Jednoczęściówka zainspirowana krótkometrażowym anime „Hotarubi no Mori e”, które gorąco polecam. Osobiście uważam, że to jeden z najlepszych filmów jakie widziałam w życiu… Jeśli ktoś już oglądał, to ma oto możliwość przeczytania herosowej wersji. Mile widziane komentarze zawierające wasze odczucia, po przeczytaniu tej historii.
PS. Powtórzenia są celowe.
Życzę miłego czytania.
Był piękny lipcowy dzień. Słońce świeciło wysoko na niebie, nie było wiatru, śpiewały ptaki… Pełna sielanka. Otworzyłam drzwi domu i kucnęłam żeby poprawić rzemyki skórzanych sandałów. Tata stanął za mną i podał mi dużą podróżną torbę. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i uściskałam.
– Zadzwonisz wieczorem, co? – bardziej nakazał, niż spytał. Kiwnęłam głową i zrobiłam krok do wyjścia.
– I nie zawracaj głowy wujkowi!
– Jasne, jasne! Nie będę! – odkrzyknęłam będąc już przy furtce.
– Baw się dobrze! – kiedy wyszłam na ulicę, tata wychylił się przez ogrodzenie i pomachał mi ręką na pożegnanie. Roześmiałam się i odmachałam. Potem odeszłam w stronę przystanku autobusowego.
Żeby dojechać do mojego wujka musiałam zaliczyć dwie przesiadki autobusem i półtoragodzinną podróż pociągiem. Nie przeszkadzało mi to. Nie przeszkadzałoby nawet gdybym musiała jechać na drugi koniec kraju. Lubiłam tam jeździć. Wyjrzałam przez okno i westchnęłam. W szybie zobaczyłam własne odbicie. Byłam całkiem ładną dziewczyną o bardzo jasnej cerze, zgrabnym nosie, raczej wąskich wargach i piwnych oczach. Długie jasnobrązowe włosy zaplotłam w warkocz. Oparłam czoło o chłodną szybę. „Co za upał” – pomyślałam. Pomimo tego, że byłam w krótkich spodenkach oraz cienkim topie było mi naprawdę gorąco. Ciekawe czy On już czeka… On. Uśmiechnęłam się mimo woli. Właściwie tylko dla niego przyjeżdżałam do wuja. A przyjeżdżałam od… od kiedy skończyłam dziesięć lat. To wtedy spotkałam Go po raz pierwszy. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i pozwoliłam powrócić wspomnieniom…
Pamiętam, że był czerwiec. Właśnie skończył się rok szkolny, a ja przyjechałam do wujka na te pierwsze tygodnie wakacji. Po kilku dniach nudy postanowiłam wybrać się na wycieczkę krajoznawczą po okolicy. Powiedziałam stryjowi, że wrócę na kolację i pobiegłam na dwór. Biegłam i biegłam, nie zwracając uwagi na znane mi obiekty oraz tereny, a wiatr rozwiewał moje, krótkie wtedy, włosy. Po jakimś czasie dotarłam na łąki. Hektary zieleni ciągnęły się wzdłuż i wszerz przed moimi oczami. Zaśmiałam się radośnie i wbiegłam między trawy. Źdźbła łaskotały mnie w gołe łydki, a kłosy zbóż uderzały mnie w buzię. Tam gdzie kończyły się pola, zaś zaczynał mały, młody jeszcze las, stoją ogromne głazy. Na tych właśnie kamieniach zobaczyłam Jego.
Pamiętam, że miał zamknięte oczy. Twarz wystawiał do słońca i uśmiechał się błogo. Kasztanowe włosy opadały mu na czoło, współgrając z jego jasną karnacją. Ubrany był w wąskie dżinsy, ale nie rurki, i pomarańczową koszulkę. Był dużo starszy ode mnie. Miał jakieś siedemnaście lat. Nagle otworzył oczy i spojrzał prosto na mnie. Nie wiem kto wystraszył się bardziej. Ja krzyknęłam, a on zeskoczył z kamieni. Chwilę staliśmy w milczeniu. W końcu moja natura ciekawskiej dziesięciolatki zwyciężyła w walce ze strachem.
