Dedykuję
każdemu kto kiedykolwiek skomentował moje opowiadanie, a w szczególności
Ciastka
( bo aż się uśmiecham)
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba i wybaczycie mi to, że parę rzeczy pozamieniałam. Naprawdę musiałam.
Felling good – Michael Buble
Skyfall – Adele
Rozdział VI
Czasami jest tak, że ni stąd ni zowąd, zyskujesz przyjaciela. Przyjaciela, o którym nie wiesz kompletnie nic, przyjaciela, którego może, może trochę się boisz. Przyjaciela, co do którego wcale nie jesteś tak pewien, że ci pomoże, gdy nadejdzie ta chwila, w której będzie potrzebny.
Ale jednak zyskujesz przyjaciela.
A potem wszystko jasny szlag trafia.
Gdyby ktoś tego poranka powiedział mi, że znajdę się w tej sytuacji co teraz, uznałabym, że wciąż śni. Gdyby ktoś choć zasugerował, że Alfa i ja zaczniemy się ze sobą dogadywać… Powiedzmy, że wylądowałby w szpitalu na długi czas za ” podejrzenie o dysfunkcję psychiczną”.
Ale pomimo tego wszystkiego znalazłam się w tej sytuacji. Skołowana, bezbronna, idąca przez ciemny, nieznany las, mając za jedynego towarzysza, Alfę.
Nie mogłam opanować wrażenia, że robiliśmy już kiedyś coś takiego. Za każdym razem, gdy patrzyłam, jak przedziera się przez gęste zarośla drzew, bądź rozgląda się za ścieżką, czułam, że skądś go znam. Nie wiedziałam, jak, kiedy lub dlaczego go poznałam, ale byłam pewna, że już kiedyś się spotkaliśmy. Każdy jego ruch, słowo, a nawet westchnienie powodowało, że mój wewnętrzny radar szalał. Moja frustracja sięgnęła zenitu, czułam, że jeśli zaraz nie poznam odpowiedzi na dręczące mnie pytania, to oszaleję.
Nagle Alfa zamarł. Wiedziona instynktem od razu wyjęłam sztylet zza pasa i wykonałam w stronę chłopaka dwa kroki. A przynajmniej próbowałam. W jednej chwili ciemna plama uderzyła we mnie, przejeżdżając ostrymi pazurami po moim ciele, a już w następnej leżałam na ziemi. Przeszył mnie ostry ból i natychmiast zrobiło mi się gorąco. Obrazy zaczęły rozmazywać mi się przed oczami, nie mogłam oddychać.
– Annabeth! – Moje imię odbiło się echem po pustym lesie. Ciężar z mojej piersi zniknął i mogłam nabrać powietrza. Usłyszałam, jak ktoś do mnie podbiega, a następnie podnosi mnie, zaostrzając ból.
– Annabeth! Annabeth do jasnej cholery! Ocknij się Mądralińska!
Ostatkiem sił uniosłam lekko powieki. Chłopak przede mną rozrywał mi koszulę, jednocześnie szukając czegoś po kieszeniach.
– A…Al…fa. – wykrztusiłam z siebie, próbując przyciągnąć jego uwagę. Chłopak natychmiast pochylił się nade mną, ale ja nie miałam już siły. Powieki mi opadły i zaczęłam odpływać, mając w głowie obraz oczu, wpatrujących się we mnie ze strachem. Zielonych oczu.
Jeszcze zanim otworzyłam oczy, poczułam ciepło. Ale nie ciepło koca, lata czy bliskiej osoby. Czułam ciepło ognia. Jego ramiona trzymały mnie w objęciach, a języki lizały skórę; delikatnie, ale jednocześnie zabójczo.
Ale to wszystko to było nic. Nic w porównaniu żarem, jaki szalał w mojej piersi.
Płonęłam.
Każda część mojego ciała, każdy włos, każdy nerw. Umierałam.
Ale nagle to wszystko ustało. Przez chwilę czułam się wspaniale, radośnie, czułam się… żywa.
