Zemsta Gai
cz.2
Zaginiony Trójząb(6)
Dla Eireny z okazji Urodzin 😀
Irenko, życzę ci wszystkiego najlepszego, dużo weny, samych pięknych chwil w życiu no i chyba spotkania na Obozie Herosów
-Max?- odezwał się kobiecy głos.
Czułem jakbym dostał młotkiem w głowę. Otworzyłem oczy i zobaczyłem nad sobą smukłą, blond włosą postać. Wytężyłem wzrok i rozpoznałem twarz Charlotty.
-Gdzie ja…
-Na Polach Elizejskich- odparła córka Ateny.
-Nie żyję?- zapytałem przestraszony.
-Żyjesz, wszyscy żyjemy, ten portal nas tu przeniósł- oznajmiła.
Nie czułem się za dobrze, byłem zimny, przynajmniej tak mi się wydawało…. I ile ja mogłem spać?
-Jak długo byłem nieprzytomny?
-Co najmniej dzień… nie mam zegarka, tu czas może płynąć inaczej…- wytłumaczyła.
Podniosłem się i przetarłem oczy. Obraz nadal się trochę rozmazywał, ale widziałem już dostatecznie dużo. Siedziałem na napompowanym materacu, wszystko wokół było zielone, czyste i piękne. Chodniki wyłożone ozdobną kostką i imionami herosów, altanki w stylu greckim, z kolumnami i w ogóle… Ludzie i herosi opalali się na ręcznikach, grali w siatkówkę albo pływali w morzu. Było tu wszystko, czego dusza zapragnie… No właśnie, dusza. Było tu coś, co sprawiało, że czułem się nieswojo, jakby to miejsce było przeznaczone tylko dla umarłych. No i pewnie tak było.
-Kogo zapytamy o trójząb?- spytałem.
-Może tego tam?- mruknął John wskazując na trochę otyłego, średniego wzrostu kolesia siedzącego, przy jakichś notatkach.
-Herona?- mruknęła Charlotta.
-Skąd wiesz, że on się tak nazywa?- zapytałem.
-Synów Ateny rozpoznaję na odległość, po za tym to on wynalazł katapulty i balisty i maszyne do czerpania wody…
-Dobra wystarczy, chodźmy- powiedział John.
No tak, zupełnie zapomniałem, że do Elizjum trafiają najbardziej zasłużone postacie starożytnej Grecji… więc pewnie kręci się tu gdzieś Arystoteles, Sokrates, Pluton i inni filozofowie.
Poszliśmy w stronę zajętego obliczaniem czegoś staruszka.
-Te mury są niezniszczalne… nawet jeśli.. a może… nie to głupota..- mówił pod nosem.
-Panie Heronie…
-O Bogowie, kto tym razem?!–mruknął.
-Herosi… potrzebujemy pańskiej pomocy.- oznajmiłem.
-W, czym problem?- zapytał.
-Pana zdaniem, gdzie Posejdon mógłby ukryć swój trójząb?- spytałem.
-To przecież bardzo proste, na jego ulubionej wyspie, która mu się zgubiła kilka tysięcy lat temu.- oznajmił.
-Czyli…
-Na Atlantydzie chłopcze.- wytłumaczył.
-Żartuje pan? To jest tylko legenda, ta wyspa nie istnieje..- mruknęła Charlotta.
-Istnieje, tylko po prostu nikt nie przeżył podróży na nią… właściwie nikt nie przeżył jeszcze morderczej próby.
Trochę mnie zamurowało… Ah tak, dzień dobroci dla herosa mówiłem? Odwołuję, o niczym taki nigdy nie myślałem, bo od początku zdawało mi się to nie możliwe. No więc Atlantyda istnieje… nigdy bym się tego nie spodziewał, nawet jak na realia w których żyje heros.
-Może… Proszę pana?- Rozejrzałem się ale staruszka już nie było, a na ziemi leżał tylko jakiś zwój.
Nachyliłem się i podniosłem go. W środku były plany katapulty, oraz mała karteczka po grecku. Było tam napisane „Wrota do Atlantydy są najpilniej strzeżonym miejscem, o jakim słyszałem, a uwierzcie dużo słyszałem. Znajdziesz je na polach kary. Pamiętaj, samą walką nic nie zdziałasz, bo to rozum wygrywa.”. Po przeczytaniu tych kilku zdań wręczyłem zwój Charlott, która najwyraźniej była zachwycona rozwiązaniami technicznymi, które zastosował tam ten koleś.
-Przeczytałaś? – mruknąłem.
