Kolejna część tego opowiadania!
Powtórzenia są celowe, więc proszę się nie gniewać ;P
Życzę miłego czytania.
Wokół Jacka stali jego przyjaciele patrząc z niedowierzaniem. Cudem zdołał ukryć swój nowy wizerunek, aż do dzisiejszego treningu. Najpierw spał z głową pod kołdrą, potem obudził się pierwszy, ubrał i umył jak mógł najszybciej, a następnie pędem zjadł śniadanie, tak żeby nikt go nie widział. Wolał to wytłumaczyć raz i wszystkim jednocześnie. Tym sposobem, właśnie skończył opowiadać wydarzenia z poprzedniego wieczoru, i obserwował reakcje pozostałych herosów. Jamie miał szeroko otwarte oczy i raz po raz, zamykał oraz otwierał usta. Chyba go zatkało. Eva patrzyła na niego wzrokiem: „No to się wkopałeś, Jack” i kręciła z dezaprobatą głową. Rozi posyłała mu raczej współczujące spojrzenie. Misiek wyraźnie się z niego nabijał. Uśmiechał się drwiąco i próbował tłumić chichot. Za to Ginny… Jack musiał się zmusić żeby na nią spojrzeć.
Dziewczyna obserwowała syna Posejdona nie wiedząc, co tak właściwie powinna myśleć. Najpierw ją przeraził. Gdy zobaczyła te białe włosy, dosłownie ją zamurowało. Uniosła brwi i otworzyła ze zdumienia usta. Jednak szok minął zadziwiająco szybko. Potem ścisnęło ją serce, kiedy zaczął opisywać ból, jaki czuł. Igły lodu wwiercające ci się w mózg? To raczej nie należy do najprzyjemniejszych doznań. Za to teraz… Teraz patrzyła na niego, dostrzegając zalety nowego wizerunku. Białe włosy cudownie podkreślały niezwykłą barwę jego oczu. Do tego pasowały do jasnej karnacji chłopaka. Im dłużej się mu przyglądała, tym bardziej wydawał się jej… no cóż, jeszcze przystojniejszy niż wcześniej.
Ciszę przerwało trzaśnięcie drzwiami. Profesor Cuthbetr wyszedł z domu i od razu zaczął mówić:
– Sądzę, że Jack już wam wszystko wyjaśnił, więc ja nie mam zamiaru niczego dodawać. Chłopak dostał nauczkę – tu spojrzał mu wymownie w oczy – i to wystarczy. Dzisiaj dam wam trochę fory, bo chcę żebyście byli wypoczęci na wieczór… Więc, żeby nie przedłużać. Do broni! Macie trzy minuty żeby mnie rozbroić. Czas start!
Herosi otrząsnęli się z osłupienia. Rzucili się na profesora, zapominając na chwilę o przypadłości Jacka.
Przy drugim śniadaniu już nie drążyli tego tematu. Co prawda, na początku Misiek jeszcze próbował żartować, ale szybko sobie odpuścił. Jedli w milczeniu. Każdy z nich był pogrążony w swoich myślach.
Kilka godzin później, Jamie znalazł Rozi w ogródku różanym. Był to niewielki kawałek ziemi, na którym rosło mnóstwo krzaków róż. Przeważały różowe i białe, ale występowały tu również czerwone, żółte, kilka herbacianych oraz dwukolorowych. Córka Chloris pochylała się nad czymś z bardzo zatroskaną miną. Blondyn podszedł do niej i zapytał:
– Ciekawy okaz?
Dziewczyna wyprostowała się przestraszona. Gdy zobaczyła, że to Jamie, uśmiechnęła się pokazując białe zęby i pokiwała głową.
– Tak mi się wydaje. Zainteresowałam się tym krzakiem, bo jako jedyny nie zakwitł. Jestem ciekawa dlaczego… – brunetka spojrzała na roślinę zaniepokojonym wzrokiem. Uklękła i włożyła dłoń do miękkiej, pulchnej ziemi. Jako córka bogini kwiatów doskonale wyczuła korzenie interesującej jej rośliny. Po chwili znała rozwiązanie nękającego ją problemu. Uśmiechnęła się i posłała Jamiemu radosne spojrzenie.
– Ten gatunek potrzebuje wyjątkowo dużej ilości światła. Tutaj takiej nie dostanie. Mogę mu trochę pomóc, ale… to nie wystarczy – zamyśliła się przygryzając palec wskazujący. – Przydałoby mi się jakieś silne źródło naturalnego światła. Coś takiego jak…
– Syn Eteru? – zaśmiał się Jamie. – Chętnie pomogę, tylko powiedz mi co mam robić.