I wtedy przestałam czuć cokolwiek. Ani radości, ani życia, ani nawet tego cholernego bólu.
Tylko… Nicość.
Otwórz oczy.
Otwórz oczy Annabeth
Otwórz oczy.
Otwórz te pieprzone oczy Annabeth!
– Otwórz te pieprzone oczy Annabeth! – rozległ się głos nade mną, pełen smutku, żalu, niepewności. Chciałam posłuchać, ale nie mogłam. Nic nie czułam. Nie mogłam poruszyć najdrobniejszym nerwem w moim ciele. Byłam uwięziona. -Chyba nie dasz się pokonać jakiej durnej truciźnie, prawda? Nie po tym wszystkim. Nie po tym co przeszliśmy. Nie po tym co ja przeszedłem.
Próbowałam podnieść oczy, odpowiedzieć temu głosowi. Naprawdę próbowałam. Ale nie mogłam.
Usłyszałam prychnięcie, a po chwili mocne uderzenie w coś płaskiego.
– Brawo chłopie, wyżalasz się komuś kto zaraz umrze.
Kolejne prychnięcie, kolejne uderzenie,a potem ciche kroki.
Dotknięcie. Chłopak mnie dotknął, uświadomiłam sobie. Delikatne okręgi zataczane na mojej dłoni. Wypełniła mnie euforia, radość, podekscyto…
– Nie każ mi wygłaszać melodramatycznych przemówień, Mądralińska. Wiesz, że nie jestem w nich dobry.
Kolejne westchnięcie pełne bólu, które raniło mnie w równym stopniu, co jego.
– Wiesz, gdybym mógł mógł cofnąć czas, zrobiłbym to. Gdybym był w stanie zapomnieć o wszystkim, wróciłbym. Ale nie potrafię. Starałem się, uwierz mi. Naprawdę się starałem. Ale po prostu nie potrafię.
Kolejny śmiech, tym razem zgorzkniały.
– No i zobacz Mądralińska do czego doprowadziłaś. Robię się przez ciebie strasznie sentymentalny.
Chwila cisza,a potem krótkie, prawie niesłyszalne – Przepraszam.
Chłopak przestał zataczać kółka na mojej dłoni. Ogarnęła mnie panika. Nie chciałam żeby przestawał. Nie chciałam, żeby mnie puszczał. Potrzebowałam go.
Skupiłam w sobie wszystkie siły i chwyciłam go za dłoń, a następne powoli uniosłam powieki.
Pierwsze co zobaczyłam to jaskinia i mężczyzna, klęczący przy moim boku.
Nie miał na sobie koszulki, dzięki czemu mogłam zobaczyć jego umięśniony tors i blizny, które go pokrywały. Każda była inna. Każda przerażająca i każda na swój sposób piękna. Wszystkie opowiadały osobną historię, która tak naprawdę była wspólna i dotyczyła jednej rzeczy. Jego życia.
Ale jedna, na przedramieniu mężczyzny, wyjątkowo paskudna, czerwono – żółta, jakby dotąd nie mogła się zagoić, budziła we mnie poczucie winy. Jakbym to ja ją zrobiła.
Uniosłam wzrok. Czarne, wzburzone włosy, jakby czesane wiatrem opadały na twarz mężczyzny, która pełna była ostrości, ale jednocześnie łagodności. Radości i cierpienia.
Usta, zsiniałe od ich wcześniejszego zaciskania, teraz rozciągały się w delikatnym, prawie niewidoczny, uśmiechu.
Ale to wszystko nie było ważne.
Jego oczy grały główną rolę w tej bajce. Miały barwę zieleni, barwę morza, i takie też były. Nieuchwytne, nieprzewidywalne, pełne niespodzianek. Ich spojrzenie miało w sobie tyle magnetyzmu, że mogłam w nich utonąć. Chciałam w nich utonąć.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie i ścisnął mi dłoń z powrotem, a ja od razu poczułam się bezpiecznie.
