Przepraszam, że tak długo to zajęło, ale byłam pozbawiona dostępu do komputera. Mam nadzieję, że nowy rozdział się wam spodoba i zostaniecie ze mną na dłużej 😛
Otworzyłam oczy, próbując utrzymać drżące powieki na swoim miejscu. Wciąż czułam się niezbyt dobrze. Oczy odmawiały mi posłuszeństwa, powieki nagle stały się jak odlane z ołowiu – ciężkie i niemożliwe do podniesienia. Pisk w uszach sprawiał, że słowa stawały się trudniejsze do zrozumienia, a łóżko bujało się niebezpiecznie raz w lewo, a raz w prawo. Przed oczami błyskała feeria barw, kolorowe plamki przypominały psychodeliczny sen. Mój oddech stał się płytki i niespokojny, bo każdy głębszy wdech stawał się przyczyną bólu w żebrach.
Westchnęłam ciężko.
Trochę żałowałam, że pobiłam się z O’Connellem, ale… Siłą rzeczy musiałam wdać się w tę bójkę. Nie chciałam naprawdę tego robić – po raz kolejny zawiodłam swojego ojca – ale był jeden ważniejszy czynnik, który był ważniejszy niż spełnianie oczekiwań taty.
Otóż gdybym uciekła, nie miałabym już życia w mojej szkole. Przylgnęłaby do mnie już na zawsze łatka „tchórzliwej” i „kozła ofiarnego”. A z taką łatką nie da się żyć, przynajmniej nie w szkole dla trudnej młodzieży. Bardzo szybko staniesz się ofiarą znęcania się, wyłudzeń, oszustw, kpin. Wszystkiego. A potem? Co jest potem, jak już wszyscy koledzy odwrócą się od ciebie, bo nie będą zadawać się z konfidentem? Albo się przenosisz do innej placówki, albo twoje szanse na dożycie następnego roku znacznie maleją.
Widzisz, w takich miejscach jak szkoła dla trudnych dzieciaków, zawsze znajdują się tacy, którzy nie znają granic w poniżaniu innych – to oni doprowadzają do śmierci wielu uczniów. Da się wytrzymać zniewagi przez miesiąc. Da się nawet przez rok. Ale nie da się zawsze. Ludzki umysł ma granice swojej wytrzymałości. Czasami się zacierają, ale za którymś razem przekroczenie ich może kosztować wiele. Nawet życie. Wbrew pozorom, takie rzeczy jak samobójstwa się zdarzają i tylko nauczyciele udają, że ich wcale nie ma. Tworzą zakłamany obraz rzeczywistości. Utrzymują, że jesteśmy tylko zagubionymi owieczkami, które odłączyły się od stada. I że na pewno wszyscy dołączymy do reszty trzody. Zapewne niektórzy z nas tam się znajdą i będą szczęśliwi. Niektórzy jednak nigdy nie odnajdą właściwej drogi.
I boję się, że będę należeć do tej drugiej grupy.
Z drugiej strony – chciałam już uciec przed O’Connellem i narazić się na śmieszność niż być zmuszona do leżenia w łóżku. Naprzeciw obawy przed zostaniem uznaną za tchórza stało coś innego. Coś, co zawsze było częścią mnie i nigdy mnie nie opuszczało. Tym czymś była nieumiejętność polegania na innych. Nie umiałam nigdy tego robić – zawsze musiałam robić wszystko na własną rękę.
Od początku swojego życia starałam się radzić sobie sama, bez niczyjej pomocy stawiać czoła wszystkim przeszkodom, które napotykały mnie na mojej drodze. W mojej głowie istniało przekonanie, że mogę liczyć na siebie, bo inni nigdy mi nie pomogą. Rzecz jasna, nie była to prawda. Oprócz siebie miałam też ojca i parę życzliwych osób, ale nigdy nie skorzystałam z ich pomocy. To by było jak upokorzenie. A ja nienawidzę upokorzeń, obojętnie, jak małe by były.
