To kolejna część prologu. Przepraszam za wszystkie błędy, których pewnie jest w tym opowiadaniu pełno. Z dedykacją dla każdego, kto doczyta do końca i skomentuje.
Caitie obudziła się na ławce na stacji metra w San Francisco. Jeszcze półprzytomna, przetarła pięściami zielone oczy, przeczesała palcami brązowe włosy. Dookoła panował tłok i hałas. Dochodziła siódma, ludzie spieszyli się do pracy. Przepychali się, torowali drogę, czym tylko się dało: parasolkami, torebkami, teczkami z dokumentami. Przy ścianach rozstawiali się muzycy – amatorzy, wyjmowali instrumenty, czapki na pieniądze. W kącie grupa nastolatków paliła papierosy, używając najwymyślniejszych przekleństw. Jakaś kobieta z reklamówkami krzyczała na pięcioletniego synka, by się do nich nie zbliżał. Caitie spojrzała w prawo. Wcześniej spał tam bezdomny, jednak teraz nie było po nim śladu. Mężczyzna chodził w dziurawym dresie, pachniał alkoholem. Był tak pijany, że nie mógł już ustać na nogach. Dziewczyna ucieszyła się z faktu, że zniknął, ale jej radość szybko minęła, gdy okazało się, że razem z nim zniknęło jej trzydzieści dolców. Przeklęła głośno i przeszukała plecak. Poza pieniędzmi nic nie zginęło, nadal miała komórkę, roczny bilet autobusowy, nóż i ubranie na zmianę.
Tłum gęstniał z każdą chwilą, było coraz duszniej. Nie namyślając się długo, Caitie udała się do wyjścia. Powitał ją deszcz i chłód. Nie miała parasolki, więc szybko schowała się pod dachem najbliższego sklepu. Drżąc z zimna wygrzebała z plecaka kurtkę z kapturem, zrobiło się troszeczkę cieplej. Za ostatniego, wymiętego dolara z kieszeni dżinsów kupiła sobie hot – doga. Chociaż był paskudny, zjadła go szybko. Od wczorajszego dnia nie miała nic w ustach.
Głupi bezdomny. Kiedy uciekała z domu, wszystko miało sens. Był jakiś plan. Chciała dostać się do większego miasta, Nowego Jorku lub Los Angeles, znaleźć dobrą pracę. Jednak pieniądze skończyły się szybciej niż przypuszczała, resztki ukradł bezdomny. Nikt nie chciał jej zatrudnić, drobnej, małej piętnastolatki, która wyglądała na dwanaście, trzynaście lat. Wszyscy śmiali się, gdy mówiła, że szuka pracy. Przecież nie zatrudnię dziecka – mówili. Cały cudowny plan runął. Wrócić do domu też nie mogła. Odkąd zaczęła opowiadać o magicznych stworzeniach, które widziała, o potworach, które ją atakowały, rodzice stwierdzili, że oszalała. Kiedy powiedzieli, że pójdą z nią do lekarza, uciekła. Nie chciała tego więcej słuchać, przecież wszystko z nią było w porządku.
Miarowe bębnienie o dach ustało, deszcz przestał padać. Caitie założyła plecak na ramię i poszła ulicą prosto przez siebie. Poszła, by zapomnieć o smutnych myślach. Poszła, bo nie wiedziała, gdzie iść, co zrobić, a tak może gdzieś dojdzie.
Szła spokojnie, przygnębiona, nie zwracając uwagi na otoczenie. To był błąd. Nagle coś szarpnęło ją za ramię. Odwróciła się. Zobaczyła wściekłego, czarnego psa rozmiaru słonia. Miał czerwone oczy i ostre zęby, każdy z nich był wielkości noża. Potwór zawył i zaatakował, rzucił się do przodu, wyciągając pysk i łapy w stronę dziewczyny. Caitie szybko uskoczyła w bok, pies skoczył w powietrze. Przerażona dziewczyna rzuciła się do ucieczki, potwór potrząsnął łbem i ruszył za nią. Skręciła w wąską uliczkę i spróbowała otworzyć drzwi restauracji. Kiedyś tak udało jej się uciec. Bezskutecznie szarpała klamką, drzwi były zamknięte. Na oknie wisiała karteczka z napisem: ”Otwieramy od 9.00”. Pies był coraz bliżej, już nie miała czasu, by wyciągnąć nóż z plecaka. Skuliła się, czekając na koniec. Ale koniec nie nadszedł. Nagle coś błysnęło w powietrzu, potwór zawył z bólu. W jego boku sterczał długi srebrny miecz. Pies obrócił głowę próbując go wyciągnąć, ale nie zdążył, rozsypał się w czarny pył.
