Ostatnia prośba
Udaliśmy się na krajoznawczy spacerek poza terenem obozu dla półbogów.
Dobra. To nie był spacerek. My się skradaliśmy, bo szpiegowaliśmy Cody’ego. Wiem, że to podłe, niemoralne, nieetyczne i w ogóle złe, ale trudno. Jeśli Cody nie chce nam powiedzieć gdzie idzie, to sami się tego dowiemy. Dogonienie go, wcale nie było trudne, bo chłopak się nie śpieszył. Danny oczywiście puścił jakąś szpiegowską melodyjkę.
Zobaczyliśmy jak Cody wsiada do taksówki. Pospiesznie złapaliśmy następną i kazaliśmy kierowcy jechać za nim. Mieliśmy nadzieję, że nas nie zauważył.
Byliśmy w bardzo ładnej, drogiej, luksusowej, zadbanej dzielnicy. Domy były duże i bogate. Miałam dziwne wrażenie, że już tu kiedyś byłam…
– Patrz. – powiedział Danny, zwracając moją uwagę – Zatrzymał się. – dodał wskazując ręką auto przed nami
Taksówka stanęła przed ceglanym, sporym domem i zadbanym ogrodem. Cody wyszedł z samochodu i zaczął się niepewnie rozglądać. Danny i ja schyliliśmy się, by chłopak nas nie dostrzegł.
Syn Hadesa wszedł po schodach, zatrzymał się przed drzwiami i zadzwonił dzwonkiem. Po chwili otworzyła mu jakaś kobieta. Była to wysoka, szczupła, opalona, długonoga blondynka. Jej jasne włosy sięgały połowy pleców. Ubrana była w obcisłe jeansy i białą bluzkę z dużym dekoltem. Kobieta była naprawdę ładna i zgrabna. Wyglądała na jakieś niecałe trzydzieści lat. Nieznajoma uśmiechnęła się szeroko i rzuciła na Cody’ego. Uściskała go serdecznie, dała jakąś kartkę, powiedziała coś, pożegnała się, zbiegła po schodach, wsiadła do czarnego samochodu i odjechała.
Cody wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
– Co się tu dzieje?! – krzyknęłam – Kim ona jest?! – dodałam wściekła
– Starszą sobie znalazł… Cwaniak… – powiedział cicho Danny, a ja zmarszczyłam czoło
– Co?! – spytałam zdziwiona, a chłopak przewrócił oczami
– To pewnie jest jego dziewczyna. Trochę starsza, ale o gustach się nie dyskutuje. Swoją drogą… Niezły wybór… – odparł Danny
Szczęka mi opadła, a oczy omal nie wyskoczyły z orbit. Zaczęłam mieć trudności z oddychaniem. Zaczęłam wymachiwać rękoma. Żeby odreagować musiałam walnąć Danny’ego.
– Ała! – krzyknął, łapiąc się za głowę
– Ty chyba zwariowałeś! Odbiło Ci?! Przestań wygadywać takie rzeczy!
– No co?
– To niedorzeczne!
– Więc jak to wyjaśnisz? – spytał i tym pytaniem mnie zagiął
Zaczęłam się jąkać. Nie wiedziałam jak mam to wyjaśnić.
– Jeszcze nie wiem o co tu chodzi, ale się dowiem. Chodź!
Wyszliśmy z taksówki, a ja zapłaciłam kierowcy. Weszliśmy na teren posiadłości, wbiegliśmy po schodach i przystawiliśmy uszy do drewnianych drzwi.
– Cody! Cody!
– Już jesteś!
– Stęskniłam się! Przytul mnie!
– Zobacz! Mam nowy samochód wyścigowy! I robota!
Wymieniliśmy z blondynem pytające spojrzenia. Z wewnątrz dobiegały nas wesołe okrzyki dwójki dzieci. Chłopca i dziewczynki.
– Co się tam dzieje? – szepnęłam
– Skąd mam wiedzieć?!
– Cicho, bo ktoś usłyszy!
Siedzieliśmy tak skuleni jeszcze przez jakieś kilka minut. Próbowaliśmy coś usłyszeć i dowiedzieć się czegoś więcej. Niestety było to bardzo trudne, zwłaszcza, że Danny cały czas hałasował.
– Cody! – zawołał dziewczęcy głosik – Dzwoni pani Morris i mówi, że przed naszymi drzwiami siedzą włamywacze!
– Co? Jacy włamywacze? Jesteśmy tu tylko my. – powiedział Danny i nagle oboje zamarliśmy
Drzwi się otworzyły, a w progu stanął Cody.
– Lana? Danny? Co wy tu robicie?!
– Oj! – pisnęliśmy równocześnie, a Danny osłonił się rękoma
– Cody! Chcesz patelnię, czy tasak?! – zawołał chłopiec
Po lewej i prawej stronie syna Hadesa wychylała się dwójka małych dzieci. Dziewczynka była niska i chudziutka. Miała krótkie do ramion, brązowe loki i grzywkę zakrywającą większą część czoła. Oczka miała brązowe. Ubrana była w fioletową sukienkę. Wyglądała na jakieś siedem lat. W obu rączkach trzymała wielki, ostry tasak.
Po prawej stronie Cody’ego stał chłopiec. Był bardzo podobny do swojej siostry. Włosy i oczy miał tego samego koloru co ona. Miał na sobie koszulkę z Kubusiem Puchatkiem i jeansy. W rękach trzymał patelnię.
– Lanka, chyba mamy problem… – stwierdził Danny
– Oj macie. – przytaknął Cody, krzyżując ręce na piersi
REKLAMA
– Cześć! Tu Danny Harrison!
– I Cody Carter.
– I Lana Conners!
(Cała trójka staje przed kamerą)
– Witamy! Nadszedł czas na ogłoszenie wyniku konkursu „Miło mi Cię poznać!”.
– Głosy zostały przeliczone!
– Dziękujemy wam za zaangażowanie!
– Koperta, którą trzyma Lana zawiera wyniki!
(Lana zalotnie macha białą kopertą)
– Uwaga! Czytam!
(Lana otwiera kopertę i zaczyna czytać)
– Zwycięzcą konkursu „Miło mi Cię poznać!” jest… Spotkanie „A”! Hurra!
(W tle słychać oklaski i wiwaty)
– No ej! To oszustwo! Ja protestuję!
– Oj Danny, nie rób trudnych spraw!
– Teraz przeczytamy kilka wiadomości od fanów.
(Cody bierze małe karteczki i podaje Lanie)
– Pierwsza czytam! „Uwielbiam „Pamiętnik Heroski”. Jest po prostu super! Oczywiście głosowałam na „A”. Cody jest boski!” – Sophie z Miami”. Ooo! Dziewczyno, już Cię lubię! Pozdrowienia dla Sophie!
– „Konkurs jest prosty! Oczywiście „A”! Cody rządzi! Nocne spotkanie na ławce przy świetle księżyca było bardzo romantyczne. Niczym akcja z książki! A Danny omal nie zabił Lany! Mogła się utopić! Wyszedł na idiotę, ale i tak go lubię. Jednak jestem w drużynie Cody’ego! – Josie z Ohio”.
– No, że co?! Jak to możliwe?! To ja rządzę!
– Danny uspokój się i czytaj.
– Grr… „Cody jest cudowny! Chcę zostać jego żoną! Kocham Cię Cody! – Amber z Oregonu”… No k****! idę stąd!
(Danny rzuca kartkę na ziemię i wychodzi wściekły)
– Hej Danny! Wracaj tu! Hhmm… No trudno. To zostaliśmy sami.
(Lana patrzy na Cody’ego, rumieni się i zaczyna czytać dalej)
– „Pamiętnik Heroski” jest boski! Lana i Cody są moją ulubioną parą! – Molly z Montany”. Jej… Molly… Mam rumieńce przez Ciebie…
(Lana zakrywa twarz kartką, a Cody patrzy w kamerę z zażenowaniem. Wpada Danny)
– Wróciłem!
– O Danny!
– Nie teraz! Mam karteczkę z ważnym e-mailem! „Danny jest cudowny! Cody to idiota! Lana powinna wyjść za Danny’ego, bo jest najlepszy!”
(Lana i Cody patrzą na chłopaka z politowaniem)
– Jej Danny! To niesamowite! Jak nazywa się Twoja fanka? Zostawiła numer telefonu? Zaraz do niej zadzwonię i was umówię.
– Eee… Wiesz Lanuś… Ona nazywa się Dan… Dan… Diana!
– Aaa! No tak, to ta Diana, która podobno się w Tobie zakochała! Ma nawet Twoje włosy!
– Naprawdę?!
– Nie! Danny wiemy, że sam to napisałeś. Nie udawaj. Masz i czytaj następną kartkę.
(Danny robi naburmuszoną minę i bierze od Lany kartkę)
– „Cody jest super! Cody jest taki mądry, silny, odważny i przystojny! Danny to cienias! – Cody z Nowego Jorku”… Ej! Co to ma być?! Chyba sobie kpisz?!
(Danny rzuca kartkę i podchodzi do triumfalnie uśmiechającego się Cody’ego)
– Nie kłóćcie się! „Pamiętnik Heroski jest odlotowy! Oczywiście głosowałam na „A”. Mam tylko jedno pytanie. Dlaczego koszt jednego SMS’a wynosi 4,99 plus VAT? – Megan z Bostonu”. To dobre pytanie Megan. Postaramy się na nie odpowiedzieć, ale dopiero w następnej reklamie.
– Do zobaczenia!
(Cała trójka macha i uśmiecha się głupkowato)
PO REKLAMACH
– Co wam strzeliło do głowy? – spytał ponownie Cody, kiedy siedzieliśmy w kuchni
Pomieszczenie było bardzo duże, przestronne, jasne, oświetlone i nowoczesne. Danny i ja siedzieliśmy przy stole ze spuszczonymi głowami.
Cody stał naprzeciw. Patrzył na nas morderczym wzrokiem. Wyglądał jakby chciał nas zabić. Dzieci stały przytulone do niego. Oboje spoglądali na nas pytająco.
– To może ja zacznę… – zaproponowałam cicho – No, bo my… Ja… byłam ciekawa gdzie idziesz… – wyznałam zmieszana
– Ciekawa? – powtórzył powoli chłopak
– To nie tylko jej wina. Ja też Cię śledziłem. Lana bała się, że coś mogło Ci się stać. Poszliśmy do Twojego domku, a Nico powiedział, że Cię nie ma.
– Chcieliśmy się tylko dowiedzieć gdzie poszedłeś. Wiem, że to nie nasza sprawa i nie powinniśmy się wtrącać, ale się martwiłam.
– Cody nie bądź zły. Chcieli dobrze. – odezwała się dziewczynka
– To Twoi przyjaciele? – spytał chłopiec
– Jesteś dziewczyną Cody’ego? – spytała mnie dziewczynka
– N-nie… – szepnęłam zachwycona
– Szkoda. Od dawna mu mówię, żeby sobie jakąś znalazł.
– Tak właściwie to co Ty tu robisz? – spytał Danny
– Ech… To jest Penny, a to jej brat bliźniak Peter.
– Bliźniak dwujajowy. Jestem starsza o pięć minut. – wtrąciła dziewczynka
– A to Lana i Danny.
– Skoro się już znamy, to powiedz co tu robisz. – ponaglił Danny
– Cody się nami opiekuje! – powiedziała dumnie Penny
– Pilnuje nas. – dodał Peter
– No co Ty?! – spytał z niedowierzaniem Danny
– To bardzo długa historia. Znam te dzieciaki i ich mamę od dawna.
– Mama jest byłą modelką. Teraz jest managerem i pracuje w agencji reklamowej. W soboty też musi pracować.
– Wtedy przychodzi Cody, bo niańki często nie chcą do nas przychodzić.
– A Cody jest najlepszy! Często chodzimy do parku, bo on od zawsze uwielbia tam przychodzić! Siada, wgapia się w niebo i rozmyśla. Cały czas coś wspomina i mówi, że na coś czeka. Central Park jest dla niego bardzo ważnym miejscem!
– Penny… Cicho bądź… – powiedział Cody i zatkał dziewczynce usta
Penny zaczęła się wyrywać. Syn Hadesa zaczął ją łaskotać. Dziewczynka zaczęła się chichotać. Ze śmiechu cała poczerwieniała. Osunęła się na podłogę. Cody wziął ją na ręce i posadził sobie na ramionach.
– Hahaha! Ale jestem wysoka! Mogę dotknąć sufitu! Patrz Peter! – zawołała zadowolona Penny
– Ja też tak chcę! – oburzył się chłopiec
Danny podskoczył z miejsca i rzucił się na Petera. Porwał chłopca na ręce i posadził sobie na ramiona. Uśmiechnęłam się na ten widok. Te dzieci… były takie urocze. I miały bardzo dobry kontakt z synem Hadesa. Przy nich Cody był inny. Na obozie zawsze był cichy i zamknięty w sobie. Dzieci miały na niego bardzo dobry wpływ.
Po chwili wszyscy zaczęliśmy się wygłupiać. Czułam się jak małe dziecko. Zachowywałam się tak. Potem Penny zaprowadziła mnie do swojego dziewczęcego, ślicznego pokoiku i zaprezentowała całą kolekcję zabawek. Dostałam nawet zaproszenie na podwieczorek.
– Dziękuję Lordzie Plusz. Jestem niezwykle wdzięczna za podanie cukru. – zwróciłam się do misia siedzącego na krzesełku obok
– Czy Lady Lana ma ochotę na ciasteczko? – spytała Penny
– Ależ oczywiście Lady Penny. Jest pani niesamowitą gospodynią. Pani przyjęcia zawsze są wspaniałe.
Bawiłyśmy się tak jeszcze trochę. Potem dzieci poszły oglądać kreskówki. Danny, Cody i ja usiedliśmy przy stole w kuchni. Po chwili jednak, blondyn nas opuścił i dołączył do Penny i Petera. Całą trójką oglądali w salonie bajki.
W kuchni zostałam sama z brunetem.
– Cody… – zaczęłam – Przepraszam, że tak to wyszło. To moja wina. Wiem, że nie powinnam się wtrącać w Twoje sprawy. – wyznałam, a chłopak westchnął
– Nieważne. – odparł sucho
Zapadła cisza. W kuchni oczywiście, bo z salonu dobiegały głośne śmiechy.
– Właściwie, to po co mnie szukaliście? – spytał podejrzliwie Cody
– Aaa… No tak, zapomniałam. Dostaliśmy w prezencie fotografię. Proszę. – powiedziałam, podając mu ramkę ze zdjęciem
Chłopak wziął ją ode mnie, przypatrzył się i uśmiechnął.
– Dzięki.
– Ładna pamiątka.
– Taa…
– Te dzieciaki są kochane. Długo je znasz?
– Bardzo.
– Mieszkają tu tylko z mamą? A gdzie jest ich ojciec?
– Nie wiem. Ich mama o nim nie mówi… Penny i Peter są półbogami.
– Co?! – wypaliłam wstając z krzesła
– Cii… – uciszył mnie chłopak, a ja ponownie usiadłam
– To znaczy… Co? – spytałam szeptem
– Są jeszcze mali, ale… Kiedyś w parku Penny widziała „Panią z ogonem węża”, a Peter człowieka z rogami, który kręcił się koło przystanku. Na razie potwory ich nie atakują. Chyba… Chyba na coś czekają…
– Masz jakieś podejrzenia? – spytałam, a on przytaknął
– Penny rozmawiała z wężem w sklepie zoologicznym. Powiedział jej, żeby pozdrowiła Martę i Grega kiedy ich spotka. I żeby wzięła ze sobą szczury. Dokładnie pamiętam.
– Greg i Marta? Szczury? O co w tym chodzi?
– Myślę, że może chodzić o Hermesa.