Zawsze lubiłam o sobie myśleć jak o samotnej wyspie – kimś, kto nie potrzebuje nikogo i niczego. Dopiero w późniejszym czasie zorientowałam się, że nie jestem samotną wyspą i i będę potrzebowała w swoim życiu bezpiecznej przystani, schronienia i kogoś, kto będzie na mnie czekał i wyglądał. To jednak dotarło do mnie znacznie później.
Moje rozmyślania o wadach sytuacji, w jakiej się znalazłam, przerwał głos. Ochrypły, niski głos, który był jednak przyjemny w brzmieniu i nie ranił uszu jak skrzekliwe głosy co poniektórych kobiet lub falsety mężczyzn.
– Wstawaj, Ree. Musisz wstać.
No pewnie, pomyślałam. Nic nie muszę.
Nie zareagowałam na stanowczy komunikat. Chciałam sobie jeszcze przez chwilę poleżeć na łóżku i wypocząć, z nikim nie rozmawiając i nie denerwując się niepotrzebnie.
W swojej sytuacji naprawdę nie potrzebowałam nerwów ani dodatkowych wyrzutów adrenaliny do krwi. I tak zdarzyło się wtedy zbyt wiele dziwnych wydarzeń – najpierw ta bójka, później ucieczka do parku, potem znalezienie się w szpitalu. Zdarzenia tego pięknie zapowiadającego się dnia były odrobinę przytłaczające i niezbyt miłe, nawet jak dla mnie – osoby, która jest przyzwyczajona do różnych ekscesów i mrożących krew w żyłach okoliczności.
Jak się szybko okazało – poleżenie sobie na łóżku i zamiar zignorowania wszystkich i wszystkiego nie były mi pisane.
Poczułam niezbyt subtelne poszturchiwanie, które wywołało kolejną salwę niewyobrażalnego bólu. Miałam ochotę zabić tego, który obchodził się z moim poranionym ciałem tak brutalnie.
– Nic nie muszę, palancie… – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Puść mnie, do cholery jasnej…
Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, zostawiając po sobie szklistą smugę. Nie była to żadna umyślnie uroniona łza – po prostu, ciało zareagowało na swój sposób na zadane mu obrażenia.
Intruz wysłuchał mojego polecenia, bo przestał mnie szturchać i delikatnie odłożył moją rękę na miejsce, nie męcząc mnie już dłużej. Cieszyłam się z tego powodu, facet wreszcie się odwalił i przestał mnie męczyć. Szybko jednak się okazało, że spokój był tylko chwilowy, a gość nie zamierza tak szybko odpuścić.
– Nie możemy dłużej czekać, Ree – powiedział.
Nie rozumiałam do końca, o co mu chodziło. Śpieszyło mu się gdzieś czy co? I czemu musiał mieszać w to mnie? Przecież nawet się nie znaliśmy – jego głos wydawał się obcy, a sylwetka migotała mi przed oczami i nie przypominała niczego, co mogłoby być znane. Choć… może się myliłam.
– Ree… – wypowiedział moje imię zdławionym głosem mężczyzna, który mnie odwiedził – Córeczko… Naprawdę nie możesz tutaj zostać.
Otworzyłam oczy szeroko. Tak wielkie było moje zaskoczenie obecnością ojca w moim pokoju. Skąd wiedziałam, że to on? Tylko on mógł do mnie powiedzieć ‘córeczko’ – w końcu, moja matka zniknęła dawno temu jak kamfora i do tego czasu nigdy się nie pojawiła.
– Tata?
Uniosłam brwi w szczerym zdziwieniu.
– Przecież miałeś przyjść dopiero jutro. Lekarz tak powiedział.