Zza rogu wyszedł młody chłopak, mógł mieć szesnaście lub siedemnaście lat. Miał opaloną cerę, czarne włosy i ciemnoniebieskie, prawie fioletowe oczy. Ubrany był w niebieską bluzę i żołnierskie spodnie, przez ramię miał przerzucony duży, czerwony plecak. Był bardzo przystojny, prawdopodobnie w innych okolicznościach dziewczyna zaczęłaby od razu z nim flirtować. Lecz okoliczności nie były normalne. Nieznajomy szybkim krokiem podszedł do kupki czarnego pyłu i podniósł miecz z chodnika.
– Nie zbliżaj się do mnie! – krzyknęła Caitie, wyjmując nóż z plecaka. Coś ją w tym chłopaku niepokoiło, błysk jego oczu napawał ją strachem. Skąd miała wiedzieć, czy nie zaatakuje jej, tak jak tego psa?
Chłopak opuścił miecz.
– Spokojnie – odparł. – Nie zrobię ci krzywdy.
Caitie nie uwierzyła mu. Zbyt długo miała doczynienia z rozszalałymi potworami, by mu teraz zaufać. Rzuciła się na niego z nożem w ręce. Chłopak szybko opanował zaskoczenie i odparował jej cios.
– Naprawdę, nic ci nie zrobię! – krzyknął, zasłaniając się mieczem.
– Akurat! – odkrzyknęła dziewczyna, atakując jeszcze zacieklej.
Chociaż starała się jak mogła, nie potrafiła przedrzeć się przez zasłony nieznajomego. Tymczasem chłopak walczył od niechcenia, nie wysilając się za bardzo. Blokował tylko jej ataki. Nagle wykonał półpiruet i uderzył z góry w broń Caitie. Nóż wyleciał z dłoni dziewczyny i upadł sto metrów dalej. Nieznajomy przyłożył miecz do brzucha dziewczyny.
– Teraz mnie posłuchasz – powiedział chłopak, a Caitie skinęła głową, wpatrując się w ostry wierzchołek miecza.- Nazywam się Jack Hunter, jestem taki jak ty. Mnie też atakowały te dziwne stworzenia i tylko ja je widziałem. Przynajmniej do tej pory – uśmiechnął się szeroko. – Jeżeli obiecam, że ci nic nie zrobię, nie będziesz już się na mnie rzucać? – spytał, a dziewczyna skinęła głową.
– To dobrze – westchnął chłopak, chowając miecz do plecaka. – Ja już ci się przedstawiłem, teraz ty powiedz mi jak się nazywasz.
– Caitlyn Jones – odparła cicho dziewczyna.- Chyba oboje jesteśmy szaleni – dodała. – Co tu się dzieje? Te potwory, miecze, to nie może być prawdziwe.
– Niestety, to prawda – odparł ponuro chłopak. – Najlepszym dowodem jest twoja rana na ramieniu.
Caitie dopiero teraz spojrzała na rękę, na materiale kurtki pojawiła się mała, czerwona plama. Dziewczyna zbladła .Szybko zdjęła kurtkę i zaczęła przeszukiwać plecak w poszukiwaniu apteczki.
– Proszę. – Chłopak był szybszy, podał jej bandaż. – Nie martw się, tego typu rany goją się szybko – dodał.
– Skąd to wiesz? – zdziwiła się Caitie.
– Z doświadczenia – odparł Jack. – Uganiam się za tymi potworami już kilka lat. Nauczyłem się trochę.
Dziewczyna owinęła rękę bandażem i uniosła ją do góry, by przegryźć materiał. Nagle uświadomiła sobie, że bandaż jest pożyczony, zaczerwieniła się.
– Spokojnie. – Chłopak nachylił się ku niej i urwał materiał. Na chwilę ich oczy spotkały się, po chwili zmieszana Caitie odwróciła głowę.
