Wiem, wiem, tytuł idiotyczny. Siedzę sobie właśnie na tarasie mojej babci, w innym kraju i zastanawiam się, czy w ciągu najbliższego tygodnia uda mi się tu znaleźć kafejkę z Internetem, gdzie będę mogła wysłać to opko na RR. Tak więc siedzę sobie tu i piszę. Miasteczko spokojne, to i cisza jest. A w tej ciszy tkwi wena. Będzie ostro. Bo to akurat wena na romansidła, co wychodzi mi mniej więcej tak, jak mojej mamie pieczenie ciasta. Czyli w ogóle. BTW: to jednoczęściówka. Dla Reyny.
*Teraźniejszość*
Biegniesz. Nie oglądasz się za siebie. NIE CHCESZ się oglądać. Goni Cię. Mimo że starasz się ukryć, on nie traci z Ciebie wzroku. Jesteś jak zwierzyna łowna. On na Ciebie poluje. Trzymasz mnie za rękę, wiedząc, że za chwilę oboje zginiemy. Moje nogi omdlewają. Gdyby nie Ty, dawno bym się poddała. Upadłabym na ziemię i pozwoliła im się zamordować. Ale jesteś zdeterminowany. Darzysz uczuciem mnie i swoje własne życie. Nie oddasz żadnej z tych rzeczy dobrowolnie. Kiedyś nauczyłeś mnie, że zawsze jest jakaś nadzieja. Ileż to razy nasze życie balansowało na samej krawędzi śmierci? Ileż to razy jedno z nas miało za chwilę odejść, do krainy wiecznego szczęścia? Ale zawsze się nam udawało. Teraz muszę Cię rozczarować. Nadziei nie ma. On nas zabije nas. Zamorduje z zimną krwią. Mimo iż panika opanowała całego Ciebie, wyglądasz pięknie. Szlachetne rysy syna Hekate nadają Ci wygląd arystokraty. Czarne włosy opadając na Twoje filigranowe, blade czoło. Spod nich widać Twoje wesołe, lecz czarne, jak noc oczy. To w nich zakochałam się, gdy ujrzałam Cię po raz pierwszy, choć nie od początku nazywałam to właśnie uczuciem. Twoja wysoka i dobrze zbudowana sylwetka widnieje na ciemnym tle płonącego Nowego Jorku. Człowiek, który nas ściga nie zawahał się spustoszyć jednego z najsławniejszych miast świata, tylko po to, by zemścić się na naszej dwójce. To straszne, prawda?
Przekradasz się w cieniu spalonej, komunalnej kamienicy, po chwili dając mi ręką znak, że droga czysta i mogę bezpiecznie przejść.
Chcę przystanąć, lecz gwałtownie szarpiesz moją dłoń, jakbyś chciał wyrwać mi ją ze stawu.
– Przestań – łkam. – Dalej już nie mogę! Zostaw mnie!
Wyrywam rękę z Twego uścisku i upadam na ziemię. Nie mam siły wstać. Nie mam siły na nic. Wszystkie mięśnie odmawiają mi posłuszeństwa, buntują się. Ciało doznało przeciążenia systemu. Bo nawet najlepiej szkolony heros, nie jest w stanie przebiec galopem pięćdziesięciu kilometrów, bez jakiegokolwiek przystanku.
– Rosie, proszę… Wstań. Miej wolę do życia – prosisz.
Jestem głucha na Twe prośby. Z oddali słyszę odgłosy pogoni – oddział potworów z Mare Jojneyem na czele. Mare… Człowiek, który zniszczył nam życie.
*Wspomnienie*
– Kelandrisno? Rosie? Jesteście tu? – W obcej ciemności usłyszałam cichy, kuszący głos. – Podejdźcie, chcę Wam pomóc. W zamian za to, wy pomożecie mi, zgoda? Tylko proszę, wyjdźcie z ukrycia.
Spróbowałam pociągnąć Cię za rękę, mogłam jednak szarpać dowoli, a Ty tak, czy siak, nie pozwoliłbyś mi iść. Właściwie nawet nie zauważyłam, kiedy stałeś się za mnie odpowiedzialny, lecz podejmowałeś wszystkie decyzje za mnie. No tak, przecież byłeś o to osiem lat starszy.