Miałam nadzieję, że przyjdzie później. Chciałam odciągnąć nasze spotkanie w czasie tak długo, jak się tylko dało. Nie chciałam się przyznawać do tego, że znowu nawaliłam. A on tak mi ufał, tak wielkie nadzieje we mnie pokładał… Żałowałam, że nie potrafię spełnić jego oczekiwań względem mnie, że nie jestem taką córką, jaką powinnam być. Miłą, grzeczną i ułożoną. Tylko sarkastyczną, wybuchową dziewczyną, która non stop kwestionuje jego autorytet. A z takich dzieci nie jest się dumnym.
– Wiem, wiem – zapewnił mnie ojciec. – Ale okoliczności mnie zmusiły, bym przyszedł wcześniej. Naprawdę musimy już iść. Dasz radę wstać?
Nie rozumiałam pośpiechu, który kierował moim ojcem. Czyżby potrzebny był jakiś wyjazd w sprawach służbowych, a on nie chciał mnie zostawiać samej w Nowym Jorku z obawy przed tym, że znowu narozrabiam? Czy może chodziło o coś innego? Kompletnie nie wiedziałam.
– Chyba powinnam dać radę – powiedziałam z wahaniem malującym się na mojej twarzy.
Nie byłam do końca przekonana, co do słuszności tego pomysłu, ale nie miałam chyba innego wyjścia jak wziąć się w garść.
Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej, starając się nie chwiać do przodu i do tyłu, co było dość trudnym zadaniem. W końcu jednak mi się udało.
Ojciec spojrzał na mnie, marszcząc czarne jak węgiel brwi i splatając ręce na piersi.
– Dalej. Uda się – powiedział zachęcająco, uśmiechając się do mnie.
Mimo swojego uśmiechu, który doskonale współgrał z resztą jego wyglądu – tęczówkami podobnymi odcieniem do węgla, czarnymi włosami, z których gdzieniegdzie przebijały srebrzyste odcienie i ciemną karnacją zdradzającą indiańskie korzenie – sprawiał wrażenie kogoś, kto jest bliski rozsypania się na milion kawałków. Wiedziałam, że coś było nie tak. Nie potrzebowałam nawet zbędnych pytań, wystarczyło tylko zerknąć na tatę, aby stwierdzić, że coś go wyraźnie trapi.
Wstałam z łóżka i przez chwilę stałam prosto. Później jednak zaczęło mi znów wirować w głowie i przechyliłam się niebezpiecznie do tyłu. Gdyby nie ojciec, który mnie wtedy złapał, zaliczyłabym bliskie (i niezbyt przyjemne) spotkanie z podłogą.
– Wstrząśnienie mózgu – orzekł tata, biorąc mnie w swoje silne ramiona.
Czułam się tak bezpiecznie, gdy mnie obejmował. Jakby nic mi się nie mogło stać, jakby był moją tarczą, obroną przed całym złem. Tak bardzo za nim tęsknię – za nim, za spokojem, którym się zawsze cechował, za jego siłą i bystrym umysłem. Chcę wrócić do tych czasów, kiedy mógł mnie ukołysać do snu i sprawić, aby mój płacz ucichł. Bo ostatnimi czasy wiele rzeczy w moim życiu się skomplikowało i sama sobie z tym nie radzę.
Gdy wypowiedział te słowa, spojrzałam na niego półprzytomnym spojrzeniem, wyraźnie zdradzającym oznaki zdezorientowania sytuacją.
– Umrę? – spytałam, siląc się na szyderczy uśmieszek.
Pomimo swojego opłakanego stanu nie straciłam nic ze swojego specyficznego poczucia humoru. Ojciec mówi, że pewnie nawet na łożu śmierci będę sypać żarcikami i kąśliwymi uwagami jak z rękawa.
– Wątpię – stwierdził tata, uśmiechając się w podobny sposób, co ja.
Wydawał się być niezrażony moim sposobem zachowania. Nigdy nie przeszkadzało mu moje poczucie humoru czy nietypowe hobby, upodobania. Zawsze miał w sobie dużo zrozumienia dla „innych” ludzi. Dla wyrzutków. Dla takich jak ja. I byłam mu za to głęboko wdzięczna.
