Jack
– Dziękuję pani bardzo – uśmiechnąłem się do ekspedientki biorąc bilety na bus do Cleveland. Kobieta oblała się rumieńcem i zawstydzona spuściła wzrok. Zadowolony z siebie odwróciłem się i podszedłem do przyjaciół. Pokazałem im bilety i z tryumfem powiedziałem:
– Dwadzieścia procent zniżki.
Rozi pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Jak ci się to udaje? I to za każdym razem…
– Urok osobisty – roześmiałem się rozkładając ręce.
– Ach tak? – Misiek spojrzał na mnie wyzywająco – Zakład, że ja dostanę co najmniej trzydzieści procent – Rudzielec wyciągnął do mnie rękę.
– Stoi – uśmiechnąłem się i ścisnąłem dłoń przyjaciela. – O co?
Syn Aresa zamyślił się.
– Może…
Przerwał mu dźwięk klaksonu. Bus właśnie podjechał na przystanek. Kierowca otworzył drzwi, po czym dał nam znak żebyśmy wsiadali do środka.
Oprócz nas w pojeździe znajdowała się kobieta z małym dzieckiem, które smacznie spało, chudy staruszek w okularach oraz grupa głośno rozmawiających dziesięciolatków w białych czapkach z daszkiem i troje dorosłych w takich samych czapeczkach. „Pewnie jakiś obóz” – pomyślałem. Obóz… Coś ścisnęło mnie za gardło. Wydawało mi się, że wieki minęły od kiedy sam wygłupiałem się z przyjaciółmi z Obozu. Nagle poczułem, że Ginny splata swoje palce z moimi. Spojrzałem na nią. Wzrok dziewczyny mówił: „Wszystko ok?” Uśmiechnąłem się uspokajająco i skinąłem głową. Potem pociągnąłem ją na sam koniec busu, żeby zająć miejsca. Chwilę później pojazd ruszył.
Słyszałem śpiew. Czyjś słodki głos nucił piękne, niezrozumiałe dla mnie słowa. Jeszcze nigdy w życiu nie słyszałem czegoś tak pięknego. Ta melodia była… porywająca. W tym momencie nie liczyło się nic oprócz tego niezwykłego głosu. Nie wiedziałem skąd dochodzi do mnie ta muzyka. Nie obchodziło mnie to. Chciałem tylko żeby pieśń nigdy nie ustała. W pewnym momencie do śpiewu wdarł się inny, obcy i wyraźnie niepasujący dźwięk. Niezadowolony zmarszczyłem brwi. Dźwięk powtórzył się, teraz o wiele wyraźniej. Jack. Ktoś mnie wołał, ale… nie mogłem sobie przypomnieć do kogo należy ten głos. Jack. Znowu… Tym razem bardziej natarczywie. Wtedy ktoś lekko wstrząsnął moim ramieniem, a po chwili usłyszałem tuż przy moim uchu:
– Wstawaj!
Otworzyłem oczy. Nade mną stał Jamie. Gdy zauważył, że już się obudziłem uśmiechnął się i rzucił mi plecak.
– No nareszcie. Myślałem, że będę musiał cię wyciągać. Chodź, wszyscy są już na miejscu.
Podniosłem się z siedzenia i wyszedłem za przyjacielem na zewnątrz. Melodia powoli zacierała się w mojej pamięci…
Cleveland nie jest jakimś wyjątkowo urodziwym miastem. Raczej takim standardowym, typowo amerykańskim. Jednak było w nim coś, co sprawiło, że poczułem się tu naprawdę dobrze. Gdy tylko znalazłem się na zewnątrz, zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech. Woda. Co prawda słodka, ale i tak nieźle. Skierowaliśmy się do jakiejś knajpki. Usiedliśmy przy stoliku na zewnątrz i złożyliśmy zamówienia. Gdy kelner zniknął, córka Ateny wyciągnęła mapę. Na pergaminie pojawił się nowy napis:
Przerwijcie pieśń
– Kolejne zadanie – westchnęła Eva i odchyliła się na krześle.
– I znowu bez najmniejszego sensu – dodała Rozi. – Macie jakiś pomysł?
