Mam ostatnio fazę na jednoczęściówki, jak mogliście zauważyć 😀 Ta wyszła wyjątkowo, jak to nazwać, strasznie? No może przesadziłam, ale pod ten grunt to podchodzi 😀 Czytacie na własną odpowiedzialność.
A i tak przy okazji, jak niektórzy wiedzą, zawieszam moje kochane „Z satyrami…”, bo zwyczajnie straciłam zapał do niego. No takie życie, ale tam inna seria się szykuje, którą muszę dokończyć 😀
Dedykacja dla mojego Kisiela, Nożownika7, Boginki, Chloris, Stokrotki, która oceniła je pierwsza, naszej Chione i ogólnie wszystkich, którzy znoszą rozmowy ze mną, czyli Natena i Pigiel 😀 (dzisiaj z rozmachem, pozwolę sobie xD )
Często robię wstępy na pół strony, bo ja takie lubię i musicie ze mną żyć 😀
Opko pisane o 2 w nocy, czyli tak jak lubię najbardziej xD Nie zabijcie, mam nadzieję, że się spodoba 😛
Nie rozumiem ludzi, którzy boją się ciemności, nocy. Patrząc na to z innego punktu widzenia noc pozwala całej ziemi odpocząć, prawda? Orientujemy się, kiedy już powinniśmy, jak reszta tej śmiesznej populacji, zakładać pidżamy, ciepłe papucie i kłaść się z książką do łóżka. Są doprawdy śmieszni. Ja wtedy zazwyczaj wychodziłam ze schronienia.
Mój plan był dobry. Poprawka, on był naprawdę dobry.
Żebyście widzieli ich miny, gdy w podartych ubraniach, rozczochranych włosach, z zapuchniętymi od płaczu oczami i kuląc się ze strachu niepewnie przekroczyłam granice Obozu i zaczęłam prosić o pomoc. Miałam zawroty głowy i oddychałam ciężko. Było lato, ale ja spędziłam wiele dni nie mogąc wyjść z lasu. Oddychałam ciężko.
Od razu odezwał się w nich instynkt macierzyński. Paru chłopaków, którzy pilnowali granic zaprowadziło mnie do Chejrona. Pamiętam to dokładnie. Pamiętam dokładnie ciekawskie spojrzenia wszystkich herosów, które odprowadzały mnie do wielkiego budynku.
– Spokojnie, ten stary centaur to dobry facet, nic ci nie zrobi – szepnął jeden z osiłków, poklepując się po mieczu, jakby sprawdzając czy wciąż tam jest. Śmiertelnicy robili tak z telefonami.
Uśmiechnęłam się lekko, przypominając sobie ten odruch u rówieśniczek w szkołach. Ja byłam wyjątkowo grzeczna. Albo niebezpieczna. Chyba woleli, żebym była cicho. Żebym się nie zbliżała. Chyba znali moje umiejętności.
Uśmiech w każdym razie szybko ukryłam – przecież byłam aktorką grającą rolę na życie i śmierć. Dzieci tego boga nie były pożądane w Obozie, nawet bo wojnie z Kronosem.
Chłopak idący po mojej prawej stronie pchnął duże, drewniane drzwi. Znalazłam się w małym, przytulnym pokoiku. Ściany były jasno – niebieskie, a pola ukazywało wielkie okno. Na ścianach wisiały małe obrazki, np. jeden z nich przedstawiał grupę dzieciaków w pomarańczowych koszulkach, takich samych, jak obozowicze.Wszyscy mieli podarte ubrania i byli strasznie brudni, ale uśmiechali się od ucha do ucha. Pod nim wisiała mała tabliczka „Herosi, pierwsza przegrana z Łowczyniami Artemidy, rok 1962.”
Po środku pokoju stało biurko ze starannie uporządkowanymi na nim papierami. Po jego jednej stronie stało drewniane krzesło. Obok stołu siedział mężczyzna w wózku inwalidzkim przykrytym kocem.
– Chejronie, mamy nową – drugi wskazał na mnie otwartą dłonią i ukłonił się teatralnie. Jeśli się nie myliłam, był jednym z błaznów, którzy zawsze chcieli zwracać na siebie uwagę.
Mężczyzna potarł brodę w wyrazie zamyślenia. Przez chwilę przez jego twarz przepłynął cień strachu, ale mężczyzna otrząsnął się i przybrał na twarz uśmiech.
