Norwich, rok 1924
Luty. Była chłodna i niezwykle ciemna noc. We wszystkich domach już pogaszono światła, wszyscy położyli się spać. Jedynie na końcu Elm Hill, w niebieskoszarym domu, na samej górze, paliła się lampa. Piękna, młoda kobieta, o czarnych włosach, fioletowych oczach i jasnej cerze, stała w oknie trzymając na rękach miesięczne dziecko. Chłopiec miał ciemnobrązowe włosy i śliczne niebieskozielone oczy, którymi wpatrywał się w okno. Matka uśmiechnęła się do niego.
– Patrz uważnie Jack. Zaraz na pewno się pojawi. – powiedziała ścisnąwszy jego rączkę. Wtedy zza chmur wyłonił się księżyc w pełni. Kobieta szybko otworzyła jedną ręką okno i nie zważając na mróz, podeszła bliżej przytulając mocniej synka. Chłopiec patrzył na srebrną tarczę szeroko otwartymi oczami, zaśmiał się i jakby na ten dźwięk zaczął padać śnieg.
***
Szesnaście lat później
Jack biegł brukowaną uliczką trzymając za rękę sześcioletnią dziewczynkę o krótkich brązowych włosach i takich oczach. Obok nich podreptywał niespełna roczny whippet. Pies był pręgowany, miał czarną kufę, białą pierś i tego koloru skarpetki oraz plamkę na brodzie. Cała trójka chyliła się przed padającym deszczem. Pędem dopadli drzwi i ociekając wodą weszli do domu. Czarnowłosa kobieta słysząc kroki odwróciła się od garnków. Roześmiane dzieci wpadły do kuchni. Jack uśmiechnął się z tryumfem do matki.
– Zdobyłem! – powiedział podnosząc w górę małe zawiniątko.
Kobieta odwzajemniła uśmiech i wzięła od niego paczuszkę.
– Dziękuję. Przykro mi, że musieliście iść w taką pogodę. Nie miałam pojęcia, że się rozpada. – kobieta rozłożyła bezradnie ręce.
– Oj, daj spokój. Jack zdjął mokry płaszcz i kucnął żeby pomóc małej. Ta zwróciła się do matki:
– Pani na poczcie powiedziała, że urosłam, a Jack mi cały czas mówi, że jestem mikrus. To co w końcu? Duża jestem, czy mała?
Kobieta prychnęła śmiechem i zasłoniła sobie usta ręką i spojrzała wymownie na syna. Chłopak puścił jej oczko, po czym wyszedł powiesić mokre ubrania.
– No wiesz pchełko…
– Widzisz?! Sama do mnie mówisz „pchełko”, czyli jestem mała. – jęknęła dziewczynka.
Z korytarza dobiegł śmiech. Jack zastanawiał się jak to możliwe, że Lucy nie jest z nim spokrewniona. Jego przyrodnia siostra zdumiewała go coraz bardziej. Wtedy usłyszał pisk mamy i dźwięk otrzepywania się przez psa.
– Hige! Nie dobry pies! Przez ciebie jestem cała mokra – kobieta powiedziała do psa z wyrzutem.
Pies tylko łypnął na nią przepraszającym wzrokiem i pobiegł gryźć swojego ulubionego pluszaka. Jane westchnęła zrezygnowana. „Ca ja mam z tym psem” – pomyślała i wróciła do gotowania obiadu. Paczkę postanowiła otworzyć później.
Wieczorem, miastem zaczęły przejeżdżać samochody wojskowe. Mieszkańcy wyglądali przez okna. Jedni zaciekawieni, a drudzy przestraszeni. Jack należał do tej pierwszej grupy. Od tygodni słyszy się różne rzeczy o wojnie. Że jest coraz gorzej, sprawy toczą się nie po naszej myśli, Hitler może chcieć bezpośredni atakować Wielką Brytanię… Różne takie. Chłopak nie zamierzał się tym na razie przejmować, ale wiedział, że mamę wszystkie te plotki trochę denerwują. „Ciekawe jak to będzie” – pomyślał głaszcząc psa za uchem.
