Ginny obudziła się pierwsza. Na wpół przytomna usiadła na łóżku, a następnie wyjrzała przez okno. Na prawie bezchmurnym niebie, wysoko na widnokręgu, świeciło słońce dając rozkoszne ciepło. Dziewczyna otworzyła okno, żeby wystawić twarz do promieni i przymknęła oczy. Wiał delikatny wiatr, który poruszał liśćmi drzew i źdźbłami traw. Błogą chwilę, przerwały jej cicho piszczące suczki. Ginny westchnęła z żalem zamykając okno i poszła wypuścić whippetki na dwór. Boso, będąc w samej koszuli nocnej, zbiegła po schodach i dopadła drzwi. Otworzyła je, przepuszczając zniecierpliwione psy, po czym wróciła na górę. Jej współlokatorki już nie spały. Zamiast tego, stały wpatrując się w coś na łóżku Ginny. Zaintrygowana podeszła bliżej. Na materacu leżały trzy pary spodni: grafitowe, fioletowo-brązowe i czarne. Obok nich, ktoś zostawił karteczkę:
„Pomyślałem, że w tym będzie wam wygodniej, niż w sukienkach.
Profesor C.”
Rozi zrobiła niepewną minę.
– Czy aby na pewno…?
– Zamawiam czarne! – przerwała jej Eva i chwyciła ubranie.
Punktualnie o dziewiątej, stawiły się przed domem. Chłopcom na ich widok opadły szczęki.
– Wow… – Michael wpatrywał się urzeczony w Evę.
Czarne, przylegające spodnie podkreślały jej szczupłe nogi. Ginny zdecydowała się na grafitowe, a Rozi założyła te ostatnie. Do tego każda miała białą koszulę z lekko bufiastymi rękawami. Dopiero po chwili dotarło do nich, że chłopaki też dostali nowe ubrania. Jamie miał na sobie spodnie w kolorze kawy z mlekiem, Michael ciemno-brązowe, a Jack granatowe. Plus takie same, białe koszule.
– No, no całkiem nieźle – zawołał profesor, który właśnie się pojawił niosąc ogromną skrzynię. Taką jak te, które widzieli w pokoju na samej górze. Za nim, dumnym krokiem szedł Fraxinus. Mężczyzna postawił skrzynię przed przyjaciółmi. Kliknął przycisk na kłódce, wieko otworzyło się, boczne ściany rozłożyły się na zewnątrz, a dno wysunęło do przodu. Oczom przyjaciół ukazały się najróżniejsze rodzaje broni. Miecze, sztylety, noże, łuki i kołczany pełne strzał, nawet krótka dzida, która okazała się być składaną włócznią. Patrzyli na to wszystko szeroko otwartymi oczami.
– Ale… extra! – krzyknął Michael.
– Dzisiaj postaramy się dobrać wam broń – profesor założył ręce – kto wie, może któreś z was zostanie nawet uznane…
Jamie zmarszczył czoło.
– Tak właściwie to, co to znaczy? To bycie uznanym?
– To znaczy, że wyjaśnia się kto jest twoim boskim rodzicem. Ja na przykład jestem synem Hermesa. Boga złodziei i podróżników.
Chłopakowi rozbłysły oczy. „Prawdziwy rodzic.”
– No nic, bierzmy się do roboty – powiedział profesor, zacierając ręce.
Podwórko przed posiadłością zamieniło się w pole treningowe. Znikąd pojawiły się tarcze i manekiny. Każdy z szesnastolatków, po kolei podchodził do kufra, a starzec pomagał mu dobrać ekwipunek. Najpierw próbowali strzelać z łuku. Ustawili się w jednej linii i na znak profesora wypuścili strzały. Eva i Ginny trafiły w sam środek. Strzała Rozi nawet nie doleciała do tarczy. Michael strzelił za mocno, a Jack i Jamie trafili co prawda w tarczę, ale dalekie to było celnemu strzałowi. I tak było przy każdym strzale. Po jakimś trzydziestym razie, profesor przywołał do siebie zachwycone blondynki. Schylił się do kufra i długo w nim grzebał. W końcu wyciągnął dwa piękne drewniane łuki pokryte bogatymi zdobieniami.
