Dedykuję to opko Pallas Atenie za jej bloga, Chione za rozmowy na skajpie, magiap za fajne komentarze, Lumimo, Because I can! , Moni9605 za nawenianie, sypanie pomysłami i bycie Moniką w moim opku oraz każdemu kto na to czekał. Sorry za monstrualnie długą przerwę.
Jeśli myślicie, że okropne to jest dyktando z polskiego, to pobądźcie trochę w lochach złej królowej. Natychmiast zmienicie kryteria. Ja byłem tam już od doby i powoli zaczynało mi się nudzić. Po wrzuceniu nas do tego lochu strażnicy zamknęli drzwi, dali trochę brei i oddalili się. Cela miała około piętnaście metrów kwadratowych, a każda ściana była czarna i dziwnie oślizgła. Jedynym źródłem światła była krwistoczerwona pochodnia, która wytwarzała strasznie dużo dymu. Najpierw trochę popróbowaliśmy się wydostać. Monika starała się zmiękczyć cegły, a córka Chione zamrażała ścianę i waliła w nią sztyletami, jakby myślała, że to coś da. Ja usiadłem na podłodze i spróbowałem użyć daru od Ateny tak aby wyszukać słabe punkty. Nic się nie działo. ” Durna moc, jak jej potrzebuję to jej nie działa.” pomyślałem.
Mieliśmy dużo czasu na rozmyślania i rozmowy.
– Nicole, a ile ty masz lat?- zapytałem nieśmiałym głosem pogromczynię węża.
– Mam czternaście, a co?- odpowiedziała z lekkim akcentem. ” Jaki to akcent?” zdziwiłem się.
– Nic, tak się pytam. Skąd ty właściwie pochodzisz?
– Z Anglii, z Liverpoolu. Powinniśmy wymyślić jak się stąd wydostać- przypomniała.
– Nie wiem jak. Tutaj nawet nie ma drzwi!
-Są, ale trzeba wiedzieć gdzie ich szukać- odezwała się Ravenna, pojawiając się znikąd. Patrzyła na nas z dziury w murze.
-Skąd ty się wzięłaś?!- wrzasnąłem, jednocześnie rzucając się na nią. Niestety odbiłem się od niewidzialnej ściany i z jękiem upadłem.
-Nieładnie- wysyczała drwiąco wiedźma- Będziecie siedzieć tu wieczność! Nie przeszkodzicie mi w moim planie!
”Oho, zaczyna monolog.” pomyślałem.
– Ugotuję eliksir z płatków kwiatu skalalopendry, skóry gryfona oraz innych złowrogich składników. Zanurzę w nim owoc i w przebraniu udam się na Olimp. Podam Afrodycie zatrute jabłko! Pozbawi ją nieśmiertelności i mocy! A zwłaszcza … urody! To ja będę najpiękniejsza! Wszyscy będą mi służyć. Będę rządzić po wszeczasy!- „Ego wielkości Teksasu. W chwili największej pokory.” skomentowałem w duchu.
– Ta, a co jeśli Królewna Śnieżka zje ci wszystkie jabłka?- zapytała sarkastycznie Monika.
– Ach, ta lafirynda już mi nie przeszkodzi! Uwięziłam ją w jej własnej sławie, w pierwszym dziele opisującym jej piękno. Cóż za ironia losu! Klucz przechowują moje miluteńkie, podwodne koleżanki! Na dnie rzeki mają swoje królestwo, w kraju, w którym nas stworzono!– wykrzyczała.
„Jaka sława, jakie koleżanki?” zastanawiałem się. Nagle zobaczyłem jakiś ruch. Monika szeptała coś, poruszając palcami. Paznokcie jej zapłonęły niczym zapałki potarte o draskę. Magia po chwili uderzyła w przezroczysty kawał ściany. Przez niewidoczne cegły przeszła fala czerni. Przeszkody już nie było. Jak dobrze naoliwiony mechanizm przeskoczyliśmy przez otwór. Nicole uniosła rękę i czarownicę pochłonął mroźny wir. Kilka sekund później już biegliśmy korytarzem. Powiem tak: biec ze skręconą kostką łatwo nie jest. ”Muszę dać radę.” pomyślałem. Pochodnie co jakiś czas strzelały w nas iskrami. Żyrandole o mało nas nie zgniatały. Miękki, czerwony dywan zdawał się nas specjalnie spowalniać.