Tydzień później nastąpił pierwszy nalot. Bomby spadły co prawda kilkanaście kilometrów od miasta, ale efekt był niesamowity. Wszyscy siedzieli w schronach. Oni do swojego musieli dobiegać, ponieważ stał na dworze. Schowana w ziemi spiżarnia została przez żołnierzy nazwaną: „jedną z najlepszych kryjówek w mieście”. Noce, podczas których musieli się chować były koszmarne. On i matka bardzo martwili się o Lucy. Chłopak żeby zapewnić jej rozrywkę wymyślał coraz to nowe gry, żeby ją rozśmieszyć, a mama opowiadała wymyślone historyjki, dopóki nie zasnęła.
Kiedyś podniesiono alarm, kiedy był z Lucy sam. Przerażenie zżerało go od środka, ale wziął się w garść i udawał opanowanie. Wziął koce i chwycił mała na ręce. Dziewczynka przytuliła się do jego piersi ściskając swojego pluszowego zająca. Jack zagwizdał.
– Hige, chodź do mnie piesku.
Whippet podniósł się z posłania i posłusznie pobiegł za panem. Chłopak wypadł z domu i popędził do schronu. Nad jego głową przeleciały samoloty. Jack przełknął ślinę i poczuł jak serce zaczęło mu walić. Postawił Lucy na ziemi i otworzył drzwi spiżarni.
– Wchodź szybciutko – powiedział do niej spokojnym głosem. Dziewczynka zeszła po drewnianych schodkach, za nią Hige, a na końcu Jack, zatrzaskując drzwiczki. Zapalił światło i podszedł do siostry. Siedziała na małym materacu, który przynieśli wcześniej i tuliła do twarzy przytulankę. Spiżarnia była dość duża, dwie ściany zastawione były półkami z różnymi przetworami, które przysyłała im babcia. Były tu też butelki z sokami i konserwy. Lampa pod sufitem dawała słabe, ale wystarczające światło. Nagle ziemia zadrżała, a słoiki szczęknęły o siebie. Hige wydał z siebie niespokojny szczek.
– Jack?
Chłopak odwrócił się ku sześciolatce.
– Jack, boję się.
Brunet westchnął niepewnie. Podszedł do siostry i powiedział:
– No wiem, ale… zobaczysz – posłał jej swój promienny uśmiech – wszystko będzie dobrze, uwierz mi. Lucy spojrzała na niego niepewnie. Chłopak obruszył się:
– Ej, czy ja cię kiedyś nabrałem?
– Tak, ty ciągle mnie nabierasz – przypomniała mu. Jack zaśmiał się krótko.
– No, tak racja… Ale teraz nie żartuję. Musisz mi zaufać. – chłopak spojrzał jej w oczy. Dziewczynka zobaczyła w nich czystą szczerość. Uśmiechnęła się lekko.
– Dobrze. I przytuliła się do starszego brata. Po chwili już spała. Jack rozsiadł się wygodniej, przywołał psa i w końcu sam zasnął.
Śniło mu się to, czego zawsze się obawiał. Wspomnienie z tegorocznej zimy.
Była noc, gdzieś druga nad ranem, a on nie mógł spać. Dość niebezpieczny i ryzykowny pomysł chodził mu po głowie. Pchamy wizją dobrej zabawy, wstał, ubrał się, zabrał łyżwy i wyszedł z domu. Skierował się w stronę malutkiego jeziorka, tuż za miastem. Uradowany założył łyżwy i wszedł na lód. Śmigał go śliskiej tafli, kręcąc się, robiąc szybkie zwroty, cały czas zanosząc się śmiechem. Po jakiejś godzinie szalonej jazdy, zmęczony usiadł na lodzie. Rozwiązał łyżwy i nagle usłyszał cichutkie skrzypnięcie. „Okej” – pomyślał, ale nadal spokojny zdjął buty z ostrzami. Wtedy dźwięk się powtórzył, tyle że głośniej i wyraźniej, Zaniepokojony wstał gwałtownie i to był jego błąd. Zrobił krok do tyłu, opierając ciężar ciała na lewej nodze. Trzask, który usłyszał zmroził mu serce. Z prędkością mrugnięcia znalazł się w wodzie. Szok, przerażenie i zdziwienie skłębiły mu się w głowie. Uporne zimno ogarnęło jego ciało. Zapomniawszy o tym, że jest pod lodem, Jack wydał z siebie rozdzierający krzyk. Paraliż przeszedł mu po karku. „Matko, ja wrzasnąłem pod wodą, zaraz się uduszę” – pomyślał, rozpaczliwie machając nogami. Nic takiego nie nastąpiło. Zdumiony stwierdził, że normalnie oddycha. Wstrząsnął nim kolejny szok. Wtedy, chyba instynktowni, zaczął wypływać. Zmusił wszystkie swoje mięśnie do pracy, pomimo bólu wywołanego przez chłód. Gdy tylko wynurzył głowę, zaczerpnął ostrego powietrza. Rozejrzał się dookoła, szukając miejsca gdzie lód byłby grubszy. Po kilku próbach znalazł taki kawałek. Jack położył na lodzie ręce, dyszał ciężko i zamknął oczy. Skupił się ze wszystkich sił i poczuł jakby woda wypychała go do góry. Po chwili leżał na lodzie, twarzą ku niebu.
