To znowu ja. Ta część jest o cztery strony Worda dłuższa, więc mam nadzieję, że długośc jest w sam raz ;). Wiem, że pod koniec zmieniam czas, ale w tedy Angela myśli. A i jeszcze jedno następne części będę też pisała w narracji pierwszoosobowej.
Gwizd pociągu obudził mnie ze snu. Rozejrzałam się po przedziale. Nadal byłam sama. Dotknęłam policzka i przekonałam się, że podczas snu także płakałam. Westchnęłam i sprawdziłam co tym razem zapakowałam do torby podróżnej. Na wstępie informuję, że bardzo, ale to bardzo często wyjeżdżam za granice lub do innego miasta. Jeżeli w jednym miesiącu wyjadę trzy razy do, yyy no nie wiem kraju znajdującego się na innym kontynencie jest to bardzo zwyczajne. Przyzwyczaiłam się do tego, ponieważ z moją śmiertelną rodziną wyjeżdżaliśmy w prawie każdy weekend np. z Warszawy do Gdańska (mój tata pochodzi z Polski, a ja umiem mówić po mi.: polsku, angielsku, francusku i hiszpańsku , być może i nie jakoś wybitnie, ale potrafię porozumieć się z obcokrajowcem i załatwić ważną sprawę). Musiałam do tego przywyknąć. Pewnie nie uwierzycie mi jak powiem, że mam chorobę lokomocyjną, ale taka jest prawda. Na początku było trudno, ale z czasem przywykłam. W dzieciństwie mieszkałam w Polsce, Angli, Francji, Włoszech (paru innych krajach Europy, których nie chce mi się wymieniać), a na końcu przeniosłam się do stanów. Wiem, że wszystko wskazuje na to, że mój ojciec to Hermes, ale prawda jest inna. Nie znam mojego rodzica, ale mam pewność, że to nie ,,opiekun” podróżników. Nawet nie wiem czy jest to bogini czy bóg. Żadne ze śmiertelnych rodziców nie chciało mi powiedzieć. Tak w skrócie to ta/ten wielmożna/y on/ ona po prostu ma mnie gdzieś. Czasami bywa to trochę przykre, ale cóż wszystko trzeba przeżyć. Nauczyły mnie to ,,cudowne przygody” zafundowane przez bogów i nie tylko. Od razu ostrzegam. Jeśli myślisz, że dzięki temu, że jest się herosem ma się zagwarantowaną prawdziwą miłość i przyjaźń to się mylisz. Jeśli nie jest się córunią Afrodyty, która każdego dnia chodzi w bluzkach z ogromnym dekoltem i obcisłą, bardzo krótką spódniczką , to bycie popularnym nie staję się takie łatwe. Co prawda kilka normalnych osób także przyjeżdża na obóz . Percy, Annabeth, Jason, Leo , Piper, Michael – oczywiście oni są bardzo mili, przyjacielscy i troskliwi, co nie oznacza, że ktokolwiek pamięta moje imię albo mnie zauważa. Ciągle wyjeżdżają na misję lub mają ważne rzeczy do wykonania , więc nawet nie mogłam ich dobrze poznać. Dobra, wracając do historii. W obszernej torbie tym razem znalazłam kompas, miętówki, czekoladę, wodę, moja spinkę do włosów, która zmieniała się w hełm, pierścionek-tarczę , mój ulubiony sztylet, portfel z paroma złotymi drachmami i studolarowym banknotem śmiertelników, termos z nektarem, pudełko z ambrozją, bochenek chleba ( no co? Zawsze może się przydać), szczotkę do włosów (której muszę użyć w najbliższej przyszłości), i bransoletka z pereł. Nie są to zwyczajne perły. Atena podarowała mi je rok temu, ostrzegając przy okazji , że mam tylko jedną szansę aby je dobrze użyć, ale jak to ma w zwyczaju nie powiedziała jak mam je wykorzystać ani w czym są takie zwyczajne.. Może córka bogini mądrości już dawno by rozgryzła tę zagadkę, ale ja nie miałam bladego pojęcia o co w tym chodzi. Zdjęłam płaszcz i dołączył on do moich przydatnych rzeczy znajdujących się w wytartej torbie.