Rozi patrzyła na niego z niedowierzaniem i zachwytem.
– Na prawdę? Mógłbyś to zrobić?
Blondyn posłał jej oczko. Uznała to za „tak”.
– Wystarczy jeśli naświetlisz ten krzak odpowiednią ilością promieni. Ja w tym czasie zwiększę jego regenerację i fotosyntezę.
– Czyli w sumie nic trudnego.
Zamknął oczy i wyciągnął rękę przed siebie. Skupianie energii szło mu coraz lepiej. Teraz wystarczyło piętnaście sekund, żeby z jego dłoni wydobyło się jasne światło. Poczuł przyjemne mrowienie na opuszkach palców. Uśmiechnął się mimowolnie i zwiększył moc. Rozi kucnęła, po czym dotknęła rośliny tuż przy ziemi. Przez ramię przeszedł jej znajomy dreszcz. Łodyga zajaśniała słabo i powoli nabierała intensywniejszej barwy. Herosi wyszczerzyli do siebie zęby. Po chwili pąki zaczęły rosnąć oraz nabierać koloru. Rozi ze szczęścia rzuciła się chłopakowi na szyję i zaśmiała uradowana. Odskoczyła speszona, a kwiaty rozkwitły.
– Rety – wyszeptał Jamie.
Róże okazały się być bladoniebieskie z delikatnym fioletowym zabarwieniem.
– Są piękne – potwierdziła Rozi, starając się zamaskować rumieniec, który pojawił się na jej twarzy. Syn Eteru uśmiechnął się pod nosem.
– Tak, faktycznie piękne…
Wieczór był ciepły oraz ciemny. Powietrze było rześkie i pachniało kwiatami. Słychać było świerszcze i odległy dźwięk fletni. Zapewne był to Chris. Misiek stał na wzgórzu i spojrzał w niebo. Księżyc był w pełni. Jego srebrna poświata oświetlała wszystko dookoła tworząc magiczną atmosferę. Chłopak westchnął i włożył ręce do kieszeni czarnych spodni. Założył też koszulę z krótkim rękawem i swój pas. Przy jego nogach siedział Balto i drapał się za uchem. Nagle z cienia wyłonił się profesor, który niósł ogromny kraciasty koc, a za nim Jamie oraz Jack, również z kocami na rękach. Wkrótce po nich, pojawiły się dziewczyny. Chłopcy już odzwyczaili się od widoku przyjaciółek w sukienkach, więc teraz wpatrywali się w nie oczarowani. Eva miała na sobie ciemnozieloną kreację do kolan podkreślającą jej wąską talię. Suknia Rozi była ciemnobordowa, z dużym kołnierzem, który modnie wywinęła, a Ginny ubrała się w niebieską sukienkę do kolan z cienkim paseczkiem w talii. Twarze chłopaków wyrażały całkowity zachwyt. Ich odrętwienie przerwało podekscytowane szczekanie psów. Profesor rozłożył koc, rozsiadł się na nim wygodnie i z lubością zaczął oglądać niebo. Herosi poszli w jego ślady. Przez chwilę panowała cisza. Potem niebo zaczęły przecinać świetliste smugi. Najpierw pojedyncze, sporadyczne, aż nagle na granatowym tle zaroiło się od spadających gwiazd. Wszyscy wstrzymali oddech. Przed oczami migały im jasne punkty sunące po niebie. Profesor zaczął opowiadać o najróżniejszych konstelacjach, historiach z nimi związanymi i wskazywał je na nieboskłonie. Nagle Jack wsunął w dłoń Ginny skrawek papieru. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona, ale on udawał, że nic nie zrobił. Zaintrygowana rozłożyła papier. Było tam napisane: „Nad jeziorkiem za dwadzieścia minut, dobrze?” Kiedy czytała, chłopak wstał i odszedł naturalnym krokiem. Profesor zdawał się tego nie zauważyć. Córka Ateny uśmiechnęła się lekko i pokręciła z niedowierzaniem głową. Odczekała trochę i również wstała. Eva i Rozi posłały jej pytające spojrzenia. Ginny wzruszyła ramionami uśmiechając się cały czas, po czym zbiegła z wzgórza. Nagle Jamie trącił Rozi w ramię i szepnął jej coś do ucha. Dziewczyna zamrugała zaskoczona, ale kiwnęła ochoczo głową. Powoli, jak najciszej mogli, złożyli koc i szybkim krokiem oddalili się do różanego ogródka. Misiek westchnął i spojrzał z niepewnością na Evę. Córka Apolla podniosła się, wzięła swój szkicownik i odeszła spokojnym krokiem. Michael uśmiechnął się sam do siebie. „A oto i moja okazja” – pomyślał, a następnie udał się w ślady blondynki. Profesor Cuthbert albo był zbyt pochłonięty opowiadaniem żeby to zauważyć, albo po prostu nie zwracał na to uwagi.
