Od Autora: Biorąc do serca komentarze pod ostatnią częścią, szybciej niż planowałam zaczęłam wprowadzać główny wątek. Zawsze miałam z tym problemy: akcja albo gnała jak Grover po burrito, albo zanikała. Mam nadzieję, że tym razem jest jej wystarczająco dużo. I od razu uprzedzam: chaos występuje w dużym stężeniu. Dla każdego, kto przeczyta. a w szczególności dla tych, którzy ogarną.
Wpisu pierwszego ciąg dalszy: Majówki dzień drugi, czyli zaczyna się koniec świata.
Zapach. Czułam jakiś dziwny aromat. Gorzki, drażniący gryzie mój delikatny nos. Ostry i egzotyczny, przywodził na myśl tropiki. Omotał mnie, zamknął w dziwnym, zapachowym kokonie. Nic, absolutnie nic poza nim nie odczuwałam. Żadnych dźwięków, obrazów, smaków. Nic. Ja, pustka i ten zapach. Przerażał mnie. Obezwładniał. Chciałam się wyrwać, ale nie byłam w stanie. Mogłam tylko trwać. Wypełniał nie tylko moje nozdrza, wdzierał się do mózgu, do serca. Torturował samą swą obecnością. I pewnie trwałoby to wieczność, gdybym nie fakt, że był to (na szczęście) sen.
Obudził mnie przerażający hałas. Coś, jakby stos garnków, patelni i sztućców został zaatakowany przez stado wściekłych antylop. Porównanie jest równie dziwne, co źródło dźwięku, które znajdowało się około siedmiu-ośmiu metrów nade mną. Do takich wniosków doszłam w kilka sekund po przebudzeniu, kolejnych piętnaście później przeskakiwałam po dwa szczeble, wspinając się po drabinie na strych. Kiedy wsunęłam głowę w otwór w podłodze, oślepiło mnie jakieś dziwne światło, które znikło tak szybko, że nie byłam pewna, czy nie był to tylko promień słońca. Otrząsnęłam się z szoku wywołanego tym błyskiem i rozejrzałam po pomieszczeniu. Wszystko wyglądało jak zwykle, czyli panował totalny chaos. Jedno się nie zgadzało z moimi wspomnieniami z poprzedniej tam wizyty: na prawo od wejścia był dosyć spory stos różnych przedmiotów, co nie byłoby dziwne, gdyby nie fakt, że się ruszał. Może nie sterta sama w sobie, raczej coś chciało się spod niej wydostać. Przeraziło mnie to, nie wiem nawet czemu, ale moje tętno momentalnie podskoczyło, a oddech przyspieszył. Przypomniały mi się mroczne historie, opowiadane przy ogniskach późną porą, na przykład te o widmie ze strychu. Podobno ma ono w zwyczaju rozrywać na strzępy niewinnych herosów, którzy odkryli tajemnicę jego nieudanej misji. Starając się opanować drżenie dłoni weszłam wyżej i, z mieczem wycelowanym w potencjalnego przeciwnika, podeszłam bliżej. Poza próbami wygrzebania się nieszczęśnik, bo doszłam do wniosku, że jest to heros, a nie potworna zjawa, pojękiwał cicho. Schowałam miecz i zaczęłam go odkopywać.
– Nic ci się nie stało? – spytałam.
– E, nie… – wyjąkał. Głos był nie do pomylenia: Nico di Angelo, syn Hadesa. Znany chyba wszystkim, nieprawdaż? Po wyciągnięciu go spod sterty pamiątek z przeszłości zadałam dość oczywiste pytanie:
– Co ty tu robisz? – Jakbym sama nie mogła się domyślić, że czegoś szukał.
– E… – podrapał się po głowie – Nic! – udzielił bardzo błyskotliwej odpowiedzi. I już wiedziałam, że ma coś do ukrycia.
– A czego tu szukałeś?