– Ja… – zająknęłam się. Chciałam go przeprosić za to, że notorycznie szargam jego dobre imię. Tata jednak przerwał mi, kładąc palec na moich ustach.
– Ci… – uciszył mnie delikatnie, aczkolwiek stanowczo. – Wytłumaczysz się później. Teraz musimy się naprawdę spieszyć.
– Po co? Gdzie my tak pędzimy? – spytałam. – Dowiem się?
Ojciec zasępił się i zrobił z jedną najbardziej ponurych min, jakie kiedykolwiek widziałam. To chyba miało znaczyć ‘nie’.
Nie rozumiałam, co siedzi mu w głowie. Czyżby miejsce naszej podróży było tak straszne, że trzeba robić z niego taką wielką tajemnicę i kręcić aferę, pomyślałam. Bardzo szybko okazało się, że i tym razem ja, RJ, miałam rację. Miejsce było straszne. Twierdzę, że z moją umiejętnością przewidywania zdarzeń smutnych, tragicznych i wszystkich takich rzeczy mogę zdobyć etat w jakiejś ezoterycznej telewizji z „wróżkami” o dziwnych imionach.
Tata nie marnował czasu, który – w jego sytuacji – był na wagę złota. Wpadł na to, jak ominąć lekarzy i wymknąć się ze szpitala, pozostając niezauważonym. Mieliśmy przejść przez najbardziej zatłoczone korytarze, w których nie rzucalibyśmy się w oczy w tłumie ludzi, zamiast z windy skorzystać ze schodów i wtapiać się w otoczenie.
Ojciec był całkiem bystry i inteligentny – plan był niemalże perfekcyjny, chociaż został obmyślony na szybko. Mój ojciec miał doświadczenie w takich sprawach jak wymyślanie nowych rozwiązań czy wyjść z trudnych sytuacji. W końcu, robił to podczas każdej walki bokserskiej. Sam mówił, że pojedynków nie wygrywa się pięściami, tylko głową. Wiedziałam o tym. Widziałam wszystkie jego walki – także te, w których jego przeciwnik był chodzącą maszyną do zabijania. On zaś przy takim przeciwniku wyglądał trochę jak Dawid przy Goliacie – delikatnie mówiąc, niepozornie. Zawsze jednak wygrywał, korzystając ze sprytu, inteligencji i szybkości.
Plan obmyślony przez mojego ojca wypalił. Dotarliśmy w bardzo szybkim czasie na parter, a stamtąd o rzut beretem znajdował się szpitalny parking, na którym stało auto taty –czarny dodge challenger trzeciej generacji.
Oboje uśmiechnęliśmy się do siebie szeroko. Byliśmy już bardzo blisko naszego celu.
Już mieliśmy wyjść na zewnątrz, gdy coś nas zatrzymało. Tym czymś lub raczej kimś był młody mężczyzna o nienagannym wręcz wyglądzie – miodowych włosach, niebieskich oczach i sylwetce modela. Modela w lekarskim kitlu.
Dopiero po dłuższej chwili zwróciłam uwagę na to, że to ten sam doktor, z którym dzisiaj rozmawiałam.
– Czekaj, Alex – zwrócił się do ojca. – Wiesz, jak tam dojechać? – spytał.
Nie wiedziałam, co oznacza tajemnicze ‚tam’, ale nasłuchiwałam z nadzieją, że tata lub ten lekarz powiedzą coś, co choć odrobinę rozjaśni moje wątpliwości.
– Wiem – odparł mój ojciec.
Westchnęłam w duszy cicho. Gdy będziecie mówili tak zdawkowo to o niczym się nie dowiem, pomyślałam rozgoryczona.