Ale nagle w jego oczach pojawiło się przerażenie. W jednej chwili cofnął swoją dłoń i rzucił się w głąb jaskini. Chciałam się zapytać co się stało, ale nie mogłam. Znowu otoczyły mnie płomienie, obudził się żar w mojej piersi.
Tonęłam. Potrzebowałam wody,a tonęłam w ogniu. W niekończącej się powodzi ognia.
Obudziłam sę na podłodze i natychmiast poczułam zimno.
– Żyjesz. – rozległ się głos za mną. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Alfę siedzącego pięć metrów ode mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Jak się czujesz?
Nie odpowiedziałam, tylko spróbowałam się podnieść. Natychmiast jęknęłam z bólu i opadłam z powrotem na podłogę.
– Uważaj. Mocno oberwałaś.
– Teraz. Mi to. Mówisz. – powiedziałam przez zęby. Alfa wzruszył ramionami.
– Trzeba było chwilę poczekać. – odparł i wstał. – Poczekaj pomogę ci.
Podszedł do mnie i powoli położył swoje dłonie na mojej talii, a ja musiałam się bardzo skupić, żeby się nie zarumienić. Skup się Annabeth, zganiłam się w myślach. Co się z tobą dzieje?
– Na trzy. – Głos Alfy przywrócił mnie do życia. Szybko chwyciłam go za ramiona. – Raz, dwa… – I już siedziałam oparta o ścianę z czymś miękkim za głową. Wydałam z siebie krótkie warknięcie.
– Miało. Być. Na trzy! – powiedziałam zaciskając zęby.
– I co z tego? – Alfa wzruszył niedbale ramionami.
– Co z tego? – powtórzyłam powoli. – To z tego, że nie byłam przygotowana, ty idioto!
– O to chodziło.
– O to chodziło? A więc chciałeś żeby mnie zabolało! – oskarżyłam go.
Alfa wydał z siebie pełne frustacji jęknięcie.
– Bogowie! Nie możemy zakończyć tej durnej dyskusji? Nie chciałem żeby cię zabolało. Chciałem, żeby cię mniej zabolało. Gdybym cię uprzedził to byś się spięła. Rozumiesz?
W jednej chwili nasze twarze znalazły się bardzo blisko siebie, a mi zrobiło się diabelnie gorąco. Oboje mieliśmy przyspieszony oddech,a moje serce waliło dwa razy szybciej, niż zwykle. Musiałam się uspokoić.
Spuściłam wzrok i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że Alfa nie miał na sobie koszulki, bluzy, czegokolwiek. A my wciąż się trzymaliśmy. Natychmiast zarumieniłam się i zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco.
Puściłam jego ramiona, a ona idąc za moim przykładem ściągnął dłonie z mojej talii.
Ale i tak było mi gorąco.
Opanuj się dziewczyno. To tylko goły tors. Wzięłam głęboki oddech.
– Czemu nie jesteś ubrany? – zapytałam, nie patrząc na niego. Zmarszczył brwi.
– Jestem ubrany.
– Nie, nie jesteś. – zaprzeczyłam. – Gdzie się podziała twoja koszulka, bluza, czy cokolwiek tam miałeś?
– Ach o to ci chodzi. – zaśmiał się, kolejny już raz. – Na tobie.
Natychmiast podniosłam głowę, starając się jednocześnie usunąć z głowy wszystkie myśli , jakie się tam pojawiły przez jego oświadczenie.
– Słucham? A co to ma niby znaczyć? – obruszyłam się.
Alfa westchnął.
– To co usłyszałaś. Spójrz.
Rzeczywiście, miałam na sobie jego czarną bluzę i zieloną koszulę, sięgająca mi do połowy ud, na której widniała czerwona plama. Krew.
Alfa wstał.
– Jak to się stało, że twoje ubrania się na mnie znalazły? – zapytałam cicho, choć znałam już odpowiedź na to pytanie.
Chłopak przez chwilę nic nie mówił.
– Ubrałem cię w nie. – powiedział, nie patrząc mi w oczy. Poczułam, jak na moją twarz wypływa rumieniec. Znowu
– Przecież nie o to pytam! Dobrze o tym wiesz!
