Od autorki: Mam nadzieję, że nie zjedziecie mnie za bardzo za to opowiadanie/shota. Miłego czytania. Oh, gdyby ktoś miał jakiekolwiek uprzedzenia do osób homoseksualnych, to z góry informuję, że to o nich jest ten shot. Poza tym zostały w nim wykorzystane prawdziwe postacie takie jak członkowie zespołu One Direction, Taylor Swift oraz Eleanor Calder.
Poniższa przemowa została zasięgnięta z książki Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy: Złodziej Pioruna i lekko zmodyfikowana na potrzeby shota.
Przysięgam na Styks, że wydarzenia opisane w tym opowiadaniu są wyłącznie fikcją literacką.
Nie istnieje osiemnastoletni młodzieniec nazywający się Niall James Horan. Greccy bogowie nie opuszczają świata starych mitów. A już na pewno nie miewają dzieci ze śmiertelnikami w dwudziestym pierwszym wieku. Nie istnieje też takie miejsce jak Obóz Herosów – letni obóz dla półbogów na wschodnim krańcu Long Island – gdzie miałbym uczyć młodych herosów sztuki przetrwania w obliczu potwornych nieprzyjaciół. Niall nigdy nie spotkał się z hordą potworów ani przystojnym synem Erosa. I z pewnością nie wyruszyli oni na niebezpieczną podróż, mającą na celu powrót do Obozu Herosów z San Francisco będącego sercem potęgi potworów.
To powiedziawszy, muszę cię ostrzec: dobrze się zastanów, zanim zabierzesz się za lekturę tego opowiadania. Jeśli poczujesz, że coś w tobie poruszyło – jeśli zaczniesz podejrzewać, że ta opowieść ma coś wspólnego z twoim życiem – natychmiast przerwij lekturę! W przeciwnym razie nie odpowiadam za skutki.
I niech bogowie olimpijscy (którzy oczywiście nie istnieją) mają cię w opiece.
Z poważaniem
CHEJRON KENTAUROS
Nieśmiertelny Wychowawca Herosów,
Dyrektor ds. Nauki, Obóz Herosów,
Uwieńczony Laurem, Rada Olimpu.
xxx
Blond włosy chłopak, mierzący mniej więcej sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu podszedł do okna, przeczesując dłonią splątane po śnie kosmyki. Jego chabrowe oczy były zasnute, zdradzając jego niedawne przebudzenie. Rozchylone, malinowe wargi układały się w grymas, wyrażający niezadowolenie.
Przez uchylony lufcik do pokoju wpadł podmuch lodowatego wiatru, który uderzył w blondyna, zmuszając go do cofnięcia się o krok. Powietrze owinęło się dookoła chłopaka i wsunęło pod jego koszulkę, zmuszając drobne ciało do drżenia. Silne tchnienie ponownie natarło na postać, która upadła na podłogę, tracąc dech w piersiach.
Chłopak skulił się, przytulając policzek do zimnego podłoża i usiłując zaczerpnąć nieco tlenu. Jego płuca zaczynały płonąć, powodując uczucie podobne do tonięcia. Powieki blondyna robiły się co raz cięższe, kiedy nagle… wszystko ustało. Oddech powrócił do normy, klatka piersiowa unosiła się i opadała w normalnym tempie, a przez pokój przebiegały tylko lekkie podmuchy nieszkodliwego wiatru, niosącego ze sobą zapach wielkiego miasta.
Blondyn przełknął ślinę, rozglądając się niepewnie dookoła. W jego błyszczących tęczówkach malowały się niezrozumienie oraz strach, co w tej sytuacji wydawało się być uzasadnione.
W pokoju rozległo się natarczywe pukanie do drzwi, które po chwili stanęły otworem i pojawiła się w nich siedmioletnia dziewczynka o długich, czekoladowych włosach, opadających na plecy łagodną falą. Buzię dziecka zdobił radosny uśmiech, a w oczach iskrzyło się zadowolenie.
– Tata prosi, żebyś zszedł na śniadanie – powiedziała mała, patrząc na starszego brata z widocznym zniecierpliwieniem. – Spieszy się do pracy – dodała, nie doczekawszy się żadnej reakcji.
– Zaraz do was dołączę – odparł blondyn słabym głosem, zaciskając szczęki, by nie dać po sobie poznać, iż coś jest nie tak. – Emily – wycedził przez zęby, kiedy brązowooka dziewczynka nie ruszyła się z miejsca. – Zaraz przyjdę! – warknął, zaciskając dłonie w pięści.
Chłopak zaczekał, aż siedmiolatka zniknie z pola widzenia, a później podźwignął się z podłogi, rozmasowując obolały nadgarstek, który jako jedyny ucierpiał w czasie upadku. W głowie blondyna kłębiło się wiele myśli związanych z tym co się przed chwilą wydarzyło, ale żadna z nich tego nie wyjaśniała.
– Niall! – z jednego z pobliskich pomieszczeń rozległo się nawoływanie, w którym brzmiała nuta zdenerwowania. – Czy mógłbyś dołączyć do rodzinnego śniadania? – w progu pokoju pojawił się postawny mężczyzna, którego rysy twarzy przywodziły na myśl jego osiemnastoletniego syna. – Rozumiem, że stresujesz się przed pierwszym dniem w nowej szkole, ale to chyba nie powód, żeby rezygnować z posiłku – kąciki jego ust uniosły się w zachęcającym uśmiechu.
– Już idę – odezwał się blondyn z silnym, irlandzkim akcentem, zdradzającym jego pochodzenie. – Daj mi chwilę – poprosił, patrząc na swojego ojca błagalnie. – Chciałbym się jeszcze przebrać – dodał, widząc nieugiętość w oczach rodzica.
– Masz dziesięć minut, a później chcę cię widzieć przy stole – zdecydował mężczyzna, zamykając za sobą drzwi. – I ani chwili dłużej! – odezwał się niewnoszący sprzeciwu głos.
Blondyn skinął głową, choć i tak nikt nie mógł tego zobaczyć, a później stanął przez komodą, w której szufladach znajdowała się większość jego ubrań. Niektóre z nich pozostały w wielkich tekturowych pudłach, położonych pod ścianą. Chłopak pociągnął za pierwszy uchwyt, a jego oczom ukazały się równo złożone koszulki. Po krótkim zastanowieniu, Niall zamknął szufladę i otworzył następną, wyciągając z niej czarne rurki. Rzuciwszy je na niezasłane łóżko, wyjął z komody czystą bieliznę oraz skarpetki, które wylądowały obok spodni.
Irlandczyk zwrócił się w kierunku szafy, znajdującej się po drugiej stronie pokoju i chciał postąpić krok w jej stronę, kiedy jego policzek owionął delikatny, ciepły podmuch powietrza, a w uszach zabrzmiał melodyjny, kobiecy głos.
Z pomiędzy rozchylonych ust chłopaka wyrwał się zduszony krzyk wyrażający przerażenie. Jego serce zabiło w szybszym rytmie, w odpowiedzi na przestrach. W ciągu kilku sekund, blondyn dopadł do okna i zamknął je szybkim ruchem, czując jak jego oddech przyspiesza.
– Proszę, nie – wyszeptał, zaciskając palce na krawędzi parapetu i wbijając wzrok w przezroczystą taflę.
Niall przez kilka chwil stał w bezruchu, badając czy jest już bezpieczny w swojej sypialni, będącej dla niego azylem, w którym mógł skryć się przez otaczającym go światem i wreszcie być sobą.
Na drżących nogach, Horan przebył odległość dzielącą go od wysokiej szafy, w której zawieszone były koszule, bluzy oraz kardigany, czyli rzeczy, wymagające wyprasowania przed włożeniem lub niepogniecenia, kiedy nie mają żadnego zagięcia. Blondyn zastanowił się chwilę, a później powiesił na drzwiach mahoniowego mebla dwa wieszaki. Na jednym z nich był czarny sweterek zapinany na guziki i ozdobiony kremowymi wykończeniami.
Wybrawszy ubranie, chłopak wszedł do łazienki, w której wykonał szybką toaletą obejmującą umycie zębów i twarzy oraz uczesanie włosów. Na nic więcej nie starczyłoby mu czasu.
Irlandczyk opuścił pomieszczenie wyłożone zimnymi, błyszczącymi kafelkami i przystąpił do ubierania się, jednocześnie zerkając na zegarek stojący na szafce nocnej. Liczby ukazane na elektronicznym wyświetlaczu, pokazywały, iż blondynowi zostały jakieś dwie minuty na zjawienie się w kuchni.
Niall warknął cicho, zrzucając piżamę i naciągając na siebie kolejne części wybranego ubioru. Gdy dopinał ostatnie guziki białej koszuli, po raz kolejny rozległo się natarczywe pukanie do drzwi – tym razem zbyt głośne, by mogła to być siostra blondyna.