– Pałac chce nas powstrzymać- domyśliłem się.
– Tyle, że my chcemy się wydostać- powiedziała Nicole, gasząc zimnem świeczniki.
Pałac był straszny. Pełno w nim było iluzji. Niektóre ścian nie było widać, a drzwi czasami były tylko fatamorganą. Nagle kiedy przeszliśmy przez najeżoną kolcami ścianę, która była mirażem, rzuciła się na nas para rycerzy.
Na szczęście Monika sprawiła, że obaj zmienili się w stertę puszek po karmie dla psów. Jednak zaraz podbiegli do nas inni. Ja wyczarowałem łuk i wyciągnąłem jakąś dziwną złocistą strzałę. Kiedy trafiła w najbliższą zbroję, wybuchła ona kanarkowym blaskiem i wystrzeliły z niej strumienie energii. Pioruny załatwiły wszystkie potwory tak szybko, że moje przyjaciółki nawet nie zdążyły doskoczyć do naszych przeciwników.
– Niezły strzał, Robin Hoodzie- wyszeptała z podziwem córka Chione. Tak mnie to ucieszyło, że przyjemne ciepło rozeszło się po całym moim ciele. Jej czarne włosy połyskiwały delikatnie w blasku płomieni. We fiołkowych oczach zdawały się pojawiać srebrzyste płatki śniegu. Miękka, blada skóra lśniła jak polerowana platyna. Nicole była piękna. A przy tym inteligentna, zabawna i miła. Do tego na jej widok moje serce wykonywało salta. ”Ciekawe, czy ona czuje to samo do mnie.” zastanowiłem się.
-Powinniśmy biec dalej- stwierdziła potomkini Hekate. Zrobiliśmy to, bo nie uśmiechało się nam zostać pojmanymi. Szaleńczy bieg w połączeniu z potwornym pałacem sprawił, że nie mogłem zaliczyć tamtego dnia do ulubionych.
Dobiegliśmy do jakiegoś okrągłego pomieszczenia. Mury obwieszone były karmazynowymi arrasami przedstawiającymi węże. Na środku stał ciemny stolik, na którym leżała masa papierów i zdjęć. Podeszliśmy do biurka i zobaczyłem artykuł z gazety: „Rękopis Baśni Braci Grimm w Wallraf-Richartz-Museum! „. Tytuł był zakreślony mazakiem, a pod spodem znajdował się dopisek: IDEALNE MIEJSCE! Domyślałem się, że nie na romantyczną kolację dla dwojga. ” Mówiła, że uwięziła Śnieżkę w dziele. Hmmm…” pomyślałem.
Nagle poczułem mrowienie we łbie. Lustro wiszące na ścianie zniknęło, ukazując dziurę w ścianie. Szybko porwałem kartkę z frasującym mnie napisem i wsadziłem ją do kieszeni.
-Tamtędy!- krzyknąłem i skoczyłem. Szkoda, że zaczepiłem czubkiem mojego czarnego glana o próg. Upadek był efektowny. Fiknąłem takiego koziołka, że pasowałby on do serialu komediowego.
-Au- jęknąłem. – A niech to!- w tej samej chwili fala rubinowego blasku przerzuciła nas przez otwór.
-Tak łatwo mi nie uciekniecie- syknęła Ravenna z oprószonymi mrozem lokami. Obok niej stały ożywione pancerze dzierżące miecze i tarcze. ” Idiotka, właśnie pomogła nam w ucieczce.” skomentowałem w umyśle.
-No to papatki!- oznajmiła drwiąco Nicole.