Zamknęłam ją i zawiesiłam sobie na ramię. Jęknęłam i wstałam. Do moich zdrętwiałych nóg nareszcie zaczęła bezproblemowo dopływać krew. Podeszłam do lustra, które wisiało parę metrów ode mnie . Włosy miałam tak skołtunione, że spędziłam resztę drogi ciągnąć się za nie tak mocno, że do oczu napłynęły mi łzy lub, jak kto woli ,,czesząc się”. Po (jak mi się zdawało) wiekach automatyczne drzwi otworzyły się na oścież . To nie był już ten sam stan. To była Floryda i to całe Hollywood.
– Wysiadać!- rozkazał ochrypnięty głos, którego wolałam się posłuchać. Oczywiście sznurówka od conversów zaplątała mi się w.. jak to się nazywa? Nieważne, tak czy, siak miałam spotkanie twarzą w twarz z niezbyt czystym chodnikiem. Na moje szczęście nikt się tym jakoś specjalnie nie przejął.
Wstałam i otrzepałam się z kurzu. Rozejrzałam się dookoła. Przyznaję to miejsce było przepiękne. Mimo tego, że był ranek niebo miało granatowy odcień. Silny wiatr rozwiewał mi włosy i cała moja praca poszła na marne . Palmy kołysały się w równym tępię. W lewo, w prawo i wyprost. Za każdym razem ten sam układ. Wyglądało to jak klasyczny, zapomniany taniec przy prawie niedosłyszalnej muzyce. Prawie. Szum liści i kroki przechodniów wybijały stały rytm. Zaczęłam pukać palcem wskazującym w lampę znajdującą się po mojej prawej stronie. Skądś znałam ten utwór. O bogowie zaczynam gadać jak moja pani od muzyki. Zdałam sobie sprawę, że stoję na środku chodnika kołysząc się na boki jak pijana i torując przejście. Spojrzałam na zniecierpliwioną i chrząkającą na mnie staruszkę. Miała ona siwe włosy związane w koka babciowym zwyczajem. Chodziła o lasce, która dziwnie przypominała mi węża. Odruchowo cofnęłam się i wyjęłam sztylet z torby. Jeśli to jakaś staruszka- ninja, to wolałabym być przygotowana. Jeśli nie to utwierdzę ją w przekonaniu, że młodzież XXI w. jest bardzo dziwna i nieprzewidywalna, ale zapewne już się z tym pogodziła. Kobieta zaczęła obserwować sztylet, a następnie przyjrzała mi się krytycznym wzrokiem. Jej oczy zmieniły kolor na czerwony.
– Heros, nie mag. Nie mój dział, ale co tam przecież wiszę im przysługę – rzuciła się na mnie, a ja w ostatnim momencie zasłoniłam się bronią. Muszę przywyknąć, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent moich podejrzeń to prawda. Staruszka miał bardzo szybki refleks. Szybszy nawet od orientacji niektórych obozowiczów. Źrenice zmieniły jej się w cieniutką szparkę, a ona burknęła pod nosem jakieś słowa po niezrozumiałym dla mnie języku. Zgaduję, że nie było to zaproszenie na herbatkę i ciasteczko. Potwór uśmiechnął się do mnie ukazując dwa długie kły, z których ciekł jad. Skoczyła na mnie z niesamowitą prędkością, a ja w ostatnim momencie odskoczyłam w bok. Cała ta ,,zabawa” przestała mi się podobać. NO JA WAS BŁAGAM, CZEMU NIE MOGĘ PRZEŻYĆ JEDNEJ DURNEJ PRZYGODY BEZ UDZIAŁU POTWORÓW ???Czy półbóg, który przeżywa najtrudniejszy okres w życiu musi być ciągle atakowany przez przerażające stwory?!? No rozumiem, że to ich praca, ale urlopu nie mogą se wziąć?!?Moje użalania się nad swoją sytuacją przerwał nagły ból przeszywający moją rękę. Spojrzałam tam i zaczęłam przeklinać siebie w duchu za moją niepojętą głupotę. Długi na trzy metry wąż owinął się wokół mojej prawej ręki i wbił w nią zęby. Straciłam kompletnie czucie, a mroczki pojawiły mi się przed oczami. Usłyszałam jak mój sztylet upada na bruk. Zaraz. Jeżeli udam, że zginęłam to albo mnie zostawią, albo przynajmniej przestaną męczyć, prawda?. Teatralnie się przewróciłam . Z trudem powstrzymałam odruchy ratowania przed upadkiem. Zielonowłosy ktoś podszedł do mnie, a ja zostałam zmuszona przez zdrowy rozsądek do zamknięcia oczu. Poczułam jak coś ohydnego ześlizguje się z mojej napuchniętej ręki.