– To magiczne łuki – powiedział uroczyście. – Nie potrzebne są do nich żadne strzały. Wystarczy pomyśleć, wyobrazić sobie broń jaką chcesz wystrzelić, a łuk ją wyprodukuje. Ufajcie im. Wtedy nigdy nie chybicie. Dziewczyny sięgnęły po broń. W tym momencie, nad głową Evy pojawił się symbol słońca. Mężczyzna pokiwał głową.
– Tak jak myślałem. Witaj Evo, córko Apolla. – I podał jej szeroki, zwężający się ku tyłowi pas w kolorze ciemnej zieleni z wyhaftowanym słońcem.
Zielonooka rozdziawiła usta, a wszyscy podbiegli złożyć jej gratulacje.
Kolejnym sprawdzianem była szermierka. Michael od razu zaprezentował swoje umiejętności. Wszyscy z podziwem i niedowierzaniem patrzyli na jego ruchy. Podczas walki z profesorem, zadawał prawie perfekcyjne pchnięcia. Kiedy mężczyzna wytrącił wreszcie mu miecz z ręki, z zadowoleniem powiedział:
– No synu, jeszcze kilka lekcji i będzie z ciebie godny przeciwnik. Rudzielec uśmiechnął się szeroko i zerknął sprawdzić jakie wrażenie wywarł na Evie. Dziewczyna pokręciła głową, ale uśmiechała się przy tym lekko, więc wziął to za dobry znak.
– Całkiem nieźle Misiek.
Chłopak zrobił zaskoczoną minę.
– Jak mnie nazwałaś?
– Misiek – Eva posłała mu słodki uśmiech. Całkiem niezłe przezwisko, prawda?
Jack zaśmiał się krótko.
– Mi się podoba. Chłopie, przyzwyczajaj się, że od dziś tak cię nazywam.
Rudzielec otworzył usta, w wyrazie protestu, ale nic nie powiedział, ponieważ profesor podszedł do niego trzymając długi miecz o czarnej rękojeści.
– Ten miecz nazywa się Rubilax. Oby ci służył.
Oczarowany chłopak chwycił broń i z ognikami w oczach, przeciął powietrze. Po chwili nad jego głową zamigotały skrzyżowane włócznie.
– Syn Aresa, oczywiście. – mężczyzna podał mu rdzawy pas z identycznym symbolem, jak ten nad jego głową. Michael uniósł pas wysoko, a Jack i Jamie zaczęli mu bić brawo. Profesor przywołał do siebie tego pierwszego, po czym rzucił mu miecz. Brunet wyczuł, że jest trochę za lekki, ale wiedział, że na razie innego nie dostanie. Przyjął postawę. Staruszek wykonał cięcie, a Jack je zablokował. Potem przez kilka minut, krążyli wokół siebie raz po raz zadając ciosy i odparowując je. Nagle profesor Cuthbert zamierzył się na pas Jacka. Chłopak zablokował cios, okręcił się wokół własnej osi i jakimś sposobem odepchnął miecz mężczyzny, po czym przyłożył mu swój do piersi. Oboje stali naprzeciw siebie zmęczeni oraz zdyszani. Wszyscy wpatrywali się w nich z zachwytem. Profesor pokiwał głową z uznaniem.
– Widzę, że mamy kolejnego genialnego szermierza. Brawo Jack.
– Ja nawet nie wiem jak to zrobiłem – wyszeptał brunet z niedowierzaniem.
– Tym lepiej. Widać pokierował tobą instynkt, a to dobra cecha u wojownika – mężczyzna ścisnął mu ramię. – Sądzę, że mam idealną broń dla ciebie – podszedł do skrzyni i z samego dna wyciągnął długi na ponad metr, miecz o ciemnobrązowej rękojeści. Profesor spojrzał na klingę z czułością.
– Ten miecz dostałem w prezencie od jednego z bogów. Chyba nigdy nie trzymałem w rękach równie dobrej szabli, choć była dla mnie trochę za długa. Myślę, że dla ciebie będzie dobra – wyciągnął przedmiot w stronę Jacka. Chłopak wziął miecz. Faktycznie leżał idealnie.
– Nie wiem co powiedzieć – spojrzał na profesora.
– Zwykłe dziękuję wystarczy.
Jack się uśmiechnął.
– Dziękuję.
Starzec klasnął w dłonie.
– No! To kto następny? Może Rozi?
Dziewczyna pokręciła głową.
– Lepiej nie będę próbować. I tak wiem, że się nie nadają do tego typu walki.