I pobiegliśmy następnym korytarzem w stronę balkonu. Był dość duży, by pomieścić małą ciężarówkę, a jego balustrada została wyrzeźbione w płomienie i jadowite gady. Kiedy na niego wyskoczyliśmy, krzyknąłem:
-Musimy zawołać pegazy!
-Tak łatwo wam to nie pójdzie- zapewniła Zła Królowa. Po chwili miotała już w nas pociski czerwonej energii. Pewnie byłaby miazga po mnie i moich koleżankach, gdyby nie Monika. Stworzyła ścianę zbudowaną z magicznego czarnego szkła pancernego. Zaklęcia odbijały się od nich, uderzając w sojuszników wiedźmy.
– Arktik, Pegazianna, Glan!- zawołała Nicole. W oddali usłyszelismy rżenie. Posiłki wystartowały. A tym czasem rycerze zaczęli podchodzić do bariery i walić w nią włóczniami i toporami. Zła Królowa także przyjęła inną strategię: wysyłała krwiste cienie w tarczę, które kiedy tylko z nią się zetknęły, wysysały z niej energię. Nasza barykada słabła, robiąc się coraz bardziej przezroczysta. Aż po chwili:
– Ihaha!- w tym samym momencie zabrzmiało także:
– BRZDĘK!
Nasza bariera pękła i zaczarowane pociski z łatwością przelatywały obok nas. Zaskutkowało to tym, że skrzydlate rumaki nie mogły zatrzymać się obok barierki tylko wisiały w powietrzu około metr pod balustradą.
– Chyba będziemy musieli skakać- powiedziała wycieńczona Monika. Najwyraźniej to zaklęcie wcale nie było proste.
– A niech to!- zakląłem. Może w tym momencie pomyśleliście: „Ja codziennie skaczę z metrowego murku. Ale z ciebie mięczak!”. Spróbujcie zeskoczyć od razu do pozycji siedzącej na konia z twardym grzbietem, mając świadomość, że jeśli nie traficie, to pogruchotacie sobie wszystkie kości. Może wam to zobrazuje, jaka była sytuacja.
„No trudno.” postanowiłem i wlazłem na grzbiet węża z marmuru.
– Raz. Dwa- odliczałem.- Trzy! – i skoczyłem. Tylko, że w momencie, który wymagał największego skupienia, ból przeszył mi plecy. Poczułem się jakby milion sztyletów wbił mi się w kręgosłup. Usta wypełnił gorzki smak. Oczy zaszły ciemnością. Wszystkie zmysły znikły, aż nagle… uderzyłem o grzbiet rumaka i się rozbudziłem. Co nie sprawiło, że cierpienie znikło. Moje plecy nadal straszliwie piekły. Jednakże któraś część mózgu nadal pamiętała co się dzieje, więc rozkazała dłoniom chwycić grzywę pegaza.
-Aaa!- córka Hekate wrzasnęła kiedy z wyczerpania nie trafiła na Glana. Spadła obok niego jak szmaciana lalka zrzucona w przepaść. Nicole zareagowała: stworzyła potężny podmuch zimowego wiatru, który uniósł Monikę na jej karego wierzchowca.
-Już!- krzyknęła potomkini Śnieżycy.
Pegazianna, Arktik i Glan i wystrzelili do przodu niczym kule armatnie. Lecieliśmy z prędkością zawrotnych siedemdziesięciu kilometrów na godzinę. No i oczywiście ktoś nas gonił. Była to gromada półtorametrowych, czarnych jak smoła kobr o pierzastych, krwistoczerwonych skrzydłach. Co jakiś czas ziały strumieniami rubinowych płomieni. Kiedy jeden taki pocisk ugodził w drzewo, roślina zwiędła i upadła na drogę. Aby uniknąć bolesnej śmierci, skierowaliśmy się w las.
Gałęzie chłostały nas po twarzy i ramionach, a nasze rumaki lawirowały między pniami starych dębów i jesionów z nadkońską zwinnością. Nagle wiązka karmazynowego blasku musnęła moją kurtkę. Materiał w tym miejscu pociemniał i rozerwał się. Wszystko to sprawiało, że miałem ochotę zemdleć.