– Witaj dziecko, jestem Chejron, dyrektor tego obozu. Proszę, usiądź – wskazał na krzesło.
Kiwnęłam lekko głową i podeszłam niepewnie do krzesła. Usiadłam na nim i potarłam swoje odsłonięte ręce.
– Przynieście jej jakiś koc i kubek herbaty.
Jeden z chłopaków kiwnął ochoczo głową i wybiegł z pokoju. Drugi (ten błazen od siedmiu boleści) odwrócił się przeciągle i obrzucił pokój spojrzeniem. Jego wzrok na chwilę zatrzymał się na mnie. Gdy zobaczył, że to zauważyłam pośpiesznie zamknął za sobą drzwi.
– Kim on jest? – Ton mojego głosu był wprost idealny do sytuacji. Ćwiczyłam go tygodniami. Był odrobinę zagubiony, przestraszony. Chejron odwrócił się do mnie.
– Ach, ten chłopak? To Ethan, syn Hermesa. Dość kłopotliwy młodzieniec, ale heroskom najwyraźniej to nie przeszkadza – mruknął. – A więc, jak ty masz na imię i jak się tutaj znalazłaś?
Usiadłam wygodniej w krześle. Już miałam zacząć mówić, gdy do biura wpadł zdyszany chłopak z dwoma kocami w rękach. Uśmiechnął się, jakby mówił „co to dla mnie”.
– Proszę – powiedział i wręczył mi je.
Dyrektor Obozu wyglądał na odrobinę zagubionego.
– Ethan? Zapomniałeś o czymś… herbata – westchnął.
Chłopak zrobił wielkie oczy i znowu wybiegł z pokoju. Popatrzyłam na Chejrona zdziwiona, jednocześnie okrywając się kocami. Ten wzruszył ramionami, jakby była to już codzienność.
– Moje imię to Alice. Na nazwisko mam Bishop. Jestem uczennicą szkoły …
Nie dane mi było dokończyć, ponieważ do pokoju znowu wbiegł Ethan. W jednej ręce trzymał termos. Położył go na biurku i usiadł na podłodze, obok mojego krzesła. Spojrzał się zdezorientowany na nas.
– Chyba mogę posłuchać, prawda?
Chejron pokręcił głową, jakby niewerbalnie prosił bogów o cierpliwość i pokazał ręką, abym kontynuowała.
– Znalazłam się w tym lesie w dniu wycieczki szkolnej. Nauczycielka fizyki kazała mi poczekać chwilę, a ona wróci z grupą, która rozbiegała się po terenach wokoło. Nie wróciła – wypowiedziałam z prawdziwą goryczą w głosie. Mówiłam prawdę. – Czekałam na nią trzy godziny. Dopóki nie zaatakował mnie piekielny ogar. W lesie atakowały mnie różne potwory. Nie miałam czym odpierać ataków. Cały czas uciekałam.
Zabiłam jedno zwierzę samym wycelowanym w niego palcem, pomyślałam. Chejron znowu potarł swoją brodę. Syn Hermesa zaczął bawić się sznurówkami swoich butów. Westchnęłam i kontynuowałam.
– Potem dotarłam tutaj, do Obozu Herosów.
Mężczyzna popatrzył na mnie zainteresowany.
– Dużo wiesz o naszym małym sekrecie. Kto ci o tym opowiedział?
Na to pytanie też byłam przygotowana.
– Matka często opowiadała mi o tym gdy byłam mała. W dniu trzynastych urodzin zdradziła mi, że jestem córką jednego z Bogów Olimpijskich. Nauczyła mnie wszystkich sposobów walki z potworami, wszystkich Bogów i ich atrybutów oraz wielu innych – powiedziałam, biorąc termos do ręki.
– To dlaczego nie pokonałaś tych potworów w lesie?
Wtedy zmroziłam go spojrzeniem moich czarnych oczu tak mocno, że aż drgnął.
– Nie da się walczyć bez odpowiedniej broni – wycedziłam.
Chejron odchrząknął.
– Widocznie nie trzeba ci więcej mówić, wiesz wszystko co powinnaś. Ethan, zaprowadzisz Alice do skrzydła szpitalnego?
Chłopak kiwnął głową i wstał opierając się o biurko.
– A więc wyruszajmy!
