Zemsta Gai
Cz.2
Zaginiony Trójząb (4)
Dal Eireny, Boginki i Chione;)
Chyba komuś obiecałem, że skończę ten rozdział w tydzień…;)
-Gdzie ty byłeś?- Zapytała zniecierpliwiona Charlotta.
Spojrzałem na nią, była dziś ubrana w obcisłe dżinsy, lekką, czarną kurkę, zieloną czapkę i skórzane rękawiczki. Patrzyła na mnie dość karcącym wzrokiem, no, ale co miałem jej powiedzieć?
-Musiałem się wracać ze dwa razy, po kurkę i takie tam.- Próbowałem się usprawiedliwić. Nic nie poradzę, w obozie jest cały czas lato lub wiosna i zupełnie zapomniałem, że po za jego granicami jest aktualnie zima…
-Ty zawsze musisz się spóźnić, leniu?.- Powiedziała, a uśmiech powoli zaczął witać na jej twarzy.
Coś było na rzeczy.
-Nic na to nie poradzę, a gdzie John?- Zapytałem z nadzieją, że nie tylko ja się spóźniłem.
-Gdzieś się tu szwędał. ….
Nagle śnieżka uderzyła w kurtkę Charlotty.
-Jestem!- Krzyknął syn Apolla.
-Dobra, idziemy.- Oznajmiłem.
Zaraz po przekroczeniu linii lato/zima poczułem chłód przeszywający mnie do szpiku kości, mocniej zaciągnąłem czapkę na uszy i włożyłem ręce do kieszeni, ale i tak było mi bardzo, bardzo zimno. Trójząb mojego ojca nie mógł znaleźć sobie lepszego momentu żeby się popsuć, musiał to zrobić akurat w czasie zimy. Nie zdziwiłbym się gdyby po kilkunastu minutach marszu z mojego nosa zwisały sople lodu. Nikt się do nikogo nie odzywał, po prostu każdy wdech ustami zamrażał gardło. Teraz, już wiem, dlaczego jest zima, wiosna, lato, jesień, a nie tylko zima i lato. Przechodząc pod jednym z drzew, spadła na mnie spora dawka śniegu. Oczywiście Charlotta i John mało nie popadali ze śmiechu, ale ja wcale nie byłem zachwycony tym, że śnieg wpadł mi za kołnierz. Cały zacząłem się trząść, na szczęście nie byłem mokry, (czego moi towarzysze muszą mi pozazdrościć), bo śnieg to w końcu też woda i zaraz po tym jak się rozpuszczał po prostu odparowywał… Bycie synem Posejdona czasem się jednak przydaje.
Po naprawdę ciężkiej, dwudziestominutowej przeprawie przez zaspy śnieżne, dotarliśmy do ulicy, po której, jak widać mało, kto dziś jeździł… No, ale trudno się dziwić, w zamieć śnieżną nie wychodzi się z domu, a co już mówić nie opuszcza się ciepłego i słonecznego obozu, w którym nadal bym był, gdyby nie kapryśne artefakt. Co jakiś czas zerkałem przez ramię, czy przypadkiem nie nadjeżdża jakiś samochód. Za którymś razem, zobaczyłem zbliżające się do nas światła samochodu. Szturchnąłem Charlottę w ramię i wskazałem w kierunku nadjeżdżającego pojazdu.
Pomyśleliśmy, że kierowca zatrzyma się, jeśli zobaczy trójkę nastolatków w środku zamieci śnieżnej…. No i mieliśmy rację, czarny Mercedes Sprinter zatrzymał się kilka metrów przed nami. Po kilku chwilach wyskoczył z niego zaniepokojony i trochę zdziwiony mężczyzna w czarnej czapce, kurtce i dżinsach.
-Co wy tu robicie w taką pogodę?!- zapytał.- Rodzicie nie uczyli was, że nie wychodzi się podczas zamieci z domu? Wsiadajcie!
Załadowaliśmy się do Mercedesa, który po chwili ruszył. Ciepło rozeszło się po naszych ciałach i zaczęliśmy zdejmować kurtki.
