Witam w kolejnej części tej beznadziei. Przed czytaniem wykopcie sobie grób, bo raczej nie przeżyjcie psychicznie tego, co widzicie na ekranie. Dla drugiej osoby, która to skomentuje.
Christian, Annabeth, Percy. Christian, Annabeth, Percy. Christian, Annabeth, Percy. Znam ich? Oczywiście. To moi przyjaciele, prawda? Mieszkali ze mną w Obozie Herosów. Christian to mój były chłopak, jest synem Hekate. Annabeth to moja siostra, tak samo jak ja, córka Ateny. Percy, syn Posejdona to jej bojfrendzik. Powoli przypominam sobie moich przyjaciół. Wypicie eliksiru było dla mnie, jak wzięcie tabletki przeciwbólowej na ranę na głowie i w tej samej chwili uderzenie emanującym cierpieniem miejscem o mur. Oczywiście, tylko ja jestem w stanie wysnuć takie porównanie, ale to szczegół…
Cała pamięć o moich dwóch, szczęśliwie zakończonych misjach, szaleńczej pomocy córce Chione w uratowania jej przed bogami, strasznej próbie Daniela Innovilusa zamachu na własnym bracie (Chrisie) i to, jak próbowałam się zabić, powróciła. I to jak zabiłam syna Hekate. Przypomniałam sobie też chłopca, który pomógł mi nie oszaleć.
Nagle zdałam sobie sprawę, że właśnie przede mną stał. Mateusz. Mateusz Lindien.
– Mateusz! – krzyknęłam. – Mateusz, to ty!
Rzuciłam się mu na szyję, ale teraz tak naprawdę szczerze. Wiedziałam, kim jest. Znów mi pomógł. Nagle zrobiło mi się wstyd, że tak ciągle pakowałam się w kłopoty, a on musiał mnie z nich wyciągać. Ale cóż… Taka przecież rola chłopaków, a już w szczególności chłopaków-herosów. Muszą ratować dziewczyny z opresji. W każdym razie powinni.
– Tak, to ja – szepnął, delikatnie ściągając moje ręce ze swoich ramion. – Jestem tu. Nie odejdę. Proszę, puść mnie.
Dopiero po chwili dostrzegłam, że wbiłam mu w skórę swoje maksymalnie długie paznokcie i musiało to nieźle boleć.
– Pomyślałem, że fajnie by było cię odwiedzić, kochana – zaczął. – Nie dawałaś znaku życia. I… Na wszystkich bogów, ty naprawdę o nas zapomniałaś! Myślałem, iż tylko tak mówisz… Ale zrobiłaś to naprawdę. Zmusiłaś mgłę, to ukrycia przed sobą twoich własnych wspomnień.
– Ale, czy ty zdajesz sobie sprawę, że ja nie wrócę do Obozu? – zapytałam.
– Może zmienisz zdanie – powiedział, jakby sam do siebie.
Przewróciłam oczami. Właściwie chciałam wrócić, ale ten cały mitologiczny świat uczynił mi już zbyt wiele złego… Cierpiałam przez niego. Przeżywałam wieczne zawody. A i tak w końcu miałam zginąć. Na co mi było takie życie?
– Chodź, zrobię ci śniadanie – zmieniłam temat. – Jak będziesz jadł, założę na siebie coś świeżego, a później muszę biec do szkoły. A może ty chcesz iść ze mną? Co będziesz się nudził… – niemal czułam, jak język plącze mi się w buzi.
– Jasne, że mogę – potwierdził ochoczo. – Lubię twoje towarzystwo.
– Okej. Ale najpierw muszę ci zrobić to śniadanie – zniecierpliwiłam się, chwyciłam go za rękę i zaprowadziłam do przestronnej kuchni.
Ściany były pomalowane na żółty kolor, a szafki zrobiono z bardzo ciemnego odcienia hebanu. Przez środek kuchni przebiegał blat, przy którym się jadło. Jednym słowem: przytulna kuchnia.
– Co byś chciał? – zapytałam.
– Cóż. Może jajecznicę – uśmiechnął się ślicznie.
I odmów takiemu… Szkopuł w tym, że moje umiejętności kucharskie nie przekraczały granicy zrobienia kanapki z serem. Cóż, może nawet bez sera. Bo żeby uzyskać taki żółty plasterek, trzeba go najpierw odkroić. Prędzej ucięłabym sobie palce…
Gorączkowo spróbowałam sobie przypomnieć, jak można było zrobić jajecznicę. Wyjęłam patelnię z szafki, wyciągnęłam opakowanie jajek z lodówki i spojrzałam na nie wyczekująco z nadzieją, że same zamienią się w żółto-białe coś na talerzu. Rzecz jasna nic takiego się nie stało.