Kiedy już dotarłam do wyznaczonego miejsca, pielęgniarki od razu się mną zajęły i wyrzuciły stamtąd syna Hermesa. Przydzielono mi łóżko przy oknie, więc było raczej miłe. Opatrzono mi wszystkie rany, szczególnie na nogach (tam było ich najwięcej). Potem miałam przebrać się w nowe obozowe ubrania : pomarańczową koszulkę, szorty i trampki. Jedna ze starszych pielęgniarek przyniosła mi batonik z ambrozją, który sprawił, że wszystkie drobne zadrapania zniknęły, a ja miałam więcej sił.
Gdy rozczesywałam włosy, do skrzydła szpitalnego wparowało parę rozchichotanych dziewczyn – wszystkie były blondynkami i miały na sobie ubrania w pastelowych kolorach. Pomachały do mnie rękami przyjaźnie i usiadły na łóżku.
– Ty jesteś tą nową, tak? – zapytała i zaczęła wpatrywać się we mnie wyczekująco. Była raczej niska, ale bardzo szczupła.
– Tak, kto wam powiedział? Gdy wkraczałam do Obozu widziało mnie tylko paru herosów.
– Nieważne – odpowiedziała inna i zaczęła grzebać w swojej torebce. Po chwili wyciągnęła z niej szczotkę, prostownicę i szminkę. Nie miałam pojęcia, jak to się w niej zmieściło, nigdy nie miałam żadnej torebki. I w sumie nigdy nie zachowywałam się jak jedna z takich dziewczyn. Widocznie tajemnica pojemności torebek nigdy nie zostanie mi wyjawiona.
W każdym razie po chwili stanęła za mną i zaczęła rozczesywać włosy.
– Co ty…?
Jedna z blondynek podsunęła mi krzesło.
– Będziesz wyglądała bardzo ładnie – stwierdziła i zaczęła obwijać moje czarne kudły wokół prostownicy. Chwila, tylko po co? Nie miałam pojęcia.
W każdym razie po prawie 40 minutach mogłam przejrzeć się w lustrze. Zobaczyłam tam wysoką dziewczynę z bladą skórą. Miała czarne, niegdyś proste, włosy okalające jej szczupłą twarz. Czarne oczy wpatrzone były w jeden punkt. Po chwili zaczęły rozglądać się po pomieszczeniu. Ale ja tego nie zrobiłam. Krzyknęłam przestraszona.
Zza okna usłyszałam głośny śmiech. Otworzyłam je i wyjrzałam. Na ziemi leżało paru herosów, zwijając się i rechocząc.
– Zawsze się nabierają – powiedział jeden trzymając się za brzuch.
– Najśmieszniej jest, gdy się orientują i … i zaczynają krzyczeć!
– To wcale nie było zabawne, chłopcy – oznajmiłam najbardziej lodowatym tonem, na jaki było mnie stać. Widocznie zadziałało. Herosi przestali się śmiać i popatrzyli na mnie. Po chwili wstali i zaczęli mruczeć coś w stylu „nie wiedzieliśmy, że wypadnie na ciebie…” . Z zainteresowaniem oglądali swoje buty. Gdy odwróciłam się od nich, najprawdopodobniej uciekli.
Dziewczynom najwyraźniej przeszło. Jedna z nich (przedstawiła się jako Amy, co nie jest zbyt ważne w tym momencie) powiedziała, że to chłopcy z domku Hermesa, którzy zazwyczaj delikatnie mówiąc „robili kawały” innym obozowiczom.
Zawsze na to wspomnienie uśmiechałam się. Jeszcze nie wiedziałam, czyją córką jestem. Pamiętam też moment w którym wybierałam swoją broń, która zawsze miała mi służyć. Był to pierwszy tydzień mojego pobytu w Obozie.
W jej doborze miał mi pomóc Ethan. To mógł być zbieg okoliczności, ale będąc herosem przekonałam się, że coś takiego nie istnieje. Nasze losy w pewien sposób były ze sobą splecione. Nie było trudno przeciągnąć go na swoją stronę. Był dobrym chłopakiem. Mówiłam mu, że wtedy powinien odejść i nikomu o tym nie mówić, ale on nie słuchał. Czy tego chciałam, czy nie byłam bardzo przekonywująca, gdy mówiłam o czymś, co kocham, co jest moją naturą.
