Witajcie 😉 To jest właśnie kolejna część tego koszmaru, który i tak będę pisać do znudzenia 😀 Dedykuję ją Stokrotce, za colę z Biedronki, Pegazowi za zbyt fajne obrazki, żeby były prawdziwe i Chione, za trzyliterowe odpowiedzi na Skypie 😀
„Pył. Złoty pył. Wszędzie. We włosach , oczach, nosie. Prochy potworów. Ich tak łatwo się nie usuwa, szampon od domku Afrodyty wcale nie działa.” – mówiła do siebie Rose pod prysznicem. Długie, czarne włosy łaskotały ją w plecy, a woda przyjemnie chłodziła rozgrzane ciało. Po paru minutach postawiła stopy na zielonym ręczniczku, części „paczki herosa” którą dostała od Chejrona. Była to torba z potrzebnymi rzeczami, jak ubrania, złote drachmy i czekolada z ambrozją. Dostawał ją każdy uczestnik, który nie znał lub nie kontaktował się ze swoim śmiertelnym rodzicem. Taka była Rose. Owinęła się drugim ręcznikiem i podeszła do lustra. Była chyba jedyną osobą na świecie, która w takiej sytuacji nie stroiła do siebie głupich min. Miała jasno-zielone oczy, mały, zgrabny nosek i pełne usta. Kusiłaby, gdyby nie wieczny wyraz determinacji na twarzy. Afryka ją tego nauczyła. Nigdy się nie poddawaj. Inaczej umrzesz. Prawa dżungli – jeśli jesteś większy – zjadasz mniejszego, jesteś mocniejszy – pokonujesz słabszego, jesteś nieprzystosowany – umierasz.
Rose otrząsnęła się od tych myśli. „Spokojnie, to już za tobą” – powtarzała sobie, ale wciąż nie mogła się ich pozbyć. Ten głos wciąż się nasilał, wysyłał koszmary, nie pozwalał jej chociaż na chwilę być samej. Niszczył ją od środka. Afrykanka usiadła na zimnej podłodze i oparła się o ścianę. Chciało jej się płakać. „Zachowujesz się jak małe dziecko” – beształa siebie sama.
Drzwi do łazienki otwarły się i weszła przez nie jakaś dziewczyna. Miała rude, kręcone włosy i piegowaty nos. Podeszła do lustra i zaczęła poprawiać włosy. Rose czuła od niej starożytną magię, lecz ta nie była potworem. Zmarszczyła ładne brwi widząc kupkę smutku, kiedyś zwanego Rose. Podeszła do niej i położyła rękę na jej ramieniu.
-Kochanie, co się stało? Jesteś nowa? Nie martw się, wszystkie tak reagują – próbowała pocieszyć ją rudowłosa – okazało się, że jesteś córką Afrodyty?
Rose pokręciła głową i otarła łzę.
-No to widzisz, mamy jakiś plus! Jestem Rachel, przepowiednia – dziewczyna uśmiechnęła się zachęcająco. – Czyją córką jesteś?
Afrykanka zrzuciła jej dłoń ze swojego ramienia, wstała i ponownie podeszła do lustra. Rozczesała włosy i związała je w wysoki kucyk, wprawiając wieszczkę w osłupienie kompletnym brakiem zainteresowania rozmową.
-Heej! – krzyknęła, gdy wreszcie otrząsnęła się z szoku. – Zadałam Ci pytanie.
-Demeter – odpowiedziała nagle Rose, wyciągając pomarańczową koszulkę ze swojej torby. – Moją matką jest Demeter. Jestem najsilniejszą z jej córek.
Rachel wstała i oparła się o ścianę. Miała na sobie luźną, fioletową koszulkę, powycierane szorty i japonki z hawajskim motywem. Ten odór starożytnej magii aż kół w nozdrza. Znacie mniej więcej ten zapach, w piwnicy domu starszych ludzi? To było gorsze. Rose czuła o wiele więcej niż inni herosi. Wieszczka była zdziwiona, niewiadomo czy postawą Rose, czy dość nietypową odpowiedzią.
