No więc druga część. Prawie cud, że jeszcze się nie poddałam. A trzecia już się pisze, fragmenty czwartej i piątej też są już gotowe, wiec może nawet dociagnę to coś do końca >.<
Z dedykacją dla wszystkich zwolenników opisów, za którymi osobiście nie szaleję, ale co poradzić – niestety w opku muszą być -.- Tutaj jest ich chyba trochę więcej niż ostatnio, i mam nadzieję, że również nie ma zbyt wielu błędów…
– ‘Gdzie nie sięga wzrok północy’… północy, czyli ducha północnego wiatru? Nie, Atena za nim nie przepada – mruczałam do siebie, a trybiki w moim umyśle pracowały coraz szybciej, zacinając się od czasu do czasu, gdy zdawałam sobie sprawę, że kolejna genialna myśl nie daje mi odpowiedzi, której szukam.
– Merci, wymyśliłaś już coś? – pytanie Jake’a wyrwało mnie z zamyślenia.
Pokręciłam głową.
Od ponad godziny siedziałam z nim i Louise, od niedawna moją siostrą, w Bunkrze 9 (wypożyczonym nam wspaniałomyślnie przez dzieciaki Hefajstosa, twierdzące, że tam dziesięć razy lepiej się myśli), starając się zrozumieć enigmatyczną wypowiedź Ateny. Zdążyłam oswoić już się z myślą opuszczenia Obozu, choć wciąż podchodziłam do niej z niechęcią, a skoro musiałam już odchodzić, chciałam wiedzieć, dokąd. [Dobra, tak szczerze, wciąż bałam się opuszczać Obóz… ale wolałam nie wiedzieć, co mi zrobi Atena, jeśli kompletnie zleję jej polecenie]. Pinki Ponk, sowa śnieżna o olbrzymich oczach, wysłana, by wskazać nam drogę do celu, chyba wreszcie zrozumiała, że nie zamierzamy tak po prostu ruszyć za nią bez wytyczonej choćby ogólniej trasy. Od tego czasu stukała dziobem w globus, co chwila w innym miejscu, więc raczej nie chodziło jej o wskazanie nam punktu docelowego naszej misji.
Nawet nie wiem, kiedy wybrałam Jake’a i Louise na moją na członków mojej ekspedycji. Jake może i jest idiotą, a do tego synem boga złodziei, ale to w końcu mój najlepszy kumpel. A Louise… cóż, co odpowiednio przygotuje ją do życia herosa, jeśli nie misja?
– Znalazłem kilka miast ze słowami ‘północ’ lub ‘wzrok’ w nazwie, ale gdyby chodziło o nie, wiedzielibyśmy tylko, że to, czego szukamy, może być gdzieś poza nimi. Czyli praktycznie wszędzie – rzucił znad ekranu laptopa Jake.
– I stwierdzenie tego zajęło ci półtorej godziny?
– No co? Google Maps jest skomplikowany!
– Dla ciebie na pewno…
Naszą sprzeczkę przerwał głuchy brzdęk plastiku uderzającego o podłogę – to Pinki Ponk przełamał globus idealnie na pół wzdłuż linii równika, a teraz usadawiał się w południowej półkuli.
– Południowej półkuli… – wymamrotałam. Nagle spłynęło na mnie olśnienie.
– No tak! Ale z nas kretyni! – Jake i Louise rozpromienili się, widząc, że najwyraźniej udało mi się rozwikłać naszą zagadkę. – Gdzie nie może sięgnąć wzrok północy? Na południe! – parsknęłam śmiechem, zdając sobie sprawę, że odpowiedź była tak oczywista.
– Tak, to ma sens! – Louise zawtórowała mi śmiechem.
– Czyli mamy lecieć na południową półkulę, tak? – w pytaniu Jake’a było słychać powątpiewanie.
– Tak! – nasza pewność nie pozostawiła mu jednak wątpliwości co do tego, dokąd mieliśmy się wybrać.
