Chłopak może być ode mnie o jakieś pięć lat młodszy. Jest chudy i wydaje się słaby. Pierwszy odruch jaki wywołuje u mnie to cichy chichot. Aby mnie zatrzymać wysłali jakiegoś chuderlawego, ledwo trzymającego się na nogach dzieciaka?
Chcę ruszyć przed siebie, ale Luke staje mi na drodze. W sumie mogłabym iść dalej, ale wydaje mi się, że będzie lepiej jak posłucham ducha.
-To podstęp. – mówi. – Nie ruszaj się. – robię co każe. Moja dłoń robi się mokra. Wciąż nie mogę zapomnieć o ciężarze tabletki. To tylko sen. To tylko sen. Powtarzam to jak mantrę. Jakie brałam dzisiaj leki? Jakie tabletki wywołują tak silne halucynacje?
-Luke, proszę cię zostaw dziewczynę w spokoju. – mówi chłopak. – Po co masz być jej bohaterem? Uratuj ludzi. Wiem, że jeden fakt nie pozwala ci jej skrzywdzić, ale uwierz mi lepiej będzie jak dasz ją zabić. Ann się nie pogniewa.
Nagle przed nami zamiast chłopaka stoi teraz dziewczyna. Ma długie blond włosy związane w koński ogon, pomarańczową koszulkę z napisem Obóz Herosów i dżinsy. Na oko ma z trzydziestkę. Jest ładna, choć przez szare oczy wydaje się dość przerażająca.
-Hej Luke. – uśmiecha się do chłopaka. – Dziękuję ci, że chcesz chronić moją rodzinę, ale nie rób tego. Ludzkość jest ważniejsza, a ona… Ona nawet nie może się nazwać moją rodziną.
W dziewczynę uderza taca na leki. Blondynka zaczyna migotać i powoli zmienia kształt z powrotem w chłopaka.
-Jakiś silny się zrobiłeś przez te wszystkie lata Tartaru. – chłopak pociera swoją głowę w miejscu, w które oberwał tacą. – Od kiedy stałeś się jej prywatnym poltergeistem?
-Od kiedy służysz im? – pyta Luke.
-Od kiedy ty już tego nie robisz? – chłopak podnosi jedną brew. Mój wróg kpi sobie z Luka. Patrzy na niego z pogardą i odrazą.
-Ile ci zapłacili? – Luke robi krok do przodu, starając się ukryć mnie bardziej, ale jako duch nie wychodzi mu to.
-Nieśmiertelność. – chłopak uśmiecha się. – Zero Tartaru. Zero tych przeklętych stworów, które powoli wyniszczały mnie. Chyba to dobra cena.
-Nie myślałem, że ulegniesz tym idiotom! – słyszę grom, na dźwięk którego wzdrygam się.
-Jeśli ci idioci dobrze płacą… – podchodzi bliżej. – Poza tym ty też uległeś. Nie pamiętasz tego. – chłopak spogląda Lukowi w jego martwe oczy. -Obietnica. Ann. Rodzina. Ostrze. Rana. Śmierć. Kolejna obietnica. – na jego twarz wkrada się drwiący uśmiech. – Mam mówić dalej.
-Przymknij się Ethan. – mówi w końcu Luke. – Widzę, że naprawili ci oko. – zmienia temat.
-Ta. Nawet nie wiesz jak fajnie jest znowu widzieć normalnie.
-Domyślam się.
Luke skupia się na jednym punkcie. Chłopak o imieniu Ethan nie zauważa tego. To jest zauważa, ale za późno. W tym momencie jego własne ostrze wbija się w jego oko, powtórnie oślepiając chłopaka. Ethan wyjmuje sztylet z zakrwawionego miejsca. Ta chwila nieuwagi wystarczy, aby Luke zdążył rzucić w niego jeszcze stolikiem i moim łóżkiem, a następnie popchnąć mnie delikatnie do przodu jakimś przedmiotem. Wybiegam, a on zatrzaskuje drzwi. Przez chwile stoi jeszcze patrząc na dziurkę od klucza. Rusza do przodu dopiero w momencie, gdy słychać trzask. Ethan został tam zamknięty.
-Oni to zauważą. – stwierdzam. – Tam jest kamera. – Luke przyspiesza. Muszę zacząć biec, aby go dogonić.
-Nie ma.
