To opowiadanie dedykuję Lumimo, bo ma dzisiaj urodziny. Wszystkiego najlepszego! Zdrowia, szczęścia, weny na rysowanie i pisanie. Samych szóstek i piątek, żeby potwory za często cię nie nachodziły( a szczególnie niemodniki ). Żebyś była wytrwała w byciu herosem i ogólnie : niech cię wszyscy bogowie pobłogosławią! Umieściłem cię także w opku. No i wiem, że nadal chcesz mnie zabić, ale trudno. Dedykacja też dla Moni (wiesz dlaczego) i Arachne za to, że musi codziennie się męczyć z dresami, co ja chyba rozumiem, bo w mojej szkole także występuje taki gatunek Homo idiotusa. I dla Chione, żeby nie martwiła się egzaminem szóstoklasisty. Aha, w tym opowiadaniu występują istoty nieskalane intelektem, więc wyrazy, które nie powinny się znaleźć w takim pięknym opowiadaniu ( był to sarkazm lub niesarkazm ) są zamienione na [królik] 😀 (Ten [królik] to nie królik albinos, Lumimo :D). W tej części bedzie tekst pochyły, który jak być może pamiętacie oznacza wydarzenia, których główny bohater nie był świadkiem.
Wiecie, że w sytuacji zagrożenia broń bardzo szybko dostaje się w ręce właściciela? Jeśli nie, to wam to mówię. Kiedy dwójka przerażających mężczyzn wypowiedziała swoje dwa, również przerażające zdania, ja dzierżyłem już Eratesa, Monika wywijała ostrzegawczo ukrytymi ostrzami, które rozsiewały wokół magiczne pole siłowe, a Nicole miała w dłoniach długie, lodowe noże. Pegazy dziwnym trafem teleportowały się dokądś. Miałem nadzieję, że gdzieś do Obozu Herosów. Stał za tym któryś z dwójki istot.
-Odejdźcie! Chyba, że chcecie, żebyśmy was zniszczyli- zagroziła córka Chione.
-Właśnie, jedno cięcie i po was!- wykrzyknęła moja przyjaciółka.
-Niezupełnie, moja droga. Bo widzisz: my nie jesteśmy potworami- powiedział ten niższy, nazywający się Ponos. Jego głos był niezwykły. Nabrzmiały bólem, ale jednocześnie spokojny i głęboki.- Jesteśmy bogami. A bogowie wygrywają z nic się nieliczącymi herosami- wycedził i lekko strzepnął biczem. Część lśniącej krwi spadła na śnieg, który natychmiast się stopił.
-Oj tam, oj tam. My mamy przewagę liczebną- odparłem.
-Jesteśmy znacznie potężniejsi od was- powiedział smutnym tonem człowieka ledwo powstrzymującego płacz Lype.
-Nasza pani kazała nam was zniszczyć. I wykonamy to zadanie- zapewnił czarnoskóry. W tej samej chwili zamachnął się batem. Rzemienie ze świstem przecięły powietrze i walnęły w zaczarowaną tarczę Moniki, opryskując ją tym dziwnym płynem. Od miejsca uderzenia rozeszła się fala, jak na powierzchni jeziora, i bariera się rozpadła.
Tym czasem Lype uniósł ręce i wymruczał coś pod nosem. Wtedy rtęciowe łzy oderwały się z policzków i poszybowały w moim kierunku. Okazało się, że było ich więcej, niż myślałem. Utworzyły wielki, srebrny potok pędzący do mnie. Taka rzecz może człowieka przestraszyć. Zanim zdążyłem zareagować w jakikolwiek sposób, zaklęcie otoczyło mnie. Przez kilka sekund nic się nie działo, po prostu stałem otoczony magicznymi, rtęciowymi lianami, nie widząc co się dzieje na zewnątrz. Normalna życiowa sytuacja. Słyszałem tylko bojowe okrzyki moich przyjaciółek i szczęk broni. Ale potem wszystko się zmieniło. Na łzach Lype zaczęły się pojawiać obrazy. Po chwili zacząłem je rozpoznawać. To były moje wspomnienia.
Pies z zamkniętymi oczami. Mój pierwszy pies, Odys. Zmarł kiedy miałem siedem lat. W moje urodziny. Poczułem, że oczy próbują się pocić. Następna była trumna. Z moim dziadkiem w środku. Lub raczej tym co z niego zostało. Zginął w katastrofie samolotu, kiedy byłem w wieku jedenastu lat.