– Skąd się biorą te potwory? – spytała, schylając się po kurtkę, która spadła na ziemię. Chciała być jak najdalej od niezwykłych oczu chłopaka. – Dlaczego atakują tylko nas? Inni ludzie w ogóle ich nie widzą.
– Nie mam pojęcia – przyznał Jack. – Wiem tyle, że działamy na nich jak magnes. Gdziekolwiek się nie ukryjemy, one nas znajdą i zabiją. Musisz nauczyć się lepiej walczyć. Nie wiem jakim cudem przeżyłaś do tej pory.
– Dzięki, dużo mi wyjaśniłeś. – Dziewczyna przewróciła oczami. – Tyle to i ja wiem.
– Nie ma za co. Zawsze do usług. –Jack uśmiechnął się szeroko. – A tak na poważnie, chodźmy gdzieś się schować. Zaraz będzie padać.
Ten chłopak był jakiś dziwny. Jednocześnie niezwykły, cudowny i irytujący. Przed chwilą miałam ochotę rzucić mu się na szyję, teraz mi przeszło. A może nie. Nie wiedziałam, przy tym chłopaku nie potrafiłam zebrać myśli.
Caitie dopiero teraz zaważyła na niebie duże czarne chmury. Po chwili zaczęły spadać na ziemię pierwsze krople deszczu. Schowali się pod dużą parasolką na tarasie restauracji.
– Po kolei – pierwsza odezwała się dziewczyna – Nie wiesz nic o potworach, a jednak umiesz z nimi walczyć. Coś tutaj nie gra. No i skąd wytrzasnąłeś miecz? Przecież nie można go dostać, ot tak, w supermarkecie!
– Posłuchaj, Caitlyn…
– Caitie – poprawiła go dziewczyna.
– Ładnie – stwierdził. – A więc, to jest trochę skomplikowane. Miecz dostałem od przyjaciela, to był jego ostatni prezent… Ciężko mi teraz to wyjaśnić, kiedyś ci to opowiem, obiecuję.
Dobra. Siedziałam przy stoliku z chłopakiem, który nosił miecz w plecaku, przed chwilą zabił potwora i nawet nie chciał mi powiedzieć, skąd się tego nauczył. O matko, w co ja się wpakowałam!
– Może opowiesz mi o sobie? Oprócz twojego imienia, nic o tobie nie wiem. – Jack spróbował zmienić temat, lecz Caitie była nieugięta.
– A może ty byś coś opowiedział? – drążyła dalej. – Wiesz, ja nie wymachuję mieczem na ulicy i nie zabijam olbrzymich psów. Mógłbyś jednak coś wyjaśnić!
– Ty nie zabijasz potworów, tylko rzucasz się na ludzi z nożem.
– Jak nie, to nie – mruknęła dziewczyna. – Bez łaski, możesz nie mówić.
– Spoko – wydawało się, że nie zauważył sarkazmu w jej głosie. – Masz gdzie przenocować? Pewnie nie, uciekłaś przecież z domu – stwierdził, nim Caitie zdążyła coś powiedzieć. – No to chodź do mnie.
– Mieszkasz tutaj? – zdumiała się dziewczyna.
– Nie, też uciekłem z domu. To mieszkanie przyjaciela, zostało puste po tym jak on…jak…A zresztą, nieważne.
On to robił specjalnie. Chyba naprawdę chciał mnie zirytować. Czy tak trudno dokończyć jedno zdanie?
Jack wziął dziewczynę za rękę i razem uciekli przed deszczem w stronę domu. Mimo zmęczenia i zdezorientowania, Caitie po raz pierwszy od bardzo dawna, poczuła się szczęśliwa.
* * *
Stała na małej, rozlatującej się tratwie. Tratwa składała się z kilku desek i złamanego masztu, związano ją grubym sznurem. Jednak między deskami powstały duże szczeliny, przez które wlewało się tyle wody, że nie można już było znaleźć suchego miejsca. Wszystko było mokre.
Nie wiedziała skąd się tu wzięła, ani co tutaj robi.
