Po dość długiej przerwie wróciłam i ogłaszam, że szybko się mnie nie pozbędziecie >.< Radujecie się ;p
Oto krótka jednoczęściówka, powtórzenia celowe, przepraszam za błędy.
Dedyka dla tych, którzy mnie pamiętają i brakowało im moich chorych wymysłów oraz dla tych, co jedli dziś czekoladę albo są od niej uzależnieni jak ja<3
PS Byłabym wdzięczna za jakieś komenty, bo nie wiem, czy mi wyszedł ten jednorozdziałowiec. Pisałam w nocy i sprawdziłam, ale mogłam być nieprzytomna i wiele z nich przeoczyć…
Biegnę.
Słyszę Jej kroki. Jest coraz bliżej. Wiem o tym, ale się nie odwracam. Przeskakuję przez przewrócony pień i pędzę przez las dalej. Ucieczka i tak nic nie pomoże, jednak warto spróbować. Spróbować… Co spróbować? Oszukać los? Niestety tak. Właśnie to próbuję zrobić. Uciekam przed Śmiercią.
Dlaczego…? Bo żyje. To chyba najtrafniejsza odpowiedź. Urodziłam się w złym momencie. W momencie, który nie akceptował mnie. W momencie, w którym istniała nowa przepowiednia. Przepowiednia o zagładzie Olimpu. A mi przypadło się urodzić pod złą gwiazdą i ta przepowiednia jest o mnie.
Potykam się. Upadam tak niefortunnie, że sznurówki od trampka oplatają jakiś korzeń. Szarpię, ale nic. Znowu. Nadal uwięziona. Przestaję i jak najszybciej próbuje rozwiązać się z potrzasku. Serce bije mi w przyspieszonym tempie. Włosy w oczach i poprzyczepiane potem do twarzy nie ułatwiają próby ucieczki. Sukces, jestem wolna. Biegnę dalej tak szybko jak umiem.
Kiedyś tak nie było. Żyłam normalnie. No, normalnie jak na herosa. Mieszkałam w obozie, jako nieuznana. Byłam wesoła, może lekko tajemnicza. Wszyscy obstawiali, że moim rodzicem jest Apollo albo Afrodyta. Miałam przyjaciół, dom, rodzinę. Wysyłano mnie na misje. Wiele misji. Wszystkie kończyły się pomyślnie, nigdy nikt nie zginął. Szanowano mnie… A teraz? Ojciec mnie uznał. Wiem, że nie zrobił tego z własnej woli. Wiem to od jednej z tych jego kur. Erynia? Chciał mnie oszczędzić, jednak na Olimpie ogłoszono, że heros imieniem Mery Lou Bellom ma zostać uznana a jej rodzic ma się do niej przyznać inaczej ‘niechcący zje ją potwór’. Musiał to zrobić. On nie jest temu winny… No więc, zostałam określona. Nikt nie spodziewał się, że dziewczyna tryskająca szczęściem i energią, może mieć za ojca Jego. Nikt nie myślał, że ładna blondyneczka chodząca w kolorowych ciuchach, może być córką Pana Podziemia
Jeden znak nad głową i już traci się prawie wszystkich przyjaciół. Ci, którzy przy tobie zostają, narażają życie, wiec szybko zostają siłą odciągnięci ode mnie. Musiałam opuścić obóz. Zrobiłam to z własnej woli, ale w głębi serca wiedziałam, że oni tego chcą.
Słyszę Jej śmiech. Potworny, złowieszczy. Boje się. Bardzo się boję. Mam wrażenie, ze mój mózg zaraz wybuchnie. Dreszcze targają mną ale mimo to nadal biegnę. Nie mam wyboru.
Wszystko przez przepowiednie, według której Jego córka zyska moc zdolną zabić bogów. Więc gdy zostałam uznana, Ci od razu spietrali i zaczęli nasyłać na mnie potwory. Zabijałam je, ale one powracały. Coraz to straszniejsze, bardziej zapomniane.
