Od samego rana znowu padało. Z szaroburego nieba kapały ogromne, ciężkie krople wody. Było paskudnie. Panna Macready wykorzystując ów fakt, zagoniła, jakże załamanych, herosów do porządków i pomocy w kuchni. Jack i Misiek zostali zaopatrzeni w miotłę, mopy, wiadro wody z mydlinami oraz nakaz umycia podług wszystkich korytarzy drugiego piętra. Jamie wraz z Rozi dostali rozkaz wytarcia kurzy w całej bibliotece, a Eva z Ginny miały posprzątać kuchnię. Odprowadzani surowym wzrokiem gospodyni, która uśmiechała się z tryumfem, powlekli się do przydzielonych im pomieszczeń.
Ścierając bród z półek, Jamie myślał o swoim śnie. Właściwie robił to od kiedy się obudził. Słowa „złączeni” oraz „starcie” nie dawały mu spokoju. To, że został nazwany „synem jasności” jeszcze rozumiał, ale to? Nie potrafił znaleźć w tym sensu. Uwadze dziewczyny nie umknął fakt, że chłopak był inny niż zazwyczaj. Zamyślony i… przygnębiony. Jakby miał problem, którego nie sposób rozwiązać. Zerkała na niego nieśmiało, próbując zgadnąć powód tego nastroju. W końcu nie wytrzymała:
– Stało się coś? Jesteś jakiś nieobecny – blondyn drgnął i uśmiechnął się uspokajająco.
– Nie… nie zupełnie. Miałem dość interesujący sen. To wszystko – powiedział wymijająco i pochylił się próbując sczyścić jakąś plamę. Rozi uniosła brew.
– Dość interesujący? Chyba jednak ciut więcej niż „dość”, skoro zajmuje wszystkie twoje myśli – Jamie pokręcił z rezygnacją głową, uśmiechając się przy tym pod nosem.
– Całkiem nieźle rozszyfrowujesz ludzi, wiesz?
– Często to słyszę – Rozi mrugnęła do niego. – To jak? Opowiesz?
– Niech ci będzie – odpowiedział po chwili. – Ale, z góry uprzedzam, to był naprawdę… niejasny sen – Jamie spojrzał na dziewczynę. – No więc, najpierw było…
– Tu jesteście! – przerwała mu Eva, która właśnie wpadła do biblioteki. Rozi posłała chłopakowi ostrzegawcze spojrzenie mówiące „I tak ci nie odpuszczę”. Jamie nie powstrzymał uśmiechu.
– Słuchajcie – córce Apolla błyszczały oczy, chyba z podniecenia. – Musicie to zobaczyć. Chodźcie szybko!
– Ale tak właściwie to o czym mówisz? – spytał Jamie, kiedy już biegli po schodach na górę. Eva nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się zagadkowo. Chłopak wymienił z Rozi zaintrygowane spojrzenia. Mijali pokoje, które już kiedyś zbadali. Ten pełen popiersi sławnych półbogów, wypełniony starymi materacami, na których skakali, aż popękały sprężyny, oraz salkę ze zniszczonymi meblami. W końcu dotarli do Pokoju Kufrów. Eva pchnęła drzwi i weszli do środka. Na podłodze siedział Misiek trzymający coś na kolanach, a nad nim pochylali się Ginny i Jack. Rozi usłyszała szelest przewracanej kartki, po czym cała trójka wybuchnęła śmiechem. Córa Ateny odwróciła się i zawołała:
– Dobrze, że już jesteście. Nie uwierzycie co znalazł Misiek – podeszli zastanawiając się co jest aż tak interesujące. Michael trzymał album. Album pełen czarnobiałych zdjęć. Na każdym z nich uwieczniony był ten sam chłopak. Czasem samotny, a czasami otoczony przez grupkę przyjaciół lub w towarzystwie jednej albo dwóch osób.
– Czy to…? – Jamie pochylił się jeszcze bardziej.
– Tak. Bez wątpienia – potwierdził Jack.