– Wąż? – spytałam szybko – Hermes ma kaduceusz z wężami. – dodałam, a chłopak energicznie pokiwał głową, widocznie zadowolony z mojego szybkiego toku myślenia
– Dokładnie.
– Rozmawiałeś z kimś o tym?
– Nie.
– Hhmm… To bardzo ciekawe. Trzeba mieć ich na oku. Nie można dopuścić, by coś im się stało.
– Wiem.
– Hej! Lanuś! Cody! Chodźcie do nas! – zawołał Danny, a ja się uśmiechnęłam
– Chodźmy do nich. – powiedziałam rozbawiona i razem z synem Hadesa poszłam do salonu
Zasłoniliśmy okna, zrobiliśmy popcorn, ułożyliśmy poduszki na podłodze i włączyliśmy „Króla Lwa”. Po seansie posprzątaliśmy w salonie. Planowaliśmy wyjście do McDonalda, kiedy drzwi się otworzyły i stanęła w nich wysoka, opalona, niebieskooka blondynka.
– Mama! – zawołały dzieci i rzuciły się na kobietę
– Cześć dzieciaki! Wróciłam wcześniej! Fajna niespodzianka?!
– No pewnie!
– Dzień dobry. – przywitaliśmy się z synem Apolla
– O! Mamy gości! Znajomi Cody’ego, tak? – spytała uśmiechnięta
– Tak proszę pani. – przytaknęłam
– Mówcie mi Sandra.
– Jestem Danny! – przedstawił się blondyn, ściskając rękę kobiety
– A ja Lana.
– Śliczne imię! Bardzo mi kogoś przypominasz! – powiedziała, kiedy uścisnęłyśmy sobie dłoń
– Naprawdę? – spytałam zdziwiona
– Tak. To twój naturalny kolor? Byłaś kiedyś blondynką? – spytała
– Eee… Nie, nigdy się nie farbowałam.
– Hhmm… No nie ważne. Jesteś dziewczyną Cody’ego?
– Yyy… Nie… – szepnęłam zawstydzona
– Szkoda. Od dawna mu mówię, żeby sobie jakąś znalazł. – wyznała szczerze, a ja doznałam uczucia deja vu
– To my już lepiej pójdziemy. – powiedział Cody, popychając nasz ku drzwiom
– Co? Zostańcie jeszcze.
– Nie. Naprawdę powinniśmy już iść.
– To do zobaczenia!
– Papa!
– Przyjdźcie jeszcze!
Wyszliśmy na zewnątrz, wpakowaliśmy się do taksówki i ruszyliśmy. Cały czas milczeliśmy. Droga zleciała bardzo szybko.
Przedostaliśmy się na teren obozu, rozdzieliliśmy się i każde z nas ruszyło w stronę swojego domku. Nawet nikt nie zauważył naszej nieobecności. Jake uporał się z bałaganem w domku Zeusa. Wzięłam pamiętnik i usiadłam na schodkach przed wejściem.
Obserwowałam zwyczajne życie na obozie. Treningi, zabawy i wygłupy. Normalka. W pewnym momencie zobaczyłam jak dwójka trzymających się za ręce, roześmianych nastolatków wraca znad jeziora. Dziewczyna miała długie do połowy pleców, proste, czarne włosy. Cerę miała jasną i delikatną. Tęczówki jej oczu były fioletowe niczym bez. Miała na sobie sukienkę w tym samym kolorze. Córka Hekate Cassidy. Obok niej szedł wysoki, przystojny blondyn o szarych oczach. Ubrany w jasną bluzę i jeansy. David syn Ateny.
Szli obok siebie. Cały czas się uśmiechali i spoglądali na siebie z czułością. W ich oczach był blask. Prawdziwe uczucie. Prawdziwa miłość. Cassidy i David podobno chodzili ze sobą od zakończenia wojny. Byli jedną z tych par, o których głośno się mówi. Naprawdę byli zakochani. To widać.
David położył swoją bluzę na trawie pod drzewem, by Cassidy na niej usiadła. Oboje oparli się o drzewo i przytulili do siebie.
Westchnęłam głęboko i zamknęłam oczy. Bardzo im zazdrościłam. To co ich spotkało było cudowne. Też bym tak chciała. Odwzajemniona miłość…
Kiedy tak na nich patrzę, wyobrażam sobie jak to by było, gdyby Cody… Gdybyśmy byli parą…
REKLAMA
– Witam was! Nazywam się Chejron i jestem koordynatorem zajęć na obozie. Wiem, że nie miało mnie tu być, ale Drużyna Szósta jest chwilowo niedostępna. Mają coś do zrobienia, więc ja i Pan D. postanowiliśmy ich zastąpić.
(Przed kadr wbija się Pan D.)
– Ty postanowiłeś! I cicho już bądź! Przestań gadać! Nie chcę tu być!
– Z pana aktorskim talentem?
(Pyta Chejron z niedowierzaniem, a Pan D. robi zamyśloną minę.)
– Dobrze. Poświęcę się, ale tylko ten raz.
(Kamera obejmuje Chejrona i Dionizosa)
– Odpowiemy teraz na pytanie zadane przez Megan. Dla przypomnienia, Megan spytała dlaczego koszt SMS’a wynosi 4,99 + VAT.
– A jak myślicie, skąd mamy pieniądze na utrzymanie obozu?! Weźmy chociaż wyżywienie. Kilkadziesiąt wiecznie głodnych bachorów. Nimfy nie raz nie wyrabiają, żeby tym wszystkim się zająć. A połowa i tak ląduje w ogniu. Na jednego szkodnika przypada dziennie kilka posiłków, a pomnożyć to przez wszystkie odcinki i wychodzi, że dzieci z Somalii dostają nadwagi!
(Chejron próbuje dopchać się do kamery, ale Dionizos uparcie zagradza mu drogę.)
– Włączcie pokaz slajdów!
(Na ścianie za Dionizosem pojawia się zdjęcie domków na obozie.)
– O! Jak myślicie, skąd wzięliśmy forsę na remont domku Aresa i dobudowanie nowych? A karma dla Peleusa? Pieniądze ze sprzedaży truskawek to za mało! A satyrowie wolą ganiać drzewa, niż grać na piszczałkach! A sprzęt treningowy?! Przecież tak hołota cały czas coś niszczy! Dla tych mózgowców od Ateny trzeba było skołować książki, teleskopy i kalkulatory. Dzieciaki od Apolla wciąż domagają się skrzypiec. Do domku Hermesa trzeba dokupić łóżka i materace.
(Chejron poddaje się i pozwala mówić Dionizosowi. Bóg wskazuje na zdjęcie Cody’ego, które wyświetlone jest na ścianie.)
– O! Myślicie, że włosy Cody’ego lśnią tak same z siebie?! Musieliśmy kupić najlepsze produkty! O! Albo Lana! Wiecie ile czasu zajmuje wyczesanie tych jej kudłów?! Te wszystkie pianki, żele, odżywki i inne śmieci. Kosmetyki! Szminki, pudry, waciki, tusze i cała ta reszta. Dzieciaki od Afrodyty to chyba jedzą! Lakiery do paznokci. To był koszmar. Nie wiem czy wiecie, ale każdy używa innego odcienia. Rose różowego, Camille żółtego, Abby niebieskiego, Emily zielonego, Britney purpurowego. Brad jako jedyny z chłopaków używa różowego. Chyba nikt mu nie powiedział, że to gejowskie. Lana używa wszystkich kolorów. Dosłownie! Cody miał mieć czarne paznokcie, żeby być jak emo, ale się nie zgodził. Cała reszta bachorów używa bezbarwnego. Do tego trzeba doliczyć rachunek za wodę i paliwo. Wynagrodzenie dla Argusa. Albo Chejrona! Skubany jest nieśmiertelny, więc już zawsze będzie dostawał forsę za przesiadywanie tu! A jego wizyty u fryzjera?! Myślicie, że włosy same mu się tak kręcą?! To trwała! A na ogonie ma papiloty!
(Centaur w końcu przeciska się do kamery.)
– Panie D! Chyba już wystarczy! Chyba, że mam opowiedzieć o pańskiej kolekcji wina w piwnicy?!
– Yyy… Nie. To chyba dość.
– No więc Megan, już wiesz na co poszły Twoje pieniądze! Do zobaczenia!
– Taa… Nara frajerzy!
PO REKLAMACH
Drogi Pamiętniku,
lato przemija.
Drużyna Szósta wykonuje coraz więcej misji. Niestety są one banalne. Od kiedy drużyny mogą być wynajmowane do różnych zadań, inni to wykorzystują. Traktują nas jak służących. Nawet herosi. Dionizos raz kazał nam pielić truskawki przez cały dzień. Domek Aresa wynajął nas do czyszczenia broni. Domek Hermesa zlecił nam i Drużynie Piątej sprzątanie całego domku. Dionizos przez dwa dni kazał nam i Drużynie Czwartej zmywać naczynia. Atena wyznaczyła nas i Drużynę Pierwszą do odkurzania swojej biblioteki.
To nie są misje, tylko zadania. Prace społeczne. Wszyscy nas wykorzystują. To niesprawiedliwe. Zero walki z potworami, zero wyzwań, zero przygód. Jeszcze niedawno się z tego powodu cieszyłam, ale teraz to przesada. Zaczynam się nudzić! Oczywiście inni herosi idą na misję! Wyrocznia przychodzi z przepowiednią dla herosa, ten bierze sobie towarzyszy i leci! Albo Chejron dowiaduje się o jakimś problemie i wybiera najodpowiedniejszych herosów, którzy po otrzymaniu przepowiedni mogą podjąć się zadania. A my to co?
Odłożyłam pióro i zamknęłam pamiętnik. Westchnęłam i wyjrzałam przez okno. Zobaczyłam jak pod drzewem siedzi Danielle. Czytała jakąś książkę. Obok niej leżała pluszowa panda. Wyszłam z domku i podeszłam do niej.
– Cześć Danielle!
– O, cześć. – przywitała się, podnosząc wzrok z książki na mnie
– Co czytasz? Fantastyk, komedia, romans?
– To książka detektywistyczna.
– U! Super! – wykrzyknęłam i przysiadłam się – Dobra jest? Od dawna szukam czegoś takiego. Wcześniej nie czytałam niczego z tego gatunku.
– Naprawdę?
– Yhm, a romansów mam już dość. Za bardzo mnie dołują.
– A co by Cię interesowało? – spytała, zamykając książkę
– Hhmm… Czy ja wiem? Coś z horroru, intrygi, spisku, zagadki, tajemnicy i kryminału…. Możesz mi coś polecić?
– Coś się znajdzie. Ta książka jest świetna. Jak ją przeczytam to Ci ją pożyczę. Możemy też pójść do domku i sobie coś wybierzesz.
– Dzięki, super! A ten… – zaczęłam niepewnie – Widziałaś gdzieś Cody’ego z mojej drużyny?
– Hhmm… Po śniadaniu chyba nie. Pewnie trenuje.
– Taa… Pewnie tak… – odparłam zawiedziona
– Danny trenuje już od rana. – powiedziała cicho – Nie był nawet na śniadaniu. Bardzo mu zależy…
Spojrzałam na blondynkę zdumiona.
– Danielle…
Szarooka spuściła głowę i zaczęła się bawić palcami.
– Widziałam go rano jak szedł na arenę. Jest bardzo zaparty jeśli chodzi o ćwiczenia. Nie poddaje się. Pamiętam jak kiedyś nie mógł trafić strzałą w tarczę. Bardzo się starał, ale mu nie wychodziło. Na treningu wszyscy się z niego naśmiewali. Dokuczali mu. Danny postanowił, że w ciągu jednego dnia nauczy się strzelać. Nikt mu nie wierzył. Nie mógł nawet trafić w tarczę, o strzeleniu w sam środek mógł tylko pomarzyć. Ale on się uparł. Trening się skończył i wszyscy sobie poszli. Wszyscy oprócz Danny’ego. Zawziął się i ćwiczył. Całą noc. Wiem, bo go obserwowałam. Podziwiam jego upór. W końcu mu się udało. Dziesięć strzał trafiło w sam środek tarczy. Byłam z niego bardzo dumna. Danny bardzo się cieszył. Krzyczał i skakał. Jednak po chwili upadł na ziemię. Zasnął z uśmiechem na ustach. Przykryłam go kocem, by nie zmarzł… – wyznała cicho
Powiedziała to takim ciepłym głosem, a jej oczy lśniły i uśmiechały się. Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– Danielle, czy Ty… – zaczęłam niepewnie, a dziewczyna się lekko zarumieniła i przytuliła do siebie pluszową pandę
– J-ja go tylko podziwiam… – powiedziała wymijająco
„Weź mnie trzaśnij, bo padnę! To po prostu niemożliwe! Jak mogłam zauważyć to dopiero teraz?! Co za obłęd! Danielle leci na Danny’ego! I nic z tym nie robi! Ja chyba zamorduje tego kretyna! Jak on może tego nie widzieć?! Z drugiej strony…. Aaa! To takie słodkie!”
– A… No tak. Jasne, spoko. – powiedziałam obojętnie
Zamilkłyśmy na jakąś chwilkę. W naszą stronę zmierzali Cassidy i David. Jak zwykle szczęśliwi i uśmiechnięci.
– Cześć dziewczyny! – zawołała córka Hekate i przysiadła się do nas
– Cześć, co tam? – spytał David, kładąc ręce na ramionach swojej dziewczyny
– A tak sobie rozmawiamy. Danielle ma świetny gust, jeśli chodzi o książki.
– To u nas rodzinne. – powiedział David i wyszczerzył się
– Jej Lana… – westchnęła Cassidy dotykając moich włosów – Same Ci się tak kręcą?
– Co, włosy? No pewnie. – odparłam jakby to było oczywiste
– No nie żartuj! – pisnęła – Są świetne! Wygląda jakbyś robiła je lokówką, bo masz takie skręty jak spirale. Mam koleżankę, która ma kręcone włosy, w dodatku też czarne, ale jej wyglądają jak nieudana trwała. Zawsze ma wielką, puszystą, gęstą szopę. A Ty masz włosy, jakbyś wyszła od fryzjera!
– Naprawdę? – spytałam zawstydzona
– Yhm. Moje w ogóle się nie kręcą. Zawsze są proste. Jak raz chciałam je zakręcić, to dwie godziny stałam z lokówka, a i tak się wyprostowały gdy tylko wyszłam z domu.
– Mi tam bardzo się podobają. – powiedział David i pocałował ją w głowę
Ja i Danielle patrzyłyśmy na nich rozmarzone. Córka Ateny wtuliła się w pandę.
– O właśnie! Słyszałam, że świetnie malujesz paznokcie! Nawet córki Afrodyty Cię chwalą. Masz może czas, żeby się mną zająć? – spytała dziewczyna, a ja już kompletnie zawstydzona, wybałuszyłam na nią oczy
– Eee… No pewnie! Uwielbiam malować paznokcie. Twoje są bardzo zadbane. Przyjdź do mojego domku dziś wieczorem.
– Dzięki, super! – ucieszyła się fioletowooka – To pa! – dodała rozpromieniona i poszła razem z synem Ateny
Danielle i ja westchnęłyśmy głęboko.
– Ja też tak chcę… – szepnęłam cicho
Jak na złość, podeszła do nas kolejna zakochana para. Percy i Annabeth.
– Cześć.
– Lana słyszałaś, że są nowi obozowicze? – spytał od razu Percy
– Nie, o niczym nie słyszałam.
– Nie są określeni, ale są pewne podejrzenia. Grupowi domków mają się spotkać zaraz nad jeziorem
– Znowu? To jest takie nudne! Ostatnim razem obstawialiśmy Aresa, a wyszło, że to Demeter. – powiedziałam wstając – Pa Danielle! – pożegnałam się z blondynką
Percy, Annabeth i ja poszliśmy nad jezioro. Jak się spodziewałam, stał tam Chejron i grupowi wszystkich domków. Naprzeciw nich stała trójka nowych. Stanęłam obok Cody’ego. Chłopak jak zwykle trzymał ręce w kieszeniach i miał obojętny wyraz twarzy. Spoglądał gdzieś zamyślonym wzrokiem.