Zmarszczyłam brwi, zaniepokojona nagle pewną myślą, która widocznie postanowiła trochę ostudzić nasz zapał.
– A jak w zasadzie bogowie mają się z półkulą południową?
Oboje natychmiast zrozumieli, co mam na myśli. Skoro na przykład na Alasce tracą swoją moc, czy jak to tam było, to czy na południu będziemy mogli liczyć na ich wsparcie?
Jake odpowiedział z typowym dla siebie optymizmem.
– Na to pytanie najlepiej odpowiedzą nam oni sami… Bo każdy bóg marzy, by w czasie wieczornej herbatki odpowiadać na pytania kilku zasmarkanych herosów, prawda?
Hm, prędzej czy później i tak musielibyśmy odwiedzić Atenę, więc czemu nie?
٭٭٭
Grałam kiedyś w taką jedną grę, która nazywa się ‘Zgadnij kto to’. No więc zagrajmy w ‘Zgadnij, jakie to uczucie’. Stoję w holu Empire State Building, zamierzając zaraz wjechać na jego sześćsetne piętro, by spotkać się ze swoją boską matką, którą widziałam tylko raz w życiu. Wczoraj. Zgadnij, jakie to uczucie.
Wzięłam głęboki oddech i nacisnęłam guzik windy. Drzwi otworzyły się natychmiast. Z wahaniem weszłam do środka, a Jake i Louise podążyli za mną. Podeszłam do windziarza, zastanawiając się, czy istnieje takie słowo jak windziarz, i wepchnęłam mu drachmę do ręki.
– Poprosimy na sześćsetne piętro.
– Ależ panienko, tu nie ma… – spodziewałam się tego. W Obozie doradzono mi, by nie pokazywać wtedy niezdecydowania. Windziarz mógł zaprzeczać, ile wlezie, ale w końcu i tak zabierał wszystkich herosów na Olimp. A przy pomocy drachmy ‘w końcu’ następowało o połowę rozmowy szybciej.
– Niech mi pan tu kitu nie wciska. Chcemy wjechać na Olimp. – To Jake wymyślił tą formułkę. Ja musiałam się jej tylko nauczyć i wypowiedzieć w miarę przekonująco.
Podziałało. Już po chwili winda ruszyła w górę, a ja wreszcie zauważyłam, że z głośników wydobywa się jakaś muzyka. Bardzo stara i niekoniecznie dobra muzyka.
Trzeba będzie kiedyś grzecznie poprosić Zeusa, żeby pozwolił muzom wybierać piosenki do windy. Pozostaje mieć nadzieję, że mają dobry gust. Ale w zasadzie chyba nie można się mieć gorszego gustu muzycznego od Zeusa, a muzy to w końcu muzy, skądś się ta nazwa musiała wziąć, prawda? [Tak w zasadzie to słowo ‘muzyka’ wywodzi się od ‘muz’, podpowiedział mi ten myślący fragment mózgu].
Nawet nie zauważyłam, gdy winda zatrzymała się z cichym odgłosem dzwonka, a drzwi rozchyliły się. Zmrużyłam oczy, ponieważ – jak się okazało – Olimp był jasny, a budynki były w naprawdę wielu odcieniach bieli. Do niedawna nie wiedziałam, że biel może mieć tyle odcieni. Że w ogóle ma jakieś odcienie.
Wysiedliśmy z windy i ruszyliśmy po wysypanej szarymi kamykami ścieżce. Wiedziałam, że budowla na samym szczycie tego owianego chmurami wzniesienia jest główną siedzibą wszystkich bogów, ale my przecież przyszliśmy do tylko jednego, czy może jednej, z nich. Należało mieć nadzieję, że Atena domyśliła się, że wpadniemy po kilka dodatkowych informacji, i że świątynie i warsztaty są jakoś poznakowane.
Nie były.
– Dobry, my do pani Ateny. Wie pani może, którędy do jej biura?
