Od Autora: Kolejna część tego czegoś. Miała być krótka, wyszła jak wyszła. Mam nadzieję, że się spodoba.
Wpis drugi: Słów kilka, czyli rozmowa z młodym, jego koleżanką i upiornym wilkiem.
Nadal żyję, co dla niektórych jest informacją dobrą, dla innych wręcz przeciwnie. I uzasadnioną, biorąc pod uwagę jakiego stresa fundnął mi dziś Nico. Nie on osobiście, jego dziwna, bardzo dziwna znajoma, ale z jego winy prawie zeszłam na zawał. Dla uzupełnienia: mamy pierwszą środę po majówce.
Jak każdy kulturalny młody człowiek, który skończy zajęcia szkolne o godzinie wpół do trzeciej, nie wróciłam do domu, a poszłam ze znajomymi do parku. Chociaż park to to jest tylko i wyłącznie z nazwy: Scherbrook Park. Wygląda jak typowe boisko do softballa, którym jest w rzeczywistości i nie służy do niczego poza graniem w tę grę. Dla niezorientowanych: taki pokryty trawą wycinek koła, o kącie około dziewięćdziesięciu stopni, z wyrysowanymi liniami, bazami, ogrodzony parkanem. Nic specjalnego. Sprzęt sam się jakoś znalazł, więc zagraliśmy partyjkę, dwie, może z osiem. W międzyczasie były przerwy na dojadanie kanapek ze szkoły, które na przerwach są ohydne, ale po szkole smakują jak ambrozja. Szczególnie, jeśli wymieni się je z kolegami. Cudze zawsze najlepsze. Zazwyczaj, bo dziś dostała mi się bułka z serem żółtym i białym, dżemem pomidorowym (tak, istnieje coś takiego) i chili. Nie wnikałam kto owo cudo przyrządził, zjadłam bez marudzenia. Po tym co zdarza się serwować harpiom z obozu, nawet taki podwieczorek został spokojnie strawiony. Lekkie protesty ze strony żołądka wystąpiły dopiero, gdy odbiłam piłkę i rozpoczęłam szaleńczy bieg, zaliczając pierwszą, drugą i trzecią bazę. Na końcu potknęłam się, przeskoczyłam na drugą nogę i efektowne wbiegłam w płot, ale co tam. Przetrwał, zahartowany przez lata uderzeń piłek i idiotów mojego pokroju. Jest on niestety porośnięty bluszczem albo innym pnączem, nie wiem, nie znam się, w każdym razie: zaplątałam się w to i próbowałam wyszarpać. Wzbudziło to falę śmiechu wśród moich znajomych, zupełnie nie wiem dlaczego.
Właśnie ten moment wybrał sobie mój cioteczny dziadek, aby mnie odwiedzić. Pojawił się za rogiem zakładu mechanicznego i, jak gdyby nigdy nic, podszedł do mnie bawiąc się mieczem. Zamiast przywitania popatrzył się krzywo i wymamrotał:
– Izka, mogłaś dać znak, że będziesz się tulić do parkanów, bo latam po całej wyspie i cię szukam! A propos: ty tak często z tymi ogrodzeniami? – Widać miał dobry humor, co nie zdarza się każdego dnia. Ja niestety nie promieniowałam radością, ale jako wytłumaczenie dodam, że byłam zaplątana w jakieś przeklęte ogrodzenie.
– Zamknij się, młody – odburknęłam, odczepiając się wreszcie od ogrodzenia.
– Nie mów tak do mnie. – Jego oczy błysnęły niebezpiecznie. – Zabieram cię do domu. – Skrzyżował ręce na piersi, co dało efekt odwrotny do zamierzonego, bo wyglądał jak naburmuszony pięciolatek.
– Co..? – wyjąkałam niezbyt przytomnie i wyplułam kawałek zielska, które porasta ogrodzenie, a które zaatakowało mnie chwilę wcześniej. W tym czasie moje koleżanki zdążyły do nas podejść i zacząć dziwnie się nam przyglądać.
– Idziesz ze mną. – Stał tyłem do dziewczyn, więc zdziwił go mój nagły wybuch śmiechu. Ich miny wyrażały różnorakie odczucia, głównie zdziwienie. Tyle, że w ich wykonaniu… Gwarantuję, że wy też chichotalibyście jak szaleni.