-Co? Dlaczego? I skąd o tym wiesz? Przecież moce są w miarę równe, tylko czasami zdarza się…
-Ponieważ ja, jedyna w tym Obozie nie mam ojca – przerwała jej Afrykanka, wprawiając przepowiednię w osłupienie. Założyła pomarańczową koszulkę i rurki, a trampki zostawiła w torbie. Pozbierała resztę swoich rzeczy i założyła torbę na ramię. Gdy była przy drzwiach łazienki usłyszała znowu głos.
-Ale, jak to możliwe?
Rose rzuciła Rachel spojrzenie spod swoich długich, czarnych rzęs.
-Na niektóre pytania sama chciałabym znać odpowiedź – po czym wyszła. Po paru metrach czyjaś dłoń klepnęła ją w ramię. Znowu.
-Nie myślisz chyba, że tak łatwo się mnie pozbędziesz? Pokażę Ci caaaaaały obóz, będzie super! – ekscytowała się wieszczka. Afrykanka skwitowała to jednym pytaniem – „Muszę?”.
Noc była ciepła. Rose spokojnie kroczyła po miękkiej trawie, rozmyślając o swoim dniu. Tak już miała w zwyczaju. Widziała już stajnie, arenę do szermierki, jadalnię, (która była niemałym szokiem dla kogoś, kto całe życie jadł bez użycia sztućców) i pokoje herosów. Chejron chciał ją umieścić w domku Hermesa, ale ona stanowczo odmówiła. Wiedziała czyją jest córką, nawet jeśli jej matka się do tego jeszcze nie przyznała. Zanim ten zdążył zaprotestować, ona pobiegła do pokoju i rzuciła torbę na łóżko. Znalazła się w małej, drewnianej chatce ze ścianami pokrytymi bluszczem. Łóżka były z drewna, lecz nie z desek, jak każde normalne posłanie. One po prostu „dostosowywały się” do właściciela. Wszystko było takie … naturalne. Codziennie rano słońce wpadało przez wielkie okno, wyglądające na pola truskawek i jezioro za nim. Na suficie kwitły różnorodne kwiaty i krzewy owocowe.Rose była jedyną lokatorką.
Wieczorem poszła na ognisko, na którym poznawała nowych obozowiczów, trzymała się jednak blisko Leo. Był jej najbliższy. To takie zabawne, znasz kogoś jeden dzień, a on już otrzymuje taki tytuł. Wszyscy palili kiełbaski i śpiewali te głupie obozowe piosenki. Potem została uznana. Tak normalnie. Jej matka po szesnastu latach nagle sobie „uświadomiła”, że jej córka jest w Obozie Herosów i postanowiła okazać to kłosem zboża, kręcącym się nad jej głową. Nie była zdziwiona, przecież wiedziała wszystko, przez jeden, głupi błąd Demeter – całkowitym przywróceniem pamięci.
Po całej uroczystości, syn Hefajstosa odprowadził ją do jej pokoju, pocałował na pożegnanie i odszedł. Nie musieli sobie tego mówić – byli parą. Pasowali do siebie – obydwoje byli uparci i zawsze stawiali na swoim. Różnicą było to, że Rose nigdy nie wycięła nikomu żadnego kawału. To się musi zmienić.
Nie mogła spać w nocy. Za dużo się tego dnia wydarzyło, więc postanowiła wyjść na spacer. Księżyc tak pięknie oświetlał jej nowy dom, pola truskawek i jezioro. Myślała o Rashy, ale nie martwiła się o niego. To już duży gepard, zapoluje sobie na coś. Potem zdała sobie sprawę, że myśli o nim, jak matka o dziecku. W sumie byli ze sobą bardzo zżyci. Mieli tylko siebie w Afryce. Przygarnęła go, po tym, jak zabiła jego matkę podczas polowania. Nie mogła zostawić go na pastwę losu. Nie była jak swoja matka.
