Już siódma część. Czas leci, moi drodzy. 😀 A więc tak, dedykacja dla Chione za Córkę Ateny, różnorakie obrazki i potworną Potrawę, Lumimo, because I Can and because fajnie jest mieć kogoś kto chce cię zabić. No i dla Moni za pomoc przy pomysłach i w ogóle za całokształt.
Wiecie, co? Zniknąć było całkiem fajnie. Gorzej z pojawianiem. Znacie to uczucie tuż przed zaśnięciem? Oczy sa zamknięte, a ciemność jest gęsta jak atrament. Zniknięcie jest podobne. Tyle, że nie widzicie nawet tego mroku. Po prostu nic nie nie ma. Tylko wasz umysł. Jesli potraficie sobie coś takiego wyobrazić, to: gratuluję! Już wiecie jak to jest.
Ale kiedy skończyłem teleportację, wszystko powróciło. Nagle oszołomiła mnie ta ilość wrażeń. Ból z ran na moim ciele, światło, dźwięki… Wszystko to wpadło do mojej głowy z mocą lawiny.
Nadal leciałem. Ale już niedługo. Mój rumak zarżał boleśnie z powodu uderzonego skrzydła i gwałtownie skręcił. Walnęliśmy w jezioro. Dokładnie jego brzeg. Pegazianna ugodziła w płytką wodę i przewróciła się, zrzucając mnie ze swojego grzbietu. Upadłem twardo na nogę i coś poszło nie tak. Kończyna trzasnęła i kolano przeszył mi ból ostry jak błyskawica. Wrzasnąłem najgłośniej jak mogłem. Następnie moja twarz także spotkała się z mieszkaniem jakichś najad. Skutecznie mnie to uciszyło. Topiłem się. Wiedziałem, że powierzchnia nie jest daleko, ale nie byłem w stanie do niej dotrzeć. Leżałem tylko oszołomiony piekącymi jak grecki ogień plecami, rwącą nogą i kostką wołającą o pomoc.
Ale wtedy coś twardego i silnego wypchnęło mnie z wody. Mojemu wierzchowcowi jakoś udało się wstać i mi pomóc. Zaczerpnąłem powietrza z ulgą i rozejrzałem się na boki, starając nie przejmować się cierpieniem. Dostrzegłem Nicole, która właśnie zeskoczyła z Arktika i słaniającą się z wyczerpania córkę Hekate. Monika miała nieco przypalone swoje brązowe włosy. Na jej lewej ręce widniała długa na piętnaście centymetrów, krwawiąca rana, a prawą nogawkę spodni rozdarło jej jakieś zaklecie, przy okazji wywołując oparzenie pierwszego stopnia. Do tego jej skóra była nienaturalnie blada, jak papier.
Nicole nie miała żadnych widocznych uszkodzeń, oprócz postrzępionej kurtki i śladów po płomieniach na cholewce glana.
Spróbowałem wstać z pozycji siedzącej, ale nie dałem rady.
– Uważaj!- krzyknęła potomkini Chione.- Jesteś ranny. Poczekaj chwilę, zaraz do ciebie po…- przerwał jej głośny trzask i wybuch światła. Pochodziły one od mojej przyjaciółki z Polski. Kiedy te efekty specjalne znikły, rozdziawiłem szeroko gębę.
Licealistka była zdrowa. Do kwadratu. Włosy nie były już przypalone, tylko schludnie opuszczone na plecy. Stara odzież wierzchnia zniknęła. Nową była tunika sięgająca do połowy ud i wyglądająca jak uszyta z jedwabiu, ale jej właścicielka nie trzęsła się z zimna. Miała ona czarny kolor i wyhaftowano na niej złotą i srebrną nicią wzory płomieni, tóre zdawały się poruszać. Zamiast tamtych zniszczonych spodni, teraz posiadała dżinsy wyglądające jak dopiero co uszyte. Wzamian za zdewastowane buty miała nowe, ledwo wypastowane Martensy. Wszystkie rany zniknęły, a cera znowu była lekko opalona. Oczy błyszczały mocą.
-To jest absolutnie fantastyczne!- oznajmiła dziewczyna.- To co, trzeba was troszeczkę opatrzeć, nie?
-Ale…- zacząłem- co się stało?
-Ach, to taki dar od Hekate dla mnie: nowe ubrania, uleczenie, naładowanie energią magiczną…
-Dla nas nie było?- zapytała z udawanym oburzeniem Nicole.
