Jeszcze przed sekundą, przed jednym mrugnięciem oka jechaliśmy mało uczęszczaną trasą do nieznanego mi miejsca. Zdawało się, że ta podróż obędzie się bez żadnych większych niespodzianek. Okazało się jednak inaczej. Coś nas zaskoczyło. Gdy ojciec miał mi już powiedzieć o tym, kim była moja matka i uchylić mi choć rąbek tajemnicy, której tak bardzo byłam ciekawa, nieszczęśliwy zbieg okoliczności nam przerwał.
W powietrzu rozbrzmiał ostry dźwięk – cichy świst powietrza przechodzący w głośny trzask tłuczonego szkła. Wielokrotnie słyszałam ten dźwięk – w moich ulubionych filmach akcji było go pełno. Taką kakofonię mógł spowodować tylko jeden czynnik. Wystrzał z pistoletu. Ktoś do nas strzelał.
Gdy usłyszałam odgłos szyby rozbijającej się na malutkie kawałki, nawet się nie przeraziłam. Byłam w zbyt dużym szoku, aby myśleć o czymś takim jak to, że ktoś właśnie próbuje nas zabić. Zawsze tak mam, gdy znajduje się w stresującej sytuacji. Myślenie, strach, emocje – wszystko to nagle się wyłącza. Pozostaje tylko instynkt – coś, co dochodzi do głosu tylko i wyłącznie w stresujących sytuacjach.
Z zdenerwowania tata pociągnął za kierownicę gwałtownym ruchem, co sprawiło, że auto wymknęło się mu spod kontroli. Chevrolet camaro wpadł w poślizg, mknąc prosto na słup wysokiego napięcia. To auto miało tak bardzo zachwalany przez wszystkich napęd tylni, który jednak kiepsko radził sobie w takich sytuacjach – przynajmniej gorzej od napędu na przednie koła – i ciężko było go uratować ze wszystkich takich sytuacji.
Ojciec miał jednak doświadczenie, jeśli chodziło o prowadzenie przeróżnych aut i udało mu się wyprowadzić samochód z poślizgu. Gdyby nie jego umiejętności, byłaby to nasza ostatnia przejażdżka. Auto wróciło znowu na prawidłowy tor.
– Co się dzieje?! – wrzasnęłam.
Ojciec początkowo nie reagował na moje słowa. Ściskał kurczowo kierownicę i oglądał się cały czas za siebie z niepokojem. W końcu jednak odpowiedział.
– Otwórz schowek, Ree.
-Ale co się dzieje? – powtórzyłam jeszcze raz, zaniepokojona przebiegiem całej tej sytuacji.
– Otwórz schowek, mówię! – warknął.
Nie podobało mi się to wszystko. Jak zwykle ojciec nic mi nie wyjaśnił. A ja – pomimo iż adrenalina zrobiła swoje – wciąż byłam przerażona.
Strzały, pościg, ucieczki. To wszystko widziałam tylko i wyłącznie w jakichś filmach akcji – wiesz, seria „Szybcy i wściekli” czy „Speed 2”. Nigdy nie przyszło mi nawet na myśl, że kiedyś przeżyję to sama.
W Upper East Side, jednej z bogatszych dzielnic Nowego Jorku, gdzie bananowa młodzież przechadzała się w eleganckich mundurkach szkół prywatnych, nie było aż takiej dawki wrażeń. To nie był Queensbridge ani Compton, tylko jedna z najbogatszych dzielnic tego wielkiego tygla, w którym mieszały się wszystkie narody. Tutaj panował ład i porządek, bez żadnych zakłóceń – w końcu, za to płacili mieszkańcy tego raju dla snobów i elegantów.
Gdy już otworzyłam ten przeklęty schowek, zaczęłam w nim grzebać. Nie było to najłatwiejsze z zadań – samochodem rzucało na wszystkie strony i ciągle obijałam się głową o deskę rozdzielczą lub drzwi. Westchnęłam ciężko, ale się nie poddawałam.
– Na samym końcu! Wysil się trochę! – powiedział do mnie ojciec, manewrując kierownicą w jakiś bardzo pokrętny sposób.