– Ja żyję – wysapał. – Ja żyję! – powtórzył krzycząc ze wszystkich sił.
Obudziło go delikatne poklepywanie po ramieniu.
– Jack… już po wszystkim – Jane powiedziała do syna.
Chłopak przetarł oczy. Znajdował się w swoim pokoju.
– Przeniosłaś mnie?
Kobieta uśmiechnęła się i pokręciła głową.
– Sam się doczłapałeś, ale byłeś tak padnięty, że od razu znowu zasnąłeś.
Jack usiadł na łóżku, matka spojrzała na niego przepraszająco.
– Wybacz, że musiałeś sam wszystkim zająć. Nie chciałam żeby doszło do czegoś takiego… – W oczach Jane zebrały się łzy. Chłopak ścisnął matkę za rękę. Ten gest wystarczył. Kobieta wytarła oczy i uśmiechnęła się dzielnie.
– W każdym razie spisałeś się świetnie. Taki syn to skarb.
Jack wzruszył ramionami uśmiechając się lekko.
– Ale muszę ci jeszcze coś powiedzieć – westchnęła czarnowłosa. – Wydano taki rozkaz. Wszyscy poniżej osiemnastu lat mają zostać przewiezieni na wieś. Chłopak spojrzał na nią zaskoczony.
– Najlepsze jest to, że was rozdzielili. W sensie ciebie i Lucy – Jane rozłożyła ręce. – Ona wyjedzie do babci, twój adres podadzą mi jutro…
– Zaraz, chwila – przerwał jej Jack. – Rozdzielili nas? Jedziemy… osobno. Nie sądził, że ta informacja wywrze na nim takie wrażenie. Chyba po prostu bardzo przyzwyczaił się do opieki nad siostrą. Matka rozszyfrowała jego myśli.
– Będziesz mógł odpocząć.
Chłopak otrząsnął się i trzeźwo spojrzał na matkę:
– A ty? Poradzisz sobie beze mnie?
Kobieta zaśmiała się i dźgnęła Jacka w brzuch.
– Jestem dorosła, trochę zdziecinniała co prawda, ale bądź co bądź, dorosła tak?
***
Jackowi udało się znaleźć pusty przedział. Wsadził na górę walizki i rozsiadł się wygodnie. Hige wskoczył mu na kolana i z zaciekawieniem wyglądał przez okno. „Całe szczęście, że pozwolili mi go zabrać” – pomyślał, drapiąc ulubieńca za uchem.
– Ciekawe co nas tam czeka, nie? Zapowiada się niezły ubaw.
***
Brunet wysiadł na ostatniej stacji. Wokół niego rozciągał się imponujący widok. Zielone wzgórza porośnięte klonami, ogromne łąki i kilka piaszczystych dróżek rozchodzących się w różne strony. Hige widząc tyle wolnej przestrzeni, zaczął biegać w te i z powrotem z bardzo zadowoloną miną. Za to Jack rozglądał się szukając osoby, która miała go zawieźć do domu niejakiego profesora Cuthberta. Jednak nigdzie nie było żywej duszy. Tylko raz przejechał jakiś samochód, który pojechał dalej, ignorując chłopaka. Jack usiadł zrezygnowany na ławce. Wtedy usłyszał dźwięk końskich kopyt. Po chwili ukazała mu się piękna, czarna bryczka, do której zaprzężona była gniada klacz. Lejce trzymała, sztywno wyprostowana, uczesana w ciasnego brązowego koka kobieta. Zatrzymała się przed Jackiem.
– Pani może po mnie? – spytał nieśmiało.
– Raczej tak – odparła oschle kobieta i skinęła na niego żeby wsiadał. Chłopak poderwał się z miejsca i wrzucił walizki na tylne siedzenie.
– Hige, chodź! – zawołał oglądając się za siebie.