Spojrzałam na nowo przybyłych. Dziewczyna i dwóch chłopaków. Dziewczyna wyglądała na jakieś czternaście lat. Miała proste, ledwo sięgające ramion blond włosy i duże, ciemnoniebieskie oczy. Była niska i szczupła. Twarz miała ładną, lecz chyba niczym nie wyróżniającą się. Miała na sobie obozową koszulkę i ciemne rurki.
Obaj chłopcy wyglądali na trzynaście lat. Jeden miał jasne włosy. Ten wyższy miał ciemne i oczy i włosy. Niebieskooki blondynek uśmiechał się wesoły. Rozglądał się wokoło zniecierpliwiony. Brunet wyglądał na spokojnego i opanowanego.
Tych dwóch kogoś mi przypominało. Byli jak zmniejszona wersja Cody’ego i Danny’ego. Uśmiechnęłam się na to porównanie.
Chejron zaczął swój monolog i przedstawił nam dzieciaki. Wszyscy byli już po filmie instruktażowym, po rozmowie z centaurem i swoimi ziemskimi rodzicami. Dziewczyna nazywała się Molly. Blondyn to Michael, a brunet to Jared. My zadawaliśmy te same nudne pytania. Michael okazał się być synem Tyche. Szczęściarz został określony jeszcze zanim wszyscy zdążyli z nim porozmawiać. Bardzo trudno było się domyślić czyim synem był Jared. W końcu doszliśmy do wniosku, że jego matką jest Nyks. Za to Molly od matki dowiedziała się, że jest córką Morfeusza. Czekała tylko na uznanie, które wkrótce nastąpiło.
Cała trójka, wraz z rodzeństwem udała się do nowych domków.
– Cześć Lana. Co u Ciebie słychać? – spytał Jessy, kiedy miałam już iść
Powoli odwróciłam się w jego stronę. Blondyn niepewnie przygryzał dolną wargę. Ręce trzymał w kieszeniach, ale widziałam, że dłonie ma zaciśnięte w pięści. Głowę miał spuszczoną w dół. Wpatrywał się w czubki butów.
– Cześć Jessy. – odpowiedziałam
– Ładnie dziś wyglądasz. – powiedział, patrząc mi w oczy
Nagle spostrzegłam, że jakieś dwa metry za blondynem stoi Cody. Chłopak opierał się o drzewo i bacznie się nam przypatrywał. Czy on… podsłuchiwał..?
– Drużyna Szósta do mnie! – zawołał Chejron
Rozejrzałam się wokół. Prawie wszyscy grupowi już opuścili plażę.
– Porozmawiamy później. Cześć. – powiedział Jessy i odszedł
Podeszłam do centaura, który zaczął już rozmawiać z obiektem moich ciągłych westchnień.
– O co chodzi?
– Zaraz wam wyjaśnię. Przejdźmy do Wielkiego Domu. Po drodze dobrze byłoby zwerbować Danny’ego.
Chyba mieliśmy szczęście, bo spotkaliśmy go jak wracał z areny. Wszyscy razem udaliśmy się do Wielkiego Domu. Usiedliśmy wygodnie na kanapie i w spokoju oczekiwaliśmy na wieści Chejrona.
– Jest misja. W zasadzie to dwie. Pomyślałem, że jedną przydzielę wam.
– To super. – ucieszył się Danny
– Jakie są szczegóły? – spytał Cody
– Macie pilnować w nocy granic obozu. Peleus musi mieć zrobiony przegląd. Chodzi o zęby i pazury. Nic wielkiego. Chodzi o to, że nie będzie nikogo żywego na straży.
– No Ty chyba żartujesz?! – wykrzyknął Danny
– Och nie! Dolna szóstka do wymiany! Ma straszny kamień, a usuwanie go jest bardzo bolesne! – powiedział centaur ze szczerym przejęciem
Facepalm.
Nasze miny musiały być w tym momencie bezcenne. Pacnęłam się w głowę, Cody spojrzał na centaura z zażenowaniem, a blondynowi zapulsowała na czole żyłka.
– Nie o to mi chodziło… – rzekł powoli Danny
– To o co? Jest jakiś problem? – spytał Chejron gładząc brodę
– Tak. To coś co nazwałeś tym pięknym słowem „misja”. – odparł blondyn
– Nie rozumiem Cię mój drogi. – przyznał centaur, uśmiechając się ciepło
– Jesteśmy herosami! – wykrzyknął w końcu – Chcemy dostać coś prawdziwego! Misję, wyzwanie, sprawdzenie umiejętności. Nie możemy dłużej wykonywać tych bezsensownych zadań! Nie jesteśmy już małymi dziećmi! Traktuj nas poważnie! – wykrzyknął Danny, a my wysłuchaliśmy go w milczeniu
– Danny ma rację. – powiedział po chwili Cody, a Danny wybałuszył oczy
– Naprawdę..? Znaczy… Jasne, że mam!
– Ja też się z nim zgadzam. – oznajmiłam pewnie – Jesteśmy odpowiedzialni i dojrzali… – powiedziałam i spojrzałam na blondyna – No… Cody i ja jesteśmy. – dodałam
– Może macie rację… Ale czy jesteście gotowi na poważną misję?
– Nie dowiemy się, jeśli nie spróbujemy.
– Chejronie, dużo trenujemy. Dobrze nas wyszkoliłeś. Damy radę.
– No dobrze. Jeśli Wyrocznia da wam przepowiednię, druga misja jest wasza. Jeśli nie, szukam kogoś innego. – oznajmił zdecydowanie centaur
– Jest! – ucieszył się Danny
– Idźcie teraz do niej. Wróćcie tu, jeśli otrzymacie przepowiednię.
Wyszliśmy z Wielkiego Domu. W milczeniu kierowaliśmy się w stronę groty należącej do Rachel, kiedy dostrzegłam ją siedzącą na pomoście. Podeszliśmy do niej.
– Wiedziałam, że ktoś przyjdzie. – powiedziała cicho nie odwracając się w naszą stronę
– Eee… Przepraszam, że przeszkadzamy. Chcielibyśmy otrzymać przepowiednię. – powiedziałam
Rude włosy dziewczyny były powykręcane we wszystkie strony, a zieloną bluzkę i spodnie miała poplamione farbą. Rachel wstała i spojrzała na nas.
– Wiecie, że to nie jest takie łatwe. Ja nad tym nie panuję. Przepowiednie same…
Nagle urwała i znieruchomiała. Jej oczy zaszły mgłą. Miała je szeroko otwarte, ale zdawało się, że nic nie widzi. Owiał ją zielony dym, wydobywający się z jej ust.
Trójka herosów misję rozpocznie
Żadne z nich przed celem nie spocznie
Przesyłkę dostarczyć im dane
Trudności spotkają nie małe
Przyjaźń w wyprawie rolę ważną odegra
Ból utraconej miłości strumień łez odegna
Rachel zachwiała się trochę i złapała się za głowę. Zielona mgła rozpłynęła się w powietrzu.
– Jej… Ale efekty specjalne są na wysokim poziomie, nie? – spytał retorycznie Danny
* * *
– Więc jednak misja jest wasza. – oznajmił Chejron, kiedy pojawiliśmy się w progu Wielkiego Domu i powtórzyliśmy mu przepowiednię
– Możesz nam teraz zdradzić szczegóły? – spytał Cody i ponownie zasiedliśmy na kanapie
– Oczywiście. Mariah Roland jest półboginią. W przeszłości bardzo zasłużyła się bogom. Olimpijczycy bardzo ją lubią i chcieliby się jej odwdzięczyć. Macie dostarczyć jej podarunek.
Chejron wyciągnął z szafki zdjęcie, na którym był mały, złoty posążek przedstawiający górę Olimp. Wykonany był z wielką dokładnością i precyzją.
– Jej… Jakie to ładne. – powiedziałam z zachwytem i podałam zdjęcie chłopakom
– Czemu Hermes nie może tego zrobić?
– Dobre pytanie Cody. Z początku on miał się tym zająć. Niestety po drodze posążek się zgubił. Hermes bardzo się zawstydził. Taki wpadki mu się nie zdarzają. Nie chce, by Zeus się o tym dowiedział, więc zlecił tą misję herosom.
– Czy wiadomo gdzie jest posążek?
– Prawdopodobnie jest gdzieś w lesie. Możliwe, że w New Jersey. Waszym zadaniem jest znalezienie go i dostarczenie do pani Roland. Dostaniecie mapę i standardową wyprawkę.
– Kiedy wyruszamy?
– Najlepiej jak najszybciej. Złoty posążek leżący gdzieś na ziemi może być łatwym łupem.
– Będziemy gotowi za dziesięć minut. – rzekł Cody, a my przytaknęliśmy głowami
Wyszliśmy z Wielkiego Domu i rozdzieliliśmy się. Wpadłam do domku i zaczęłam się pakować.
– Masz misję?! – krzyknął Jake, wbiegając do domku
– A Ty skąd wiesz? – spytałam, wkładając różową sukienkę do plecaka
Dobra, wiem! Różowa sukienka i misja! Rozumiem jak to wygląda, ale miałam ją na sobie podczas pierwszego zadania na Olimpie i myślę, że przyniosła mi szczęście. Wcale nie planowałam w niej chodzić. Miała znaczenie symboliczne. Dlatego ją spakowałam.
– Cały obóz już o tym wie!
– Danny… – mruknęłam przez zaciśnięte zęby
– Ale fajnie! Wreszcie coś poważnego! Ty to masz szczęście. Ja też tak chcę!
– Nie śpiesz się. Lepiej idź na kajaki.
– Nie traktuj mnie jak dziecko!
– Oj tam, oj tam. Nie rób trudnych spraw. – powiedziałam obojętnie, a brat rzucił we mnie poduszką – Chejron ma jeszcze jedną misję. Jak się pośpieszysz, może być Twoja.
– To ja lecę! Powodzenia!
Spakowałam się i już miałam wychodzić, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Podeszłam do nich i otworzyłam. W ich progu stali Danny i Cody. Blondyn był uśmiechnięty i podekscytowany.
– Gotowa? – spytał zniecierpliwiony
– Tak. – odparłam wychodząc
Przemierzając polanę dostrzegłam Danielle. Dziewczyna siedziała na trawie i ściskała swoją pandę. Wstała kiedy do niej podeszliśmy.
– Cześć Danielle! Mam prośbę. Możesz przekazać Cassidy, że nie pomaluję jej dziś tych paznokci?
– Oczywiście, to nie problem.
– Jedziemy na misje, wiesz?! – wypalił Danny
– Naprawdę? Powodzenia i… uważaj na siebie Danny. – dodała cicho, zarumieniła się i jeszcze bardziej ścisnęła pandę
– Uważaj, bo jej plusz oczami wyjdzie! – zaśmiał się blondyn – Niewiarygodne, że wciąż ją masz!
– Kocham ją! Jest urocza, słodka i wyjątkowa! – powiedziała z przejęciem
– Ale jesteś czerwona. Masz gorączkę? – spytał z troską Danny i zbliżył się do niej tak bardzo, że ich twarze dzieliło kilka centymetrów
Chłopak jakby nigdy nic przyłożył jej rękę do czoła. Danielle zrobiła się czerwona jak płatek róży. Wyglądała bardzo słodko. Tylko nagle odpłynęła. Naprawdę wyglądała jakby przeniosła się do krainy marzeń. Oczy miała zamknięte, a wyraz twarzy bardzo błogi.
– Hhmm… – mruknęłam – To jest dziwne.
Zaczęłam jej machać dłonią przed twarzą, ale to nic nie pomogło. Danielle była nieobecna.
– Znowu to samo… Zawiesiła się, czy co? – spytał Danny pod nosem
– Chyba wiem co spowodowało ten stan. – stwierdziłam cicho
– Co? – spytał blondyn
– Nie nic! – odparłam szybko
– O! Wiem! Hej, Ty! – krzyknął Danny do tej nowej Molly, która rozmawiała z rodzeństwem
Dziewczyna niepewnie do nas podeszła.
– O co chodzi?
– Mam prośbę. Stań przed nią.
Molly stanęła naprzeciw Danielle i spojrzała na nią, wlepiając wzrok w jej wyraz twarzy.
– Co jej jest? – spytała lekko zmartwiona
– Jest w transie. Kiedy się ocknie, powiedz, że to Ty jesteś Danny, bo zamieniłaś się w dziewczynę. Kiedy spyta jak to możliwe, odpowiedz, że nie wiesz, czasem Ci się to zdarza. Jakby pytała o coś jeszcze, odpowiadaj „No raczej”.
– Eee… Dobra! – odparła bez dłuższego namysłu – Może być fajnie! – dodała zadowolona
Danny odciągnął mnie i Cody’ego na bok, zanim zdążyłam zareagować. Schowaliśmy się za drzewem i w spokoju obserwowaliśmy dalszy ciąg wydarzeń.
Nagle Danielle się ocknęła z tego śmiesznego stanu. Zamrugała gwałtownie oczami i zaczęła się rozglądać. Spojrzała pytająco na Molly. Byliśmy na tyle blisko, że bez problemu mogliśmy usłyszeć o czym rozmawiają.
– Kim jesteś? Gdzie Danny?
– Ja jestem Danny. – odparła bez zająknięcia Molly, a Danielle przeraźliwie krzyknęła
– Co?! Ale Ty jesteś dziewczyną!
– Zamieniłem się w dziewczynę.
– Co?! Ale jak to?! Co się stało?!
– Nie wiem. Czasem mi się to zdarza. – odparła Molly i podrapała się z zakłopotaniem po głowie
– Co?! – Danielle wyglądała na naprawdę spanikowaną
Danny zaczął się śmiać. Upadł na ziemię i zaczął się tarzać. Ja i Cody wciąż obserwowaliśmy zagubioną Danielle.
– To normalne?!
– No raczej.
– I mówisz to tak spokojnie?!
– No raczej.
– To straszne! Czy mi też może się to przytrafić?
– No raczej!
– Aaa! Nie! Ja nie chcę być chłopcem! Nie chcę zmieniać imienia na Daniel!
Dziewczyna wypuściła pandę i złapała się za głowę.
– Dobra, dość. – powiedział Cody
– Ona zaraz wykorkuje. – dodałam
– Wstawaj kretynie. – powiedział Cody do leżącego na ziemi blondyna
Danny powoli wstał. Wciąż się śmiał. Z oczu leciały mu łzy. Chwiejnym krokiem podszedł do Danielle i stanął przed nią, zasłaniając niewielką blondynkę, która mu pomogła.
– Danny! Znów jesteś chłopcem! – krzyknęła Danielle
– Danielle, on sobie żartował. – powiedziałam, ciągnąc Molly za rękaw jej koszulki
– Jest po prostu kretynem. – dodał Cody
– Przepraszam za to. – odezwała się Molly, do trochę skołowanej Danielle – Chodź, mam w domku słodycze. – dodała, wzięła córkę Ateny pod rękę i odeszły
Całą trójka patrzyliśmy na to z mieszanymi uczuciami.
– Lepiej już chodźmy. Czekają na nas.
Weszliśmy na wzgórze, gdzie stał już centaur. Obok była zaparkowana furgonetka.
– Uważajcie na siebie. Powodzenia. – powiedział Chejron, kiedy wsiadaliśmy do samochodu
Usiedliśmy wygodnie, auto ruszyło, a my w milczeniu zaczęliśmy rozmyślać o tym, co mogło czekać nas na misji.
(Hej, czy was też zawsze zastanawiało czemu piloci kamikaze zakładają kaski?!)