-Martin jestem.- Przedstawił się kierowca-, Ale wszyscy nazywają mnie Marti, albo Morti.
-Ja nazywam się Charlotta, to jest John, a to Max.- Odezwała się Charlotta.
-Gdzie was podrzucić?- Zapytał.
-A, dokąd jedziesz?- Spytałem.
-Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.- Powiedział.
-Przepraszam- Powiedziałem.- My do miasteczka Pensacola.
-O, to dobrze się składa, ja jadę do Montgomery w stanie Alabama.- Oznajmił.- Z stamtąd już nie daleko…. Zaraz, zaraz.. Wasi rodzice wiedzą o tym, że tam jedziecie, tak? Nie chcę mieć potem policji na karku za uprowadzenie trójki nieletnich. –Powiedział.
-Oczywiście, że wiedzą!- Oznajmił John.
-Aha, to okey.- Powiedział po chwili namysłu i włożył płytę CD do radia. Przez parę dobrych chwil jechaliśmy w ciszy, słuchając Summer Paradise, There she goes i number 1. Rozglądałem się po samochodzie, musiał być nowy, wszyściutko lśniło, żadnych uszkodzeń… Fotele też były bardzo wygodne.
-Wiecie co? Dziś na granicy Kanada, USA złapała mnie policja… Naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie można wypić sobie piwa przed ruszeniem w drogę, w każdym razie przed mandatem uratowała mnie mała pasażerka, dosłownie dziewczynka, która miała może z jedenaście lat. A wiecie jak to zrobiła?- Zapytał Morti.
-Pewnie zaraz się dowiemy…- Mruknąłem zaciekawiony historyjką kierowcy.
-Wyszła z busa, spojrzała policjantowi prosto w oczy, a policjant klepnął mnie w ramię i powiedział żebym już sobie jechał i nie pił więcej za kółkiem. Zauważyłem tylko, że oczy dziewczynki mają jakiś dziwny kolor, no, ale cóż, farta miałem dziś.- Oznajmił.
-To trochę dziwne, nie?- Zapytał John.
-Może i dziwne, liczy się to, że mam pięć stów w kieszeni, mojej, a nie policji, prawda?- Zaśmiał się.
-No jasne.- Powiedziałem.
Szczerze, to wsiadając do tego busa myślałem, że to podstęp, a kierowca jest jakimś potworem. No, ale na szczęście się pomyliłem. Morti jest spoko i nawet podrzuci nas prawie do celu.
Przez jakąś godzinę, słuchaliśmy przygód Martiego z kilku ostatnich dni, opowiadał też, jak idą mu interesy i ogólnie dodał też coś o sobie i swojej żonie….
-No dzieciaki, dojeżdżamy do York, stanę na stacji benzynowej, chcecie coś sobie kupić?- Zapytał.
-Mhm.- Mruknąłem.
Powoli zacząłem dostrzegać zarysy niewielkiego miasta, średniej wielkości budynki i bloki mieszkalne. Chodniki były puste, a ulice mocno zaśnieżone, dlatego nasz kierowca zwolnił, do jakichś dziesięciu kilometrów na godzinę…
Po pewnym czasie znaleźliśmy stację benzynową BP.
-Załoga wysiadać! Za pięć minut macie tu być spowrotem.- Oznajmił.
Niechętnie założyłem na siebie kurtkę i razem z Charlottą i Johnem weszliśmy do sklepu. No tak, bardzo wysokie ceny stacji benzynowych, baton który normalnie kosztuje 0,5$ ,tu jest wart 1,5$, znakomicie. Kupiłem dwie, moje ulubione, drożdżówki z toffi. Podszedłem do kasy, szybko uwinąłem się z zapłatą i wróciłem do busa. Chwilę później w komplecie ruszyliśmy w dalszą drogę. Morti, co chwilę wyciągał ze schowka kilka pianek.
