Taka jednoczęściówka zawierająca mnóstwo niedopowiedzeń, które musicie zapełnić sami. Z dedykacją dla Nateny, mojej blogowej siostry, z którą dzielę męża. I Boginki – za masę świetnych opowiadań 😀
15. 1. 2000r. Lucy Stark
Kobieta pośpiesznie przemierzała miejską dżunglę, coraz częściej zerkając na zegarek. Szef wyraźnie zaznaczył, że jeśli jeszcze raz spóźni się choć o minutę, z miejsca wylatuje. „Przewrażliwiony dupek” – pomyślała przeglądając się szybko w gablocie pobliskiego warzywniaka. Czerwone światło dla pieszych świeciło się podejrzanie długo. Za długo. Lucy uważnie spojrzała na ulicę. Żadnych pojazdów. Weszła szybko na pasy i pobiegła. Już prawie dotarła na chodnik, gdy z prawej strony dobiegł ją przeraźliwy pisk opon. Nie zdążyła dotrzeć do pracy.
15. 1. 2004r. Penelope Stark.
Pen zręcznie lawirowała między nagrobkami, a jej twarz odbijała niepokój. Czyżby zapomniała drogi do grobu mamy? Nie, jest pewna, że ta ścieżka miała skręcać w prawo. Obok kamiennego krzyża… a może naprawdę się zgubiła? W końcu nie była tu dobry rok. I dobrze wiedziała, że we wnętrzu boi się tego miejsca. Ale dziś była rocznica śmierci mamy. Musiała przyjść. Co prawda, miała to zrobić jeszcze raz, z siostrami, ale przedtem wolała pobyć tu tylko z mamą. Zdać raport ze wszystkiego, co działo się pod jej nieobecność. Poskarżyć się na zachowanie dziewczyn, gdy były pod jej opieką. Teraz cały czas były pod jej opieką…
O, jest ten krzyż. Stąd już tylko w prawo… Nagle usłyszała za plecami jakiś szmer. Odwróciła się, a jej oczy rozszerzyły się z przerażenia. Ostatnie co ujrzała, to postać w czerni i stalowe ostrze zmierzające do jej gardła.
15. 1. 2008r. Emily Stark.
Dziewczyna błądziła radośnie po wielkiej bibliotece, składowni setek książek. Tanecznym krokiem przemierzała kolejne alejki, a uśmiech na jej twarzy i błyszczące oczy świadczyły o szczęściu. Zatrzymała się przy jednej z półek. Może wypożyczyć młodej Verna? „Podróż do wnętrza Ziemi” powinna rozwiać problem nudy, na jaką narzekała odkąd zepsuł się komputer. Sięgnęła po książkę, ale jej ręka zatrzymała się, gdy do Emily dotarł zapach spalenizny. Odwróciła się w momencie, gdy rozdzwonił się opóźniony alarm. Cała alejka za dziewczyną zajęła się ogniem, odcinając drogę ucieczki.
– Pomocy! – krzyczała
Nikt jej nie usłyszał.
1. 14. 2012r. Audrey Stark
Ciemnowłosa dziewczyna w pięknej, czerwonej sukni wysiadła z gondoli. Wyprostowała plecy i westchnęła zdumiona. Jakie to wszystko dziwne. Od dziecka powtarzała, że umrze jako człowiek niespełniony, jeśli choć raz nie weźmie udziału w karnawale weneckim. I wzięła. Oh, jak świetnie się bawiła podążając za paradą pod placem św. Marka! Wczoraj wspaniale tańczyło jej się na Balu Dożów. I, nie da się ukryć, podobało jej się, że aż czterech chłopców próbowało zwrócić na siebie jej uwagę. Na samo to wspomnienie uśmiechnęła się lekko.