Powrócę jednak do tego specjalnego dnia. Skierowaliśmy się do małej szopy, w której poukrywane były różnego rodzaju miecze, sztylety i łuki.
Kiedy już tam dotarliśmy, chłopak sięgnął po pierwsze z brzegu ostrze. Wyjął je z pokrowca, a te zajaśniało w ciemnym pokoju, którego jedynym źródłem światła były popołudniowe promienie wpadające przez szpary między drewnianymi deskami.
– Większość herosów walczy mieczami. Jest to podstawowy rodzaj broni, ale ty to wszystko chyba wiesz – dodał szybko, widząc moje spojrzenie. – Chcesz spróbować?
Kiwnęłam głową. Ciekawe jak by zareagował, gdyby dowiedział się, że kiedyś codziennie ćwiczyłam walkę, w sumie każdym możliwym narzędziem. Do głowy wpadł mi szatański pomysł.
– Zakład, że z tobą wygram?
Chłopak uśmiechnął się pod nosem kpiąco.
– Ok, niech będzie. O sześciopak coli?
Miecz idealnie leżał w mojej dłoni. Nie był moim ulubionym narzędziem, ale dało się przeżyć. Wycofałam się z szopy. Za mną podążył Ethan.
– Twój jedyny – mruknęłam.
Zanim zdążył chociaż wyciągnąć swój miecz z pokrowca, ja czubkiem swojego wycelowałam w jego gardło. Chłopak natychmiast się odsunął.
– Jeszcze nie zaczęliśmy – roześmiał się, ale dało się w tym wyczuć nerwowe napięcie.
– Nie? Ja zaczęłam.
Syn Hermesa przygotował swoją broń i zamachnął się na mnie, celując zapewne w lewe ramię, ale ja odparowałam cięcie z taką siłą, że chłopaka aż odrzuciło. W jego oczach ukazało się zdumienie, a po chwili strach. Chyba zrozumiał, że będzie biedniejszy o sześciopak coli.
Uśmiechnęłam się szyderczo.
– Nie uda ci się to tak łatwo – oznajmił, nacierając na mnie. Ja z łatwością odparowywałam ciosy. Prawie wszystkie ciosy. Jeden, gdy nie zdążyłam zareagować, wbił się w moje lewe ramię. Syknęłam i upuściłam miecz. Dłonią złapałam za miejsce, z którego wyciekała krew. Pociemniało mi przed oczami.
Ethan odrzucił miecz i podbiegł do mnie.
– Och, bogowie, przepraszam! Odbijałaś te wszystkie ciosy, myślałem, że ten też, a ty nie zdążyłaś, wiedziałem, że jestem świetny w walce, ale nie chciałem… – mówił z prędkością auta jadącego po pustej drodze w środku miasta.
– Zamknij się i idź po bandaż, do cholery – wycedziłam przez zęby.
Chłopak pokiwał głową i odbiegł. Ja odchyliłam lekko dłoń. Z rany uwalniała się delikatna, ciemna para. Ta po chwili zniknęła i ze śladu po cięciu została tylko delikatna blizna, która po chwili zbielała. Kochane moce ojca, pomyślałam. Gdyby to tylko mógł być Asklepios…
Wytarłam brudną rękę w trawę. Po chwili syn Hermesa przybiegł, ale niczego nie przyniósł.
– Powiedzieli, że niczego mi nie dadzą. Herosi, którzy biorą bandaże a potem robią z kolegów mumie, coś w tym stylu, w każdym razie musisz tam iść, ale chwila… – zmrużył oczy. Po chwili otworzył usta ze zdumienia. – Jak… Jak to możliwe?
Wstałam i ponownie wzięłam miecz do ręki. Zanim Ethan zdążył chociaż zapytać, co mam zamiar zrobić, przyłożyłam mu ostrze do gardła.
– Jeśli powiesz o tym komukolwiek, to osobiście zadbam, żebyś nie mógł spać po nocach. Przyjdź do lasu, w nocy, najlepiej o 3. Nie spóźnij się. Teraz możesz już sobie iść.
Zabrałam miecz i schowałam do pokrowca. Gdy odwróciłam się, syna Hermesa już nie było. Odłożyłam miecz do schowka. Zaczęłam przeszukiwać pomieszczenie.