– Wiem.
W jego oczach nie kryło się już zażenowanie, tylko śmiertelna powaga.
– Ponieważ zaatakował nas potwór i zostałaś ranna. Twoja koszulka była cała nasączona krwią i trucizną. Musiałem ją wyrzucić. A nie mogłem pozwolić żebyś zmarzła, bo byś umarła, więc ubrałem cię w moje rzeczy.
Zniknął ze mnie cały wstyd.
– Pamiętam, jak wchodziliśmy do jaskinii. A potem… Nic. Pustka. – powiedziałam to, jakbym przyznawała się do porażki. I w pewnym sensie tak było. – Musisz mi wszystko opowiedzieć. Co nas zaatakowało, kiedy i dlaczego. I… – rozejrzałam się.
Znajdowaliśmy się w małej, ale o dziwo, całkiem przytulnej jaskini, pełnej półek skalnych. Wejście do niej przysłaniały liczne rośliny, lecz pomimo tego znajdowało się tam małe palenisko, rzucające światło na wszystko dookoła. Leżałam na czymś w rodzaju posłania z koców i byłam w nie też zawinięta. W kącie leżały stosy czegoś co wyglądało mi na ambrozje i nektar oraz butelki pełne wody. I gdzieś chyba nawet zobaczyłam worek drachm. To kryjówka, uświadomiłam sobie ze zdziwieniem, zanim zaczęła we wzrastać podejrzliwość. Spojrzałam na Alfę. – I dlaczego znajdujemy się w jakiejś cholernej jaskini?
Alfa pokręcił głową.
– Najpierw powiedz mi, jak się czujesz. Muszę być pewien, że mogę ci już podać ambrozję. A potem będziesz mogła się mnie pytać do woli.
Wydawało mi się to sensowne więc odparłam. – Boli mnie głowa i jest mi cholernie zimno.
I rzeczywiście. Choć nie bardzo mi się to podobało, to bliskość Alfy, sprawiła, że zapomniałam co mi dolega, ale teraz, gdy tylko się ode mnie odsunął, wszystko do mnie powróciło ze zdwojoną siłą. Głowa pękała mi od bólu, jakby mnie ktoś walnął w nią pałką bejsbolową, i czułam się, tak jakby moje kości zostały najpierw włożone do zamrażarki, gdzie siedziały wiele godzin, a dopiero potem we mnie.
– To dobrze. – odparł Alfa. Otworzyłam usta z oburzenia i miałam już na końcu języka, powiedzenie mu gdzie może sobie wsadzić to jego ” to dobrze ” , bo dla mnie to z pewnością nie było ” dobrze”, gdy zorientowałam się o co mu chodziło.
– Teraz możesz mi już podać ambrozję, tak? – upewniłam się.
– Tak. – uśmiechnął się do mnie , po raz pierwszy odkąd się obudziłam, ale tym razem, nie wzbudziło to już we mnie rumieńców, lecz podejrzenia.. – Pójdę po nią. – Powiedział i podszedł do jednego ze stosów. Po sekundzie wrócił i wyciągnął w moją stronę rękę. Wzięłam od niego batonik i już po chwili poczułam, jak ogarnia mnie przyjemne ciepło,a ból głowy zmniejsza się. Spojrzałam wyczekująco na Alfę. Znowu pokręcił głową.
– Najpierw zjedz. Musisz wyzdrowieć.
Spojrzałam na niego spode łba, ale zignorował mnie i wyszedł z jaskini.
Nie mogłam opanować wrażenie, że coś jest nie tak. Alfa był dla mnie zbyt miły, zbyt … Opiekuńczy. Co prawda nie było tego wiele, ale jednak było.
Nie byłam przyzwyczajona do tego, żeby ktoś się mną zajmował. Od czasu kiedy zniknął Percy, tak naprawdę nie zaznałam miłości. Oczywiście był Daniel, ale oszukiwałabym samą siebie, mając nadzieję, że ktoś taki jak on, potrafiby dotrzymać wierności jednej dziewczynie przez 987 lat. Wszyscy moi przyjaciele, na których mi najbardziej zależało, odwrócili się ode mnie, a najgorsze było w tym to, że mieli do tego pełne prawo.