* * *
Jakiś czas później…
Szliśmy na piechotę gdzieś po New Jersey. Było już bardzo późno. Cody miał mapę. Danny puścił koleją melodyjkę.
– Daleko jeszcze? – spytał ponownie blondyn, ale go zignorowaliśmy
– Niedaleko jest prowizoryczny kemping. Można też rozpalać ogniska. – oznajmił Cody patrząc w mapę – Zatrzymamy się tam, a rano zaczniemy szukać. Posążek musi być gdzieś niedaleko.
Rzeczywiście, jakiś kilometr dalej przy drodze, pośrodku lasu była niewielka polana. Widać było ślady po rozstawionych wcześniej namiotach, zaparkowanych samochodach i rozpalonych ogniskach. Stała też tabliczka, informująca, że w lesie żyją zwierzęta, więc trzeba zachować ciszę i porządek.
Wszystko wyglądało w miarę w porządku, tylko my nie mieliśmy namiotu. Dostaliśmy jedynie koce i śpiwory. Próbowałam udawać, że jest spoko, że mnie to nie rusza. Chciałam być silna dla Cody’ego. Nie chciałam, by myślał, że jestem mięczakiem. Ale prawda była taka, że bałam się robali. Samo spanie w lesie pod gołym niebem było fajnym pomysłem. Tylko te robactwa…
– Gdzie rozpalamy ognisko? Jestem głodny.
– Wytrzymaj Danny.
– Właśnie. Idź do lasu i przynieś drewno. – powiedział Cody
– A może sam pójdziesz? – spytał z ironią
– Ja spróbuję już coś rozpalić.
– A ja poukładam śpiwory. – dodałam
Danny zrobił naburmuszoną minę, ale bez protestów ruszył w las.
– Chociaż chwila spokoju. – powiedziałam równocześnie z synem Hadesa i zaczęłam się śmiać
Rozłożyłam trzy śpiwory wokół miejsca, gdzie miało być ognisko, a Cody przykucnął i próbował za pomocą zapałek podpalić nieco wilgotny kawałek drewna.
– Proszę. – powiedziałam, podając mu kilka kartek wyrwanych z zeszytu
– Dzięki. – odparł, biorąc je ode mnie
Chłopak zaczął układać jakiś stosik. Przysiadłam się obok niego.
– Śliczne dziś niebo. – powiedziałam cicho, patrząc w górę
– Niedługo będzie pełnia i znów nie zaśniesz.
– Muszę Ci się do czegoś przyznać. Tak naprawdę jestem wilkołakiem.
– Wiem. Słabo się maskujesz. Już dawno Cię przejrzałem. – powiedział Cody, a ja się zaśmiałam – Też nie mogę spać, kiedy jest pełnia. – dodał już na poważnie
– Jestem! I mam drewno! – zawołał Danny, wyłaniając się z zza drzew
W rękach trzymał pokaźny stos drewna. Podszedł do nas i rzucił wszystko na ziemię.
– Nie krzycz tak.
– Nie uwierzycie co znalazłem!
– Mogę tego żałować, ale spytam. – powiedziałam – Co znalazłeś?
– Różowe stringi! – odparł z uśmiechem od ucha do ucha
– I żałuję. – powiedziałam, spuszczając głowę
– Danny, może Ci tego jeszcze nie mówiłem, ale… jesteś dziwny. – powiedział Cody
Obaj chłopcy zaczęli układać drewno. Przez kilka minut próbowali je podpalić, ale coś im nie szło. Zmarnowali ponad połowę zapałek, ale to nic nie dało. Na początku w spokoju obserwowałam ich marne starania. W końcu ustałam nad nimi i spojrzałam na nich z góry.
– Czy któryś z was rozpalał już kiedyś ognisko? – spytałam ciekawa, gdyż miałam ku temu wątpliwości
– Całe życie. – odparł szybko i twardo Cody, nawet na mnie nie patrząc
– Nie widać. – stwierdziłam bezceremonialnie
Cody spojrzał na mnie swoimi czarnymi, pięknymi oczami i z uśmiechem poprawił włosy.
– Masz, możesz pocierać. – powiedział i wyciągnął w moją stronę dwa kijki
Chłopcy się zaśmiali, a ja pokazałam im język.
– Ale z was mężczyźni, nie ma co. – prychnęłam, siadając na śpiworze
– Podważasz moją męskość? – spytał Danny
– Jaką męskość?! – wypalił Cody, a ja się zaśmiałam
Chłopcom w końcu udało się rozpalić ognisko, ale było one strasznie marne. Płomienie dawały mało ciepła. Cieszyłam się, że było lato. Danny naostrzył kijki i zaczęliśmy smażyć kiełbaski. Blondyn oczywiście ciągle żartował, ale chociaż było wesoło. Toczyliśmy walki na kiełbaski.
– Dom pani Roland jest już niedaleko, więc złoty posążek musi być naprawdę blisko. Musimy go jutro znaleźć, inaczej ktoś nas uprzedzi. – oznajmił Cody, który wciąż studiował mapę
Zgodziliśmy się, uzgodniliśmy szczegóły, złożyliśmy ofiary dla bogów, zjedliśmy do końca kolację i poszliśmy spać.
Na szczęście nic mi się nie śniło. Bałam się, bo słyszałam od innych półbogów na obozie, że często przed misją są koszmary.
Obudziłam się jako ostatnia. Chłopcy zdążyli już wszystko posprzątać.
– Dzień dobry Lanuś! Jak się spało?!
– Dzień dobry. – odpowiedziałam, odpinając śpiwór – O dziwo spałam dobrze. A wy?
– Ja spałem świetnie. Uwielbiam świeże powietrze. Zjemy coś? – spytał z nadzieją blondyn
– Nie mamy czasu. Musimy znaleźć ten posążek. – oznajmił Cody, zakładając plecak
– Dlaczego to Ty decydujesz? – spytał naburmuszony Danny – Nikt Cię nie wybierał na kapitana.
Schowałam śpiwór i pokręciłam głową z dezaprobatą.
– Zaczyna się… – mruknęłam pod nosem
Chłopcy jeszcze się trochę kłócili, ale w końcu ruszyliśmy na poszukiwania złotego posążka.
Chodziliśmy bardzo długo, jednak bez większego rezultatu. Najbliższe miasteczko było kilka kilometrów dalej.
– To Twoja wina Cody. – rzekł spokojnie Danny
– Moja?!
– Tak! Ty masz mapę!
– Dlatego, że Ty trzymałeś ją do góry nogami. Na kompasie też się nie znasz. Nie wiesz nawet gdzie jest północ.
Dwaj półbogowie ponownie zaczęli się sprzeczać. Wyzywali się i krzyczeli. Ja po pewnym czasie zaczęłam ich ignorować. Naprawdę miałam już tego dość.
– Jeśli wciąż będziecie się kłócić, to nigdy nie znajdziemy tego posążka.
– Masz rację Lanuś! Cody zachowuje się bardzo niepoważnie. Powinien brać przykład ze mnie!
– No Ty chyba kpisz!
– Chyba zaraz zwariuję… Spróbujcie się dogadać. Musimy współpracować. To w końcu misja i w każdej chwili coś może nas zaatakować.
Chłopcy zrobili naburmuszone miny i już nic nie powiedzieli. Wspólnie przeczesywaliśmy las. Zadanie było bardzo żmudne. Wchodziliśmy na drzewa, by mieć lepszy widok. Czasem drogą przejeżdżało kilka samochodów, ale byliśmy na prawdziwych odludziach. Danny znalazł coś podejrzanego, ale okazało się, że to karton pełen szklanych butelek. Jak tak można? Driady by się popłakały.
– Mam już dość.
– Danny, przypomnij sobie przepowiednię. Nie spoczniemy, dopóki nie osiągniemy celu. – powiedziałam
– Ta przepowiednia jest dziwna. W ogóle jej nie rozumiem.
– Bo jesteś głupi. – prychnął Cody
– Niepokoi mnie ostatni wers… – powiedziałam cicho
– Ja się tam nie przejmuję! – wykrzyknął optymistycznie Danny – Na pewno wszystko się nam uda!
Nagle zatrzymaliśmy się, bo przed nami była bardzo głęboka, szeroka dziura. Wyglądem przypominała mi krater wulkanu. W dole były śmieci. Wielka dziura pełna śmieci w samym środku lasu.
– Może tam jest posążek… – zastanowił się Danny
– Bardzo głęboko. Ktoś sobie wykopał dół na śmieci.
– Jak tak można? – spytałam retorycznie
– Przydałaby się lina. – rzekł Danny, oceniając wysokość
Cody kucnął, ściągnął plecak i wyjął z niego gruby pęczek liny.
– A masz tam talerz chińszczyzny? – spytał blondyn
Brunet przywiązał koniec liny do najbliższego drzewa i rzucił ją w dół.
– Ty Lanuś nie schodź. To robota dla mężczyzn. – powiedział Danny i z dumą wypiął pierś
– To czemu Ty też schodzisz? – spytał z kpiną Cody i płynnie zjechał liną w dół
Danny poczerwieniał na twarzy i poszedł w ślady bruneta. Ja uklękłam nad krawędzią i spojrzałam w dół. Dziura była głęboka na jakieś pięć metrów. Chłopcy grzebali w śmieciach.
– Tu jest coś ciężkiego. – oznajmił Cody, podnosząc w górę jakiś przedmiot zawinięty w brązowy materiał
Chłopak go odwinął. W środku była mosiężna, niewielka skrzynka. Brunet uchylił wieko, a naszym oczom ukazała się szczerozłota, błyszcząca, piękna figurka.
– Brawo Cody! – pisnęłam i zaczęłam klaskać
– To było proste. – stwierdził syn Hadesa, zawijając skrzynkę w materiał
– Super! To teraz tylko musimy znaleźć panią Roland! – ucieszył się Danny
Cody z całej siły rzucił w górę skrzynkę. Jakimś trafem udało mi się ją złapać. Podarek był naprawdę ciężki.
– No nareszcie,
– Długo musieliśmy czekać.
Żołądek podszedł mi do gardła, a serce zaczęło szybciej bić. Powoli odwróciłam się w kierunku, z którego dobiegały głosy. Jakieś dwa metry za mną stała trójka mężczyzn. Wszyscy byli bardzo wysocy, dobrze zbudowani i zarośnięci. Uśmiechali się z nieskrywanym zadowoleniem. Każdy z nich trzymał w dłoni ostry nóż. Ubrani byli w maskujące kolory.
– Kim jesteście? – spytałam z przestrachem
– Lanuś, kto tam jest?! – zawołał z dołu Danny
– Spokojnie, nie chcemy wam zrobić krzywdy. – odezwał się najwyższy
– Leśne skrzaty doniosły nam, że szukacie czegoś bardzo cennego, więc postanowiliśmy, że wam pomożemy. – dodał drugi
– Nic nie dostaniecie! – krzyknęłam, przykładając pakunek do piersi
– Spokojnie dziewczynko.
– Oddaj nam to, a nikomu nic się nie stanie.
Cody błyskawicznie wspiął się po linie i osłonił mnie.
– No proszę. – zaśmiał się najniższy z mężczyzn i podrapał się po swojej brudnej, czarnej, gęstej brodzie – Nie zgrywaj chojraka chłopcze. – dodał
– Ten drugi tam siedzi?
– Już idę! – krzyknął Danny i wgramolił się po linie na górę
Schowałam się za synem Hadesa.
– To śmiertelnicy, prawda? – spytałam szeptem
Cody lekko przytaknął.
– Nie możemy ich skrzywdzić. Spiż ich nie zrani. Nie wiedzą nawet kim jesteśmy. To zwykli złodzieje.
Byłam naprawdę przerażona. Serce waliło mi jak młot. Oni chcieli nas okraść, a my nie mogliśmy walczyć. Mieliśmy dwa wyjścia. Albo oddać im posążek i zwiać, co oznaczałoby nieukończenie misji albo… bronić się.
– Idźcie stąd! Nic wam nie damy! – krzyknął pewnie Danny
– Hehe… Wyszczekany.
– Posłuchajcie smarki, jedno pchnięcie noża i będzie po sprawie. – powiedział groźnie najwyższy z mężczyzn i zaczął bawić się ostrzem
Cody i Danny osłonili mnie i wyciągnęli broń.
– Hę? Co jest?
No tak. Mgła robi swoje…
– Mam dość Pysku! Załatwmy tych gówniarzy! Wrzucimy ich w dół i nikt się nie dowie! – zwrócił się najniższy do tego najwyższego
Dało się więc wywnioskować, że najpotężniejszy z mężczyzn jest ich szefem.
– Cody, co robimy? To nie są potwory, więc jak mamy z nimi walczyć? – spytał Danny
– Jeszcze myślę. Musimy chronić posążek.
– Lanuś, Ty się nie mieszaj. My się tym zajmiemy.
– Przepraszam, ale trochę się śpieszę! – zawołał najniższy, najbardziej porywczy i agresywny z mężczyzn
Jeszcze zanim skończył mówić, rzucił się na nas z nożem. Nie zdążyłam nawet krzyknąć, kiedy chłopcy odparli atak. Cody ciął mieczem. Oczywiście nie zranił napastnika, ale wytrącił mu nóż z ręki.
– Co jest?! – spytał mężczyzna opierając się o drzewo
Pozostała dwójka też patrzyła na nas zdziwiona. Zastanawiałam się, co oni widzą zamiast mieczy. Mgła jest naprawdę bardzo potężna. Przekonałam się o tym podczas wielu zajęć z centaurem. Właśnie!
Przecisnęłam się między chłopakami i wcisnęłam w ręce blondyna pakunek. Obaj spojrzeli na mnie pytająco. Stanęłam pewnie przed dwójką mężczyzn, spojrzałam na nich, wyciągnęłam do przodu prawą rękę, skupiłam się i pstryknęłam palcami.
– Rzućcie noże na ziemię i cofnijcie się. – powiedziałam spokojnie i łagodnie
Mężczyźni od razu wykonali moje polecenie. Ich oczy były puste.
– Co do cholery?! – ryknął ten trzeci, który wcześniej zaatakował
– Kiedy dotrzecie do najbliższego miasteczka, pójdziecie na policje i przyznacie się do wszystkich przestępstw, których się dopuściliście. – powiedziałam spokojnie, a dwójka mężczyzn pokiwała głowami
Nagle ten trzeci wyskoczył na nas z nożem. Danny odepchnął mnie na bok i podłożył się napastnikowi. Ten bandyta przejechał mu nożem po ramieniu.
– Danny! – krzyknęłam, widząc jak jego krew rozbryzga się na około
Gdyby Cody mnie nie przytrzymał, upadłabym na ziemię. Danny nawet nie krzyknął. Złapał się za ramię i zacisnął mocno zęby.
Uzbrojony mężczyzna oparł się o drzewo i spojrzał na zakrwawiony nóż.
– Co do cholery z wami jest? – spytał, splunął na ziemię i zrobił kilka kroków w przód
Odepchnęłam rannego blondyna, który próbował mnie osłonić. Pstryknęłam palcami, a oczy mężczyzny zrobiły się puste.
– Odłóż nóż. – powiedziałam głośno – Razem z towarzyszami zgłosisz się na policję. Policzę do trzech, a wy stracicie przytomność. Raz, dwa, trzy.
Mężczyźni ciężko upadli na ziemie.
– Danny! – krzyknęłam i podbiegłam do blondyna
Chłopak usiadł na ziemi, a ja uklękłam obok i obejrzałam jego ranę. Nie była głęboka, ale rękawek pomarańczowej koszulki cały był we krwi.
– Nic mi nie jest. – powiedział uśmiechając się
– Dziękuję, że mnie obroniłeś. – powiedziałam, patrząc w jego niebieskie oczy – Zaraz to opatrzę.