-Po, co ja się pakowałem w te nadgodziny… Mówili, że dobrze płacą, to nic trudnego, Kanada… Kasy mi się zachciało, a żona czeka w domu.- Powiedział.
-Dostaniesz większą wypłatę i trochę poszalejesz, patrz na plusy, nie minusy.- Oznajmił John- Ja zawsze tak robię.
Skinął ponuro głową.
– Non stop nie ma mnie w domu, zawsze, gdy już chcę brać kilka dni wolnych, dzwoni kolega i grzecznie pyta „weźmiesz nadgodziny?”. No i przeważnie biorę, dlatego pół tygodnia jestem po za domem. – Powiedział smutno.
Przez dłuższy czas słuchaliśmy wiadomości, w których cały czas pojawiały się informacje o wypadkach na drogach i klęskach żywiołowych typu grad wielkości piłek do ping-ponga w Waszyngtonie.
-„Miśki stoją z suszarką na „85” przed wjazdem do Braselton” – odezwał się głos w CB radiu.
-Przyjąłem, dzięki.
-Jakie miśki? – Zapytałem uśmiechając się.
-Policja z miernikiem prędkości, to taki slogan kierowców.- Oznajmił spokojnie Marti.
*#*
Pomału zaczęło się ściemniać, gdy właśnie minęliśmy tabliczkę „Montgomery”. Pomału zaczęły się zapalać latarnie oświetlające drogę. Jechaliśmy cały czas prosto, przejechaliśmy pod trzema mostami po kolei i skręciliśmy w prawo. Mina Mortiego wskazywała wyraźnie, że jesteśmy już blisko. Zatrzymaliśmy się obok bardzo eleganckiego, białego domu… Nie Tego białego domu, on po prostu miał białe ściany. Do środka prowadziły schody z bardzo ładną balustradą w kształcie węża….
-No, to jesteśmy!- Oznajmił Marti.
-To my już sobie pójdziemy…- Powiedziała Charlotta- Nie będziemy panu przeszkadzać.
-No chyba zwariowaliście, dziś nocujecie u mnie, nie wypuszczę was w nocy w takie zimno- Powiedział. – Moja żona na pewno się zgodzi.
-Na pewno nie będziemy przeszkadzać?- Zapytałem- Nie chcielibyśmy sprawiać kłopotów…
-Z przyjemnością was przenocuję.- Powiedział z uśmiechem na twarzy.
Wysiedliśmy z busa. Gdy stanąłem na nogi, prawie upadłem, tyle godzin bez ruszania się…. Ała.
Martin otworzył drzwi do domu. W przedsionku zdjęliśmy buty i kurki i trochę nieśmiało weszliśmy do przedpokoju. Z jednego z pokoi wyszła brązowowłosa kobieta, o jasnej karnacji skóry, ubrana w dżinsy i podkoszulek na ramiączka. Spojrzała na nas trochę zdziwiona..
-Kochanie, to są Max, Charlotta i John, nadal mamy wolny pokój gościnny prawda?- Zapytał.
-Tak, tak…. Witajcie w naszych skromnych progach, nazywam się Caroline i jestem jego żoną…, Co was tu sprowadza?- Zapytała.
-Zabrałem ich ze sobą w okolicach Nowego Jorku, chcą dotrzeć do Pensacola, więc podrzuciłem ich aż tutaj…. Jest już ciemno i nie chcę, aby stała im się jakaś krzywda, więc zaprosiłem ich do nas…- Oznajmił Morti.
-Dobrze, zaprowadź ich do pokoju gościnnego, a ja zajmę się kolacją.- Powiedziała Caroline.
-To ja pani pomogę. – Powiedział John.-Umiem trochę gotować.
No tak, chyba zapomniałem wam powiedzieć o tym, że John serio, serio umie gotować i wychodzi mu to całkiem dobrze. Jakiś czas temu na ognisku przyrządzał dziczyznę, była tak smaczna, że nawet dzieci Aresa przyznały, że im smakowało. A to duże wyróżnienie dla syna Apolla.