Później moje kłopoty w szkole.
A wtedy obrazy stały się trójwymiarowe. Kompletnie mnie to zaskoczyło. Labrador wyskoczył z płynu, spojrzał na mnie smutnym wzrokiem i pomachał łapą. Wyciągnąłem rękę, żeby go pogłaskać, ale on rozmył się i uniósł do góry. Trumna wyrosła znikąd na śniegu i otworzyła się. Wyszedł z niej duch dziadka. Był błękitnawy, jak dym. Nie miał stóp tylko smużkę mgły. Ale oczy pozostały te same: burzowoszare, takie jak i moje. Spoczywały na nich popielate okulary.
-Kochanie, pamiętaj o mnie- wyszeptał i odsunął się do tyłu. Z moich oczu zaczęły cieknąć łzy. Smutek zamykał mnie w sobie, zatapiał jak w smole. Potem z dziwacznej substancji wyłonili się moi najwięksi dreczyciele: Romek i Darek oraz mój znienawidzony nauczyciel wychowania fizycznego : pan Pierre Nique (czyt. Pier Nik). Romek i Darek to bliźniacy: oboje wredni, głupi i czarnowłosi o tęskniącym za rozumem brązowym spojrzeniu. Do tego zbudowani jak lekkoatleci: szczupli i wysocy. Nauczyciel miał przedwcześnie siwe włosy, okrutne, błękitne oczy i ramiona jak bokser.
-Debil! Czego beczysz, [królik]!- wrzasnął Romek.
-Do niczego sie nie nadajesz, rozpieszczony dzieciaku!- zawtórował mu pan Nique.
-Kujon, lizus. Jak cię [królik], ty [królik] to będziesz taki [królik], [królik],że [królik]-złorzeczył Darek.- Nic nie potrafisz, [królik].
Moje łzy zaczęły cieknąć coraz mocniej. „To tylko zaklęcie. Walcz z tym!” pomyślałem. Uniosłem sztylet. Dźgnąłem Romka, ale ostrze przeszło przez jego ciało. Tylko trochę się cofnął, a jego pewna siebie mina zbladła. Całun smutku więził mnie jednak coraz mocniej. Opadłem na kolana. „Do niczego się nie nadajesz. Nic nie umiesz. Jesteś głupi i nie masz po co żyć!”. Uniosłem nóż. Na jego klindze dostrzegłem swoją, zalaną łzami twarz. Przycisnąłem spiż do szyi. „Zaraz z sobą skończę.” postanowiłem. Wtedy coś się stało. Fala czarnego światła staranowała klatkę z depresji. Magia wlewała się każdą szczeliną, a postacie rozpadały się jak dym pod wpływem silnego wiatru. Płyn wsiąkł w ziemię, a straszne emocje opadły, uwolniając mój umysł.
Znowu zobaczyłem co się dzieje. Monika walczyła z Lype. Strzelała w niego poteżnymi zakleciami, a on osłaniał się wodospadami łez, które neutralizowały czary. Co jakiś czas moja przyjaciółka zbliżała się do niego i cięła go ukrytymi ostrzami, czym wywoływała potoki ichoru.
-Odwal się od mojego przyjaciela, ty wstrętny wampirze emocjonalny!- krzyknęła i rzuciła go magią na drzewo. Walnął plecami o korę, ale spróbował przyjąć pełną boską postać. Zaczął błyszczeć, więc zrobiłem coś, żeby go powstrzymać. Schowałem Eratesa i wyjąłem łuk. Naciągnąłem strzałę na cięciwę, a po chwili pocisk utkwił w kolanie Smutku.
-Aaaaa!- wrzasnął.
Nicole pojedynkowała się z Cierpieniem. Uskakiwała jego biczowi i tworzyła tarcze z lodu, by chronić się przed zaczarowaną krwią. Szybko podbiegła do boga, unosząc tumany śniegu i ugodziła sztyletem w szyję. A raczej próbowała, bo zasłonił się ręką. Nijak zareagował na ostrze wbite w przedramię, na co ja wrzasnąłbym i zemdlał. Jego bordowe oczy zalśniły i fala czerwonego światła odrzuciła córkę Chionę do tyłu. Udało się jej na szczęście utrzymać na nogach. Niestety nie zdążyła uskoczyć przed batem. Uderzył ją w bok, a świecąca substancja zaczęła pochłaniać jej ciało. Upadła na ziemię i skuliła się. Wrzeszczała przeraźliwie. Rzucała się na wszystkie strony. Jej twarz była wykrzywiona z bólu.