Nie wytrzymuję. Odwracam w biegu głowę. To, co widzę jest nie do opisania. Całe moje życie w jednej postaci. Patrząc na Śmierć nie widzę osoby, ducha, potwora. Widzę moje życie… Nagle przypominam sobie wszystkie wspomnienia z przeszłości. Wszystkie. W jednej sekundzie moja głowa pochłania je i rozpamiętuje. Nie do opisania jest, jakie to uczucie… A potem pojawia się wizje mojego życia. Całego. Co by było, gdybym nie zginęła. Widzę siebie w obozie. Widzę mojego chłopaka, nasz ślub. Widzę nasze dzieci- córkę i synka. Widzę swoją przyszłość… Niesamowite. Tak piękne, że aż straszne. To wszystko stracę.
Biegnę dalej.
W końcu bogowie, przestali zwracać uwagę na to, co mnie będzie nękać w tej godzinie. No i to spowodowało wypełnienie się proroctwa. Jedna z bestii, już nie pamiętam jaka dotknęła mnie ogonem. Nie byle jakim ogonem. Dotknięcie go dawało moc, siłę większą od ojca. Potwor był stworzony dla zwykłych ludzi, którzy widzieli przez mgłę albo dla herosów z boską matką. Nie dla mnie. Córki boga.
Boli. To boli, gdy wiesz, że nie masz nikogo na świecie. Nikogo, kto cię pocieszy, wesprze. Nie masz do kogo się przytulić, komu się poskarżyć. A sprint przez las nie zmniejsza tego bólu.
Stało się. Widać, bogowie zapomnieli o właściwościach tego potwora, ale nie mogą tego cofnąć. Stało się… Przepowiednia się sprawdza.
Wybiegam z lasu. Na ułamek sekundy staję, nie wiedząc, co zrobić. Zwiewać dalej? Nie mam siły. Poddać się? Nigdy. Nie dam im tej satysfakcji.
Zyskałam moce większe niż ojciec. Przedtem (po uznaniu) też coś tam umiałam- wskrzesić zmarłych, wezwać armię szkieletów. No a teraz na zawołanie mogę uśmiercić. Wystarczy spojrzeć i pomyśleć. Nie żyje. Zabiłam. Proste dość, co nie? Te umiejętność zyskałam przed nie całą godziną i nie znam jeszcze ich wszystkich. Ale oni wiedzą… Wiedzą, do czego mogę być zdolna. Już wysłali po mnie Śmierć, by mnie zabrała.
Biegnę teraz przez jakieś pole. Ostre trawy smagają mnie po nogach, ale nie czuję już bólu. Już nie… Kusi mnie, żeby się odwrócić. Zatrzymać się i spojrzeć Jej w oczy. Kusi, ale nie robię tego. Strach jest zbyt wielki.
Nie chciałam takiego życia. Nie chciałam takiej mocy. To przez nich. Przez ich tchórzostwo. Nie chcieli ryzykować. Przepowiednia mówiła wyraźnie: zabijają mnie- nie maja już kłopotu, nie zabiją- ja zabiję ich. Więc postanowili mnie zabić. Zaplanowali mi bolesną śmierć. Wiem to. To jest powiązane ze śmiercią, czyli też z moimi nowymi mocami. Nie mieli się czego obawiać! Nie zrobiłabym tego. Nie odwróciłabym się … Chyba nie. Zbyt wiele wspaniałych chwil spędziłam, jako heros, który budził respekt i poszanowanie, aby zabić bogów, którzy dali mi tą możliwość. Bogów, dzięki którym udało mi się wyrwać ze sierocińca i znaleźć rodzinę.
Ale oni nie dostrzegają tego. Nie widzą, bo strach zaślepia. Tak jak żądza władzy. W tym tkwi problem.
Zaciskam dłoń mocniej w pięść. Jakby miało mi to dodać siły albo sprawić, ze pobiegnę szybciej. Serce łopocze w piersi niczym rozwścieczony potwor w klatce.