– Cześć – powiedziałam uśmiechając się leciutko. Nieznajomy zamiast mi odpowiedzieć, odwrócił się na pięcie i zaczął się oddalać.
– Hej! – zawołałam ruszając za nim. – Hej, jak się nazywasz? – spróbowałam zagadać. On znowu mi nie odpowiedział. Ze złości ściągnęłam wargi i nadęłam policzka. Nie lubiłam być ignorowana.
– Czy mógłbyś się chociaż zatrzymać? – wyciągnęłam rękę by złapać go za koszulkę i… oberwałam kijkiem w głowę. Z wrażenia usiadłam na trawie. Właściwie to nawet mnie nie bolało. Po prostu byłam zaskoczona, ale i tak w oczach zakręciły mi się łzy. Chłopak patrzył na mnie przepraszająco.
– Wybacz – rozłożył bezradnie ręce. Posłałam mu nienawistne spojrzenie.
– Czemu to zrobiłeś? – pomacałam ręką po głowie sprawdzając czy rośnie mi guz.
– Musiałem się jakoś obronić, a… tylko to przyszło mi do głowy – wskazał na patyk.
– Ale po co? – złość już mi przeszła. Za to słowa tajemniczego chłopaka mocno mnie zaciekawiły.
– Jeśli dotknie mnie człowiek, zniknę.
Otworzyłam ze zdumienia usta.
– Jeśli dotknie cię… Czy to znaczy, że ty nie jesteś człowiekiem?
Chłopak przytaknął.
– Owszem nie jestem. To znaczy… uciekł wzrokiem w bok – kiedyś nim byłem.
Oczy rozszerzyły mi się do wielkości pięciozłotówek. Wydałam z siebie westchnienie zachwytu i zawołałam:
– Jesteś duchem! Ale… jak to znikniesz? – dopiero po chwili dotarły do mnie jego wcześniejsze słowa.
Chłopak milczał. Patrzył prosto na mnie, ale nic nie mówił. Zaintrygowana, ponownie wyciągnęłam dłoń, żeby go dotknąć. Siedemnastolatek zrobił dwa kroki w tył, a ja prawie upadłam na ziemię. Zacisnęłam zęby i spróbowałam znowu. Z takim samym rezultatem. Wstałam i podbiegłam do niego. Chłopak odsunął się w bok. Nie zamierzałam się tak łatwo poddać. Nawet jak na dziecko, byłam bardzo uparta. Postanowiłam zacząć go gonić. Przypominało to trochę zabawę w berka. Kiedy już, już prawie udało mi się go złapać… drugi raz oberwałam kijem. Jęknęłam z bólu i złapałam się za czoło.
– Naprawdę nie jesteś człowiekiem – wystękałam. – Nikt normalny nie uderzyłby dziecka dwa razy w głowę!
Chłopak uśmiechnął się przepraszająco.
– Zniknę, to znaczy, że zniknę na zawsze z tego świata. Moja dusza już nigdy nie opuści Hadesu. Tak zarządzili bogowie.
Spojrzałam na niego pełnymi zaskoczenia oczami.
– Hadesu? Tego świata umarłych z mitologii?
Duch skinął głową.
– Jeżeli dotknie mnie jakiś człowiek, moje ciało rozpadnie się…, a duch powróci na zawsze do Podziemia.
Nagle zrobiło mi się strasznie głupio. Spuściłam głowę i powiedziałam:
– Przepraszam. Nie wiedziałam.
Chłopak spojrzał na mnie, lekko przekrzywiając głowę.
– Jestem Max, a ty mała?
– Jane – uśmiechnęłam się.
Tak zaczęła się moja przyjaźń z duchem.
Następnego dnia również przybiegłam na łąki. Max już na mnie czekał.
– Cześć mała – posłał mi przyjazny uśmiech.
– Hej Max! – zawołałam. – Co będziemy dzisiaj robić?
Chłopak posłał mi tajemnicze spojrzenie.
– Mam zamiar ci coś pokazać. Ale… – zrobił poważną minę – nikomu masz o tym nie mówić. To będzie nasza tajemnica, ok?