– Żebym to ja wiedział… Niestety, nie mogę ci nic powiedzieć. – Rozłożył bezradnie ręce. Zaczynałam się denerwować. Widząc to syn Hadesa dodał:
– Bogowie zabronili. – O ile nie kłamał, znaczyło to, że sprawa jest bardzo poważna. Rzadko kiedy w ogóle odwiedzano strych, a jeżeli bóg każe to zrobić, to znak, że nie jest najciekawiej. Do tego użył liczby mnogiej. Bogowie. Czyli więcej niż jeden, a ja przeczuwałam, że byli to i Grecy, i Rzymianie. Naprawdę źle.
– Będzie misja? – Wolałabym, by na moje pytanie odpowiedział przecząco, jednak marzenia się nie spełniają. Chłopak pokiwał głową, a po twarzy poznałam, że jest tak samo szczęśliwy jak ja. Może się wydawać, że nieco wyolbrzymiam fakty, bo niby co takiego strasznego jest w misjach? Już wyjaśniam: służą one ratowaniu świata. Problem polega na tym, że aby takową zorganizowano, światu musi grozić zagłada. Od prawie roku się to nie zdarzyło, co jest sporym sukcesem. Ale zawsze nadchodzi moment, w którym cały ten idealny świat bierze w łeb, leniwe popołudnia stają się czymś tak odległym jak Sumatra, czas wypełniony jest nerwowym wyczekiwaniem, a kilkoro wybrańców jedzie ratować świat.
A spotkanie Nica na strychu dało mi mgliste, bo mgliste, ale pojęcie o tym, kiedy owy moment nastąpi. Niebawem. Odwiedzanie poddasza ma jeden cel: znalezienie śladów historii, pamiątek po dawnych misjach, po herosach, którzy byli tu kiedyś. Czasem można trafić na wyjątkowo cenne artefakty albo niebezpieczne przedmioty (jest nawet kilka meduzich łbów). Szuka się tego wszystkiego jako wskazówek, co poszło dobrze, a co źle w dawnych czasach, bo jak wiem historia kołem się toczy, a warto wiedzieć co zdarzyć się może. Innymi słowy: co zrobić, by pożyć jeszcze kilkaset/-dziesiąt/-naście lat. W końcu ratowanie świata to dosyć poważne zajęcie, do którego warto się przygotować.
Chłopak zepchnął mnie na dół i zasunął klapę. Myślę, że zostałby tam jeszcze trochę czasu, ale ze względu na moją obecność postanowił przerwać poszukiwania.
– Zapomnij o tym, wróć do łóżka, spróbuj zasnąć. – Miną nadrobił marną treść wypowiedzi. Zrozumiałam, że nie ma zamiaru mówić mi więcej, więc udałam, że idę do siebie. Kiedy on odszedł w stronę apartamentów Chejrona, podążyłam za nim. Nie przeraziłam się zbytnio perspektywą nadciągającej zagłady świata, to po prostu nie w moim stylu. Szpiegowałam go z czystej ciekawości, a może podpowiadało mi to doświadczenie: mam świadomość, że wiedza jest najpotężniejszą z broni, odkrytych przez ludzkość. Informacją można wygrać każdą wojnę, no prawie. Czasami przydatna jest też kasa, w ekstremalnych sytuacjach odpowiedni ludzie. Ale wiedza jest podstawą. Warto dodać, że lubię wygrywać wojny, jakby ktoś jeszcze się nie zorientował.
Ponieważ działo się to w niedzielę około godziny szóstej nad ranem, centaur przebywał w swoich prywatnych pokojach, luksusowo wyposażonych pomieszczeniach na parterze Wielkiego Domu. Nico udał się tam, by zdać mu relację ze swej eskapady. Zastał opiekuna podczas wykonywania, jakże zajmującej, czynności, zdejmowania papilotów z ogona. To jeden z tych momentów z życia Chejrona, których nie chcielibyście być świadkami. Uwierzcie mi na słowo, albo sprawdźcie sami, jeśliście na tyle lekkomyślni (by nie rzec: głupi).