– Masz niewiele czasu. Trochę ci go kupiłem, ale i tak musisz się śpieszyć. Nie będą czekać – powiedział enigmatycznie młody lekarz.
Sprawa zaczęła się robić mocno podejrzana. Niepokoiło mnie to, choć naprawdę niewiele rzeczy mogło mnie tak zmartwić jak te wszystkie tajemnice, którymi nie chciał podzielić się ze mną. Kim byli tajemniczy ‘oni’? W jakie tarapaty wplątał się mój ojciec? Co takiego właściwie się działo i czemu nie mogłam zostać to wtajemniczona?
– Zdaję sobie z tego sprawę, Peter – mruknął ojciec w odpowiedzi, po czym pociągnął za klamkę otwierającą drzwi.
Zastanawiałam się, czemu tata mi o niczym nie mówi. Przecież mi ufasz, pomyślałam rozgoryczona. A skoro mi ufasz, to czemu ciągle zasłaniasz się tajemnicami? Nienawidziłam tego jego podejścia. Co on sobie myślał, ukrywając przede mną praktycznie wszystkie szczegóły, o których chciałam wiedzieć? Że gdy nie będę wiedzieć nic, to będę bezpieczna? Że niewiedza jest błogosławieństwem? Że lepiej, abym zajęła się teraźniejszością i przyszłością, a nie zakurzonymi sekretami, które tak pieczołowicie ukrywa?
Po przejściu przez parking i odnalezieniu auta oboje w nim usiedliśmy. Ojciec włożył kluczyki do samochodu i odpalił go, a ja w milczeniu przysłuchiwałam się warkotowi silnika widlastego V8. Oparłam się o szybę, spoglądając na to, jak wielki budynek zaczyna powoli się oddalać, a w końcu – tylko majaczy w dali.
Pomiędzy mną i ojcem wciąż panowała cisza. On był skupiony na prowadzeniu samochodu, ja – na tym, aby nie wybuchnąć gniewem i nie zacząć wrzeszczeć w niebogłosy. Byłam na niego wściekła.
– Nie możesz mnie wiecznie chronić – odezwałam się. – Czemu po prostu nie powiesz mi prawdy?
– Chciałbym – odparł tata. Po wypowiedzeniu tych słów spojrzał z niepokojem w lusterko boczne.
Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, pomyślałam.
– To czemu nie powiesz?
– Twoja matka kazała mi, aby ci nic nie mówił. O wszystkich… sprawach.
Dawno nie poruszaliśmy tematu mojej matki. Ojciec mówił o niej raczej niechętnie – czasami rzucał, że była piękna i mądra ,ale nic poza tym nie mówił. Żadnych konkretów, żadnych danych osobowych, nie mówił, gdzie mieszka, kim jest. Gdy byłam młodsza próbowałam się dowiedzieć o niej choć trochę, ale tata notorycznie wymigiwał się od odpowiedzi na pytania, które mnie dręczyły. Teraz sobie już darowałam, wiedziałam, że najprawdopodobniej nigdy się nie dowiem, o co w tym wszystkim chodzi.
– Tak, ta tajemnicza matka, o której nic nie wiem… – powiedziałam z przekąsem. – Czy jest ćpunką, alkoholiczką, złodziejką? Co z nią jest nie tak, że nigdy mi o niej nie opowiadasz?
– Powiedziałbym, że nawet przeciwieństwem tych wszystkich rzeczy. Jest piękna, mądra, miła i bardzo dobrze zna się na boksie – odparł na moje pytanie ojciec.
– Powtarzasz się. Nie dowiedziałam się niczego nowego – upomniałam go. – Jak ma na imię? Jak wygląda? Gdzie mieszka?
Ojciec zamilkł na krótką chwilę, marszcząc czoło. Widać było po nim, że intensywnie myśli nad tym, co by mi powiedzieć. Skoro wiedział już, że nie dam się nabrać na banalną wymówkę, to może wreszcie powie mi prawdę?