– O co ci chodzi? Brwi mi już odrosły! – Podpierając się o parkan, by nie upaść na ziemię, zwijając się ze śmiechu, zobaczyłam jeszcze jak Nico odwrócił się i zobaczył moich znajomych w stanie absolutnego ‘Ale o co kaman, bo ja nie ogarniać..?’. Opanowałam się, zbyt późno, by nie zasłużyć na odznakę wariata, i powiedziałam:
– Co się tak gapicie? To jest mój cio… – przerwałam, bo uznałam, że dla śmiertelników cioteczny dziadek, który jest rok młodszy, a wygląda na ze dwa-trzy starszego, nie jest czymś normalnym – daleki kuzyn Nico. To moje kumpele, które powinny zamknąć usta, bo im tak muchy powlatują, a w oddali zaobserwować można również kumpli, którzy mogliby nie podążać przykładem dziewczyn. – Musiałam zachować choć resztki godności. Prawdą jest, że dziewczyny patrzyły się na niego, jakby miał pięćdziesiąt procent więcej boskiej krwi niż ma, a chłopcy jakby chcieli go zabić za to, że dziewczyny się na niego gapią. Skomplikowane to.
– Chciałeś czegoś, Nico, czy może chciałbyś razem ze mną poprzytulać się do ogrodzenia? – Przerwałam niezręczną ciszę, bo wyobraziłam sobie następującą scenkę: mój krewny, skrępowany tłumkiem gapiących się na niego z uwielbieniem dziewczyn i maszerujący w jego stronę zazdrośni chłopcy z kijami do softballa, które sprawdzają się tak samo dobrze jak baseballowe, przynajmniej w celach bojowych.
Otrząsnęłam się z tych mrocznych myśli, trzepnęłam Nica przez bark, niezbyt mocno, jadnak na tyle, by odwrócił się i wysyczał przez zaciśnięte zęby „Za co?”. Pożegnałam się ze znajomymi i zaciągnęłam chłopaka w zaułek za ogólnospożywczym.
– Nigdy więcej nie pojawiaj się bez zapowiedzi, dobrze? – spytałam, nieco zła z powodu jego niezapowiedzianej wizyty. Czas na bogów, herosów, ratowanie świata i inne tego typu bzdety mam w weekendy i czasem wieczorami, jeśli ktoś zleci mi jakieś zadanie. Nie czekając na odpowiedź dodałam:
– Czego chcesz?
– A jak myślisz?
– Poprzytulać się do parkanów zapewne.
– Niekoniecznie, po prostu moja znajoma jest przejazdem w Nowym Jorku, pomyślałem, że może wybrałabyś się z nami na kawę. – Nie powiem, miałam ochotę go trzasnąć. Przerywa mi pasjonujący mecz z przyjaciółmi na rzecz zaproszenia mnie na kawę z jego, na sto procent nienormalnymi, ziomkami. Co tym razem: oferta pracy jako wyprowadzacz Cerbusia, czy czwarta do brydża dla Acheronu, Kokytosu i Lete, bo Flegeton spaliłby kart, a Styks jest zbyt brudny. Tak, zdarzały się i takie propozycje. Dlatego przezornie zapytałam się kim jest owa koleżanka.
– Ona jest… Z całkiem innej bajki – odrzekł zagadkowo chłopak. – I może mówić to, o czym ja nie mogę – dodał po chwili. To przekonał mnie, że jednak warto udać się na to spotkanie, chociażby celem wywiedzenia się co się w wielkim świecie dzieje.
– Gdzie? – spytałam. W odpowiedzi Nico podał mi ramię w staromodnym geście. Jęknęłam cicho, bo oznaczało to podróż cieniem, za czym nie przepadałam. :lubię i ciemności, i szybką jazdę na rollercoasterze, ale osobno. W połączenie sprawiają, że tracę zmysł równowagi i chodzę zakosami przez dwie do ośmiu minut. Niechętnie chwyciłam jego rękę i odeszłam w mrok. Ułamek sekundy później szliśmy już zatłoczoną którąś tam w stronę kawiarni o niezwykle wymyślnej nazwie ‘Kawiarnia’. Wciśnięta między oddział wielkiego banku i biuro geodezyjne, ze swą małą witryną w pastelowych kolorach, nie rzucała się w oczy. Weszliśmy do środka przy dźwięku małego dzwoneczka zawieszonego nad drzwiami. Wnętrze było małe, ciasne, ale przez to przytulne, utrzymane w jasnych, delikatnych kolorach. Całe zaplecze kuchenne miało wymiary może dwa na trzy metry i mieściło się po prawej stronie, natomiast po lewej stały stoliki, fotele i kanapy. Z radia ustawionego na blacie leciała jakaś muzyka, pewnie z lokalnej rozgłośni. Za blatem stała kobieta wyglądająca na około trzydzieści pięć lat. Uśmiechnęła się na nasz widok, pozdrowiła skinieniem głowy, jakbyśmy byli jej stałymi klientami i wróciła do czytania książki. Miała długie, ciemne włosy i przerażająco błękitne oczy, czym przypominała mi Hebe. Podejrzewałam, ze to jakaś córka tejże bogini, ale zanim zdążyłam spytać o to mojego krewniaka, moje serce zdążyło stanąć.