Weszliśmy do niezbyt dużego, ale przytulnego pokoju, miał ściany w kolorze zielonym i trzy(fart nie?) Białe łóżka, wyglądały tak przytulnie, że serio chciałem się teraz na nich położyć. Charlotta usiadła na jednym z nich i położyła plecak na podłodze….
-Rozgośćcie się tu i przyjdźcie do kuchni na kolację, zobaczymy, co moja żona i wasz przyjaciel wymyślą- zaśmiał się i zamknął za sobą drzwi.
-Miły koleś, nie?- Zapytałem.
-Dobrze trafiliśmy.-Oznajmiła Charlotta.- Tylko jak my się mu odwdzięczymy?
-Mamy kasę i drachmy… ze złota. Coś się wymyśli.- Powiedziałem.
Położyłem plecak na łóżku i poszedłem do kuchni. Podłoga była wyłożona brązowymi panelami, które nie wyglądały na tanią sklejkę, lecz na dębowe drewno. W powietrzu unosił się aromatyczny zapach czegoś, co było przygotowywane w kuchni. Usiedliśmy przy okrągłym stole, na jego środku stał wazon z różami, co wyglądało bardzo ładnie, w połączeniu z białym obrusem. Marti czytał gazetę i co jakiś czas się uśmiechał mrucząc pod nosem, ‘ale ci politycy są głupi”.
-Danie specjalne nadchodzi!- Odezwał się John. Wszyscy spojrzeli w stronę drzwi od kuchni. Wyszła z nich Caroline niosąc pełną tacę golonki. Zaraz za nią szedł syn Apolla z talerzami i sałatką grecką.
Mój żołądek domagał się wyraźnie „jeść!”. Gdy wszyscy usiedli nałożyłem siebie spory kawałek mięska i trochę sałatki.
Wszystko zniknęło naprawdę szybko, John się postarał, czuć było te przyprawy z „górnej półki”. Grzecznie podziękowaliśmy i poszliśmy do pokoju. Chwilę po tym jak położyłem się na łóżku odpłynąłem do krainy snów….
Jejku, jejku. Wiem, że w tym rozdziale nie było żadnej walki itd. Itp. Ale gdyby w każdym rozdziale herosi z kimś walczyli, to by końca misji nie dożyli:) Mam nadzieję, że się wam podoba… Podoba?:D
Ale powiedzcie serio co myślicie
Super! Ciekawe, myślałam że Morti serio jest potworem 😀 Zaskakujące! Błędów chyba nie wypatrzyłam
Robisz mało błędów, ale dosyć poważnych. Błagam, uważaj na nie!
Po pierwsze: łączysz ze sobą zdania, które nie mają nic wspólnego. Uważaj na to i wahaj się postawić kropki. Lepiej pisać krótkimi zdaniami niż długimi, pozbawionymi sensu.
Po drugie: Mylą ci się zasady pisania dialogów. Postaram ci się wszystko wyjaśnić, w razie czego – pytaj. Jeżeli chodzi o dialogi to ten błąd jest akurat niezwykle rażący. Dlatego unikaj go jak ognia!
,,Przy pisaniu dialogów występują dwie formy i jedna przynależna do pierwszej. Forma pierwsza wygląda następująco:
– Wiem, o co ci chodzi – powiedziała. –> Gdy po myślniku występuje wyraz określający sposób, w jaki został przekazany komunikat, na końcu wypowiedzi nie stawiamy kropki, a wyraz określający ten sposób piszemy z małej litery. Określenia owego sposobu to np.: powiedziała, mruknęła, krzyknęła, wykrzyczała, wymruczała, syknęła, prychnęła, żachnęła się, szepnęła itp.
Forma odchodząca nieco od powyższej występuje w zdaniach, takich jak:
– Chciałabym… znaczy… nie potrafię… – nie mogła się wysłowić. –> Tu, po myślniku, nie występuje jeden z wyrazów podanych wyżej, ale wciąż jest to określenie sposobu. Wypowiedziała słowa niezbyt składowo, nie potrafiła znaleźć odpowiedniego określenia, to znaczy, że nie mogła się wysłowić.