Ochoczo pokiwałam głową. Nie musiał mi tego mówić. I tak się domyśliłam, że lepiej nie rozpowiadać o mojej nowej znajomości. Wyciągnęłam rękę żeby złapać jego dłoń i… znów oberwałam patykiem. Ale tym razem naprawdę lekko.
– Miałaś pamiętać – Max spojrzał na mnie z wyrzutem. – Nie chcę ci w końcu zrobić krzywdy, Jane.
– Przepraszam… Zapomniałam – wzruszyłam ramionami.
– Trzymaj – Max wyciągnął kij. – Złap drugi koniec.
Uradowana chwyciłam drzewce i ruszyliśmy w drogę.
– Prawie jak na jakimś romantycznym spacerze! – stwierdziłam. Max uśmiechnął się lekko i całkiem poważnym tonem odpowiedział:
– Raczej mało romantyczna ta randka.
Chłopak prowadził mnie różnymi leśnymi ścieżkami, coraz bardziej zagłębiając się między drzewa. W końcu, po jakichś dziesięciu minutach, dotarliśmy na miejsce. Ogromna polana, otoczona zewsząd krzakami bzu, była całkowicie odgrodzona od reszty lasu. Wszystko wydawało się być skąpane w promieniach słońca. Pamiętam, że słyszałam śpiew ptaków. Chyba drozdów. Max zamknął oczy i wydawał się chłonąć piękno tego miejsca. Patrzyłam na niego i nie mogłam uwierzyć, że jest duchem. Bo przecież był taki żywy… Nagle odwrócił twarz w moją stronę i zapytał:
– I jak ci się tu podoba Jane?
Uśmiechnęłam się szeroko i zawołałam głosem pełnym zachwytu:
– Tu jest przepięknie! – I pobiegłam, żeby złapać motyla, który właśnie się pojawił.
Kilka dni później odważyłam się go o coś zapytać. Leżeliśmy na Słonecznej Łące, jak ja ją nazywałam. Max gryzł źdźbło trawy i wpatrywał się w niebo. Ja leżałam na brzuchu, tyłem do niego.
– Max?
Duch założył ręce za głowę.
– Co Jane?
– Dlaczego… jesteś duchem? – spytałam nieśmiało. Przez chwilę zrobiło się całkiem cicho. Bałam się, że Max się obraził. Już miałam go przeprosić, kiedy chłopak zaczął:
– To było jakieś pięć lat temu… Widzisz Jane, ja nie byłem takim zwykłym człowiekiem. Byłem herosem. Synem Apolla, boga Słońca – Max uśmiechnął się . – Żyłem sobie jako zwyczajny dzieciak, aż tu nagle… zaatakował mnie potwór. Miałem wtedy jedenaście lat – chłopak zaczerpnął powietrza. – Pokonałem go i niedługo po tym wydarzeniu trafiłem do Obozu. Nie takiego zwykłego, jak te w czasie wakacji. Do Obozu dla takich jak ja. Półbogów. Spędziłem tam najlepsze chwile mojego życia… Do czasu. Niestety nastała wojna. Wojna herosów z Tytanem Kronosem – tu głos Maxa zadrżał. – Ja nie dałem rady. Zabił mnie jeden z jego sługusów wbijając mi nóż w plecy – chłopak na chwilę urwał. – Kiedy trafiłem do Hadesu, powiedziano mi, że bogowie chcą mi jakoś wynagrodzić moje poświęcenie. Zresztą tak jak wszystkim innym pokonanym. Poprosiłem żeby moja dusza wędrowała po ziemi. Żebym nie tkwił pod ziemią. Powiedziałem, że nie wytrzymam bez możliwości patrzenia na słońce, deszcz, czy śnieg… Więc bogowie dali mi trzy tygodnie wolności w roku. Mogę opuścić Hades kiedy chcę. Ale tylko raz. Na trzy tygodnie w roku. – Max westchnął smutno i zamknął oczy. – Jednak postawili mi warunek. Jeśli dotknie mnie jakikolwiek człowiek, stracę możliwość powrotu na ziemię i na zawszę zostanę w Hadesie.
Słuchałam tego wszystkiego wierząc w każde słowo. Uwierzyłam w bogów greckich, w tę walkę z Kronosem i w śmierć Maxa. Wreszcie wszystko zrozumiałam.
