Hej.
To już jest ostatni rozdział Alfy i Omegi. Ostatni rozdział i epilog.
Powiem tylko tyle , że będzie tu mały przytyk dla tych wszystkich co to zastanawiali się nad tajemniczym Omegą. Tytuł ma trzy znaczenia moi drodzy. Trzy
Ale na razie czytajcie.
Tym razem to naprawdę koniec.
Dedykuję każdemu, kto dotrwał do końca.
Dziękuję.
soundtrack : Imagine Dragons – Round and Round
Rozdział XVII
– Dasz wiarę? Katie poprosiła Travisa, a ten się zgodził. Znaczy się, zawsze wiedziałam, że się zgodzi, w końcu chłopak świata poza nią nie widzi, ale jednak. – Kobieta uśmiechnęła się lekko i poprawiła parawan zasłaniający łóżko. Spojrzała na leżącego na nim chłopaka i w jednej chwili jej uśmiech zbladł. – Chociaż … nie. Nie sądziłam, że ona go jednak poprosi. Nie po tym, co się stało z Page i Nico. Ja po prostu… – Kobieta usiadła na łóżku i westchnęła. Rzuciła okiem na chłopaka i dopiero wtedy doszedł ją absurd całej tej sytuacji. Zaśmiała się cicho. – Bogowie, co ja robię? Zwierzam się komuś, kto nie może mi odpowiedzieć, a nawet mnie usłyszeć. – Poczekała chwilę na jakiś znak, że jednak nie, że została wysłuchana, ale nic się nie wydarzyło. – No oczywiście. Zwariowałam.
Wstała i rozsunęła parawan. Nie patrząc na chłopaka wyszła i już po chwili była na zewnątrz.
W tej tak bardzo chciała z kimś porozmawiać! Tak bardzo, że po radę poszła do najmniej odpowiedniej osoby. A już sobie wcześniej obiecywała. Przyrzekała, że więcej tego nie zrobi. I zrobiła. Znowu.
Wcześniej mogłaby pójść po radę do Page. Co prawda, gdyby nie ona, to w ogóle żadna rada nie była potrzebna, ale …
– Annabeth.
Kobieta uniosła głowę, dopiero teraz spostrzegając, gdzie zaprowadziły ją własne nogi. Stała naprzeciwko Wielkiego Domu, a znad werandy spoglądał na nią zaniepokojonym wzrokiem mężczyzna na wózku.
– Chejronie. – Zmusiła się do uśmiechu. Otrzepała spodnie, jakby chciała się pozbyć niewidzialnego brudu, i podeszła do werandy. – Jak się masz?
Mężczyzna rzucił jej uważne spojrzenie znad szkiełek okularów, a ona poczuła się jakby ktoś właśnie pozbawił ją ubrania. Trzymała jednak głowę wysoko i nie pozwoliła by rumieniec z szyi dosięgnął jej twarzy.
– W porządku, dziękuję. A ty? Co tu robisz o tak późnej porze?
– Ja… Właśnie wracałam od Katie. Przekazała mi nowiny.
Chejron pokiwał głową, po czym wskazał na mały stolik przed nim.
– Przyłączysz się? Właśnie miałem rozłożyć pasjansa, ale może zagralibyśmy razem w jedną partyjkę remika?
Blondynka zacisnęła usta, rozpaczliwie szukając wymówki.
– A czy nie jest zbyt późno?
– Moja droga Annabeth. – Mężczyzna uśmiechnął się pobłażliwie, po czym spojrzał na kobietę z błyskiem w oku, zupełnie jakby dzielili razem jakąś wspólną tajemnicę. – Naprawdę będziemy się przejmować takimi drobnostkami?
Annabeth spuściła wzrok i właśnie wtedy dostrzegła zużytą puszkę coli, leżąca przy kartach.
– Nie jest nas za mało? Do gry w remika?
– Bzdura. Nasza dwójka całkowicie wystarczy.
Blondynka, której skończyły się już wymówki, kiwnęła głową i weszła na werandę, po czym z westchnieniem usiadła przy stoliku.