Cody wziął z ziemi zapakowany posążek i ukląkł obok nas.
– Jesteś wspaniała Lanuś! Ta sztuczka z Mgłą była zarąbczasta! Uratowałaś nas! Cody, prawda, że Lana jest bystra?!
– Prawda, prawda. – przytaknął syn Hadesa
Zarumieniłam się i zaczęłam opatrywać ranę blondyna.
– Jak to zrobiłaś? – spytał kiedy wycierałam krew
– Chejron mnie tego nauczył. Podsunęłam im swoją wolę i obrazy. Mogę w niewielkim stopniu wpływać na ludzkie umysły. – wyjaśniłam wciąż skoncentrowana na opatrywaniu rany
– Co tu się stało? – spytał ktoś za naszymi plecami
Odwróciliśmy się. Za nami stała szczupła, średniego wzrostu, niepozorna, opalona staruszka. Jej twarz była poorana zmarszczkami. Mogła mieć tak na oko sześćdziesiąt lat. Upięte w kok włosy wyglądały jak srebrne nici, a oczy wciąż były młode i pełne energii. Jej tęczówki miały kolor burzowych chmur. Ubrana była w prosty strój, a w ręku trzymała koszyk leśnych owoców.
– Dzień dobry! – przywitała uśmiechając się serdecznie – Jesteście półbogami prawda?
– Skąd pani wie?
– Sama jestem półbogiem. Syn Apolla, syn Hadesa i córka Zeusa, zgadza się? – zgadła i zaśmiała się – No nieźle, nieźle. – dodała
– A pani?
– Jestem córką Ateny. Co wy tu robicie dzieciaki?
– Jesteśmy na misji, a te typki na nas napadły.
– Ach, więc to oni! – wykrzyknęła staruszka, machając wojowniczo pięścią – W naszym miasteczku już od jakiegoś czasu grasowały zbiry. Kradli wszystko co się dało. Cieszę się, że się nimi zajęliście. A Ty chłopcze chyba jesteś ranny? – spytała staruszka podchodząc bliżej
– To nic takiego! Musiałem obronić Lankę! – odparł Danny, uśmiechając się dumnie
– Rozumiem. – przytaknęła z uśmiechem – Chodźcie ze mną. Na pewno jesteście głodni i zmęczeni. Porządnie opatrzymy Ci ranę. – zaproponowała
Kobieta była naprawdę miała i uprzejma.
– Nie chcielibyśmy się narzucać.
– Nie ma żadnego problemu. – nalegała
– Bardzo dziękujemy.
Wstaliśmy i ruszyliśmy za kobietą.
– Nazywam się Danny Harrison, a to Cody Carter i Lana Conners.
– Miło mi was poznać. Ja nazywam się Mariah Roland. – przedstawiła się, a my stanęliśmy w miejscu
– To pani?!
– Ale fart! Właśnie panią szukaliśmy!
– Mnie? – spytała zaskoczona
– Tak, bo mamy dla pani przesyłkę od bogów.
– Nieprawdopodobne! – zachwyciła się kobieta i przyłożyła ręce do twarzy
– Proszę, oto ona. – powiedział Cody, wręczając kobiecie pakunek
– Bardzo dziękuję!
– Ukończyliśmy misję! Ukończyliśmy misję!
– Danny ogarnij.
– To trochę podejrzane… Na Twoim miejscu bym się tak nie cieszył. Nie sądzicie, że za łatwo poszło?
– Cody ma rację. – poparłam bruneta – Przypomnij sobie ostatni wers przepowiedni. To jeszcze nie koniec. – dodałam, a staruszka położyła mi ciepłą dłoń na ramieniu
– Pomyślicie o tym później. Teraz chodźmy, trzeba to uczcić. – ponagliła nas rozweselona starowinka
Po trzydziestu minutach doszliśmy na miejsce. Było to naprawdę niewielkie miasteczko. Nie mogłam uwierzyć, że byliśmy w New Jersey. Miasto było naprawdę urocze. Tak, to dobre określenie. Zadbane, czyste i ładne.
– Moja córeczka prowadzi tu pensjonat. To właśnie tam idziemy. – zakomunikowała pani Mariah
Zatrzymaliśmy się przed trzypiętrowym, ceglanym budynkiem z dachem z czerwonych dachówek. W dużych oknach wisiały firanki, a na parapetach stały kwiaty. Do ściany przy drzwiach była przybita tabliczka z napisem „Pensjonat pod wiśnią”. Nazwa pasowała idealnie, bo obok budynku rosła ogromna, przepiękna, dostojna wiśnia.
Ogród otaczający pensjonat zielenił się trawą. Stała bujana ławeczka, fontanna, stolik piknikowy i duży grill.
– Jak tu ślicznie! – zachwyciłam się
– Wejdźcie do środka.
Przeszliśmy z panią Marią przez drewnianą bramkę. Idąc napawałam się słodkim zapachem kwiatów. Weszliśmy po schodkach i zatrzymaliśmy się przed drzwiami. Po chwili otworzyła nam niska, szczupła kobieta. Wyglądała na niecałe trzydzieści lat, miała długie, proste, jasnobrązowe włosy, tego samego koloru oczy i przyjazny wyraz twarzy. Ubrana była w biały fartuszek. W jednej ręce trzymała szczotkę do kurzu.
– Witaj mamusiu, jesteś w samą porę. – powiedziała, uśmiechając się w naszą stronę
Kobieta dopiero po chwili nas dostrzegła.
– O! Dzień dobry! – przywitała się
– Ta trójka kochanych dzieciaczków przyniosła nam dziś ważną przesyłkę. Rozprawili się też z tymi bandziorami, którzy od pół roku okradali miasto. – oznajmiła pani Mariah, obejmując mnie ciepło ramieniem
– Naprawdę? To bardzo dobra wiadomość! Proszę, wejdźcie.
Kobieta zaprosiła nas do środka. Wnętrze było bardzo duże, oświetlone, jasne i przytulne. Ściany pomalowane były na ciepły beż. Na środku stał ogromny, drewniany stół. Przy wejściu stał prowizoryczny kontuar. W rogu stała niewielka sofa, dwa fotele, stoliczek i półeczka z książkami.
– Nazywam się Meredith Stewart i prowadzę ten pensjonat.
– Ja jestem Danny Harrison, to Cody Carter, a to Lana Conners. – ponownie przedstawił nas blondyn
– Miło mi was poznać. Proszę, usiądźcie.
Wszyscy zasiedliśmy przy wielkim, drewnianym stole.
– O matko, Danny! Co Ci się stało w ramię?! – wykrzyknęła przerażona kobieta
– A to! – blondyn spojrzał na swoją zakrwawioną koszulkę – To nic takiego. – dodał i obojętnie machnął ręką
– Zaraz coś przyniosę.
Kobieta wyszła z pomieszczenia, a po chwili wróciła z apteczką.
– Danny, ściągnij koszulkę. Wypiorę Ci ją i zaceruję.
Chłopak posłusznie się rozebrał, a córka pani Marii ściągnęła marny opatrunek, który założyłam chłopakowi.
– Dziwne… – mruknęła kobieta po odwinięciu ostatniego bandaża z ręki chłopaka
Spojrzeliśmy mu na ramię. Oprócz resztek zaschniętej krwi, nie było tam niczego więcej… Nie było rany…
– Jak to się stało? Przecież tu była, widziałam ją. Opatrywałam Ci rękę! – powiedziałam z niedowierzaniem i bliżej przyjrzałam się miejscu, w którym jeszcze do niedawna była rana
– Ja… – zaczął zmieszany blondyn – Ja tak już mam. Rany bardzo szybko mi się goją.
– Jak to możliwe?
– Może dlatego, że jestem synem Apolla. Tak podejrzewam…
– Niesamowite… – szepnęła szatynka
Kobieta oczyściła mu ramię z krwi, po czym poszła wyprać pomarańczową koszulkę. Pani Mariah w tym czasie obejrzała złoty posążek.
– Jaki piękny! – zachwyciła się jej córka, kiedy wróciła
– Tak i bardzo kosztowny. Gdybym go sprzedała, skończyłyby się Twoje problemy, a pensjonat znów mógłby zarabiać.
– Nie mamo! Ja sobie z tym poradzę! Nie możesz tego sprzedać!
Kobieta bardzo się oburzyła i zdenerwowała.
– Czy pensjonat ma jakieś kłopoty? – spytałam, a szatynka westchnęła i usiadła przy stole
Na chwilę zapadła cisza. Zauważyłam, że kobieta nerwowo zaczęła bawić się złotym pierścionkiem na serdecznym palcu. Obrączka była trochę za luźna. Pani Meredith miała jak na mój gust wychudzone palce.
– Cztery lata temu, razem z mężem założyliśmy ten pensjonat. Na początku przynosił dużo dochodów, bo mąż dobrze wszystkim kierował. Po jego śmierci powoli zaczęło się sypać. Pensjonat popadł w długi. Wszystko zostało na mojej głowie. Do tego złodzieje, prawdopodobnie Ci, których złapaliście nas okradli. Dwa tygodnie temu wybili szybę w oknie. Obecnie pensjonat jest zamknięty i nie przyjmujemy gości. Na razie jest zadbany, ale niedługo popadnie w ruinę. – powiedziała cicho kobieta
– To bardzo smutne.
– Smutne i niesprawiedliwe. – dodał Danny – Na szczęście rabusie dostali nauczkę.
– Gdybym sprzedała posążek, wszystko mogłoby wrócić do normy.
– Dziękuję mamo, ale nie chcę, żebyś to robiła. Nie mogę się na to zgodzić. Jakoś sobie poradzimy. – rzekła, łapiąc matkę za rękę i uśmiechając się w geście pocieszenia
* * *
W pensjonacie spędziłam cały dzień, gdyż pani Mariah chciała coś załatwić na mieście, a chłopcy mieli jej w tym pomóc. I tak oto zniknęli na kilka godzin. W tym czasie ja sprzątałam w pensjonacie razem z Meredith (pozwoliła mi mówić do siebie po imieniu). Potem usiadłyśmy na bujanej ławce w ogrodzie, jadłyśmy lody i rozmawiałyśmy. Kiedy się ściemniło, poszłyśmy do kuchni, by zrobić kolację. Kiedy naleśniki były już gotowe, nakryłyśmy do stołu i czekałyśmy.
– Wcale, że nie!
– Nie kłóć się!
– Ja się nie kłócę! To ja mam rację!
– Dupę masz, a nie rację!
Westchnęłam ciężko, stając przy stole.
– Idą. – powiedziałam do szatynki stojącej obok
Po chwili drzwi z hukiem się otworzyły, a w progu ujrzałam Cody’ego i Danny’ego. Od chłopców buchało złością. Obaj mieli ręce zajęte różnymi pakunkami i torbami. Ich miny wyrażały gniew w najczystszej postaci.
– No w samą porę! Właśnie siadamy do stołu! – oznajmiła Meredith, trzymając ręce na biodrach
– Co tak długo? – spytałam, lustrując wzrokiem przybyłych – Martwiłam się.
– Zanieście te torby do kuchni, umyjcie ręce i siadajcie do stołu. – poinstruowała ich właścicielka pensjonatu
Cody i Danny zaczęli się przepychać w drzwiach.
– Nie pchaj się tak!
– To Ty się pchasz!
– Kretyn!
– Idiota!
– Matoł!
Kiedy w końcu udało im się wejść, przepychając się ruszyli do kuchni. Słyszałam, że nawet myjąc ręce się kłócili.
W progu budynku wreszcie pojawiła się staruszka. Była uśmiechnięta od ucha do ucha i wyglądała na naprawdę rozbawioną.
– Ależ oni mają tępo! – zawołała zamykając drzwi – Ledwo dotrzymywałam im kroku.
– Nie sprawiali problemów? – spytałam, siadając na samym krańcu stołu
– Ależ nie! Są tacy pomocni i zabawni! Aż przyjemnie się patrzy na ich przyjacielskie sprzeczki! – powiedziała ze śmiechem i usiadła przy drewnianym stole
Przyjacielskie sprzeczki… Gdyby to była prawda… Niestety, chłopcy nie potrafili się dogadać w chyba żadnej sprawie. Ciągle się kłócili…
Cody i Danny usiedli naprzeciw siebie. Jeszcze zanim zaczęliśmy jeść, rzucili sobie gniewne, wyzywające spojrzenia. Wiedziałam, czym to się skończy. I oczywiście miałam rację. Najpierw zaczęli się kopać, co skutkowało tym, że też obrywałam, gdyż siedziałam obok nich. Potem zaczęli jeść na czas. Ech… Naprawdę bałam się, że któryś się w końcu zakrztusi. Jedli jakby po tygodniowej głodówce. Cały czas rzucali sobie mordercze spojrzenia i kopali pod stołem, chyba licząc, że nawzajem pospadają z krzeseł. Ta ich rywalizacja…
– Pierwszy! – wrzasnęli równocześnie, wstając przy tym od stołu i patrząc na siebie gniewnie
Spuściłam głowę z zażenowaniem
– Oni tak zawsze? – spytała mnie cicho Meredith
– Ale to zabawne! – rzekła pani Mariah i zaśmiała się
Kiedy wszyscy zjedli, zgłosiłam się na ochotnika, by pozmywać naczynia. Kiedy wyszłam z kuchni, chłopców nie było.
– Gdzie Cody i Danny? – spytałam wycierając mokre ręce o ubranie i rozglądając się wokół
– Hhmm… – zadumała się pani Mariah, siedząca na sofie i czytająca książkę – Rozmawiali o czymś bardzo głośno i wybiegli na zewnątrz. Nawet nie zdążyłam spytać co się stało. – oznajmiła, poprawiając na nosie okulary, które założyła na potrzeby czytania
– No pięknie! – powiedziałam wkurzona – Jest już późno, gdzie oni latają?!
– Spokojnie i tak zostaniecie u nas na noc. – rzekła łagodnie Meredith i położyła mi dłoń na ramieniu – Usiądź z nami. Chłopcy wyszaleją się i wrócą.
– Ooo tak, im potrzeba ruchu! Chodźcie, zaraz zaczyna się „Z jak zdrada”! – zawołała ożywiona starowinka i pomachała nam z sofy
Oglądałyśmy telewizję, ale ja wciąż byłam pełna niepokoju.
Nagle uchyliły się drzwi. W progu stali Cody i Danny. Obaj byli brudni, zdyszani i zmęczeni. Syn Apolla wspierał się na brunecie. Cody go podtrzymywał. Wyglądali na bardzo dumnych i zadowolonych z siebie. Mimo zmęczenia, uśmiechali się triumfalnie.
– Cody! Danny! – krzyknęłam i podbiegłam do nich
– Cześć Lanuś…
– Co się stało? Martwiłam się o was!
– Byliśmy na placu zabaw.
– Chyba nie biliście się z pięciolatkami, co? – spytała pani Mariah
– Z pięciolatkami nie. – odparł krótko i tajemniczo Danny
Coś się wydarzyło… To oczywiste. Było to widać na pierwszy rzut oka. Między chłopakami musiała nawiązać się jakaś nić porozumienia…
Meredith wskazała nam łazienki, do których mieliśmy się udać, by zażyć kąpieli. To było bardzo relaksujące. Szatynka każdemu z nas dała jakieś ubrania, w których mieliśmy spać. Przygotowała nam też pokój na trzecim piętrze. Poprosiliśmy o coś naprawdę małego i prostego, by nie robić jej problemu. I tak źle czuliśmy się z tym, że zostajemy w pensjonacie za nic nie płacąc.