Chcę uciec. Nie chce umierać. Co ja złego zrobiłam? Czy będzie bolało? Co poczuję? Zdążę zobaczyć lejącą się krew? Nie wiem, boję się. Po raz pierwszy od dawna. Chcę rzucić się na twarz i zasnąć. Zasnąć i obudzić się gdzie indziej. W domku Hermesa, gdzie spędziłam osiem lat. Wspaniałych osiem lat, z przyjaciółmi, wrogami z moim chłopakiem. Brakuje mi ich wszystkich. Brakuje mi miłości. Czuję jak czyjaś zimna ręką pojawia się na moim ramieniu. Próbuje krzyknąć, ale nie mam siły. Lodowate palce zaciskają się powoli. Ostatkiem woli przyspieszam i udaje mi się odbiec. Śmierć próbuje mnie zatrzymać, ale nie zdążyła- w jej kościstych palcach został tylko strzęp czerwonej od krwi koszuli. Uciekłam… Mam przewagę. Wiem, że nie na długo.
Dyszę przerażona. Wnętrzności skręcają się a pod żebrami jakaś niewidzialna ręka próbuje rozszarpać mi brzuch. W gardle, ktoś związał mi supeł. Oddycham płytko w przyspieszonym tempie. Nie mam już siły.
Nie mogę już opóźnić Śmierci, jak robię to od ponad godziny. Pozyskane umiejętności pozwoliły na to, ale nie na długo. Nie umiem inaczej. Nie jestem Hadesem, nie władam Śmiercią jak tata.
Nie chcę! Łzy leją się po policzkach i spływają na brodę. Nie widzę, ale czuję, jak rzeźbią tunele w zaschniętej krwi na twarzy. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Musze upaść. Musze się poddać. Muszę umrzeć.
Śmierć… Zawsze wyobrażałam ją sobie, jako młodzieńca z czarnymi skrzydłami, Tanatosa. A tu? Te palce bynajmniej nie przypominały dłoni młodego mężczyzny. Pewnie to specjalnie. Żebym się bała, żeby mnie bolało. Wyszło Im- boje się i mnie boli. Boli mnie niemoc, beznadziejność sytuacji.
Człowiek. Ktoś tam stoi. Przede mną, na środku ogromnej zarośniętej łąki. Nie widzę, kto to. Zasłania go dzień, rzucany przez ogromne, wysuszone drzewo. Sceneria jak z horroru. Cudna polana z potwornym drzewem niepasującym do reszty kwiatów i krzewów.
Śmierć znów mnie łapie. Tym razem za włosy. Krzyczę rozpaczliwie. Próbuję się uwolnić, ale na próżno. Nie puszcza. Nie rusza się już tylko stoi i mnie trzyma.
Śmierć mnie dopadła. Nie uwolnię się już.
Czuję jak zabiera mi życie. Jak ulatują ze mnie emocje i nastaje niepokojący spokój.
Nie… Nie poddam się. Przynajmniej dobiegnę do osoby pod drzewem. Coś mnie tam ciągnie, a ja nigdy nie odpuszczałam i tym razem też tego nie zrobię.
Upadam na kolana. Nadal porywana przez Śmierć. Ręce ciążą mi w dół. Moje ciało, chce osunąć się i zasnąć na zawsze. Nie… nie pozwolę. Resztką sił uwalniam energię. Tą ostatnią, ukrytą głęboko. Drżącą ręką wyjmuję za pasa sztylet. Jedno cięcie i padam na ziemie. Jestem wolna. Moje włosy zostały w rękach Śmierci a ja jestem wolna.
Jak najszybciej podnoszę się i biegnę do przodu. Ostatnia, desperacka próba ratunku. Nie wiem, czego się spodziewam. Po prostu tam chcę dotrzeć i już.