– Grzeczna dziewczynka. Dziś na obiad dostaniesz całą masę twoich ulubionych szczurów gigantów. No kto jest moim ulubieńcem? Tak ty nim jesteś- No po prostu cudownie. Trafiłam na jakąś staruszkę, która gada ze swoim wężem. Prawie jak Voldemort. Do moich uszu wdarło się coś co mogłoby być mruczeniem w wykonaniu szczurojada i tupot szpilek. Odczekałam chwilę i otworzyłam oczy. Żadnego wężopodobnego nie było w pobliżu, więc spróbowałam wstać. Zakręciło mi się w głowie i o mało co nie upadłam. Jad krążył w moich żyłach, z każdą chwilą zabierając mi energię i jasność myślenia. Nektar, ambrozja. Zaczęłam grzebać w mojej torbie i wreszcie znalazłam to czego szukałam. Napiłam się nektaru, ale nie pomógł mi ani trochę. Ostatkiem sił sięgnęłam po pudełko z ambrozją. Ostatnia nadzieja. Ciągle nic. Lekarstwa, które nigdy mnie nie zawiodły, dziś okazały się tak przydatne jak paka gwoździ przy robieniu obiadu. Wiedziałam, że moje serce zaczyna bić coraz wolniej. Czułam się jakby w moich płucach była dziura, przez którą ulatywał cały tlen. Powieki stały się cięższe. Nie zorientowałam się, kiedy upadłam. Paniusia z pretensjami zaczęła na mnie wrzeszczeć, za to, że leżę na środku chodnika i toruję ruch. Nie miałam siły odpowiedzieć. Zostało mi max trzy minuty życia. Jeśli chcę przeżyć muszę sprawić, żeby ktoś się mną zainteresował. Krzyk, tak to jest to. Włożyłam w niego całą moją energię, moje żyć, moje uczucia, mnie. W tej samej sekundzie, gdy zakończyło się moje wołanie i moje istnienie chyliło się już ku końcowi. Umierałam. Jakiś nastolatek, jakaś nastolatka, słowa układające się w rymowankę po języku, którego nawet ja nie rozpoznałam, ciemność.
– Co z nią zrobimy? Przecież nie możemy jej tak zostawić- odezwał się męski głos.
– No pomyśl głupku. Co możemy zrobić z dziewczyną, którą uratowaliśmy, i która prawdopodobnie jest kimś bardzo ważnym skoro sama bogini się nią zajęła?- spytała z ironią w głosie kobieta/ dziewczyna.
-Wypuścić albo co. Nie mam pojęcia- powoli wracała do mnie siła i świadomość. Z dosyć bliskiej odległości usłyszałam cichy brzęk i skomentowanie tego przez dziewczęcy głos.
– Nadal nie wieżę, że jesteśmy spokrewnieni i, że to ty miałeś być najwyższym bogiem-
-Bardzo śmieszne Sadie. Po prostu pęka mi brzuch-
– Musisz trochę popracować nad twoim poczuciem humoru, przestać wreszcie ubierać się jak mały-dorosły i byłbyś nawet, nawet- otworzyłam oczy i przyjrzałam im się uważnie. Nastolatka miała blond włosy i niebieskie pasemka. Wyglądała na około trzynaście lat i na sobie miała ubranie z dziwnego materiału, znaczy się nie tyle dziwnego, co nie używanego w tych czasach. Wydaje mi się, że z naturalnych włókien, być , może lnu. Chłopak był trochę starszy i mocno opalony. Miał brązowe włosy i oczy. Ogólnie wydawało mi się, że zaliczył dziś kąpiel w rzece czekolady, bo i ubranie i skóra i włosy były tego samego koloru. Nawet nie podobnego, po prostu tego samego. Oboje prezentowali się całkiem nieźle. Nie byli podobni, ale miałam dziwne wrażenie, że są w jakiś sposób spokrewnieni.
– Możesz wreszcie przestać mnie pouczać i mówić jak się mam ubierać?!? Masz ważniejsze problemy niż to jak się ubieram. Chociażby zdziecinniałego boga słońca, który nie ma najmniejszego zamiaru uświadomić sobie kim naprawdę jest i tajemniczą nieznajomą- na ustach dziewczyny pojawił się sarkastyczny uśmiech i już zamierzała podjąć kłótnie z chłopakiem, ale uznałam, że jeśli czegoś nie zrobię to będę tu siedzieć do wieczora.