– Idę – powiedział Irlandczyk, zaczesując przydługą grzywkę na lewą stronę i chwytając pasek torby leżącej na krześle obrotowym. – Nie minęło jeszcze dziesięć minut – stwierdził, pociągając klamkę w swoją stronę. – Co się dzieje? – zapytał, ujrzawszy przerażoną minę swojego ojca. – Tato! – podniósł głos, wpatrując się uważnie w rodzica.
– Zabieraj swoje rzeczy – odparł krótko pan Horan. – Odwiozę cię na most, tam ktoś będzie na ciebie czekał. Nie możesz tu zostać, to zbyt niebezpieczne – z tymi słowami pozostawił swojego syna oniemiałego w jego własnej sypialni.
– Ale… – w chabrowych oczach chłopaka zgromadziły się łzy, wyrażające bezradność. – Ale tato! – blondyn wybiegł z pokoju, mocniej zaciskając palce na pasku torby. – Co się tu dzieje? – krzyknął zdenerwowany, nie zwracając uwagi na młodszą siostrę, która przyglądała mu się ze strachem w oczach.
– Niall, posłuchaj mnie – mężczyzna o brązowych oczach chwycił Horana za ramiona. – Jeśli tu zostaniesz, to ściągniesz na siebie niebezpieczeństwo – powiedział cicho, zerkając na córkę. – Wierzę, że sobie z tym poradzisz… I nie będziesz sam. Jest wielu ludzi, którzy ci pomogą.
– A jeśli nie chcę? – zapytał Irlandczyk, łamiącym się głosem. – Ściągnę na siebie niebezpieczeństwo. Tylko na siebie. Sam to powiedziałeś – osiemnastolatek usiłował wyczytać coś z kamiennego wyrazu twarzy ojca. – I dodałeś, że sobie poradzę, więc czemu nie mogę sobie radzić tutaj?! – denerwował się co raz bardziej, zaciskając dłonie w pięści i powstrzymując łzy, cisnące mu się do oczu.
Między trojgiem osób zapadła cisza. Żadne z nich nie wydało z siebie odgłosu, mogącego ją zmącić. Z każdą kolejną sekundą tego milczenia, Niall uświadamiał sobie przerażającą prawdę – jego ojciec, wyrzucał go z domu.
– Obiecałeś, że mnie nigdy nie zostawisz – blondyn nie starał się pohamować łez, które spływały po jego policzkach. – A ja ci w to uwierzyłem! – wrzasnął, rzucając na podłogę torbę z książkami.
Na nic nie zdały się próby wytłumaczenia. Horan biegiem wrócił do swojego pokoju i chwycił plecak niedbale leżący przy drzwiach. Nie dopuszczając do siebie żadnego słowa wypływającego z ust rodzica, Irlandczyk otworzył komodę i zaczął wyciągać z niej poszczególne rzeczy. W ciągu kilkunastu minut, chłopak zdołał wepchnąć do bagażu dwie koszulki, parę spodni oraz bokserki, których nawet nie liczył. Po zastanowieniu dołożył również wyświechtany portfel oraz iPoda, leżącego na biurku. Wiedział, że już tutaj nie wróci, ale mimo tego wolał zostawić większość swoich rzeczy, jakby miało mu tu dać nadzieję na rychły powrót.
Niall wypadł z sypialni, a następnie przemierzył odległość dzielącą go od drzwi. Położył dłoń na klamce i już miał ją nacisnąć, kiedy wokół jego pasa zacisnęły się kruche ramionka siedmiolatki.
– Nie idź! – pisnęła dziewczynka, patrząc na niego ze łzami w dużych, brązowych oczach. – Nie idź – powtórzyła, wtulając się w brata.
– Muszę – powiedział Irlandczyk, biorąc ją w ramiona i mocno przytulając. – Tata wyraźnie dał do zrozumienia, że mnie tutaj nie chce – ucałował czółko Emily, głaszcząc jej drżące plecy. – Hej – uśmiechnął się, wycierając mokre policzki dziewczynki – jeszcze kiedyś do ciebie wrócę – obiecał, stawiając siostrę na podłodze.
– Niall – ojciec chłopaka podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu. – Nie miej mi tego za złe – poprosił, wodząc wzrokiem po bladej twarzy chłopaka. – To naprawdę konieczne dla twojego bezpieczeństwa.
– Dla mojego bezpieczeństwa, hę? – blondyn zacisnął dłonie w pięści. – Dla mojego bezpieczeństwa wyrzucasz mnie z domu? – warknął, cofając się o krok i wyrywając z uścisku wyższego mężczyzny.
– To nie… – zanim pan Horan zdążył dokończyć to zdanie, jego syn otworzył drzwi i wybiegł przez nie, nie oglądając się za siebie.
xxx
Mężczyzna skryty w cieniu ogromnego drzewa przeczesywał bystrym wzorkiem okolicę, jakby wypatrywał czyhającego zagrożenia. Jego ciemna grzywka opadała na czoło, nieco przysłaniając kształtne brwi. Błyszczące, czekoladowe oczy sunęły po mijających go postaciach, na żadnej nie zatrzymując się na dłużej. Spomiędzy rozchylonych ust chłopaka wystawał żarzący się papieros, z którego unosił się szary dym.
Mimo niezbyt wysokiej temperatury, na ramiona Mulata zarzucona była tylko flanelowa koszula, a pod nią znajdowała się koszulka z ciekawym nadrukiem. Jego smukłe nogi otulone były materiałem czarnych rurek, których końce znikały w wysokich glanach. U stóp ciemnowłosego spoczywał plecak przyozdobiony licznymi naszywkami.
Chłopak po raz kolejny przesunął wzrokiem po mijających go tłumach, a następnie szybkim ruchem chwycił za pasek swojego bagażu i zniknął za drzewem, gdzie mógł ukryć się przed wzrokiem kobiet, zbyt zaciekawionych jego osobą. Gdy był już skryty między zielonymi liśćmi, wyjął z bocznej kieszeni niewielki, gęsto podziurawiony dysk, pod którym umieszczony był pojemnik z krystalicznie czystą wodą. Wystarczyło przyciśnięcie jednego guzika, a nad urządzeniem pojawiła się mgiełka wodna. Mężczyzna uśmiechnął się zadowolony i wysunął z kieszeni złotą drachmę. Nie zwlekając, rzucił monetę w stronę zasłony stworzonej z kropli wody.
– Bogini, przyjmij moją ofiarę – powiedział, głębokim głosem. – Chejron Kentauros. Obóz Herosów – dodał po odczekaniu kilku sekund, a przed jego ciemnymi oczami zaczął formować się obraz poważnego mężczyzny ze splątaną brodą.
– Zayn! – krzyknął, uradowany centaur, patrząc na jednego ze swoich najlepszych, obozowych opiekunów. – Udało ci si go znaleźć? – zapytał, nagle poważniejąc.
– Nie – pokręcił głową młodzieniec, zerkając na boki. – Dostałem wiadomość od jego ojca, że wybiegł z domu. Byłem blisko i usiłowałem go szukać, ale zniknął – na twarzy chłopaka pojawiło się zmartwienie. – Jak kamień w wodę.
– Musisz spróbować znaleźć go przed zapadnięciem wzroku – zadecydował wychowawca, patrząc uważnie na swojego dawnego podopiecznego. – San Francisco. To zbyt ryzykowne, żebyś został tam dłużej – w oczach mężczyzny pojawiła się pewna doza smutku. – Jeśli nie uda ci się go znaleźć do wieczora, wracaj do obozu.
Mulat chciał coś jeszcze dodać, ale w tym właśnie momencie wodna mgiełka zniknęła, a razem z nią oblicze centaura.
– Mam nadzieję, że nie będziesz się przede mną ukrywał, Niallu Horanie – mruknął chłopak, chowając urządzenie do plecaka i wyciągając z niego nieco zniszczone zdjęcie przedstawiające blondyna. – Bo nie mamy zbyt wiele czasu – z tymi słowami schował zdjęcie do kieszeni spodni i zarzucił bagaż na ramię, kierując się w stronę najbliższego dworca tramwajowego znajdującego się przy Market Street.
Młodzieniec wyszedł z cienia, starając się nie zwracać na siebie zbytniej uwagi, która nie była w tej sytuacji rzeczą pożądaną. Zwłaszcza, że Zayn potrafił ściągać na siebie ciekawskie spojrzenia nie robiąc niczego. Było to spowodowane jego pochodzeniem, a raczej tym, kim był jego ojciec.
Malik, jako syn Erosa – boga miłości i namiętności oraz niezwykle pięknej śmiertelniczki, potrafił każdego oczarować swoją niecodzienną urodą oraz głębokim głosem. Zazwyczaj wystarczyło jedno spojrzenie jego czekoladowych oczu, żeby zdobyć to, na czym mu zależało.
Jednakże teraz, te wszystkie atuty nie były mu potrzebne. Co więcej, stały się niewygodne w obliczu misji mającej na celu wywiezienie pewnego herosa z miejsca będącego największym skupiskiem potworów na świecie.