-Niestety. ale postaram wam się pomóc tak jak u… Aaaa!- wrzasnęła przestraszona. A przeraziła się z powodu córki Chione.
Jej twarz sie odwróciła. To znaczy oczy, nos, usta uciekły w bok. Włosy przeskoczyły nad nimi i zadomowiły się tam gdzie przed chwilą były policzki i czoło, a ich miejsce zajęły wcześniej tam się znajdujące części ciała. W efekcie heroska wyglądał jak sowa, która odwróciła głowę o sto osiemdziesiąt stopni. Było to straszne.
–Di immortales! Zróbcie coś z tym!- zawołała spanikowana brunetka. Córka Hekate zareagowała na to tak, iż wycelowała palcem w głowę poszkodowanej i cos wyszeptała. Struga czarnych iskier wystrzeliła z jej opuszka i ugodziła w miejsce gdzie powinien się znajdować narząd węchu. Cała górna część ciała wróciła do dawnego stanu.
-Nie powinno już się tak dziać, ale mogą być inne efekty uboczne zaklęć. Musisz być ostrożna.
-Naprawdę? Nie zgadłabym- odpowiedziała sarkastycznie Nicole.
-Oj, musisz się w takim razie podszkolić z magii- odparła pokojowo Monika.- Zaraz będę leczyć Stasia, tylko przygotuję eliksir i uzdrowię pegazy. Możesz go obłożyć lodem?
-No, dobra.
Jak powiedziała tak zrobiła. Podeszła do mnie z wyciągniętymi rękoma. Kiedy jej dłonie znalazły się w odległości pięcdziesięciu centymetrów od mojej rany na boku, córka Chione zmrużyła oczy i zmarszczyła czoło. Z jej paznokci wypłynęła mroźna chmurka i opadła na rozcięcie. Ból osłabł trochę, zimno go ostudziło. Następnie zrobiła to samo z moją nogą i plecami. Kiedy ostatnia arktyczna mgiełka opadła, podeszła do nas moja przyjaciółka z przezroczystą miską wypełnioną czymś co przypominało sok pomarańczowy.
-Możesz odpocząć, teraz ja się nim zajmę- rzuciła mi przy tym spojrzenie oznaczajace: „Jak jeszcze raz się tak zranisz, to chyba cię uduszę.”. Oczywiście zabarwione trochę przyjacielskim ciepłem. – Aha, trzeba wam naprawić ubranie, chyba że macie zapasowe w plecaku. Wolałabym tą drugą opcje, ponieważ nie chcę tak szybko wykorzystać całej mojej magicznej energii.
-Zabrałem dodatkowe rzeczy do ubrania.
-Mam inną kurtkę, a przypalone buty nawet ładnie wyglądają- uśmiechnęła się Nicole.- Rozpocznę nowy trend!- dodała jeszcze, odchodząc do prowizorycznego ogniska, które przygotowała nasza namisyjna(od „nadworna”) czarodziejka.
Następnie córka Hekate postawiła naczynie w powietrzu, co wywołało opad mojej szczeny. Potem pomachała palcami nad powierzchnią mikstury, a jej część uniosła się do góry. Wyglądała teraz jak bańka mydlana wypełniona płynem. Monika przeniosła dłoń nad moją skręconą kostkę i upuściła eliksir. Zaczarowany sok pomarańczowy jak w zwolonionym tempie opadł na uszkodzone miejsce. W momencie kiedy Leczniczy Tymbark dotknął mojego ciała, poczułem jakby moja skóra, mięśnie i kości się rozpłynęły. Następnie zestaliły się i nie odczuwałem nawet małego dyskomfortu. Potomkini bogini magii wyjęła kolejną bańkę z miski i tym razem uleczyła nią kolano. Znowu rozpłynięcie tkanek i ponownie ich zestalenie, a później koniec bólu.
-Po prostu musiałeś uderzyć koniem o tę gałąź, nie?- zapytała z udawaną reprymendą. I przeniosła eliksir do rozcięcia na boku.
-To nie moja wina. Leciałem zgodnie z przepisami ścieżkowymi. To to drzewo powinno się nazywać piratem ścieżkowym.- odpowiedziałem, a rana na tułowiu momentalnie się zagoiła.