Pokój, w którym mieliśmy spędzić noc był naprawdę ciasny, ale nam to nie przeszkadzało. W środku znajdowały się trzy, proste, wąskie, zwykłe, jednoosobowe łóżka. By było więcej miejsca, Danny przysunął je do siebie i złączył, tak że tworzyło jedno duże łóżko. Naprzeciw, pod ścianą pomalowaną na turkusowo, stał stoliczek z lampką i dwa fotele. Po lewej od strony łóżek, prezentowała się naprawdę duża i wysoka drewniana szafa. Panele podłogowe skrzeczały, kiedy zrobiło się najmniejszy ruch, co zauważyłam wchodząc do środka. Wewnątrz pachniało kwiatowym płynem do prania.
Danny leżał na jednym z łóżek. Patrzył w sufit i uśmiechał się, słuchając utworów z odtwarzacza. Cody siedział na fotelu. Obaj spojrzeli na mnie, kiedy weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi.
– Cześć Lanuś.
– Cześć. – odpowiedziałam, kładąc swoje rzeczy na łóżku obok szafy
Usiadłam na drugim fotelu, podkuliłam nogi i zaczęłam się bawić mokrymi włosami.
– Mieliśmy dziś szczęście. – stwierdził Danny – Już jutro wrócimy na obóz. – dodał podekscytowany
– Pamiętaj, że nie wypełniła się jeszcze cała przepowiednia. – rzekł cicho Cody
– Wiem, wiem. Może ona ma jakieś inne dno. Na pewno nie jest dosłowna.
– Danny i jego optymizm… – mruknęłam z uśmiechem – Szkoda mi córki pani Marii. – dodałam głośniej
– Mi też. Chciałbym jej jakoś pomóc.
– To przykre. Zmarł jej mąż, a do tego musi się sama zajmować pensjonatem. Jest bardzo silna. Podziwiam ją. – wyznałam, opierając brodę o kolana
– Dobrze, że użyłaś Mgły na tych typkach. Świetnie się wtedy spisałaś. – pochwalił mnie blondyn
– Oj cicho, bo mi sodówka uderzy.
– O której jutro wracamy? – spytał Cody
– Wow, pytasz nas o zdanie w jakiejś sprawie! – zauważył z sarkazmem Danny i usiadł wyprostowany na swoim łóżku – Czyżbyś liczył się z naszym zdaniem? Zachowujesz się jakbyśmy byli drużyną. Skąd ta zmiana? – dodał, opierając się na łokciu
Cody tylko spojrzał na niego spod przymrużonych oczu i nic nie powiedział.
– Patrz Lanuś, jeszcze mnie ignoruje!
– Oj tam, oj tam. – machnął ręką brunet, wziął poduszkę, na której się opierał i zdzielił nią Danny’ego w głowę
– Hej! – zawołał skołowany syn Apolla i błyskawicznie mu oddał
Zaczęłam się śmiać i dołączyłam do zabawy. Zachowywaliśmy się jak dzieci. Wygłupialiśmy i śmialiśmy się. To było bardzo miłe. Wreszcie czułam, że… że naprawdę jesteśmy drużyną. Chłopcy się nie kłócili, a Cody wreszcie się otworzył. Był po prostu sobą. Choć na chwilę ściągnął maskę obojętności.
Położyliśmy się na łóżkach. Ja na tym przy szafie, Cody na środku, a Danny obok niego. Leżeliśmy i wpatrywaliśmy się w sufit. Blondyn oczywiście puścił z odtwarzacza kolejną melodię. Ta była wolna, spokojna i bardzo ładna. Od razu zachciało mi się spać.
– Ładne to… – powiedziałam i westchnęłam przeciągle
– Dzięki.
– To też sam skomponowałeś?
– Yhm. Wszystkie.
– Musisz skomponować coś dla mnie. Uwielbiam wolne, delikatne i smutne melodie. Przy nich często zasypiam.
– Z przyjemnością. – odparł i choć tego nie widziałam, byłam pewna, że się uśmiechnął
Zamilkliśmy i przez kilka minut wsłuchiwaliśmy się w melodyjkę.
– Żelki… – powiedziałam cicho, a Danny zaczął się śmiać – Uwielbiam żelki. – dodałam
– Ja bym zjadł chińszczyznę. Uwielbiam ją.
– Ty wiele rzeczy uwielbiasz. – stwierdził Cody
– No wiem.
– Ja uwielbiam… – zaczęłam – Uwielbiam spoglądać w gwiazdy. Za to nie cierpię kłamstwa, oszustw, ludzi fałszywych i zdradliwych. Wprost nie znoszę obgadywania, dokuczania i znęcania się nad słabszymi. Jestem bardzo emocjonalna, uczuciowa, wrażliwa i wbrew pozorom łatwo mnie zranić. Chciałabym być silniejsza i odważniejsza, by zostać lepszą córką Zeusa.
– Jesteś silna. Pokazać Ci moje siniaki? – spytał Danny
– Po pierwsze, chodzi mi o siłę ducha, a po drugie, Ty nie możesz mieć zbyt wielu siniaków, bo Twoja skóra się przecież bardzo szybko regeneruje.
– Mogę teraz zrobić sobie jakieś siniaki. Chcesz?
– Nie.
– Nie, to nie. Łaski bez. – prychnął, a ja się uśmiechnęłam
– To teraz Ty coś powiedz Danny. – zwróciłam się do blondyna
– Lubię dużo jeść…
– Wiemy. – przerwał mu Cody
– Komponować…
– Wiemy. – przerwałam blondynowi
– Słuchać muzyki… – po raz trzeci zaczął Danny
– Wiemy.
– No ej! – wkurzył się blondyn i usiadł na łóżku
– Nie bulwersuj się, tylko mów. – ponagliłam go
Danny zastanawiał się przez chwilę.
– Nie lubię dyskryminacji, nietolerancji, przemocy i znęcania się nad młodszymi i słabszymi. Jadnak najbardziej nienawidzę samotności. I pustki. I tego uczucia, że nikt Cię nie chce i nie potrzebuje. To jest okropne… Chciałbym mieć przyjaciół. Ale takich prawdziwych. Jedynych. Wyjątkowych. Najlepszych. Chciałbym, aby inni obozowicze wreszcie traktowali mnie na równi, a nie patrzyli na mnie przez pryzmat wszystkich głupich rzeczy, które kiedyś robiłem. Chciałbym, aby wiedzieli we mnie prawdziwego, wartościowego herosa. Mam po prostu bardzo silną potrzebę akceptacji. – wyznał i uśmiechnął się pod nosem – A Ty? – zwrócił się do Cody’ego
– Ja? – spytał zdziwiony
– Tak, Ty. Teraz Twoja kolei. – oznajmił Danny i ponownie położył się na swoim łóżku
– Ja się nie bawię.
– No weź, nie ma tak. Czemu Ty zawsze taki jesteś? – spytał dociekliwie blondyn
– Jaki?
– Skryty, zamknięty w sobie, małomówny. Nigdy nie mówisz o swoich uczuciach i emocjach.
– Bo nie czuję takiej potrzeby. – odparł krótko
– Rzadko też wyrażasz opinię na jakiś temat. – dodał blondyn
– Czyli..?
– No… Nie mówisz, czy coś Ci się podoba, czy nie, czy coś lubisz, czy nie. Jakby okazywanie uczuć i wyrażanie opinii było karalne.
– Wcale tak nie jest. – upierał się Cody, ale widziałam, że zastanawia się nad słowami syna Apolla
– Ach tak?
– Tak.
– To dawaj. – powiedział zadowolony Danny
– Dobra. To… Ja…
– Dobry początek… – mruknął cicho rozbawiony blondyn
– Zamknij się. Ja… Jestem bardzo opanowany i w przeciwieństwie do Ciebie Danny, panuję nad emocjami.
– Nie, Ty nie panujesz. Ty je w sobie dusisz. – przerwał mu
– Danny. – zwróciłam mu uwagę
– No, co? To niezdrowe! Każdy psycholog Ci to powie! Ale spokojnie, ja się tym zajmę! – powiedział i usiadł wyprostowany na łóżku – Cody, co myślisz o tej ścianie? – spytał poważnie, a ja prychnęłam
– Ściana jak ściana. W tym pokoju są cztery. – odparł obojętnie brunet
– No wow… Rozwiń to jakoś. Podoba Ci się?
– Tak, jestem nią zachwycony. Jest pasjonująca, czuję, że skrywa jakąś tajemnicę. Jakby chciała powiedzieć: „Jestem wyjątkowa. Farba jest odporna na blaknięcia”. – powiedział Cody z sarkazmem, do tego mocno przy tym gestykulując, a ja zaczęłam się chichrać w poduszkę
– To może inaczej. Spójrz na tą lampkę. Co o niej myślisz?
– No… Ona jest… No… To bez sensu!
– Wcale nie, my z Laną Ci pomożemy.
– Tak. Powtarzaj za mną. Ta lampka jest… – zaczęłam
– Ta lampka jest… – powtórzył niechętnie Cody
– Ładna. – dokończył Danny
– Ładna. – powtórzył Cody
– Podoba mi się, ponieważ…
– Podoba mi się, ponieważ jest… mała? I… czarna? – spytał niepewnie brunet, spoglądając na przedmiot stojący na stoliczku naprzeciw
– Nie bójmy się używać przymiotników! – powiedział głośniej Danny
– Nie odpuścisz, nie? – spytał Cody i westchnął
– Nie. – odparł zadowolony blondyn
– Ech… Lubię ciepłe, letnie noce, takie jak ta. – powiedział cicho
– Jest postęp. Ale i tak widzę pewne braki. Jesteś bardzo aspołeczny. Jutro popracujemy nad opisem przeżyć wewnętrznych.
– Danny, nie używaj takich trudnych słów. – powiedziałam cicho, a on się zaśmiał
– Dobra, chyba trzeba spać. Która godzina? – spytał Cody
– Nad drzwiami wisi zegarek. – odparłam nie otwierając oczu
– Za pięć dwunasta.
– Cody, podoba Ci się zegarek? – spytał Danny
– Kocham go. – odparł obojętnie i wszyscy się zaśmialiśmy
Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Leżeliśmy i w spokoju wsłuchiwaliśmy się w odtwarzaną melodyjkę. W pokoju panowała ciemność. Tylko gwiazdy, próbujące wedrzeć się do środka dawały odrobinę światła. Czułam, że powoli robię się senna. Powieki same mi się zamykały.
– Cody… – zaczął cicho Danny
– Hm?
– Podoba Ci się ten fotel? – spytał, ledwo powstrzymując się od śmiechu
– Oj zamknij się. – powiedział Cody i trzepnął go poduszką
Zaczęliśmy się śmiać.
– Śpimy już. Dobranoc.
– Dobranoc. – powtórzyli równocześnie
Przewróciłam się na drugi bok i obserwowałam Cody’ego. Jego twarz była taka cudowna. Jego czarne oczy… Takie hipnotyzujące. Magiczne. Magnetyzujące… Chłopak wpatrywał się w sufit. Gwiazdy delikatnie oświetlały jego bladą twarz. Mogłabym podziwiać go przez wieczność. Całą wieczność…
Ostatnią rzeczą jaką widziałam przed zaśnięciem, była twarz należąca do najbliższej memu sercu osoby.
Było ciemno…
I zimno…
Nie wiem gdzie byłam. Nic nie widziałam.
Czułam lęk. I ból.
Stało się coś złego. Tylko jeszcze nie wiedziałam co. Moje serce biło bardzo szybko. Chciałam krzyczeć. Bałam się. Tak bardzo się bałam. Byłam bezradna. Nic nie mogłam zrobić. Jak zwykle mogłam tylko polegać na innych.
Zaczęłam biec. Słyszałam plusk wody i jakąś melodię… Bardzo smutną, przygnębiającą, pełną bólu, piękną melodię.
Zatrzymałam się i z krzykiem upadłam na kolana.
– Cody!
Obudziłam się.
Zerwałam się z łóżka i usiadłam wyprostowana. Zaczęłam ciężko oddychać. Był ranek. Jasne promienie słoneczne wpadały do pokoju.
– Cześć.
– Cody!
Chłopak stał ubrany w swoje rzeczy i opierając się o framugę drzwi, patrzył na mnie uważnie.
– Stało się coś?
– Miałam sen… Koszmar… To było takie realistyczne… – odparłam cicho – Kiedy wstałeś? – dodałam, poprawiając włosy
– Niedawno. Wszyscy już wstali. Tylko Danny jeszcze śpi.
Blondyn leżał rozwalony na łóżku i mruczał coś o jedzeniu.
Poszłam do łazienki się ogarnąć, a potem razem z synem Hadesa zeszliśmy na dół. Pani Mariah siedziała przy stole i w skupieniu czytała gazetę, a jej córka nakrywała do stołu.
– Dzień dobry moi drodzy!
– Dzień dobry. – przywitaliśmy się
– Siadajcie i jedzcie. – powiedziała Meredith, odsuwając nam krzesła
– Dziękujemy.
– A gdzie Danny? – spytała staruszka odkładając na bok gazetę
– Budziłem go. Myślałem, że będzie chciał zejść na śniadanie. – odparł Cody siadając obok mnie przy stole
– Kochany chłopaczek, niech sobie jeszcze pośpi. Zje później. – rzekła z uśmiechem pani Mariah
Po chwili zadzwonił telefon. Szatynka szybko odebrała. Słyszałam, że z kimś rozmawia. Chyba się bardzo cieszyła. Kiedy się już rozłączyła, podbiegła do stołu i zaczęła skakać z radości, niczym mała dziewczynka.
– Dziecko, co się stało? – spytała pani Mariah
– Te bandziory! – wykrzyknęła Meredith, nie mogąc złapać tchu
– Co z nimi?
– Zwrócili wszystko! Mamy iść na policje po odbiór naszych rzeczy.
– Naprawdę?! To wspaniale! – ucieszyłam się
– To dzięki wam moi drodzy! Złapaliście ich! Dostaniemy też pieniądze z odszkodowania! Pensjonat będzie uratowany
Zaczęliśmy wiwatować. Meredith bardzo się cieszyła.
– Zaraz trzeba tam iść!
– Świetnie, ja się przejdę. – oświadczyła żywiołowa staruszka
– Pójdziemy z panią. – zaproponowałam
– Tak, będzie bezpieczniej. – poparł mnie Cody
Zjedliśmy do końca śniadanie, a ja szybko pobiegłam na górę się przebrać. Pierwsze co wpadło mi w ręce okazało się być… różową sukienką. Uśmiechnęłam się. Poczułam, że to będzie bardzo szczęśliwy dzień. Pomyślałam, że jednak ją założę. Nie mogłam tylko znaleźć mojej magicznej spinki. Danny wciąż spał. Nie chcąc tracić czasu, przerwałam przetrzepywanie torebki i zbiegłam na dół.
Cody, ja i pani Mariah wyszliśmy z pensjonatu i udaliśmy się do miasta. Była bardzo ładna pogoda. Staruszka załatwiała na policji wszystkie formalności, a w tym czasie Cody i ja siedzieliśmy na ławeczce przed wejściem.
– Dobrze się to wszystko ułożyło, prawda? – zagadnęłam wesoło
– Tak. Cieszę się, że pensjonat znów będzie czynny.
– Ciekawe, czy Danny już wstał… – zastanowiłam się na głos
– W nocy coś bredził przez sen.
– Co dokładnie?
– Głównie coś o jedzeniu i… bikini…
– Nie wnikam… Danny pewnie się zezłości, kiedy się dowie, że poszliśmy bez niego! – powiedziałam i zaśmiałam się, wyobrażając sobie jego reakcję
Pani Mariah poszła jeszcze do banku. My czekaliśmy przed wejściem.
– Dobrze dzieciaczki, możemy iść! – oświadczyła zadowolona staruszka wychodząc z budynku
– Wszystko załatwione?