Forma druga wygląda następująco:
– Gdybym tylko wiedziała. – Podeszła do okna, by wyjrzeć na ulicę. –> Gdy po myślniku nie pojawia się wyraz określający sposobu przekazania wypowiedzi, kończymy tę wypowiedź kropką lub innym znakiem interpunkcyjnym (? | ! | ?! | …), a wyraz po myślniku piszemy z dużej litery.
Pozostaje jeszcze reguła „środkowego wtrącenia narratora”. Na przykład:
– Nie wiem, czy jeszcze go zobaczę – powiedziała roztrzęsionym głosem – ale mam taką nadzieję.
Lub:
– Nie wiem, czy jeszcze go zobaczę – podeszła do okna – ale mam taką nadzieję.
W tym przypadku, takiego wtrącenia pomiędzy dwiema częściami wypowiedzi, nie stawiamy kropek przed myślnikami, a same wtrącenia piszemy zawsze z małej litery. To łatwo zapamiętać – po prostu nie „kroimy” zdania.”
Mam nadzieję, że rozumiesz o co mi chodzi
Poniżej wypiszę trochę błędów, które wyłapałam (nie wszystkie, bo jest ich sporo).
-Gdzie ty byłeś?- Zapytała zniecierpliwiona Charlotta. – ,,zapytała” małą literą
-Musiałem się wracać ze dwa razy, po kurkę i takie tam.- Próbowałem się usprawiedliwić. – Bez przecinka po dwa razy.
-Ty zawsze musisz się spóźnić, leniu?.- Powiedziała, a uśmiech powoli zaczął witać na jej twarzy. – Jeżeli zadajesz pytanie to NIGDY po pytajniku nie stawiasz kropki! Powiedziała – małą literą. Lepiej by brzmiało – uśmiech powoli zaczął pojawiać się
-Jestem!- Krzyknął syn Apolla. – Krzyknął – małą literą.
-Dobra, idziemy.- Oznajmiłem. – Bez kropki po idziemy i mała litera po pauzie.
Teraz, już wiem, dlaczego jest zima, wiosna, lato, jesień, a nie tylko zima i lato. – No dlaczego? Nie wyjaśniłeś tego!
Przechodząc pod jednym z drzew, spadła na mnie spora dawka śniegu. – Zdanie podrzędne (Przechodząc pod…) nie stanowi ze zdaniem nadrzędnym spójnej całości. Pozbawiłeś te zdania podmiotu i brzmią one tak, jakby to śnieg przechodził pod drzewem. Gdy przechodziłem pod jednym z drzew, spadł na mnie śnieg.
Cały zacząłem się trząść, na szczęście nie byłem mokry, (czego moi towarzysze muszą mi pozazdrościć), bo śnieg to w końcu też woda i zaraz po tym jak się rozpuszczał po prostu odparowywał… – BOGOWIE! Przecinek przed nawiasem, przecinek po nawiasie… Gdybym usunęła nawias otrzymam dwa przecinki koło siebie! NIGDY ALE TO NIGDY nie stawiamy przecinka przed nawiasem.
Po naprawdę ciężkiej, dwudziestominutowej przeprawie przez zaspy śnieżne, dotarliśmy do ulicy, po której, jak widać mało, kto dziś jeździł… – Bez przecinka przed dotarliśmy i przed kto.
No, ale trudno się dziwić, w zamieć śnieżną nie wychodzi się z domu, a co już mówić nie opuszcza się ciepłego i słonecznego obozu, w którym nadal bym był, gdyby nie kapryśne artefakt. – A co już mówić? Skąd ci to przyszło do głowy? A co dopiero – to rozumiem. Przymiotnik kapryśne wskazuje na liczbę mnogą, a po nim występuje liczba pojedyncza. Cos jest nie tak!
Za którymś razem, zobaczyłem zbliżające się do nas światła samochodu. – Bez przecinka przed zobaczyłem.