Ale ja ich potrzebowałam. Pragnęłam, żeby ktoś za mną tęsknił, żeby ktoś mnie kochał. Pragnęłam … Akceptacji. A Daniel jako jedyny nie oskarżał mnie o zniknięcie Percy’ego. Cieszył się.
Musiałam go przy sobie zatrzymać, inaczej zostałabym już na wieczność całkiem sama.
Więc zmieniłam się. Zrobiłam się bardziej głupia, bardziej próżna, bardziej samolubna i wredna. Udawałam kogoś, kim tak naprawdę nie chciałam i nie powinnam być. Aż w pewnym momencie kompletnie się w tym zatraciłam i nie musiałam udawać kogoś innego. Byłam już kimś innym.
I to wszystko dla Daniela. Daniela, którego pomimo tego, że w końcu zaczęło mi na nim naprawdę w jakimś stopniu zależeć, nienawidziłam. Nienawidziałam go za to, że nie był tym synem Posejdona, którego kochałam.
A potem zjawił się Alfa. Potężny, arogancki dupek, który na dodatek znienawidził mnie od pierwszego spotkania. Ale najwidoczniej troszczył się o mnie. Nie dał mi zginąć, zaopiekował się mną, a nie byłam tak pewna tego, jak postąpiliby inni w jego sytuacji. Czy to dlatego, że byłam o krok od śmierci?
Zaśmiałam się gorzko. Alfa miał zapewne mnóstwo do czynienia ze śmiercią. To musiało być coś innego.
Spojrzałam na wejście do jaskini. Chłopak wciąż tam stał, a już skończyłam ambrozję, więc teoretycznie powinnam była już go zawołać, ale zdecydowałam się jeszcze chwilę zaczekać. Musiałam coś sprawdzić, i pomimo tego, że Alfa niestety oglądał mnie już w bieliźnie, nie chciałam tego robić przy nim.
Powoli rozunęłam poły bluzy bluzy i delikatnie rozpięłam koszulę, przesiąkniętą krwią. To co zobaczyłam spowodowało, że wydałam z siebie głośne syknięcie, czego skutkiem było to, że Alfa natychmiast wrócił do jaskini. Już do mnie podchodził, ale zatrzymał się trzy metry ode mnie, widząc co robię.
Ale nie krępował mnie już więcej. Miałam na głowie coś ważniejszego.
– Ateno miej mie w opiece- wyszeptałam.
Bo oto na moim ciele widniała wielka, poszarpana i nie do końca zabliźniona rana, ciągnąca się z miejsca tuż pod moją lewą piersią, aż do prawego boku. Wylewała się z niej krew, zielona maź i coś czarnego na co nie chciałam patrzeć.
Odwróciłam wzrok. Wiedziałam, że to jedna z tych ran, które pozostawiają paskudne blizny do końca życia. O ile oczywiście przeżyję.
– Blizna nigdy nie zniknie, prawda? – zapytałam Alfę, chcąc być zaprzeczył. Nie zamierzałam pytać czy przeżyję. Chłopak nic nie mówił, ale jego spojrzenie zdradzało wszytko. Zamknęłam oczy i spróbowałam się uspokoić. Nie zamierzałam płakać z powodu głupiej blizny. Miałam ważniejsze problemy. Na przykład to czy przeżyję.
Drżącymi rękami zaczęłam zapinać guziki koszuli, ale Alfa powstrzymał mnie. Spojrzałam na niego pogardliwie.
– Chcesz popatrzeć? – zapytałam drwiąco. – Nie dość się już dzisiaj mnie naoglądałeś?
Zacisnął zęby,a w jego oczach pojawiły się niebezpieczne ogniki.
– Muszę oczyścić ranę, więc tak, chcę sobie popatrzeć. Rozepnij to co zdążyłaś zapiąć.