– Kelan, potrzebujesz lekarstwa. A ja muszę coś zjeść. Kelan, proszę Cię…
– Nie. – Twa odpowiedź na niemal wszystkie moje mniej ważne prośby, zawsze brzmiała tak samo.
Wtedy po raz pierwszy w życiu, odkąd Cię poznałam, nie wykonałam w podskokach rzeczy, o którą prosiłeś. Ba! Nawet zrobiłam Ci na złość! Po prostu: wyszłam zza filaru i ukazałam się Mare’owi. Natychmiast złapał mnie za ramię i mocno do siebie przycisnął. Ty nie chciałeś mnie zostawić. Także opuściłeś kryjówkę. To był największy błąd naszego życia, wiesz? Udało nam się jakoś uciec, ale od tego czasu Mare nas ścigał. Był to zwykły śmiertelnik, który ot tak, pewnego dnia zakochał się w Afrodycie. Odkrył, że to bogini, dopiero po narodzeniu się ich pierwszego dziecka. Była to dziewczynka – niczemu niewinne maleństwo. Jej ojciec, gdy dowiedział się, iż to półbogini, zaczął przeprowadzać na niej eksperymenty. Tortury, jakimi poddawał to dziecko, były nie do pomyślenia. Na skutek odniesionych obrażeń, dziewczynka zmarła. Wściekłość Afrodyty mogłaby przenosić góry. Bogini wpadła do domu Mare’a i zamieniła go w potwora, pozbawionego ludzkich uczuć.
Gdy były kochanek uosobienia miłości, zaczął podejrzewać, iż jesteśmy herosami, próbowaliśmy rozpaczliwie się przed nim ukrywać, co jeszcze bardziej umocniło go w jego przekonaniach. Dlatego zastawiał na nas wszelkiego rodzaju pułapki. Raz był w stanie nam wygrażać, a raz słodzić, że znajdzie nam nowy dom i rodzinę, prawda, Kelan? Ostatnio bardzo zaleźliśmy mu za skórę i od tego czasu nie chciał nas już do eksperymentów. On po prostu dążył do tego, by pozbawić nas głów.
*Teraźniejszość*
– Nie. Nie mam już takiej woli. Nie wytrzymam już dłużej takiego życie, rozumiesz, Kelandrisno? – Mój głos jest pełen szczerego przerażenia. To, że użyłam pełnej wersji Twojego imienia jest desperackie. Zawsze, gdy to robię, znajdujemy w naprawdę wielkich tarapatach. Zawsze, gdy to robię, słuchasz mnie…
– NIE! Ja Cię kocham, Rosie, nie zostawię Cię! Zrozum! – krzyczysz, głosem pełnym rozpaczy.
– Jeśli mnie kochasz, zostaw mnie… – Słysząc moje słowa, podrywasz mnie z ziemi i usiłujesz postawić na nogi.
Każdy mięsień w moim ciele protestuje. Puść mnie proszę! Moje ciało, każdy nerw płonie żywym ogniem. Nie czuję własnych nóg. Gdy już mam się przewrócić, łapiesz mnie w talii. Jak to możliwe, że znajdujesz tyle siły i zaparcia na to wszystko? Ja bym nie podołała. Jak to możliwe, że wciąż kochasz mnie, taką słabą i niewiele wartą półboginię? Jak to możliwe, że Ty, o wiele, bo o osiem lat starszy, mężczyzna, czujesz coś do takiej bezbronnej szesnastolatki? Gdzie znajdujesz moc, by mnie chronić, by mnie kochać i być przy mnie cały ten czas…? Nie znam odpowiedzi na te pytania.
Po policzku spływa mi łza. Zmieniasz zdanie i bierzesz mnie na ręce. Próbuję oponować, ale to i tak nic nie daje. Biegniesz ulicą, ile sił w nogach. Nie wiem, ile mija czasu. Sekundy? Minuty? Godziny? Oddycham ciężko, moje serce bije jak oszalałe. Gdy mnie do siebie przyciskasz, czuję bicie twojego.
Nagle upuszczasz mnie na ziemię. Uderzając o nią, czuję się, jakby moje ciało wybuchło. Pęka kilka kości. Jestem w stanie skupić się tylko na bólu i na Tobie, leżącemu tuż obok mnie, z ramieniem przeszytym strzałą. Całujesz mnie delikatnie. W Twych oczach widzę nieme przeprosiny.
*Wspomnienie*
– Nienawidzę Cię, Kelan! – wrzasnęłam. – Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę!