A teraz zmierzała powoli w pięknej złotej masce w stronę tajnej imprezy. Choć może nie całkiem tajnej. Każdy w Wenecji znał pogłoski o fantastycznym corocznym balu karnawałowym. Królewska zabawa przeszła wręcz do legend miejskich. To jedna z imprez, co do których nigdy nie ma się pewności gdzie się odbędą. A Audrey poruszyła niebo, ziemię i zapewne też piekło, żeby dostać list, w którym, podany był adres. I tak nie była pewna czy zrobiła wszystko, co w jej mocy, dopóki nie dostała wczoraj wykaligrafowanej wiadomości na „starym” pergaminie zawiniętym w rulon i przewiązanej fioletową wstążką. Dwudziestolatka myślała, że zacznie skakać z radości, ale raczej jej nie wypadało.
Dziewczyna przerwała przemyślenia, gdy dotarł do niej fakt, że jest na miejscu. Uśmiechnęła się półgębkiem widząc jak obskurną okolicę wybrali organizatorzy. Przy tej ulicy świeciła tylko jedna latarnia. Przy tej ulicy STAŁA tylko jedna latarnia. Budynki pokryte obrzydliwym graffiti zdawały się łypać na nią nieprzyjemnie, a sklepik stojący na rogu był porządnie obdrapany, jakby zadarł z miejscowymi chuliganami. Drzwi, które ją interesowały były metalowe i właściwie musiała się domyślać, że to o nie chodzi, bo nigdzie nie było numeru potwierdzającego adres. Nacisnęła nieśmiało ciężką klamkę. Drzwi (a raczej wrota) stęknęły na znak protestu i poruszyły się. Audrey zajrzała niepewnie i weszła do słabo oświetlonego (i brudnego) korytarza. Pośpiesznie przemierzyła go i znalazła się przed windą. Weszła do niej niecierpliwie i nacisnęła jedyny przycisk na panelu. Winda poruszyła się nagle i zjechała pod ziemię.
Dziewczynie przemknęło przez myśl, że to jej ostatnia impreza. Nie była na tyle naiwna, żeby twierdzić, że to co spotkało jej matkę i dwie siostry, to przypadek. Dokładnie co cztery lata 15 stycznia któraś z kobiet jej niewielkiej rodziny umierała. Mama, Pen i Emily. Po jej plecach spłynął dreszcz bólu. Czym zawiniła mama śpiesząc się do pracy, by wykarmić córki? Co zrobiła Penelope, odwiedzając rodzicielkę w rocznicę jej śmierci, by zasłużyć na tak okrutną śmierć? A co Bogu, czy kto tam zarządza światem, przeszkadzało zamiłowanie do książek Emily?
Czy istnieje jakiś bóg śmierci, który to wszystko wymyślił, żeby choć trochę się rozerwać? Hades lub Tanatos z mitologii, która ją fascynowała? Czy jakieś pradawne Fata karały ją za grzechy przodków? A może to jednak zwykły zbieg okoliczności? Nie – powiedziała sobie twardo – Nic nie dzieje się przypadkiem.
Wreszcie przez barierę wściekłości, zagubienia i tęsknoty za bliskimi, przebiła się malutka, samolubna myśl. „A co ze mną?”. Był przecież 14 stycznia. Przeddzień tych okropnych rocznic. Cztery lata po odejściu Emily. Dziewczyna zadrżała. Jeśli to naprawdę jakaś koszmarna klątwa, właśnie przeżywała swój ostatni wieczór. Dziewczyna nieświadomie splotła ręce na piersi, jakby próbowała obronić się przed zagrożeniem. „Jeśli to prawda… to będę się teraz śmiać, bawić i tańczyć. Za wszystkie lata, których nie przeżyję.” – pomyślała w chwili, kiedy drzwi windy otworzyły się.