– Ekchem. Nie przeszkadzam wam?- uśmiechnęłam się słabo na widok ich zszokowanych min.
– Kiedy się obudziłaś?- spytał po chwili nastolatek.
– Parę minut temu- odpowiedziałam machając ręką zniecierpliwiona.- Czy ktoś mógłby mi łaskawie wyjaśnić co tu się dzieję? Jesteście jakimś dziwnym tajnym obozem herosów? Czy potomkami Hekate, którzy praktykują starożytną magię? Gdzie jestem ? Co się stało? I bez urazy, ale w co wy jesteście ubrani? – wyrzuciłam to z siebie na jednym wydechu i powoli znów oddychałam równomiernie. Popatrzyli się na mnie jak na wariatkę. Widocznie nie umieli odpowiedzieć na połowę moich pytań, gdyż pominęli tę pierwsze.
– Nie mam bladego pojęcia kto to ta Hekate, ale tak jesteśmy magami i praktykujemy starożytne czary. Właśnie dlatego jeszcze żyjesz. Ugryzł cię wąż, wąż bogini węży. Przenieśliśmy cię tutaj, kiedy byłaś nieprzytomna. Jest to w miarę bezpieczne miejsce.
– Acha- to jakże poetyczne słowo podsumowywało moją orientację w tym temacie.- Nie żeby cos, ale kiedy mnie stąd wypuścicie?-
– Carter. To w sumie dobry pomysł. Ona nie wygląda mi na maga ani nikogo z naszej cudnej rodzinki. Może to jest lepsze wyjście– mrugnęła do mnie, ale i tak wiedziałam, że chce się pozbyć zbędnego ciężaru. Trochę było to dziwne, gdyż przed chwilą mówiła, że jestem kimś ważnym, ale ok.
– Ona dobrze gada. Naprawdę poradzę sobie- uśmiechnęłam się uroczo do brązowoskórego i starałam się, żeby mój wyraz twarzy mówił coś typu ,, nie pyskuj, bo oberwiesz”/ ,, Nie ma innej opcji”. Najwyraźniej mi się to udało, gdyż nacisk ze strony chłopak trochę zelżał.
– Pójdź w prawo i skręć w trzecią wnękę po lewej tam jest wyjście- zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głowy. Uznałam, że tak okazja może się już nie zdarzyć, więc pędem ruszyłam do wyjścia. Usłyszałam szept tego Cartera.
– Jest do ciebie uderzająco podobna- dziewczyna prychnęła i zaśmiała się cicho.
– Gdyby była bardziej bezczelna to być może-
-Zaczekaj chwilę- powiedział tym razem głośno.
-Co?- zniecierpliwiona stanęłam
-Skąd jesteś?- nie wiedziałam czy można mu ufać, więc wybrałam najlepszą odpowiedz, która była prawdą
-Jestem z nikąd i zmierzam do nikąd- nie czekając na jego odpowiedź pobiegłam przez długi korytarz. Mijałam różne … mumię? Dobra wolę nie wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Sufit był bardzo nisko zawieszony. Miałam dziwne wrażenie, że znajduję się pod ziemią. Parne powietrze i ten stęchły zapach. Nie lubię takich miejsc. Obróciłam się w lewo i zobaczyłam wąską szczelinę, przez którą znając moje szczęście będę musiała się przecisnąć. Spojrzałam z niepokojem na moja rękę, ale ta nie była spuchnięta, krwawiąca ani w strasznym stanie. Po nad to z mojego przedramienia znikła większość blizn, które szpeciły mój wygląd przez dobre parę lat. Nie mam zielonego pojęcia co oni z nią zrobili. Westchnęłam i ponownie przyjrzałam się wnęcę. Jeślibym się uparła to być może udałoby mi się przez nią przejść i nie zrobić sobie krzywdy. Zaczęłam się przez nią przeciskać i po chwili stałam już na świeżym powietrzu. Słońce oślepiło mnie na moment. Było popołudnie. Postanowiłam, że pójdę dokładnie w to samo miejsce, gdzie parę godzin temu staruszka- ninja mnie zaatakowała. Wiem- to nie jest dobry pomysł, ale zostawiłam tam torbę i sztylet, a chodzenie po mieście pełnym potworów bez broni na pewno nie byłoby lepszym rozwiązaniem. Zaczęłam grzebać w kieszeni jeansów. Znalazłam