Wiedziałam, że próbuje zgubić ludzi, którzy próbują nas wystrzelać jak kaczki, ale nie ułatwiał mi ani trochę trudnego zdania wygrzebania czegoś, co było mu potrzebne. Po wielu próbach znalezienia tej rzeczy, wreszcie mi się udało.
W moich spoconych ze strachu dłoniach trzymałam pistolet.
– Otwórz okno, Ree… – powiedział ojciec chłodnym, aczkolwiek opanowanym tonem.
Zerknął przez jedną gorączkową chwilę w przednie lusterko. Wciąż było w nim widać ten samochód, którego pasażerowie chcieli nas zabić.
– Ale… – zawahałam się.
Wiedziałam, czego oczekuje ode mnie ojciec. Miałam zrobić tak jak na filmach – wychylić się zza okna samochodu i zacząć strzelać z pistoletu w kierunku wrogów.
Życie to nie film. Tutaj najprawdopodobniej nie miałam szans w starciu z ludźmi, pragnącymi naszej rychłej śmierci. Tutaj nie byłam żadną heroską, żadną bohaterką, żadną waleczną dziewczyną – byłam zwykłą piętnastolatką, która nigdy w życiu nie korzystała z pistoletu ( przyjmijmy, że te na kapiszony się nie liczą) . Nawet nie wiedziałam, co to za marka i kaliber – moja wiedza o pistoletach ograniczała się do faktu, że strzelają i żeby strzelały, to trzeba pociągnąć za spust.
– Ja nie dam rady… – powiedziałam, czując, jak obrzydliwa gorzka fala podjeżdża mi do samego gardła.
Wszystkie moje uczucia zostały przytłumione przez strach, okropną panikę, która obezwładnia cię i zmusza do najgorszych i najbardziej tchórzliwych uczynków.
– Dasz – odparł ojciec. – Masz do tego predyspozycje. Umiesz to, Ree.
– Nie będę zabijać ludzi…
W powietrzu rozległ się kolejny strzał. Tym razem strzeliło w karoserię, co wywnioskowałam po metalicznym dźwięku rozlegającym się wokół.
Byłam naprawdę przerażona, toteż skuliłam się w fotelu i zatkałam uszy dłońmi. Chciałam się od tego wszystkiego odciąć. Sprawić, aby huk strzału nie był słyszalny, aby moje serce zwolniło rytm, aby adrenalina przestała krążyć w mojej krwi. Chciałam, żeby wszystko było normalne, tak jak wcześniej. Przez jedną chwilę miałam nawet na to nadzieję – głupia Ree, mówię teraz, od tamtej pory nic nie mogło być normalne.
Poczułam, że po policzkach spływają mi łzy – tym razem nie bólu, a strachu. Nigdy dotąd nie przeżyłam czegoś tak straszliwego jak wtedy. Owszem, zdarzały się bójki, kradzieże, wymuszenia, szantaż. To wszystko już przeżyłam, jednak nikt przed tą feralną sytuacją nie próbował mnie uśmiercić.
To całe zdarzenie sprawiło, że te wszystkie pozory bycia twardzielką runęły. Jakaś cegła z muru, który budowałam wokół siebie, spadła, pociągając za sobą wszystkie inne.
– Nie zabijesz… Strzelaj w opony, a nie będą nas już dłużej gonić – powiedział mój ojciec silnie drżącym głosem.
On też był zdenerwowany, jednak – w przeciwieństwie do mnie – trzymał fason. Był już przyzwyczajony do stresujących sytuacji – w końcu, wychowywał się w najbardziej niebezpiecznych dzielnicach Nowego Jorku. Był dokładnym przeciwieństwem mnie, ja od dzieciństwa mieszkałam w ekskluzywnej dzielnicy, a o morderstwach słyszałam co najwyżej w telewizji.
Nie byłam przekonana, co do pomysłu, który wymyślił tata. Oczywiście, większość jego planów była naprawdę dobra. Ten był jednak wyjątkiem, który wywoływał we mnie wiele wątpliwości.