Zayn zaczesał włosy, tak by opadały mu na czoło oraz przysłoniły ciemne tęczówki, a później wskoczył do jednego z tramwajów, na sekundę przed tym, jak zamknęły się drzwi. Spoglądając spod grzywki, chłopak rozejrzał się dookoła, rejestrując każdy niepokojący detal oraz orientując się dokąd właściwie zmierza – North Point stało się właśnie celem tej krótkiej podróży.
Mulat oparł się plecami o jedną ze ścianek pojazdu, nie przestając obserwować otoczenia. Odkąd dowiedział się, że jest półbogiem wyrobił w sobie mechanizm nieufności w stosunku do każdej osoby oraz rzeczy, będącej potencjalnym zagrożeniem.
Tramwaj szarpnął do przodu i zaczął powoli toczyć się po szynach, z każdą kolejną chwilą nabierając prędkości. Widok za oknem przesuwał się szybko, ale to nie wystarczało Zaynowi, któremu zależało na znalezieniu się w innej części miasta. Turyści znajdujący się w wagonie rozmawiali, głośno wymieniając uwagi na temat tego co już zobaczyli i jaki jest ich następny cel.
Zdenerwowany chłopak zacisnął dłonie na metalowej poręczy, z uporem patrząc na budynki. W niemal każdym z nich dostrzegał postać, szczerzącą kły i patrzącą w jego kierunku, co tylko wzmagało w nim złe przeczucia. Zdenerwowanie Zayna zdradzała dłoń, zaciśnięta na naszyjniku w kształcie półksiężyca, luźno zwisającym z szyi.
Z pozoru niewinnie wyglądająca ozdoba, po zerwaniu z pozłacanego łańcuszka, stawała się śmiertelną, spiżową bronią dalekiego zasięgu – łukiem. Nie była to wymarzona forma obrony w zamkniętym pomieszczeniu, ale ona i niewielki sztylet, wykonany z tego samego materiału, musiały wystarczyć w razie nieprzewidzianego ataku.
Palce Mulata mocniej zacisnęły się na poręczy, kiedy pojazd zahamował i otworzył drzwi, by wpuścić do środka nowych turystów oraz wypuścić tych, którzy postanowili pozwiedzać tą część miasta. Każda z nowych osób wydawała się być niegroźna, gdy zajmowała się wyglądaniem przez okna i rozglądaniem z zaciekawieniem. Każda, z wyjątkiem jednej.
Blond włosy młodzieniec, na pierwszy rzut oka znacznie młodszy od Malika, stał po drugiej stronie pojazdu, starając się ukryć drżące dłonie. Na jego zaczerwienionych policzkach widniały ślady łez, które nadal czaiły się w oczach o kolorze przywodzącym na myśl pochmurne niebo przed burzą.
Ciemnowłosy chłopak nie mógł się mylić – nieopodal niego stała osoba, na której poszukiwania wyruszył niespełna pięć minut wcześniej. Aby upewnić się, iż ma rację, Mulat sięgnął do kieszeni i wyjął z niej zdjęcie przedstawiające Irlandczyka. Nie było mowy o pomyłce.
Zayn przez chwilę przyglądał się blondynowi, a później zaczął niespiesznie przemieszczać się w jego stronę, jednocześnie formułując w głowie słowa, którymi przekona go do pójścia ze sobą. Przeciskając się przez tłum turystów, Malik nie spuszczał wzroku od miejsca do którego dążył.
– Cześć – odezwał się z przyjaznym uśmiechem, stając naprzeciwko Horana, który zaszczycił go znudzonym spojrzeniem. – Posłuchaj, muszę powiedzieć ci o czymś bardzo wa… – dalszą wypowiedź dwudziestolatka przerwało silne szarpnięcie wagonu i pisk, który rozległ się w tym samym momencie. – Coś jest nie tak – powiedział cicho, zaciskając palce na nadgarstku młodszego chłopaka i rozglądając się dookoła bystrym wzrokiem. – Wysiadamy – zadecydował, ciągnąc blondyna w stronę drzwi.
– Nie! – zaprotestował Niall, wyrywając się z uścisku i cofając o kilka kroków. – Nigdzie z tobą nie idę. Skąd mam wiedzieć, że nie chcesz mi czegoś…
– Nie czas na dyskusje! – warknął Mulat, ponownie chwytając chłopaka. – Jeśli chcesz przeżyć, to pójdziesz… – Zayn uniósł wzrok i zobaczył postać, stojącą za plecami Irlandczyka – … ze mną – dokończył, rozpaczliwie poszukując wyjścia z sytuacji.
Rozkojarzenie wywołane pojawieniem się obiektu poszukiwań, znacznie odbiło się na czujności ciemnowłosego, który przestał wypatrywać potworów z nieznanego nawet sobie powodu. Być może było to spowodowane głębią chabrowego spojrzenia. Gdyby Malik znalazł się w innej sytuacji, na pewno zacząłby rozważać wszystkie czynniki na niego wpływające, jednak teraz nie było na to czasu.
Następne wydarzenia potoczyły się w zastraszająco szybkim tempie. Brązowooki chwycił Nialla za rękę i pociągnął w swoją stronę, jednocześnie uskakując przed trzaskającym biczem. Zgromadzeni w tramwaju turyści, zaczęli krzyczeć i przepychać się w stronę drzwi oraz tyłu pojazdu. W tym samym czasie Zayn dobył sztyletu, a następnie zaatakował szczerzącą kły Erynię.
– Uciekaj! – ciemnowłosy krzyknął do Horana, odpychając go na bok i tym samym ratując przed śmiertelnym atakiem. – No już! – potrząsnął ramieniem chłopaka, gdy ten nie zareagował na poprzednie słowa.
Mulat odskoczył dokładnie w chwili, kiedy bicz trafił w miejsce, w którym się znajdował. Nie było już ani sekundy na wymyślenie planu, więc Zayn skoczył do przodu, najbliżej jak mógł i ciął sztyletem, z nadzieją, że szczęście mu dopisz i uda się odesłać potwora do podziemia.
Ostrze noża przeszło przez ciało stworzenia, jakby było ono zrobione z wody. Rozległ się syk, słyszalny tylko z niewielkiej odległości ze względu na panujący w wagonie harmider. Nie minęła nawet sekunda, jak Erynia zmieniła się w piasek i rozpadła, niczym zbudowany na plaży zamek.
– A teraz mi wierzysz? – Malik zwrócił się do młodszego chłopaka, wytrzepując z włosów pozostałości po potworze. – Nie zrobię ci żadnej krzywdy – rozejrzał się po twarzach przerażonych turystów. – Ale lepiej byłoby dla nas, gdybyśmy teraz zniknęli z miasta. I to jak najszybciej – powiedział z naciskiem, chwytając Nialla za przedramię
– Chodźmy – szepnął Irlandczyk, chwytając plecak, który zsunął się z jego ramienia, w trakcie całego zamieszania. – Byle szybko – poprosił, przełykając ślinę.
Zayn skinął głową i jednym kopnięciem otworzył drzwi, nie zważając na rozlegające się dźwięki syreny policyjnej, która zwiastowała jedynie kłopoty.
– Staraj się nie zwracać na siebie uwagi – jego głos, był tak cichy, że nie mógł usłyszeć go nikt poza idącym obok niego blondynem. – Wmieszaj się w tłum – polecił, wskazując na gromadzących się nieopodal gapiów. – Wrócę po ciebie za kilka minut – dodał, czując na sobie zdziwiony wzrok. – Muszę wysłać komuś wiadomość – z tymi słowami odszedł, zostawiając Horana na ulicy.
xxx
Niebieskooki chłopak patrzył przez chwilę na odchodzącego mężczyznę, a później wykonał jego polecenie, czując, że to najlepsze co może teraz zrobić. W jego myślach pojawiło się wiele pytań, na które tylko Mulat mógł znać odpowiedź i Niall nie chciał mu się narazić.
Wpatrując się w ludzi wychodzących wolno z zepsutego wagonu i nerwowo wyjaśniającym coś policjantom, starał się wyłapać coś z ich chaotycznych zeznań. Docierały do niego tylko pojedyncze słowa takie jak chłopak, nóż, motorniczy.
Blondyn przełknął ślinę, rozglądając się z niepokojem za starszym chłopakiem, który nie pojawiał się już od dłuższego czasu. On musiał wiedzieć co tu jest grane i dlaczego ci wszyscy turyści nie widzieli tego potwora tylko zwykłego człowieka.
– Gdzie ty jesteś, do jasnej cholery – Horan stanął na palcach, wypatrując swojego wybawcy i zupełnie nie przejmując się zdziwionymi spojrzeniami rzucanymi w jego kierunku.
Minęła kolejna chwila, aż w końcu dwudziestolatek pojawił się w polu widzenia, patrząc znacząco na blondyna. W jego czekoladowych oczach widać było zniecierpliwienie, kiedy młodszy chłopak podchodził do niego z przestrachem.