– Aczkolwiek… – Dobiegł ją głos mężczyzny. – Skoro już o tym wspomniałaś… Możemy zaprosić Pana D. Jestem pewien, że chętnie wpadnie z wizytą, zwłaszcza, że mam z nim coś do przedyskutowania.
I jak na zawołanie w powietrzu rozległo się ciche pyknięcie i wokół krzesła obok pojawiły się jasno fioletowe spirale dymu, mocno pachnące winogronami. Annabeth zamknęła oczy, gdy tylko uderzyła ją woń owoców, ale gdy już je otworzyła, obok niej, siedział wysoki, przystojny młodzieniec. Nic sobie nie robiąc z towarzystwa, zaczął wygodnie się rozsiadać. Po chwili jednak wstał, i mamrocząc coś pod nosem, zaczął podnosić krzesło i obracać je pod różnymi kątami, zupełnie jakby sprawdzał, czy aby na pewno nie jest złamane.
– Panie D! W samą porę! Zechciałbyś może zagrać z nami w partyjkę remika? Annabeth właśnie mówiła, że brakuje nam osób.
Brunet w jednej chwili zamarł, po czym powoli obrócił się w stronę Annabeth. Kobieta uśmiechnęła się w geście powitania, ale nie spotkawszy się z żadną reakcją, szybko spuściła wzrok. Wciąż czuła na sobie spojrzenie mężczyzny i już miała się odezwać, tylko po to by przerwać ciszę, gdy została uprzedzona.
– Po to tu przecież przyszedłem – burknął Pan D., po czym rzuciwszy w jej w stronę ostatnie, natarczywe spojrzenie, usiadł na krześle.
– Znakomicie. – Chejron uśmiechnął się, a Annabeth wbiła wzrok w karty jeszcze mocniej. – To kto rozdaje? Ja?
– Właściwie… – Kobieta wtrąciła się. – Czy moglibyśmy zagrać w „trzy, pięć, osiem”? Tą grę lepiej znam. – Uśmiechnęła się (miała nadzieję) zalotnie.
Mężczyźni wydawali się być przez chwilę wytrąceni z równowagi.
– Oczywiście, ale obawiam się moja droga, że będziesz nam musiała wszystko wyjaśnić. Nie znamy tego „trzy, pięć, osiem”.
Natychmiast pokiwała głową, po czym pośpiesznie streściła zasady gry. Gdy upewniła się, że wszyscy gracze wiedzą, już o co chodzi, chwyciła karty i zaczęła je tasować. Oczy miała cały czas spuszczone, ale słuchała łapczywie każdego słowa.
– Co słychać na Olimpie? Jakieś nowe… wieści?
Dionizos wyraźnie zawahał się przed odpowiedzią.
– Nie. Żadnych.
Kobieta podała talię brunetowi.
– Przełóż.
Mężczyzna w odpowiedzi rzucił jej spojrzenie spode łba, ale karty przełożył.
– I co teraz? – zapytał, jakby znudzony.
W odpowiedzi kobieta zaczęła rozdawać karty. Ona, Chejron, Pan D., musik. Ona, Chejron, Pan D., musik. Ona, Chejron, Pan D., musik…
– W takim razie Olimp nie ma na głowie teraz niczego znaczącego, tak? – zapytał staruszek, wciąż uśmiechając się dobrodusznie.
Pan D. spojrzał na mężczyznę podejrzliwie.
– Do czego zmierzasz?
Jakby przeczuwając, co centaur zaraz powie, Annabeth wtrąciła się, byle tylko go powstrzymać.
– Rozdane!
Mężczyźni rzucili jej długie spojrzenie, jakby nie byli do końca pewni, czy nic jej nie jest, ale po chwili wzięli do rąk karty.
– To ja będę ósemką, dobrze? Dionizos może być trójką, a ty Chejronie piątką. – Żaden z nich nie zareagował, tylko wciąż trzymali głowę w kartach. Ona sama zacisnęła usta i spojrzała na musik. Król pik, trójka kier i szóstka pik. Ona miała po cztery piki i pięć karo. Reszta złożona była ze słabych kierów i trefli…
– Wybieram karo.