Stałeś tu, patrząc z niedowierzaniem na ruchy moich warg, dziwiąc się, iż kieruję swoje słowa do Ciebie, a nie do kogoś innego.
– Dobrze, Rosie – powiedziałeś cicho i odwróciłeś się, by odejść.
– Kocham cię, ale to nienormalne… Jesteś ode mnie starszy. I to sporo starszy. Nie powinnam żywić TAKICH uczuć, do osoby mającej osiem lat więcej, niż ja – wymyśliłam jeszcze, by jakoś się usprawiedliwić i żebyś nie czuł się tak strasznie.
Błyskawicznie odwróciłeś się i podbiegłeś do mnie. Złapałeś w ramiona i okręciłeś wokół siebie.
– Puść – pisnęłam, przerażona nagłym straceniem gruntu pod nogami.
– A więc chodzi Ci tylko o to? – zapytałeś ze śmiechem. – Myślałem, że znalazłaś sobie kogoś innego. Że już mnie nie chcesz.
– Nie, nie znalazłam sobie innego. Tylko ten wiek…
– Miłością nie rządzą żadne prawa, Rosie. Zapamiętaj to sobie – poprosiłeś i pocałowałeś mnie w usta.
*Teraźniejszość*
Zaciskam powieki, czekając na niechybną śmierć. Musi ona w końcu nadejść, prawda? Wplatam dłonie w Twoje włosy, trzymam się ich kurczowo, jak ostatniej rzeczy łączącej mnie z moim ludzkim życiem.
– Nie ma już nadziej, Keldandrisno – szepcę do Ciebie.
Za sobą słyszę dźwięk otwieranych drzwiczek ciężarówki. Wokół zaczynają się stuki wojskowych butów na chodniku. Niezbyt zwracam na to wszystko uwagę.
I nagle otwieram oczy. Mare jest po drugiej stronie ulicy, pędzi ze swoim oddziałem wprost na nas. Ale na tych „nas” nie składamy się tylko ja i Ty. To też wszyscy mieszkańcy Obozu Herosów. Przyszli nam pomóc. Dotąd żadne z nich nie chciało kiwnąć palcem, gdyż bali się Mare’a. Ale teraz przyszli tutaj, by walczyć. I ginąć. Razem z nami. Byli naszą nadzieją.
– Bo zawsze jest jakaś nadzieja – mówisz, ściskając mnie za rękę.
Porażka ;__; Jeśli podobało się to choć jednej osobie, będzie to prawdziwy cud.
Pozdrawiam
Chione
Małe info: opko było pisane w trakcie trwania majówki, dlatego jest taki wstęp. Nie znalazłam u babci kafejki internetowej i z tego powodu wysłanie zostało przesunięte. Plik przez przypadek umieściłam w koszu i znalazłam dopiero wczoraj.
Mi się podobało 😀 Prawie się popłakam ;_; Ech, chciałabym mieć taki talent ;c
Pozdrawiam 😀
Porażka? Serio? Masz zupełnie inne znaczenie tego słowa niż ja. Gdybym ja napisał coś tak wspaniałego, to bym skakał pod niebiosa, że mam taki talent. A ty myślisz, że to jest straszne. XD To opowiadanie jest tak zaiście genialne, tak wspaniałe, że… No, że… Nie mam słów. To opowiadanie mnie wciagnęło jak czarna dziura, doporowadziło do głębokiej refleksji. Ja… Ech. No po prostu tego nie opiszę. To jest po prostu Chionistyczne! Fenomenalne, przemyślane i dojrzałe. Mój komentarz i tak nijak nie wyraża mojego zachwytu. Udało mi się jakimś sposobem dostrzec jakieś błędy interpunkcyjne, ale nie chce mi się ich szukać, a poza tym jak dla mnie nie wpływają na stam opka. Twoje opowiadanie ma prawdziwą głębię. I do tego happy end! 😀
Pozdrawiam
PS: A tak w ogóle to czyją córką jest Rosie? Nie wiem, może o tym napisałaś, ale przeoczyłem.
Nie napisałam, lecz mogę dopowiedzieć. Jest córką Afrodyty.
Popłakałam się ;( Genialnie, Chio, genialne!
Niezłe, niezłe. Fajnie to podzieliłaś i wyjaśniłaś, a końcówka super.