Serce zabiło mi szybciej. Pieśń… teraz tylko jedną miałem w głowie.
– Może chodzi o orkiestrę – powiedziała Ginny. – No wiecie, Symfoniczna Orkiestra Charleston…
– Czyli co? Mamy przerwać im koncert? – Jamie uniósł brwi. – Coś mi się nie wydaje.
– A mi się wydaje – zacząłem, patrząc znacząco na moich przyjaciół – że przyda nam się porządna kąpiel.
Ze śmiechem wskoczyłem do jeziora. Woda była zimna. I to przeraźliwie. Właściwie była tak zimna, że po kilku sekundach wyskoczyłem z wody z krzykiem. Nagle usłyszałem koło siebie głośne chlup! Eva wypłynęła i zmroziła wzrokiem zanoszącego się śmiechem Miśka. Córka Apolla uśmiechnęła się przebiegle, po czym błyskawicznie zanurkowała. Mój przyjaciel zdążył jedynie zrobić zaskoczoną minę i już był pod wodą. Rozi przepłynęła koło mnie perfekcyjną żabką, a Jamie położył się na plecach i wystawił twarz do słońca. Wtedy poczułem, że obejmują mnie czyjeś ramiona. Ginny przytuliła się do mnie i zanim zdążyłem zareagować, wciągnęła mnie pod powierzchnię wody. Posłałem jej zaskoczone spojrzenie. Blondynka uśmiechnęła się promiennie, wyraźnie rozbawiona. Pogroziłem jej palcem. Dziewczyna w odpowiedzi pokazała mi język. Wypłynęła na sekundę żeby zaczerpnąć powietrza, po czym znów zanurkowała. Podpłynąłem do niej, a ona zaczęła uciekać. „Więc tak chcesz się bawić” – pomyślałem uśmiechając się. „Szkoda tylko, że nie masz żadnych szans…” Odbiłem się od dna i zacząłem gonić moją dziewczynę. Muszę przyznać, że mnie zaskoczyła. Kiedy już, już prawie miałem ją złapać, zawsze udawało jej się wymknąć. Dogoniłem ją dopiero, gdy wypłynęła by złapać oddech.
– Mam cię – szepnąłem jej do ucha chwytając ją za obie dłonie. Córka Ateny roześmiała się i pocałowała mnie w usta. Już miałem oddać pocałunek, gdy nagle ją usłyszałem. Melodię z mojego snu. Odsunąłem się, a Ginny uniosła brwi.
– Coś nie tak, Jack?
– Nie tylko… Też to słyszysz?
– Niby co?
– Tą…
– Muzykę – dokończył za mnie Jamie. Blondyn stał kilka kroków za mną i również wsłuchiwał się w pieśń. Wyglądał na oczarowanego.
– Jest taka niesamowita – wyszeptał.
– O czym mówicie? – zapytał wesoło Misiek wypływając wraz z Evą na powierzchnię. Nagle oniemiał. Otworzył szeroko oczy i powiedział:
– Jakie to piękne!
– Piękne? Nie – pokręciłem głową. – To najcudowniejsza rzecz jaką w życiu słyszałem!
Chłopaki pokiwali zgodnie głowami. Eva, Rozi i Ginny posłały sobie zaniepokojone spojrzenia.
– Chłopcy… o co wam chodzi? – spytała córka Chloris.
Spojrzeliśmy na nią zdziwieni.
– Wy nie słyszycie? – zmarszczyłem brwi. Dziewczyny pokręciły głowami.
– Ale przecież… – zaczął Jamie, lecz właśnie w tym momencie pieść się urwała.