Przebieram nogami najszybciej jak umiem. Musi wyglądać to strasznie. Dziewczyna cała w pyle, ziemi i krwi, płacząca i krzycząca, biegnie, a przynajmniej próbuje… Równie strasznie się czuję. Jak widno człowieka. Nie wiem, co powinnam czuć. Nagle, wszystkie moje wątpliwości się wyostrzają, ale ja przestaję na nie spoglądać. Instynktownie poruszam się, nie myślę.
Postać pod drzewem jest coraz bliżej. Nie rusza się. Nie podchodzi i nie pomaga mi. Musze sama dotrzeć. Sama… W miarę jak się zbliżam, pogoda się zmienia. Robi się mroczniej, bardziej ponuro.
Nie daję rady. Nie mogę. Poddaję się. Zaraz upadnę i nie wstanę. Nie chcę upaść. Nie wiem co robić. Nie, jednak wiem. Muszę tam iść. Wszystko mnie boli. Nogi, głowa, wszystko. Nawet już nie wiem co. Nic nie wiem. Nie, jedno wiem. Muszę tam iść.
Łzy, potargane, pełne grud ziem, od częstych upadków włosy zasłaniają mi widok. Toczę się prosto. Nie patrzę gdzie. Prosto, jak najdalej od Śmierci.
Człowiek pod drzewem patrzy się na mnie, czuję to. Jego twarz spowita jest cieniem, ale oczy błyszczą się niebezpiecznie. Nieważne, muszę tam dojść. Mężczyzna, powoli wyciąga ku mnie ręce. Dodaje mi to… nadziei? Nie, dla mnie już nie ma nadziei. Tu chodzi tylko o moją chorą satysfakcje z tego, że oszukam Śmierć i ucieknę tak daleko.
Robi się coraz ciemniej. Coraz mroczniej i upiorniej. Duszę ciężko. Chcę do domu, choć go nie mam. Nie ważne. Ja tam po prostu chcę! Czuję, że wariuję. Chcę zwariować. Chcę uciec od tego, co mnie czeka.
Śmierć śmieje się za moimi plecami. Kpi ze mnie. Wie, że co bym nie zrobiła- umrę. A ja już się z tym pogodziłam. Mogę umrzeć. Mogę odejść. Ale na własny sposób. Dotrę do mężczyzny pod drzewem, tylko dlatego, żeby zepsuć plany Olimpijczyków. To przez nich tu jestem. Gdyby nie to, co mi zrobili przez ostatnie tygodnie, te potwory, które zaczęli na mnie nasyłać od kiedy zostałam uznana… Wysłanie po mnie Śmierci… Jakby nie mogli mi powiedzieć, że się boją. Zrozumiałabym to, uszanowała. Byłam im wdzięczna za życie herosa. Teraz, po tym, co się działo i nadal dzieje, przeklinam ich. Tu igrają fata. Losu nikt nie oszuka, a próbując mu zapobiec, da się go tylko przypieczętować.
Już prawie dobiegam. Dreszcze targają mym ciałem. Cała się trzęsę. Od godziny nie zatrzymałam się. Cały czas uciekałam przed Śmiercią. Dosłownie…
Mężczyzna stoi i wyciąga ku mnie ręce. Uśmiecha się ponuro, a w jego uśmiechu jest coś, co daje mi poczucie ulgi, spokoju.
Ledwo co idę, już nie biegnę. Moja ucieczka się skończyła. Śmierć została wysłana a ja już nie mam jak uciekać. To koniec. Mężczyzna nie rusza się. Muszę dojść sama. Mam wrażenie, że Śmierć stoi za mną i już nawet nie próbuje dogonić. Wygrała. Teraz tylko czeka, kiedy zadać pierwszy cios. Ten bolesny. Cios, który nie zabije, ale uleczyć go nie będę mogła. Cios, który zostawi mnie sam na sam ze swoimi myślami, za swoim życiem.
Wyciągam trzęsącą się rękę. Całe przed ramie jest poszarpanie i pokrwawione. Ręka mężczyzny nie odsuwa się. Dotykam go. Skórę ma zimną, ale inną niż Śmierć. Jego skóra jest mniej przeszywająca, jest taka jak na Władcę Śmierci przystało.