Na tratwie, oprócz niej, znajdowały się trzy osoby. Wszyscy mieli na sobie mokre, porwane ubrania. Jasna blondynka o niebieskich oczach szukała czegoś w plecaku. Wysoki chłopak o brązowych włosach i czarnych oczach poprawiał węzeł. Na brzegu tratwy siedział ciemnowłosy chłopak i wpatrywał się w wodę. Dopiero teraz Caitie zauważyła, że tratwa płynie szybciej niż powinna. Wyglądało to tak, jakby woda sama pchała ją do przodu.
Nagle blondynka coś powiedziała. Caitlyn nie mogła nic usłyszeć, wiatr wiał zbyt głośno. Widziała jednak reakcje pozostałych. Podeszli do niej i zaczęli zawzięcie nad czymś dyskutować. Chłopak z brązowymi włosami wyjął mapę (jakimś cudem suchą) i zaczął coś tłumaczyć. Czarnowłosy zaprzeczył gwałtownie, dziewczyna próbowała ich pogodzić. W końcu doszli do porozumienia. Blondynka odwróciła się przodem do Caitie i coś wyszeptała. Dziewczyna nie usłyszała słów, lecz z ruchu warg udało się jej odczytać jedno słowo: Los Angeles. Po chwili obraz zaczął się rozmywać.
* * *
Caitlyn obudziła się w ciemnym pokoju zlana zimnym potem. Nigdy dotąd żaden sen nie był tak realny. W jej głowie kłębiło się mnóstwo pytań. Co oznaczało Los Angeles? Dlaczego wszyscy mieli na sobie pomarańczowe koszulki z napisem „ Obóz Herosów” ? I czemu byli uwięzieni na tratwie na środku morza?
Postanowiła zastanowić się nad tym rano. W dzień zawsze lepiej się myśli. Póki co, ułożyła się wygodniej na kanapie i spróbowała zasnąć, co utrudniało dochodzące z sąsiedniego pokoju chrapanie Jacka.
Ja tam wielu boedow nie zauwazylam :p Chyba nawet interpunkcja byla OK,a u mnie to duze osiagniecie ;D
Tylko…jakim cudem miecz zmiescil mu sie w plecaku? Oh,Caitie,jak to tak,zamieszkac z nieznajomym?;D
Teraz bd sie zastanawiac czyim dzieckiem sa Caitie,Jack i brazowowlosy xD
Ciekawe…. . Dobry wątek z Los Angeles. Interesujący. Choć wiem, że Caitie nie miała dachu nad głowa itp., to i tak powinna trochę bardziej się nie zgadzać. Ale tak to dobrze. Żadnych błędów nie wyłapałam. Robi się coraz lepiej. Czekam na CD!
PS. Możesz dodać trochę więcej przemyśleń, ale jest ich już tu wystarczająco, więc raczej nie musisz.
Jasna blondynka – jasna w sensie, że blada skóra, ubrana na biało czy coś jeszcze innego?
Szok, bo to jedyny błąd który znalazłam. Albo jestem naprawdę zmęczona albo nie robisz żadnych błędów. Stawiam na to drugie i gratuluje Całkiem mi się podobało. Ciekawe co to za tajemnicza trójka. Czy to troje z siedmiorga czy zupełnie inne postacie? Z pewnością przeczytam kolejną część.
Nie rozumiem tylko jednego. Dlaczego kolejna część PROLOGU?
Pozdrawiam 😉
O matko. Mój zciorany mózg dopiero ogarnął, że są ciemne i jasne blondynki. Mój błąd -,-
A ta trójka to nie przypadkiem Percy, Annabeth i Grover? 😉
Jeśli chodzi o opowiadanie – dawno nie czytałam czegoś tak dobrego. Przebija się przez zalew miernych opek, którymi ostatnio wręcz obrasta RR.
Reakcje realistyczne, opko dobrze napisane, żadnych błędów. Postacie wydają się być trochę nudne, ale rozumiem – to dopiero początek. Ćwicz i się doskonal w swoim „fachu”. Będę trzymać kciuki. Gdybyś chciała bardziej dokładnych wskazówek – pisz.
Upadł 100 metrów dalej? Da się tak mocno wyrzucić ten nóż? Dwa, trzy, okej, ale sto? 😀
A poprawa jest przeogromna! Bardzo mi się spodobało, zastosowałaś się do rad, prawda? 😉
Szkoda, że dopiero teraz to przeczytałam, bo opko naprawdę fajne