Znalazłam tam parę drewnianych łuków i zakurzonych strzał, sztylety, miecze i parę włóczni. Nic z tego mi nie pasowało. Westchnęłam zrezygnowana. Rozejrzałam się jeszcze raz po szopie.
– Nie – roześmiałam się. – To niemożliwe.
Moje oczy dostrzegły na wysokiej półce czarny pistolet. Ustawiłam na sobie parę kartonów, które stały przy ścianach i wspięłam się po mój skarb. Na nim wypisane było „Na potwory, dla odważnych”. Spodobało mi się to, szczerze mówiąc. Zaczepiłam go sobie o pasek. Dzięki bogom, nie odbezpieczyłam go.
Zamknęłam drzwi od szopy i pobiegłam na pola z tarczami, na których ćwiczyli wszyscy łucznicy. Gdy już tam dotarłam, łucznicy stali w luźnym kręgu i rozmawiali ze sobą. Jeden z nich zauważył, co mam zamiar zrobić.
– Uwaga, nowa strzela! Odsuńcie się, jeśli chcecie przeżyć!
Był dość zabawny. O ironio, gdyby wiedział, że nie potrzebuję pistoletu, żeby kogokolwiek zabić, zapewne nie żartowałby. Wyjęłam moją broń i wyciągnęłam ją na długość ręki.
– Odsunąć się! A ty – wskazałam na żartownisia – uważaj.
Przeszłam obok wszystkich tarczy. Było ich około 15. Oddaliłam się o może 90 metrów. Odbezpieczyłam pistolet i strzeliłam. Zapadła cisza. Przeszłam do następnego stanowiska. Potem do następnego.
Za każdym razem trafiałam dokładnie w środek. Och, wyraz ich twarzy był niezwykle ciekawy. Ten ciekawy pistolecik zachowałam dla siebie. Naboje w nim nigdy się nie kończyły, co było dość przydatną opcją. Był jednak zabroniony podczas walk o sztandar, więc wtedy używałam łuku. Strzały były o wiele bardziej subtelne od miecza. Nie musiałam stać na dole i walczyć. Ja wspinałam się na drzewo i ogłuszałam nic nie spodziewających się herosów.
Tak było też w dniu zabawy. Wspięłam się na jeden z dębów i przygotowałam łuk. Moje palce były do tego tak przyzwyczajone, że nawet po godzinach nie czułam bólu. Ale to przecież nie jest ważne w tej historii, prawda? Najważniejsza jest noc tego samego dnia.
Była godzina 3 nad ranem, środek lasu, w sumie gdy o tym teraz opowiadam jestem dość blisko tego miejsca. Wróćmy jednak do mojej opowieści. W nocy czekałam, siedząc pod drzewem. Nie było mi zimno mimo tego, iż siedziałam w szortach i trampkach. Na głowę założyłam tylko czapkę, ponieważ akurat miałam ją pod ręką.
Spojrzałam na zegarek. Pięć po. Chciałam już wstawać i wracać do domku (jednocześnie w głowie wymyślałam dla niego najgorsze tortury) gdy nagle chłopak przybiegł i podniósł rękę, dysząc jednocześnie.
– Obecny!
Kiwnęłam głową i wskazałam na miejsce obok mnie.
– Chciałeś dowiedzieć się, dlaczego ta rana zasklepiła się tak szybko, tak? I kim jest mój ojciec? I skąd to mogę wiedzieć? Pytań jest naprawdę mnóstwo. Posłuchaj mnie – spojrzałam mu prosto w oczy – mogę powiedzieć ci wszystko. Odpowiem ci na każde pytanie, jakie zadasz. Musisz tylko przysiąc. Musisz przysiąc, że nie odsuniesz się ode mnie. Że nie powiesz o tym nikomu. Inaczej będę musiała cię zabić.
Chłopak wyglądał na przerażonego, ale kiwnął głową.
– Przyrzekam.
Westchnęłam. Ethan był bliżej śmieci, niż się tego spodziewał.
– Myślę, że moje pochodzenie jest tutaj nieważne. Moja matka wiedziała, że umawia się z bogiem. Była w pełni świadoma tego, że będę heroską. Moim ojcem… – urwałam. – Moim ojcem jest Phonoi. Bóg morderstw. Potrafię sprawić, że ludzie, zwierzęta, rośliny, owady padną, jeśli się skupię. Tak przeżyłam w lesie. Wrogów zabiłam umysłem.