-Zostaw ją!- krzyknąłem i tak szybko zacząłem nakładać strzały na cięciwę, że po chwili z ciała Ponosa sterczał tuzin kijków. Wystrzeliłem jeszcze jeden pocisk. Wybuchowy pocisk. Spoczął on na magicznej tarczy Cierpienia i ją rozwalił.
Następnie wyjąłem nóż i strasznie szybko znalazłem się przy bogu, wściekle tnąc go bronią. Próbował uderzyć biczem, ale jego oręż nie nadawała się do walki w ścisku. Klinga sztyletu wbiła się w mostek. Ponos tylko spojrzał wyniośle na mnie i krew spryskała moja sylwetkę od góry do dołu. Tego bólu nie da się opisać. Była to mieszanina wszystkiego. Znajdowało się tam okropne palenie płomieni, rozcinanie mieczem, pękanie kości, miażdżenie, rozrywanie i przeszywający ból uderzenia piorunem. Cierpienie oplatało mój umysł, ciało, całą moją istotę. Kompletnie nie wiedziałem co się dzieje. Znowu. Wtedy wzmocniłem umysł i wybraziłem sobie, że uczucie ustępuje. Minimalnie osłabło. Zdeterminowany zacząłem walczyć. Smutek mnie pokonał, nie mogłem pozwolić, by cierpienie też miało tą satysfakcję. Gniew wypełnił moją głowę. Pomógł mi pokonać magię. Kiedy zaklecie znikło, poczułem się pusty, jakby zabrano część mnie. Byłem taki zmeczony. Dużym wysiłkiem podniosłem powieki. Nicole uwolniona z mocy czarów, uwięziła Ponosa w mroźnym wirze pełnym ostrych, lodowych odłamków. Nagle omiótł mnie cień i poczułem się na tyle dobrze by wstać. Obróciłem się.
Monika spętała magicznymi łańcuchami Lype i zasłoniła mu oczy opaską z dziwnego, lśniącego, czarnego materiału.
-A teraz powiecie nam co wiecie- oznajmiłem.
*^*
Agatha szła korytarzem szkoły magii. Posadzka była beżowa, wykonana z marmuru, a na ścianie po prawej stronie paliły się różnobarwnym ogniem pochodnie. Po lewej były wielkie okna z ruszającymi się witrażami. Dziewczyna spojrzała na zegarek i zaklęła. Do początku pierwszej lekcji została minuta, a Klasa Jasnowidzenia znajdowała się po drugiej stronie szkoły. „Może pani Aenis się spóźni…” pomyślała z nadzieją. „Nie, ona nigdy się nie spóźnia.” zgasiła się. Została jej tylko jedna możliwość. Ale na samą myśl jęknęła.
-Dobra, Agatho. Musisz to zrobić– stwierdziła i dotknęła ściany. Kiedy jej palce spotkały się z zimnym kamieniem, po skórze przeszły złote iskry. „Ustąp, skało.” rozkazała. Nic. Ściana wogóle nie chciała współpracować. „Ustępuj, kamieniu.” spróbowała ponownie. Tym razem rzeczony kamień stopniał, a Agatha wpadła w niego jak w roztopiony ser.
Natychmiast poczuła mdłości. Zaczeła się obracać w zawrotnym tempie, aż…BUM! Wylądowała na mniej szlachetnej części pleców przed salą do zajeć z prekognicji. Pomyślała, że zaraz zwymiotuje, ale dzielnie wytrzymała i weszła do pomieszczenia. Drzwi wykonane zostały z dębowego drewna, a otwierało się je mosiężną klamką. Klasa Jasnowidzenia była dziwnym miejscem. Liczyła około trzydzieści metrów kwadratowych, ściany były obwieszone gobelinami przedstawiającymi różnego rodzaju abstrakcje. Siedziało się tam na błękitnych poduchach ułożonych wokół niskich, dębowych stolików, na których płonęły świece. Unosił się tam zapach wszystkich typów czekolady, a także lawendy, róż i różnych innych ziół i kwiatów. Pani Aenis jeszcze nie było. Jej wielki fioletowy fotel był pusty. Agatha usiadła przy jednym ze stolików razem z kilkoma innymi nastolatkami w białych, jedwabnych chitonach i takich samych spodniach. Wszyscy mieli też naszyjniki ze spiżową kulką. Tylko buty i wzór na szacie świadczyły o indywidualności chłopców i dziewczyn. Abigail, koleżanka córki Hekate siedziała po jej lewej stronie. Abigail była śmiertelniczką widzacą przez Mgłę, miała kręcone, czarne włosy, zielone, wesołe oczy i kilka piegów na nosie. Była niższa niż Agatha, a jej chiton był wyszyty srebrną i złotą nicią w pnącza, drzewa i inne rośliny. Na nogach miała czarne glany. Po prawej siedział Danny, syn Ateny. Miał jasne włosy, poważne, szare oczy, opaloną skórę i był wzrostu córki Hekate. Jego szatę znaczyły błyskawice i chmury, a obuty był w adidasy.