Ginny manewrowała między drzewami, kierując się w stronę jeziora. Spojrzała w górę starając się dostrzec gwiazdy. Nic z tego nie wyszło. Czubki sosen i świerków całkowicie zakrywały niebo. Po jakiś dwóch minutach, dotarła do zbiornika i od razu dostrzegła chłopaka. Stał na jeziorze. Na twarzy miał swój zawadiacki uśmiech, a światło księżyca tworzyło jasne refleksy w białych włosach syna Posejdona. Kiedy ją usłyszał, odwrócił twarz w jej stronę i powoli do niej podszedł.
– Jack – powiedziała z zachwytem – chodzisz po wodzie. Udało ci się – w jej głosie dało się słyszeć uznanie.
Jack wyszczerzył zęby i rozłożył ręce w geście prezentacji.
– Trochę mi to zajęło, ale… Było warto. To dość niesamowite uczucie – spojrzał na Ginny z rozbawieniem.
– Z pewnością – córka Ateny podeszła do skraju zbiornika.
– Daj rękę – powiedział po chwili.
– Co ty planujesz? – w jej szarych oczach pojawiła się podejrzliwość.
– Po prostu mi zaufaj – wyciągnął rękę i spojrzał miękko na dziewczynę. Ginny uniosła kącik ust i chwyciła dłoń syna Jacka. Zrobiła niepewny krok do przodu. Chłopak uśmiechnął się zachęcająco i delikatnie przyciągnął ją do siebie. Dotknęła stopą powierzchni wody. Uczucie, którego doznała było niesamowite. Zupełnie jakby chodziło się chlupoczącym, bardzo kruchym lodzie, który falował pod wpływem twojego dotyku. Jack zauważył jak na twarzy blondynki pojawia się zachwyt. Poprowadził ją na sam środek jeziora, nie puszczając jej dłoni. Nad ich głowami wisiała ogromna, srebrna tarcza księżyca. Oboje wpatrywali się w nią urzeczeni. Nagle, nad powierzchnią wody, pojawiły się świetliki. Wyfrunęły z traw i koron drzew, po to by wirować wokół pary półbogów. Jack ze śmiechem uchylił się przed jednym z robaczków, a Ginny wyciągnęła rękę w jego stronę. Świetlik przysiadł na sekundę na jej palcu, po czym odleciał. Cała chmara „światełek” zataczała teraz, coraz mniejsze kręgi dookoła ich ciał. Herosi przysuwali się do siebie, nawet o tym nie wiedząc. Syn Posejdona spojrzał dziewczynie w oczy. Ona zrobiła to samo i ścisnęła delikatnie dłoń chłopaka. Jack uśmiechnął się lekko i jakby… niepewnie. Nachylił się i dotknął wargami jej ust. Czas się zatrzymał. Przynajmniej tak im się wydawało. Ginny oddała pocałunek i zanurzyła rękę w białych włosach chłopaka. On puścił dłoń córki Ateny, żeby móc ją objąć. Wtedy nad ich głowami przeleciała największa gwiazda.
Jamie i Rozi rozłożyli koc wśród krzaków róż, tak że niektóre z kwiatów łaskotały ich po policzkach. Leżeli na plecach i wdychali słodki zapach roślin, które powoli zamykały swoje pąki. Jedynie niebieska róża trwała w całkowitym rozkwicie. Herosi wpatrywali się w niebo obserwując spadające gwiazdy. W oddali słychać było grającego na fletni Chrisa. Właśnie kiedy wygrywał jakąś melancholijną, kojącą melodię, znikąd pojawiły się trzy świetliki. Zawirowały ponad ich głowami w rytm muzyki. Jamie wyciągnął rekę i szybkim ruchem zamknął w dłoni jednego z nich.
– Jamie! – zawołała z przerażeniem Rozi. Blondyn uśmiechnął się uspokajająco.