Charlotta zerknęła na karteczkę i nagle spochmurniała.
-Na polach kary? To przecież zaraz obok… obok Tartaru…- powiedziała zawiedziona.
-Ludzie, ja wiedziałem, że za łatwo nam idzie- powiedział John.
-Ja też się spodziewałem, że coś nie jest okey, ale nie chciałem nikogo martwić.- oznajmiłem.
-Życie herosa jest niesprawiedliwe- podsumowała Charlotta.
Ruszyliśmy chodnikiem przed siebie. Minęliśmy wysoki posąg mojego ojca( wiedziałem, że to on, bo posąg był podpisany. Przecież nigdy wcześniej go nie widziałem). Wyglądał tu góra na trzydzieści lat, miał perfekcyjnie wyrzeźbioną sylwetkę, każdy miesień miał lekki zarys. Jego mina była poważna, a włosy rozczochrane, co zupełnie do siebie nie pasowało. Jakieś pół kilometra dalej stał posąg Ateny. Już ją raz widziałem i wcale nie jest taka ładna jak ją tu przedstawili. Tu się uśmiecha, na luzie trzyma swoją tarczę i włócznię, w jej oczach widać raczej radość, niż to, co ja zobaczyłem. Nie powiem tego na głos( bo Charlotta pewnie by mnie połamała, torturowała i na koniec utopiła), ale skrytykowałbym tego rzeźbiarza, za to, że tak fałszywie przedstawił Atenę. Po pewnym czasie John dostrzegł jakiś drogowskaz, czy coś w tym rodzaju. Było na nim napisane: w prawo do parku wodnego, w lewo pętla do elizjum, prosto do Tartaru(przez Cerbera).
Mogliby zrobić jakiś objazd, bo już samo hasło trójgłowego psa brzmi groźnie… taki pies, co gryzie potrójnie to w sumie dobra sprawa… gorzej, jeśli taki pies postanowi, że będziesz jego obiadem. Oczywiście najchętniej poszedłbym w stronę parku wodnego, ale mieliśmy mało czasu, może nawet mniej niż nam się zdawało. Bo w miejscach magicznych czas lubi płynąć inaczej i robić ludziom psikusy… W miarę oddalania się od Elizjum, trawa stawała się coraz bardziej wyblaknięta, drzewa miały coraz mnie liści, a chodnik był już ze zwykłej kostki brukowej. Czasem mijaliśmy jakieś ruiny budowli, ale to nie były zrujnowane świątynie, raczej jakieś domy, czy coś w tym rodzaju. Po pewnym czasie okolica stała się naprawdę mroczna, co jakiś czas mijaliśmy jakiegoś ducha, który bezwładnie patrzył przed siebie i przenikał przez wszystko, co napotkał. Zrobiło mi się go trochę żal i nawet chciałem go dotchnąć, ale Charlotta ostrzegła mnie, że to może być niebezpieczne. W oddali rysował się jakiś łuk triumfalny, tylko, że nie wyglądał tak jak w książkach od historii.. Był zbudowany z obsydianu, a na górze było wypisane dużymi literami „Welcome to Tartar”. Nie ma jak to dobry „chwyt marketingowy” … Może jeszcze umieszczą tam sklepik z pamiątkami. W sumie kupiłbym sobie taką figurkę Syzyfa.
W miarę zbliżania się do owego łuku triumfalnego czuliśmy lekkie trzęsienia ziemi, dosłownie coś trzęsło. Wszyscy wyjęli broń. Atlant tradycyjnie przyświecał błękitnym światłem, które zawsze napełniało mnie nadzieją i energią. Powiedziałem Charlott i Johnowi, żeby zaczekali, a ja się rozejrzę. Wychyliłem się zza rogu i rozejrzałem do okoła, żeby sprawdzić, co było przyczyną trzęsień. Nagle poczułem czyjś oddech na twarzy. Powoli się odwróciłem i zobaczyłem olbrzymie zęby przed moimi oczami. Ręce zaczęły mi drżeć. Wypuściłem miecz. Przede mną stał Cerber i gapiły się na mnie wszystkie jego trzy głowy.
-D-dobry piesek- mruknąłem- tylko mnie nie zjedz.
-Nie bój się go, nie zje cie- oznajmił niski głos.
-Kto mówi?- zapytałem.
-No jak to, kto? Hades oczywiście- mruknął koleś, o wyraźnych rysach twarzy, czarnej brodzie, skurzanej kamizelce i dżinsach- Cerber siad!
Pies posłusznie wykonał polecenie.