-Coraz więcej ich jest. Myślą, że są mistrzami lejców…- nie wytrzymała i roześmiała się.- Odwróć się, bo coś mi się wydaje, że zaklecie trafiło cię między łopatki- posłusznie wykonałem polecenie.
-Ajaj- zacmokała.- Ktoś tu się nieźle zranił.- I dała ostatnią porcję płynu na moje biedne, obolałe plecy. Z trudem wstałem i spojrzałem na moją kurtkę. Nieźle podartą kurtkę.
-Durna wiedźma- skomentowałem.- Co my mamy teraz zrobić, żeby ją pokonać?
-Może znajdziemy Królewnę Śnieżkę- powiedziała ironicznie Nicole, która właśnie do nas dołączyła.- Niech pokona tą czarownicę, czy coś…
-Zaraz, zaraz…- ” Co ta Zła Królowa takiego mówiła? ” pomyślałem.- Ej, Monika. Kiedy z niej zażartowałaś z tą królewną… To ona to potraktowała poważnie, nie? Powiedziała, że uwięziła ją w pierwszym dziele opisującym jej urodę. I powiedziała, że ta „lafirynda” już jej nie zaszkodzi. Co oznacza, że ona mogłaby jej jakoś zaszkodzić.
-Jest w tym trochę racji- odparła filozoficznie córka Hekate.- Tylko gdzie można odnaleźć tą Śnieżkę?
-Tam gdzie pierwsza bajka „O Królewnie Śnieżce i siedmiu krasnoludkach”- odpowiedziałem.” Szukamy postaci z bajek dla dzieci. Bycie herosem (lub Błogosławionym) schodzi na psy.” pomyślałem.- Kto tak wogóle napisał tę baśń?
-La Fontaine?- zaproponowała Monika.
-Nie, chyba, nie… Może Andersen…- zasugerowałem.
-Nie, to też nie, Bracia Grimm. To byli Bracia Grimm- stwierdziła całkowicie pewna siebie Nicole.- Tylko gdzie jest rękopis ich baśni?
-Wallraf-Richartz-Museum w Koloni. W Niemczech.
-A skąd to wiesz?- zaciekawiła się potomkini bogini magii.- Czyżbyś skrycie interesował się historią bajek?
-Nie- oznajmiłem.-Stąd- wyjąłem z kieszeni wycinek z gazety. Podałem go dziewczynom, które dokładnie go obejrzały i przeczytały.
-Och. No to już coś wiemy, nie?- pocieszyła nas córka patronki śniegu i odrzuciła do tyłu długie, czarne włosy. „Ale ona ma piękne włosy. I oczy. I skórę. I charakter. Wogóle jest cała piękna.” stwierdziłem w myślach. „Ciekawe czy chciałaby ze mną chodzić…” rozmarzyłem się. „A dokąd? Do sklepu? Po bułki?” skomentowałem to ironicznie we własnej głowie.
-Tak, ale żeby wydobyć z książki „białą jak śnieg”… No bo to było w przepowiedni, że musimy ją odnaleźć- zauważyłem.- No, żeby ją wydobyć, potrzebny jest klucz. A my klucza nie posiadamy.
-No to musimy się dowiedzieć, gdzie on jest. Ravenna mówiła, że jest u jej „miluteńkich, podwodnych koleżanek”. I że jest w jakiejś rzece w Niemczech. Cokolwiek to znaczy- powiedziała Monika.
-To chyba wystarczy tylko, żebyś wyczarowała portal i przeniosła nas tam- powiedziała ucieszona naszym planem córka Chione.
-No właśnie niezupełnie…- odparła ponuro czarodziejka.- Tutaj nie mogę wyczarować portalu.
-Ale przecież masz dużo energii- zdziwiłem się.
-Wyczarowywanie portali nie jest takie proste. Potrzeba energii z zewnątrz. Miejsce musi być pełne magii. To tak jak z oddychaniem w miejscu gdzie jest za mało tlenu w powietrzu. Żeby wytworzyć tyle mocy musiałabym być potężna jak bogini. Po prostu się nie da. Musimy przejść gdzie indziej.
-A tak wogóle to gdzie my jesteśmy?- zapytała Nicole. Wyjąłem z plecaka nieprzyciągającego potwory iPhone’a i włączyłem aplikację: „Mapy”.
-Znajdujemy się w Narodowym Lesie George’a Washingtona.