– Znikamy z San Francisco – powiedział bez niepotrzebnych wstępów. – Zabieram cię do Nowego Jorku, a stamtąd na Long Island i żeby ci do głowy nie przyszło uciekać lub protestować – zaznaczył, skręcając w California Street.
– Co takiego? – wydyszał osiemnastolatek, zastępując drogą starszemu chłopakowi. – Dokąd mnie zabierasz? – zapytał z przerażeniem, zaciskając dłonie w pięści. – Przecież to dwa dni drogi stąd! – powiedział nieco podniesionym głosem, przez co został uciszony zniecierpliwionym syknięciem.
– Dokładnie, to kawał drogi, dlatego byłoby dla nas lepiej, gdybyś nie protestował i po prostu się pospieszył – stwierdził Mulat głosem niewnoszącym sprzeciwu. – Ah, Zayn Malik – wyciągnął dłoń w stronę zdezorientowanego blondyna. – No co? Przez bite czterdzieści pięć godzin będziesz znosił moją obecność, więc wypadałoby, żebyś znał moje imię.
– Niall Horan – niebieskooki uścisnął dłoń chłopaka, nie zdając sobie sprawy, że jego tożsamość nie jest dla niego tajemnicą.
– No, to skoro już się znamy, możemy iść – uśmiechnął się Zayn, przyspieszając kroku. – Na końcu ulicy czeka na nas transport, ale zanim do niego dojdziemy. Nie masz lęku wysokości, prawda? – spojrzał uważnie na blondyna, badając jego reakcję.
– Nie, ale możesz mi wyjaśnić co się tutaj dzieje? – zapytał Niall nieco piskliwym głosem. – Nie mam zamiaru opuszczać miasta, dopóki mi wszystkiego nie wyjaśnisz – skrzyżował dłonie na chudej piersi, patrząc na towarzysza.
– Wybacz, ale z braku czasu będziemy to musieli przełożyć – odparł Malik, jak gdyby nigdy nic. – To naprawdę nieodpowiednie miejsce na takie pogaduszki. Wierz mi, lepiej będzie dla nas obu, jeśli opuścisz miasto wiedząc jak najmniej – zacisnął palce na nadgarstku młodszego chłopaka i pociągnął go, nieco przyspieszając kroku. – Nie zachowuj się jak dziecko i idź spokojnie – rzucił przez ramię, czując zbliżający się protest.
Zaskoczony Horan zamilkł i posłusznie poszedł za Mulatem, który był w tym momencie jedyną osobą, która mogła mu pomóc w tej chorej sytuacji. Najpierw ojciec wyrzucił go z domu, następnie zaczął gonić go tłum dziwnych gości, którym ledwie uciekł, a na koniec został zaatakowany przez… potwora. Blondyn przełknął ślinę, na samo wspomnienie twarzy wykrzywionej w grymasie i mimowolnie przyspieszył kroku, niemal wyprzedzając kompana.
– Zaczekaj – mruknął dwudziestolatek, wbijając wzrok w idących z naprzeciwka ludzi. – Chowaj się, już – polecił, wpychając Nialla w zaułek i wciskając się tam razem z nim. – Zakładaj – dodał, wyjmując z plecaka czarną bluzę. – Może nie będziesz się tak bardzo rzucał w oczy.
– Niby to co mam na sobie jest złe? – obruszył się nastolatek, rozpinając guziki cienkiego swetra. – Strój jak każdy inny!
– Może i tak – wzruszył ramionami Zayn, wsuwając do ust długiego papierosa i zapalając go. – Ale sam powiedz, czy grzecznie wyglądający chłopiec taki jak ty wygląda naturalnie, idąc obok kogoś takiego jak ja – mrugnął do blondyna porozumiewawczo, unosząc kąciki swoich kształtnych ust.
– Jak zawsze muszę trafić na złe towarzystwo – wymamrotał Niall pod nosem, zabierając się za ściąganie koszuli. – To idiotyczne – odwrócił wzrok, uciekając przed spojrzeniem czekoladowych tęczówek, jakby już odkrył niezwykły talent Mulata, mogący przekonać go do wszystkiego. – Trzymaj – rzucił chłopakowi czarny sweterek. – No co? – zarumienił się, widząc zdziwienie. – Lubię go!
Dwudziestolatek tylko wywrócił oczami, wsuwając część garderoby do swojego plecaka, a później z zadowoleniem zaczął sunąć wzrokiem po nagim torsie blondyna. Dla nikogo, kto znał Zayna nie byłoby to niespodzianką i zostało skwitowane głośnym śmiechem oraz przyjacielskimi docinkami, jednak dla Horana sytuacja stała się nieco niezręczna.
– Możemy iść – wymamrotał, naciągając na siebie koszulkę, którą zabrał z domu oraz okrycie, które wręczył mu Malik. – I więcej się tak na mnie nie gap – warknął, wymijając towarzysza.
– To się przy mnie nie przebieraj – odparował rozbawiony chłopak, ledwie hamując uśmiech, cisnący mu się na usta. – Wierz mi, trudno było mi się powstrzymać, żeby nie zrobić czegoś więcej – żartował dalej, patrząc na policzki Nialla, które płonęły czerwienią.
– Przestań – poprosił Horan, naciągając na głowę ciemny kaptur. – To naprawdę nie jest zabawne – burknął, widząc łobuzerski uśmieszek malujący się na twarzy Zayna. – Wybacz, że nie jestem przyzwyczajony do tego, że przygląda mi się jakiś facet, kiedy jestem półnagi! – trącił wyższego od siebie chłopaka ramieniem.
– To czas się z tym oswoić – wzruszył ramionami Mulat, zerkając przed siebie. – No, jesteśmy prawie na miejscu, lepiej się pospieszmy – powiedział, zmieniając szybki chód w trucht, a następnie w bieg.
Blondyn tym razem nie miał żadnych przeciwwskazań i pognał za kompanem, który w jego oczach wydawał się być osobą znacznie bardziej doświadczoną w sytuacjach takich jak ta. Niall nie protestował nawet wtedy, kiedy Zayn zatrzymał się gwałtownie i wszedł do budynku, oznaczonego żółtą taśmą z napisem grozi zawaleniem. Osiemnastolatek zacisnął tylko zęby, a później ruszył po schodach, które wyglądały jakby miały rozsypać się od samego patrzenia na nie.
– Zwariowałeś? – zapytał, chwytając za rękaw koszuli Malika i lustrując uważnie jego twarz. – Przecież to istne szaleństwo! – pisnął, patrząc, jak starszy chłopak podchodzi do klapy w suficie. – Ty naprawdę oszalałeś – jęknął, przeskakując kilka ostatnich schodków.
– Nie marudź, tylko mi pomóż – brązowooki stanął naprzeciwko Horana. – Podsadzę cię, a ty otworzysz wejście na dach, a później na niego wejdziesz – przestawił swój plan w kilku słowach. – To jedyna szansa, żeby wydostać się z miasta, zanim ktokolwiek nas wytropi – wypowiedział to zdanie takim głosem, że nieprzekonany do pomysłu Niall, skinął głową, zrzucając plecak na podłogę.
– Mam nadzieję, że wiesz co robisz – powiedział, opierając dłonie na barkach Mulata. – Jak przez to zginę, to cię zabiję! – zagroził, wywołując tym zduszony chichot towarzysza. – Nie żartowałem – dodał, kiedy Zayn podsadził go tak wysoko, jak mógł. – Uwaga – mruknął, napinając mięśnie i z całych sił popychając klapę, która o dziwo ustąpiła za pierwszym razem.
– A teraz wskakuj – bez najmniejszego ostrzeżenia, Malik podrzucił młodszego chłopaka, który chwycił za wystający z dachu pręt i podciągnął się. – Żyjesz jeszcze? – zapytał dwudziestolatek, dusząc chichot. – Jeśli tak, to łap nasze plecaki.
– Jak tylko tu wejdziesz, to cię osobiście zepchnę – prychnął Niall, odbierając dwa, zaskakująco lekkie, bagaże. – Nie licz, że ujdzie ci to płazem – Irlandczyk wychylił się za krawędź dziury, chwytając wyciągniętą dłoń kompana.
– Tak, tak – Mulat uśmiechnął się łobuzersko, bez trudu wdrapując się na dach. – W samą porę – jeden z kącików jego ust uniósł się wyżej, kiedy wbił wzrok w ciemniejszy punkt na niebie, przybliżający się z każdą chwilą. – Oto nasz transport – powiedział z dumą, w tym samym momencie, w którym silne kopyta uderzyły w kruszejący dach. – Poznaj Shadow – zwrócił się do Nialla, łapiąc go za ramię i tym samym ratując przed upadkiem z powrotem na dół. – Nie ociągajmy się – chwycił plecak, leżący u jego stóp i zarzucił na plecy. – Bo z tego co widzę, to zbliża się towarzystwo – wskazał kciukiem na ulicę, znajdującą się kilka metrów niżej. – I bynajmniej nie chodzi im o przywitanie nas w San Francisco.