Rozbiłam pierwszą skorupkę o krawędź kubka. Pękła, a jej zawartość wpadła mi do herbaty. Możecie mi pogratulować intelektu i zaradności. Podjęłam kolejną próbę. Tym razem ucierpiał blat i rękaw mojej bluzki. Mateusz przyglądał się ciekawsko moim poczynaniom.
– Daj, pomogę ci – powiedział z uśmiechem, wyjmując z opakowania trzecie jajo. – Widać, iż nie robisz tego zbyt często, co?
Jego zgrabne ręce delikatnie uderzyły skorupką o kubek. W jednej dłoni została mu połowa osłaniającej żółtko oraz białko, fortecy, a w drugiej, można by to nazwać, kubeczek z żółciutką zawartością. Farciarz! Na patelnię wylał odrobinę oliwy, którą nawet nie wiedziałam skąd wytrzasnął. Kiedy metal się nagrzał, a tłusty płyn zaczął skwierczeć, zabrał się za jajecznicę. Rzecz jasna, poszło mu świetnie. Patrzyłam na niego w osłupieniu, gdy spytał mnie, gdzie trzymam talerze. Automatycznie sięgnęłam do szafki, by wyjąć z niej dwa szklane naczynia.
Potrawa nie tylko dobrze się prezentowała, ale jak smakowała… Ambrozja w gębie (wierzcie mi, wiem coś o tym).
– Widzisz? – zaśmiał się Mateusz, gdy pożerałam swoją porcję. – Ty miałaś zrobić śniadanie, ale w końcu zabrałem się za nie ja. Nie umiesz zbyt dobrze o siebie zadbać, co?
Spiorunowałam go wzrokiem, ale nie próbowałam zaprzeczać. Miał w końcu rację… Dopóki mieszkałam w Obozie Herosów, byłam przyzwyczajona, że dbał o mnie Christian. Gdy przebywałam jeszcze u rodziców, w San Francisco, oni także podtykali mi wszystko pod nos. Rozpuszczone dzieci nie umieją poradzić sobie w samodzielnym życiu… Czysta prawda.
– Niech ci będzie – powiedziałam, z pełną buzią. – Możesz wziąć sobie za mnie odpowiedzialność, nie jestem radzącym sobie dzieckiem. – Dodałam po chwili.
Zamiast zareagować jakoś na żart, zrobił dziwną minę:
– Ile masz lat? – zapytał.
– Osiemnaszcie – odparłam, równocześnie usiłując połknąć, co sprawiło, że zasepleniłam.
– Ja też. Ej… Zostaw! – To ostatnie było skierowane do Rose, mojego niskopodłogowego psa, który obudzony pysznym zapachem śniadania, otworzył sobie łapą drzwi swojego pokoju i wszedł do kuchni, przy okazji próbując odgryźć synowi Apolla kostkę.
Uznacie mnie za świruskę, ale TAK, mój pies ma własny pokój. Nie mając co zrobić z pustymi pomieszczeniami w mieszkaniu, a zdecydowanie mając dość wciskania mi się pod kołdrę w środku nocy, dałam Rose trochę wolnej przestrzeni. W tym własne, dwuosobowe łóżko.
– Chodź, kochanie – zaszczebiotałam do jamnika. – Jedzonko czeka. – Bardzo chciałam być w czymś lepsza od Mateusza. Do tej kategorii należało także zdobycie sobie większej przyjaźni u mojego zwierzęcia, niż on.
Sięgnęłam po patelnię i zrzuciłam resztę jajecznicy do gigantycznej miski.
– Nie rozpieszczasz jej? – zapytał ironicznie chłopak.
– Oczywiście, że nie – odpowiedziałam słodko. – Ma tylko własny pokój, dwuosobowe łóżko, kino domowe, roczny zapas kości, trzy pudła zabawek i zestaw płyt Chopina. Kocha tego pianistę.
Nigdy nie widziałam, by ktoś dostał takiego wytrzeszczu, jak syn boga sztuki, gdy usłyszał co powiedziałam.
Niskopodłogowiec w tym czasie zdążył już zjeść, wejść na blat i skończyć także moją porcję. Uroczo.
Podeszłam do zwierzęcia, wzięłam na ręce i czule pogłaskałam.
– Proszę, nie próbuj pożerać tego tu. Tylko na mój rozkaz, dobrze? – wyszeptałam Rose do ucha.