Następnego dnia zostaliśmy z chłopakami w hotelu. Sami. Dziewczyny poszły sprawdzić czy ta cała orkiestra symfoniczna może jednak mieć coś wspólnego z naszym zadaniem. A my, staliśmy oparci o barierkę tarasu i tęsknie spoglądaliśmy w stronę jeziora. Eva dała nam kategoryczny zakaz wychodzenia z pokoju. Od wczorajszego wypadu nad wodę, wszystkie trzy stale zerkały na nas podejrzliwie. A co niby złego jest w chęci słuchania muzyki? Właściwie myślałem tylko o tym. Pragnąłem jeszcze raz, przynajmniej przez chwilkę posłuchać słodkich tonów pieśni… Westchnąłem smutno i spróbowałem przywołać w pamięci choć jedną nutkę. I wtedy ją usłyszałem. Najpierw niewyraźnie, a potem coraz dokładniej i dokładniej. Aż wreszcie moje uszy wyłapały upragnione słowa. Teraz wydawały mi się bardziej zrozumiałe. Coś jakby…
Chodźcie. Przyjdźcie do nas.
Spojrzałem na przyjaciół. Wszyscy skinęliśmy głowami i wybiegliśmy z hotelu.
Stałem po kolana w wodzie i wpatrywałem się w wodę. Zewsząd słyszałem:
Chodźcie. Przyjdźcie do nas.
Zrobiłem krok do przodu.
– Stójcie!
Odwróciliśmy się zaskoczeni. Dziewczyny biegły w naszą stronę rozchlapując wodę.
– Co wy wyrabiacie?! – wrzasnęła Eva gromiąc nas wzrokiem.
– One nas wołają – wyjaśnił Misiek. – Chcą żebyśmy przyszli!
– Kto?! – zawołały wszystkie trzy.
Wzruszyłem ramionami.
– Nie wiemy.
Ginny spojrzała na mnie jak na wariata.
– Więc… – zaczęła spokojnie – chcecie iść nie wiadomo gdzie, nie wiadomo do kogo tylko dlatego, że słyszycie jakąś tam piosenkę?! – ostatnie słowa wykrzyczała. – A o syrenach słyszeliście?
– Owszem – skinął głową Jamie.
Dziewczyny posłały sobie załamane spojrzenie. Nagle przed nami pojawiła się łódź. Najpierw w oddali, tak że nie widzieliśmy co to tak właściwie jest. Kiedy się zbliżyła, bez ani chwili wahania, wskoczyliśmy do niej z zamiarem odpłynięcia w stronę źródła pieśni.
– Chyba nie zostawimy ich samych, co? – usłyszałem szept Rozi.
– Po moim trupie – syknęła córka Apolla i weszła do łodzi.
Na środku jeziora z Mgły wyłoniła się wyspa. Była ogromna, cała porośnięta wysokimi drzewami, z których zwisały liany. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że dżungla na środku jeziora Erie może być czymś dziwnym. Jako półbóg widziałem już dziwniejsze oraz bardziej nietypowe zjawiska. Gdy dobiliśmy do brzegu, pieśń nasiliła się. Teraz mówiła nam gdzie mamy iść. Nie czekając na przyjaciółki, ruszyliśmy z chłopakami w głąb lasu. Przedzieraliśmy się przez krzaki i zarośla, cały czas idąc na przód. Po dwudziestu minutach szybkiego marszu, dotarliśmy do jaskini na wzniesieniu. Wejście oplatały dziwne, złocisto różowe kwiaty o ogromnych liściach i delikatnym zapachu. Stanęliśmy na chwilę nasłuchując pieśni. Dobiegała z jaskini. Chcąc jak najszybciej poznać istoty, które wydają z siebie ów piękną muzykę wbiegliśmy w mrok.
Na końcu tunelu znajdowała się wielka grota, wielkości mieszkania. Po naszej prawej stronie spływał wodospad, który wpadał do sadzawki. Wszędzie rosły rośliny przypominające róże, tyle że nie miały kolców. Na trawie poustawiane były kosze z różnymi owocami i słodkimi bułeczkami. A przed nami siedziały trzy najpiękniejsze kobiety jakie kiedykolwiek widziałem. Wszystkie miały długie, gęste, czarne włosy, jasną cerę, pełne różowe usta i nienaturalnie zielone oczy. Ubrane były w skąpe białe sukienki bez ramiączek. Każda z nich trzymała jakiś instrument. Dwie miały liry, a trzecia prosty drewniany flet. Na nasz widok uśmiechnęły się i przerwały grać.
– Nareszcie jesteście nasi kochani – powiedziała miękko ta, która trzymała flet.