Przycupnęłam na schodach, za barierką, wiedząc, że centaur mnie nie zauważy, bo robiłam to już nie raz i nie dwa. On naprawdę jest przekonany, że herosi są mili, grzeczni i posłuszni. Przynajmniej ja. Ta, chyba nie ma pojęcia, że są też zwykłymi nastolatkami. Dlatego chowają się na schodach, pod oknami czy w kanapach, by posłuchać rozmów, których słyszeć nie powinni. Niestety Nico jest zwykłym (prawie) chłopakiem, więc przewidział, co zrobię. Posłał mi kpiący uśmiech, a opiekunowi wyjaśnił, że owszem, na strychu był i znalazł ‘coś’. Użył jednak takiej ilości zaimków, że za Chiny nie mogłam się domyślić o czym mowa. Zrezygnowana pokazałam mu język (A co? Niech ma!) i powlokłam się do pokoju. Wredne to-to, a zmyślne. Mam na myśli Nica. Ten chłopiec naprawdę uwielbia doprowadzać mnie do szewskiej pasji. Nie myślę tu o tej konkretnej sytuacji, ale ogólnie. I nie o chęci naprawiania butów, to raczej domena mojego dziadunia. Co zrobić..? Wzięłam książkę i odpłynęłam pogrążona w jej magicznym świecie.
Śniadanie było dosyć spokojne, dlatego, że większość niespokojnych dusz przysypiała po wczorajszym, bardzo długim, ognisku. Po posiłku…
A co was będę zanudzać, lepiej pominę to, co wydarzyło się tego dnia, a mogło każdego innego, na rzecz niecodziennych wydarzeń. W końcu to prawie dziennik, pisany nie jako pamiętnik dla mnie, a dla was. Dodam tylko, że bardzo dużo myślałam nad porannym spotkaniem.
Rozglądałam się po obozie szukając innych oznak nadciągającej apokalipsy, jednak, ku mej ogromnej radości, takowych nie dostrzegłam. Poza synem Hadesa nikt nie był spięty i nerwowy, wszyscy czerpali z letniej pogody ile się dało. Cały dzień śledziłam go, by dowiedzieć się co podejrzanego robi, jednak absolutnie nic nie przykuło mojej uwagi. Znaczy: wczesnym popołudniem był nieco zakurzony, podejrzewałam, że podczas, gdy ja ucinałam sobie poobiednią drzemkę on wybrał się na strych. Znowu. Podczas kolacji dosiadłam się do niego i jego kumpli. Próbowałam nawiązać do jego wizyty na poddaszu, jednak nie udawało mi się to. Złapała go dopiero na ognisku, a raczej dosyć od niego daleko. W lesie nad jeziorem. Spacerował pośród drzew, widać, że rozmyślał o czymś.
– Czego tu szukasz, młody? – Nic nie poradzę, że książę umarłych jest ode mnie ponad rok młodszy. Nie z wyglądu i nie psychicznie, ale reguła musi być. A Nico się niebywale denerwuje, gdy jakaś małolata (ja) mówi do niego per młody.
– Iza… Nie masz pojęcia co się dzieje, więc nie zaczynaj – odparł zmęczonym głosem. Jakby miał sześćdziesiąt lat więcej. Co najmniej.
– To może mnie oświecisz? – Oboje wiedzieliśmy o czym mowa. On nie chce mówić, ja chcę wiedzieć, on ponarzeka, a potem wszystko powie.
– Że ci się chce… – westchnął, po czym kontynuował – Wiesz co stało się, kiedy uśpiliśmy Gaję?
– Nie mam pojęcia. Znaczy, Gaja zasnęła. – Wiem, błyskotliwe to.
– Problem w tym, że nie mogę ci tego powiedzieć. Musisz sama do tego dojść albo się spopielę. – Czyli przyrzekł na Styks. Już dawno odkryliśmy jak taką przysięgę obejść, wystarczy, by odpowiednio zmodyfikować tekst przyrzeczenia, a potem traktować ją bardzo dosłownie. Jest to ryzykowne przedsięwzięcie, ale często opłacalne. Zaczęłam zgadywać, a on zaprzeczać.
– Rzymianie zostawili nas w spokoju. Ale to chyba nie to. Nie doszło do wojny. – Wymieniałam wszystkie banały, jakie przyszły mi na myśl.