Nagle drzwi się otworzyły i Aenis wparowała do sali. Była to kobieta czterdziestoletnia, ale wygladała na młodszą. Miała kasztanowe włosy ze złocistymi pasemkami, które zwykle spinała w kok, choć kilka kosmyków zawsze sie spod niego uwalniało. Jej oczy były bursztynowe i patrzyły równie przenikliwie jak oczy jastrzębia. Alabastrową cerę znaczyło kilka bladych zmarszczek. Jej peplos wyszyty był srebrnymi falami i strumieniami i spływał do kostek. Na stopach miała sandały.
-Dobrze, dzieci!- przemówiła łagodnym tonem. Rozmowy natychmiast ucichły.-Dzisiaj uczyć się będziemy wywoływania wizji. Są jakieś pytania?- zapytała. Jeden z niedawno przybyłych do ośrodka podniósł rękę.
-Tak, dziecko?- udzielił mu głosu nauczycielka.
-Kiedy wrócimy do rodziców?
-Niedługo- odparła oschle. Jej oczy się zwęziły.- Powinniście być wdzięczni, że tu jesteście. Uratowałyśmy wam życie!
Agatha dobrze pamiętała dzień, w którym przybyła do Akademii. Był to początek roku szkolnego. Aenis była jej nauczycielką sztuki. Zawsze mogła z nią porozmawiać i bardzo ją lubiła. Pewnego dnia, podczas przerwy podszedł do niej chłopak chodzący o kulach. Powiedział, że jest satyrem i, że ma z nim iść. Zrobiła to, co każdy by zrobił na jej miejscu. Odwróciła się i zaczęła uciekać. Stwór zrzucił spodnie i zaczął ją gonić. Agatha przerażona dostrzegła, że ma koźle nogi. Kiedy potworna istota doganiała ją koło pracowni plastycznej, z pomieszczenia wyskoczyła Aenis i uniosła dłonie. Wystrzeliły z nich fiołkowe płomienie i zamieniły kozłoludzia w sadzonkę pelargoni. Kobieta opowiedziała Agathie o mitologii greckiej. Uświadomiła, że bogowie i grecka magia istnieją, a Nieśmiertelni mogą mieć dzieci obdarzone niezwykłymi zdolnościami. I że szuka ich, by ochronić je przed potworami i nauczyć czarować. Poprosiła, by poszła z nią do Akademii i zaczęła studiować magię. Agatha się zgodziła.
-Tak, proszę pani- odpowiedział przestraszony chłopiec i zatopił wzrok w swoich trampkach.
-A więc zaczynamy, moi drodzy. Mówimy do świecy „Profiteia Orama”. Skupiamy się i zobaczmy co przewidzimy!- wyjaśniła kobieta i zasiadła w swoim fotelu.
-Profiteia Orama- wyrecytowała córka Hekate. Płomień zmieniły kolor na zielonozłoty i wydzielił szmaragdowy dym. Mgiełka owionęła Agathę. Zamknęła oczy i skupiła się. Nic się jednak nie zdarzyło.- Profiteia Orama- powiedziała bardziej zdecydowanie. Tym razem kiedy zamknęła oczy, na powiekach pojawiły sie obrazy. Najpierw zobaczyła trzy zwierzęta: małą, szarooką sowę o miodowych piórach, brązowego owczarka niemieckiego o różnokolorowych teczówkach i białego gronostaja o czarnym pędzelku na końcu ogona i fioletowym spojrzeniu. Machały do niej skrzydłami i łapami, zachęcały ją do czegoś. Później pojawił się kasztanowo-złoty kot o bursztynowych oczach. Siedział na książce. Poprzednie zwierzęta razem z biszkoptowym labradorem, chodzącym drzewkiem bonsai i dużym, popielatym puszczykiem przegoniły kota i zabrały księgę. Potem pojawił się ostatnia wizja: zielony wąż i srebrzysta ryba pływające w oceanie. Śmiały się złowieszczo, jak czarne charaktery w kreskówkach.