Strzelanie z tego cholernego pistoletu mogłoby się to dla mnie źle skończyć, zwłaszcza, że jedyną bronią, z której korzystałam, był pistolet na kapiszony i własnoręcznie zrobiona proca. Nie byłam tak celna jak ci ludzie z samochodu jadącego za nami. Mogłam zginąć, zostać ranna, zabić kogoś.
– Wierzę w ciebie, Ree – powiedział tata, jakbym była co najmniej Supermanem albo Batmanem. – Na pewno dasz sobie radę, skarbie.
Uśmiechnął się do mnie pogodnie, jakby kompletnie zapomniał o tym, że jedzie za nami samochód, który towarzyszy nam w naszej ostatniej przejażdżce. A potem nacisnął przycisk, otwierający okno po mojej prawej stronie.
Ujęłam pistolet w dłoń pewnie, lekceważąc strach, który mnie praktycznie paraliżował. Byłam w tamtej chwili prawdopodobnie najbardziej przerażonym człowiekiem na całej planecie. Wiedziałam jednak, że nie mogę się cofnąć. Od moich celnych strzałów zależały dwa życia – moje i taty.
Wychyliłam się powoli za okno, czując, jak wiatr rozwiewa moje ciemnobrązowe włosy na wszystkie strony. Nadal trzymałam w garści pistolet, próbując go nie wypuścić z dłoni i nie sprawić, żeby cały plan poszedł się jeb… uprawiać miłość.
Nie myślcie, że balansowanie na krawędzi życia i śmierci jest przyjemne i że żałuję, że nie mogę tego powtórzyć jeszcze raz. Bo się mylicie. Nigdy nie chciałabym powtarzać tego, co zrobiłam wtedy, choć bez wątpienia jest we mnie teraz więcej odwagi niż wcześniej.
Samochód ludzi, którzy chcieli nas ustrzelić, uchylał się od jednej strony jezdni do drugiej, co nie ułatwiało mojego zadania. Nie ułatwiało też zadania to, że pociski dosłownie śmigały mi nad uchem i co poniektóre tylko cudem nie przedziurawiły mi ciała.
Bałam się, to fakt. Cholernie się bałam, to też fakt. Z tego strachu nawet nie zapamiętałam twarzy ludzi, którzy siedzieli w tamtym samochodzie i próbowali nas pozabijać. Większość szczegółów tej sytuacji umknęło gdzieś w otchłań podświadomości i wracało do mnie tylko w okropnych sennych koszmarach, które zdarzały mi się dość często.
Pomimo tego, że pistolet ślizgał się w dłoniach, które lepiły się od potu, pomimo zamazanego spojrzenia i trzęsących się dłoni, jakoś udało mi się wymierzyć w okolice kół samochodu. Pojazd wciąż nie trzymał się jednego toru i lawirował pomiędzy jedną a drugą stroną drogi, ale udało mi się go wreszcie namierzyć. Wystarczyło teraz zrobić tylko jedno.
Pociągnęłam za spust.
Gdyby była jakaś skala dla określania siły odrzutu pistoletu, tamtą określiłabym jako „skutecznie amputującą dłonie”. Poczułam, jak wielki ból promieniuje przez moje ramię, sprawiając, że wszystko pali żywym ogniem. Nikomu z was nie życzę, abyście musieli strzelać z czegoś tak potężnego. W sumie, to nie życzę komuś, abyście musieli strzelać z czegokolwiek. (Chyba, że z gumek. Świetna zabawa)
Jednak, pomimo tego wszystkiego, udało mi się utrafić w jedną oponę. Samochodem naszych oprawców gwałtownie zawróciło. Po chwili trafiłam w drugą oponę, co położyło symboliczną „wisienkę na torcie” – tamto auto nie miało już szans nas dogonić.
Gdybym była tylko mniej zestresowana, uśmiechnęłabym się nawet. Może nawet uniosła ręce w jakimś cholernie radosnym geście. Tym razem miałam jednak tylko siłę na wrócenie do wnętrza samochodu, opadnięcie na fotel i odłożenie broni na tylnie siedzenia.
– Dobra robota – pochwalił mnie tata.
– Tak… – odparłam. – Bardzo dobra.
