Budzę się w szybie wentylacyjnym. Kręci mi się w głowie. Moja matka chce mnie zabić! Moja matka! A ja myślałam, że jak wyjdę to przywita mnie, przytuli. Myślałam, że będziemy normalną rodziną. A tak naprawdę ona jest morderczynią!
Chociaż w sumie to mogły być zwykłe halucynacje. Przecież jestem chora. Tak to na pewno halucynacje. Nic takiego nie miało miejsca. Moja matka nie chce mnie zabić. Wszystko będzie dobrze. A co jeżeli..? Nie to nie możliwe. Nie mogę przecież widzieć tego co… O nie. To niemożliwe.
W dniu śmierci Thalii widziałam jak zginęła. Wydawało mi się, że to jakiś koszmar, ale potem wszystko się pokryło. Zobaczyłam jej śmierć naprawdę.
Zobaczyłam dwójkę nastolatków załamanych… nie wiem czym, ale podejrzewam, że nie było to nic dobrego. To też miało miejsce.
Zobaczyłam moją matkę. Morderczynię. Zobaczyłam jak ucieka z więzienia. Zobaczyłam jak morduje ludzi. Naprawdę.
To wszystko miało miejsce. Naprawdę. A to oznacza, że mogę nie przeżyć tego dnia. Chyba, że zawrócę. Wtedy będą mnie pilnowali. Wtedy kamerka poinformuje ochronę. Będę żyła. Chyba, że nie przejmą się moją śmiercią. Może strata jednego pacjenta w ogóle ich nie przejmie. Może będą udawali, że nic się nie stało.
Poza tym życie w szpitalu to nie życie. Jeżeli przyjdzie mnie zabić połknę tabletkę i zginę w taki sposób w jaki będę chciała zginąć. Szybko i bezboleśnie. Może Luke mnie obroni. Choć chyba mnie nie lubi. Przyzwyczaiłam się. Nikt mnie nie lubi. Chyba, że Thalia mnie lubiła, lub Nico, ale co do tego pewności też nie mam.
Dobra, decyzja podjęta. Wychodzę. Zaczynam w końcu żyć normalnie.
Tak więc powracam do czołgania. Czuję ból w kolanie. Wiem, że jestem osłabiona, bo straciłam dużo krwi. Uspokajam oddech. Teraz, albo nigdy. Uginam kolana, podciągam się rękoma i znów odpycham nogami. Z początku męczące zajęcie dostarcza mi nowej energii. Jakby to wszystko było w mojej krwi, ale zahibernowane. Jakby moje ciało czekało na to przez całe życie.
Poruszam się teraz szybko. Nie czuję takiej zadyszki. Ból jest dużo słabszy niż na początku.
Kiedy spostrzegam światło mam ochotę skakać z radości. Przyspieszam. Teraz już w ogóle nie czuję bólu, bo jestem już prawie na zewnątrz. Nareszcie. Po tak długim czasie w końcu wolność.
Kiedy zbliżam się do kratki, ta nagle wypada, a ja prawie krzyczę. Zapomniałam, że mój towarzysz jest duchem. Spogląda na mnie, a następnie wyciąga do mnie rękę. Staram się ukryć poirytowanie. Jak niby mam mu podać rękę? On jednak uparcie czeka, aż wyciągnę do niego dłoń, więc to robię, choć naprawdę nie mam po co.
Luke obejmuje mnie i pomaga wyjść z szybu. Nic już nie rozumiem. On jest duchem. Jak on dał radę mi pomóc?
-Jak? –pytam.
-A co myślałaś, że ja przez parę godzin będę stał i patrzył na klatkę wentylacyjną? – podnosi brew, a ja czuję się jak kompletna idiotka, bo wciąż nic nie rozumiem.
-Ale jak? – spoglądam na niego. Jest strasznie blady, jego dłonie są zimne, ale oprócz tego wydaje się wyjątkowo żywy. – Jak widzieliśmy się ostatnio byłeś duchem.
-Byłem. I co z tego? – zamyka klatkę i przykręca śrubki. Na dłoniach ma rękawiczki. Czuję się jakbym spędzała czas z włamywaczem, ale nie narzekam. Sama przecież przed minutą nawiałam ze szpitala psychiatrycznego.
-Skąd masz ciało? – mówię kiedy zaczynamy iść. Luke wybiera uliczki, którymi ja nigdy nie odważyłabym się iść.
-Powiedzmy, że je… pożyczyłem. – zatrzymuję się gwałtownie.
-Zabiłeś kogoś, aby żyć? – chcę uciekać, ale nie mogę się ruszyć.
-Nie zabiłem nikogo. – podchodzi do mnie. – Musimy iść.
-Dlaczego żyjesz?
-Powinnaś się cieszyć. – spoglądam na bliznę na jego policzku i zaczynam zastanawiać się skąd ją ma. – Łatwiej będzie mi cię chronić, gdy będę żywy.
-Skąd masz bliznę? – zaglądam w jego oczy, które mają piękny niebieski kolor.
-Długa i stara historia. – spuszcza wzrok. – Nie za bardzo chce mi się o tym gadać.