Zmroziło mnie. Jake chyba jako jedyny zauważył naszego pierwszego boga, a raczej boginię, jaką mieliśmy spotkać na Olimpie. I odezwał się do niej jak do jakiejś, no, zwykłej kobiety, i to bez najmniejszej skruchy czy uniżenia. Bogowie za tym nie przepadają.
Oby to nie była Artemida, przecież ona nienawidzi mężczyzn. Oby to nie była Artemida, ty idioto, on ma chyba skłonności samobójcze… Setki myśli przelatywały mi przez głowę jednocześnie. Odwróciłam się powoli.
To była Hestia, prawdopodobnie najbardziej pokojowo nastawiona bogini z całej mitologii.
Głupi zawsze ma szczęście.
Hestia, w postaci płomiennowłosej nastolatki w białej, powłóczystej todze, uśmiechnęła się promiennie – tylko to słowo mogło opisać jej uśmiech, ponieważ kojarzył się on z ciepłem ogniska. No tak, bogini domowego ogniska.
[A ja poczułam się, jakby ogień zaczął mnie prześladować. Najpierw wczorajszy jednokolorowy, parzący iryfon, teraz ona…].
– Atena wspominała, że możesz wpadnąć dziś na chwilkę. Jej pracownia jest niedaleko. Przy najbliższym rozwidleniu skręćcie w prawo, to będzie pierwszy budynek po lewej, łatwo go rozpoznać, zawsze kręci się w pobliżu niego kilka sów.
– Dziękujemy. – Louise wzięła sprawy w swoje ręce, kłaniając się nisko. – Bez pani pomocy błądzilibyśmy tu godzinami.
– Och, wierzcie mi, nie. Żaden bóg nie chciałby mieć tu błąkających się pod nogami herosów, bez obrazy. Wreszcie ktoś by was skierował pod właściwy adres.
– Do widzenia, i jeszcze raz dziękujemy.
– Naprawdę nie ma za co. Żegnajcie. – Z tymi słowami oddaliła się, znikając bezszelestnie w jednej z uliczek. Może i była najbardziej dobroczynną boginią, ale i najbardziej tajemniczą, a momentami nawet przerażającą. Przeszedł mnie dreszcz. Szybkim krokiem ruszyłam dalej według jej wskazówek, wypatrując sów czy jakichkolwiek innych poszlak, wskazujących na obecność Ateny.
Skręciliśmy we wskazanym miejscu, i, co tu mówić, pracownia Ateny w zasadzie nie różniła się niczym od innych, nie licząc sów.
Tysięcy sów, obsiadających dokładnie każdy centymetr kwadratowy dachu. A może po prostu był to żywy dach? Czy gdyby odleciały, spod nich wyjrzałyby setki ufajdanych dachówek, czy może Atena musiałaby pracować pod gołym niebem? Pewnie się tego nie dowiem, biorąc pod uwagę, że ich jedyna, najukochańsza pani, której nie zostawiłyby za żadne skarby, siedziała tuż pod nimi. A przynajmniej miałam nadzieję, że tam siedziała.
Wspięłam się po schodach, zastanawiając się, jak to możliwe, że schody nie są całe ubabrane, w, ekhm, nieczystościach, zupełnie jakby tysiące sów wcale nie musiały od czasu do czasu usunąć czegoś z organizmu.
[Bardzo ładnie to opisałam, ani razu nie użyłam słowa ‘kupa’… Jeszcze trochę, i uwierzę, że mam talent literacki].
Zapukałam lekko do drzwi, które wyglądały na tak grube, że nikt o ludzkim zmysłu słuchu by tego nie usłyszał. Skrzydła drzwi, rzeźbione w, a jakże by inaczej, sowie skrzydła, rozwarły się szeroko, co jedynie dowodziło, że Atena ma naprawdę niezły słuch. I manię na punkcie swoich atrybutowych zwierzątek.
Atena natomiast stała obok jak gdyby nigdy nic, w zwyczajnej, białej jak śnieg sukni i hełmie tak zachwycającym i misternym, że nawet Afrodyta nie pobiłaby go swoim makijażem. Hełmie zdobionym w motyw sowy, oczywiście.