Zobaczyłam, że poza nami w kawiarni jest jeszcze jedna osoba, dziewczyna siedząca w kącie. Jednak moją uwagę przyciągnął jej piesek. Leżał z głową opartą na przednich łapach, a mimo to byłam pewna, że w ułamku sekundy mógłby skoczyć mi do gardła. Bardziej przypominał wilka niż psa, a tak w ogóle to potwora. Był bardzo, ale to bardzo, umięśniony, pokryty gęstym, długim futrem, w kolorze białym, a miejscami szarobłękitnym, które jednak było zadbane, wręcz wypolerowane. Szczerzył się groźnie, a z długiego pyska wystawał rząd bardzo ostrych kłów. Równie nieprzyjemnie wyglądały jego pazury, długie, ostre i haczykowate, po cztery na każdej łapie. Niepokoiły mnie również blizny na łydkach, czy jak to się tam zwie, zwierzęcia. Jakby zerwało ono łańcuchy, które je krępowały. Coś mi to przypominało, jednak nie mam pojęcia co.
Dziewczyna zauważyła, że trwożnie przyglądam się jej pupilkowi, więc powiedziała:
– Nie bój się, Enny, nic ci nie zrobi. – Miała bardzo silny akcent, początkowo nie do końca zrozumiałam co miała na myśli. Nieufnie podniosłam wzrok na dziewczynę i doznałam kolejnego szoku. Jej spojrzenie sparaliżowało mnie. Miała szarobure, takie nijaki tęczówki i zwężone, jakby kocie, źrenice. I byłyby one całkiem normalne, gdyby nie to, że nie wyrażały absolutnie ŻADNYCH uczuć. Nic, zero, nada, null! To było przerażające, bardziej niż nienawistny ogień w oczach Aresa, niż spojrzenie Lete, pełne zapomnienia. Mogłabym powiedzieć, że wyglądały jak szklane, ale to też nie oddaje ich wyglądu, bo były żywe. Straszne, hipnotyzujące, takie puste. Jakby było maską, szklaną kurtyną oddzielającą tamtą dziewczynę od świata.
– Tak? – spytała ostro. Otrząsnęłam się pod wpływem jej szorstkiego głosu, by przyjrzeć się uważniej czemuś poza jej oczami. Wyglądała na jakieś szesnaście-siedemnaście lat. Raczej nie była zbyt wysoka, aczkolwiek siedziała, więc trochę trudno było to ocenić. Niezbyt długie, ciemne włosy związał w, moim skromnym zdaniem, marną parodię warkocza. Kilka kosmyków opadało jej na twarz wykrzywioną w dziwnym grymasie, który mógłby uchodzić za uśmiech. Mógłby, przy dużej dozie fantazji. Odsłaniał on też jej białe, błyszczące ząbki, które wydawały się jakby spiłowane, zaostrzone. Ostre rysy jeszcze bardziej potęgowały wrażanie, że nie jest ona człowiekiem, a drapieżnikiem, dzikim i nieobliczalnym.
– Co tak stoicie? Siadajcie! – zachęciła nas dziewczyna. Gdy wykonaliśmy jej polecenie zwróciła się do właścicielki:
– Mara, dasz dwie herbaty? – Akcentowała naprawdę nietypowo, skracała samogłoski. Ciekawe skąd pochodzi. Chyba z północy, tak mi się wydaje.
– A, właśnie! – Nico chyba doznał olśnienia. – Ivy, Iza, Iza, Ivy – przedstawił nas sobie. Dziewczyna skinęła głową, wyglądała na lekko znudzoną.