Patrzyli na młodego profesora Cuthberta, który mógł mieć wtedy zaledwie czternaście lat. Dało się wywnioskować, że miał blond włosy, które zabawnie sterczały nad czołem. Na każdej fotografii uśmiechał się szeroko, a niebieskie oczy błyszczały figlarne. Michael przerzucił kilka kartek, tak, że zaczęli oglądać od początku. Całą pierwszą stronicę zajmowało ogromne zdjęcie przedstawiające ładną czarnowłosą kobietę o łagodnym spojrzeniu, przypuszczalnie matkę profesora, i jego samego, roześmianego ośmiolatka z brakującą górną dwójką. Pod zdjęciem znajdował się komentarz: „Anna i John Cuthbert. Rok 1878”. Na następnym znajdował się dziesięcioletni John z ogromnym plecakiem turystycznym na plecach. Za nim rozciągał się piękny górski krajobraz, zaś najbardziej rzucał się w oczy drogowskaz głoszący: „Do szczytu 800 metrów”. Potem na fotografiach pojawiali się również: dziewczyna z kręconymi, chyba kasztanowymi włosami i brązowymi oczami oraz chłopak o czarnych, gęstych włosach, który miał malutką bliznę na brodzie. Pod pierwszym zdjęciem, na którym uwieczniona została cała trójka, napisano: „Amanda – córka Afrodyty, John – syn Hermesa, Mark – syn Hefajstosa”.
– To muszą być przyjaciele profesora – stwierdził Michael. Pozostali kiwnęli zgodnie głowami. Przerzucili kilka kartek, aż natrafili na zdjęcie ślubne. Wszyscy mieli wtedy jakieś dwadzieścia cztery lata. Amanda ubrana była w długą, zwiewną, białą suknię, haftowaną zapewne srebrną nicią, na głowie miała welon, a w ręce trzymała skromny bukiecik hiacyntów. Stojący obok niej John, ubrany był w zwykły smoking z przypuszczalnie, czerwonym krawatem. Za to Mark miał na sobie, bez wątpienia, smoking pana młodego. Zdawał się lśnić czernią nawet na zdjęciu. Taki był nieskazitelny. Na następnych zdjęciach profesor był już sam. Wśród piramid, przy Partenonie albo Koloseum. JNagle natrafili na dość intrygującą fotografię. Trzydziestoletni John Cuthbert stał obok ładnej kobiety w tym samym wieku. Miała ciemne, zaplecione w cienki warkocz włosy i niebieskie oczy. Oboje ubrani w spodnie koloru khaki, z plecakami na plecach, uśmiechali się do obiektywu, a przy ich nogach siedział Fraxinus oraz łaciaty dog niemiecki. Przyjaciele wpatrywali się w zdjęcie z zainteresowaniem.
– Jak myślicie kto to jest? – spytał z przejęciem Jack.
– Może jego ukochana – zaproponowała nieśmiało Rozi.
– Nie sądzę – pokręciła głową Ginny. – Stawiałabym raczej na przyjaciółkę.
– Też tak myślę – zgodziła się Eva. Przyglądali się zdjęciu, dopóki nie usłyszeli krzyku pani Macready:
– Co wy tam robicie? Czemu nikt nie sprząta biblioteki?! – przestraszeni, zaczęli zbierać się do wyjścia. Jack wyjął zdjęcie z albumu i schował je do kieszeni. Potem zastanawiał się po co, tak właściwie to zrobił.
Porządki skończyli dopiero o piętnastej. Uwolnieni od przyborów do sprzątania, padli jak dłudzy w pokoju dziewczyn, który był większy. Ginny i Eva położyły się na łóżku tej drugiej, zwalniając materac córki Ateny dla Jamiego i Jacka. Rozi usadziła się na swoim, a Michael stwierdził, że woli podłogę. Leżeli rozkoszując się nic nierobieniem. Jedynymi dźwiękami krążącymi po pokoju były posapywania śpiących psów. Nie zauważyli, kiedy sami zasnęli.
W tym samym czasie profesor stał przy oknie swojego gabinetu i wpatrywał się w przestrzeń. Tak właściwie, to obserwował las. Las, który był czymś więcej niż zbiorowiskiem różnych gatunków drzew i roślin. A profesor doskonale o tym wiedział. Westchnął smutno, zwiesił głowę, a następnie odszedł od okna. Wilczarz spojrzał z troską na swojego pana. Wyczuwał jego przygnębienie. Podszedł do profesora, który usiadł w fotelu i położył mu łeb na kolanach. Syn Hermesa uśmiechnął się pogłaskał psa po karku.
– Nie wiem, jak długo uda mi się przed nimi to ukrywać, Frax. Ani czy w ogóle powinienem – wilczarz zaskomlał cichutko i położył się przy nogach profesora. Staruszek odchylił się do tyłu. Przymknął oczy, po czym również usnął.