Stopami badała nowe podłoże – trawę. Te były przyzwyczajone do piasku i skał, nie do miękkich roślin i pulchnej ziemi. Rose była spokojna, lecz uważna. Jej ADHD było silniejsze niż innych herosów, ale nie spieszyła się. Opanowanie i precyzja były znacznie przydatniejsze w dziczy. Córka Demeter nagle usłyszała jakiś dźwięk. Odwróciła się szybko i wyciągnęła sztylet, ale po chwili go schowała. To była Annabeth, córka Ateny. Nie mogła wychodzić ze szpitala, była przecież zaatakowana przez potwora. Afrykanka podbiegła do niej. Ledwie zdążyła ją złapać gdy upadała z mieczem w ręku. Widocznie się nim podpierała.
-Percy…żmija… – wyszeptała i zemdlała. Rose wzięła ją na ręce i zaniosła do skrzydła szpitalnego. Położyła córkę Ateny na najbliższym, wolnym łóżku i podbiegła do Percy’ego. Leżał na ziemi, bez jakiegokolwiek znaku życia. Afrykanka sprawdziła mu puls. Był ledwie wyczuwalny, a na jego szyi widniała duża rana. Rose musi go uratować i zrobi to. Najlepiej jak się da.
Annabeth
Czarnoskóra dziewczyna szybko wkroczyła do wielkiej, granatowej Sali. Mogła mieć, może 16 lat. W ręku trzymała zwój papieru. Sala była ogromna ; na końcu stał ogromny tron wykonany z czarnego kamienia. Unosiła się z niego złowroga poświata. Po jego bokach stały dwie kobiety. Były młode. Jedna z nich miała długie, białe włosy i tego samego koloru skórę. Ale jej oczy były koloru kawy. Mogłaby nimi zamrozić każdego, kto wszedłby jej w drogę. Wokół niej wirowały małe płatki śniegu. To była Chione.
Po drugiej stronie stało jej dokładne przeciwieństwo. Kobieta ta miała ogromne, różnobarwne skrzydła. Czarne włosy luźno opadały na ramiona. Miała dość elfie rysy, przez które przypominała złośliwego skrzata, ale jej twarz wyrażała nienawiść.
Na samym tronie siedział wysoki mężczyzna. Był dobrze zbudowany. Miał ostre rysy twarzy, na których widniał złośliwy uśmiech, jakby wiedział, że dziewczynie zaraz stanie się coś nieprzyjemnego. Założył nogę na nogę i położył ręce na oparciu tronu. Były białe jak kartka. Młoda dziewczyna uklękła szybko, kiwnęła głową i rozwinęła rulon.
-Panie, Morfeusz wciąż jest uwięziony. Słabnie z każdym dniem, nie zostało mu dużo czasu. Jednak dowiedział się o tym Chejron, może przysłać herosów… – gdy czarnowłosa to mówiła głos jej drżał. Skuliła się, jakby zaraz miała zostać pobita. Jej pan tylko złączył brwi, w wyrazie zamyślenia. Potarł ręką brodę.
-To ten stary centaur, tak? Sprowadź go do mnie – spojrzał w bok. Uśmiechnął się szyderczo. – A ty, młoda damo, możesz go o tym poinformować.
Dziewczyna spojrzała w tę samą stronę, co jej pan. Wyglądała identycznie jak Rose, ale oczy były inne – czarne jak noc, ale jakby za mgłą. Rzuciła się w stronę podsłuchiwaczki ze sztyletem. W tym samym momencie Annabeth obudziła się z krzykiem. Obok niej siedziała ta sama osoba, którą widziała w śnie. Gładziła jej włosy i uśmiechała się.
– Nareszcie się obudziłaś. Strasznie się rzucałaś, więc chciałam sprawdzić co się dzieje, a ty się obudziłaś – tłumaczyła córka Demeter. Po chwili wstała i otworzyła okno. Było już południe. Z zewnątrz dochodziły krzyki innych herosów i szczeknięcia pani O’Leary. Córka Ateny przypomniała sobie swój sen. To nie mogła być Rose, może coś mi się przewidziało, ale Silena też… Annabeth odrzuciła od siebie tę myśl. Rozejrzała się z trudem. W łóżku obok leżał Percy. Byli jedynymi pacjentami w skrzydle szpitalnym.