– Max…
Chłopak odwrócił się w moją stronę. Kucałam tuż przy jego głowie i ze łzami w oczach powiedziałam:
– Max proszę cię nigdy nie pozwól mi cię dotknąć.
Pamiętam, że tamtego lata zrobiliśmy naprawdę mnóstwo wspaniałych rzeczy. Wędkowaliśmy używając długich, giętkich patyków, bawiliśmy się w chowanego w lesie, uczyłam Maxa robić mostek… A kiedy mój czas pobytu się skończył, Max obiecał mi, że wróci tu za rok. I wrócił. Następnego lata również. A już podczas kolejnego… byłam uznana. Do Obozu trafiłam cztery miesiące wcześniej, w marcu. Latem pozwolono mi wyjechać i oczywiście to zrobiłam. Żeby móc spotkać się z moim przyjacielem.
Pamiętam jego minę, kiedy się dowiedział kto jest moją matką.
– Afrodyta?! Nie no, obstawiałem raczej, że to Hermes jest twoim boskim rodzicem, ale cóż… jak widać się myliłem.
Zmarszczyłam brwi.
– Zaraz, zaraz. To ty wiedziałeś, że jestem heroską? – Max uśmiechnął się przebiegle.
– Oczywiście. Gdybyś nią nie była, nie widziałabyś mnie.
– I nic mi nie powiedziałeś! – oburzyłam się. Chłopak roześmiał się i pokręcił głową.
– Wiesz co Jane, może i z wyglądu zmieniłaś się przez te trzy lata, ale charakter nadal masz taki sam.
Musiałam przyznać mu rację. I to w obu sprawach. Przez ten czas zdążyłam dużo urosnąć i zapuścić włosy, które teraz wiązałam w dwa długie kucyki. Za to on wyglądał dokładnie tak samo. No cóż… w końcu jest duchem. W te wakacje Max nauczył mnie walczyć. Używaliśmy w tym celu małych drewnianych mieczy, które sam wystrugał. Pamiętam, że były ciężkie i pachniały żywicą. Ale to właśnie im zawdzięczam to, że zostałam najlepszą szermierką w domku Afrodyty. Max był bardzo wymagającym nauczycielem. Nie zważał na moje jęki i skargi, tylko nadal robił swoje. Później bardzo mu za to dziękowałam. Jeden dzień tego lata pamiętam bardzo dobrze. Było dosyć wietrznie, ale ciepło. Spacerowaliśmy po lesie i nic nie mówiliśmy. Było bardzo miło. Max nucił jakąś piosenkę, a ja skakałam po leżących koło ścieżki kamieniach. Nagle poślizgnęłam się. Brunet odruchowo wyciągnął rękę żeby mnie złapać. Serce zabiło mi szybciej, jedyne co zdążyłam zrobić, to pomyśleć: „Max nie!” Na szczęście mój przyjaciel zreflektował się. Błyskawicznie cofnął dłonie, a ja upadłam na ziemię. Zabolało. Nadal pamiętam, że tyłek bolał mnie jeszcze przez kilka dni po tym incydencie. Max wyglądał na załamanego.
– Wybacz Jane – wyszeptał. – Naprawdę chciałbym móc…
– Daj spokój – przerwałam mu. – Nic mi nie jest – spojrzałam mu twardo w oczy.
Max skinął głową i ruszył dalej. Ale już nie był w tak dobrym nastroju jak wcześniej.
Następne lata mijały mi na szkole, krótkich wakacjach u wuja, czyli spotkaniach z Maxem i Obozie. Tyle, że… Max nigdy nie opuszczał moich myśli. Myślałam o nim przez cały czas. Jesienią, zimą, wiosną, latem. Zawsze.
Westchnęłam i odwróciłam się od okna. Dzisiaj mija równe siedem lat… Przez ten czas dojrzałam, stałam się bardziej rozważna i powściągliwa. A Max przez cały czas był taki sam…
Spotkałam go przy kamieniach, tak jak za pierwszym razem. Na dźwięk moich kroków, odwrócił się i posłał mi promienny uśmiech. Odwzajemniłam mu tym samym. Najchętniej rzuciłabym mu się na szyję, albo chociaż mocno przytuliła. Wiedziałam jednak, że mi nie wolno. Ale chęć dotknięcia go była czasem nadzwyczajnie silna.