Już się nie uśmiechał, już nie był miły, już nie był opiekuńczy. Teraz był wojownikiem. Wojownikiem, który rzucał mi nieme wyzwanie. A ja zamierzałam je przyjąć. Nie byłam tchórzem. A w każdym razie już nie.
Rzuciłam brunetowi pogardliwe spojrzenie i jednym ruchem rozerwałam koszulę, powodując, że guziki oderwały się od niej i potoczyły się po jaskini, znikając w ciemnościach.
Alfa w ogóle się tym nie przejął, tylko uklęklnąl koło mnie i wyciągnął dłonie w moją stronę, najwyraźniej chcąc pomóc mi się położyć. Ale ja nie chciałam jego pomocy. I choć bolało mnie, jak w Hadesie, to nie wydałam z siebie najmniejszego odgłosu, gdy kładłam się z powrotem na jaskiniowej podłodze. Wiedziałam, że zachowuję się głupio i irracjonalnie, ale nie obchodziło mnie to.
Byłam zła. Zła na potwora, który mnie zaatakował, zła na Alfę, że ciągle udowadniał mi, jak głupia tak naprawdę jestem. Zła na ranę, przez którą miałam być oszpecona do końca mojego nieśmiertelnego życia. Ale najbardziej byłam zła na siebie. Za to, że pozwoliłam się tak mocno zranić, za to, że pozwoliłam na to, żeby Alfa się mną opiekował i w końcu za to, że pozwoliłam by kierowały mną emocje. Powinnam być bardziej opanowana, powinnam być bardziej skupiona, powinnam być… Powinnam być taka jak kiedyś.
I chociaż Thalia pewnie tego nie chciała, wrzeszcząc na mnie, sprawiła, że się ocknęłam. Nie zamierzałam już więcej zdradzać, tchórzyć, czy zmieniać się.
Drgnęłam, czując delikatne fale na moim brzuchu, przynoszące mi ulgę. Uniosłam głowę i zobaczyłam, że Alfa siedzi pochylony nade mną, a spod jego rąk spływa coś na kształt wodnistej, niebieskiej energii. Zmarszyczyłam brwii.
– Czy to jest woda? – I nie czekając na jego odpowiedź dodałam – Jesteś synem Posejdona?
To dlatego przyjaźnił się z Page. Była jego siostrą! Uśmiechnęłam się do siebie triumfalnie, ciesząc się, że udało mi się nareszcie rozwiązać dręczącą mnie zagadkę.
Ale Alfa uśmiechnął się lekko i pokręcił głową.
– To nie woda, lecz działa podobnie, jak woda dla dzieci Posejdona.
Poczułam nacisk na brzuch i pieczenie. Syknęłam.
– Przepraszam. Muszę oczyścić całą ranę.
– Nie ma sprawy – powiedziałam i zamknęłam oczy. Nie chciałam tego oglądać. – To co to jest, ta ” nie woda”?
Mogłam przysiąc, że się zaśmiał, choć nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Sprawiło to, że się uśmiechnęłam.
– Ta ” nie woda „, jak ją określiłaś to jedna z najczystszych rodzaji energii. Chaos nauczył mnie, jak się nią leczy, w razie gdyby stało się coś bardzo poważnego.
Jego ręce zatrzymały się na sekundę i usłyszałm ciche – Cholera.
– Nie jestem głupia Alfa. Wiem, że jest niebezpiecznie. Ale byłoby mi łatwiej gdybyś mi w końcu powiedział co się wydarzyło.
– Wiem. – powiedział cicho, po czym wziął głęboki oddech i zaczął opowiadać. – U mnie w domu żyje wiele rodzaji potworów, gdyż mamy wiele rodzaji bogów.
Nie wtrącałam się, choć nie wiedziałam do czego zmierza.
– Jest ich tyle, że nie mamy dla nich nawet nazw i po prostu oznaczamy je numerami. Jednak czasami… Istnieją wyjątki.