Albo mi się zdawało, albo naprawdę kiwnęła głową.
– To pies z orszaku Artemidy – powiedziałam, teraz już głośno.
– To tłumaczy, dlaczego tak zaatakowała moją nogawkę – zaśmiał się chłopak.
Spojrzałam na zegar i przeszła mi ochota na żarty.
– Musimy już wyjść, albo spóźnię się do szkoły – krzyknęłam zdenerwowana. Spóźniałam się niemal codziennie i mój wychowawca postawił mnie pod murem – albo przestanę to robić, albo moja ocena z zachowania spadnie do zera.
– Poczekaj chwilkę, ubiorę coś mniej brudnego – rzuciłam do Mateusza, po czym przykazałam Rose być grzeczną i wbiegłam do swojego pokoju, zatrzaskując drzwi. O włosy nie było się co martwić, i tak były czerwone, krwi nie dało się dostrzec. Założyłam jednak jakieś pierwsze lepsze, bladozielone rurki, po chwili wahania sięgnęłam też na tył półki w szafie, gdzie ukryłam pomarańczową koszulkę Obozu Herosów. Ubrałam ją.
Chwyciłam torbę w jedną dłoń, a w drugą rękę syna Apollina.
– Chodźmy.
Przed wejściem do liceum, na ulicy Wiktorskiej, zmierzyłam swojego przyjaciela uważnym spojrzeniem. – Tylko zaczaruj jakoś tę mgłę, żeby nauczyciele myśleli, iż chodzisz do tej szkoły – poprosiłam. – I nie zdziw się, że taka niezaradna osoba, jak ja może mieć chłopaka – dodałam po chwili namysłu.
Posmutniał na twarzy, ale dał się wprowadzić do budynku.
Byliśmy rzecz jasna spóźnieni. Wparowałam do klasy z Mateuszem trzymającym mnie za rękę i poczuciem winy wymalowanym na twarzy.
Nauczycielka nawet na mnie nie spojrzała. Zajmowała się wrzeszczeniem na mojego chłopaka, Rivena. Zapewne znów dostał sadystycznych myśli i próbował władować komuś łeb do sedesu. Taaa… Po co z nim chodzę? Czysty, plastikowy interes. On zapewni mi lans chodzenia z największym przystojniakiem w szkole (Mateusz był tysiąc razy przystojniejszy od niego), a ja jemu dobrą opinię wśród kolegów. Bo mieć taką dziewczyną, jak ja to nie lada wyczyn.
Usiadłam w swojej i Rivena ławce, bezceremonialnie spychając z niej jego torbę, tym samym robiąc miejsce synowi Apolla.
Wyciągnęłam książki i podsunęłam jedną z nich Mateuszowi.
– Masz. Rzuciłeś już to zaklęcie? – zapytałam.
– Oczywiście – uśmiechnął się kpiąco.
Gdy Riven skończył terapię darcia kotów z nauczycielką, podszedł do mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
– Co on tu robi?
– Siedzi – odparłam chamsko.
– To też zauważyłem. Ale powód z jakiego tu siedzi, to…?
Podjęłam decyzję w ułamku sekundy.
– Zrywam z tobą – oświadczyłam, prosto z mostu.
Nowe cele, które zamierzałam spełnić od tamtej chwili: skończyć szkołę i zdać maturę, a później wrócić do Obozu Herosów. Zapewne miało mi się to nie udać, ale trzeba być optymistą.
– Co? – spytał z niedowierzaniem.
– Dobrze słyszałeś. – Mój głos stał się potwornie szorstki.
– Odejdź – włączył się nagle Mateusz. – Zostaw ją w spokoju. Od niedawna ze mną chodzi.
– Ty świnio, ty… – zaczął Riven.
– Co tu się dzieje? – do naszej trójki podeszła nauczycielka. Wyglądała na wściekłą. – Na korytarz. I chłopcy i… ty, Ewo.
Po wyprowadzeniu nas za drzwi pokręciła głową ze zdumieniem i zniknęła z powrotem w klasie. Przybysz z Obozu Herosów usiadł wygodnie na drewnianej ławce, przymknął oczy i wyprostował nogi.
– Jak to się stało? Że ze mną zerwałaś? – spytał ze złością mój były.
– A tak, że się w nim zakochałam – odparłam z szerokim uśmiechem. – Miłość nie zna granic – dodałam po chwili za jeszcze większym bananem.