-Ok. – nagle moje bose stopy wydają się wyjątkowo interesujące.
Przez jakąś godzinę po prostu idziemy. Nawet nie zauważam, że strasznie utykam na jedną nogę. Po tej długiej godzinie zaczynam mieć zawroty głowy. Przewracam się. Mdleję.
Na szczęście nie widzę zupełnie nic.
Żadnych wizji, tylko zwykła pusta ciemność.
Kiedy się budzę jestem w jakimś dziwnym domu. Jest bardzo ciemno. Jedyne światło pochodzi z małej świeczki stojącej z boku, daleko ode mnie.
Nade mną pochyla się rudowłosa dziewczyna. Wyciera mi czoło czymś zimnym. Czuję pieczenie w kolanie, które zamienia się w przerażający ból.
-Spokojnie. – mówi rudowłosa. Poznaję ten głos. Należy do dziewczyny z wizji. Rachel. – Wszystko będzie dobrze. Zakażenie się nie wdało. Przeżyjesz.
-Gdzie jestem? – spoglądam w jej przerażająco zielone oczy. – Kim jesteś?
-Jestem Rachel. – mówi i siada obok mnie. Zdejmuje z mojej głowy okład. – A ty jesteś w moim domu. Pewnie teraz trochę boli cię noga? Sorry, skończyła się woda utleniona, więc musiałam to odkazić alkoholem. Nie gniewasz się nie?
-Nie. – podnoszę się do pozycji siedzącej. – Dziękuję.
-Nie ma za co. – uśmiecha się. – Jesteś głodna?
Nie czeka na moją odpowiedź tylko wstaje i odchodzi. Jest trochę nerwowa, ale stara się to ukryć. Zastanawiam się gdzie jest ten chłopak, Oktawian.
Nagle robi się strasznie jasno. Muszę mrużyć oczy, aby widzieć cokolwiek. Słyszę pisk. Zrywam się, ale od razu tego żałuję. Nie udaje mi się złapać równowagi i padam na ziemię.
Znów pisk, ale ja nie mogę nic zrobić. Ból mnie rozrywa. Zaczynam robić jedyną racjonalną rzecz jaka przychodzi mi do głowy, zaczynam krzyczeć. Wołam Rachel i Luka, ale nikt mi nie odpowiada.
Podnoszę się i znów prawie tracę równowagę, ale szybko chwytam się szafki i nie pozwalam sobie znów upaść.
Idę szukając oparcia we wszystkich napotkanych po drodze meblach.
W pomieszczeniu, które chyba jest kuchnią widzę Rachel, która leży półprzytomna przy ścianie. Jej ręka jest wygięta pod dziwnym kątem.
Spoglądam ukradkiem na całą sytuację. Oprócz Rachel w pomieszczeniu jest jeszcze jedna osoba. Jest to mężczyzna, którego nie znam. Nie widziałam go chyba wcześniej.
Mężczyzna spogląda na mnie. Chyba jednak moja kryjówka nie jest aż tak udana, jak mi się zdawało na początku. Robię najgłupszą rzecz jaką mogę zrobić. Wchodzę do pomieszczenia i spoglądam mężczyźnie prosto w oczy.
-Trochę wyrosłaś. – mówi i zaczyna do mnie podchodzić. Powstrzymuję się od ucieczki. Prostuję się, aby nie wyglądać na przestraszoną. Ręką szukam tabletki w kieszeni. Kiedy dotykam znanego mi kształtu, zaciskam na nim palce.
„Twój ojciec modliłby się o coś takiego kiedy go katowali.” Słowa Luka rozbrzmiewają w mojej głowie. Ja przynajmniej zginę szybko i bezboleśnie.
-Kim jesteś? – w moim głosie słyszę panikę.
-Nie pamiętasz mnie? – teraz dzieli nas tylko jeden krok. Jeden krótki krok. – No tak ile to już lat minęło. Czternaście? Chyba jakoś tak. Tanatos myślał, że zamknie nas na wieki, a tymczasem było to zaledwie czternaście, durnych lat. Nawet nie zauważył jak nawiałem. Idiota.
-Kim jesteś? – kątem oka zerkam na Rachel, która zaczęła się już wycofywać do innego pomieszczenia. Mam nadzieję, że wezwie pomoc. Mam nadzieję, że nic jej nie jest.
-Damien. – robi krok w moją stronę, a ja mimowolnie się cofam. Nie przywykłam do tego, że ktoś jest tak blisko mnie. – Boisz się mnie? Naprawdę? – kładzie dłoń na moim ramieniu.
Biorę zamach i uderzam Damiena w nos. Słyszę jakiś trzask. Chłopak spogląda na mnie zszokowany. Nie spodziewał się tego, że mogę go zaatakować. Ten jeden krótki moment pozwala mi uciec do środka pomieszczenia. Damien odwraca się w moją stronę i teraz nie ma szans zobaczyć Rachel. Mam nadzieję, że dziewczyna zrobi coś. Ja po prostu staram się grać na czasie.