– Jakie to wyjątki? – zapytałam, uważając na to by głos mi zadrżał
– Czasami, gdy potwory są na tyle wytrzymałe… Scalają się ze sobą i tworzą się niebezpieczne krzyżówki. Nie są bardziej wytrzymałe, niż inne potwory – dodał, uprzedzając moje pytanie – lecz łączą w sobie cechy obu potworów, co powoduje, że gdy zostaniesz przez takiego potwora zraniony…
– To nie przeżyjesz. – dokończyłam . – A ja zostałam zraniona przez taką właśnie krzyżowkę.
– Tak.
Alfa przestał poruszać rękami, ale nie zdjął ich z mojego ciała.
– To po co mnie leczysz, skoro i tak umrę? – zapytałam spokojnie i nie czekając na odpowiedź, otworzyłam oczy. Wpatrywał się we mnie nie ze strachem, smutkiem czy żalem. Wpatrywał się we mnie z pewnością w oczach.
Nie odpowiedział, tylko powrócił do uzdrawiania mnie. Westchnęłam, ale zamknęłam oczy.
– To nie była twoja wina. – powiedział.
– Słucham? Skąd wiedziałeś, że… – urwałam, nie chcąc kończyć tego zdania.
– Domyśliłem się. Nie było to zbyt trudne. Po za tym… Znam cię.
Prychnęłam, czego chwilę później pożałowałam, gdyż wywołało to falę bólu.
– Poznaliśmy się wczoraj..
– Nie do końca.
Otworzyłam oczy.
– Nie do końca? – powtórzyłam.
– Page wcale nie skłamała Annabeth. – spojrzał na mnie przeciągle, a mnie oblał rumieniec. – Zanim trafiłem do Chaosu, byłem jednym z półbogów żyjących w obozie. A potem zbuntowałem się. Nie chciałem dłużej służyć bogom, uważałem, że nie zasługują na to bym poświęcał dla nich życie swoje i swoich bliskich. – spojrzał mi w oczy. – Wciąż tak uważam.
– Więc odszedłeś. – dokończyłam.
– Tak. Page poznałem w zupełnie innych okolicznościach. – dodał, widząc malujące się na mojej twarzy pytanie. – Ale od czasu do czasu, w tajemnicy przed wszystkimi wracałem do obozu co jakieś pięćdziesiąt lat, na dwa tygodnie, tydzień, miesiąc. Raz chyba spędziłem tu pół roku. – Uśmiechnął się do mnie. – Poznawaliśmy się Annabeth już wiele razy. Czasami byłem synem Posejdona, czasami Ateny, a czasami też Hermesa.
Byłam oszołomioma, oburzona, ale też rozbawiona.
– Po co mi to mówisz?
Przez chwilę nic nie mówił, tylko oczyszczał ranę.
– Krzyżówka, która cię zaatakowała została tu pewnie wysłana przez Gaję,a skoro tak, to została starannie wybrana. Nie mogłaś się obronić. Jeden ze scalanych potworów tej krzyżowki, potrafił wynurzać się z cienia. Nie mogłaś go zauważyć, ponieważ wcześniej najwyczajniej w świecie go tam nie było.
Wzruszył ramionami, ale nagle przypomniało mi się coś.
– Ty wiedziałeś. Pamiętam, że zatrzymałeś się i …
– Przeczuwałem, że się pojawi. – poprawił mnie chłopak. – To zasadnicza różnica.
– Ale skąd?
– Bo mnie też kiedyś zaatakowała ta krzyżówka.
Zamarłam.
– Skoro ja przeżyłem to ty też przeżyjesz.
Prychnęłam.
– Tak, na pewno leżąc w jaskini wyzdrowieję.
Ale co dziwne, myśl o śmierci już mnie nie przerażała. W pewnym sensie, chciałam umrzeć. Ale nie zamierzałam mówić tego Alfie
Chłopak przestał mnie uzdrawiać i podniósł mnie do pozycji siedzącej. Tym razem nie zabolało..
– Skoro umieram, to czemu czuję się lepiej. I dlaczego nie teleportowałeś mnie do Obozu Herosów? Tam na pewno miałabym lepsze szanse na przeżycie.