– A co z bogami? – zadał pytanie pomocnicze. Poczułam ciepło związane ze zbliżającym się samozapłonem. Znaczyło to, że nie mamy wiele czasu. Jeśli nie przestaniemy igrać z bogami i przysięgami Nico zamieni się w kupkę popiołu.
– Nie wiem? Y… nic im się nie stało? Przestali cierpieć na rozdwojenie jaźni, bo ludzie zaczęli ich traktować jako różne osoby. Nie utożsamiali Zeusa z Jupiterem, sam wiesz o czym mówię. – O magicznym lekarstwie na schizy nieśmiertelnych. Było tak blisko, a zarazem tak daleko, bo w naszych głowach. Wystarczyło rozdzielnie myśleć o Grekach i Rzymianach i wszystkie problemy się rozwiązały. Proste, no nie?
– Pff… Jakby… stali się silniejsi… – To należy do moich prywatnie poczynionych spostrzeżeń. Kiedy odwiedzałam ich po wojnie z Gają wydawali się być więksi, mocniejsi. I o to chodziło chłopcu. Nic nie powiedział, zdradziły go oczy. O to w końcu chodziło. Nie mówi, nie zdradza sekretu, nie łamie przysięgi. Nie on, jego oczy. Zabawne, co? Lubię to naginanie praw logiki dla oszukania Styksu.
Więc bogowie urośli w siłę. Co mi to daje? Nie zdążyłam się nad tym zastanowić, gdyż poczułam swąd spalenizny. Tak, Nico odważył się na zbyt wiele. Chciał złamać przysięgę na Styks. Szczęśliwie robił to na tyle delikatnie i powoli, że nie doznał samozapłonu, a raczej lekkiego podgrzania. Zesmarzyły się jego brwi, tak konkretniej. Wybuchłam szaleńczym śmiechem godnym rasowego psychopaty. Żeby nie było: znam kilku psychopatów, a kolejnych kilkunastu mam w rodzinie. (I tu następuje cała seria iryfonów od bogów poprzedzonych takimi na przykład błyskawicami…).
– Weź przestań i mnie ugaś, co? – Ten komentarz jeszcze bardziej mnie rozwalił. Co mam na to poradzić, że zawsze dostaję ataków histerycznego śmiechu, gdy jestem potrzebna? Do gaszenia kolegów, by daleko nie szukać. Wam to się nigdy nie zdarzyło?
– Dobra… Nic mi nie ujawniłeś… – wydukałam. Powinno było pomóc, oświadczenie, że nie złamał przysięgi, często sprawia, że alarm o samozapłonie jest odwoływany. Czasami też, że nieaktualny z powodu przedawnienia, ale nie ma zabawy bez ryzyka.
Bogowie, co ja prawię. Wybaczcie mi, ale za chwilę wyjaśnię, dlaczego to takie nieskładne i zwyczajnie porąbane. Serio, nie powinnam pisać w stanie, w jakim się znajduję. To kwestia bezsporna.
Włóczyłam się jeszcze jakiś czas po lesie, nocą, w ciemnościach, w towarzystwie Nica, co jakiś czas spoglądając na niego i wybuchając śmiechem. Jemu też się to udzielało, znaczy mój humor. W końcu zaciągnęłam go na ognisko, co nieczęsto się zdarza. Zazwyczaj di Angelo jest taki ‘hadesowaty’; przygnębiony, smutny, posępny, aspołeczny, mroczny itp.
Przy palenisku siedziało może ze trzydzieści osób, z czego połowa przysypiała. Dołączyliśmy do tej drugiej, nie obyło się bez dziwnych komentarzy. No sorry, czego można się spodziewać po grupce rozbudzonych, nadpobudliwych półbogów przy ognisku, kiedy… Zapewne wiecie co mam na myśli. Aby ich uspokoić ktoś dostał w nos, nie popłakał się nikt, coś działo się…
Tak a propos: cierpię na parafrazizm: intuicyjne, nieświadome i niekontrolowane parafrazowanie. Taka informacja o mnie, dosyć przydatna. A teraz pozwolę sobie na szczegółowy opis ogniska, ze względu na to, że nie jest oczywistym jak ono wygląda.