W lesie zapanowała cisza, jakby wszyscy zaczęli nasłuchiwać lub chować się.
– Śmierć mnie wzmacnia. Nie mogę tak, jak dzieci Hadesa, wzywać zmarłych. Ale mogę zabijać. To część mojej bardzo chorej i pokręconej natury. Dlatego rany, nawet moje, mnie wzmacniają i powodują, że jestem silniejsza. Nigdy nie zaboli mnie drugie uderzenie w to samo miejsce.
Syn Hermesa zapowietrzył się. Pobielał na twarzy, nie wiadomo czy z zimna, czy ze strachu.
– Czasami…Czasami przemawia przeze mnie natura ojca. Staję się szalona. Zabijam. Moje oczy wtedy zmieniają kolor na czerwony.
– Tak jak teraz?
Uśmiechnęłam się szyderczo.
– Dokładnie.
Chłopak otworzył usta aby coś powiedzieć, ale zawahał się. Mógł wtedy uciec. Przeżyłby.
Po chwili kontynuował.
– Alice, musisz przyznać, że to nie jest normalne. Może Chejron…?
Jeśli las wtedy zachowywał się cicho, to teraz dosłownie odjęło mu mowę.
– A więc tak – czułam, że pali mnie pod powiekami. – Zdradziłam…Zdradziłam ci wszystkie moje sekrety, a ty…ty chcesz teraz tam pójść i wszystko im powiedzieć. Otworzyłam się przed tobą, jak przed nikim innym…
Chłopak cofnął się.
– To… to nie tak! Ja wcale nie …
– Zamilcz! Zdradziłeś mnie, synu Hermesa. Zdradziłeś, jak każdy. Długo już skrywałam w sobie ten pomysł, ale powiem ci, otworzyłeś mi oczy.
– O czym ty mówisz?
Wstałam. Wytworzyłam wokół siebie czarną aurę. Aurę śmierci.
– Och, w sumie mogę ci powiedzieć, bo to będą prawdopodobnie ostatnie usłyszane przez ciebie słowa. Nie sądzisz, że ci herosi nie powinni tak cierpieć? Nie powinni. I tak przegrają z Gają, więc po co mają się męczyć. Niech umrą w ciepłych łóżkach śniąc o czymś przyjemnym.
Dotarło do niego co mam zamiar zrobić.
– Jesteś… Jesteś szalona!
W tym momencie coś we mnie pękło. Zawsze skrywałam w sobie to uczucie, tą chęć. Teraz, słysząc te słowa, czara się przelała. Zaczęłam krzyczeć na cały głos, niczym szaleniec. To był krzyk bólu i upokorzenia. Chodziłam w kółko i zdzierałam gardło. W oczach miałam łzy bezsilności. Nie chciałam być herosem. NIGDY. W sumie wiedziałam, że zaraz ktoś przybędzie. Nie obchodziło mnie to. Może to natura mojego ojca tak na mnie zadziałała? Może to była sprawka Lyssy albo Nemezis? Nie mam pojęcia.
Ethan nie uciekł. Był zbyt zdziwiony. Może przerażony. Scenariusz jak z horroru, prawda? Szalona dziewczyna w środku nocy wyciąga bezbronnego chłopaka do lasu. Potem morduje go z zimną krwią. A on nie może uciec.
Po chwili opamiętałam się. Zabrakło mi powietrza w płucach. Zbliżyłam się do chłopaka. Żałowałam, że nie wzięłam sztyletu. To byłoby efektywniejsze. Kucnęłam nad nim i ułożyłam rękę w kształt pistoletu.
Syn Hermesa spróbował się odczołgać, ale przytrzymałam go. Zbliżyłam dłoń do jego głowy.
– Zapewniam, nic nie poczujesz. To będzie dla ciebie lepsze, niż te wszystkie walki, bitwy, wojny.
Wystrzeliłam z „pistoletu”. Chłopakiem wstrząsnął dreszcz. Teraz wiem, że były to drgawki. Wstałam i zaczęłam się śmiać. Poczułam się silniejsza. Widok nieruszającego się ciała sprawił, że byłam szczęśliwa. Mój śmiech stał się śmiechem szaleńca. Ale czy w tym momencie nie byłam właśnie tym – szaleńcem?