Poszliśmy na polanę. Leżeliśmy na plecach i patrzyliśmy na leniwie przesuwające się białe obłoki. Zamknęłam oczy i westchnęłam z rozkoszy. Było cudownie. Gdyby było to możliwe, to zapakowałabym tą chwilę do słoika, żeby móc od czasu do czasu go otworzyć i poczuć się dokładnie tak jak teraz.
– Wiesz co, Jane – powiedział Max. – Za tydzień w miasteczku odbędzie się festyn… Pójdziemy?
Spojrzałam na niego zaskoczona. Festyn odbywał się co roku. Czasem patrzyliśmy z tego miejsca na pokaz sztucznych ogni.
– Skąd ten pomysł?
Max wzruszył ramionami.
– Tak jakoś. Pomyślałem, że może być ciekawie.
– Ale, co będzie jeśli ktoś cię przez przypadek dotknie? Tam będzie mnóstwo ludzi!
– No tak… racja – Max wydał mi się zawiedziony. Chyba naprawdę mu zależało. Zaczęłam się zastanawiać.
– Istnieje cień szansy, że… gdybyśmy trzymali się z dala od centrum i byli bardzo, ale to bardzo ostrożni… – zaczęłam.
– Czyli postanowione! – Max puścił mi oczko. Westchnęłam i pokręciłam z niedowierzaniem głową.
Tydzień później poszliśmy na ten festyn. I muszę przyznać, że bawiliśmy się świetnie! Ubrana w zwiewną cytrynową sukienkę i brązowe baleriny biegałam od straganu do straganu z wielkimi od zachwytu oczami. Max też wyglądał na zadowolonego. Zwykli śmiertelnicy nie widzieli mojego przyjaciela, więc musiał podwójnie uważać żeby na kogoś nie wpaść lub żeby ktoś nie wpadł na niego. Raz jakiś staruszek prawie go nadepnął, ale w porę go ostrzegłam. Mimo tego, ten wieczór należał do najbardziej udanych w moim życiu. Po jakimś czasie zgłodnieliśmy, więc kupiłam nam słodkie precle. Usiedliśmy na murku i patrzyliśmy na całe to zbiorowisko dzieci, dorosłych, staruszków, a nawet zwierząt. Max przyglądał im się i uśmiechał pod nosem, od czasu do czasu. Zastanowiło mnie kiedy ostatnio, nie licząc dzisiejszego razu, uczestniczył w podobnym wydarzeniu. „Zapewne w Obozie” – pomyślałam zatapiając zęby w ciastko. Nagle w powietrze wzniosła się petarda. Po chwili wybuchła, rozjaśniając niebo na fioletowy kolor. Po chwili pojawiła się następna, czerwona. Nie minęło nawet pięć sekund, a kolejne fajerwerki wystrzeliły w górę. Max nachylił się do mnie i szepnął mi do ucha:
– Te w Obozie zawsze bardziej mi się podobały.
Zawstydzona bliskością, jaka pojawiła się między nami, zdołałam jedynie przytaknąć. Miałam nadzieję, że Max nie zauważył rumieńca, który wypłynął na moją twarz. Po skończonym pokazie, zewsząd zaczęto bić brawa. My również się dołączyliśmy. Festyn dobiegł końca. Ludzie powoli rozchodzili się do domów.
– Odprowadzę cię, zgoda? – oznajmił nagle Max.
Spojrzałam na niego zaskoczona, ale uśmiechnęłam się. Spodobała mi się ta propozycja.
– Jasne. Bardzo chętnie.