-Jest. – przyspieszam. – Przez tyle lat mi towarzyszyła. Wiem, że jest.
-Pozbyłem się jej. Nie jestem idiotą. – jest wyraźnie wkurzony. Nie wiem co takiego zrobiłam. Chłopak zaczyna iść jeszcze szybciej, a ja już wiem, że gonienie go nic nie da. Zwalniam. Kiedy tylko zaczynam iść krzesło stojące obok uderza mnie w plecy.
-Chcesz stąd zwiać czy nie?! – krzyczy nie oglądając się za siebie. Zaczynam biec, choć moje nogi nie są do tego przystosowane.
Coś przyciska mnie do ściany. Teraz biegnę, ale blisko niej.
-Może jeszcze pobiegniesz głównym korytarzem?! – krzyczy. – To, że ja mogę coś takiego zrobić nie oznacza, że ty możesz! – skręca gwałtownie i zatrzymuje się przy kratce wentylacyjnej. Patrzy na nią do momentu aż ta nie wybucha. – Właź. To twoja droga do wolności. Poczekam na zewnątrz. – odchodzi. Śledzę go wzrokiem do momentu aż wchodzi w ścianę, a potem zaczynam wczołgiwać się do wentylacji.
Mija sporo czasu zanim uczę się jak powinno się czołgać nie uderzają ciągle głową w durną wentylację. Zdzieram sobie kolana, które zaczynają piec z każdym przebytym centymetrem. Mam problemy z oddychaniem. Nie przywykłam do tak ciasnych pomieszczeń. Przez cały czas mam wrażenie, że ścianki wentylacji są coraz bliżej mnie. Chcą mnie zniszczyć. Nie chcą mnie wypuścić. Jest tu z milion różnych zakrętów, ślepych uliczek. Jak mam dostać się na zewnątrz? Ja nawet nie wiem skąd przyszłam. Strach i panika zaczynają mnie opętywać. Zaczynam płakać. Zatrzymuję się i przewracam się na plecy. Muszę się uspokoić. Opanować oddech. Zapomnieć o bólu. Odpłynąć.
Po minucie udaje mi się to.
Dookoła mnie jest tylko ciemność. Muszę przyzwyczaić do niej oczy. Powoli z mroku wyłaniają się dwie sylwetki. Chłopak i dziewczyna. Dziewczyna ma ognistorude włosy zupełnie jak ja. Są tylko trochę ciemniejsze. Chłopak ma jasne włosy. Blondyn trzyma w dłoni pluszaka, a raczej jego pozostałości.
-I jak? – pyta rudowłosa.
-Wciąż nic. – wyrzuca pluszowego misia i bierze następnego. – Przyszłości nie da się zmienić. Ta jest zbyt jasna, zrozum to. Tu nie ma kruczków. Nie ma innych dróg.
-Zawsze przepowiednie są niejasne. Nigdy nie mogą oznaczać tylko jednej rzeczy. – słyszę w jej głosie nutę desperacji. – Coś zawsze można zmienić. Musi się udać. – widzę łzy w jej oczach. Chłopak chwyta ją za ramiona i delikatnie potrząsa.
-Uspokój się Rachel! – podnosi twarz dziewczyny. – Popatrz na mnie. Będzie dobrze. Wszystko…
-Właśnie, że nie będzie! – krzyczy. – To wszystko się pokrywa! Ja widzę jedno, ty drugie, ale razem to wszystko tworzy jedno! Ja nie chcę tak siedzieć z założonymi rękoma, skoro wiem jak to wszystko się kończy! Nie wszystko ma szczęśliwe zakończenie Oktawian! Zrozum to! – wybucha jeszcze większym płaczem. – To ma drugie dno. – szepcze. – Musi mieć. – chłopak podchodzi do niej i ją przytula.
Tak kończy się wizja.
Kiedy się przebudzam jestem cała zlana potem. Dyszę. To wszystko wymaga więcej energii niż biegi. Niż wszystko co do tej pory robiłam. Wywołuje więcej bólu niż tabletki. Przeszywa mnie niczym włócznia. Na wylot. Chwilę jeszcze leżę. Potem zamykam oczy. Może mogę to opanować. Może wizje mogą pokazać mi wyjście.