-Och, zawsze chciałam tu przyjechać- powiedziała wnuczka Boreasza.
-Serio?- zapytałem.
-Nie- roześmiała się.
Spojrzałem na zachodzące słońce.
-Chyba musimy się przespać- zaproponowała Monika, która potrafi czytać mi w myślach.
Jak powiedziała, tak zrobiliśmy. Wyjęliśmy śpiwory z plecaków i poszliśmy spać. Co prawda, ja najpierw zmieniłem kurtkę na czarną, skórzaną i spodnie na grube dżinsy.
Kiedy tak leżałem, rozmyślałem o tym jak zmieniło się moje życie.” Gdybym się o tym nie dowiedział, teraz spokojnie przygotowywałbym się do testu z biologii…” Nie wiedziałem także, co się stanie i co zrobimy. W końcu umęczony trudami dnia, zasnąłem.
Ze snami herosów zawsze są niezłe komplikacje. Koszmary, przepowiednie itp. No ale możnaby pomyśleć, że Błogosławieni nie miewają takich problemów. Ta, zawsze można pomarzyć…
Miejsce snu było dziwne. Ciemne, wszędzie panował mrok, chociaż czasami znad powierzchni prześwitywały promienie białego blasku. Co jakiś czas, do góry unosiły się bąbelki, a ja wiedziałem, że jeśli coś powiem, to się utopię. I wtedy wodę przeszył kobiecy głos. Nie był straszny, przeciwnie: miły, spokojny, głeboki, ale jednocześnie zmuszający do posłuszeństwa.
-Ach, ty mój mały nieherosku… Taki młody, a już skazany na niepowodzenie. Nawet jeśli uda ci sie przeżyć smutek i cierpienie, to pokonają cię moje córki. Moje kochane, podwodne córunie…Może nawet umrzesz po drodze do nich!- powiedziała ucieszona nieznajoma. Coś poruszyło się w ciemności i dostrzegłem srebrzysty błysk. Błysk łusek.
W mroku lśnił blady owal twarzy o wysokim czole, w którym dziwnie świeciły ciemnofioletowe oczy. Zobaczyłem także delikatne falowanie włosów. Kiedy blask rozświetlił je na chwilę, okazały się ciemnorude, układające się w spirale.- Dostrzegłeś mnie na chwilę, czyż nie?- wybuchnęła perlistym śmiechem i niewyraźne kształty zniknęły. Najwyraźniej ta istota odpłynęła trochę.- Nic nie szkodzi, moja ty ofiaro. To tylko podsyci twój strach. Osłabi cię! A kiedy ty i ta dwójka zginiecie, inni już nam nie przeszkodzą. Bedziemy rządzić na wieki!- zawołała. Na lewo od niej ciemność pogłębiła się, jakby coś tam się znalazło. Wtedy odezwał się drugi głos, tym razem męski: kojący baryton przeciągający literę „s”.
-Co robisz, ssskarbie? Czyżbyś ssstraszyła jakiegoś małego herossska?- zapytał.
-Niezupełnie, kochanie. Dręczę nieheroska. Wiesz, tego od Ateny- odparła.
-Och, to wssspaniale, rybko. Niedługo bedziemy rządzić na wieki! Nawet ssstary Czasss nasss nie powssstrzyma!- rozweselił się.
-A tymczasem zaraz bedziesz płakać i cierpieć, moja ty delikatna sówko…Buahaha- roześmiała się złowieszczo żenska istota, a po chwili dołaczyła do niej męska.- Muahahahaha!- I z tym chichotem zapadłem się w głębię, tonąc, a ciśnienie wycisnęło tlen z moich płuc.
Obudziłem się zlany potem. „To tylko sen. To tylko sen. To tyl…” powtarzałem to w myślach niczym mantrę. Wokół było szaro. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale część światła już do nas docierała. „Mówili, że będę płakał i cierpiał. Co to do gaci Hadesa ma znaczyć?”. Nie wiedziałem. A ja nienawidziłem czegoś nie wiedzieć. Było to strasznie frustrujące.
„Ale mówili też, że to będzie zaraz, co oznacza, że dokładnie za chwilę stanie się coś złego. Muszę je obudzić.” pomyślałem, patrząc na śpiące Monikę i Nicole. Podszedłem do nich.