Z lasu wychylili się inni herosi, uzbrojeni w miecze, włócznie, nieważne. Z szeregu wyłoniła się wysoka brunetka, ubrana tylko w pidżamę.
– Co zrobiłaś mojemu bratu? – złapała go za nadgarstek. W oczach miała łzy. – Nie żyje! Zabiłaś go, psycholko! Zabiłaś Ethana! Pożałujesz!
W tym momencie wyciągnęła sztylet.
– Ja? To były potwory. Przekonywałam go, żeby nie szedł do lasu, ale on nie chciał słuchać. Poszłam za nim, ale było za późno…
– Widzieliśmy cię, nie kłam!
Znowu zaczęłam się histerycznie śmiać. Z pewnym oporem zbliżyło się do mnie dwóch herosów.
– Chejron na wszelki wypadek dał nam eliksiry, więc nie próbuj tych swoich szamańskich sztuczek – powiedział jeden z nich. Wykręcili moje ręce do tyłu i skuli w kajdany.
W każdym momencie mogłam zamienić się w aurę i uciec, ale nie zrobiłam tego.
– Padnijcie na kolana!
Wtedy pierwszy rząd herosów upadł na ziemię. Nie wstaną przez dzień, albo dwa. Trudno.
Stałam w kajdankach po środku lasu, zaśmiewając się w najlepsze po tym, jak zabiłam człowieka, wiesz? Potem przetransportowali mnie tutaj i dlatego jestem w tym białym pokoju. Jest taki smutny, nie posiada żadnych klamek i ma tylko jedno łóżko. A ja noszę jakąś białą sukienkę, która ma takie dziwne rękawy. Nie mogę ruszać rękami. Ty pewnie też tego nie lubisz, prawda?
– Jej stan z dnia na dzień się pogarsza – słyszę głos jakiegoś mężczyzny ubranego w biały płaszcz. – Tydzień temu wybiła okno, ale nie wyskoczyła z niego. Następnego dnia rozerwała pluszowego misia zębami. Teraz zaczęła z nim rozmawiać, ale dzięki temu przynajmniej znamy jej historię. Tej nocy prawdopodobnie będziemy musieli przywiązać ją pasami lub zastosować jedną ze starszych metod, niestosowanych już od dziesięcioleci. Czy pani, panno Jennifer Bishop zgadza się na użycie środka nasennego na pannie Alicji Bishop?
Bujam się z boku na bok, niczym małe dziecko. Znowu się śmieję. Nie mogę ruszać rękami, które uwięzione są w sukience. Moje włosy są teraz bardzo długie. Oczy cały czas są czerwone. Pokój ma poobdrapywane ściany. Zrobiłam to własnymi paznokciami. Teraz są połamane i zakrwawione.
Całe łóżko jest we krwi. Wymiotuję co noc. Płaczę w krótkich chwilach normalności, uświadamiając sobie co zrobiłam. A potem znowu kontrolę przejmuje szaleństwo. Znowu się śmieję. Po chwili słyszę głos matki, jest zachrypnięty. Przecież płakała całą noc. Płakała też całą poprzednią noc. Płacze cały czas.
Wiem, bo raz się przebudziłam bez pamięci. Była to tylko jedna noc. Prawdopodobnie dar od ojca, na moje urodziny. Wtedy uśmiechnęłam się do matki i przytuliłam ją. A potem szaleństwo. Znowu zaczynam wyrywać sobie włosy i krzyczeć bez opamiętania.
Cały czas mam stany maniakalne. Niczego nie jem. Na moim ciele można policzyć wszystkie kości, choć nie umieram.
Zabawne, ojciec nie chce, abym umarła. Zaczynam się śmiać. Ze skrajności w skrajność. Wolno mi – jestem szalona. Jestem w psychiatryku. W psychiatryku dla herosów.
Zabiłam człowieka. Zesłano na mnie szaleństwo.
– Zgadzam się – głos matki jest roztrzęsiony i pełny bólu.
Śmieję się coraz głośniej. Po chwili padam na podłogę. Zaczynam wrzeszczeć bez opamiętania. Uwalniam się z sukienki, która zawsze mnie blokowała. Rozrywam ją na dwie części. Zostaję w samej bieliźnie i bandażach, które przykrywają znaczną część mojego ciała. Nie zdążam uciec. Czuję strzykawkę, która wbija mi się w nogę.