Audrey mimowolnie westchnęła. Ogromny kryształowy żyrandol oświetlał wielką salę. Po prawej stronie stały okrągłe stoliki i wygodne krzesła obite aksamitem. Na ścianie wisiały liczne gobeliny przedstawiają najsłynniejsze miasta Europy. Po całym pomieszczeniu przechadzała się służba ubrana w zielonkawe stroje przywodzące na myśl św. Patryka i dzierżąca w dłoniach tace z szampanem i przekąskami. Z głośników sączyła się muzyka. Goście ubrani byli w drogie smokingi i jeszcze droższe suknie. Wszyscy mieli na twarzach maski: Na całą twarz, czy na pół. Wysadzane kryształkami, z doklejonym subtelnym piórem, w kształcie księżyca lub typowe „ptasie” dzioby. Och. Trzeba przyznać, że zaproszonym nie brakowało fantazji.
Dziewczynie zajęło chwilę otrząśnięcie się z wrażenia. Na kilka uderzeń serca zapomniała, że dziś ona też należy do świata balów, drogich sukni i szampana. Ona też miała na twarzy maskę. Audrey stała jeszcze chwilę, pozwalając by muzyka przemawiała do jej ciała, trafiała do serca. Jednak zanim ktokolwiek zdążył zwrócić uwagę na jej osobliwe zachowanie, rzuciła się w wir nut, podrygów i innych gości. Tańczyła wyrzucając z siebie smutki, troski, marzenia. Wyrzucając z siebie matkę, dwie siostry i spełniony sen o Wenecji. Wyrzucając z siebie myśl o jutrzejszej śmierci.
Dziewczyna zwracała na siebie uwagę. Coraz więcej par oczu spoglądało na nią z zainteresowaniem, zazdrością, a nawet pożądaniem. „Kim jest ta młoda kobieta w czerwonej sukni?”, „Tańczy z prawdziwą pasją.”, „Porusza się z gracją…”, „Kto ją zna?”… Coraz więcej ludzi szeptało na jej temat. Audrey balansowała już na środku parkietu. Wydawało się, że wszyscy na nią patrzą, jednak wirowała tak szybko, że nikt nie zdołał dojrzeć samotnej łzy spływającej po jej policzku.
Co chwila któryś ze śmielszych mężczyzn łapał ją za rękę zapraszając do tańca, ale za każdym razem Audrey zręcznie wymykała się, pozostając nieuchwytną i tajemniczą. Jej skóra lśniła od potu. Niewykrywalną łzę zastąpił delikatny uśmiech, a włosy lekko się zmierzwiły. „Wygląda jeszcze seksowniej”- przeszło przez myśl kilku mężczyznom i kilku chłopakom zebranym na sali.
Taneczną muzykę zastąpiła romantyczna i dziewczyna musiała się wycofać. Podczas drogi do stolika została kilkakrotnie zaproszona do walca, ale za każdym razem tylko kręciła głową. Nie dla niej opieranie głowy na piersi i tego typu bzdety. Przyszła się tu wyszaleć i wyśmiać. „Po raz ostatni” wzdrygnęła się. Złapała od przechodzącego obok kelnera kieliszek z drogim szampanem i opadła na miękkie obicie gustownego krzesła.
Zanurzyła usta w złotawym trunku i pociągnęła kilka łyków. Jej brwi uniosły się nad maskę w wyrazie uznania. Podniosła naczynie wyżej przyglądając się bąbelkom uciekającym na powierzchnię. Przechyliła kieliszek niebezpiecznie nisko, ryzykując wylanie napoju. Kochała ryzykować, robiła to całe życie. Ryzykowała przychodząc tu pod osłoną złotej maski i zwracając na siebie uwagę. Ryzykowała kilka tygodni temu, spełniając marzenie o skoku ze spadochronem. Ryzyko stwarzało niebezpieczeństwo, a niebezpieczeństwo w jakiś pokręcony sposób dawało jej poczucie kontroli. Inni nie lubili niebezpieczeństwa, ale ona… Krytyczne sytuacje sprawiały, że musiała liczyć tylko na siebie, Była jedyną osobą, która może pomóc wybrnąć jej z kłopotów. Była silna.