– Spokojnie, nic mu nie zrobię. Zrób koszyczek z dłoni – poprosił. Dziewczyna uniosła brew, ale wykonała prośbę. Syn Eteru uwolnił stworzonko, kładąc je na rękach Rozi. Świetlik przysiadł na momencik, a po chwili zatańczył wokół palców obojga i odleciał. Nagle niebo przecięła największa oraz najjaśniejsza gwiazda jaką widzieli.
– Trzeba pomyśleć życzenie – Rozi ścisnęła dłoń chłopaka i zamknęła oczy. Jamie przyglądał jej się z rozbawieniem. Dziewczyna uniosła powieki.
– I? Co pomyślałaś?
– Nie powiem – pokręciła głową. – Mogłoby się nie spełnić – uśmiechnęła się i znów przymknęła oczy. Wtedy Chris zaczął wygrywać kołysankę.
Misiek zastał Evę rysującą zawzięcie w szkicowniku. Podszedł i stanął za nią.
– Można się dosiąść madame?
Córka Apolla uśmiechnęła się.
– Nie mam nic przeciwko – zamknęła szkicownik i objęła ramionami kolana. Przez dłuższy czas nic nie mówili.
– Już zapomniałem jak ładnie ci w sukience – powiedział w końcu Michael. Eva zarumieniła się i poczuła delikatny dreszcz. Nagle obok nich przeleciał świetlik, a wraz z nim zawiał chłodniejszy wiatr. Tym razem oboje dostali gęsiej skórki. Misiek rozłożył koc, który wziął ze sobą i zarzucił im na ramiona.
– Dziękuję – szepnęła Eva.
– Za co? Za kocyk? – Misiek był naprawdę zaskoczony. Blondynka wzruszyła ramionami.
– Nie… Właściwie sama nie wiem… może za to, że jesteś sobą – powiedziała.
Rudzielec wyszczerzył zęby.
– W takim razie, proszę bardzo.
Po chwili na niebie pojawiła się ogromna spadająca gwiazda.
Była czwarta rano. Trawę pokrywała rosa, a w powietrzu unosiła się rzadka mgła. Między drzewami lasu, przemykały się zakapturzone postaci. Była ich szóstka. Każdy z nich miał na maskę zakrywającą całą twarz, a w rękach ściskali różne przedmioty. Najwyższy z nich biegł pierwszy. Skradał się pewnie, był bardzo zwinny. Gdy doszli na skraj lasu, zatrzymał się. Wyjrzał zza pnia ogromnego dębu i namierzył cel. Nie zamierzali od razu atakować willi. O nie… Dostali inne rozkazy. Chłopak dał znał ręką i poprowadził grupę ku sadowi i starej szopie.
Profesora obudziło dziwne przeczucie. Uniósł się z poduszek i szybko ubrał. „Błagam niech to będzie tylko głupie ubzduranie.”
Dziewczyny usłyszały potężny huk. Podskoczyły na łóżkach i rozejrzały się zdezorientowane. Ginny wyjrzała przez okno i serce jej zamarło. Od strony sadu unosił się dym.
Herosi wybiegli z domu jednocześnie. Każdy z nich był uzbrojony i gotów walczyć. Przed nimi pędziły ich psy. Miśkowi błyszczały oczy z podekscytowania. „Oby była jatka. Oby była jatka.” – powtarzał w myślach. Reszta chyba nie podzielała tego entuzjazmu. Drzewa owocowe były całe. To nie one się paliły. Driady były przerażone. Nie potrafiły odpowiedzieć na pytania przyjaciół. Kręciły jedynie głowami, a strach malował się na ich twarzach. W końcu Apple wskazała ręką na wschodnią część sadu, tam gdzie był niezarośnięty kawałek ziemi. Półbogowie skinęli głowami i pobiegli we wskazanym kierunku.
Na polanie czekali na nich sprawcy tego zamieszania. Za nimi paliła się stara stodoła, z której odpadały deski i belki. Intruzi wydawali się być niewzruszeni. Wszyscy byli ich rówieśnikami. Dwójka z nich musiała być rodzeństwem. Takie same czarne loki i nienawistne spojrzenia. Oboje mieli na twarzach lisie maski. Trzecia osoba była bardzo dobrze zbudowana, potężna wręcz. Buzię zakrywała mu żelazna maska. Kolejna była dziewczyna o fioletowej masce i długich blond włosach. Piąta postać posiadała zwykłą brązowo-czerwoną maskę i jasnobrązowe włosy. Jednak najdziwniejszy był przywódca. Twarz zakrywała mu maska w kolorze najgłębszej możliwej czerni. Z całej jego postaci emanował mrok. Jamie poczuł dziwną i nieznaną mu odrazę do tego chłopaka. Czuł jakby był… jego największym wrogiem. Nieznajomy uśmiechnął się szyderczo.