Jego mina mówiła co innego.
– Posłuchaj Annabeth bo to bardzo ważne. – W jego oczach znowu pojawiły się te niebezpieczne błyski. – W twoim ciele znajduje się trucizna, którą żadne lekarstwo nie jest w stanie pokonać, a przemieszczanie się tylko pogorszyło by sprawy.
Zacisnął ręce na mojej taliii.
– Wszystko zależy tylko i wyłącznie od ciebie. Przeżyjesz jedynie jeśli będziesz silna, rozumiesz?
Kiwnęłam głową, wiedząc, że ma rację.
– Znajdujesz się teraz w czwartym stadium choroby.
– Czwartym? – Powtórzyłam. – A jakie są trzy poprzednie?
Uśmiechnął się pogardliwie.
– Przecież wiesz. I wiesz również, na czym polega to i następne stadium. Jesteś mądrą dziewczyną Annabeth, już dawno się domyśliłaś.
Miał rację. Wspomnienia wciąż do mnie nie wróciły, ale przypomniałam sobie inne rzeczy, których pamiętać wcale nie chciałam.
Najpierw był ogień. Pamiętałam, jak we mnie szalał.
Potem przyszła kolej na otępienie, i pustkę, a po niej znów wrócił do mnie ogień.
Teraz nastąpiła chwilowa poprawa, cisza przed burzą.
– Znowu wróci ogień. – powiedziałam, będąc dziwnie spokojna. – Mam rację, prawda?
Ogniki w jego oczach zaczęły wykonywać piruety.
– Tak. Teraz przyjdzie ogień.
I tak jakby został przywołany, pojawił się. Zrobiło mi się gorąco i poczułam, jak osuwam się w ciemność. Ale tym razem ogień już mnie nie przerażał. Jego ramiona chwyciły mnie w objęcia i zaczęliśmy tańczyć, a płomień w moim sercu rósł i rósł.
– Nie ufaj mu…
Usłyszałam cichy głos, ale nie przejęłam się nim.
Tańczyłam z ogniem, balansując na krawędzi życia.
Łał. Naprawdę uwielbiam twoją serię. Przesyłaj szybko kolejną! Już nie mogę się doczekać!
Jestem za tym abyś napisała ksiazke i mi ja dała! Uwielbiam to opowiadanie! Jedno z moich ulubionych na blogu! Jest po prostu świetne! Fajnie sie czyta, jest akcja i nie ma monnotonych zdarzeń i co najważniejsze, nie da sie przewidzieć co sie stanie dalej :3
Moja droga! Pisz dalej i to szybko. Wow podziwiam cie ze praktycznie co dwa dni widzę nowe opowiadanie!
Więc czekam 😀
Nieziemskie! Ja czytam na FF, więc się pytam kiedy tam dodasz rozdział. Więc kiedy?
robi wrażenie ;D dawno tu nie zaglądałam i ciesze się, że trafiłam na twoje opowiadanie, bo mam po co częściej przychodzić ;]
Ja czytam na Twoim blogu 😉 nieziemskie jest, ale czemu na FF jest wiecej rozdziałów? (chlip, chlip)
Jesteś moim bogiem. Poprzednich nie komentowałam bo w górach miałam zasłony internet ale wiedz, że czytałam wszystkie części. KOCHAM TO! Aż brak słów, żeby to opisać. A i ja też jestem za pomysłem, żebyś napisała książkę.
PS Jak nazywa sie twój blog, bo FF mało mówi.
http://alfa-i-omega-alishacet.blogspot.com/
A FF to skrót od http://www.fanfiction.net/
Wystarczy, że wpiszesz Alfa i Omega do wyszukiwarki na FF i wybierzesz ,, Alfa i Omega >> by Alishacet” i już. Mam nadzieje, że pomogłam ^^
Bogowie, to jest prze wspaniałe! Oj pisz szybciej, bo wybuchnę!
Kocham wszystkie części tego cuda 😉 Czekam aż wyślesz cd 😉