– Co ty powiesz? – profesor położył sobie miecz na ramieniu – To niby jaki rodzaj preferujesz, hmm?
Brunetka uśmiechnęła się chytrze. Wstała i podeszła do manekina. Przyjęła postawę, po czym wykonała kilka bezbłędnych ciosów przypominających karate, ale opierały się raczej na kopnięciach. Po chwili na ziemi leżała urwana głowa manekina, a on sam był w dość opłakanym stanie. Dziewczyna odrzuciła warkocz na plecy i wzięła się pod boki, patrząc wyzywająco. Profesor stał oniemiały.
– Cóż… Eee… myślę, że mogę ci to zaliczyć jako umiejętności bojowe.
Rozi uśmiechnęła się i wróciła na swoje miejsce.
– Emm…. To może Ginny? – John Cuthbert zaprosił gestem dziewczynę. Blondynka podeszła i z niechęcią spojrzała na miecz.
– Chyba wolałabym coś mniejszego… Jeśli można.
Profesor podrapał się po brodzie i podał jej sztylet.
– Jesteś pewna?
– Tak – Ginny skinęła głową ze zdecydowaniem w oczach.
– Więc zacznijmy – westchnął staruszek.
Dziewczyna rzeczywiście dobrze sobie radziła. Co prawda profesor w końcu wytrącił jej broń, ale był zadowolony z poczynań dziewczyny.
– Zachowaj ten sztylet – powiedział do niej, kiedy blondynka chciała mu go oddać. Przyjrzała się klindze. Był krótki, miał około trzydzieści centymetrów, a czerwona rękojeść zakończona była głową płomykówki.
– Sowa? – zapytała, a w tedy nad jej głową pojawił się ptak z gałązką oliwną w szponach.
– Córka Ateny, jakżeby inaczej – zaśmiał się profesor i wyciągnął z kufra ciemno śliwkowy pas z wizerunkiem płomykówki o rozłożonych skrzydłach.
– Ateny… – szepnęła zachwycona Ginny i usiadła przy przyjaciołach.
Profesor spojrzał na blondyna.
– Jamie, teraz ty!
Chłopak podniósł się i stanął naprzeciw nauczyciela. Podniósł miecz, a następnie przyjął postawę.
– Gotów? Zaczynamy!
I od razu natarł na Jamiego. Zaskoczony szybkim atakiem, odruchowo się odsunął. Mężczyzna ciął go w nogi, a on podskoczył.
– Używaj miecza! – krzyknął do niego profesor. Jamie spróbował pchnięcia. Mężczyzna z łatwością je odparował.
– No dalej! – zachęcał go pan Cuthbert. Chłopak zacisnął zęby. Wykonał cięcie, które znów zostało zablokowane. Nagle poczuł znajome mrowienie w dłoni. Kiedy zamachnął się mieczem, po ostrzu przebiegły delikatne iskierki. Profesor był tym tak zaskoczony, że oberwał płazem miecza.
– Ups… przepraszam – Jamie przejechał ręką po włosach z zakłopotaniem.
– Ależ za co? – profesor wydawał się być zachwycony. – Te iskry… Robiłeś to już wcześniej?
– Taaa… ze dwa razy.
– Niesamowite – starzec potarł w zamyśleniu czoło. – To znaczy, że możesz być synem Zeusa, choć wątpię… a może…
Nad głową Jamiego nagle pojaśniało. Pojawił się tam znak, którego profesor jeszcze nigdy na żywo nie widział, ale znał go dobrze. Kula jasnego, niebieskawego światła.
– Eteru – mężczyzna spojrzał na niego z niemym zachwytem. Jamie, jesteś synem Eteru, boga jasnego światła i wyższych rejonów niebieskich… To niesamowite! Niebywałe! – nagle urwał, a jego oczy wypełniły się dziwnym lękiem – A to znaczy… – spuścił wzrok, marszcząc brwi. – Nieważne! – klasnął w dłonie, ciesząc się jak dziecko. Blondyn nie wierzył własnym uszom.
– Eter – powiedział – jest moim ojcem.
Jack siedział nad jeziorem głaszcząc leżącego obok Hige. Patrzył w księżyc rozmyślając o dzisiejszym dniu. Wszyscy zostali uznani tylko… tylko nie on. Rozi została uznana kiedy już wracali. Jej matką okazała się Chloris – bogini kwiatów.