Krąg z kamieni, drewno, gałązki a do tego płomienie, powiecie. Technicznie macie rację, ale ognisko to przede wszystkim ludzie. Nie, nie kanibalizm, nie krwawe ofiary! Atmosfera, ją mam na myśli. Trzeba jej doświadczyć, by zrozumieć, nie da się jej oddać, ja jednak muszę spróbować, niepewna, czy wiecie na czym polega magia prawdziwego ogniska.
Gdy dzień się kończy, a noc zapada (znów parafrazizm), a ludzie zbierają się przy płomieniach, siadają w kręgu, zaczynają śpiewać nastrojowe piosenki, zaczyna się magia. Wykluwa się gdzieś pomiędzy nadzianiem jabłek, chleba, kiełbasy, czy pianek na patyk, a zjedzeniem ich. Rozkwita, gdy struny gitary wygrywają pierwsze ciche akordy, by po chwili pozornie zaniknąć wraz z ostatnimi dźwiękami piosenki. Uwalnia się w śmiechu zgromadzonych, kiedy ktoś zakończy opowiadanie anegdoty zabawną puentą. Kumuluje się w dziwnej ciszy, w momencie, gdy nikt nie wie co powiedzieć. Zaklęta w ciepłym żarze, w płomieniach odbitych w oczach przyjaciół, ciszą buduje głębokie relacje. Nigdzie nie poznasz człowieka tak, jak, przy ognisku (przysłowie własne).
Ja wtedy czuję się taka nieskończona. Zapożyczone z pewnej książki, ale idealnie opisuje uczucia towarzyszące mi w takich chwilach. Jakbym mogła zrobić cokolwiek. Może to wpływ żaru, może muzyki, może jedzenia, które spożywamy zgromadzeni przy ogniu. Według mnie to ludzie, łączące nas uczucia, bliskość, a przede wszystkim świadomość, że jest ktoś tak inny jak my. Chore, co? Nie umiem tego oddać.
Było grubo po ciszy nocnej, gdy ktoś rzucił niewinni: „A macie coś do picia?”. W kółeczko poszła puszka z nektarem, potem druga, w końcu w dziewięć osób wypiliśmy ze trzy litry. Wiecie jak działa nektar, prawda? Na mnie… poza standardowymi efektami, tak, jak skrzyżowanie bardzo mocnej kawy z Red Bullem. Takim porządnym Red Bullem. W wersji alkoholowej. Innymi słowy: nie dość, że jestem pobudzona, to jeszcze upita. Moi półboscy znajomi wykorzystują to za każdym razem, gdy jestem po nektarze, bo nie myślę praktycznie wcale. Mózg przestaje prawidłowo działać, rozluźniam się, staję bardziej rozgadana i kłótliwa – typowe objawy bycia podchmielonym.
Około godziny drugiej nad ranem zdałam sobie sprawę, że jest poniedziałek, a co za tym idzie – szkoła, a ja siedzę w Obozie Herosów przy ognisku. Najwyraźniej nie byłam na tyle trzeźwa, by dojść do wniosku, że powinnam się zbierać do domu. Ale co tam, pomyślałam, raz się żyje. Wszyscy lekko głupieliśmy, przez późną porę, i nadmiar nektaru we krwi. Zostali już tylko stali bywalcy ogniskowych spotkań: Finnic od Apolla, który jest do tego zmuszony, ze względu na to, że gra na gitarze, a bez muzyki nie ma prawdziwego ogniska, Ginny od Dionizosa, które nie opuszcza żadnej imprezy, Cora, cierpiące na bezsenność hermesiątko, Julius, który odpowiadał za bezpieczeństwo, jako jedyny obecny syn Posejdona, Jill, najbardziej świrnięta sowiara, jaką widział świat, Max od Demeter, Peter od Hefajstosa, David i ja. Dziewiątka, która potrafi przez pół, a czasem i całą noc, siedzieć, dorzucać drewna do ognia, opowiadać dziwne lub straszne historie, zajadać, głównie jabłka, a to wszystko na przemian ze śpiewaniem piosenek w jakichś ośmiu językach. Nazywajcie jak chcecie, dla mnie jesteśmy Klubem Dziwolągów, którzy naprawdę nie mają co robić w nocy (w skrócie KDKNNMCRwN), ale to moje zdanie. Myślę, że oni też je podzielają, bo nikt normalny nie zalicza tygodniowego przydziałowego czasu z przyjaciółmi w dwie weekendowe noce. Jak ja. I mało kto robi to siedząc na deseczce, narzekając jak to jest gorąco w twarz i zimno w plecy.