– Cześć, córciu. Wejdź, proszę – Uśmiechnęła się sztucznie, a ja zdałam sobie sprawę, jak trudne musi być dla niej udawanie miłej, gdy zwykle odzywała się tylko w razie konieczności, nie używając żadnych niepotrzebnych słów czy zwrotów grzecznościowych. I, nie ukrywając, pewnie ciut chłodno. Starałam się docenić się to, że chociaż próbowała, mimo że wciąż byłam zła za wczorajsze zostawienie nas na lodzie po wygłoszeniu swojej poetyckiej przemowy.
– Cześć… mamo. – Mi również trudno było się ta do niej zwracać. Przecież ja jej prawie nie znałam – nigdy mnie nie odwiedziła, nigdy nie skontaktowała się w ani jeden sposób. Zastanawiałam się, czy przed uznaniem w ogóle pamiętała o moim istnieniu.
– Wy też – skinęła głową na Louise i Jake’a. Nie zauważyłam, że oboje wciąż stoją u stóp schodów. Wciąż wpatrywali się osłupieni w maskotki Ateny.
Wspięli się moim śladem i równocześnie wkroczyliśmy do środka.
Pracownia wyglądała… cudownie. Tysiące projektów i planów, wywieszone na ścianach, wielki stół z makietą bitwy, o której pewnie w życiu nie słyszałam, i galeria broni i zbroi ze wszystkich wieków. Kwintesencja Ateny.
– Więc… domyśliliście się już, dokąd macie się udać?
– Tak, wiemy, że jest to gdzieś na południowej półkuli. – Dobry moment, by wspomnieć o naszej zagwozdce. Atena wydawała się być zadowolona, więc nie odpowie na to pytanie kolejną zagadką. – Czy to w jakiś sposób wpływa na bogów? Tracicie moc czy coś w tym stylu?
– Widzę, że pomyśleliście o wszystkim… Hm, raczej nie robi to nam wielkiej różnicy, poza tym, że nasza moc jest nieznacznie słabsza z powodu… kilku istot.
– Potworów? – Louise jako jedyna ośmieliła się zadać to pytanie. Jeśli Atena odpowie twierdząco, może to oznaczać kłopoty. A jeśli zaprzeczy, może to oznaczać większe kłopoty… bo co może blokować bogów?
– Nie… To są pewne, ekhm, istoty, które… – plątała się Atena, po raz pierwszy od początku naszego spotkania zachowując się jak zwykły człowiek. Czyli sprawa była poważna. Mówi o jakiś istotach, równie silnych, co bogowie. I ma opory co do mówienia tego nam. Ale co może być aż tak ważne, że herosi nie powinni o tym wiedzieć?
Tytani? Nie, przecież wszyscy są teraz w Tartarze.
Chociaż… no tak. Bogowie. Bogowie mogą blokować bogów.
– Mamo, czy ty mówisz o… innych bogach?
Atena westchnęła.
– Tak.
Tysiące myśli równocześnie przepłynęły przez mój umysł. Inni bogowie…?
– To nie do końca tak, jak ci się wydaje. – W jej stanowczo za szybkiej odpowiedzi było słychać usprawiedliwienie. – Inni bogowie są słabi. Są cieniami dawnych siebie. I zwykle mają przyjacielskie usposobienie. Ale możecie też spotkać kilka naszych mmmmhhm – ten wyraz specjalnie wymamrotała pod nosem – wersji. Są greckie, są rzymskie, jest też kilka z różnych innych miejsc na ziemi. Mogą być nieco – odchrząknęła – osobliwe, ale nie powinny wam przeszkadzać.
[Założę się, że w duchu modliła się, byśmy nie spotkali jej zagranicznej wersji.]
– Ale gdziekolwiek się udacie, jest to kawał drogi stąd. Radzę wam wybrać drogę powietrzną, bo morze… jest trochę wzburzone ostatnimi czasami. – skrzywiła się przy słowie ‚morze’, co oznaczało, że pokłóciła się z Posejdonem. Znowu. – Załatwiłam wam kilkanaście godzin czystego nieba nad całą południową półkulą.