Mężczyźni pokiwali głową, w żaden sposób nie okazując swojego zadowolenia lub jego braku. Annabeth wyciągnęła rękę, i ze strachem spostrzegła, że drży jej cała dłoń. Szybko odwróciła pozostały musik. Dwa karo. As i czwórka. Ale też niski pik i trefl. Szybko wyrzuciła niepotrzebne cztery karty i dała po jednej obu mężczyznom. W końcu, gdy była pewna, że wszyscy są już gotowi, wyciągnęła najwyższą kartę i rzuciła ją na stół.
– Zmierzam do tego… – Odezwał się nagle Chejron, rzucając dwójkę. – Że macie nową kwestię do omówienia. Rozmawiałeś już z Hermesem? Albo może z Demeter?
– Nie – odparł Dionizos, pozbywając się czwórki kier. – Ale ty zapewne wszystko mi wyjaśnisz.
– Oh, może dajmy odezwać się Annabeth. – Centaur spojrzał na nią uważnie spod okularów.
– Mnie? – Wyjąkała, próbując udać zdziwienie. – Ale ja nie wiem, o co ci chodzi, Chejronie.
– Nie? – Mężczyzna uniósł brew. – Przecież wiesz, że Travis i Katie zdecydowali się poprosić bogów o odebranie im nieśmiertelności. Czy nie dlatego poszłaś odwiedzić chłopaka?
Poczuła jak ogarnia ją rumieniec wstydu, jak i jednocześnie złości. Chłopaka… Czemu oni wszyscy musieli nazywać go tak… bezpodmiotowo. Zupełnie, jakby chcieli przypomnieć jej, że powinna dać sobie spokój. Za każdym takim razem, czuła się, jakby kolejna, mała igiełka była wbijana w jej skórę. Centaur spojrzał na boga pytająco.
– Może im się powieść?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– To jedni z tej Dziesiątki Nieśmiertelnych? – zapytał.
– Tak właściwie to Dziewiątki.
Kolejna igiełka.
Bóg przez chwilę zastanawiał się.
– Raczej nie. Po tym co się stało ostatnio… Hades i Posejdon byli wściekli. Ojciec zabronił im jakiejkolwiek ingerencji, ale zapowiedział, że więcej takich zmian nie będzie. Nie zamierzają stracić kolejnych… – Nagle bóg zamarł. Oczy mu się zamgliły i już po chwili zniknął.
– Pan niebios musiał go wezwać – stwierdził Chejron, jak gdyby nigdy nic.
– Ta… Wiesz co, ja … powinnam iść. Dobranoc.
Wstała i szybko zeszła z werandy.
– Annabeth.
Niechętnie odwróciła się.
– Tak?
– Musisz przestać to robić. Nie możesz tam latać za każdym razem, gdy będziesz miała problem, albo będziesz po prostu czuła się samotna. Minęło już dużo czasu. Daj sobie odpuścić.
Mężczyzna patrzył na nią z troską, a ona czuła, jak gula w gardle rośnie, a szpilki stają się jakby coraz bardziej ostrzejsze.
– Obiecaj, że tam nie wrócisz.
Zamknęła oczy i odwróciła się, a z jej ust wydobył się ciszy szept.
– Nie wrócę.
I już nie wróciła.
Pomimo upływu lat, obóz nie zmieniał się. Drzewa, pola, budynki… Wszystko to pozostałe nienaruszone, na swoim miejscu. I kiedy patrzyło się z boku, jedyną oznaką tego, że czas mijał, byli ubywający ludzi.
Z jednej strony obozowicze, którzy w oczach nieśmiertelnej kobiety, zdawali się przychodzić jednego dnia i odchodzić następnego. Zapamiętywała ich imiona, ale potem nie potrafiła odróżnić jednej osoby od drugiej, w całej tej rzece herosów.
Nawet jej kompani, pozostali nieśmiertelni, nie byli tak stali, jak mogło by się wydawać.