Horan zerknął z przerażeniem w dół, a następnie przełknął ślinę, kiwając głową w geście potwierdzenia.
– Masz rację, lepiej stąd spadajmy – powiedział blondyn, poprawiając paski plecaka na swoich ramionach. – Chyba mnie nie zjesz, prawda? – zwrócił się do czarnego pegaza, który przekrzywiał głowę, przypatrując mu się z zainteresowaniem.
– Nie zrobi tego, jeśli później kupisz jej pączka – odpowiedział Zayn, stając za osiemnastolatkiem. – A teraz naprawdę musimy się pospieszyć – bez zawahania dosiadł klaczy i wyciągnął dłoń w kierunki Nialla, chcąc mu pomóc. – Shadow? Gotowa? – zapytał, kiedy obaj siedzieli wygodnie na grzbiecie. – No to lecimy – poklepał po szyi konia, który właśnie wzbijał się w powietrze, zostawiając za sobą hordę potworów. – Trzymaj się mocno – szepnął do Horana, który zdążył opleść ramionami jego brzuch i przytulić policzek do karku.
xxx
Około dziewiętnastu godzin później, Mulat nachylił się do ucha swojego pegaza i zarządził postój, który był potrzebny całej trójce. Shadow zaczęła już opadać z sił, a jej lot stawał się co raz wolniejszy i bardziej ociężały. Niall zaczął zasypiać, przytulony do pleców starszego chłopaka, przez co pojawiało się zagrożenie, iż zsunie się z grzbietu konia, a zziębnięty Malik nie zdąży w porę go złapać.
– Hej, mały – brązowooki musnął palcami wierzch dłoni młodszego chłopaka, dając mu do zrozumienia, że ma go mocniej objąć. – Lądujemy – dodał, zaciskając uścisk rąk na szyi klaczy.
Silny wiatr uderzył w zaczerwienione od zimna twarze, sprawiając, że chłopcy mimowolnie zacisnęli powieki oraz przycisnęli do siebie spierzchnięte wargi. Ich osłabione ramiona owinęły się mocniej w okół rzeczy, które obejmowali na sekundę przed tym, jak kopyta Shadow uderzyły w ziemię.
– Dziękuję – wydyszał Zayn, ześlizgując się z grzbietu i pomagając zejść z niego osiemnastolatkowi. – Idź znaleźć sobie coś do jedzenia, dziewczynko – poklepał pegaza po grzbiecie i odsunął się o kilka kroków, pozwalając mu ponownie wzbić się do lotu. – Chodź Niall – zwrócił się do blondyna, który przecierał oczy wierzchem dłoni, usiłując się wybudzić. – Zatrzymamy się tu na noc – rozejrzał się dookoła, marszcząc kształtne brwi. – Chyba jesteśmy w Kansas – stwierdził, wzruszając ramionami.
– A co za różnica! – jęknął Irlandczyk, opierając głowę na jego ramieniu. – Jak dla mnie żadna, wszędzie śpi się tak samo – wymamrotał, zaciskając smukłe palce na rękawie starszego chłopaka.
– Wszędzie tak samo, ale nie wszędzie bezpiecznie – zaoponował Malik, ciągnąc za sobą blondyna. – Tu będzie dobrze – odezwał się po około dziesięciu minutach spaceru, stając naprzeciw jaskini.
– Słucham?! – Horan w ciągu sekundy rozbudził się i spojrzał na swojego towarzysza, jak na wariata. – Ty już chyba kompletnie zgłupiałeś! – wskazał otwartą dłonią na miejsce, które wybrał Malik. – Zamieszasz spać na gołej ziemi? Po środku jakiegoś pustkowia? W dodatku niedaleko lasu, w którym żyje masa… – zaciął się, bezustannie patrząc na Zayna, jak na osobę chorą umysłowo – … cosiów! Które nas zjedzą, jak tylko zaśniemy!
– Jeśli się nie zamkniesz, to na pewno się tak stanie – Malik nie przejął się słowami młodszego chłopaka, tylko wyciągnął z plecaka latarkę i snopem światła oświetlił ściany jaskini, która, przysłonięta pnączami, chroniła przez wzrokiem niepożądanych osób i stworzeń. – Zostań – wcisnął w dłoń blondyna źródło światła, a sam ruszył w kierunku skupiska drzew.
– Co? – pisnął przerażony Horan, niemal upuszczając latarkę. – Zayn! – krzyknął, przyciągając uwagę dwudziestolatka. – Co ty robisz? – zapytał, odgarniając grzywkę, która opadła mu na oczy.
– Idę po suche drewno – chłopak zmarszczył brwi, jakby poszukiwanie opału było najzwyczajniejszym na świecie zajęciem. – W wersji dla humanistów – musimy rozpalić ogień, a wtedy żadne stworzenie się do nas nie zbliży – wzruszył ramionami i zaczął zbierać pojedyncze gałązki.
– Ale… – zaczął Niall, rozglądając się niepewnie dookoła. – Musisz wchodzić do lasu? Nie możesz ich pozbierać stąd? – wskazał ruchem ręki leżący dookoła chrust.
– Lepiej by było, gdybym go wziął stamtąd – Mulat wskazał kciukiem za siebie. – Ale zakładam, że jak odejdę od ciebie choćby na pięć metrów, to zaczniesz jojczyć, żebym wracał – uśmiechnął się złośliwie, postępując kilka kroków w kierunku młodszego chłopaka. – Jeśli ci zależy, to możesz mi pomóc.
– Nie – obrażony Horan usiadł na ziemi, krzyżując ramiona na piersi. – Sądzisz, że jak sobie ze mnie pożartujesz, a później „pójdziesz mi na rękę” – zrobił palcami cudzysłów – to przybiegnę do ciebie niczym wierne zwierzątko? Niedoczekanie, panie Malik.
Zayn zamrugał zdziwiony postawą Irlandczyka, który jako pierwszy, odkąd tylko pamiętał, zdołał mu się oprzeć. Zazwyczaj dar syna Erosa działał na każdego, niezależnie od płci – choć lepiej sprawdzał się w przypadku kobiet.
– Posłuchaj Niall, ja… – dwudziestolatek przestąpił z nogi na nogę, patrząc niepewnie na blondyna. – Przepraszam – wydusił w końcu, spuszczając wzrok na swoje buty. – To nie tak, że ja ci chcę zrobić na złość, tylko… – pokręcił głową, zaciskając usta w wąską linię. – Wiesz, chyba powody są nie ważne – westchnął, przykucając tuż obok towarzysza. – Nie chciałem cię urazić – powiedział cicho, patrząc wprost w chabrowe oczy Horana.
– Eh…– osiemnastolatek popchnął delikatnie Zayna. – Coś czuję, że nie przestaniesz się ze mnie nabijać, więc będę musiał przywyknąć. Przynajmniej na czas naszej podróży – wzruszył ramionami, w przeciągu kilku chwil wybaczając wcześniejszą sytuację. – Nazbierajmy tego czegoś – zerwał się z miejsca i zabrał się do pracy.
Ciemnowłosy młodzieniec uśmiechnął się pod nosem, a później wstał z zimnej ziemi i zaczął pomagać młodszemu koledze, co jakiś czas zerkając na niego z zainteresowaniem. Jak dotąd nie udało mu się trafić na kogoś takiego jak jasnowłosy chłopak.
– Chyba już wystarczy – stwierdził Malik jakiś czas później, patrząc na naręcze chrustu, który dzierżył Irlandczyk. – Teraz wystarczy ułożyć stosik i go podpalić – zadecydował, kucając nieopodal wejścia do jaskini i układając niewielki krąg z kamieni leżących niemal wszędzie.
Horan pokiwał głową i usiadł nieopodal, uważnie obserwując, jak sprawne dłonie Mulata zajmują się rozpalaniem ognia, który po kilku sekundach trzaskał wesoło. Przyjemne ciepło pomarańczowych płomieni sprawiło, że Niall wyciągnął ręce przed siebie, chcąc je nieco ogrzać.
– To… – w głosie osiemnastolatka zabrzmiało wyraźne wahanie. – Wyjaśnisz mi co się tutaj dzieje? – zapytał z nadzieją, zginając palce. – Zgodziłem się nie protestować w każdej sytuacji, w którą mnie wpakowałeś, więc chyba należy mi się coś w zamian – uniósł brwi, przechylając głowę na lewą stronę.
– Nie odpuścisz – westchnął zrezygnowany półbóg, patrząc na kompana. – No dobrze – zmarszczył delikatnie nos, zastanawiając się od czego powinien zacząć. – Kojarzysz mity o bogach greckich? – odczekał kilka sekund, starając się dojrzeć odpowiedź w tęczówkach Horana. – Krótko mówiąc – to nie są mity. To wszystko prawda, bogowie istnieją i nadal urzędują na Olimpie… z tym, że nie chodzi o górę znajdującą się w Grecji – smukłe palce chłopaka przesunęły się po jego włosach, jakby zbierał myśli. – Aktualnie siedziba bogów znajduje się na Manhattanie. A dokładniej mówiąc nad Empire State Building.