Rozmawialiśmy o życiu, nieżyciu, a rozmowa przeszła na temat wojny z Gają. Wspominaliśmy tych, którzy wtedy odeszli, czy to na drugą stronę mocy, czy w bezlitosny mrok zapomnienia. Moje, wyjątkowo chaotyczne, myśli krążyły wokół jedynej osoby, której nie wspominaliśmy. Od misji, która się nie udała, stał się tematem tabu. Mój były bliski przyjaciel Nathaniel. Jedna z pierwszych ofiar Gai, poszedł szukać Percy’ego i nie wrócił. Chyba. Nie wiem co się z nim stało. Nikt nie wie, chyba.
Przygnębiły mnie nieco te rozmyślania, więc, tłumacząc się późną porą, pożegnałam się i wróciłam do swojego domu. Udało mi się o nic nie rozbić jadąc rowerem przez te kilkaset metrów. Mama czekała na mnie z kolacją, wcale nie zdziwiła jej pora mojego powrotu. Tak jak ja, prowadzić tryb życia polegający na siedzeniu nocą do późna, spaniu kilka godzin nad ranem i poobiedniej drzemce. Grzecznie odmówiłam zjedzenia czegokolwiek, wypiłam tylko dwa kubki kawy, by doprowadzić się do akceptowalnego stanu. Efekty wypicia nektaru zostały zniwelowane, aczkolwiek byłam bardzo pobudzona, co skutecznie uniemożliwiało sen. Zrezygnowana usiadłam na parapecie okna i spisałam to wszystko.
Może nie był to typowy weekend, jednak poza epizodem ze strychem, no i moim snem, nie było w nim nic nadzwyczajnego. Może był początkiem czegoś większego? Pożyjemy, zobaczymy. A ja się żegnam, życzę miłego tygodnia i do zobaczenia.
a nie potworna zjawa, pojękiwał cicho. – trochę bezsensownie Ci to wyszło, powinna być kropka zamiast przecinka, wtedy brzmiałoby lepiej 😉
Nieee no, trzeba Cię pochwalić 😀 Ten rozdział był o niebo lepszy, pochłonęłam go, prawdę mówiąc. Czytało się lekko i przyjemnie, a i fajnie wprowadziłaś opisy, jest wnuczką Apollina, więc jej nikt nie zabroni, prawda? 😀
Baaardzo dobrze 😉
Extra. Jeszcze lepiej niż ostatnio. Bardzo fajne, lekkie i zabawne oraz dynamika. Geniusz.
niewinni – niewinnie
prowadzić – prowadzi
Więc błędów nie znalazłam. Żałuj za nie i popraw się (spotkania przed bierzmowaniem robią swoje :D). Miło się czytało i czekam na kolejną część.
Pozdrawiam.
Mega się czytało. Błagam, pisz cd!!
Moją uwagę kupiłaś sobie tekstem ze wstępu, że akcja gna jak Grover po burrito. Padłam. Opko nadrobilam i zgadzam sie z komentarzami pod ostatnią częścią. Ta wyszła ci bardzo fajnie. Milo sie czytało.
No wow! Kolosalna poprawa w porównaniu do poprzedniej części! Ciekawe opisy, przemyślenia bohaterki, akcja, dynamika, trochę humoru Jest świetnie
Przez Cb mam ochote na ognisko T.T
EXTRAŚNE 😀