Thalia natychmiast powróciła do bycia łowczynią. Teraz biegała po lasach i strzelała z łuku, a Annabeth widziała ją zaledwie raz, i to przez przypadek. Grover, jako pan natury, stawał się coraz bardziej dziki, i w pewnym momencie zaczął znikać na długie tygodnie. Travis i Katie, śladem za Page i Nico, oddali swoją nieśmiertelność. Connor, nie mogący znieść rozłąki z bratem, zrobił to samo, i w pewnym momencie Annabeth stwierdziła, że minęło piętnaście lat, od czasu kiedy ostatnio ich widziała. Pozostali rozeszli się szybko po świecie, wśród nich Daniel. W obozie została ona,Will, Jake i Jason z Leo i Piper. Annabeth nie dogadywała się za dobrze z ostatnimi trzema. Być może miało na znaczeniu to, że funkcjonowała jako dorosła kobieta, a oni wciąż zatrzymali swoje nastoletnie ciała.
Jedyną stałą rzeczą w obozie był chłopak leżący w bezruchu przez dwadzieścia osiem lat.
Annabeth omijała miejsce szerokim łukiem. W końcu przyznała rację staremu centaurowi, i obiecała sobie, że już nigdy nie postawi stopy w szpitalu, chyba, że będzie chodziło o sprawy życia i śmierci.
I tego dnia właśnie o to chodziło.
Kiedy usłyszała nowiny od bladego Chejrona, to była jej pierwsza reakcja. Nic nie powiedziała, tylko pozwoliła stopom poprowadzić się we właściwie miejsce. I gdy tak stała pod drzwiami do szpitala, myśląc tylko o tym, że nie może spojrzeć w niebo, zmieniło się wszystko. W środku rozległ się dźwięk tuczonego naczynie, a za nim tupot stóp. Zanim kobieta zdążyła przetrawić informacje, drzwi otworzyły się z hukiem i prosto na nią wleciał mokry Will.
– Annabeth!
Kobieta przytrzymała go, i gdy była już pewna, że mężczyzna się nie przewróci, rozluźniła uścisk.
– Co się stało Will? Czy któryś z obozowiczów…?
Mężczyzna pokręcił szybko głową.
– Nie, Annabeth… Nie. Stało się coś zupełnie innego… ja… nie mogę w to uwierzyć… To po prostu… Musimy powiedzieć Chejronowi i ty…
– Spokojnie! Uspokój się i powiedz o co chodzi.
Syn Apolla zamknął oczy i wziął głęboki oddech.
– Obudził się.
Annabeth zamarła i cofnęła się o krok.
– Co?
– Obudził się.
– Ale kto? – zapytała, choć odpowiedź była jej uznana. – Kto się obudził? Kto się obudził Will?
Mężczyzna spojrzał na nią wymownie, i to było wszystko czego potrzebowała. Wbiegła do środka.
W małym pokoju nie było żywej duszy. Tylko rozrzucona pościel i szata dla pacjenta. Dolna szuflada stolika przy łóżku była otwarta, a w środku nie było żadnych ubrań.
Annabeth stała zamurowana, a po głowie krążyła jej tylko jedna myśl. Obudził się, obudził się, obudził…
– Annabeth! – Odwróciła się gwałtownie, unikając zderzenie z Willem. – Widzisz? Obudził się!
– Tak – szepnęła. – Zdecydowanie się obudził. Ale gdzie jest teraz?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Ale jego ubrania zniknęły, więc zakładam, że po prostu ubrał się i wyszedł. Pewnie nie zdaje sobie z sprawy z tego co się stało. Może myśli, że bitwa z Gają odbyła się tego dnia.
Annabeth pokiwała szybko głową, po czym usiadł na łóżku i zasłoniła sobie twarz dłonią.
– Bogowie, co teraz?
– Pójdę zawiadomić Chejrona, a ty…
– Nie! – Kobieta szybko poderwała się i złapała mężczyznę za ramię. – Will, nie możesz mu powiedzieć. Nie możesz powiedzieć nikomu, rozumiesz? Nikomu – powiedziała z naciskiem na ostatnie słowa.