– Wreszcie się spotykamy… greccy herosi.
Wspomniani zacisnęli ręce na broni.
– Kim jesteście? – zapytała wrogo Ginny.
Chłopak zachichotał.
– Waszymi wrogami oczywiście – odparł. – Właściwie chodzi nam tylko o jedno – mówiąc to spojrzał na Jamiego. – Brać ich.
Zamaskowani rzucili się na herosów. W ruch poszły miecze i sztylety. Znikąd pojawiły się mechaniczne bazyliszki, które zaatakowały whippety. Rozpoczęła się zaciekła walka. Rodzeństwo natarło na Miśka i Evę, żelazny na Ginny, fioletowa maska na Rozi, a szatyn na Jacka. Jedynie Jamie i czarna maska nie walczyli. Wokół nich szalała bitwa, a oni mierzyli się wzrokiem. Nagle w stronę blondyna wystrzeliły smoliste macki. Oplotły jego pierś oraz szyję i zaczęły dusić. Zaparło mu dech. Słyszał wokół siebie krzyki przyjaciół, dźwięk napinanej cięciwy, szczęk metalu, uderzenie bicza. Napiął wszystkie mięśnie i skupił się z całych sił. Wrzasnął i uwolnił nagromadzone w ciele światło. Blask „przeciął” macki i oślepił wszystkich dookoła. Ciszę przerwał krzyk dziewczyny w fioletowej masce. Upadła na ziemię ściskając swoją lewą kostkę. Bitwa ustała. Barczysty chłopak wziął ranną na ręce i wyczekiwał rozkazów przywódcy. Ten westchnął smutno i zwrócił się do Jamiego:
– Cieszę się, że wreszcie się spotkaliśmy. Zapewniam cię też, że nie jest to ostatni raz. – Dał znak drużynie, a ci upuścili na ziemię stalowe kulki, z których wydobył się dym. Herosi zakasłali. Po chwili zasłona opadła, pokazując, że wrogowie zdołali daleko uciec. Misiek zaklął po grecku.
– A było tak fajnie! – zawołał.
Jamie przyjrzał się przyjaciołom. Nikt nie był ranny, psy również.
– Kim oni byli? – spytał Jack, ściskając miecz.
– Ja chyba wiem… – herosi odwrócili się i ujrzeli smutnego profesora. Mężczyzna schylił się i podniósł leżącą na trawie karteczkę.
„Do zobaczenia za trzy dni. Radzę się przygotować.
M.”
– Zaczęło się.
No nieźle… . Wreszcie coś zaczyna się dziać większego, a akcja nie leci za szybko. Kocham te opko!
Głowy nie dam, ale wydaje mi się, że w :
Każdy z nich miał na maskę zakrywającą całą twarz, a w rękach ściskali różne przedmioty. – Albo każdy z nich ściskał, albo wszyscy ściskali 😀
A opko jest niesamowite!!! Te wszystkie opisy, zachowania, no cud, miód i orzeszki <3
Rzymscy herosi? Ciekawe, kim był ten w masce… Ella zaczyna myśleć XD
Ale no błagam Cię, jak mogłaś skończyć w takim momencie, kiedy wszystko do wyjaśnienia jest tuż, tuż?
Chłopak dał znał ręką- tu raczej zamiast znał powinno być znać 😛
i drugi błąd to ten, który wymieniła Mel :P. Opisy, akcja, styl- boskie *-* Czekam jak zwykle na CD ;D
O KURDE !!! czekałam na ten moment z Ginny i Jack’iem 😀 Myślałam, że zacznę krzyczeć ze szczęścia xd
a teraz poważniejsze sprawy: Kim byli Ci zamaskowani herosi? Byli Rzymianami to oczywiste… ale co dalej ? Profesor będzie musiał się zacząć tłumaczyć i mówić co wie o przeciwnikach. Najbardziej boję się o wynik następnego pojedynku ;c Nie trzymaj nas w niepewności i dodaj szybko kolejny rozdział 😀
Hmm, ciekawe… Kim oni byli? Pisz szybko!