Jednak nic się nie dzieje. Otwieram oczy i odwracam się na brzuch, aby móc znów się czołgać. Kolano mnie piecze jeszcze mocniej niż wcześniej. Podkulam nogę i dotykam kolana. Kiedy patrzę na moją rękę prawie mdleję. Jest cała czerwona. Cała we krwi. Wyciągam ręce do przodu i podciągam się. Jestem wykończona. Po dwóch metrach znów nie mogę złapać oddechu.
Znów odwracam się na plecy.
Wdech i wydech.
Wdech. Wiem, że muszę iść dalej.
Wydech. Wiem, że nie dam już rady.
Wdech. Nie chcę odpłynąć.
Wydech. Wiem, że odpłynę.
Zamykam oczy. Nie muszę długo czekać na wizje. One jakby czekają, aż je dopuszczę do siebie.
Widzę kobietę siedzącą w więzieniu. Może mieć trochę ponad trzydzieści lat. Ma delikatne rysy. Włosy, które kiedyś mogły być piękne teraz są lekko siwe, nierówne, tak jakby jedyną rozrywką było ich wyrywanie. Jest cała wytatuowana. Ręce pokrywają różne dziwne stwory. Jakie? Nie wiem. Na twarzy widnieją blizny. Miliony blizn. Chyba nie jest zbyt pokojową osobą.
Nagle do pomieszczenia wchodzi, a raczej przenika przez kraty Thalia. Dziewczyna, która niedawno chciała mi pomóc, teraz jest duchem.
-Twoja decyzja wciąż się nie zmienia? – pyta Thalia. Kobieta powoli odwraca w jej stronę głowę.
-To znowu ty? Wynoś się stąd! Nic w tym czasie się nie zmieniło! – krzyczy, a Thalia prawie aż znika. Kobieta ma strasznie donośny i wysoki głos.
-Ale…
-Zrozum ona już dawno nie jest moją córką. – wzdrygam się na te słowa. -Odkąd jest tym… potworem. Nie chcę mieć z tym czymś nic wspólnego. Uszanuj moją decyzję.
-Szanuję, ale… – Thalia podchodzi bliżej i kładzie jej dłoń na ramieniu, która o dziwo nie przenika przez kobietę. – Ona cię potrzebuje. Potrzebuje matki. Pomóż jej. Proszę. – dziewczyna znika.
Kobieta wyjmuje nóż spod poduszki. I zaczyna uderzać nim w ścianę. Kruszy się, ale bardzo powoli. Po chwili dziewczyna rzuca ostrze i uderza w ścianę z pięści. Ściana ustępuje i wali się. Włączają się alarmy. Kobieta podnosi nóż i wychodzi.
-Oczywiście, że pomogę mojej córeczce. – uśmiecha się złowrogo. – Pomogę jej zejść z tego świata.
Kobieta wybiega.
Słyszę kroki. Strażnicy biegną korytarzem do celi. Potem część wybiega przez dziurę w ścianie, reszta wybiera inną drogę.
-Halo? Policja? Chciałbym zgłosić, że z więzienia uciekła groźna morderczyni – Zoe Irwin. Najprawdopodobniej ma już kogoś na oku.
Rozlegają się krzyki. Policjant wybiega za jego kolegami. Po chwili spostrzegam piętnastu strażników z poderżniętymi gardłami.
-Czekałam aż przyjdziesz. – Zoe uśmiecha się. -Ale nie musiałeś od razu dzwonić na policję.
Kobieta podchodzi do niego, dotyka jego szyi po czym gwałtownie przekręca jego głowę. Mężczyzna pada martwy.
-Córeczko nadchodzę…
Wow. Ta końcówka odebrała mi mowę. Ale więcej nie rób takich przerw! Świetne opko.
Zabiję Cię za taaaaaaaką przerwę! -.- No kurde, tak nie można! Ja tu czekam i czekam na jedno z moich ukochanych blogowych opowiadań, a to pojawia mi się dopiero po… kilku miesiącach? Dobrze mi się wydaje? O.o
Część jak zwykle świetna. Wiesz, jak skutecznie wciągnąć czytelnika w akcję. 😉 I zgadzam się z carmel, końcówka zaskakująca!
Świetne. Błędów nie było. Dawaj szybko kolejną część!
Normalna rodzinko to to nie jest… Ale fajnie zrobione, więc pisz dalej i to szybko 😀
Brak słów, brakowało mi tego, nie rób juz takich przerw, cudowne!
Tak jak zawsze: CUDO!!!