-Czego pan ode mnie chce?- mruknąłem- gdzie moi przyjaciele?
-Chwilo są pod opieką… Ja chcę tylko porozmawiać mój drogi bratanku.- oznajmił.
-Trochę mi się spieszy- mruknąłem, starając się nie okazywać strachu.
-Co ty właściwie robisz w moim królestwie? Pozwalasz sobie wchodzić do krainy umarłych od tak sobie i zaburzasz tu równowagę.- oznajmił z powagą Hades.
-Ja zwiedzam…
-Nie kłam! Bo każe mu zrobić sobie z ciebie obiad.
-Szukam wrót na Atlantydę, wiesz gdzie one są?- zapytałem.
-Zachciało ci się szukać wyspy z bajki? Zginiesz tak i tak, nawet ja bym się tam nie zapuszczał- oznajmił dość obojętnie.
-Naprawdę muszę już iść panie Hadesie.
– Naprawdę to ja bym kazał mu cię zjeść- machnął ręką na trójgłowego psa- ale i tak zginiesz, więc nie robi mi to równicy- oznajmił i znikł.
Spojrzałem na Cerbera, który już smacznie spał.
-Jak ty to zrobiłeś?- zapytał John.
-Sam poszedł spać- mruknąłem.
-Chodźcie już, czuję się coraz bardziej osłabiona-oznajmiła Charlotta.
Naprawdę czułem osłabienie, takie dziwne uczucie, które kazało ci stąd uciekać wszystkimi możliwymi sposobami. O ile w Elizjum jeszcze nie było to tak odczuwalne, to tutaj stało się dziesięć razy bardziej uciążliwe.
Przyspieszyliśmy kroku w obawie, że możemy opaść z sił i tu umrzeć. Minęliśmy znak „Tartar 10 km”
Nagle poczułem jakiś orzeźwiający wiaterek z prawej strony. Stanąłem i odwróciłem się w stronę sterty olbrzymich kamieni.
-Chodźcie tu na chwilę- powiedziałem – czujecie to?
-Wiatr?- mruknął John.
Pobiegliśmy w stronę sterty kamieni i po chwili dostrzegłem kamienną tablicę leżącą na ziemi. Była zapisana oczywiście po starogrecku, ale słowa nie były zbyt trudne, więc udało mi się je odczytać.
– U wrót Atlantydy heros stanie, by wykonać jedno mordercze zadanie…- powiedziałem na głos.
Nagle ziemia porządnie się zatrzęsła, kamienie zaczęły wirować i tworzyć jakąś budowlę. Po chwili stały przed nami dwie kolumny w stylu korynckim, a obok nich trzy posągi, bez mimiki twarzy… one w ogóle nie miały twarzy, kształt ciała był obojętny, to była taka figurka człowiekopodobna… Nie wiem po co tu ona. Znów poczułem ten orzeźwiający wiatr, który tym razem zawiał mocniej, tak mocno że musiałem przymrużyć oczy.
-Witajcie herosi.- powiedział ktoś przed nami.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem ubranego w białą zbroję(tak białą) faceta, o czarnych włosach, błękitnych oczach, latynoskiej karnacji skóry i włócznią w ręce.
-Pozwólcie, że się przedstawię- Oznajmił- Nazywam się Arkantos, jestem synem Posejdona, aktualnie patronem Atlantydy. Mam obowiązek ostrzec was przed czekającą na was próbą… Wiem, że się nie wycofacie, ale pamiętajcie o jednym, to rozum wygrywa bitwy- wskazał na trzy posągi- pokonajcie samych siebie, wtedy pokażecie, że jesteście godni wejścia na Atlantydę- po tych słowach gdzieś się ulotnił.
My jednak mieliśmy większe zmartwienie, posągi zaczęły się poruszać i przybierać kształt… Nasz kształt, po chwili stały przed nami nasze sobowtóry. Stwierdziłem, że najłatwiej będzie mi pokonać samego siebie… w końcu znam swoje słabości.
Wykonałem kilka ciosów, ale przeciwnik wykonywał odpowiednie ruchy obronne… moje ruchy. Ciąłem i koniecznie chciałem go chociażby drasnąć. Niestety, w ogóle mi to nie wychodziło, z resztą moim przyjaciołom również. Każdy męczył się jak mógł i powoli popadał w szał bitewny. Uderzałem z prawej, lewej czasem próbowałem pchnięcia, ale każdy mój cios był parowany. Sobowtór nie atakował, on po prostu się bronił. Możecie teraz pomyśleć, że jestem mięczakiem, bo nie umiem pokonać kolesia, który tylko się broni… Ale sami też pewnie nie dalibyście rady. Próbowałem atakować w te miejsca, które uważałem u siebie za najsłabsze, wykorzystywałem swoje słabości, ale to nie działało. W ogóle nic nie działało! Oni byli nie do ruszenia, nie do draśnięcia. Nagle pomyślałem o słowach, które wypowiedział przed chwilą Arkantos „bo to rozum wygrywa bitwy…”.