– Och, wszyscy wyszli rano – wytłumaczyła Rose widząc pytający wzrok córki Ateny. – Nie martw się wyzdrowieje, ta żmija nie powodowała żadnych trwałych urazów, tylko chwilowy paraliż.
-Chwilowy?! Jak długo spałam?! Co z tą żmiją?!
– Musi poleżeć jeszcze z dobrą godzinę. Ach, i nie martw się, znalazłam ją tuż po tym, gdy uleczyłam twojego chłopaka. – Rose mrugnęła jednym okiem i wskazała na kosz na śmieci. Annabeth kiwnęła głową i podziękowała jej. Nagle drzwi otwarły się z hukiem. Do pokoju wbiegł zdyszany Leo.
-Dzięki bogom – wysapał – nareszcie jesteście. Szukam was już drugą godzinę! Zapomniałem, że Annabeth i Percy… – urwał szybko – Znaczy, że jesteście tutaj, nieważne. Porwali Chejrona!
-Co?! Ale jak… – córka Ateny była zdziwiona. Chejron był głównym znakiem obozu. Bez niego to nie jest już nie jest nawet głupi szermierczy wyjazd. To po prostu koniec.
-Porwali go w nocy, kiedy chciałem go poprosić o.. – urwał syn Hefajstosa.
-O co? – zapytała się Rose.
-Nieważne – Leo zaczerwienił się. – I zostawił tylko list, jakby coś przeczuwał.
-Gdzie go znalazłeś? To bardzo ważne – córka Ateny zadała kolejne pytanie. Nagle obok nich jedno z łóżek skrzypnęło. Wszystkie oczy skierowały się w tamtą stronę.
-Ludzie, proszę, głośniej, uwielbiam gdy mnie budzicie … – Mruknął syn Posejdona zaspanym głosem. Annabeth odrzuciła swoją kołdrę i podbiegła do drugiego łóżka. Była w samej pidżamie. Rose podeszła do Leo i zasłoniła mu oczy ręką.
-Eeej!
Córka Demeter roześmiała się i wzięła syna Hefajstosa za rękę. „Zostawmy ich samych” szepnęła mu do ucha, po czym opuściła rękę. Po chwili kiwnął głową i razem wyszli.
Córka Ateny nie zwracała na nich uwagi. Podbiegła do łóżka Percy’ego i złapała go za ramię. On odwrócił się leniwie w jej stronę, usiadł i poczuł, że jego dziewczyna chyba zaraz połamie mu żebra. Po chwili puściła go i usiadła na skraju łóżka.
-Och, bogowie, Percy, następnym razem gdy żmija cię zaatakuje, zawołaj kogoś – Annabeth złapała go za rękę i uśmiechnęła się.
-Bo to akurat w moim stylu – syn Posejdona odwzajemnił uśmiech słabo. – O czym mówił Leo? Czy Chejron naprawdę…
Annabeth kiwnęła głową. „Pójdę zapytać o resztę” pożegnała się i gdy była już przy drzwiach usłyszała Percy’ego, wołającego ją.
-Ann, pidżama.
Córka bogini mądrości palnęła się w czoło i wzięła szlafrok z szafy. Gdy wyszła na korytarz, usłyszała głos Rose „…wcale nie było trudno, wzięłam po prostu parę truskawek z tych pól. Wiesz jak świetnie działają na paraliż i skurcze?”. Poszła w tamtym kierunku. Siedzieli na sofie w Wielkim Domu. Leo gdy zobaczył Annabeth od razu przestał rozmawiać i popatrzył w jej kierunku.
-Wyliże się – odpowiedziała na nieme pytanie syna Hefajstosa. – Co z Chejronem?
-No więc, list leżał na jego biurku, w jego pracowni. Gdy go porywali musiał być w sypialni – wyjął kopertę ze swojej kieszeni. Annabeth zdołała odczytać na niej „Do obozowiczów” – Chyba chciał wyruszać gdzieś nad ranem, bo po co zostawiałby dla nas wiadomość? Zwykle chyba tego nie robi, prawda?