– Nie byłoby łatwiej, gdybyś powiedziała nam, gdzie dokładnie lecimy, i wtedy rozchmurzyć niebo nad jedną częścią świata na odrobinę dłużej?
Mama uśmiechnęła się tajemniczo.
– Ależ skąd. Więc jeśli nie chcecie trafić w sam środek sztormu stulecia, lepiej już ruszajcie.
– Kilkanaście godzin?! – Louise była lekko wstrząśnięta. – Trzeba się spakować, zarezerwować lot, załatwić odprawę, a przede wszystkim jakoś tam dolecieć! Nie damy rady!
– Spokojnie, na lotnisku czeka na was prywatny odrzutowiec Zeusa. Walizki czekają przy wyjściu, na dole stoi podwózka. Po drodze na lotnisko zdążycie wybrać cel podróży.
– Jeszcze jedno pytanie, mamo. – przerwałam jej – Dlaczego pozwoliłaś mi wybrać kogoś, kto nie jest, no, dzieckiem Ateny? – zerknęłam nerwowo na Jake’a. – Dotąd nikt poza twoimi dziećmi nie mógł iść za twoim znakiem. A teraz…?
Atena westchnęła.
– Czasy się zmieniają. Powiedziałam ci, żebyś wybrała sercem, a nic nie dzieje się bez powodu. Ktoś zasugerował mi, że tak będzie lepiej. Natomiast Znak Ateny już wypełnił swoją najważniejszą misję, a przecież musicie jakoś znaleźć drogę, prawda? – sprawiała wrażenie przybitej. Sprawiała wrażenie słabej.
Jednak zaraz się opamiętała i klasnęła w ręce, jakby ta krótka chwila słabości wcale nie miała miejsca.
– A teraz wynocha, muszę wreszcie zakończyć tą bitwę – skinęła głową w stronę blatu stołu i wypchnęła nas za drzwi. – Czas rozwinąć żagle, kochanie!
Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale drzwi zatrzasnęły mi się przed nosem.
– Powiedz chociaż, co mamy znaleźć! – krzyknęłam.
Nie było żadnej reakcji, która wskazywałaby na to, że Atena mnie usłyszała.
Gdy ruszyliśmy w stronę windy, pod czaszką kołatało mi się jedno, w żaden sposób niezwiązane z tematami, jakie powinnam teraz roztrząsać, pytanie:
Do kogo modlą się bogowie?
٭٭٭
– I kto to niby pakował? – stęknęłam, ciągnąc po ozdobnych, marmurowych płytkach wielką walizę. – Afrodyta?
Walizki dosłownie pękały w szwach od dziesiątek markowych ubrań i były idealnym przeciwieństwem swojej zawartości – one same były stare, poprzecierane i z malutkimi, skrzypiącymi kółeczkami, które powinny były odpaść z dekadę temu. [I prawdopodobnie czekały na najgorszy moment, by wkurzyć nas dwa razy bardziej].
– Jest jakiś bóg przeciwieństwa piękna i poręczności? Założę się, że to jego cuda… – mruknął Jake, zapierając się stopami o kolumnę, żeby przesunąć dwa z trzech naszych bagaży.
– Wspólne wysiłki Hefajstosa i Afrodyty, podejrzewam. – Louise próbowała wspomóc Jake’a, szarpiąc rączkę swojej torby. W ślimaczym tempie zbliżaliśmy się do windy, bo, mimo zapewnień Ateny, nasze rzeczy nie znajdowały się dokładnie obok wyjścia.
Jednak po kwadransie staliśmy już na dole, wpychając walizki do bagażnika czarnej limuzyny. Na początku nie byliśmy pewni, czy to o to auto (i czy w ogóle o auto) chodzi – była ona długa na jakieś dziesięć metrów, błyszcząca, i, zapewne, droższa od tony cesarskiego złota. Usadowiliśmy się wreszcie na skórzanej tapicerce w jej wnętrzu, a Pinki Ponk, który jakimś cudem znalazł się nagle w środku, wylądował na moim ramieniu.