Po kilku minutach niezbyt przyjemnego lotu dostrzegliśmy coś przypominającego kamienną framugę od gotyckich drzwi. Wysokość tego czegoś wynosiła trzy metry, a szerokość dwa. Było to zrobione z szarych, dokładnie wyciosanych skał. Na brzegach lśniły dziwaczne, starożytne symbole. W środku cienie były jakby bardziej stałe, rzeczywiste.
-Tam!- krzyknąłem kiedy moja moc podpowiedziała mi czym ten dziwaczny przedmiot był.
Dziewczyny skierowały się za mną, a raczej ja za nimi, bo byłem wolniejszy. Przejście było coraz bliżej. Dwadzieścia metrów. Piętnaście. Siedem. Trzy. TRACH! Ułamana gałaź uderzyła mojego pegaza w skrzydło.
-Ihahha- zarżał boleśnie rumak. Krzywo skręcił i z trudem wleciał w portal.
Poczułem jakby molekuły mojego ciała rozeszły się, jakbym się stał gazem. Coś mnie uniosło do góry. Po chwili utraciłem wzrok. I nagle dostałem mdłości. Przerodziło się to w uczucie nicości. Istniał tylko mój umysł, byłem jak odcięty od ciała. Ja po prostu… zniknąłem.
Notka od autora: Proszę o jak najwięcej komentarzy. To moja ambrozja. CD może będzie, jak będziecie chcieli.
właśnie przeczytałam wszystkie części tego cuda i stwierdzam, że masz na serio genialny styl pisanie i ciekawe pomysły ;D Ta część mi się strasznie spodobała i mam nadzieję, że CD pojawi się nie długo ;).
Czy każdy musi kończyć w trzymającym napięciu momencie? Jak nie napiszesz CD, to te twoje noże na nic Ci się nie przydadzą !
Ciekawie piszesz. Czekam na CD
No no. Nie mam słów, aby opisać tą część. Ani moje epitety nie sięgają dalej niż… Mniejsza. Dziękuje też za dedykację. A wiesz czemu? BO MOGĘ! Because i can 😀 Jestem bardzo wdzięczna że pamiętasz moje bezsensowne gadaniny na Skype 😛 Podczas czekania na kolejną część chyba z niecierpliwości zniosę jajko 😛
Życzę ci duuuuuuuuuuużo weny i liczę na ciebie 😛
Pozdrawiam: Lumimo :I
Och, Stasiu się zakochał 😀 Jak słodko.
Wiesz pozytywnie mnie zaskoczyłeś. Nie mam kompletnie niczego do czego mogłabym się przyczepić jeżeli chodzi o styl. Akcja w sam raz, w opowiadaniu nie mam prawa żądać, żeby było jeszcze wolniej, fajne opisy przeżyć wewnętrznych i te zwykłe opisy też. I bardzo lubię bohaterów, którzy rzucają w myślach sarkastyczne uwagi (bo mi się tak zdarza). Więc niech ci do głowy nie przyjdzie, żeby nie pisać cd!
PS Co ja nawypisywałam w poprzednich komentarzach?! Tak w ogóle, to dzięki za dedykację.
Oczywiście musiałeś skączyć w takim momencie xd
Teraz przeczytałam wszystkie twoje opowiadania i uważam, że są naprawdę zajebiste 😀
Oczywiście, że chcemy więcej !!!
Jestem tutaj nowa, ale mam nadzieję, ze trochę Cię podniosłam na duchu ^^
Kiedy następny rozdział ?
skończyć*
Skoro komentarze to twoja ambrozja, to staraj się nie przesadzać 😀
Opowiadanie świetne, Stasiu świetny, Nicole świetna, Ravenna brzydka 😀
Uczczę to opko ciszą. Chyba nie muszę mówić nic więcej. I thx za dedykę :P.