– Jak pani smakuje ten szampan? – męski głos wyrwał ją z zamyślenia.
Zaskoczona dziewczyna prawie podskoczyła. Prawie. Przecież musiała być panią sytuacji. Podniosła wzrok na rozmówcę. Był wysoki i szczupły, odziany w czarny smoking, który aż krzyczał o bogactwie właściciela. Drogie ubranie nie maskowało jednak potężnych muskułów. Jego skóra była koloru drewna tekowego. Audrey drgnęła słysząc w myślach to dziwne porównanie. Nieznajomy miał na twarzy nieskazitelnie czarną maskę, która sprawiała wrażenie pokrytej zimnym jedwabiem. Choć fason był prosty, dziewczyna widziała, że na tym mężczyźnie wyglądała zniewalająco. I, co gorsza, on też zdawał się o tym wiedzieć. Czarne włosy spływały mu kaskadami do ramion. Najwspanialsze jednak były jego oczy: złote, zdawały się rozpuszczać spojrzeniem każdą kobietę. Były żywe, a zarazem leniwe. Takie oczy miał zapewne legendarny Casanova. Audrey przypominały jednak miód, którym jeszcze jako dziecko opychała się razem z mamą i siostrami. Górna warga dziewczyny zadrgała pod wpływem tego wspomnienia.
– Szampan… jest zaskakująco dobry – dwudziestolatka odpowiedziała na pytanie ze stoickim spokojem, jakby ignorując fakt niesamowitego wyglądu swojego rozmówcy
– Cieszę się. Sam go wybierałem- uśmiechnął się szelmowsko
Brew dziewczyny podniosła się machinalnie.
– Pan jest organizatorem balu? – zapytała
– Wolałbym określenie „gospodarz” – uściślił z dziwnym błyskiem w oku
– W takim razie gratuluję. Doskonałe przyjęcie. Dawno się tak dobrze nie bawiłam. I już pewnie długo nie będę – dodała siląc się na tylko dla siebie zrozumiały żart
– Pięknie pani tańczyła – mężczyzna zagadał nagle
Audrey odwróciła wzrok zmieszana. Czego chciał ten facet? I czy naprawdę musi wyglądać tak bosko?
– Dziękuję – „Bądź panią sytuacji. Dziś ty rządzisz” – Ujawni pan powód swojej obecności przy moim stoliku?
– Widzę, że nie lubi pani obijać w bawełnę. Mogę się do pani przysiąść?
Tego już za wiele. Czy ten mężczyzna naprawdę uważa, że wszystko mu się należy? Że skoro jest bogaty i przystojny, to jest panem świata?
– Czekam na kogoś – powiedziała chłodno
– Po szczęściu jakie wyrażała pani w swoim tańcu, wnioskuję że nie brakowało pani wybranka serca – odparł bezczelnie
– W moim tańcu nie było szczęścia. Nie jest pan mistrzem dedukcji – syknęła niebezpiecznie wrogo
Oboje zamilkli na parę długich uderzeń serca.
– Skoro nie mogę się do pani przysiąść – zaczął ponownie mężczyzna ostrożnie ważąc słowa – To czy mogę porwać panią do tańca?
Audrey prychnęła.
– Nie sądzę – odpowiedziała nieprzyjaźnie – Nie tańczę w parach. Nie przy takiej muzyce…
Ponownie podniosła wzrok na swojego rozmówcę i popełniła niewybaczalny błąd – spojrzała w jego oczy. Tak bardzo miodowe, tak bardzo królewskie. Było w nich coś, co nie dawało jej spokoju. Zawahała się na ułamek sekundy i mężczyzna to dostrzegł.