Syn Apolla spojrzał na nią zaskoczony.
– Annabeth, to jest poważna sprawa. Jak ty sobie to wyobrażasz? Co chcesz zrobić?
– Ja… – Kobiecie nagle zabrakło słów. Rozejrzała się w około, w desperacji szukając czegoś, co mogło by jej pomóc. – Najpierw wyjdźmy na zewnątrz, dobrze? -Wyszła, ciągnąc mężczyznę. – I zamknij drzwi.
– Annabeth…
– Zamknij drzwi. – Powtórzyła ostro. Mężczyzna z niechęcią wykonał polecenie, i gdy byli już na zewnątrz, zaczęła mówić. – Posłuchaj. Sam mówiłeś. Jest zagubiony. Prawdopodobnie nie wie co się dzieje. A jak zaraz zaczniemy wysyłać na nim cały obóz, to na pewno mu się nie polepszy. Daj mi go poszukać samej. Nikomu nic nie mów. Jeśli do świtu go nie znajdę, to wtedy pójdziemy do Chejrona.
– A jak wytłumaczymy to, że wcześniej tego nie zrobiliśmy?
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Dopiero rano zobaczyłeś, że zniknął.
– Annabeth, ale ja w każdy wieczór go odwiedzam i sprawdzam, jaki jest jego stan. Jak niby wytłumaczę to, że akurat tej nocy tego nie zrobiłem.
– Ee… – Kobieta zacisnęła zęby, próbując coś wymyślić. – Może… Wiem! Eee… – Spojrzała na mężczyznę niepewna. – Słyszałeś … co się stało? – Głos jej się załamał. Była tak przejęta tym, że On w końcu się obudził, że zapomniała o Thali. Poczuła, jak łzy stają w jej oczach, i już po chwili musiała bardzo szybko mrugać, żeby cokolwiek widzieć.
Will kiwnął głową,a po chwili wydał z siebie długie westchnienie.
– No dobrze. Idź, poszukaj go. Coś wymyślę.
– Dziękuję, dziękuję! – Z radości rzuciła się mężczyźnie na szyję. – Uda mi się.
I puściła się biegiem, wiedząc, że jeśli On wciąż jest w obozie, to może być tylko w jednym miejscu.
Znalazła go na plaży.
Gwiazdy były już wysoko na niebie, a światło księżyca odbijało się w ciemnej tafli morza. Fale przychodziły i zalewały brzeg, a on siedział na piachu, i patrzył się przed siebie. Jego czarne włosy były rozwichrzone, jak zawsze, a na ramieniu widać było bliznę po ataku smoka. Miał na sobie zielony t-shirt i czarne spodnie, które całe były oblepione piaskiem.
W tamtej jednej chwili, Annabeth mogła by przysiąc, że nic się nie stało. Że te tysiąc wcale nie minęły, a oni wciąż są półbogami w Obozie Herosów. Miała ochotę podejść i usiąść koło chłopaka, i po prostu się do niego przytulić. On ocknąłby się z zadumy, powiedziałby coś głupiego. Wtedy ona oczywiście by go poprawiła, i na powrót staliby się Glonomóżdżkiem i Mądralińską. Wszystko wydawało się takie proste. Mogło być takie proste. Gdyby tylko…
Ale wtedy on odwrócił głowę, i cała wizja w jej głowie runęła.
Patrzył na nią bez emocji, zupełnie jakby jej tam nie było. Zupełnie, jakby była całkowicie obcą kobietą. Może dlatego, że ona nie była już nastoletnią Annabeth. A może dlatego, że on nie był już Percy’m. Może dlatego, że ponoć nie był już nawet Alfą. Tylko Nim. Chłopakiem.
Zrobiła krok do przodu i usiadła koło niego na piasku. Przez chwilę żadne z nich nic nie mówiło, i gdy Annabeth doszła w końcu do wniosku, że albo chłopak zwariował, albo całkowicie jej nie poznaje, on odezwał się.