Pies spojrzał z niepokojem na konia, ale wskoczył do bryczki.
– Wszystko? – spytała nieznajoma, a gdy Jack potwierdził kiwnięciem głowy, zawołała „wio!” i ruszyli.
Podczas jazdy chłopak rozglądał się ciekawie dookoła. Nie mijali żadnych domów. Jedynie jakieś pola i sady, pełne obsypanych owocami drzew. Po jakichś piętnastu minutach dostrzegł wreszcie posiadłość.
– Łał – tylko to zdołał powiedzieć.
Dom był po prostu ogromny. Cały z kamienia, otynkowany na beżowo, okna i drzwi miały białe framugi.
– No. Jesteśmy na miejscu.
Kobieta nazywała się Margaret Macredy i była gospodynią. Kiedy prowadziła Jacka na górę, do jego pokoju, rozpoczęła monolog odnośnie nakazów i zakazów. Szesnastolatek słuchał ją jednym uchem, podziwiając eksponaty nagromadzone w całym domy. Różne posągi, obrazy, szable wiszące na ścianach. „Nieźle.”
– To twój pokój – powiedziała pani Macredy otwierając jedne z dębowych drzwi na drugim piętrze. Ściany pomieszczenia były nieokreślonego koloru, coś jak zmieszanie oliwkowego i niebieskiego. Stały w nim dwie wąskie, orzechowe szafy, taki sam kredens i komoda, do tego trzy łóżka.
– Emmm… trzy łóżka? – spytał zdziwiony Jack.
– Owszem. Będziesz miał współlokatorów. – odparła gospodyni i wyszła, zostawiając osłupiałego Jacka samego.
Notka od autorki:
Jak zwykle, wstawiam linki:
Heh, ci którzy widzieli „Rise of the Guardians” niech na mnie nie krzyczą. Po prostu, jestem naprawdę oczarowana tą animacją, a Jack bardzo mi pasował do tego opowiadania. Tym sposobem… Jack to Jack Frost, tyle, że z zielononiebieskimi oczami:
http://static.tumblr.com/de4cec0de4637617b7279354f5bf37ab/dz1hyb6/Pv4mf8rhm/tumblr_static_icon5.png
Oraz Hige (czyli mój pies Fado ^^):
http://desmond.imageshack.us/Himg687/scaled.php?server=687&filename=rscn9245.jpg&res=landing
Ca ja mam z tym psem – Co ja mam (…)
Czasami zapominałaś myślników. Opko jednak świetne. Nie mogę się doczekać CD!
Ja też. Bardzo fajne 😀
pchamy- pchaNy
(…), a słoiki szczęknęły o siebie- słoiki stuknęły o siebie (tak mi się wydaje xD)
śmigał go śliskiej tafli- śmigał PO śliskiej tafli
Wybacz, że musiałeś sam wszystkim zająć- zgubiłaś ,,się”
Nie jestem dobra z interpunkcji, ale wydaje mi się, że gdzieś zgubiłaś jakiś przecinek 😛 Drobne błędy, opko naprawdę cudowne i jestem ciekawa CD 😉 Ogółem kocham wszystkie Twoje opowiadania <3
Co ty masz z tymi whippetami (sorki, jeśli zapis jest zły). A teraz czas na moją reakcję, OSTRZEŻENIE – ŁIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII!!!!!!!!!!!!!!TAK, TAK TAK, JEST NASTĘPNA CZĘŚĆ, DZIĘKI BOGOM! 😀
Do Melia: zapis jest w porządku 😉 No cóż, po prostu uwielbiam tą rasę i… uwierz mi. Moi bohaterowie nie bez powodu posiadają te psy.
Kocham twoje opowiadanie *_* … Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy >.<
O mamciu, to jest zaj***ste :D. Trochę kojarzy mi się z początkiem Narnii, te wywozy dzieci i ta surowa pani, ale mniejsza o to. Pisz szybko cd ;p
Ktoś tu chyba oglądał Strażników Marzeń <3 Ja swojego Jacka też stworzyłam na tej podstawie. A twoje opo wymiata ;D
Uwielbiam tą serię. Naprawdę ekstra.
Ja też bardzo polubiłam Jacka Frosta, więc nie mam ci za złe. Wsumie bardzo podoba mi się ten motyw.
PS Co ty wymyśliłaś z tymi psami? Bardzo mnie zastanawia dlaczego wszyscy trzej je mają.