Dobiegłam.
Udało mi się.
Wygrałam wyścig ze Śmiercią.
Robię ostatni krok i przytulam się do ojca. Ten obejmuje mnie i gładzi po głowie. Czuję, że kogoś mam na świecie.
Następne, co pojawia się to cisza, ukojenie, spokój. W mojej głowie wszystkie myśli zasypiają. Godzę się ze sobą, wątpliwościami, karmię dotychczas głodny wyjaśnień strach przed nieznanym. Rany, opuchnięte mięśnie przestają boleć. Pojawia się błogi stan. Nicość. W ramionach Hadesa rozpływam się. Przed oczami pojawia się czerń. Nie przenikniona, mroczna, ale kojąca. Umarłam. Umarłam, ale w zgodzie ze sobą. Nie tak, jak chcieli Olimpijczycy. To zupełnie inny rodzaj śmierci.
-Wybacz mi córeczko.
-Wybaczyłam- szepczę i wiem, że są to moje ostatnie słowa.
-Chodź, wracamy do domu.
Miło nam z twojego powrotu ^^
Znalazłam 2 błędy, ale nie szukałam zbytnio uważnie więc może jest więcej:
– „Zasłania go dzień, rzucany przez ogromne, wysuszone drzewo.” – cień
„Duszę ciężko.” – Dyszę
Opko fajne. Skoro jesteś z nami z powrotem to czekam na więcej twojej twórczości.
Pozdrawiam
PS. Moja biedna siostrzyczka ;(
Fajniutkie ^^ Dobry pomysł. Dziewczyna niby nie wygrała, ale jednak wygrała… . Ciekawe i nieprzewidujące. Widziałam jakieś omyłki, ale je gdzieś zgubiłam. Oczekuję więcej takich pomysłów.
Fajne! Umarła, ale wygrała. Dawaj więcej smutnych opek.
błędów znalazłam parę, ale ich tam nie chce mi się wymieniać, ogólnie zjadałaś ogonki od ę, a opko jest czudne :3 Oryginalne, przede wszystkim, chociaż Pass ostatnio miała podobny motyw (uciekanie i podczas tego omawianie historii) co nie zmienia faktu, że mi się nawet ci powiem podobało 😀
Ciekawe i skłaniające do refleksji.*-*
Intrygujący pomysł – w większości opowiadań śmierć oznacza wygraną, ale tutaj jest to raczej coś jakby kompromis – dziewczyna umiera, ale równocześnie może być ze swoim ojcem. Oprócz dwóch wymienionych przez Leonę błędów, jest sporo przecinków, ale bez obaw – interpunkcja to czyste zuo, którego nikt nigdy nie ogarnie 😉
Ja w zupełności zgadzam się z Mari
Cieszę się, że będę mieć okazję przeczytać więcej Twoich opowiadań
Na blogu powinno się prowadzić hurtową wysyłkę chusteczek higienicznych. Tyle smutnych opek… Ale za to jak pięknie napisanych. Wyślij szybko coś jeszcze, bo już nie mogę się doczekać
maja- mają
Bo żyje- ogonek zjadłaś 😉
Zasłania go dzień- Hmmm raczej cień 😛
Jeszcze z trzy błędy znalazłam, ale Opko za bardzo mnie wciągnęło :). Nie wiem kiedy ogłosiłaś, że będziesz dodawać mniej prac, ale teraz wszem i wbec oświadczam, że zsyłasz na mnie tortury… Ten morał i wytrwałość w historii… wzruszyłam się :'(. Czekam na więcej 😀
Podoba mi się. To obraz śmierci z perspektywy bohatera, coś, czego brakuje w książkach. Mimo małych błędów, chyba mogę zaliczyć to opowiadanie do swoich ulubionych.
I to, jak wybaczyła Hadesowi…ach <3
Dziękuję! Serio, czekałam na krytykę a tu proszę… Aaaaa, strasznie mi miło! <3 <3 <3