– To był ostatni środek. Nic więcej nie można zrobić. Z czasem umarłaby. We śnie stanie się całkowicie normalna. Będzie wiodła całkowicie normalne życie. Ale nigdy się nie obudzi. Spotkacie się panie w Podziemiu. Ona i tak tego nie przeżyje.
Czuję zimno w kończynach. Matka podbiega do mnie i całuje w chłodne policzki. Po twarzy spływają jej łzy.
Tak jak wcześniej, szaleństwo z minuty na minutę wzmacniało się, teraz gwałtownie spada. Docierają do mnie wszystkie czyny, jakie zrobiłam. W gardle mi zasycha. Czuję ból, ale nie wyrzuty sumienia. To nie była moja wina. Ja tylko spełniałam warunki mojej natury. Pierwszy raz czuję chłód podłogi. Zauważam tylko zatroskaną twarz doktora i łzy matki trzymającej mnie za rękę.
A szaleństwo pozostało i pozostanie na dłużej. Nie ważne czy w snach, czy nie.
Straszne.Naprawdę straszne. Melia, nie wiedziałam, że jesteś zdolna do takich opowiadań 😀
Extra opowiadanie! Ja nie znałam tego boga, a to mi się nieczęsto zdarza. Pomysł oryginalny i fajnie wykonany. Dwa ostatnie zdania po prostu powalają!
Też nie znałam Ale fajne opko
Żebyście wy wiedzieli, ile ja się tego boga naszukałam xD Dziękuję za miłe komentarze 😛 Spodziewałam się czegoś w stylu „omg, masz coś źle z głową” xD
Kochana, wiesz co ja o tym myślę. Szkoda tylko, że nie pozwoliłaś mi wymieniać więcej niż dwóch przymiotników. Chociaż… a co tam, mam nadzieję, że się nie obrazisz 😀 Cudo, przepiękne, wspaniałe!
O mamuniu… zapomniałabym, bardzo dziękuję za dedykację 😉
Whops. Delikatnie mówiąc porażająco straszne i w sumie smutne… Mimo to naprawdę naprawdę dobre. Wciąga jak czarna dziura i tak łatwo nie wypuszcza. Będę jeszcze długo o nim myśleć. Ale najbardziej przeraża mnie to że tacy ludzie naprawdę istnieją o.O
OMG… Aż nie wiem co powiedzieć!
Dziękuję, że to napisałaś. Świetne opowiadanie, naprawdę smutne i tragiczne. I ta długość <3 Uwielbiam długie i wciągające historie, a ta taka była
A aj tak sobie czytam, czytam i czytam, kończę, dochodzę do tagu, a tam BAM! Melia. Ja sobie tak myślę: moja wesoła właścicielka to napisała?Impossible. 😀 Opko było no straszne. Horrorothriller, że tak to ujmę.
Genialne, wciągające i takie uświadamiające. No nie mam pomysłu na komentarz, pfff. Dobra robota, prześcignęłaś swojego kota. xD
POTWORNE O.O
W TYM DOBRYM ZNACZENIU :3
I THX ZA DEDYKACJĘ :P.
Miałam zawroty głowy i oddychałam ciężko. Było lato, ale ja spędziłam wiele dni nie mogąc wyjść z lasu. Oddychałam ciężko.= to drugie oddychałam ciężko było specjalnie? Jak tak to spoko xD 😛
nawet bo wojnie z Kronosem.- *po 😉
jasno – niebieskie= jasnoniebieskie, bo to odcień 😀
przybrał na twarz uśmiech- no głowy nie dam, że to błąd, ale jakoś tak dziwnie brzmi xD
Usiadłam wygodniej w krześle- chyba na xD chyba że chodziło ci o fotel xD
więc było raczej miłe- były miłe/ było mile xD
Urwało mi w połowie zaraz resztę przyślę ;P
No a więc to były błędy, a teraz plusy :D. Opko się fajnie czytało i podziwiam cb za wytrwałość w poszukiwaniu tego boga xD. Tylko jedno ale Ethan byl synem Nemezis, chyba że po prostu to był inny Ethan ;D. Ciekawy pomysł tak poza tym ;P. Dobra wysyłam bo mnie zadźgasz przez skypa :D. Za dedyke kłaniam się do stup. Przecież wiesz, że pomocny Pigiel chętnie skomentuje każde Twoje opko xD