Szliśmy w milczeniu. Nie wiem dlaczego, ale między nami pojawiła się niezręczność. Jakieś dziwne napięcie. Spojrzałam kątem oka na twarz chłopaka. Był zamyślony. Jedną rękę włożył do kieszeni i miał spuszczony wzrok. Odruchowo wyciągnęłam dłoń. Chciałam potrzymać go za rękę. „Nie możesz!” – powiedziałam sobie w duchu i zacisnęłam pięść. Wtedy do mnie dotarło. Prawda, którą odkryłam była jak kubeł zimnej wody prosto na głowę. To było nasze ostatnie spotkanie! Dlatego tak mu zależało. Przygryzłam wargę i umknęłam wzrokiem w bok. Za rok byłabym starsza. O on chciał na zawsze zapamiętać mnie taką, jaka jestem teraz. Żal ścisnął mi serce. Ten wieczór był pożegnaniem.
– Jane, muszę ci coś powiedzieć – Max zatrzymał się i spojrzał mi prosto w oczy. – Ja już więcej nie…
Wtedy wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko. Biegnący chłopiec. Kamień na jego drodze. Max. Nim zdążyłam zareagować. Ośmiolatek potknął się, a Max odruchowo złapał go za ramię.
– Dziękuję i eee… przepraszam – powiedział chłopiec i pobiegł dalej. Z przerażeniem wpatrywałam się w bruneta. Martwy syn Apolla wbił wzrok w swoją dłoń. Nagle zaczęła zanikać. Zanikać i rozpadać się na malutkie świecące punkciki. Zamarłam. Byłam przerażona. Nie wierzyłam w to co się dzieje. A Max się śmiał. Śmiał się tak serdecznie i radośnie, jak gdyby nigdy nic. Przeniósł na mnie zachwycony wzrok i wyciągnął ręce.
– No choć Jane. Wreszcie mogę cię przytulić.
Do oczu napłynęły mi łzy. Łzy radości oraz smutku. Bez wahania rzuciłam się Maxowi na szyję. Był taki ciepły… Zupełnie nie jak duch. Chłopak przycisnął mnie do siebie i nagle, bardzo szybkim ruchem, pocałował w usta. Spojrzał mi głęboko w oczy i zniknął. Zostałam sama. A gdzieś tam, w górze, śpiewał drozd.
Minęło kilka lat. Dziś mija rocznica. Rocznica dnia, w którym spotkałam mojego przyjaciela. Pomimo upływu czasu, nadal wszystko pamiętam. Ale najlepiej… pamiętam dotyk jego warg.
Hotarubi no Mori e! <3 <3 <3
OMG! Jak fajnie, że to napisałaś! Kocham to anime! Jest cudowne, a Ty je wspaniale odwzorowałaś! Czytałam i wracały wspomnienia. Podobała mi się historia śmierci Maxa. Wszystko mi się podobało!
Czytałam i czułam, że zbliża się festiwal. I tak się zastanawiałam, czy Jane będzie w yukacie :p Nawet pożegnanie, moment z chłopcem było tak… Nie wiem jak to nazwać. Wzruszyłam się. I na anime i teraz.
Muszę obejrzeć to anime. Naprawdę świetne opowiadanie. Chcę więcej!
Extra! Ja właśnie znalazłam te anime na internecie i mam zamiar obejrzeć. Później zdam relację, czy fajne.
Co do opka. Jest super i naprawdę oryginalne. Kocham twoje prace <333
Właśnie obejrzałam. To jest prześwietne! Może ktoś zna więcej anime tego typu?
Hmm, nie oglądałam anime, ale opowiadanie jest super. Nie schematyczne, a ja nigdy bym sie nie spodziewała takiego zakończenia. Naprawdę jedna z lepszych prac jakie widziała. Pozdrawiam i życzę weny.
Anime nie oglądałam. Opowiadanie mnie zachwyciło i niby wiedziałam, że on w końcu zniknie, ale to, jak to się stało wciąż pozostawało w otoczce tajemnicy. Moment z chłopcem co prawda mogłaś opisac dokładniej, ale tu już się czepiam. I w ostatnim zdaniu nie powinno być najbardziej, zamiast najlepiej? Znaczy się nie wiem, ale tak mi się wydaje. A „- No choć Jane. Wreszcie mogę cię przytulić.” – no błagam, choĆ? Chyba chodź. I przed Jane wskazany by był przecinek.
Więc powiem tak: podobało mi się bardzo i liczę na więcej jednoczęściówek, zreszta zresztą tak samo jak na kontynuację opowiadań.