Pomyśleliśmy, że kierowca zatrzyma się, jeśli zobaczy trójkę nastolatków w środku zamieci śnieżnej…. – Bez przecinka przed jeśli. Nie istnieje „czterokropek”! Jest tylko wielokropek składający się z TRZECH kropek. NIGDY nie występują po sobie dwa znaki interpunkcyjne (wielokropek to jeden znak interpunkcyjny).
-Martin jestem.- Przedstawił się kierowca-, Ale wszyscy nazywają mnie Marti, albo Morti. – Bez kropki po jestem. CO ROBI TEN PRZECINEK PO PAUZIE? Usuń go! Usuń go! USUŃ GO! -> – Martin jestem – przedstawił się kierowca – ale wszyscy nazywają mnie Marti, albo Morti.
-Gdzie was podrzucić?- Zapytał. – Zapytał z małej litery ^^
-A, dokąd jedziesz?- Spytałem. – BEZ PRZECINKA PO A! Spytałem małą literką
-Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.- Powiedział. – Bez kropki po pytanie, powiedział małą literą.
-Przepraszam- Powiedziałem.- My do miasteczka Pensacola. – Powiedziałem małą literą. Reszta dobrze.
Przez parę dobrych chwil jechaliśmy w ciszy, słuchając Summer Paradise, There she goes i number 1. – Tytuły bierzemy w cudzysłów! Bez przecinka przed słuchając (nie stawiamy go niemal przed wszystkimi czasownikami z końcówką -ąc).
Pomału zaczęło się ściemniać, gdy właśnie minęliśmy tabliczkę „Montgomery”. Pomału zaczęły się zapalać latarnie oświetlające drogę. – Powtórzenie: pomału
Z jednego z pokoi wyszła brązowowłosa kobieta, o jasnej karnacji skóry, ubrana w dżinsy i podkoszulek na ramiączka. – Bez przecinka przed o. Podkoszulek na ramiączkach – zjadłeś ch 😀
Witajcie w naszych skromnych progach, nazywam się Caroline i jestem jego żoną…, Co was tu sprowadza? – Kropka po progach. BEZ PRZECINKA PO WIELOKROPKU!
Weszliśmy do niezbyt dużego, ale przytulnego pokoju, miał ściany w kolorze zielonym i trzy(fart nie?) Białe łóżka, wyglądały tak przytulnie, że serio chciałem się teraz na nich położyć. – Kropka po pokoju. Dlaczego białe łóżka napisałeś z wielkiej litery? Nie było kropki.
Mam nadzieję, że się nie obrazisz xP
Proszę także abyś pisząc dialogi rozdzielał litero od pauz spacjami – wygląda to bardziej estetycznie
Pozdrawiam!
Te wszystkie wielokropki i przecinki i duże litery o korekta Worda, a nie moja xd nie obrażę,dzięki za wytłumacznie niektórych rseczy, po prawe połowa była z mojej winy a nie tego że word mi korektował:)
W takim razie przepraszam – Word ma swoje zasady o.O
Dzięki za opinię i wypomnienie wad 😀
Wow poprzednik sie rozpisany więc hmm.. Czytałam to wczoraj i znasz moja opinie.
Czekam z niecierpliwością na następna czesc 😀
😀 😀 😀 😀 😀
Cudnie to napisałeś. Było trochę błędów, które wymienił Moore_, ale ja jestem zbyt leniwa, więc nie będę się powtarzać ;). Bardzo fajnie wychodzi Ci pisanie. Trzymaj tak dalej :).
Pozdrawiam
Siostrzyczka 😛
Dzięki siostrzyczko 😀
Proszę, starszy braciszku :D.
Świetne, aż się zaczytałam xd
Pisz dalej, czekam na więcej!
Fajne, a wszystkie błędy wypisali ! Jak tak dalej pójdzie to będę o 6 wstawała i komentowała Czy następna część może się pojawić na moje ferie? Miałabym wtedy co robić 😉 Zaczynają się 19.
W ferie… Nom, powinna:)