Siedzenia ciągnęły się wzdłuż przyciemnionych, pewnie kuloodpornych okien, tworząc pośrodku wolną przestrzeń. W samym jej centrum znajdował się niski stoliczek, a na nim – sporej wielkości globus.
– Jakieś sugestie, gdzie powinniśmy się udać? – zaczęłam, gdy limuzyna ruszyła. Nie powiedzieliśmy kierowcy, oddzielonym od nas przyciemnioną szybą, dokąd ma jechać – Atena zadbała, by już to wiedział. Szkoda, że my nie wiedzieliśmy, dokąd jedziemy. Nie miałam pojęcia, gdzie jest najbliższe lotnisko, nigdy nie latałam samolotem.
– Zawsze chciałam polecieć do Ameryki Południowej, najlepiej do Peru – podsunęła Louise.
– Wyspa Wielkanocna? – zasugerował Jake.
– Tasmania?
– Mcdonalds?
Obie z Louise spojrzałyśmy na niego nic nierozumiejącym wzrokiem.
– No co? Taka wyspa! Nudziło mi się, jak korzystałem z Google Maps… – Jake uniósł ręce w obronnym geście.
Wtedy właśnie Pinki Ponk zleciał z mojego ramienia i przysiadł na brzegu stolika. Spojrzał na mnie, a w jego spojrzeniu błysnęła inteligencja, jakiej w życiu nie spodziewałabym się po sowie o tak idiotycznym imieniu.
A potem zapukał dziobem w globus. I tym razem nie chodziło mu o rozłupanie go na pół. Tym razem wskazywał nam nasz cel.
– Australia?
Pinki Ponk zahukał, co zabrzmiało niemal jak potwierdzenie.
– Czyli jednak Australia.
Poznakowane-bardziej pasowaloby ‚oznakowane’,nie?
Wpadnac- ja napisalabym ‚wpasc’ xD
Czekam na kolejna czesc ;D
Dobra, ja jeszcze nie przeczytałam, zrobię lekcje i przeczytam, ale chcę zarezerwować sobie miejsce, jako druga xD Buhahahha, jaka ja zua 😉
Dobra, olewam lekcję, wolę to! Przeczytałam i jest super! Sama nienawidzę opisów pisać, ale jak czytam czyjeś opko i ich nie ma, to niestety widać pustkę. A u ciebie są i są idealne. Nie za dużo, nie za mało. Cuuudownie <3 Synalek Hermesa jest super. Rozwala mi system. Kilkakrotnie śmiałam się na głos, aż mama się mnie pytała, czemu bawi mnie pisanie wypracowania na niemiecki (zua ja udawałam, że robię lekcje). Super Czekam na cd, błagam, dodaj szybciusieńko *.~
Hahah, mega! Jak Jake będzie kiedyś jechał na Mcdonalda to ja jadę z nim, przekaż mu to proszę Najbardziej ryłam, gdy było”-Dobry, my do pani Ateny.” Identycznie odezwała się przedwczoraj Annabeth 24, tylko mniej mitologicznie. To było chyba ‚Dobry, my do Stefana’ kiedy weszła do toalety w centrum handlowym xD Ale masz ciekawy pomysł O.O tego nie było. A te uwagi bohaterki… Mmm, kocham <3 Opisy fajnie, tak jak zauważyła Wika, są idealne!!
Ciekawe, ciekawe… Jake wydaje się być takim trochę przygłupem, ale w takim pozytywnym sensie. A humor jako taki mnie rozwala. I wierzę w Ciebie, że dociągniesz do końca.
tą bitwę – tę bitwę
A opko bardzo dobre, super poczucie humoru i nareszcie opisy! Wyspa Mcdonalds rozwala system 😛
Cudowne opko, świetnie napisane i tak lekko się je czyta 😀 . Czekam na CD. 😉