– A kim ja jestem? – wyszeptał, podnosząc wzrok na tarczę księżyca. Jego blask oświetlał wszystko naokoło. Drzewa, nagie skały i samo jeziorko. Woda wydawała się go kusić, zachęcać żeby do niej wszedł. Właściwie już się podnosił, kiedy…
– Jack? – chłopak odwrócił się zaskoczony. Ginny stała za nim, patrząc z niepokojem. Obok niej pojawiła się Blue.
– Przeszkadzam?
– Nie skąd – chłopak uśmiechnął się do niej. Zachęcona tym gestem, usiadła obok niego. Przez chwilę nic nie mówili.
– Zawiedziony jesteś? – spytała w końcu z troską w głosie.
– Może trochę – odpowiedział Jack po chwili i spojrzał dziewczynie w oczy. – Nie wiem czy to ważne, ale… ostatnio ciągle śni mi się pewne wspomnienie… – Ginny przechyliła głowę słuchając z zaciekawieniem. – To było tej zimy… – i opowiedział jej co wydarzyło się na jeziorze. Gdy skończył bał się spojrzeć jej w oczy. Bał się jak zareagowała. Nagle poczuł, że dziewczyna ściska go za rękę. Spojrzał na nią zaskoczony. Uśmiechała się lekko, a w jej oczach błysnęły łzy.
– To cud, że nadal żyjesz – powiedziała cicho. Normalny człowiek, by się udusił.
W Jacku coś drgnęło.
– Masz rację. Udusiłby się – chłopak otworzył oczy w geście olśnienia – Choć, pomożesz mi – wstał i pociągnął dziewczynę w stronę wody.
– Co ty kombinujesz? – Ginny patrzyła ze strachem na zdejmującego buty Jacka.
– Jak by co, to mnie wyciągnij, dobrze? – chłopak spojrzał na nią uśmiechając się szeroko. Z podekscytowania, błyszczały mu oczy. Ginny skinęła głową, a wtedy Jack wskoczył do wody. Poczuł jak wypełnia go energia i siła. „To na trzy” – pomyślał. „Raz, dwa, trzy!” – zaczerpnął powietrza, będąc wciąż pod wodą. Nic się nie stało. Oddychał swobodnie, zupełnie jakby był nad powierzchnią. Wypłynął zanosząc się śmiechem. Ginny kucała przy zbiorniku i uśmiechnęła się na jego widok.
– I jak?
– Oddychałem… oddychałem pod wodą! – wykrzyczał.
– Zaraz, zaraz jak to? – dziewczyna pokręciła z niedowierzaniem głową.
– Sam nie wiem – powiedział wychodząc z wody. – To było fantastyczne.
Ginny wskazała na jego ubranie.
– Jest suche – szepnęła – Jack … – otworzyła szerzej oczy. Nad głową chłopaka zamigotał trójząb.
– Syn Posejdona – powiedziała z przejęciem.
Łał. Kolejny raz mnie zaskoczyłaś. Tylko nadal po niektórych dialogach nie stawiasz -, czyli np. – Eteru – mężczyzna spojrzał na niego z niemym zachwytem.- Jamie, jesteś synem Eteru, boga jasnego światła i wyższych rejonów niebieskich… To niesamowite! Niebywałe!- tak to powinno wyglądać.
Czasami nie było myślnika, ale tak to GENIALNE! Kobieto niedługo skończą mi się pozytywne epitety. Te opko jest extra!
Jak to możliwe, że tak szybko dodajesz tak dobre opka? To nie jest możliwe 😀 zaskoczyłaś mnie z Miśkiem, Jamie’m i Rozi 😀 myślałam, że będą mieli innych rodziców 😀 a właśnie, w książkach RR niektórzy nawet przez rok nie byli uznawani, a u ciebie jednego dnia szóstka herosów? Chyba trochę przesadzone 😛
Nie, no zaskoczyłaś mnie 😀 Stawiałam na Zeusa i Demeter, a tu Eter i Chloris! Ciekawa jestem, co dalej 😀
o.O Eter! Fajniaście 😀 wyłapałam parę powtórzeń…
Zaskakiwać to Ty umiesz :), dobry pomysł z mniej znanymi bogami ;). Tylko wydaje mi się, że w XX wieku nie mówiono ,,extra” xD czkam na CD 😉
Och, syneczek Posejdona? Jakoś mnie to nie dziwi. Za to z tym Eterem mnie zaskoczyłaś. Pisz cd szybko 😀