– Wiesz po co chciałam się z tobą spotkać? – Dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że mówi do mnie. Przeszła na język hiszpański, którego Nico, raczej, nie znał, więc adresatem wypowiedzi z całą pewnością byłam ja. Powód zmiany narzecza był dosyć prosty: o ile po angielsku Ivy mówiła z akcentem, to po hiszpańsku co najwyżej twardo, jak południowcy. Jakaś nieogarnięta byłam, to chyba efekt uboczny walnięcia w płot. Na szczęście moja rozmówczyni nie czekała na odpowiedź.
– Nie mam pojęcia czego nagadał ci ten idiota – Nico posłał jej spojrzenie mówiąca: „że ja? Ale za co?!”. Może po hiszpańsku ni ‘a’, ni ‘be’, jednak podstawowe zwroty (jak ‘¡Tu eres idiota!’/’¡El es idiota!’) kojarzy. Świadczy to o jego inteligencji, dobrze, bo zaczynałam się czasem obawiać, czy nie zanika ona w wyniku kontaktu z umarlakami.
– Ale – kontynuowała – sprawa jest niezwykle prosta. Konisc świata… może nastąpić. – Nie była zbyt przekonująca. – Aczkolwiek to jeden z tych najczarniejszych scenariuszy. Musielibyśmy się wszyscy pokłócić i przy okazji dojść do wniosku, że najlepszą strategią wojenną jest zwalenie się kupą na wroga. Zwłaszcza jeśli mamy jakieś dwadzieścia frontów… Dobra, pewnie nic nie rozumiesz. To zacznijmy od sprawdzenia stanu twej wiedzy.
– Nic nie wiem – zapewniłam natychmiast.
– Wiesz, że nic nie wiesz? A co ty, Sokrates? Co wiesz na temat bogów?
– Dosyć dużo, aczkolwiek wolałabym, abyś potraktowała mnie jak idiotkę, która nie ma pojęcia o niczym.
– Jak chcesz.. Będzie potrzebna krótka retrospekcja. Koniec wojny z Gają, ośmioro wraca w chwale. Kojarzysz wydarzenia, nie? Bogowie urośli w sile, bla, bla, bla, o tym wiesz, co znacznie ułatwia sprawę. – Mówiła jakby od niechcenia, jakby robiła to z obowiązku. Irytowała mnie tym jak nikt nigdy.
– Mniej więcej rok wcześniej rodzeństwo Kane zapobiegło końcu świata w Egipcie. – O, to jest nowość.
– Bo, któż by się spodziewał, istnieją bogowie Egipscy. Ra, Ozyrys, Izyda i cała banda ludzi ze zwierzęcymi głowami. I mieli zaplanowany koniec świata jakieś półtora roku temu. Coś koło tego. – Szczerze, to miałam ochotę spytać jej gdzie są ukryte kamery. Nie zrobiłam tego, bo coś kazało mi siedzieć cicho, a tym czymś było ciche powarkiwanie Enny’ego.
– Zakładam, że zaakceptowałaś ten fakt. – Zatarła złowieszczo ręce. – I tu zaczynają się schodki. Bo, jeżeli chodzi o bogów, to istnieje absolutnie wszystko, w co ludzie wierzą. Trochę tego jest, nie powiem. I problem polega na tym, że teraz Grecy i Rzymianie stali się tak potężni, że zaczyna to przeszkadzać innym bóstwom. Co może, podkreślam może, doprowadzić do wojny. Rozumiesz?
– Wcale, a wcale – odparłam zgodnie z prawdą. Jej wywód był na tyle dziwny, że nawet mój pokręcony umysł go nie ogarnął.
– Wolisz wersję łopatologiczną? W takim razie wystarczy, że przyswoisz następujące informacje: istnieją także bogowie innych kultur i są zdenerwowani, bo Grecy i Rzymianie są zbyt silni. Załapałaś? A jeżeli nie, to twój problem, bo ja powtarzać nie będę. – Niecierpliwa jest dziewczyna, nie ma też talentu do tłumaczenia. Załóżmy, że załapałam, bo, szczerze mówiąc, zdarzało mi się snuć różne dziwne teorie na temat bogów, wierzeń i religii. Nikomu ich nigdy nie przedstawiałam, aczkolwiek to co powiedziała mi Ivy potwierdzałoby je.
Mam tu na myśli kwestię istnienia i nieistnienia. Bo skoro Zeus i spółka istnieje, to dlaczego inni mieliby nie istnieć? Może w innym miejscu, na innych zasadach.