– To teraz jesteś dorosłą kobietą, tak?
Zacisnęła usta, nie wiedząc, jak zareagować, czy na niego patrzeć, czy nie, ale on i tak wciąż spoglądał prosto przed siebie na fale. No dobrze. Skoro on, to ona też. Wbiła wzrok w odbicie księżyca i kiwnęła głową.
– Dlaczego?
– Doszłam do wniosku, że jeśli wciąż będę miała ciało nastolatki, to nigdy nie przestanę się zachowywać jak nastolatka. Sam wiesz.
Kiwnął głową, i oboje zamilkli. Kobieta zaczęła bawić się palcami, aż w końcu nie wytrzymała i spojrzała na niego.
– Czemu jesteś taki spokojny?! Nie dociera do ciebie, co się stało? Nie kojarzysz…?
Uśmiechnął się, ale wciąż na nią nie spoglądnął.
– A co tu jest do kojarzenia. Skoro żyjesz, i skoro cały obóz żyje, to znaczy, że udało mi się uśpić Gaję. Ale, – dodał – skoro ja także żyję, to może to oznaczać tylko tyle, że jednak mi się nie udało, i wpadłem w stan pomiędzy życiem, a śmiercią. I jedyne pytanie jest takie, ile w tym stanie byłem, co? – W końcu przekręcił głowę i spojrzał na nią oczekująco. – Więc? Ile?
– Dwadzieścia osiem lat – wyszeptała. – Niecałe dwadzieścia osiem lat.
Chłopak nie okazał żadnej emocji, tylko po prostu skinął głową.
– I co się działo w ciągu tych dwudziestu ośmiu lat?
Więc mu powiedziała. Opowiedziała mu wszystko. O tym, że Księga go wykiwała. O tym, że Gaja stała się Piękną Panią. O tym, że Wojownicy wyjechali i zostawili go tu. O tym, że leżał uśpiony, i nikt nie próbował go obudzić. Mówiła mu o tym, jak zwykła go odwiedzać za każdym razem gdy ją coś trapiło.
– Zwykłaś? Czyli przestałaś, tak?
– Ja… Tak, przestałam. Nie widziałam cię od dziewiętnastu lat. Dopiero dzisiaj… przyszłam cię odwiedzić.
– Dlaczego?
– Bo… nie miałam już z kim porozmawiać.
Chłopak uniósł brew.
– A Page? Nico, Thalia, Grover? Katie, nawet Travis?
Zamknęła oczy.
– Page i Nico pobrali się. Na ich prośbę bogowie zamienili ich w zwykłych półbogów. Urodziła im się córeczka, ale potem mieli wypadek samochodowy, i zapadli w śpiączkę. Trzy lata później w ślad za nimi poszli Katie, Travis i Connor. Wyjechali do Europy. Więcej ich nie widziałam. Grover zniknął, nie wiem, gdzie może być.
Zapadła cisza.
– A co z Thalią?
– Thalia… Zginęła. Dzisiaj. Chejron twierdzi, że Artemida umieściła ją w gwiazdach, koło Zoě. Nie patrzyłam. Nie chciałam.
Spojrzała na chłopaka, a ten wzrok utkwiony miał w piasku.
– To co teraz?
– Słucham?
– Co zamierzasz? Wiesz, nie możesz siedzieć całą wieczność na plaży.
Zaśmiał się cicho.
– Chciałbym. Ale nie… Mam plan.
– Już? – Zdziwiła się kobieta. – Tak szybko?
– Wierz mi lub nie, ale tysiąc lat to dużo. Wymyśla się wiele planów i sposób na osiągnięcie celu, a ja byłem dość… zdesperowany.
– Byłeś? Czyli już nie jesteś? Nie chcesz umierać?
Pokręcił głową.
– Nie jestem pewien czy mogę.
– Czekaj. – Annabeth uniosła dłoń. – Chcesz mi powiedzieć, że nie jesteś już zwykłym śmiertelnikiem?