– Słucham? – zszokowany Irlandczyk zamrugał kilkakrotnie, patrząc na Mulata, jakby spodziewał się, że ten wybuchnie śmiechem i powie, że to tylko kolejne żarty. – Czekaj… Co? – blondyn zerwał się z ziemi, nie ukrywając drżenia głosu. – Chcesz mi powiedzieć, że to o czym czytałem, będąc małym dzieckiem to prawda?!
– Czytałeś mitologię, kiedy byłeś mały? – Malik odpowiedział pytaniem na pytanie, również wstając, by w razie próby ucieczki zatrzymać Nialla. – Posłuchaj mnie jeszcze przez chwilę. Ja wiem jak to wszystko brzmi, ale to teraz też twój świat i dlatego musisz nauczyć się jak przetrwać w świecie śmiertelników – im nie grozi niebezpieczeństwo ze strony mitycznych stworzeń – urwał na chwilę, czekając, aż jego towarzysz ochłonie i usiądzie z powrotem na ziemi. – Z nami sprawa ma się nieco gorzej – zakończył, zastanawiając się czy spadnie na niego lawina nieuniknionych pytań.
– P-powiedziałeś o śmiertelnikach, jakbyś sam nim nie był – głos osiemnastolatka wyraźnie zadrżał, kiedy wpatrywał się w ogień z zafascynowaniem.
– Skoro istnieją bogowie, to po kuli ziemskiej chodzą też ich dzieci – przez twarz Mulata przemknął grymas. – Owoce ich przelotnych romansów ze śmiertelnikami czy śmiertelniczkami – wziął głęboki oddech, starając się nie stracić panowania nad sobą. – Niall, ja i ty jesteśmy takimi oto „wpadkami”, które mają jednego rodzica lub nie mają ich wcale.
– Jesteśmy półbogami? – dopytywał się niebieskooki, rozchylając usta w geście zdziwienia. – Czyimi dziećmi? – pochylił się do przodu z zainteresowaniem, nie zważając na języki ognia, mogące w każdej chwili dotknąć jego bluzy i spowodować jej zapłon.
– Moim ojcem jest Eros – wzruszył ramionami Malik, opierając się o duży kamień, znajdujący się za jego plecami – bóg miłości i namiętności – po raz kolejny przeczesał dłonią włosy, uśmiechając się zalotnie.
– A moją mamą? – zapytał niepewnie blondyn, bawiąc się swoimi palcami.
– Nie wiem, Niall – Mulat wydął wargi i rozłożył ręce w geście bezradności. – Nikt nie wie tego od razu, trzeba poczekać, aż boski rodzic uzna swoje dziecko – spojrzał przepraszająco na Horana, jakby była to jego wina.
– Rozumiem – Irlandczyk pokiwał głową ze smutkiem, chowając twarz w drżących dłoniach. – A co z… ADHD i dysleksją? To tylko jakaś moja ułomność czy wszyscy herosi to mają?
– Wszyscy bez wyjątku, ale nasze zachowanie nie wynika z tych… – Zayn machnął ręką, szukając odpowiedniego słowa – przypadłości, po prostu jesteśmy nieco inaczej zaprogramowani, jeśli mogę tak to ująć.
Niall nie odezwał się ani słowem, czekając, aż dwudziestolatek podejmie przerwany wątek.
– Nasz umysł nie jest przyzwyczajony do języka angielskiego, mimo tego, że to jego uczymy się od dziecka – westchnął chłopak, zastanawiając się, jak wyjaśnić to wszystko w miarę przystępny sposób. – Naszym językiem jest greka. Gwarantuję ci, że z odczytaniem jej nie będziesz miał najmniejszych problemów.
– A nadpobudliwość? – blondyn nieprzerwanie drążył temat.
– To nie jest choroba, tylko naturalne instynkty obronne. Gdybyś był półbogiem i ich nie posiadał, to zginąłbyś będąc dzieckiem. A tak udało ci się przeżyć do osiemnastego roku życia, a w dodatku nie dorastałeś w obozie.
– Obozie? – oczy Nialla rozwarły się szeroko. – Jakim znowu obozie? Rany, Zayn! Przestań mi tak dawkować informacje, tylko mów po kolei co i jak!
– Tak właśnie by było, gdybyś mi ciągle nie przerywał – zaśmiał się ciemnowłosy młodzieniec, patrząc na towarzysza z rozbawieniem. – Obóz Herosów, czyli miejsce, gdzie szkoleni są wszyscy półbogowie, a raczej ich większość. Jeden z nich znajduje się na wschodnim krańcu Long Island w stanie Nowy Jork. Inne są rozrzucone po całym świecie – potarł brodę długimi palcami. – Chociaż drugi też znajduje się w Ameryce, niedaleko Berkeley.
– Co takiego? To po co tłuczemy się przez wszystkie stany, żeby dotrzeć do tego konkretnego obozu? – zapytał oburzony Irlandczyk, krzyżując ręce na piersi.
– Dlatego, że bogowie mają dwie postacie – grecką i rzymską. A Obóz Jupiter, to skupisko półbogów pochodzenia rzymskiego, którzy nie są przyjaźnie nastawieni do Greków – prychnął Mulat, jakby mówił o najoczywistszej rzeczy na świecie.
– Oh… – mruknął blondyn, spuszczając wzrok na swoje kolana. – Jestem zmęczony – stwierdził, przecierając oczy wierzchem dłoni. – Możemy dokończyć jutro? – zapytał na chwilę przed tym, jak ziewnął potężnie.
– Jasne – skinął głową Malik, wzdychając cicho. – Jeśli chcesz, to możemy zostać przy ognisku – powiedział, patrząc, jak Niall szykuje się do wejścia do jaskini. – I tak teraz nie zasnę, więc będę pilnował, by nic nas nie zaskoczyło – wyjaśnił, śledząc wzrokiem poczynania Irlandczyka, który przysunął się do niego i niepewnie oparł o jego ramię. – Słodkich snów – szepnął wprost do ucha młodszego chłopaka, zaraz po tym jak objął go, przyciągając do siebie.
– Dobranoc – wymamrotał Horan, chowając twarz w zagłębieniu pod szyją Zayna i zaciskając dłoń na jego nieco pomiętej koszulce.
xxx
Ciemnowłosy mężczyzna zamrugał kilkakrotnie, chcąc wybudzić się ze snu, w który zapadł kilka godzin wcześniej. Jego ramię, wcześniej owinięte w okół niebieskookiego Irlandczyka, leżało bezwładnie, opierając się na zimnej ziemi.
– Witaj, herosie – odezwał się przyjazny głos, który zaskoczył Malika do tego stopnia, że zerwał się z miejsca które zajmował i odruchowo sięgnął po sztylet. – Nie musisz się nas bać – wysoka blondynka wygięła kształtne usta w przyjaznym uśmiechu, wyciągając dłoń w stronę półboga.
– Dokładnie – rozległy się kolejne słowa, tym razem wypływające spomiędzy warg drobnej brunetki, opierającej się o drzewo. – Nie chcemy zrobić ci niczego złego, znalazłyśmy cię tutaj, po środku lasu – smutna mina przyozdobiła piękną twarz, zupełnie dezorientując Mulata. – Całkowicie samego i bezbronnego. Nie miałeś przy sobie nawet niepozornego sztyletu – kontynuowała swoją wypowiedź, odsuwając się od pnia i podążając w stronę Zayna.
Brązowooki przełknął ślinę, starając się skoncentrować na swoich myślach. Nie był tutaj sam – tuż obok niego spał, zwinięty w kłębek Niall. Mężczyzna rozejrzał się ze zdenerwowaniem w poszukiwaniu osiemnastolatka, jednak w ciągu kilku sekund odzyskał panowanie nad sobą i przyjął swobodną pozę.
– Powiedz mi – blondynka odezwała się ponownie, ruszając w kierunku ciemnowłosego. – Co taki przystojny półbóg jak ty, robi tutaj sam? Bez żadnego towarzysza?
Malik uśmiechnął się pod nosem, układając w głowie logiczną całość przebiegu zdarzeń. Zmęczony długą podróżą, zasnął nawet tego nie zauważywszy, a jego młodszy towarzysz obudził się przed nim i ruszył do lasu, nieświadomie ratując swoją skórę przed dwiema kobietami, które prawdopodobnie nawet nimi nie były.
– Wyruszyłem na polowanie – powiedział niskim, melodyjnym głosem z nadzieją, iż uda mu się oczarować dziewczyny, zbliżające się do niego powoli. – Uprzedzając pytanie, nie przyjechałem tutaj bez broni – uśmiech wkradł się na usta Zayna, który wypowiedziawszy te słowa zagryzł zalotnie wargę.