Dla lepszego efektu podeszłam do syna Apolla, chwyciłam za poły koszuli i wpiłam się w jego usta. Na początku spiął się zaskoczony, ale już po chwili oddał pocałunek ze zdwojoną siłą. Chwycił mnie pod brodę i trzymał mocno. Mimo wszystko jego ruchy były bardzo delikatne. Było dla mnie nie do pomyślenia, że może on mieć ADHD – tak ułożona, grzeczna, słodka i przede wszystkim płochliwa osoba. Nigdy nie narzucał się nikomu. Na prawie nigdy… Wspięłam mu się na kolana i ścisnęłam pięściami garści jego włosów. Tonęłam. Łagodnie puścił moją twarz i objął mnie ramionami, mocno do siebie przyciskając. Nowe odkrycie: czułam się genialnie. Jak po zjedzeniu trzech opakowań lodów czekoladowych. Albo nie… On był lepszy niż lody czekoladowe. Sto razy lepszy. Nie mógł się z nimi równać. Gdy oderwałam się od niego, by nabrać powietrza, pochwyciłam jego przepełnione zdumieniem spojrzenie. Było tam coś jeszcze… czyżby upojenie? Dopiero po dłuższym momencie dotarło do mnie, co tak naprawdę zrobiłam – pocałowałam swojego przyjaciela. Ale przecież to on wymyślił ten cały cyrk z naszym związkiem. Więc trzeba było to teraz ciągnąć. Pff… Przylgnęłam całym ciałem do Mateusza. W jego objęciach czułam się… bezpiecznie. Po raz pierwszy od dawna. Pogładził mnie delikatnie po włosach i musnął ustami moje wargi. Teraz delikatnie, łagodnie. Zapewne takie cechy leżały w charakterach dzieci Apolla. Przecież wszystko w nim było delikatne i łagodne… Przyszło mi też namyśl, że gdybym sama nie narzuciła takiego gwałtownego pocałunku, wyglądałoby to zapewne stokroć inaczej.
Riven, o którym niemal już zapomniałam, odszedł naburmuszony w najdalszy kąt korytarza.
Zamknęłam oczy, oparta o pierś syna boga sztuki.
I wtedy usłyszałam głośny trzask, jakby wyładowanie elektryczne. Na końcu hallu nie stał już mój były. W tym samym miejscu znajdował się… lajstrygon.
Aj, aj, aj… To się porobiło. Za chwilę „Córka Ateny” stanie się romansidłem, a nie opkiem z akcją xD. Wybaczcie nieudolną imitację uczucia między M, a E. Tak jakoś… nie wyszło. BTW: Celahir, nie martw się, doczekasz się kiedyś swojej kolejki do Ewy, w tym opku.
PS. W kolejnej części będzie więcej akcji.
Pozdrawiam
Chione
Ha! 😀 Siostro, znalazłem, aż dwa błędy! XD po pierwsze : „Zmusiłaś mgłę, to ukrycia przed sobą twoich własnych wspomnień.” Powinno być :”Zmusiłaś mgłę DO ukrycia przed sobą twoich własnych wspomnień. ” bez przecinka, bo w drugiej części zdania nie ma orzeczenia. No i jeszcze: szafki zrobiono z bardzo ciemnego odcienia hebanu. Powinno być : zrobiono W bardzo ciemnym odcieniu hebanu, albo zrobiono z hebanu o bardzo ciemnym odcieniu. A przynajmniej tak mi się wydaje. No i jeszcze proszę o zmniejszenie romansowności opka. 😛
A teraz plusy:
-humor, ta herbata z jajkiem mnie rozwaliła, tak samo jak jamnik z kinem domowym.
– wartka akcja,
-fajne opisy,
-genialny styl,
-fajni bohaterowie,
-czemu ja tak nie piszę?!
Naprawdę dobra robota, Chio. Gratulacje.
zamachu na własnym bracie – zamachu na własnego brata, nie? 😀
Myślałem, iż – oznajmiałam ci, iż „iż” językiem dorosłym jest, szlachetnym rzecz mówiąc, więc czemuż to dorośli młodzi, nastolatkowie starsi takiego języka używają do mowy codziennej?
Posmutniał na twarzy – a gdzie miał posmutnieć? Na ręce? 😀
A takie romansidła po Klątwie Tygrysa, nie? Też miałam ochotę na napisanie jakiegoś super przesłodkiego romansidła po tym 😀
A opko superowe, świetne opisy, akcja była, no nie ma do czego się przyczepić. Dobra, moja hejterska natura się odezwała, „bojfrendzik” – na serio? xD
Melio, muszę Cię zmartwić. “Zamach na własnym bracie“ jest jak najbardziej poprawną formą. Bo “zamach (na kim?) na własnym bracie“, a nie – “zamach (na kim?) na własnego brata. Zamach na WŁASNEGO brata to możesz sobie zorgnizować, z kolei zamach na WŁASNYM bracie możesz popełnić sama. Ale monolog… Przepraszam, jeśli wystąpiły jakieś błędy, ale z fona piszę.