Chłopak wyciągnął dłoń, a fala wody zatrzymała się. Zamknął dłoń, a całkowicie zniknęła. Annabeth zabrakło słów.
– Chyba jestem herosem. Ale nie jestem pewien.
– Czyli… co? Zamierzasz zostać w Obozie? Znowu będziesz zwykłym półbogiem?
Zaśmiał się. Spojrzał jej w oczy, i po raz pierwszy od lat, dostrzegła wesołe błyski, czające się w jego spojrzeniu.
– A czy myśmy kiedykolwiek byli zwykłymi półbogami? Annabeth, uratowaliśmy świat. I to nie raz, a wiele razy. Cały czas o coś walczyliśmy. I ciągle będziemy, jeśli tylko tu zostaniemy. Więc po co? Po co miałbym tu zostać?
W gardle pojawiła jej się wielka gula, ale kobieta przełamała się.
– Dla mnie. Zostań tu dla mnie.
Zamarł.
– Słucham? – Szpilka. – Mam tu zostać dla ciebie? – Kolejna szpilka.
Czując, jak łzy poniżenia tworzą się w jej oczach, odwróciła wzrok.
– Tak. – Powtórzyła. – Zostań tu dla mnie. Może jesteś wciąż na mnie zły, może masz mi wciąż za złe, ale wiesz co? – Wstała, czując, jak ogarnia ją złość. – Ja też jestem na ciebie zła! Ja też mam ci za złe! Do jasnej cholery…!
Odwróciła się i zaczęła odchodzić. Z tyłu usłyszała, jak chłopak też się podnosi, ale nie zwolniła kroku.
– Annabeth. – Szła dalej. – Annabeth! Annabeth, zatrzymaj się!
Odwróciła się, tylko po to by zobaczyć, jak chłopak wpatruje się w nią błagalnie.
– Po co?! – krzyknęła, nie przejmując się tym, że jest już noc, i że wszyscy mogą już usłyszeć. Musiała się wydrzeć, musiała się rozładować. Musiała w końcu powiedzieć to, co tłumiła w sobie latami. Cała gorycz, wściekłość mogła w końcu znaleźć ujście, teraz gdy jej obiekt w końcu się pojawił. – Zdradziłam cię! Dobrze, zrobiłam to! I nienawidzę się za to! Przez to, że w ciebie zwątpiłam, wszystko się pochrzaniło. Ja wszystko pochrzaniłam! Ale wiesz, co? – Zapytała drwiąco przez łzy. – Ciebie też nienawidzę! Bo zniknąłeś! A potem to ty we mnie zwątpiłeś! Nie walczyłeś o mnie! Nawet nie próbowałeś! Uciekłeś! A potem. Potem ogarnięty byłeś żądzą śmierci. I wracasz, i kłamiesz, i oszukujesz! Manipulujesz mną, i sprawiasz, że znowu się w tobie zakochuję! – Łzy leciały jej po policzkach, ale już się nimi nie przejmowała. Teraz nic nie miało znaczenia. – I może to głupie, ale miałam nadzieje, że ty też! Ale skoro jesteś tak nieszczęśliwy, że żyjesz, to zostawię cię w spokoju i nigdy więcej mnie nie zobaczysz.
Odwróciła się na pięcie i już miała odejść, gdy odezwał się.
– Chodź ze mną.
Odwróciła się.
– Co?
Podszedł do niej i wyciągnął rękę by ją chwycić, ale zaraz cofnął.
– Chodź ze mną do Lete.
– Do Lete? – Powtórzyła szeptem.
– Tak.
– Ale przecież to rzeka zapomnienia. Czy ty chcesz…?
Uśmiechnął się smutno.