– Tak długo na was czekałyśmy – dodała druga.
Trzecia spojrzała na dziewczyny stojące za naszymi plecami.
– Któż to taki?
– Nikt ważny – powiedział szybko Jamie.
– Nasze koleżanki – dodałem wpatrując się jak zaczarowany w nieznajome.
– Właściwie ich nie znamy – dopowiedział Misiek.
– Słucham?! – krzyknęła Eva. Jej głos był jak brzytwa. Skrzywiłem się mimo woli. Czarnowłose uśmiechnęły się leciutko.
– Moje drogie… Jak widać ci chłopcy niezbyt mają ochotę na wasze towarzystwo…
Usłyszałem dźwięk napinanej cięciwy.
– Nie obchodzi mnie czy mają ochotę, czy nie. Z tego co widzę nie są w stanie racjonalnie myśleć… – powiedziała groźnie Ginny. Wtedy coś mnie tknęło. Z jakiegoś powodu poczułem ogromną złość na Ginny. Odwróciłem się i spojrzałem blondynce w twarz.
– I znowu to samo! Myślicie, że nie umiemy sobie bez was poradzić? Że potrzebujemy waszego stałego nadzoru?! – krzyknąłem poirytowany. Zmieszana córka Ateny opuściła łuk.
– Nie, oczywiście, że nie, ale…
– Właśnie – włączył się Michael. – Traktujecie nas jak pięciolatków, którym wszystko trzeba podsunąć pod nos. Wyobraźcie sobie, że mamy rozum! I umiemy o siebie zadbać.
– Dokładnie! Koniec z rządzeniem nami i dyktowaniem warunków. Od teraz będziemy sobie radzić bez waszej pomocy! – Jamie skrzyżował ręce.
Do oczu Rozi napłynęły łzy.
– Chyba nie chcecie nas zostawić? – spytała drżącym głosem.
Spojrzeliśmy po sobie. Skinęliśmy głowami i zgodnie powiedzieliśmy:
– Tak.
Ginny i Eva zacisnęły pięści.
– Jak sobie chcecie! Możecie zostać tutaj i gnić w tej dziurze! Z tymi… laluniami! Same odnajdziemy Drzewo Życia i uratujemy Obóz! – krzyknęła, wściekła już córka Apolla. Ginny posłała nam jedynie mordercze spojrzenia. Flecistka spuściła nieśmiało wzrok.
– Oj. Chyba przez nas się trochę pokłóciliście… Ale chłopcy dokonali wyboru – uśmiechnęła się i pstryknęła palcami. Nagle gdzieś z góry, zeskoczyły ogromne małpy. Otoczyły dziewczyny, a te błyskawicznie wyciągnęły broń.
– Nie bójcie się ich. To tylko nasi… przyjaciele. Nie zrobią wam krzywdy. Chyba – uniosła flet do ust i zagrała szybką, smutną melodię. Poczułem, że chce mi się spać. Usłyszałem jeszcze jak ktoś upada na ziemię i kroki jakiegoś ciężkiego zwierzęcia. Potem zapadła ciemność.
piesc-piesn
Hoho,chlopcy robia sie niegrzeczni xD
Uwielbiam to! Czemu piszesz tak rzadko? Piszesz tak… niesamowicie. Gdzieś ci chyba przecinek się zawieruszył, ale to drobiazg. Jesteś jedną z moich ulubionych pisarek na RR. Serio mówię.
z tryumfem – są dwie rzeczy – triumf i tryumf. Tryumf to takie święto, triumf to triumfowanie 😀
I skąd to jeziorko? Oni weszli do knajpy, a tu nagle wskakują do jeziora?
– Tą…
– Muzykę – tę muzykę, „tą” używamy w narzędniku 😉
pieść – pieśń
I, o Bogowie, ale się wciągnęłam! 😀 Robi się naprawdę ciekawie i mimo tego, że odrobinkę brakuje mi klimatu Connected by War jest naprawdę dobrze 😉
Zgadzam się z piper77. Całkowicie.
Jeny, każdy rozdział czymś zaskakuje! Uwielbiam to opowiadanie!