– Dobra. Przetrawiłam, rozumiem. Co mam robić? – spytałam w końcu.
– Co uważasz za stosowne. Ale spieszyć się nie musicie, bardzo źle nie jest.
– Zakładając, że nie mam ochoty na koniec świata, co mam robić? – powtórzyłam pytanie.
– Ano, trzeba było tak od razu. Musicie się wybrać na misyę. – Znów przeszła na język angielski. Nico gwałtownie odwrócił się w naszą stronę, wcześniej patrzył za okno.
– Trzeba wysłać… różne osoby, żeby przekonały innych bogów, że pokój jest lepszym rozwiązaniem niż wojna.
– Misja pokojowa? – zdziwiłam się. Przecież to… okej, jednak ma sens.
– Nie, misye. Kilka, dużo. Mucho. Jasne? Wiele kultur to wiele bogów, co oznacza dużo misyi. – Nie mówiła zbyt dobrze po angielsku. Używała prostych słów, jednakowoż nie przeszkadzało to w zrozumieniu przekazu. Mamy wysłać wielu ludzi, żeby paktowali z istotami, które są, w ich mniemaniu, wymysłem ludzkiej wyobraźni.
– A jak, twoim zdaniem, mamy przekonać herosów, że to prawda? Że inni istnieją, że trzeba nawiązać z nimi kontakt?
– Nie mój problem. – Wzruszyła ramionami. – Zrobiłam już wystarczająco wiele, by móc odpocząć. – Włożyła w to tyle przekonania, że nie sposób było jej nie wierzyć. Ddziwne, że w tak młodym wieku mówiła o ‘emeryturze’. Znaczyło to, że albo ma o sobie niezwykle wysokie mniemanie, albo dokonała naprawdę wielkich rzeczy.
A, wy nie wiecie o czym piszę? Spokojnie, już wyjaśniam. Każdy heros, kiedy już udowodni, że jest godny bycia dzieckiem swego rodzica itepe-itede przechodzi na ‘emeryturę’. Jego zapach zanika, czasem również nadprzyrodzone moce. Dzieje się to zazwyczaj około dwudziestego drugiego roku życia, wtedy też większość półbogów opuszcza obóz, by żyć w świecie śmiertelników. Pod jednym warunkiem: nie mogą się potem bezpośrednio angażować w sprawy bogów. Wielu, jak moi rodzice, zakłada rodziny, kończy studia, czy zaczyna nowe życie, zapominając o dawnym. Co poniektórzy utrzymują kontakty z obozem, z Chejronem, ale nie z Pane D., bo on jest bogiem.
Drugim, nie licząc śmierci, sposobem na zakończenie kariery herosa jest dokonanie wielkich czynów. Wtedy bogowie mogą w nagrodę zwolnić kogoś ze służby. To właśnie spotkało Wielką Siódemkę po wojnie z Gają.
Trzecim z nie-marnych końców półboga jest nieśmiertelność. Chociaż właściwie, po zastanowieniu, to bardzo, ale to bardzo zły koniec.
– A co właściwie zrobiłaś? Bo mówisz, że wiele… – Moja ciekawość wygrała ze zdrowym rozsądkiem. W jednej chwili jej oczy zwęziły się w nienaturalnie wąskie szparki, twarz wykrzywiła się we wściekłym grymasie, prawą ręką sięgnęła po nóż, który miała przy pasku, a lewą zaczęła kreślić jakiś dziwny znak. Nie miałam pojęcia co się dzieje, ogarnęło mnie przerażenie. Może jednak trzeba było siedzieć cicho? Nico wykrzyknął coś w nieznanym mi języku. Na jego słowa piesek, który do tej pory leżał spokojnie, rzucił się na Ivy. Wcisnął ją w fotel i zaczął… lizać po twarzy. To sprawiło, że zdekoncentrowała się, a dziwne świecące linie znikły. Zwróciłam na nie uwagę w ostatniej chwili, pojawiały się przy jej lewej dłoni.
Zepchnęła z siebie zwierzę, opanowała się, wstała, rzuciła kilka słów, których, rzecz jasna, nie zrozumiałam i wyszła. Wilk wybiegł za nią. Kiedy drzwi się zatrzasnęły, Nico rzucił mi przeciągłe spojrzenie. Cała ta sytuacja trwała może ze trzy sekundy, a myślę, ba, jestem pewna, że gdyby trwała dłużej ja już witałabym Charona.