Po wypowiedzeniu tych słów poczułam, jak w coś mi staje w gardle, a łzy cisną się wręcz samoistnie do moich oczu. Emocje tym razem zwyciężyły nad moim żelaznym opanowaniem.
Płakałam.
Awww :3 Naet jednej literowki nie ma,interpunkcja tez dobra. Zaczynam sie Ciebie bac,serio xD
Uh,nie lubie pistoletow. Chyba jednak nie polubie xd
Na tym blogu jest pięciu świetnych pisarzy, u których nie da się nic poprawić ze stylistyki, mają oryginalne pomysły, świetnie opisują akcję, miejsca i uczucia, mają niezłe poczucie humoru i ich opek nie da się nie czytać. Powiem Ci, że się wahałam trochę, czy Ciebie do nich zaliczyć. Opko było fajne i w ogóle, super się czytało, ale nie wiedziałam, czy będziesz miał oryginalne pomysly, i czy poradzisz sobie z dynamiczną akcją tak, aby nic się nie działo ani za wolno, ani za szybko. Powiem Ci, że po przeczytaniu tego opka mogę z ręką na sercu rzec, iż na tym blogu jest, jednak sześciu takich pisarzy. Pisz szybko CD i dalej trzymaj taki świetny poziom.
Całuski carmel
A jaki tam ze mnie pisarz. Zwykła dziewczyna i tyle 😉 Niemniej jednak dziękuję za słowa uznania – i tobie, i Ziyi 😀
Jesteś pisarz. I to fajny pisarz. Zaje… fajny pisarz. Naprawdę, jakbym czytała prawdziwą książkę.
Żądam cd w trybie now 😀
Zgadzam się z moją siostrzyczką! Jesteś zajefajnym pisarzem i też żądam szybko CD!
Heh 😀
Jak ja lubię tą naszą rodzinkę…
Tak w zasadzie to Artemida nie ma dzieci… *przypomina się jej stary dowcip o twojej starej, która nie ma dzieci*
Oj tam, oj tam! Patrząc tak obiektywnie jesteś moim ciotecznym! Piper, słyszysz?! Mamy braciszka 😉
przepraszam – siostrę cioteczną! Cały czas mylę nicki 😉
Ja tam się cieszę, że mamy tak zaczną siostrę cioteczną 😀
A takie mam pytanko Piper: ile masz lat? Chcę wiedzieć, czy mam kolejną starszą siostrę, czy wreszcie młodszą 😉
Trzynaście 😀
No i co? Młodsza czy starsza? 😀
Ròwieśnica 😀
Carmel napisała już wszystko, co było do napisania, tylko ciekawa jestem, których pięciu, znaczy sześciu, miała na myśli. Jak na mój gust było w tym tekście kilka błędów stylistycznych, z gatunku wredot totalnych, które może wyłapać tylko zawodowy ich wyłapywacz.
A opko nieziemskie. Przez kilka stron piszesz głównie o tym, co Ree czuła przed strzałem, jak wahała się nacisnąć spust. A mimo to nie zasnęłam, jak wtedy, kiedy to samo zrobił Sienkiewicz (W pustyni i w puszczy). Co by tu jeszcze dodać..? Chyba tylko tyle, że z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
Pozostała piątka pozostanie tajemnicą mojego pokręconego umysłu 😉
Dziewczyny, chat boski jest ogólnie dostępny, nie trzeba prowadzić konwersacji w komentarzach, prawda?
zgadzam się z tym dołączeniem do najlepszych blogowych pisarzy i chciałam właśnie napisać, że opko idzie do moich ulubionych 😀 Bogowie, tak ładnie piszesz 😀
Masz racje Melia. Dasz mi swój e-mail, Piper?
Sorry dziewczyny, czyli Chione i Melia, ale odpiszę : pipes77@onet.pl
Uczczę ciszą.
Nie mam się do czego przyczepić, a to zdarza mi się bardzo, bardzo rzadko, prawie nigdy.
To ideał. Kropka. Tyle w tym temacie.
Co do Carmel – nie urządzaj czatu w komentarzach, tylko załóż sobie konto na czatango, a tym samym na Boskim Chacie. Prosimy 😀
No cóż, zlituję się i założę sobie ;P