Leo otworzył kopertę i zaczął czytać na głos :
„Drodzy obozowicze
Postanowiłem tym razem napisać do was list. Możecie być zdziwieni, nie jestem tym zaskoczony. Uznałem, że w obecnych czasach ludzie nie szanują słów, tak jak to było kiedyś. Wiem, że dwie boginie od wroga nadchodzą, ale nie bójcie się, idą tu po mnie. Kiedy będziecie to czytali, ja najprawdopodobniej będę w pałacu Morfeusza.
Wiecie zapewne, że bogowie nie mogą wkraczać na swoje terytoria bez pozwolenia, prawda? Szanowny Hefajstos przesłał mi obraz obecnej sytuacji w Królestwie Morfeusza. Jego brat, Fantasos, poczuł się zapomniany. Zapewne nie słyszeliście o nim. On odpowiada za sny o roślinach i zwierzętach. Jego brat uwięził go w celi, pod swym pałacem, jednak niedawno ten uwolnił się i zrzucił z tronu brata. Możecie uznać, że obydwaj byli tak samo okrutni, ale będziecie się mylili. Fantasos będzie zsyłał koszmary, okrutne myśli i przerażające wizje. Jego ofiarą już padła jedna z uczestniczek, musicie wspierać ją, nawet jeśli nie daje po sobie znać, że potrzebuje pomocy.
Trzech herosów musi wyruszyć na misję. Nie zabierajcie nikogo więcej, znacie zasady. Królestwo Morfeusza znajduje się na zachodzie, przy rzece Zapomnienia. Nad swoim synem będzie czuwał Hypnos, który obecnie przebywa na Olimpie, ale jest bardzo czujny. Uważajcie.
Chejron”
Po przeczytaniu listu zapadła cisza. Annabeth wpatrywała się w Rose. To ona była szpiegiem w jej śnie. Śnie o Fantasosie. I jeszcze ten cały „zachód”. Zachód to koniec. Koniec może znajdować się jednocześnie na biegunie północnym, jak i w Afryce. „Nieciekawie”-pomyślała.
Leo schował list do kieszeni i złączył ręce.
-Wiedzieliście, że na jutro zapowiadają piękną pogodę? Idealną na wyprawę do Pałacu Morfeusza.
Cudne!! Czekam na CD. Tylko jedną mam uwagę. „-No to widzisz, mamy jakiś plus! Jestem Rachel, PRZEPOWIEDNIA– dziewczyna uśmiechnęła się zachęcająco. – Czyją córką jesteś?”. W tym fragmencie zamiast „przepowiednia” powinno być „wyrocznia”
o.O Czemu Ty musisz pisać takie cudne opka?! Podaruj troszkę talentu… To jest cudne! Czytałam wooolnooo bo mi to się tak spodobało jak kolejka górska! 😀 Czekam na CD 😉
Zgadzam się z anabeth9999, Rachel przepowiada przepowiednie (tak, wiem, głupio to brzmi), nie jest przepowiednią.
A opko ciekawe, ostatnie zdanie fajne 😉
beształa siebie sama- beształa siebie samą
otwarły się- otworzyły się (tak mi się zdaję :P)
kiedyś zwanego Rose- kiedyś zwanej Rose.
Opko super, a błędy już wymieniłam (te, które znalazłam) 😀 Czekam na CD
Hestia, zwanego Rose, bo mówimy o smutku 😀
Otwarły się też jest poprawne, bo otwarły od otwierać 😛
Pani od Polaka zawsze w opowiadaniach mi to poprawia O.o, to nie fair! Przepraszam za fałszywe błędy, ale wtedy to Ty mnie zagadałaś Melia 😛
Piękne ^^
Foch! Czemu tylko niektórzy tak potrafią?! Jak ja coś piszę to moją jedyną myślą jest ” serio? Gorzej już się nie dało? ” ?! Ja też chcę tak pisać!! A błędów nie widziałam, ale moja ortografia jest na lewym poziomie więc ja nie mam zdania…
Raz zabrakło „ą”, ale poza tym: geniusz *.*
Opko jest Meliowate ;).
Uczczę je tym krótkim komentarzem :P.