– Annabeth, wydaje ci się, że mnie kochasz. Wydaje ci się, że wszystko może być dobrze. Że możemy wrócić do tego, co było. Ale rozejrzyj się! – Machnął ręką w stronę domków. – Nie możemy. Minęło ponad tysiąc lat. I możemy próbować, ale nie wymażemy tych tysiąca lat. Być może kochasz mnie, kiedy wciąż jestem Percy’m. Być może Alfą. A ja nie czuję się, jak żaden z nich. Nie wiem, kim sam jestem, a co dopiero kim jesteś ty! Jestem zmęczony. Jestem zmęczony wszystkim oczekiwaniami, żądaniami. Tutaj byłem herosem z przepowiedni. Tam miałem być zastępcą Chaosa. Wielkim, potężnym. Miałem być Alfą i Omegą. A nie chcę! Nie wiem, jak to się stało, że się obudziłem, ale .. Chcę zacząć raz jeszcze. Ostatni raz… I jeżeli mi się to uda, to tylko z Lete. I możesz iść ze mną, tylko … Pytanie brzmi… Czy chcesz?
Chciała?
W podziemiu jedyne światło pochodziło od dusz. Z błogim uśmiechem patrzyły się na rzekę, i gdy w nią wchodziły, nagle wszystkie troski odchodziły. Zostały zapomniane.
Stał na brzegu, ale jej nigdzie nie było. Próbował znaleźć swoje odbicie w wodzie, ale rzeka nie pamięta twarzy. Nigdy.
Wszystkie wspomnienia z całego jego życia kłębiły mu się głowie, jakby w ten sposób chciały go zatrzymać. Ale on nie zamierzał już nigdy więcej się zatrzymywać.
Skupił w sobie wszystkie siły jakie miał i przywołał do głowy obraz wysokiego blondyna, o jasnych brązowych oczach i pociągłej twarzy. Po chwili poczuł drganie na skórze i zrobiło mu się słabo. Zarzucił kaptur na głowę i spojrzał na wodę.
A potem zrobił jeden, mały krok do przodu, prosto w rzekę zapomnienia.
– Alfa! ALFA!
Czyjaś dłoń szybkim ruchem zerwała mu kaptur z głowy, a on otworzył oczy.
Patrzył na obcą twarz.
Prąd rzeczny porwał go, a ostatnią rzeczą jaką widział była blond nieznajoma, stojąca na brzegu i krzycząca rozpaczliwie za kimś, kto już nie istniał.
What?! Przerywać.W.Takim.Momencie?! No weź! Mam na ciebie focha!
Najlepsze opowiadanie na blogu (pewnie inni mnie zabiją, ale tak myślę) a ty już je kończysz? Czekam na epilog i kolejne opko. Błagam napisz kolejne tak świetne opko.!!!
To już koniec… Nie wiem czy oswoję się z tą myślą. Kocham to opowiadanie. Jest takie…No w każdym bądź razie super. Tylko szkoda, że już nie zobaczę tytułu ,, Alfa i Omega”. Będzie mi brakować Twojego opowiadania.
8____8 słucham? Czy Ty kochana chcesz powiedzieć, że tylko epilog zostaje? Bój się mnie jak nie napiszesz kolejnego tak dobrego opka… Naprawdę :P. Nie wiem kiedy znów się zobaczymy, ale wtedy Cię do tego na pewno zmuszę :D.
Percabeth NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!! (sorry jestem romantyczką) I HATE
YOU!!!! Żartuje za dobrze piszesz 😉
Boże, zamurowało mnie… Uwielbiam opka o przyszłości Riordanowskich bohaterów, ale w większości te opka się dobrze kończą. A to? To rozwaliło mój system! Wszyscy prawie poginęli, są w śpiączce. A Percabeth, którą pokochałam od pierwszej książki Rica? Zniszczona. i wiesz, co? Szczerze uważam, że twoje opko jest tak mega zajebiste i w ogóle genialne, jak żadne do tej pory. Podziwiam pomysł i odwagę na wykonanie. Szacun…
Aż się popłakałam na końcówce… I potwierdzam słowa innych – to NAJLEPSZE opko na blogu 😀
Szczerze? Nie czytałam poprzednich części i chyba nie szybko je przeczytam, bo po prostu nie mam czasu. Ale ta jest mega świetna. Normalnie nigdy takie zakończenia mnie nie ruszały, ale to jest genialne. Twoje opka rządzą.