– Polowanie w Kansas? – zaśmiała się niższa, przysłaniając dłonią dolną połowę twarzy, w geście, który na pierwszy rzut oka wydawał się być zalotnym. – Tutaj nie ma żadnego stworzenia godnego uwagi – brunetka odrzuciła włosy do tyłu. – Jedynie karpoi. A kto chciałby schwytać nic nieznaczące duchy ziarna?
– Nie przybyłem tutaj, żeby łapać – mruknął Malik, cofając się o krok i niby przypadkiem sięgając do szyi, z której zwisał pozłacany łańcuszek. – Ale owe duchy okazały się być bardzo pomocne – powiedział lekko spanikowany, kiedy jego palce nie wyczuły zimnych ogniw.
– Oh – uśmiechnęła się złośliwie blondynka, wyciągając z kieszeni coś błyszczącego. – Czyżbyś szukał tego, herosie? – złośliwy chichot wyrwał się z pomiędzy jej warg, kiedy patrzyła na przerażoną minę Mulata, który już zrozumiał, że wpadł w pułapkę. – Zwiąż go – zwróciła się do drobniejszej od siebie demonicy, ukazując swoje przywództwo. – No dalej, Eleanor – pstryknęła palcami, wyginając czerwone usta w grymasie zniecierpliwienia.
Kobieta nazwana Eleanor posłusznie ruszyła w kierunku półboga, zerkając zawistnie na blondynkę, która rozsiadła się wygodnie na kamieniu i zaczęła podziwiać swoje idealnie spiłowane paznokcie. Brunetka brutalnie popchnęła brązowookiego młodzieńca na ziemię, tak, że ten uderzył plecami w skałę, na chwilę tracąc dech w piersiach.
– Wiesz – wyszeptała wprost do jego ucha, oplatając sznurem nadgarstki chłopaka. – Gdyby to ode mnie zależało, to już dawno byłoby po tobie – na potwierdzenie swoich słów, Eleanor musnęła wargami skórę na szyi Mulata. – Taylor? – rzuciła w kierunku starszej demonicy, nie przejmując się zasłanianiem kłów, wyraźnie odznaczających się na tle jej śnieżnobiałych zębów. – Co z nim zrobimy?
– No wiesz, wygląda całkiem apetycznie – blondynka wysunęła język z pomiędzy ust i zwilżyła je powolnym ruchem. – Ale z drugiej strony, byłoby szkoda, gdybyśmy pozbyły się to tak szybko – na twarzy kobiety pojawił się wyraz fałszywego smutku.
Zayn zacisnął szczękę, a po chwili rozluźnił się, nerwowo szukając wyjścia z niebezpiecznej dla niego sytuacji. Musiał ostrzec Nialla przed powrotem do ich prowizorycznie urządzonego obozowiska i zapewnić mu bezpieczną podróż do obozu, ale to nie wchodziło w rachubę, póki był skrępowany przez mocne więzy. Chwytając się ostatniej deski ratunku, chłopak zagwizdał dwa razy z nadzieją, że jego wierny pegaz usłyszy wezwanie, a następnie przyjdzie mu z pomocą. Podwójny dźwięk oznaczał ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem, a zarazem prośbę o rychłą pomoc.
– Posłuchaj, herosku – warknęła Taylor, zrywając się ze swojego miejsca i podchodząc do niego w zastraszająco szybkim tempie, zważywszy na to, iż miała na swoich stopach dziesięciocentymetrowe szpilki. – Żaden z twoich przyjaciół cię tutaj nie znajdzie, są zbyt daleko, żeby usłyszeć ten marny apel – wymruczała wprost do jego ucha.
Mulat zacisnął powieki i odwrócił wzrok, usiłując zebrać chaotyczne myśli wypełniające jego głowę. Musiał zorientować się, z jakim potworem ma do czynienia, a dopiero wtedy zacząć działać w przemyślany sposób. Uspokajając oddech i oczyszczając swój umysł, powoli otworzył oczy, którym ukazał się widok, którego nie chciał ujrzeć żaden niedoświadczony heros.
Dwie nadzwyczaj piękne dziewczyny zmieniły diametralnie swój wygląd, gdy tylko mgła przerzedziła się na tyle, by nie ukrywać prawdziwego obrazu. Na ogół, ta zasłona była przydatna – ukrywała przed śmiertelnikami prawdę, która była dla nich stanowczo zbyt szokująca i niebezpieczna. Jednak w tej sytuacji, stanowiła idealną przykrywkę dla niezbyt urodziwych stworzeń, które żywiły się krwią młodych mężczyzn. To od tych potworów wywodziły się wszystkie opowieści o wampirach.
Przed Malikiem kręciły się teraz dwie demonice, zwane empuzami. Były one służebnicami Hekate. Zostały uformowane przez mroczną magię ze zwierząt, niebiańskiego spiżu i duchów. Dla tego właśnie ich lewe nogi wykonane były z lśniącego metalu, a prawe wyglądały jak zwierzęce. Błyszczące, czerwone oczy wydawały się naśmiewać ze skrępowanego młodzieńca, a kły potęgowały tylko ten przerażający efekt.
Brązowooki chłopak przełknął ślinę, usiłując w jakiś sposób uwolnić związane ręce, by chociaż spróbować ucieczki. Mimo tego, iż plan wydawał się być szalony, to nie miał żadnego innego. Wezwanie pomocy nie dało żadnego efektu, a błąkający się po lesie Horan nie stanowił porządnego wsparcia. Nagle, w dłoń Malika wsunął się kawałek metalu, który wydawał mu się dziwnie znajomy. Kiedy mocniej zacisnął na nim palce, rozpoznał, że dzierży teraz swój sztylet, którego nie miał przy sobie w chwili przebudzenia.
W krzakach, po przeciwnej stronie rozległ się szelest, a przetrzymujące młodzieńca demonice odwróciły się w tamtą stronę, na chwilę spuszczając go z oczu. W ciągu tych kilku sekund, Zayn zdołał przeciąć krępujące go więzy i rzucić się na stojącą bliżej blondynkę. W tej samej chwili z lasu wyłonili się Niall oraz Shadow, która jednym kopnięciem ogłuszyła Eleanor, która podeszła zbyt blisko do linii drzew.
Malik jednym ruchem wbił sztylet prosto w serce Taylor, jednocześnie wyciągając z jej kieszeni błyszczącą ozdobę, której został przez nią pozbawiony. Empuza posłała mu ostatnie wściekłe spojrzenie, a później zamieniła się w proch.
– Zayn – krzyknął Horan, rzucając się na szyję dwudziestolatka. – Nic ci nie jest? – zapytał z troską, nie puszczając starszego chłopaka. – P-przepraszam, że zostawiłem cię tutaj samego – dodał, gdy tylko się odsunął.
– Nie pieprz głupot – warknął Mulat, przyciągając do siebie blondyna i zamykając go w silnym uścisku. – Gdybyś choć przez chwilę pomyślał o tym, żeby ze mną zostać, to prawdopodobnie nie zostałaby po nas mokra plama.
Irlandczyk wahał się przez chwilę, a później owinął swoje ramiona w okół Malika i ukrył twarz w zagłębieniu pod jego szyją. Nie potrafił uspokoić skołatanych nerwów oraz przyspieszonego bicia serca. W momencie, w którym zobaczył związanego Zayna, do jego krwi dostała się potężna dawka adrenaliny, a mózg zaczął pracować w zastraszającym tempie. Nie spodziewał się, że dopisze mu, aż takie szczęście i pegaz Zayna znajdzie się w pobliżu, pomagając w planie godnym wariata.
– Niall – mruknął ciemnowłosy, gładząc delikatnie plecy towarzysza – musimy zrobić z nią porządek – powiedział, wskazując na leżącą nieopodal Eleanor. – A później ruszamy do obozu – powoli zsunął zawieszkę z zimnego łańcuszka, odblokowując tym wszystkie mechanizmy.
Zaledwie kilka sekund później, w jego dłoni znajdował się łuk z naciągniętą na niego strzałą, gotową do wystrzelenia.
– Nie patrz – polecił, mierząc do empuzy, która zaczęła odzyskiwać przytomność. – Niall, nie patrz – powtórzył, puszczając cięciwę i tym samym wypuszczając strzałę. – Po wszystkim – szepnął, przełykając ślinę, by pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, spowodowanego koniecznością zabicia kogoś bezbronnego. – Weź nasze plecaki – zwrócił się do blondyna, naciskając na dolną część swojej broni, która skurczyła się do rozmiarów zawieszki.
Serce ciemnowłosego mężczyzny zabiło mocniej, kiedy odwrócił się i ujrzał piękne, chabrowe tęczówki, przyglądające mu się badawczo. Usta chłopaka rozchyliły się, ale nie wypłynęły z nich żadne słowa.
– Zayn – powiedział cicho Irlandczyk, podchodząc tak blisko jak tylko mógł. – Jeśli nie czujesz się dobrze, możemy jeszcze chwilę zaczekać – szepnął, otulając policzki dwudziestolatka swoim oddechem. – Nie ma powodu do pośpiechu – mruknął, spuszczając wzrok, gdy silne dłonie Mulata zacisnęły się na jego biodrach.