-Po co tu przyszedłeś? –pytam zerkając w stronę drzwi. Rachel już zniknęła w innym pomieszczeniu.
-Przyszedłem po ciebie. – uśmiecha się, choć z poobijanym nosem musi mu to sprawiać ból. – Kiedyś byliśmy jak rodzina. Może w końcu przydasz się do czegoś i pomożesz reszcie.
-A kim ty tak właściwie jesteś? – cofam się.
-Byłem w projekcie, tak jak ty. –spogląda na swoje ramie. Widzę na nim krwistoczerwoną plamę. Widziałam ją gdzieś kiedyś. Opuszczam wzrok na moją rękę i zauważam identyczne znamię. – Każdy z nas takie ma.
-Co się stało? – pytam cicho. – Co takiego zrobiliśmy?
-My? – kiwam głową. – My nie zrobiliśmy nic! To oni zrobili to wszystko! Oni zrobili z nas potworów! My tego nie potrzebowaliśmy, ale oni chcieli się pobawić w X-menów! Zniszczyli nam życia, a kiedy zaczęliśmy im utrudniać życie to nas zabili! – krzyczy. W moich oczach pojawiają się łzy. – Ona jest po ich stronie! – wskazuje na Rachel. – I nawet nie myśl, o tym aby ich wzywać! – chłopak podnosi krzesło i ciska nim w dziewczynę. – Oni chcą mieć cię po swojej stronie, ale co oni ci takiego dali, żebyś teraz im służyła?! Powinnaś ich zabić, a nie im się kłaniać!
-Damien… – szepczę.
-Ale nie ich nie można zabić!
-Damien! – krzyczę. Spogląda na mnie.
-Przepraszam. – spuszcza wzrok. – Czasami jestem trochę nerwowy. Nie chciałem cię… przestraszyć.
-Nie boję się ciebie. – spoglądam na Rachel, która się nie rusza. – Co się stało z Lukiem?
-Nigdy nie było przy tobie żadnego Luka. – patrzę na niego zdezorientowana.
-Jak to nie było? Przecież on mnie stamtąd wyciągnął.
-To była iluzja. – siadam na podłodze i prostuję nogę. – Ona ją wywołała. – macha ręką w kierunku Rachel. – Wiedziała, że niedługo do ciebie przyjdę, więc chciała cię tu schować. – uśmiecha się. – Trochę jej to nie wyszło. Ten rudzielec chce, abyś była po ich stronie, ale zastanów się, czy nie lepiej ci będzie przy swoich? Przy nas? Nie pamiętasz nikogo?
-Jonathan. Pamiętam Jonathana. – uśmiech znika z jego twarzy. – On zginął, ale dlatego bo sam tego chciał. Wolał zginąć, niż zabić. On był bohaterem.
-On był tchórzem. – Damien podnosi jakiś posążek i ciska w Rachel.
-Pamiętam też Mădălinę. – w jego oczach pojawia się nadzieja. – Pamiętam jak jej ciało stało się srebrem. Jak stała się… nieśmiertelna.
-Tak, a teraz trzymają ją jako piękny posąg na Olimpie. Ale to tylko chwilowy czar. On minie kiedy ją uwolnimy. – klęka obok mnie i bierze mnie za ręce. – My też będziemy nieśmiertelni. Będziemy rządzić tym światem, ale nie tak jak oni. My nigdy nie zamienimy normalnego człowieka w potwora.
-O ile do was dołączę. – wstaję.
-Pozostało ci to, albo śmierć. – staje obok mnie.
Podchodzę do Rachel. Spoglądam na jej rude włosy, na delikatną twarz, na której można dostrzec mijające lata. Odsłaniam jej szyję i sprawdzam puls. Żyje.
Przynoszę wodę z kuchni, klękam przy dziewczynie i nalewam jej trochę wody do ust. Następnie zaczynam przeszukiwać kieszenie.
Znajduję to czego szukałam. Tabletka. Biorę wdech. Obracam w palcach czarną kapsułkę. Wrzucam tabletkę do ust dziewczyny. Podaję jej resztę wody. Przykładam palce do szyi dziewczyny i wyczuwam jak pod moimi palcami puls Rachel ustaje.
Spoglądam na Damiena.
-Nie jestem jeszcze gotowa na śmierć, więc chyba idę z tobą.
Wow. Tego się nie spodziewałam. Niezwykły obrót akcji. Świetny. Na serio, po prostu nie wiem, co powiedzieć! Najnormalniej świetne. I chyba nie ma żadnego błędu!
No i super. Wreszcie coś nieprzewidywalnego <3 na to czekałam. Nie spodziewałam się tego. Zaszokowało mnie. Super. Chyba się zacięłam. Ale i tak super. Tak, zacięłam się. Super :3
Zabić Rachel z zimną krwią to może mało kto… Mały problem z dialogami, ale jestem za leniwa, aby ci mówić co dokładnie źle.
Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Chociaż może? Ugh, kobieto, mieszasz mi w głowie tymi opowiadaniami. Stanowczo za dobre!
Piszzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzz………………………..!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!