„Ja chyba zwariowałam.” pomyślała Agatha i zemdlała.
*^*
Po kilkunastu minutach przesłuchiwań Lype i Ponos zaczęli gadać. Oboje siedzieli na ziemi i opierali się o pień dużego drzewa.
-Kto cię przysłał?- zapytała groźnie Monika. Zapaliła czarny płomień na palcu wskazującym, przez co wyglądał jak spawarka. Zbliżyła go do szyi chudzielca.
-Czarodziejka, koleżanka Ravenny- odpowiedział zlękniony Smutek, starając się być jak najdalej od ognia córki Hekate.
-Czemu?- chciałem wiedzieć. Wycelowałem sztylet w nos czarnoskórego. Czubek ostrza znajdował się dziesięć centymetrów od niego.
-Nie chce, żebyście wiedzieli gdzie jest klucz- odparło Cierpienie, zezując na Eratesa.
-A gdzie on jest? Gadaj!- rozkazała Nicole. Platynowe włosa boga depresji pokrył szron, a jego nos zsiniał.
-Nie wiem. Jesteśmy tylko sługami- wyjęczał Lype i rozpłakał się. Łzy jednak natychmiast wyparowywały.
-To gdzie jest ta informacja?- ciągnęła potomkini patronki śniegu.
-W bibliotece Akademii. Siedemdziesiąt kilometrów stąd- odpowiedziała personifikacja bólu.
-Przez was nie mamy już wierzchowców, boskie durnie- zauważyła Monika. Spojrzała złowieszczym wzrokiem na parę Nieśmiertelnych. Płomień na jej palcu zwiększył się i objął całą dłoń.
-Macie nas tam przenieść- powiedziałem kiedy wpadłem na pomysł.- Macie przysięgnąć na Styks, że przeniesiecie nad dokładnie tam.
-Nie możemy. Możemy was przenieść tylko do lasku wokół budynku, ponieważ sama Akademia jest otoczona zbyt poteżnymi zakleciami- objaśnił Ponos. Patrzył na nas spojrzeniem więźnia. Pełnym nienawiści i chęci zemsty.
-Przysięgajcie na Styks!- powiedziała cała nasza trójka jednocześnie.
-Przysięgamy- przyrzekli. W tle rozległ się grzmot. Wzięliśmy nasze plecaki i rozkazaliśmy:
-Teraz.
Przed nami otworzył się szaro-karmazynowy portal. Podeszliśmy do niego i wskoczyliśmy. Lot jak zwykle był bardzo fajny. Wirowaliśmy, unoszeni przez prądy magicznej energii. Po kilkunastu sekundach wypadliśmy w jakimś lesie. Zaraz obok piekielnego ogara. Wielki pies otworzył ospale czerwone oczy, a kiedy nas dostrzegł, skoczył na równe nogi i rzucił się do przodu. Zareagowałem prędzej niż pomyślałem. Klinga mojego sztyletu wbiła się w szyję potwora zanim zdążył coś zrobić. Jego ciało rozpadło się w ciemność i piach.
-Fajnie go pokonałeś, Sowiaku- powiedziała Monika.- Tylko szkoda, że nie zostawiłeś go mnie. Fajna zabawa, ta walka z potworami.
-Nie zawsze- stwierdziła Nicole.
-Co my mamy teraz zrobić? Jak przechwycić tą informację? Kiedy mamy się zakraść?- zadałem te pytania z prędkością karabinu maszynowego.- Nic nie wiemy.
-Może i tak, ale…- córka Hekate próbowała wyszukać jakąś naszą przewagę. Nie udało jej się odnaleźć, bo wszyscy spojrzeliśmy zdziwieni w jednym kierunku.