-Charlotta! John! Zamieńmy się- wrzasnąłem.
Chwilę później zamieniliśmy się miejscami. John podejmował sobowtóra Charlotty, ja jej sobowtóra a ona mojego.
Zadałem kilka ciosów, które trenowałem na treningu… Przyznam wam, że niechętnie atakowałem tego sobowtóra. Wydaje mi się, że po prostu nie chciałem zabić Charlotty, mimo że to nie była ona. Jednak w końcu się przełamałem i z całej siły uderzyłem w ramię kamiennej rzeźby tak, że pozbawiłem jej ręki, a ona rozpadła się w pył. Mniej więcej w tym samym momencie John i Charlotta poradzili sobie z przeciwnikami.
Spoceni, brudni i przemęczeni spojrzeliśmy na siebie, po czym na naszych twarzach zagościł uśmiech. Arkantos pojawił się i zaczął klaskać, wyraźnie zadowolony z naszej walki.
-Wiedziałem, że dacie radę herosi- powiedział- na Atlantydzie mamy w tej chwili bardzo ciężką sytuację… Wiem, że wybieracie się tam po zapasowy trójząb Posejdona, ale chyba najpierw będziecie musieli Nam pomóc – pstryknął palcami i między kolumnami otworzył się portal.
-Wchodzimy?- zapytał John.
-Mhm- oznajmiła Charlotta.
Wszedłem jako ostatni… To co tam zobaczyłem, przewyższało wszelkie moje oczekiwania.
A teraz szczerze… Fajne? 😀
Oczywiście że jest fajne, głupie pytanie, ale:
1. Platon a nie Pluton inteligencie
2. różnicy nie równicy.
3. Napisałeś tak „John podejmował sobowtóra Charlotty, ja jej sobowtóra a ona mojego” to co w takim razie z sobowtórem Johna j dlaczego dwoch ma sie zając Charlotta? Potem pisałeś że Max nie chciał jej zranić więc pewnie walczyli
Max – Charlotta
Charlotta – John
John – Max
No bo sie mieli zamienic, tak zeby kazdy nie walczyl ze soba. Nie jestem pewna wiec milo by bylo jakbys mi to wyjaśnił
Po za tym nie mam żadnych zastrzeżeń i czekam na CD
Pogmatwałeś coś przy sobowtórach i jak dla mnie akcja idzie trochę za szybko. Mógłbyś bardziej rozbudować dialogi, bo wydają się zbyt… rzeczowe. Żadnego przekomarzania czy dowcipów co u nastolatków jest raczej normalne. Ale bardzo podobają mi się twoje pomysły i porównania.
Taaak, wydaje mi się że z sobowtórami coś poszło nie tak… w poprzednich częściach były dowcipy i przekamarzanie się, ale wydawało mi się, że w tej części będzie to raczej nie odpoiwiednie, miała mieć charakter raczej poważny, w końcu byli w hadesie, blisko tartaru…
Pamparampam wieki powrót smoka! czemu tak mało osób to przeczytało?Kurczę, cieszę się że wreszcie dobrze piszesz te dialogi. Osoby powyżej wymieniły tam inne błędy, więc nie będe ich powtarzać. Dzięki za życzenia, cfelu ;p
Chcesz to masz <3
Opowiadanie wiesz ze mi sie podobno więc co sie pytasz ;* oczywiście Konczysz w najgorszych momentach i mogłabym cie z wielka chęcią zabić ale raz;
•Nie byłoby CD
•Nie miałabym z kim pisać.
A więc napisz to w tym tygodniu bo zle sie dla ciebie skończy
Jak zwykle mnie zatkało ^^ Masz taki fajny, przyjemny styl i realistyczne dialogi. Zdecydowanie będziesz świetnym pisarzem, ale chyba to już wiedziałeś, co? ;*
Wiedziałem;* dzięki kotku;)
Hehe… nie ma za co :**
Fajne, fajne 😉 pisz szybko CD
Kocham tą serię, bracie :D. Pisz tego więcej! Sorka, że tak późno komentuję, ale na obozie byłam :*