– Nalegam. Jeden taniec ze mną pani nie zabije – uniósł kąciki ust
– Proszę zostawić mnie samą – niepokój w jej głosie był niemal namacalny
– Tylko jeden taniec – zamruczał niebezpiecznie niskim głosem złotooki
Dziewczyna ponownie zawahała się, tym razem dłużej. Walc dobiegający z głośników został zastąpiony zmysłowym tango…
– Jeden taniec – powtórzyła – I da mi pan spokój
Oczy nieznajomego błysnęły uradowane, kiedy łapał Audrey za rękę i prowadził na parkiet. Jego dłoń była ciepła i pewna. Dwudziestolatka już po chwili wirowała w jego objęciach, podążała za nim. Wkrótce ich taniec przeniósł się na poziom bardziej zaawansowany. Okrążali się mierząc twardymi spojrzeniami, miodowooki uniósł ją nad głowę i obrócił kilka razy. Kiedy odstawił dziewczynę na parkiet, ona podniosła swoją nogę na jego ramie, wykonując niemal perfekcyjny szpagat. Znowu wymienili się spojrzeniami. Tempo przyspieszyło. Mężczyzna złapał ją za rękę, a ona wirowała wokół niego, niczym tornado na wysokich obcasach. Przejście. Dziewczyna odwróciła się do niego plecami, zakołysała biodrami i zeszła niemal do samej podłogi, a po chwili on prowadził ją wykonując zdecydowane ruchy. Zakończyli klasycznym założeniem nogi dziewczyny na zgiętą nogę jej partnera. Nieznajomy zapewnił, że taniec z Audrey to czysta przyjemność.
– Jeszcze się zobaczymy – dodał z błyskiem w oku – Szybciej niż myślisz
– Nie sądzę – odparła
– W końcu odwiedzam każdego. – odwrócił się i odszedł
Dziewczyna ze zdziwieniem stwierdziła, że nieznajomy ma parę długich nożyc wetkniętą za pas. Patrzyła na nie jeszcze chwilę, dopóki miodowooki nie zniknął jej z oczu. I dopiero wtedy zorientowała się dlaczego nie mogła oderwać wzroku od ostrzy. Przypomniała sobie czyim atrybutem były nożyce. „W końcu odwiedzam każdego”. Tańczyła ze Śmiercią.
Fajny pomysł i fajne wykonanie 😉
Dokładnie, super napisane 😉 ja patrzę na nazwiska i myślę „to się wysiliła”a potem „przecież to rodzina” 😀 *facepalm*. Znalazłam parę potwórzeń np. z tą windą i „wyrzuciłam matkę z siebie” (czy coś podobnego) a powinno być „wyrzuciłam myśli/wspomnienia o matce z siebie”. To wszystko, super pomysł 😛
To o matce akurat było zamierzone. Takie balansowanie na granicy poprawności 😉
To się wysiliłam xD
Opko jest naprawdę super, pomysł bardzo orginalny i masz bardzo lekki (przynajmniej dla mnie) styl pisania
Super! Extra pomysł! Jedna uwaga: i powinno być na początku linii, a nie na końcu. To prawda Hestia Eurydyka ma niezwykle przyjemny i lekki styl pisania. Czekam więc na więcej opek ^^
Śliczne. Bardzo mi się podoba <3
jejciu, wspaniałe. zatkało wiec nie wiem co napisać… Ocenę pozostawiam innym 😉
jejciu, wspaniałe. zatkało wiec nie wiem co napisać… Ocenę pozostawiam innym 😛
Cuuuuuuuuuuuuuuuudo *.* Geniusz wyczuwam *.*
ŁOŁ. Świetne. (nie wiem co dopisać, zakało mnie)
,,Bardzo fajne” tak się mówi pospolicie,a poprawnie ,, Cudne super extra ”
Piękne! I ten pomysł… Proszę o więcej!
Dziękuję za wszystkie komentarze, poprawiliście mi humor na te dwa dni, a i możliwe, że jeszcze jutro obudzę się z uśmiechem na ustach 😀 Zmotywowaliście mnie też do przyśpieszenia produkcji kolejnego opka. I tylko wciąż się zastanawiam, o co chodzi Carmel z i na początku lini… (?)
Pozdróweczka
Eurydyka