Znów mu się to śniło. Ten sam sen, od dwóch tygodni. Najgorsze było to, że profesor wiedział co oznacza, ale za bardzo się tego bał, żeby w to uwierzyć. „Może jednak powinienem im powiedzieć… Tak. Muszę to zrobić. Nie mówienie im jest równie niebezpieczne”. Był tak pochłonięty myślami, że dopiero po chwili zorientował się, iż ktoś puka do drzwi.
– Proszę – w progu pojawił się Jamie.
– Przeszkadzam profesorze? – zapytał.
– Ależ skąd, nie krępuj się chłopcze. O co chodzi? – blondyn zamknął za sobą drzwi.
– Mam do pana prośbę. Ja… chciałbym nauczyć się używać mojej mocy – John Cuthbert momentalnie się rozpromienił.
– Ależ tak. Oczywiście! – zawołał – Wybacz, całkiem o tym zapomniałem, choć przecież kiedy Jack przyszedł do mnie po rady, to… Zresztą nieważne. Bardzo się cieszę, że wreszcie się do mnie zgłosiłeś.
– No cóż… nie czułem się gotów, to dlatego tyle zwlekałem – wyjaśnił Jamie.
– Nic nie szkodzi chłopcze. To co? Dzisiaj o dwudziestej pierwszej? Tutaj?
– E… jasne. Czemu nie – odparł zaskoczony chłopak. Nie spodziewał się tak szybkiej reakcji. – W takim razie… do zobaczenia profesorze. I tego… dziękuję – powiedział na odchodnym.
O dziewiątej pojawił się pod gabinetem. Profesor już stał i czekał na niego. Gdy podszedł bliżej, starzec podał mu kurtkę mówiąc:
– Włóż to i chodź za mną – chłopak wykonał polecenie i całkiem zbity z tropu, ruszył za profesorem. Mężczyzna kierował go ciemnym korytarzem, aż dotarli do ślepego zaułka.
– Em… profesorze? Czy to aby na pewno…? – wtedy profesor podskoczył, chwycił coś na suficie i uwolnił drabinę, która zsunęła się na podłogę. Jamie otworzył szeroko oczy:
– Aha – zdołał wreszcie wykrztusić. Wspiął się na górę, po czym… znalazł się dachu. Usta wypowiedziały nieme „łał”, a oczy jeszcze raz rozszerzyły się ze zdumienia. Rozglądał się dookoła urzeczony. Noc była jasna, księżyc wyłaniał się zza chmur, a powietrze pachniało deszczem.
– Jesteś gotów? – głos profesora sprowadził go na ziemię. Chłopak skinął głową. Mężczyzna uniósł głowę żeby spojrzeć w niebo i zaczął:
– Eter to niezwykły bóg. Pan jasności, sfer wyższych niż niebo, ogromnej przestrzeni. Jako jego syn… możesz mieć różne zdolności. Wiemy już, że wytwarzasz delikatne wyładowania elektryczne, które faktycznie zachodzą w powietrzu. Ale nie są to pioruny – sprostował – Podejrzewam u ciebie umiejętność zwaną promieniowaniem… Polega ona na uwalnianiu światła stąd – podszedł do chłopaka i popukał go w serce – z samego środka. Z twojego wnętrza, ponieważ w każdym z nas ukryte jest światło, a ty… Ty możesz umieć je wypuścić na zewnątrz.
– Jak to zrobić? – szepnął przejęty Jamie. Czuł, że coraz bardziej się nakręca.
– Wyobraź sobie światło. Jasność… wszystko co się z tym kojarzy! No dalej, spróbuj.
Chłopak zamknął oczy. Światło… Światło czyli słońce, które rozjaśnia każdy dzień… a skoro słońce, to i księżyc rozpraszający mrok nocy… Nagle w głowie zaczęło mu wirować. Pod zamkniętymi powiekami przesuwały się jasne, rażące wręcz punkty. Zaczerpnął gwałtownie powietrza i otworzył oczy. Nadal kręciło mu się w głowie. Profesor patrzył na niego z uznaniem.
– Bardzo ładnie chłopacze. Pierwszy etap za nami.
– Pierwszy etap? – blondyn odgarnął włosy z czoła. – Czyli jaki?