-Ej, pobudka!- krzyknąłem i zacząłem potrząsać ich ramionami. Po kilku sekundach otworzyły oczy i natychmiast zaczęly je mrużyć.
-O co chodzi? Jeszcze wcześnie!- powiedziały jednym głosem, co było dość dziwaczne.
-Miałem sen, zaraz stanie się coś o…- przerwały mi głośny krzyk bólu i rozpaczliwy płacz-…kropnego- dokończyłem. Dziewczyny natychmiast wyskoczyły ze śpiworów i zapakowały je do plecaków, co ja zrobiłem przed minutą. Podczas tej czynności łkanie i wrzask rozległy się jeszcze dwa razy.
-Szybko, musimy biec!- zawołałem i pobiegliśmy na zachód. Tyle, że w tej samej chwili, spomiędzy drzew wyleciały dwie strugi dymu: jedna koloru gołębiego błekitu, druga rubinowa. Uderzyły w ziemię przed nami i zaczęły przyjmować ludzkie kształty. Po dwóch uderzeniach serca, stało przed nami dwóch mężczyzn.
Pierwszy był wysoki i chudy, jak maratończyk. Ubrał się w popielate, bardzo obcisłe dżinsy, buty do garnituru niezidentyfikowanego koloru i czarną marynarkę. Miał bladą skórę bardzo zmęczonego człowieka i włosy barwy platynowego blondu. Sine usta były pod lekko zakrzywionym nosem. Grzywka wpadała mu do prawego oka. Tęczówka lewego, znajdującego się pod bardzo jasną brwią, była bladoniebieska. Z kacików oczu ciekły mu srebrzyste, przypominające krople rtęci, łzy.
Drugi był niższy, ale za to lepiej zbudowany, o umięśnionych, odsłoniętych ramionach, szerokiej klatce piersiowej i wąskich biodrach. Odziany był w czerwoną szatę bez rękawów sięgającą do kolan, a na wysportowanych łydkach zawiązane miał czarne sandały. Jego skóra była barwy gorącej czekolady. Na głowę założył kaptur, ale było spod niego widać lśniące, bordowe oczy, zadarty nos i jasnoczerwone usta. Spod materiału wystawały także niesforne, krucze kosmyki. W ręku trzymał długi bicz, o czubku rozdzielonym na siedem rzemieni i zakończonych metalowymi kulkami z kolcami. Po bacie ściekała krew, lśniąca jak neon. Wtedy oboje odezwali się razem.
-Jesteśmy Lype i Ponos, Smutek i Cierpienie, Łzy i Krew. Zapewniamy, że dobrze nas poznacie.
EEE… a rtęć nie jest rdzą? Dobra, nieważne. Napisane lekkim stylem, fajnie się czyta, więc czekam na CD
Rtęć to taki pierwiastek chemiczny : http://pl.wikipedia.org/wiki/Rtęć.
Ale Wikipedia kłamie…
Btw. Dziękuje za dedyka Opko jest niesamowite. uwielbiam twój styl, a przy pisaniu komentarzy pod twoimi opowiadaniami, mam większą wenę, niż podczas pisania własnych historii O.o
Niesamowite 😉
Y.O.L.O.!
Pozdrawiam,
Lumimo
Cudowne *-* wczoraj się komp mi zawiesił i komentarz stał się nicością… cóż mam nadzieję, że ten dzisiaj mi się nie będzie zacinał przy wysyłaniu :P. Kocham Twój styl pisania, a muszę przyznać, że masz bardzo ciekawe pomysły :D. Czekam na ciąg dalszy i nie mogę zrozumieć dlaczego tak mało osób to komentuje… to jest boskie *___*
Świetne. Wybacz, że wcześniej nie skomentowałam, ale wiesz dlaczego tego nie zrobiłam i jest okej. Masz oryginalny, ale to bardzo ogryginalny styl pisania. Podoba mi się. Następna część ma być niedługo, jesteś w stanie zrozumieć?!
Jeśli się z tego nie wywiążesz to Chione przywiąże Cię do krzesła, postawi przed kompem i będzie rzucała w Ciebie śnieżkami tak długo, jak nie napiszsz CD!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Woow – przeczytałam wszystkie części, od jedynki do tej właśnie i stwierdzam, że piszesz absolutnie oryginalnie i zabawnie 😀 Cieszę się, ze już jutro będzie druga część bo naprawdę nie mogę się doczekać!!!