczej nieufnie. Chyba nie bardzo przepadali za moją towarzyszką. Gdy rozbrzmiał dziwny odgłos, córka boga kowali pociągnęła mnie do jadalni, tam popchnęła w stronę stolika jedenastki, a sama się oddaliła. Usiadłam z boku, widząc na sobie kpiące spojrzenia mojego stolika. Mówi się trudno i żyje się dalej. Kiedy jednak już chciałam coś zjeść, zobaczyłam, jak wszyscy wstają i idą do trójnogu, aby wrzucić tam kawałki swojego jedzenia. Ah, racja, Liz mi o ty mówiła. Ofiara dla bogów.„Kiedy wpadniesz między kruki, musisz krakać tak jak one”, czyż nie? Sama wstałam z moją pizzą na talerzu. Gdy nadeszła moją kolej, rzuciłam kawałek w ogień i schyliłam głowę. „Mamo, jeżeli mnie słyszysz, daj mi jakiś znak, cokolwiek” pomyślałam. Jednak zamiast nieprzyjemnego zapachu dymu doszedł mnie zapach dobrego ciasta dyniowego. Dla pewności szybko wróciłam na miejsce. Kiedy już się najadłam (matko, jaka ja byłam głodna!) i reszta uczyniła to również, wstał Chejron, konioczłowiek którego widziałam wczoraj.
– Ekhm, mam dwa ogłoszenia. Po pierwsze, do grona obozowiczów dołączyła Yerri Canela. Przywitajmy ją! – rozległy się umiarkowane brawa, co przyjęłam z niejakim optymizmem. Mogli przecież w ogóle nie klaskać.
– Drugie ogłoszenie to takie, iż jutrzejszego wieczoru odbędzie się bitwa o sztandar – teraz rozległ się o wiele bardziej burzliwy aplauz. Nie wiedziałam, co to ta bitwa o sztandar, ale miałam nadzieję, że wyjdę z niej żywa.
***
Wstałam, po czym przeciągnęłam się. Zamyśliłam się i tak wszyscy sobie poszli, a ja siedziałam, gapiąc się w przestrzeń. Wypadałoby się w końcu ruszyć i coś zrobić. Co prawda zostało mi jeszcze pół dnia i mogłam w sumie poćwiczyć. Tylko co? Strzelanie z łuku? Znając siebie, pewnie bym się zastrzeliła. Walka na miecze? Tylko, że nie miałam miecza. Ale Liz powiedziała, że jest zbrojownia. Powinni mieć coś, czym się nie pokroję. Szłam tak i myślałam, gdy nagle słońce przysłonił mi wielki cień. Odwróciłam się, ale nie zdążyłam się przyjrzeć uważnie, gdyż nagle coś oślizgłego przesunęło się po mnie. Poczułam się, jakbym wzięła prysznic w ubraniu, tylko ta woda przypominała trochę…zaraz…chwila….WŁAŚNIE ZOSTAŁAM OBŚLINIONA PRZEZ WIELKIEGO PSA!!! BOGOWIE, PRYSZNIC! PRYSZNIC! KRÓLESTWO ZA PRYSZNIC!!!
– Pani O’Leary, nie wolno! – usłyszałam czyjś głos i dostrzegłam chłopaka. Miał ciemne włosy i ciemne oczy, oliwkową cerę i wyglądał, jakby właśnie wrócił z koncertu dla fanów muzyki ciężkiej heavy-metalu. No dobra, trochę nie pasował do tego wizerunku miecz, jednak w tym obozie nic nie było normalne. Zwłaszcza ja, bo zaczęłam się trząść.
– Czy wszystko w porządku? – opiekun ogromnego psa spojrzał na mnie niepewnie.
– Prze-prze-p-p-pr-prz-przepr-przepr-prz-p-pr-prze-przepraszambardzonamoment! – odwróciłam się i pobiegłam do łazienki, po drodze pobijając wszystkie rekordy w sprincie, jakie kiedykolwiek widział świat.
***
– Yerri, możesz wyjść? – usłyszałam głos Liz, która od dziesięciu minut waliła pięścią w drzwi.
– Nie mogę – odpowiedziałam jej, zgodnie z prawdą.
– Czemu?
– Bo wyprałam swoje ubranie siedem razy i nie mam co na siebie włożyć – to też było zgodne z prawdą. Jak już ktoś zauważył, że od prawie godziny łazienka była zajęta, oraz usłyszał moją grzeczną prośbę aby spadał, poszedł po Lizbeth. Po drugiej stronie zrobiło się cicho, jednak po kilku minutach rozległo się ponowne pukanie.
– Przyniosłam ci ubrania. WYPRANE I WYPRASOWANE – ostatnie zdanie powiedziała bardzo dobitnie.
– Dobra dobra. Nie musisz mówić, jakbym była jakąś pedantką.
– A nie jesteś?
– Przez skromność nie zaprzeczę – mruknęłam, uchylając drzwi na tyle, by odebrać ubrania.
– Skromność? O, hej Rachel. Tak, Yerri już wychodzi, tylko się przebierze. Yerri, czekam na zewnątrz, ok.? – usłyszałam, jak moja znajoma mamrocze coś jeszcze, a potem oddalające się kroki. Ubrałam jakieś jeansy i białą koszulę, po czym otworzyłam drzwi. Przed sobą ujrzałam rudowłosą dziewczynę. Zabawne. Mimo, iż miała taki sam kolor włosów jak Liz, to zupełnie jej nie przypominała. Ta tutaj była chudsza i miała na sobie dziwny mundurek. Na mój widok otworzyła szeroko oczy. Już myślałam, że zaraz zacznie wrzeszczeć (no bez przesady, JUŻ chyba nie wyglądałam tak przerażająco) jednak zamiast tego z jej ust wydobył się…dym?! Nim zdążyłam zareagować, usłyszałam dziwny głos.
Miał kowal dziecię zagubione Właściwą znalazło wspomogę Kiedy musiało ruszać w drogę Dziecię nikomu nieznajome Przez matkę swą osierocone Ruszy na misję, porzuci trwogę Przeciwstawi się złej magii Muzyka doda jej odwagi A cień napisze koniec sagi
Dym zniknął, a dziewczyna jak stała, tak runęła na mnie nieprzytomna.
Nie napisałaś opisu domku Liz. Ale tak to nieźle, choć coś się stało z przepowiednią. Ogólnie dobre, przemyślenia są, ale mogłabyś dać humor. Przyjemniej by się czytało.
Czy to nie powinny być wrony w tym przysłowiu? Ciekawe jak smakowała? Całkiem nieźle ci wyszło.
Pozdrawiam.
‚Liz puściła moją rękę przed jej wejściem a następnie weszła do niego, zostawiając uchylone drzwi.’ – To zdanie jest jakieś dziwne. Jej wejściem? Ale że czyim? Prywatnym wejściem Liz? Czy może wejściem do domku? Drzwiami jakiejś chatki? I nie wiem czy sformułowanie wejść do wejścia, które występuje w tym zdaniu, jest poprawne. Raczej nie, bo to takie masło maślane.
A tak poza tym zdanie to spoko. Wszystko w porządku, ale nie ma tego czegoś, co by przykuło uwagę. No, w każdym razie pozdrawiam.