– Skłębienie. Skotłowanie w sobie jasności pochodzącej z duszy. Teraz… powoli nauczysz się ją uwalniać. Gotów?
Jamie wziął głęboki w dech i spojrzał w niebo. „Uda mi się.”
– Gotów – potwierdził.
– W takim razie jeszcze raz. Przywołaj swoje wewnętrzne światło.
Chłopak zamknął oczy. Skupił się ze wszystkich sił, dopóki znów nie ujrzał oślepiającego blasku. W głowie ponownie mu zawirowało, ale znacznie lżej. Oprócz tego, poczuł jak światłość wypełnia go całego, jak wypływa z każdej cząstki jego ciała, zwłaszcza z serca.
– Bardzo dobrze! Teraz postaraj się pchnąć tę energię ku twoim dłoniom. Wskaż jej drogę ku wolności.
Jamie zacisnął oczy i zęby. Powoli, bardzo wolniutko, światło zaczęło płynąć. W głowie strasznie mu się kręciło, ale nie przestał próbować. Energia spływała do jego palców, w których pojawiło się mrowienie. „Już prawie” – przekonywał sam siebie. Nagle w głowie zaczęło mu wirować jak na karuzeli. Cała zgromadzona energia zanikła, on sam padł zemdlony na ziemię.
Ocknął się leżąc na dachu, a nad nim pochylał się zatroskany profesor.
– Za dużo od siebie wymagałeś – powiedział z nutką nagany w głosie.
– Tak wiem. Przepraszam – odparł i spróbował usiąść. Przed oczami pojawiły mu się mroczki.
– Lepiej skończmy na dziś. Zużyłeś bardzo dużo sił, jak na jedną noc. Musisz się porządnie wyspać.
Chłopak skinął głową i z pomocą profesora zszedł na dół.
– Pan nie idzie? – spytał zaskoczony, gdy zauważył, że mężczyzna został na dachu.
– Nie, ja… jeszcze chwilę zostanę. Dobranoc chłopcze – w tym ostatnim zdaniu, dało się usłyszeć nakaz pójścia spać. Jamie pożegnał się z opiekunem, po czym odszedł w stronę sypialni.
John Cuthbert utkwił wzrok w lesie. „Muszę im powiedzieć. Coś mi podpowiada, że zbliża się zagrożenie, choć… choć tak bardzo chciałem ich przed tym uchronić”. Mężczyzna westchnął smutno. „Może gdyby nie było wojny… Tak… wojna wszystko pogorszyła. Gdyby nie ona… zapewne sprawa odciągałaby się jeszcze przez wiele lat”. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej zgiętą kartkę. Kolejny raz przeczytał znany mu już tekst:
„Przepowiednia zaczyna się spełniać… a ty nie jesteś na to przygotowany.
W przeciwieństwie do mnie.
Ja od lat szykuję się na to spotkanie.
Mam nadzieję, że twoi podopieczni sprostają moim.
Niedługo znów się zmierzymy.
M.”
Wow. Ten tekst daje do myślenia. Ciemna tajemnica profesora… Uuuuu.. . Ąż strach myśleć co dalej… . No dobra, żartuję. Kiedy następna część?
Uwielbiam to imię Miśka XD
Droga Kiro, proszę, abyś szybko wysłała ciąg dalszy Twej niesamowitej opowieści, gdyż ponieważ jeśli tego nie zrobisz, mogę zabijać hurtowo 😉 no dobra, torturowac…
Ja od lat szykuję się na to spotkanie – niby zwyczajne, ale boskie 😀
tryumfem – triumfem
JNagle – nagle 😀
I teraz czas na pytanie od Mel :
JAK MOŻNA PISAĆ TAK DOBRE OPKA TAK SZYBKO?! 😀
Tak się nie da, jak by powiedziała jedna osóbka z mojej klasy „szatańskie nasienie” 😀 Pisz cd najszybciej jak się da 😛
Dawaj kolejną część!!!
Fajne… Tylko mam jedno zastrzeżenie… ,,ścierając BRÓD”?!?!?! Prrrroooooszę… czemu do tak zajebistego opowiadania podstępnie i niecnie wkradają się tak durne błędy???
PS Jeśli natychmiest nie pojawi się kolejna cZęść to Cię znajdę, przywiąże do komputera i będę Ci grozić nożem dopóki nie napiszesz kolejnego rozdziału