– To prawda – odpowiedział cicho Malik, a następnie musnął wargami ciepłe usta Nialla, który bez zastanowienia zarzucił ramiona na jego szyję, całkowicie eliminując dzielącą ich przestrzeń.
xxx
Irlandczyk spojrzał w dół, na rozciągający się pod nimi krajobraz i uśmiechnął się z wyraźnym zachwytem malującym się na zaczerwienionej twarzy. Palce jego prawej dłoni zaciskały się na grzywie klaczy, chroniąc go przed upadkiem, a lewa ręka oplatała siedzącego za nim Zayna.
Pod lecącą na pegazie parą widoczne były lasy, na których skraju zaczynały się pola truskawek, które przyciągnęły uwagę blondyna.
– Jesteśmy w domu – szepnął Malik, muskając ustami ucho Nialla i wprawiając jego serce w szybszy rytm. – Shadow, lądujemy – powiedział głośno do skrzydlatego konia, który zarżał w odpowiedzi i zapikował.
Kopyta pegaza uderzyły w ziemię, sprawiając, że pasażerowie podskoczyli, niemal z niego spadając. Klacz pokłusowała jeszcze kilka metrów, zanim postanowiła zatrzymać się i pozwolić z siebie zsiąść.
– Grzeczna dziewczynka – Zayn poklepał konia po nosie, gdy tylko zsunął się z jego grzbietu i pomógł to zrobić Niallowi. – Idź do stajni, na pewno będą mieli dla ciebie kostki cukru w ramach nagrody – powiedział, łapiąc blondyna za rękę i odsuwając się. – Chodź, skrzacie – musnął wargami blade czoło chłopaka, a następnie pociągnął go w stronę stojącej nieopodal grupki.
Trzej chłopcy, będący na oko w wieku Mulata uśmiechnęli się do nich radośnie
i zaczęli witać swojego przyjaciela, nie zwracając uwagi na Irlandczyka, który grzecznie się wycofał. Jego chabrowe oczy uważnie lustrowały twarz każdego z półbogów, a schowane za plecami dłonie zaczęły pokrywać się kropelkami potu.
– Ni? – rozległ się zmartwiony głos, którego Horan nie był w stanie pomylić z żadnym innym. – W porządku, mały? – dwudziestolatek podszedł do niego i przyłożył dłoń do czoła swojego chłopaka. – Dobrze się czujesz? – spomiędzy kształtnych ust zaczęła wypływać lawina pytań.
– Zayn! – oburzony blondyn odsunął się o krok, odtrącając rękę Mulata. – Nic mi nie jest, nie musisz zachowywać się jak moja nadopiekuńcza babcia – prychnął, patrząc na zdziwioną minę brązowookiego.
– Jak chcesz – wzruszył ramionami Malik, łapiąc go za rękę i pociągając w stronę znajomych. – Liam, Harry, Lou – to Niall – zwrócił się do trzech mężczyzn, przypatrujących im się z niemałym zainteresowaniem. – Niall, poznaj moich ulubionych wariatów – usta chłopaka rozciągnęły się w uśmiechu. – Wymieniając ich pod względem wzrostu – zaczął kolejno wskazywać na swoich przyjaciół. – Louis Tomlinson, syn Hermesa, więc radzę się do niego nie zbliżać, kiedy ma w dłoniach cokolwiek. Liam Payne, raczej nie groźny i grzeczny chłopiec z domku Apollina. No i nasza gwiazdeczka Harold Styles…
– Po prostu Harry – zielonooki chłopak z kręconymi włosami wyciągnął dłoń w kierunku blondyna, uśmiechając się lekko. – Syn Hadesa, nie stanowiący żadnego zagrożenia dla osób przebywających w jego otoczeniu – mrugnął porozumiewawczo do niższego chłopaka o urodzie elfa, który stał po jego prawej stronie.
– Pomijając fakt, że potrafię mówić bez pomocy Zayna, to pozostałe informacje się zgadzają – chłopak o sarnich oczach dorzucił do rozmowy swoje trzy grosze, rzucając Niallowi przyjazny uśmiech.
– Podobnie w moim przypadku, ale to nie prawda, że trzeba się mnie bać za każdym razem, kiedy nie mam rąk na widoku! – wtrącił się Louis, przyjmując niezadowoloną minę. – Tylko w większości przypadków, ale kto by na to zwracał uwagę – wzruszył ramionami.
– Ja na pewno – zaśmiał się Zayn, delikatnie popychając przyjaciela, odwdzięczył się tym samym.
– Może lepiej się odsuńmy – zaproponował Payne, cofając się o kilka kroków, by stanąć poza polem rażenia. – Znając tą dwójkę, za chwilę wyjmą co to mają przy sobie i ta niewinna przepychanka zmieni się w walkę na miecze…
– Li, ucisz się – poprosił Harry, wyciągając z kieszeni niewielki notesik. – Idę o zakład, że LouLou tym razem wygra – przerzucił kilka kartek, wpatrując się w staranne zapiski. – Ostatnio Zayn cały czas go pokonywał, ale teraz jest zmęczony, więc jego szanse na przegraną wzrastają.
Niall wbił w Stylesa zdziwiony wzrok, nie zupełnie rozumiejąc co się właściwie dzieje. Bójka pomiędzy dwoma chłopakami wydawała się nie robić na nikim wrażenia, a nawet stanowiła widowisko warte pooglądania.
– Co jest? – do uszu blondyna dotarło pytanie, będące bezsprzecznie skierowane do niego. – Nie przejmuj się tak tym – wywrócił oczami chłopak o sarnich oczach, w których tańczyły iskierki. – Takie rzeczy są u nas na porządku dziennym i pod całkowitą kontrolą. Jak tylko zrobi się niebezpiecznie, to do akcji wkroczy Chejron – dodał, nadal widząc niepewność w oczach młodszego chłopaka.
– Tak! – rozległ się triumfalny okrzyk Mulata, który siedział okrakiem na niższym od siebie przyjacielu. – Nie masz ze mną szans Tommo – zaśmiał się, wstając z ziemi i wyciągając rękę, by pomóc przegranemu. – Harreh! Nie zapomnij tego zanotować – nie przestając szczerzyć zębów w uśmiechu, brązowooki podszedł do blondyna, który patrzył na niego krzywo. – Chyba nie sądziłeś, że coś mi się stanie – owinął ramiona wokół drobnego Irlandczyka. – Trochę więcej wiary we mnie – musnął wargami zaczerwieniony policzek Nialla. – A tak swoją drogą, nie należy mi się jakaś nagroda? – zapytał po kilku chwilach, gdy nie zobaczył żadnej reakcji.
– A jak jej nie dostaniesz to co? – Horan odpowiedział pytaniem na pytanie, krzyżując ręce na piersi.
– To sam ją sobie od ciebie wezmę – odparł Zayn, bez ostrzeżenia wpijając się w miękkie usta swojego chłopaka.
Blondyn westchnął cicho przez pocałunek i rozluźnił się nieco, opierając dłonie na ramionach Mulata, a następnie stając na palcach, by ten nie musiał się schylać. Czując zwinny język wyższego chłopaka na swoich wargach, rozchylił je delikatnie, wpuszczając Zayna do środka.
Dookoła pary, okazującej sobie płomienne uczucie, rozległy się gwizdy wyrażające aprobatę. Owe zainteresowanie speszyło Horana, na którego policzki wpełzły rumieńce. Odsunąwszy się od Malika, objął go ramionami i ukrył twarz w zagłębieniu pod jego szyją. Mijały sekundy, które przeradzały się w minuty, a zebrany dookoła tłumek zaczął tracić zainteresowanie, przez co Irlandczyk zdobył się na odwagę i puścił Zayna, cofając się o krok.
W tej samej chwili, nad głową blondyna rozbłysło pomarańczowe ognisko, nie wyrządzające mu żadnej krzywdy. Odchodzący ludzie znowu zwrócili się w jego stronę,
a następnie pokłonili, zupełnie dezorientując nowo przybyłego chłopaka. Tuż za plecami osiemnastolatka rozległ się niski, poważny głos, na dźwięk którego zaległa całkowita cisza.
– Witaj w Obozie Herosów, Niallu Horanie. Synu Hestii.
One Direction? No weź! Ale opowiadanie świetne! Będą kolejne części?
Um, planuję jeszcze jedną część 😉 Ale nie mam pojęcia kiedy się ona pojawi, bo pracuję nad jeszcze kilkoma projektami
Fajne 😀 Yeah, one Direction. Ciekawe, mimo że nie przepadam za parą chłopak+chłopak, ale twoje było zaje
Proszę tutaj Oscara za długość! Należy się tobie ^^ Już dawno nie widziałam tak długiego opka. Ale one derition (czy jakoś tak)? Oni? No dobra, gustu już się nie czepiam. Opko fajne. Choć nieziemsko długie.