Spomiędzy drzew wyszła dziewczyna. Wyglądała na jakieś czternaście lat. Miała ciemnozłote, falowane włosy opadające na plecy, błękitne oczy i bladą skórę. Była wyższa ode mnie i dość wysportowana. Miała naszyjnik zakończony spiżową kulką. Ubrała się w białą, jedwabną tunikę sięgającą do połowy ud, podobne spodnie i czerwone trampki Conversy. Na chitonie srebrną i złotą nicią wyszyto zwierzęta. Tylko, że te zwierzęta zmieniały się w inne! Kruki w lisy, lisy w węże, węże w delfiny, delfiny w lwy…
-O kurczę- powiedziała.- Co wy tu robicie, jak się tu dostaliście? I jak to się stało, że Aenis pozwoliła wam zdjąć chitony i naszyjniki? Nie myślałam, że to możliwe. A tak wogóle to jestem Agatha. A wy?
CDN (chyba)
PS: Wzorem Boginki: CZYTASZ=KOMENTUJESZ!
Jeszcze raz: wszystkiego najlepszego, Lumimo! 😀
Dziękuje za te miłe życzenia urodzinowe To dużo dla mnie znaczy A cenzura pierwsza klasa! A czy wiesz , że jest przeciwieństwo albinosa? To nazywa się melanizm 😀 Melanosy są czarne, jak można się domyślić. A opowiadanie przekracza granice możliwości! Jeszcze raz, dziekuje :3 Z niecierpliwością czekam na CD
Pozdrawiam,
Lumimo
Było dwa razy miała w ostatnim akapicie, a poza tym to – jedno wielkie łał. Wczoraj zaczęłam ( i mimo wszystkich złośliwości losu ) i skończyłam – piszesz tak fajnie, że we wszystkich śmiesznych momentach śmiałam się itp. I nigdy nie mów oj tam, oj tam – to zabija jednorożce!!! 😀
Stał za tym któryś z dwójki istot. – kto stał?
czym wywoływała potoki ichoru – eee?
Była wyższa ode mnie i dość wysportowana. – mogłeś napisac, że zdawało mu się, że była wysportowana, lub wyglądała na wysportowaną.
Ubrała się w białą… – może ubrana była? Bo tak to brzmi, jakby się ubrała prz nich XD
Opko fajne, czytało się okej.
Wzystkiego najlepszego, Lumino! Zdrowia szczęścia, pomyślności i (nie) połamanych kości
Wiesz co o tym sądze (a jeśli nie wiesz, to uważam to za świetne) i nie zmienię zdania! Teraz dawaj CD!
Moglibyście to skomentować? Proszę.
Już komentuję ;).
Sorka, że nie wcześniej, ale musiałam zwiedzać warszawskie gimnazja – dzień otwarty w dwóch gimnazjach tego samego dnia -.-
Dodam, że wracając pod wieczór (dwie godziny w autobusie, w korkach naszej stolicy -.-) do domu, byłam tak wykończona, iż udało mi się prawie wpaść pod samochód, podczas przechodzenia przez ulicę xD. Więc jest wytłumaczenie dla mnie.
Przejdźmy do opka:
Jest świetne. Boskie. Dynamiczne. Długie ( ). Mogę przebierać w określeniach. Styl masz oryginalny, jak już wiele razy wspominałam. Jakie „CDN (chyba)”. Co Ci?
MASZ NAPISAĆ CD, ALBO PRZYKUJĘ CI PALCE DO KLAWIATURY!
OGARNIASZ?! I TO MASZ NAPISAĆ JE SZYBKO! JAK TEGO NIE ZROBISZ, TO ZNAJDĘ TWÓJ DOM! [śmieje się złowieszczo]
Co dodać? Wchodź częściej na skajpa :>
PS. Najlepszego, Lumimo :* Które to już urodzinki? :>
PSS. Dasz się namówić do złożenia przysięgi na Styks, że napiszesz w przyszłym tygodniu jakieś opko, bracie? xD
Pozdrawiam
Siostrzyczka :*
że przeniesiecie nad dokładnie tam.- normalnie nie wymieniłabym takiej drobnej literówki, ale jest to jedyny błąd, który znalazłam :P. Tego ,,chyba” po CDN nie powinno być! Kończenie w takim momencie jest po prostu zafundowaniem mi cierpień jak w hadesie. A więc drogi Nożowniku7 bądź łaskawy i napisz równie genialny CD :D. Komentuje późno, ale komentuję! 😉 Czekam na CD ;D
PS Naj Lumiom^^ dużo weny, dobrych ocen, wspaniałych przyjaciół i czego sb zażyczysz
Musisz napisać CD !!! Zapowiada się świetnie, napisz następną część szybko, bo nudno, zimno i śnieżnie -.- a niby ma być juz wiosna, uwierzycie ? ;D