tam dziesięć dolarów. Powinno starczyć na mapę i autobus/ taksówkę/pociąg/ cokolwiek byle się tam dostać. Chciałam podejść do kiosku i kupić mapę, ale okazało się, że wcale nie muszę tego robić, gdyż trzy metry dalej znajdowała się ona za szkłem, które o dziwo żaden wandal nie pomazał. Hmm tam ta ulica była tylko dwa kilometry od tego miejsca nie opłacało się kupować biletów. Ruszyłam szybkim marszem i starałam się nie oglądać za siebie ani na przechodniów. W końcu w tedy być może nic mnie nie zaatakuje. Marne szanse, ale cóż taka dola herosa. Nie miałam czasu podziwiać krajobrazu. Szłam równo i szybko. Włosy ciągle mi przeszkadzały, gdyż zasłaniały mi oczy. Znów zaczęłam grzebać w kieszeni. Jest. Wyciągnęłam dwie gumki do włosów i związałam moje kudły w roztrzepany kok. Od razu lepiej. Sobaczyłam kolejną mapę co wydało mi się trochę dziwne. Okazało się, że przeszłam już ponad kilometr. Jak tak dalej pójdzie to w mniej niż dziesięć minut tam będę. Dotarłam do celu bez przeszkód (czyt. walki). Rozejrzałam się dookoła. Zaraz gdzie ja bym schowała tę torbę (zakładając, że oni ją schowali, a nie, że sobie wzięli lub zostawili na środku drogi)?
No jasne, że tam gdzie by się nie wyróżniała lub tam gdzie nikt by nie zajrzał. Była ona brązowa, więc stawiam, że takim miejscem są krzaki. Nie? No dobra no to…już ją widzę. Wisiała na szczycie latarni. Czemu ja? Nawet jeśli nie jestem słabeuszem to nie mam pojęcia czy uda mi się tak wspinaczka. Zaraz, miałam lepsze rozwiązanie. Była ona zawieszona prawie na samym końcu (czyt. prawie spadła). Rzuciłam ją małym kamieniem. Nic, kolejny raz. Trąciłam ją, ale nie zleciała. Trzeci raz i spadła, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem. Kamień po strąceniu mojego ,,skarbu’’ zbił szkło i żarówkę, a jakiś natrętny dzieciak, który bawił się w fotografa zrobił zdjęcie, na którym zakładam się, że uchwycił moją podniesioną rękę już nie mówiąc o rozbitym szkle i zaciętej minie. Oj cudnie, po prostu cudnie. Zabrałam swoją torbę i sprawdziłam jej zawartość. Było wszystko co w niej miałam na początku razem ze sztyletem. Całe szczęście, gdyby tego nie było musiałabym wrócić do obozu. Do niego. Durna ja. Czy musiałam właśnie teraz sobie o nim przypomnieć? Cały dzień udało mi się o nim nie myśleć, a w tym momencie było to już raczej nie możliwe. W ogóle po co ja tu przyjechałam? A no tak już pamiętam. Ruszyłam w górę ulicy kierując się na północ ( nie pytać skąd wiem, ale to na pewno prawda). Jeszcze długa, bardzo długa droga przede mną. Mam nadzieję, że sobie poradzę i zajmę się czymś na tyle bym przestała o nim myśleć.
PS Nie zabijajcie za błędy i mam nadzieję, że się podobało
Ciekawe, tylko… parę błędów:
– m.in., nie mi.
– Stanów z dużej litery
– tempie, nie tępie
– Przyznaję, to miejsce było (z przecinkiem)
– mówi się, że słowa są W niezrozumialym języku, nie po niezrozumiałym języku
– po znaku zapytanie nie stawaimy kropki
– aHa, nie acha
Chyba tyle. Fajnie, że wplotłaś w to epipską mitologię 😀
Nie zrozumiałam paru fragmentów;)
Fajne, ale prolog mi się bardziej podobał:D
Pisz, pisz.
Przecinki, spacje, kropki. Opko fajne tylko niektóre rzeczy są bez składu i ładu. Czekam na kolejną część 😉
Pytanie: Kiedy do jasnej ciasnej powiesz kim jest TH (ja jestem przy Travisie Hoodzie ale nie jestem pewna)!? I następna część ma się szybko znaleźć bo inaczej… (wymyśl sobie coś ;-))
Mówiłam, że Was pomęczę kilka rozdziałów buahahaa