Ha, a jeśli pytanie to „zamach (na kogo?) na własnego brata, aż inteligentnie sprawdziłam w Wikipedii – zdanie wyrwane z kontekstu :
„W drugiej części trylogii filmowej brał udział w zamachu na swojego brata, zabijając ludzi, którzy strzelali do Michaela”. Więc hmm, miałam rację 😀
Nie do końca miałaś rację. Bo moja wersja także była dobra. Spytałam swojego tatę >dziennikarz, znający się świetne na tekście pisanym< i mi powiedział, iż obie wersje są poprawne. Technicznie rzecz biorąc, żadna z nas nie miała racji, wypominając “błąd“ drugiej 😛
PS: Dla przypomienia: to Ty zaczęłaś 😀
Extraśne. Cieszę się, że w następnym będzie więcej akcji – nie jestem fanką romansów, ale je toleruję. Świetne opisy i w ogóle wszystko. To po prostu geniusz, Chio ^^
Zmusiłaś mgłę, to ukrycia- do ukrycia 😉
że może on mieć- chyba to nie jest błąd, aczkolwiek ,,że on może mieć” brzmi moim skromnym zdaniem lepiej ;).
Część… phi co tu dużo mówić xD Skromnisiu jak zwykle sądzisz, że Cię przekonam iż Twe opko jest genialne, ale hmmm, czy ja wiem. Ty to wiesz, więc nie muszę mówić ;*. Dobra teraaz tak bez ściemy humor mnie rozwalił :D. Pisz cd ;)… no na co czekasz? Pisz to cd teraz, zaraz, now :3
Nie sądziłam, że są na blogu takie romansidła. Słodko, słodko. Jamnik rozwala system! Czekam na ciąg dalszy.
Pozdrawiam
Zacne, jak zwykle.
Mam włąsciwie tylko jedno zastrzeżenie: „Myślałem, iż tylko tak mówisz…”
Naprawdę myślisz, że w dzisiejszych czasach ludzie w zwyczajnej rozmowie uzywają słowa „iż”? Mnie wydaje się to troche dziwne, ale może tylko ja tak uważam.
Co do Ewy… Tak się kochają z Mateuszem, że nie śmiem jej mu odbierać xD
W sumie jeszcze jedna rzecz mi nie pasowała…. Szczerze mówiąc, mogłąs sobie oszczędzić tego lastrygona na końcu. Jakoś mi tam nie pasował.
Ja bardzo często używam słowa „iż”. Nigdy się tego nie czepialiście. Nie wiem, dlaczego dzisiejszy dzień jest wyjątkiem…
Po prostu nie pasowało mi to słowo w tym opku. Swoją drogą, ja też nierzadko go używam.
Czy tylko ja jestem normalna, iż nie używam „iż” w języku codziennym? Ludzie, ludzie tak nie mówią! xD
Ja często używam tego słowa. Żeby uniknąć powtórzeń “że“, ale także dlatego, iż “iż“ brzmi moim skromnym zdaniem lepiej i… szlachetniej. 😀
Może nie mówię „iż”, ale co chwilę używam słów typu „azaliż”, „brnę”, a jako wyraz radości „katakumby”. Poza tym, kto mówi, że a) ludzie na tym blogu są normalni b) bohaterzy opowiadań muszą być normalni. Równie dobrze może być to zabieg stylistyczny.
A ja myślałam, iż jajko będzie z podwójnym żółtkiem. Niezgodne z zasadami Uni Europejskiej jak dżem z marchewek, a tu nic. Ale Opko jest świetne czekam na CD 😀
Azaliż powiem tak: to już od dawna jest romansidło. Mroczne, pozshizowane, pełne krwi romansidło. I za to je kocham 😀
Pisz szybciutko cd, chce zobaczyć reakcje ludzi, jak wróci ( i już chyba o tym pisałam).
PS Pies z własnym pokojem… zadżemisty pomysł 😀
Niach, niach… miłość rośnie wokół nas. xD Jeśli już znalazły się jakieś błędy, to zostały one wymienione w komentarzach, a mnie pozostaje tylko znów Ciebie wychwalać. Ten styl, te opisy… Love. <3
Lecę czytać kolejną część. 😉