że droga czysta i mogę – że droga jest czysta
o to osiem lat starszy – o te osiem lat
Oooo. Gryzę wargę, nie popłaczę się, nie popłaczę się…
…
…
…
No tylko odrobinkę! Chione, ty śnieżna maupo, jak możesz pisać tak uczuciooowoooo?
To było napisane tak genialnie, tak romantycznie, tak uczuciowo, że wiesz co? Zabrakło mi opisów!
I jeszcze, jak na wyczucie znalazłam sobie piosenkę pasującą. Nie, nie, nie, nie będę płakać!
I to zakończenie. I te momenty.
Dobra, mam obok siebie chusteczki, sytuacja jest opanowana. O bogowie, nie jest.
Odkupujesz chusteczki xD
“Że droga czysta“ – można napisać bez “jest“ między droga, a czysta. Taty się pytałam dla pewności. To nie jest błąd.
On nas zabije nas – powtórzenie
o to osiem – o te osiem
Opko całkiem spoko. Może i jestem z tych co słodzą, ale nie wyciągnęło ze mnie żadnych uczuć. Może jestem bez serca. A może to dlatego, że mam spr z historii i nic mnie nie rusza. Tak czy siak opko jest okej.
Pozdrawiam.
super, serio!! Może trochę za krótkie jak dla mnie i mało jasne, ale ma taką nutkę smutku ;____; Tylko jak przeczytałam to po raz drugi to mam jedno zastrzeżenie… Mianowicie dwie ostatnie wypowiedzi.
-Nie ma już nadziej, Keldandrisno.
-Bo zawsze jest jakaś nadzieja.
Jakby wyciąć opis, a zostawić tylko wymianę zdań między bohaterami, to to takie lekko od czapy xD Ale pomysł fajowy i ogólnie super 😀
Popłakałam się.. ;__; Naprawdę świetne..
On nas zabije nas- któreś ,,nas” jest niepotrzebne 😛
o to osiem- te osiem 😀
Na serio strasznie uczuciowo to napisałaś, ale ja po 4 części Klątwy Tygrysa i tak wypłakałam wszystkie łzy :(. Masz naprawdę niską ocenę swoich opek i to bez powodu ;). Więcej wiary ,,bo zawsze jest jakaś nadzieja” :*
Chio, dobra. Niech Ci będzie rozgryzłaś nindża-reyne. Wchodzę czasem na bloga… I trafiłaś w mój ulubiony rodzaj opek. Ach romanse i to ta pięknie obmyślane i opisane *.* Bardzo dziękuję za dedykacje przy magicznym opowiadaniu, ale jeszcze bardziej za to, że zmotywowałaś mnie to powrotu na bloga. Kurde, Chione! Jak Ty znajdujesz na to wszystko czas i siłę? Ja zwyczajnie wymiękam :C Ale, koniec, postaram się to zmienić! 😀
PS. Meine liebe, w Twojej skrzynce, czeka już baaaardzo długo mój mail
Dzisiaj postaram się odpisać, wczoraj miałam egzaminy na Twardą i wcześniej po prostu musiałam robić próbne testy :D. Sorka, że nie wcześniej.
Idziesz na Twardą? A myślałaś może o Hawajskiej na Ursynowie xD?
Mieszkam na Mokotowie, Ursynów jest ode mnie bardzo daleko 😉
Nie ma szans, żebym codziennie tam dojeżdżała.
Ty weź nie zdradzaj, Pass jeszcze zobaczy 😀
Szkoooooda ;c Ja dojeżdzam z jeszcze spod konstancina xD
O co Ci chodzi? o.O
WIECEJ MARE’A! 😀 Daj mi wiecej Mare’a!
A ja sie wzruszylam,ale nie az tak.
Świetnie Ci to wyszło.
Kompletnie nie wiem, jak dobrać słowa. Przecież zwykłe „kocham to”, „niesamowite” czy „popłakałam się” jest zbyt puste. Zbyt puste, by znalazło się w komentarzu do TAKIEGO opowiadania. Przepraszam Cię, Chio, ale chyba nie sam rady się wysłowić. ;__; Mózg mi się przegrzał. Może później otrzeźwieję. Ale teraz… przykro mi, jeśli chcesz, bym pisała Ci normalne i ogarnięte komentarze, to pisz coś gorszego, z błędami i całym tym stuffem.
Ja Cię! To było coś <3