– Ree, twoją matką jest…
Nie zdążył dokończyć zdania. Naszą rozmowę przerwał trzask tłuczonego szkła i huk – jakby ktoś do nas strzelał.
Jak bym książke czytała! Dosłownie! Opko boskie, opisy były, przemyślenia. Geniusz! Nie wiem czemu, ale uważam, iż jej matką może będzie Atena? Ona przecież uważa, że bitwy się wygrywa głową. Lub może Nike? Ale nie mów! Chcę niespodziankę. Pisz szybko CD!
Rety, Shays, ja się czułam, jakbym czytała profesjonalną, cudowną książkę. Jak ja bym chciała tak pisać. Oddawaj talent! Żartuję, po prostu pisz dalej, bo to jest przyjemność czytać takie opowiadanie. Chcę szybciutko następną część!
Bądź moim miszczem 😀
To tak: kilka powtórzeń (np. ‚ważniejszy’ w trzecim akapicie, ‚głos’ w akapicie przed pierwszą wypowiedzią), drobne błędy językowe (np. ‚Z drugiej strony – chciałam już uciec przed O’Connellem i narazić się na śmieszność niż być zmuszona do leżenia w łóżku.’ zamiast chciałam powinno być wolałabym, ew. bardziej chciałam. To ze względu na to ‚niż’ użyte później. Drugi przykład: ‚Gdzie my tak pędzimy?’ niby może być, ze względu na to, że to słowa bohaterki, ale wynika z tego, że pyta o miejsce, w którym się aktualnie znajdują ona i jej tata. A myślę, że chodziło o cel, czyli ‚dokąd’.)
I to tyle. Jedyne, naprawdę nie rzucające się w oczy błędy. Mnie tak, bo jestem na nie bardzo wyczulona. Jeszcze jedno pytanie: skąd Ree wie jak brzmi trzask szkła itd., kiedy się doń strzela? Dobra, to już doszukiwanie się niedociągnięć na siłę. A nie ma czego, bo opko, jako całość, jest po prostu piękne.
Co mi się najbardziej spodobało? Chyba sposób wprowadzania bohaterów (Ree, którą już całkiem nieźle znamy i jej ojciec) i te idealnie wkomponowane opisy. Zarówno ludzi, jak i przeżyć wewnętrznych bohaterki. Jest ich wystarczająco, jak na mój gust, dużo, nie przerywają akcji, a raczej stapiają się z nią, tworząc jedną, spójną, a do tego niezwykle wciągającą całość. Cóż jeszcze mogę powiedzieć, poza tym, że czekam na ciąg dalszy?
To jest kawał dobrej roboty, jakiej niezbyt wiele mogę tu ostatnio znaleźć. I, jak na moje standardy, ten komentarz jest równy ze stwierdzeniem, że trafiasz, jako autorka, na listę moich ulubionych młodocianych pisarzy.
Będzie cała książka? Bo jeżeli tak to chętnie przeczytam. Wyszło po prostu super.
Jeszcze jedno takie opko, a zbuduję ci ołtaż, a jeśli się pospieszysz, to nawet świątynię! 😀
Wooow…
Zgodzę się z poprzednimi komentarzami (nie stać mnie dzisiaj na oryginalność, wybaczcie 😀 ) Jak książka normalnie, opisy, akcja, bohaterka wykreowana naprawdę dobrze, nie jest smutnym emosikiem bez mamy, jak 3/4 bohaterów, nie jest drewniana, ma charakterek. Lubię ją 😀
I opko oczywiście też.
Robisz czasem powtórzenia. Ale przyrównując je do reszty tekstu niemal ich nie widać.
Masz ładny styl pisania. Trzymaj tak dalej.
Dziękuję za wszystkie komentarze Naprawdę sporo pomagają. Mam do was jednak parę pytań.
1. O czym chcielibyście poczytać w tym opku?
2. Co sądzicie o Ree – głównej bohaterce?