– Tak. Mam w torbie dużo pieniędzy i kosztowności z pensjonatu, więc dobrze byłoby złapać taksówkę. W tym mieście jest pełno kieszonkowców i drobnych złodziejaszków. Hermes jest tu chyba częstym gościem. – powiedziała rozbawiona kobiecinka
Złapaliśmy taksówkę, ale niestety utknęliśmy w korku. Co prawda, nie był to Nowy Jork, ale i tak spędziliśmy w nim więcej czasu, niż bym chciała.
– To wypadek. – oznajmił palący papierosa kierowca
– Chodźmy, pójdziemy skrótami. – zakomunikowała pani Mariah, a my przytaknęliśmy i wysiedliśmy z auta
Staruszka zapłaciła kierowcy i dołączyła do nas.
– Gdzie jesteśmy? I gdzie idziemy? – spytałam
Byliśmy gdzieś na obrzeżach. Wokół były pustki. Bloki, które nas otaczały były stare, niezadbane i zniszczone. Od ścian zdobionych przez graffiti odchodził tynk, a niektóre okna były powybijane. Śmietniki były powyrywane, znaki i latarnie uliczne – zniszczone. Płytki chodnikowe były popękane, a trawa nieskoszona. Wszędzie leżały śmieci.
– Tam dalej jest długi tunel prowadzący prosto na drugą stronę pensjonatu. Mieszka tu wiele łachudrów. – oznajmiła staruszka
Przeszliśmy kilka metrów. Zatrzymaliśmy się przed wejściem do naprawdę ciemnego tunelu. Nie widziałam jego końca. Miałam jakieś złe przeczucia.
– To właśnie tędy przeszli ci bandyci, kiedy nas okradali. Jest tu dość niebezpiecznie, ale jeśli się pośpieszymy, to wszystko będzie dobrze.
Zrobiliśmy jeden krok do przodu i nagle… Jakiś pocisk wyleciał w naszą stronę. Zatrzymaliśmy się jak wryci i spojrzeliśmy na wbitą w ziemię metalową strzałę. Była bardzo podobna do tych strzał z obozu, tylko nie była z drewna.
Po chwili z cienia wyłoniły się dwie postacie. Niższą był chłopak. Wyglądał na dwadzieścia kilka lat. Miał proste, trochę przydługie mysie włosy. Oczy były nieokreślonego koloru. Chłopak ubrany był w ciemną bluzę i jeansy. Na plecach miał przewieszony kołczan z metalowymi strzałami. Z urody był zwyczajny. Niczym się nie wyróżniał. Na jego twarzy widniał chytry uśmieszek.
Obok niego stał…
„O cholera, ale pasztet!”
…Stał bardzo wielki… chłopak? Nie wiem jak go określić. Mięśnie miał tak ogromne, jakby był kulturystą. To wyglądało obrzydliwie. Ale jeszcze bardziej obrzydliwa była jego twarz. Kształt jak jajo, odstające uszy, wielki nos, spuchnięte wary i małe, świdrujące oczka. Do tego miał zeza. W łapie trzymał maczugę.
To był Lajstrygon.
– No witam. – odezwał się chłopak
Cody spojrzał na niego gniewnie.
– To nasz teren. Jeśli chcecie przejść, musicie zapłacić. I nawet nie próbujcie kłamać. Wiem, że macie dużo pieniędzy i… Nie jesteście ludźmi. Jesteście półbogami. – powiedział pewnie, a my wytrzeszczyliśmy na niego oczy
On wiedział… Ale skąd..?
– Tak, wiem o wszystkim. Jestem śmiertelnikiem i widzę przez tą całą waszą Mgłę. Jestem Marcus, a to mój drogi przyjaciel Lalo.
– No cześć. – przywitał się grubym i doniosłym głosem olbrzym
– On jest potworem… – szepnęłam – Dlaczego więc..?
– Mamy pewną umowę. – przerwał mi – Ja biorę pieniądze i wszystko co mi się spodoba, a on… herosków. – dodał i uśmiechnął się przebiegle
– Nic Ci nie damy. – powiedziała hardo pani Mariah, przyciskając do piersi torbę z pieniędzmi
Stanęłam przed staruszką i osłoniłam ją całym ciałem.
– Nie unoś się tak babciu. Nie musimy walczyć. Ja chcę tylko forsę. – powiedział spokojnie Marcus
– Jak to nie walczyć?! Ja chcę jeść! A ta dwójka tak smakowicie pachnie! – wtrącił się Lalo i wskazał swoim paluchem na mnie i na Cody’ego
– Spokojnie mój druhu. Wszystko w swoim czasie.
– Chłopcze, nie rób czegoś, czego mógłbyś później żałować. – rzekła starsza córka Ateny
Marcus prychnął.
– Zamknij się starucho!
– Marcus, długo jeszcze? – spytał brzydal
– Nie… Już nie!
Chłopak błyskawicznie rzucił się na mnie ze sztyletem. Zanim zdążyłam zareagować, przede mną zmaterializował się Cody. Osłonił mnie własnym ciałem i odparł atak.
– Nie skrzywdzisz jej… – powiedział groźnie w kierunku Marcusa
– Cody… – szepnęłam cicho
On mnie uratował… Mogłam zginąć, a Cody osłonił mnie własnym ciałem. Obronił mnie. Ocalił…
– Nie bój się Lana. Nic Ci się nie stanie. – zwrócił się do mnie, a ja lekko skinęłam głową
– No, no, no! Co za emocje! – zakpił chłopak – Ale tak poważnie mówiąc, to masz refleks. Może być ciekawie. Co Ty na to, że trochę się pobawimy? – spytał Cody’ego
Syn Hadesa nie odpowiedział.
– Myślę, że to byłoby wyzwanie. Wyglądasz na silnego i godnego przeciwnika. Do tej pory nie trafiłem na żadnego godnego uwagi herosa. Wszystkich pokonywałem, a przecież jestem tylko śmiertelnikiem. Nauczyłem się tego i owego, a broń przejąłem od półbogów, którymi zajął się Lalo i trochę ją ulepszyłem. Przyjmujesz wyzwanie?
– Nie jestem tu dla zabawy. Zejdź mi z drogi. – odparł opanowany Cody
– Tchórzysz? Tym chcesz zaimponować dziewczynie? – spytał
– Zamknij się! Nie mów tak do Cody’ego! – krzyknęłam i zacisnęłam dłonie w pięści
– No proszę. – prychnął chłopak – Urocza. Widzę, że jesteś bardzo wygadana. Zobaczymy na jak długo!
Chłopak nagle rzucił we mnie ostrzem. Cody błyskawicznie odparł atak i rzucił bronią w Marcusa. Potem podciął mu nogi, a chłopak upadł na ziemię.
– Chyba już coś mówiłem, ale może chcesz, żebym powtórzył? – spytał Cody głosem przesączonym gniewem
– Wkurzyłeś mnie koleś!
Marcus porwał się z ziemi i chłopcy zaczęli walczyć. Ale tak na poważnie.
– Cody! – krzyknęłam i chciałam biec mu pomóc, ale mi zabronił
– Nie ruszaj się Lana! Pilnuj panią Marię! Stójcie tam! Nie walczcie! – krzyknął Cody, atakując przeciwnika
– Szefie, a ja? – spytał Lalo
– Nie ruszaj ich! Ja się tym zajmę! Stój w miejscu i czekaj na mnie! – wydał rozkaz Marcus
– Ale ja chcę jeść! – ryknął
– Zamknij się! Nie dotykaj ich. Załatwimy to jak wrócę. Pilnuj, żeby nam nie przeszkadzano i nie daj im uciec.
Cody i Marcus zniknęli w ciemnościach tunelu. Przez moment słyszałam jeszcze odgłosy walki, jednak po chwili nastała cisza. Tunel był naprawdę długi i ciemny. Spojrzałam na olbrzyma. Obserwował mnie. Zrobiłam krok do przodu. On też. Chciałam pobiec przed siebie, ale zagrodził mi drogę. Próbowałam go wyminąć, ale on mnie skutecznie blokował. Jedną łapą podniósł mnie do góry i odstawił na bok.
– Jedzenie nie na wynos. Jedzenie na miejscu. – powiedział plując, a ja zamarłam na te słowa – Lalo głodny, ale Lalo poczeka i nie zje. Lalo będzie pilnował i jedzenie się już nie ruszy. Ani w przód, ani w tył.
Obie z panią Marią przytaknęłyśmy. Lalo był bardzo posłuszny. Nigdy nie słyszałam o współpracy potwora i śmiertelnika. Widać było, że to Marcus rządzi, a Lalo to tylko mięśnie, służące do załatwiania brudnej roboty. Wykonywał jego rozkazy. Nie walczył i nie atakował. Dziwne…
Marcus też stanowił pewną zagadkę. Skąd wie o wszystkim? I skąd umie tak dobrze walczyć? Gdzie on się tego nauczył? Czemu nas zaatakował? Te pytania mnie martwiły. Jednak najbardziej martwiło mnie coś innego.
Cody był herosem, a Marcus śmiertelnikiem. Jak mieli zamiar walczyć? Jeśli Cody będzie walczył niebiańskim spiżem, nie zrobi mu krzywdy. Ta broń go nie zrani. Ale Marcus… Nieważne czego użyje. On ma przewagę.
Ja nie mogłam zrobić nic. Nie mogłam mu pomóc. Z Lalo nie miałam szans. Nie miałam nawet broni.
To moja wina! Jestem beznadziejna! Powinnam znaleźć wtedy spinkę! Zamieniłabym ją w miecz i… I co? Przecież jestem taka słaba. Bezużyteczna. Cody musiał mnie ochraniać. Sama nie dałabym rady. Co niby miałabym zrobić? Ja się do tego nie nadaję. Tak bardzo chciałabym być silniejsza i odważniejsza.
Co pozostało mi teraz? Stanie i czekanie? Miałam po prostu stać i wierzyć, że Cody pokona Marcusa, wróci tu i załatwi Lalo? Ucieczka nie wchodziła w grę. Lalo by nam na to nie pozwolił. Pewnie by nas zabił. Nawet gdyby go z nami nie było i tak bym nie uciekła. Nie zostawiłabym Cody’ego. Bałam się też o staruszkę. Powinna być w bezpiecznym miejscu. Musiałam zrobić to, co powiedział mi Cody. Musiałam ochraniać panią Marię.
Czułam lęk i bezradność.
Bałam się. Tak strasznie się bałam. Chciałam być tam gdzie Cody. Chciałam wiedzieć, że nic mu nie jest…
* * *
Walka trwała. W upiornych ciemnościach tunelu bój toczyła dwójka młodzieńców. Półbóg i śmiertelnik. Od czasu do czasu wymieniali między sobą kilka słów. Walczyli ciężko i wytrwale.
– Chyba jednak Cię przeceniłem. – stwierdził Marcus – Nie możesz się skupić. Cały czas myślisz o niej. Nie martw się, Lalo jest bardzo posłuszny. Czasem tylko puszczają mu nerwy. Jeśli ta ślicznotka będzie grzeczna, to nic się jej nie stanie.
Cody oparł się jedną ręką o zimną ścianę tunelu i odetchnął głęboko.
– Przestań gadać. Wkurzasz mnie. Zakończmy to szybko.
– Masz rację. Im szybciej, tym lepiej. – powiedział pewny siebie Marcus
Walka znów się rozpoczęła.
Cody był niepewny. Rzadko mu się to zdarzało, ale w tamtej chwili naprawdę czuł niepewność. Marcus był tylko śmiertelnikiem. Nie chciał mu zrobić krzywdy. Nie chciał i nie mógł. Niebiański spiż był niegroźny dla śmiertelników. Marcus był człowiekiem, jednak doskonale widział przez Mgłę. Widział broń, jaką Cody się posługiwał i był na nią odporny. Syn Hadesa do tej pory odpierał ataki.
Walka się przeciągała. Obaj chcieli wygrać.
Marcus ciął sztyletem, Cody zrobił unik w tył. Wtedy on podciął mu nogi i syn Hadesa wylądował na ziemi. Szybko się podniósł i przeszedł do bezcelowego ataku.
Nagle Marcus wyjął ze swojego kołczanu jedną, metalową strzałę, napiął cięciwę i wystrzelił. Cody nie zdążył zareagować. Złapał się w bok i natrafił na wbitą w jego ciało strzałę. Czuł, że ma tylko grot pod skórą. Szybkim i zdecydowanym ruchem wyciągnął ją i rzucił w bok.
Cody dotknął miejsca, w które dostał, zgiął się w pół i upadł z bólu na kolana.
– Już za późno. – rzekł zadowolony Marcus
– Co? – wysapał Cody – Co Ty zrobiłeś?
– Moje strzały są zatrute. Pozostało Ci kilka minut życia.
Cody na tą wiadomość otworzył szeroko oczy i spojrzał z niedowierzaniem na swojego przeciwnika. Czuł ból. Rozdzierający ból, obezwładniający całe jego ciało. Czuł jak traci siły, jak z każdą chwilą robi się coraz słabszy. Był zły na siebie, że dał się tak zrobić. To on powinien wygrać. To on był herosem. Był wściekły, że przegrał ze śmiertelnikiem. Ale przecież nie miał broni… Broni, która mogłaby mu pomóc.
– Wspaniałe są, prawda? – spytał retorycznie Marcus – Trucizna jest bardzo specyficzna. W życiu nie spotkałem się z czymś takim. Najważniejsze jest to, że działa. Już wkrótce umrzesz…
– Nie poddam się… – wyszeptał Cody, z trudem podnosząc się z ziemi
Rzucił się na chłopaka i zaczęli walczyć na pięści.
* * *
Wciąż stałam w tym samym miejscu. Czekałam. Cody nie wracał. Mój niepokój wzrastał. Wiedziałam, że coś się dzieje. Ani ja, ani pani Mariah nie powiedziałyśmy słowa. Obie bacznie przyglądałyśmy się olbrzymowi. Nagle usłyszałam, że ktoś biegnie gdzieś za mną. Po chwili wpadł na mnie Danny!
(I teraz wszyscy razem krzyczymy: Danny!)
– Danny!
– Lana!
– Co Ty tu robisz?!
– Szukałem was! Czemu poszliście beze mnie?! Byłem chyba wszędzie, okrążyłem miasto, zgubiłem się, a taki koleś powiedział, że tędy dojdę na drugą stronę pensjonatu! – wypalił Danny i dopiero wtedy dostrzegł Lalo – O cholera! Ale pasztet!
– Herosik! O Tobie Marcus nic nie mówił. Jedzonko! – zawołał donośnie i zamachał swoją brudną maczugą
– Ja Ci dam jedzonko! Lanuś, odsuń się!
Ja i pani Mariah odeszłyśmy kilka kroków w tył. W rękach blondyna pojawiła się broń. Zaczął walczyć z olbrzymem. Chyba całkiem nieźle mu szło. Robił dużo uników, był szybszy i zwinniejszy. W pewnej chwili, na wylot przebił olbrzyma strzałą, a ten zamienił się w proch. Danny zatańczył.
– Hurra! Udało się! A gdzie Cody? – spytał, rozglądając się
– On tam walczy… – zaczęłam
– Co?!
– Walczy z takim chłopakiem. Już bardzo długo. Musimy iść mu pomóc!
– Nie, Ty tu zostań. Ja pójdę!
– Ale…
– Nie Lanuś. Tu będziesz bezpieczna. Zostań z panią Marią i czekajcie na nas. Nie ruszajcie się stąd!
– Danny… – zaczęłam ponownie
– Bohater zawsze przybywa na końcu! – zawołał i niczym błyskawica pobiegł w głąb tunelu
Słyszałam jak wbiega w kałuże.
A mnie pozostało tylko czekać i mieć nadzieję…
* * *
Cody i Marcus wciąż się bili. Syn Hadesa był ranny i nie miał już siły, jednak nie poddawał się.
– Cody! – brunet usłyszał dobrze znany sobie głos
Po chwili między walczących wleciał Danny. Blondyn oddychał ciężko i patrzył na nich zaskoczony. Chłopcy przerwali walkę.