– Zadałaś jej jedno jedyne pytanie, którego nie wolno jej zadawać – wytłumaczył. A nie mógł wcześniej?
– Iza, nie mogę ci powiedzieć co zrobiła, ani przed chwilą, ani w ogóle, ale pamiętaj, jeślibyście się miały kiedykolwiek spotkać: ona jest niebezpieczna. Inna. – Ostatnie słowo powiedział, jakby miało wszystko wyjaśnić. Wrzuciłam piątry bieg myślenia. Nagle doznałam olśnienia. (Aż nie czuję, jak rymuję!)
– Ona nie jest herosem. – Zabrzmiało to jak stwierdzenie, bo byłam prawie pewna, że mam rację. Chłopak przytaknął. Informacja ta nie dała mi wiele, ale przynajmniej wiedziałam, że nie zwariowałam. No bo proszę was, czy codziennie widzi się potworne wilko-psy, oczy, za którymi nie ma duszy i nastolatki, które kreślą świecące linie? Co prawda najbardziej zdziwiło mnie to, jak mówiła i jej radykalne zmiany akcentu. Znaczy: treść też była dziwna, ale przewidywalna, w pewnym stopniu.
Rozmawialiśmy jeszcze, dopijając herbatę, jednak o niczym ważnym. Trochę o szkole, bo Nico do takowej uczęszcza, żeby nie było: w Podziemiu. Skarżył się na wredne nauczycielki, które ostatnio pokłóciły się o oko. Potem przedyskutowaliśmy jeszcze rozmowę z Ivy. Doszliśmy do wniosku, że działać trzeba w miarę szybko, ale niekoniecznie natychmiast. Chłopak obiecał, że wypyta swoich znajomych z różnych środowisk, co należy robić, i że w sobotę pójdziemy razem do Chejrona. Trzeba go przekonać, żeby wysłał herosów na misje. Gorzej ze znalezieniem ochotników, ale o to będziemy martwić się później.
Pożegnaliśmy się koło szóstej, on wrócił do domu, tak przynajmniej powiedział. A ja, jak totalna idiotka, zostałam sama w centrum miasta. Powlokłam się do metra, szczęśliwie nie pomyliłam stacji, wysiadłam gdzie trzeba. Dotarłam do domu (z dwoma przesiadkami autobusowymi, ale to szczegół). Spisałam to, przemyślałam i stwierdziłam, że najlepiej będzie zapomnieć aż do soboty. Więc chwilowo żegnam was (jeszcze raz) i zapewniam, że spotkamy się.
A do Wielkiej Pandy pojda?xD
Fajne.
Extra ^^ Jedna literówka, a tak to spoko. Czekam na CD!
które porasta ogrodzenie, a które zaatakowało mnie chwilę wcześniej – powtórzenie
Konisc – koniec
ddziwne – dziwne
pane D. – panem D.
Czyli, że Latający Potwór Spaghetti i Wielka Panda istnieją! <3 Nareszcie się upewniłam <3
W tym opku było mniej akcji, ale może tylko mi się tak wydawać, bo jestem odrobinkę przymulona 😀
Czekam na CD i te zwroty akcji 😀
Jeszcze nie wiem jaki mam gust co do opek, ale to na pewno się do niego nie zalicza. Ale to już moje przemyślenia. Napisane poprawnie, ale jak dla mnie zero akcji. Pogadały, polizał ją wilk i przytulała się z bluszczem. Mało wciągające, ale jak kto woli. Przynajmniej zaciekawiłaś czytelnika jak to możliwe, że śmiertelniczka ma moce. Za to duży plus. Życzę weny.
Pozdrawiam.
Jest ok, bo bardzo spodobał mi się pomysł z połączeniem innych wierzeń i religii, chociaż to może być trochę trudne. Ale ciekawa jestem jak to rozwiniesz
Agrr…jak ja nienawidze jak ktos pisze o swoim opku, że jest „takim czymś” kiedy jest naprawde dobre
A tak ogólnie to mi sie podoba.
Łuhuhuhu, teraz mam dowód na to, że Wielka Panda istnieje.
W tej części mało było akcji, ale szczerze to mi to nie przeszkadza, nie zawsze trza pędzić jak dziki koń po cukier. A właściwie to tutaj nie może być akcji, przecież tylko wyjaśniali sytuacje… Dobra Pass, skończ lepiej, bo chyba nie wiesz co piszesz.
Było dobrze.