– Danny? Co Ty tu robisz?
– Ratuję Ci tyłek.
– Nikt Cię o to nie prosił.
– Nie przesadzaj. – zwrócił mu uwagę urażony blondyn
– Jak się tu dostałeś? – spytał Marcus
– Masz na myśli tego brzydala? Pokonałem go. – odparł z dumą, a Marcus zazgrzytał zębami – Pokonam i Ciebie. – oświadczył
– To się jeszcze okaże!
Marcus zaatakował. Danny zrobił unik. Zaczęli walczyć.
– Co jest?! – krzyknął syn Apolla, kiedy spostrzegł, że jego broń nie robi krzywdy Marcusowi – Jesteś duchem?!
– Hehe, nie, ale Ty zaraz będziesz.
– Danny, on jest śmiertelnikiem! – krzyknął Cody, wciąż podpierając się o ścianę tunelu
– Co?! – spytał zaskoczony
Marcus zaśmiał się. Wyraźnie był z siebie zadowolony.
– Walczymy ze zwykłym człowiekiem?
– Walczycie i przegrywacie. – uściślił chłopak
– To się zmieni!
Nie zmieniło się. Cody i Danny byli wściekli. Było ich dwóch, byli silnymi, dobrze wyszkolonymi herosami, a nie dawali sobie rady z człowiekiem.
– Nie chcemy Cię skrzywdzić! Kim Ty właściwie jesteś i dlaczego musimy walczyć?! – spytał niepoinformowany Danny
– Napadł na nas. Chciał okraść panią Marię. – wyjaśnił Cody
– Co za cham! Tak się nie robi!
– Zaatakował Lanę! – dodał Cody, bo wiedział, że to zezłości blondyna
Danny stanął jak wryty. Nagle poczerwieniał na twarzy. Zaczęła mu pulsować żyłka na czole, a oczy zapłonęły dzikim gniewem i furią.
– Co zrobiłeś?! – wrzasnął i rzucił się na chłopaka – Jak śmiałeś zranić Lankę?! Zabiję Cię!
– Hehe. – zaśmiał się Marcus robiąc unik – Nawet jej nie dotknąłem. Jeszcze. Najpierw rozprawię się z wami, a potem zabawię się z naszą uroczą koleżaneczką.
Słowa Marcusa podziałały na chłopców jak płachta na byka. Zaatakowali równo. Połączyli siły. Wcześniej każdy z nich działał na własną rękę i przeszkadzali sobie nawzajem. Teraz walczyli wspólnie. Dopełniali się. Złączyli swoje techniki walki. Zaczęli współpracować. I choć ich broń nie mogła bezpośrednio zranić chłopaka, zaczęli zdobywać przewagę.
– Cholera… – mruknął Marcus, kiedy chłopcy przyparli go do ściany
– Cody, jesteś ranny. – rzekł Danny patrząc na zakrwawioną koszulkę czarnowłosego – odpocznij trochę.
– Nic mi nie jest głąbie. – odparł zmęczony
– Jasne. – prychnął Danny – Chociaż raz mnie posłuchaj. Dam sobie radę.
– Dla mnie możecie odpoczywać. I tak was załatwię. – rzekł pewny siebie Marcus i wywinął się chłopakom
Cody posłuchał blondyna i oparł się o ścianę tunelu. Usiadł i spoglądał jak Danny walczy z Marcusem. Był bardzo zmęczony. Nie miał sił. Trucizna była bardzo mocna. Kręciło mu się w głowie.
Danny walczył zaciekle. Nie chciał zrobić Marcusowi krzywdy, tylko go osłabić. W końcu był tylko człowiekiem. On może walczyć z potworami, ale nie z ludźmi. Mógł się tylko bronić i liczyć, że przeciwnik się w końcu zmęczy. W pewnym momencie upadł na ziemię. Z jego kieszeni wypadł odtwarzacz, z którego zaczęły płynąć wolne i smutne melodie.
– Pożegnaj się z życiem herosku. – wycedził Marcus
Chłopak wyjął z kołczanu kilka metalowych strzał, napiął cięciwę i wystrzelił je wszystkie w kierunku bezbronnego blondyna. Danny zamknął oczy i osłonił się rękoma. Był pewny, że za chwilę może zginąć. Jednak nic się nie stało.
Zdziwiony otworzył oczy i spojrzał na swoje ciało. Był cały. Już miał zacząć się cieszyć, kiedy podniósł wzrok i nie mógł uwierzyć w to co się stało. Przed nim stał Cody. Odwrócony był do niego tyłem.
Czarnowłosy zachwiał się i przewrócił. Upadłby na ziemię, gdyby Danny go nie złapał. Blondyn ukląkł i położył głowę chłopaka na swoich kolanach. W ciele Cody’ego tkwiło kilka metalowych strzał. Z każdej rany ciekła krew. Twarz chłopaka była bardzo blada. Jego skóra była zimna.
(Jeśli chcecie, to teraz sobie to włączcie. Niestety, bardziej pasującej nie mogłam znaleźć http://www.youtube.com/watch?v=hCpFeE68Yjg .)
Wszystko było jasne. Chłopak przyjął na siebie strzały przeznaczone dla Danny’ego. Osłonił go własnym ciałem. Obronił go. Uratował mu życie… Poświęcił swoje…
– Cody! – wrzasnął Danny – Dlaczego to zrobiłeś?!
– Nie wiem… – odparł słabo chłopak
Cody umierał. Cierpiał. I to bardzo. Ból zadany przez strzały był niewyobrażalny. Nie przeszły jego ciała na wylot. Utkwiły gdzieś pod skórą. Czarnowłosy czuł jak trucizna rozchodzi się po jego ciele. Zrobiło mu się zimno. Tak bardzo, bardzo zimno.
– Ty kretynie! – wrzasnął zdruzgotany Danny – Co Ty zrobiłeś?!
Danny zaczął się trząść.
– Danny głąbie… Umieram, więc bądź tak łaskaw i nie krzycz… – poprosił spokojnie
– Ty nie umierasz, jasne?! Nie pozwolę! Mieliśmy dziś zrobić opis przeżyć wewnętrznych!
– Już za późno. Trucizna rozprzestrzeniła się po moim ciele już dawno.
– Dlaczego mnie obroniłeś?! – spytał trzęsąc się – Przecież my…
– Jesteśmy do siebie podobni Danny. – rzekł cicho Cody, a blondyn wybałuszył oczy – Zawsze sami. Pamiętasz, prawda? – spytał, a po jego twarzy przebiegł lekki uśmiech
– Pamiętam… – przytaknął Danny
– Obaj znamy to uczucie pustki i samotności.
– To prawda. Nie mieliśmy udanego dzieciństwa. Pamiętam, że zawsze na Ciebie spoglądałem. Byliśmy podobni, a jednak zupełnie różni. I kiedy trafiliśmy na obóz… Chciałem być w tamtych chwilach dla Ciebie wsparciem. Wiedziałem co przeżywasz, jak było Ci trudno. Ale Ty… Ale Ty mnie odepchnąłeś. Nie chciałeś niczyjej pomocy, pamiętasz? Jednak wszyscy Cię lubili, bo mimo młodego wieku, dużo ćwiczyłeś i starałeś się. Robiłeś postępy, bo miałeś talent. Przez wiele lat dorastaliśmy razem. Zawsze byłeś cichy i zamknięty w sobie. Chodziłeś własnymi ścieżkami. Obserwowałem Cię i widziałem, że jesteś sam. Obaj byliśmy sami. Wiedziałem, że jesteś taki sam. Że czujesz to co ja. Chciałem, żebyśmy się zaprzyjaźnili i byli wsparciem dla siebie nawzajem. Marzyłem o tym. Pragnąłem, byś mnie dostrzegł. Chciałem z Tobą porozmawiać, ale się bałem. Bałem się tego, co o mnie pomyślisz. Pewnie pomyślałbyś, że jestem tylko zawadą. A ja chciałem Ci dorównać na treningach, chciałem, byś mnie uczył. Być taki sam jak Ty. Podziwiałem Cię. Starałem się, ale to nie wychodziło. Zachowywałem się jak kretyn, żeby ludzie mnie dostrzegli i polubili. Żebyś Ty mnie dostrzegł i zobaczył we mnie coś wartościowego. Ale… Ale na obozie zawsze się ze mnie śmiali, a my… A my z biegiem lat staliśmy się rywalami. Pragnąłem Cię prześcignąć, pokonać, bo to był jedyny sposób, byś w końcu zwrócił na mnie uwagę. Wiem, że ciągle się kłócimy i nie potrafimy dogadać, ale ja tak naprawdę zawsze pragnąłem Twojej przyjaźni Cody!
Danny wszystko to powiedział drżącym i łamiącym głosem. Po jego policzkach spływały słone łzy. Szczerze wyznał to, co czuł i skrywał przez te wszystkie lata. Lata spędzone w samotności.
Cody był bardzo poruszony słowami blondyna. Zrobiło mu się jeszcze słabiej. Miał problemy z oddychaniem. Obraz przed oczami mu się zamazywał. Powieki same się zamykały. Czuł, że to koniec.
– Nie możesz się teraz poddać… – wyszeptał Danny – Lana tego nie przeżyje… – dodał
Cody momentalnie ożył. Przed czarnymi jak węgiel oczami zamajaczyła mu przez chwilę sylwetka Lany. Jej twarz, jej uśmiech, jej oczy…
– Danny… – szepnął słabo Cody
– Tak?
– Obiecaj mi coś…
– Co takiego? – spytał szybko
– Nigdy się nie poddawaj. Spełnij swoje największe marzenie. Zostań tym super herosem. Nie zatrzymuj się. Ty musisz… Ty musisz to zrobić. Musisz osiągnąć swój cel. Dla mnie. Zostań najwspanialszym herosem. I… Lana… Proszę, opiekuj się nią. Nie pozwól, by coś się jej stało. – powiedział cicho Cody
– Dobrze. Obiecuję. – rzekł Danny połykając łzy
– Dziękuję… – wyszeptał słabo brunet
Cody uniósł powoli prawą rękę i wyciągnął w kierunku blondyna mały malec. Danny zrobił ten sam gest. Złapali się za małe palce, tak jak dzieci, które składają sobie ważną obietnicę. Blondyn uśmiechnął się z oczami pełnymi łez.
Powieki bruneta zrobiły się bardzo ciężkie. Nie czuł już bólu i chłodu. Był po prostu bardzo senny. Zmęczony.
Zamknął oczy, uśmiechnął się, a jego ręka opadła bezwładnie na ziemię.
Cody Carter odszedł…
)
Świetne i takie długie… Te reklamy były świetne 😉 Niemożliwe, żeby Lana lepiej malowała paznokcie niż córki Afrodyty!!
Nie… On wróci, on musi wrócić… Tak po prostu go zabiłaś? Nie, nie, nie.
Długi rozdział i za to podziwiam. Reklamy z Dionim mua!
Ale Cody… I Danny… I te wyznania… Ryczę.
Cody wróci, musi. Jak nie to sama pójdę do Hadesa i sobie z nim porozmawiam. Ja bardzo emocjonalnie przeżywam wszelkie odczucia i poczynania bohaterów, których uwielbiam a Cody do nich należy. Przecież miałam piszczeć na wzmiankę o nim a nie ryczeć na wspomnienie.
Reklamy są świetne. Wiedziałam, że wygra scena z Carterem, ma się ten dar do przewidywania.
Nie ma to jak psychologiczne gierki. Ja na pewno też pokochałabym tę lampę i te drzwi i to wszystko inne. A tak w ogóle to ciekawe użycie mgły, Lana ma łeb na karku.
Przepraszam, że tak jojczę i piszę dość nieskładnie ale Cody… On nie umrze, prawda? To zdanie to taki dramatyzm, z pewnością miał zbudować napięcie i spowodować, że się poryczymy. A może Lana i Danny go wyprowadzą z podziemia? W końcu riordanowska Hazel żyje sobie dalej chociaż umarła.
Dobra, dobra. ie rozpisuję się już. Czekam na nowy rozdział i pozdrawiam.
Czekałam z wysłaniem piątego rozdziału, aż do ukazania się tego, więc wysłałam go dziś
Wiecie jak ja płakałam, jak to pisałam? Czułam się trochę podle, no ale trudno. Nie zdradzę co będzie w następnym rozdziale, snujcie sobie domysły :p Wredna jestem, wiem 😀
And no, woman, no cry 😀
Eeeee….. ZABIŁAŚ CODY’EGO????!!!!!!!!!!!!! Jak mogłaś?
Masz świetny warsztat i fajne żarty, opowiadanie bardzo fajnie się czyta 😀 Pisz szybko cd 😀 Proszę!!!!!! Nie mogę się doczekać reakcji Lany.
PS No, i cóż… Nie byłabym rąbnięta fanką „Naruto” gdybym nie stwierdziła, że a) postać Danielle przypomina mi Hinatę, b) całość fabuły jest jak pomieszana pierwsza misja drużyny Naruta i misji, podczas której Kakashiemu zmarł najlepszy przyjaciel. Nie oskarżam cię o plagiat i w ogóle, a już na pewno nie narzekam. Kocham Narucia, a niektóre ze scen są po prostu jak wyjęte z anime, więc, nie mogłam nie wspomnieć. Jeszcze raz powtarzam, że nie osądzam cię o kopiowanie, czy coś, ale w ręcz cieszę się, bo bardzo mi się to podoba 😀 Mam nadzieję, że cię nie obraziłam.
Cody musi wrócić! Danny go uleczy lub coś w tym stylu. Cody będzie żył… prawda?
Że co do jasnej solniczki?! (dławi się czekoladą) Trzeba było pozbyć się Lany, a nie Codiego! Albo chociaż wkleić ją w scenę śmierci! -,- Nie wybaczę Ci tego… -,- Od tej chwili jesteś wróg publiczny nr.1 -,- A teraz daj szybko CD, bo nie wytrzymuję!
Boginko, nie bądź zła. :p
To nie była chwila Lany. Na scenę z nią jeszcze przyjdzie pora.
NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!
JAK
DO
JASNEJ
CHOLERY
MOGŁAS
MI
TO
ZROBIC?!?!?!
Dlaczego go zabiłaś? Czemu, czemu, czemu!!!! On ma powrócić !!! powróci prawda? prosze powiedz że tak :C Przecież Lana! ;___;
Nie, nie… Ja ide pod prysznic
Ja muszę się odstresować. Jak mogłas ;___;
Hahahaha! Właśnie na taką reakcję liczyłam ^ ^ Cieszę się, jak ludzie emocjonalnie podchodzą do takich spraw. Dla pocieszenia dodam, że V rozdział wysłany, a VI i VII czekają na wysłanie, bo je przepisałam.
Nie zgadzam się !!! Cody musi przeżyć!!! Ta po prostu!!! Matko Boska… Jak tak mogłaś !!! No po prostu tragedia!!! Przecież oni mieli być cudowną parą!!! Nie no… Ja wiem, ja to po prostu WIEM, że ty go wskrzesisz. MUSISZ – GO – URATOWAĆ!!!
Nie wiem czy jesteś fanką anime ale – http://www.kreskoweczki.pl/kreskowka/30540/clannad_odcinek-5-scena-z-rzezba/
13 minut i 5 sekund. Coś mi to przypomina 😀
Wszyscy wyczerpali emocjonalnie komentarze o Codym więc powiem tylko, że chcę żeby przeżył, bo czekam na jego opisy wewnętrzne :*
CD, CD, CD!! ^^
OMG! Hahahaha, a ja to tak z zeszytu na laptopa przepisywałam i się zastanawiałam, skąd ja to znam! Gdzieś to przeczytałam, czy co?! I teraz już wiem! Clannad! OMG, widziałam to wieki temu! 😀 Dzięki Leono 😀